Wpisy archiwalne w kategorii
ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%) |
Czas w ruchu: | 707:49 |
Średnia prędkość: | 17.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.40 km/h |
Suma podjazdów: | 7583 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 37753 kcal |
Liczba aktywności: | 335 |
Średnio na aktywność: | 36.29 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Merida Mazovia MTB Rawa Mazowiecka - co mnie podkusiło...
Niedziela, 15 września 2013 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 55.24 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 20.09 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 177177 ( 95%) | HRavg | 164( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do Rawy jadę dziś sama, moje Kochania zostały w domu. Dodatkowy lekki stres z powodu samotnej jazdy autem (nie należę do wprawnych kierowców), a może nawet nie jazdy tylko dojazdu na miejsce i perspektywy parkowania w obcym miejscu i potencjalnie wśród tabunów kręcących się wszędzie, nieprzewidywalnych rowerzystów ;)
Zaskakujące, ale prowadzi mi się bardzo dobrze, chociaż tuż po tym jak opuszczam Warszawę, zaczyna siąpić i siąpi właściwie przez cała drogę. Postanawiam jechać Fita bo nie chce mi się tyrać w błocie przez 60 km. Do Rawy dojeżdżam bez kłopotów, całkiem szybko. Na moment zatrzymuję się w zacisznym miejscu, żeby sprawdzić na mapce gdzie dokładnie mam jechać. Potem parkuję auto dość daleko od biura zawodów, żeby nie musieć się przepychać i dodatkowo stresować.
Po wyładowaniu roweru i ogarnięciu się dojeżdżam do miasteczka maratonowego. Jest bardzo chłodno więc postanawiam zrezygnować z objazdu trasy i wrócić do auta po cieplejsze ciuchy. W sektorze ustawiam się zaledwie 10 minut przed startem. W sektorze spotykam Basię ale poza tym nie widać nigdzie nikogo znajomego.
Start po asfalcie, jadę w czubie sektora i jedzie mi się fajnie. Prędkości grubo powyżej 30 km/h a nawet prawie 40 km/h. Mam plan, żeby nie przekraczać tętna 160 ale to oczywiście mi nie wychodzi ;)
Na początku jedzie mi się fajnie (fot. Michał CGR)

Bolące ostatnio kolano rozkręca się i przestaje boleć. Pierwsze kilometry jedzie mi się na tyle dobrze, że zaczynam rozważać jednak Mega. Tym bardziej, że mimo deszczyku trasa nie jest błotnista. Jest fajna i ubita, mało piachu, równe podłoże. Poza tym najwyraźniej organizator zadbał, żeby nie było całkiem płasko bo jest trochę hopek.
Piachu było niewiele

Wyprzedzam jakąś kobitkę i daję jej znać, żeby wskoczyła na koło. Wiezie mi się na kole przez jakiś czas, potem chwilę ja się wiozę jej, rozmawiamy. Ona jedzie Mega, a że jedzie nam się razem do rozjazdu dobrze, to postanawiam jednak pojechać Mega. Po rozjeździe ona gdzieś się gubi. Sprawdzam potem w domu, to Magda Chądzyńska, moja kategoria.
Gdzieś koło 17go kilometra zaliczam glebę, gdy znienacka z boku atakuje mnie podstępny, śliski korzeń. Przy okazji wypiernicza się dwóch kolarzy, którzy jechali za mną ;) Na szczęście nic się nikomu nie stało. Po glebie, tradycyjnie, dostaję speeda, ale nie na długo mi to starcza. Na 24tym kilometrze mnie odcina. W międzyczasie wciągam żel, potem drugi, jednak to niewiele pomaga. Jest coraz gorzej.
Magda mnie dogania i przegania. Przez chwilę jeszcze widzę jej plecy a potem znika w oddali. U mnie coraz gorzej i gorzej. Nie daję rady trzymać koła komukolwiek, powoli wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy a ja mam wrażenie, że jadę coraz wolniej i wolniej i wolniej i wolniej, pod koniec wlokę się 15 km/h i nie daję rady mocniej nacisnąć na korby. Poza tym coraz mocniej pada i teren zaczyna robić się ślapkowaty.
Dojeżdżam na metę bardzo późno, z nędzną średnią. Korzyścią z tego jest jedynie to, że nie ma wielkiej kolejki do myjki.
Zła jestem na siebie, ale nie z powodu wyniku ani swojej niedyspozycji (o której doskonale wiem, bo jaką można mieć dyspozycję, mając co chwilę przerwy w treningach) ale z tego powodu, że nie pojechałam Fit, jak pierwotnie planowałam.
To miał być trening i zabawa a wyszło tyle, że się kompletnie bez sensu uchetałam. Magda była na mecie około 12 minut szybciej, to świadczy o rozmiarze kataklizmu w drugiej połowie trasy ;)
Trasa była fajna, szybka ale urozmaicona - nie całkiem płaska. Były ze 3 ciekawe zjazdy, w tym jeden całkiem stromy, zakończony zakrętem o 90 stopni i jedna dość ciasna agrafka do zjechania.
To, ze stoję tak daleko od biura zawodów też mnie wkurza, bo jak wracam do auta z umytym rowerem to już mi się nie chce na piechotę dyrdać do prysznica. Więc na tyle na ile mogłam wycieram się ręcznikiem z wody i błota, przebieram i ogrzewam w aucie a potem wkurzona ruszam do domu.
Ech, głupia ja.
Zaskakujące, ale prowadzi mi się bardzo dobrze, chociaż tuż po tym jak opuszczam Warszawę, zaczyna siąpić i siąpi właściwie przez cała drogę. Postanawiam jechać Fita bo nie chce mi się tyrać w błocie przez 60 km. Do Rawy dojeżdżam bez kłopotów, całkiem szybko. Na moment zatrzymuję się w zacisznym miejscu, żeby sprawdzić na mapce gdzie dokładnie mam jechać. Potem parkuję auto dość daleko od biura zawodów, żeby nie musieć się przepychać i dodatkowo stresować.
Po wyładowaniu roweru i ogarnięciu się dojeżdżam do miasteczka maratonowego. Jest bardzo chłodno więc postanawiam zrezygnować z objazdu trasy i wrócić do auta po cieplejsze ciuchy. W sektorze ustawiam się zaledwie 10 minut przed startem. W sektorze spotykam Basię ale poza tym nie widać nigdzie nikogo znajomego.
Start po asfalcie, jadę w czubie sektora i jedzie mi się fajnie. Prędkości grubo powyżej 30 km/h a nawet prawie 40 km/h. Mam plan, żeby nie przekraczać tętna 160 ale to oczywiście mi nie wychodzi ;)
Na początku jedzie mi się fajnie (fot. Michał CGR)

Bolące ostatnio kolano rozkręca się i przestaje boleć. Pierwsze kilometry jedzie mi się na tyle dobrze, że zaczynam rozważać jednak Mega. Tym bardziej, że mimo deszczyku trasa nie jest błotnista. Jest fajna i ubita, mało piachu, równe podłoże. Poza tym najwyraźniej organizator zadbał, żeby nie było całkiem płasko bo jest trochę hopek.
Piachu było niewiele

Wyprzedzam jakąś kobitkę i daję jej znać, żeby wskoczyła na koło. Wiezie mi się na kole przez jakiś czas, potem chwilę ja się wiozę jej, rozmawiamy. Ona jedzie Mega, a że jedzie nam się razem do rozjazdu dobrze, to postanawiam jednak pojechać Mega. Po rozjeździe ona gdzieś się gubi. Sprawdzam potem w domu, to Magda Chądzyńska, moja kategoria.
Gdzieś koło 17go kilometra zaliczam glebę, gdy znienacka z boku atakuje mnie podstępny, śliski korzeń. Przy okazji wypiernicza się dwóch kolarzy, którzy jechali za mną ;) Na szczęście nic się nikomu nie stało. Po glebie, tradycyjnie, dostaję speeda, ale nie na długo mi to starcza. Na 24tym kilometrze mnie odcina. W międzyczasie wciągam żel, potem drugi, jednak to niewiele pomaga. Jest coraz gorzej.
Magda mnie dogania i przegania. Przez chwilę jeszcze widzę jej plecy a potem znika w oddali. U mnie coraz gorzej i gorzej. Nie daję rady trzymać koła komukolwiek, powoli wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy a ja mam wrażenie, że jadę coraz wolniej i wolniej i wolniej i wolniej, pod koniec wlokę się 15 km/h i nie daję rady mocniej nacisnąć na korby. Poza tym coraz mocniej pada i teren zaczyna robić się ślapkowaty.
Dojeżdżam na metę bardzo późno, z nędzną średnią. Korzyścią z tego jest jedynie to, że nie ma wielkiej kolejki do myjki.
Zła jestem na siebie, ale nie z powodu wyniku ani swojej niedyspozycji (o której doskonale wiem, bo jaką można mieć dyspozycję, mając co chwilę przerwy w treningach) ale z tego powodu, że nie pojechałam Fit, jak pierwotnie planowałam.
To miał być trening i zabawa a wyszło tyle, że się kompletnie bez sensu uchetałam. Magda była na mecie około 12 minut szybciej, to świadczy o rozmiarze kataklizmu w drugiej połowie trasy ;)
Trasa była fajna, szybka ale urozmaicona - nie całkiem płaska. Były ze 3 ciekawe zjazdy, w tym jeden całkiem stromy, zakończony zakrętem o 90 stopni i jedna dość ciasna agrafka do zjechania.
To, ze stoję tak daleko od biura zawodów też mnie wkurza, bo jak wracam do auta z umytym rowerem to już mi się nie chce na piechotę dyrdać do prysznica. Więc na tyle na ile mogłam wycieram się ręcznikiem z wody i błota, przebieram i ogrzewam w aucie a potem wkurzona ruszam do domu.
Ech, głupia ja.
Mazovia MTB Otwock
Sobota, 8 czerwca 2013 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 20.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 19.22 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 177177 ( 95%) | HRavg | 166( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Było jak u Hitchcocka. Najpierw była burza a potem napięcie rosło. :-)
Rano nic nie zapowiada nadchodzącego kataklizmu. Jest ładnie, ciepło - ale nie duszno i bezwietrznie. Idealna pogoda na zawody. Prognozy z wczoraj pokazywały deszcz po południu więc jest git.
Standardowo, objazd początku trasy z Krzyśkiem- sucho, niezbyt dużo piachu, szeroko i płasko. Będzie ostro na początku ale się nie przejmuję bo po starcie w Piasecznie spadłam do 8 sektora, który nie jest jakiś strasznie ścigancki.
Idę do sektora. Rany, ja naprawdę tak wyglądam po ciąży? :(

fot. Sylwia Mazur

Na stadionie sporo błota więc po starcie strzela spod kół na początkowym kawałku asfaltu. Okulary bardzo się przydają w takich momentach.
Jadę dość mocno ale staram się nie zachetać od razu. Próbuję trochę powyprzedzać, żeby nie zostać przyblokowaną na pierwszym piachu. Gdy wjeżdżamy na szuter, zaczyna padać - najpierw lekko i przyjemnie, ale po chwili przyjemny deszczyk zamienia się w oberwanie chmury. Grzmi. Widoczność mocno spada, tym bardziej, że woda zalewa twarz. Postanawiam mimo to poćwiczyć jazdę na kole. Przeskakuję z jednego rowerzysty na drugiego, czasem poganiam prowadzącego, żeby dospawał i przeskakuję dalej. Wykorzystuję innych na maksa, nie przejmując się, że spod kół leci na mnie woda z piaskiem i drobne kamyczki. Dobrze mi się jedzie, na liczniku prawie cały czas ponad 30 a czasem nawet ponad 35.
Tempo mocno spada po wjechaniu w las bo tutaj już ścieżki zamieniły się w rwące potoki. Wszyscy próbują objechać bokiem, ja z początku też. Dopiero po chwili orientuję się, że jednak tym "potokiem" będzie lepiej jechać bo jest płytki a pod spodem twarda nawierzchnia. Jednak tu zaparowują mi całkiem okulary i muszę je zdjąć. To niestety nie pomaga bo błoto leci do oczu. Napęd już rzęzi, chociaż przejechałam zaledwie 10 km. Zaczynam się zastanawiać, czy chcę jechać Mega w takich warunkach. I tak nie walczę o generalkę więc po co zarzynać sprzęt.
Do rozjazdu jeszcze kawał, w sumie jedzie mi się zadziwiająco dobrze, wyprzedzam trochę ale nie szaleję. Cały czas się waham ale tuż przed rozjazdem decyduję się jednak skręcić na Fit. W międzyczasie się rozpogadza a w drugiej części trasy Fit jest całkiem sucho - jakby w ogóle nie padało.
Wjeżdżam na metę w sumie zadowolona ze swojej decyzji. Tym bardziej zadowolona, że sms z wynikami mówi, że jestem piąta. Po chwili dostaję sms od Krzyśka - on też zamiast Giga pojechał Fit.
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki


Myjnia, żarełko i zabieramy się do domu.
Nie jestem ujechana po dystansie Fit więc namawiam Krzyśka na powrót rowerem.
Rano nic nie zapowiada nadchodzącego kataklizmu. Jest ładnie, ciepło - ale nie duszno i bezwietrznie. Idealna pogoda na zawody. Prognozy z wczoraj pokazywały deszcz po południu więc jest git.
Standardowo, objazd początku trasy z Krzyśkiem- sucho, niezbyt dużo piachu, szeroko i płasko. Będzie ostro na początku ale się nie przejmuję bo po starcie w Piasecznie spadłam do 8 sektora, który nie jest jakiś strasznie ścigancki.
Idę do sektora. Rany, ja naprawdę tak wyglądam po ciąży? :(

fot. Sylwia Mazur

Na stadionie sporo błota więc po starcie strzela spod kół na początkowym kawałku asfaltu. Okulary bardzo się przydają w takich momentach.
Jadę dość mocno ale staram się nie zachetać od razu. Próbuję trochę powyprzedzać, żeby nie zostać przyblokowaną na pierwszym piachu. Gdy wjeżdżamy na szuter, zaczyna padać - najpierw lekko i przyjemnie, ale po chwili przyjemny deszczyk zamienia się w oberwanie chmury. Grzmi. Widoczność mocno spada, tym bardziej, że woda zalewa twarz. Postanawiam mimo to poćwiczyć jazdę na kole. Przeskakuję z jednego rowerzysty na drugiego, czasem poganiam prowadzącego, żeby dospawał i przeskakuję dalej. Wykorzystuję innych na maksa, nie przejmując się, że spod kół leci na mnie woda z piaskiem i drobne kamyczki. Dobrze mi się jedzie, na liczniku prawie cały czas ponad 30 a czasem nawet ponad 35.
Tempo mocno spada po wjechaniu w las bo tutaj już ścieżki zamieniły się w rwące potoki. Wszyscy próbują objechać bokiem, ja z początku też. Dopiero po chwili orientuję się, że jednak tym "potokiem" będzie lepiej jechać bo jest płytki a pod spodem twarda nawierzchnia. Jednak tu zaparowują mi całkiem okulary i muszę je zdjąć. To niestety nie pomaga bo błoto leci do oczu. Napęd już rzęzi, chociaż przejechałam zaledwie 10 km. Zaczynam się zastanawiać, czy chcę jechać Mega w takich warunkach. I tak nie walczę o generalkę więc po co zarzynać sprzęt.
Do rozjazdu jeszcze kawał, w sumie jedzie mi się zadziwiająco dobrze, wyprzedzam trochę ale nie szaleję. Cały czas się waham ale tuż przed rozjazdem decyduję się jednak skręcić na Fit. W międzyczasie się rozpogadza a w drugiej części trasy Fit jest całkiem sucho - jakby w ogóle nie padało.
Wjeżdżam na metę w sumie zadowolona ze swojej decyzji. Tym bardziej zadowolona, że sms z wynikami mówi, że jestem piąta. Po chwili dostaję sms od Krzyśka - on też zamiast Giga pojechał Fit.
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki


Myjnia, żarełko i zabieramy się do domu.
Nie jestem ujechana po dystansie Fit więc namawiam Krzyśka na powrót rowerem.
Mazovia Piaseczno
Niedziela, 19 maja 2013 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 55.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 19.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 173173 ( 93%) | HRavg | 135( 72%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj przekonam się, jak bardzo spadła mi forma po przerwie. Zdecydowałam się wystartować bo mogę zostawić Zająca na cały dzień nawet z Tatą a do Piaseczna jest wygodny dojazd autobusem.
Na miejscu jestem dość wcześnie. Jest dużo czasu, objeżdżam spory kawał trasy z właśnie poznanym Januszem a potem jeszcze ucinam sobie pogawędkę z Olafem.
Ucinam sobie pogawędkę z Olafem

Gdy ruszamy się do sektorów, spotykamy jeszcze Tomka i Ludwika. Komary też spotykamy. Jak zwykle w Piasecznie, żrą niemiłosiernie, a ja zapomniałam przed wyjściem z domu się czymś opryskać. Postanawiam ruszyć się do swojego sektora i to jest słuszna decyzja, bo mój sektor stoi na słońcu i tu komary nie śmieją zaglądać.
Wciągnę sobie jeszcze batona, a co.

Tu dopada mnie Krzysiek, który przyjechał na kolarce życzyć mi powodzenia.
Jadę z czwórki. I to nie jest dobre. Nie startowałam w pierwszym maratonie z cyklu w tym sezonie, więc mimo wywalczenia czwartego sektora w zeszłym roku, powinnam startować z jedenastki. Napisałam do organizatora z prośbą o przeniesienie do wyższego sektora, ale chyba mój mail został źle zrozumiany, bo chciałam startować z 6 albo 7 a został mi przywrócony 4.
No cóż, ustawię się na końcu, żeby nie przeszkadzać. Liczę się z tym, że wyprzedzi mnie na pewno co najmniej piąty i szósty sektor. Będzie dobrze, jeśli tylko te dwa.
Pierwsza połowa trasy jest szybka. Szeroko, równo, ubite trakty, mało piachu i błota. Jedzie mi się nieźle, ale nie staram się gonić wyprzedzających mnie zawodników. Jedyną atrakcją w tej części trasy jest stały punkt programu, czyli strumyk. Przejeżdżam go z rozmachem.
Strumyk pokonuję z rozmachem

[edit: Swoją drogą, jak potem obejrzałam fotki z tego miejsca to byłam zdumiona, jak wiele osób przenosiło rower przez tę płytką kałużę na piechotę]
Niestety, druga połowa trasy usiana jest bardziej i mniej błotnistymi fragmentami, które wysysają ze mnie całą energię. Jedzie się coraz gorzej, ze trzy razy odcina mi prąd, skurcze łapią mnie nawet w dłonie a kolana bolą mnie niemiłosiernie. Sławne piaseczyńskie łąki dają się we znaki nagarstkom i tyłkowi. Coraz mniejsze mam widoki na ukończenie wyścigu w czasie poniżej 2,5 h.
Staram się podczepiać pod wyprzedzających mnie bikerów, ale rzadko mi się to udaje, kompletnie nie mam siły. Gdy wyprzedza mnie Ela, dopiero zdaje sobie sprawę, jak nędznie jadę. Nawet nie mam już ochoty gonić wyprzedzających mnie dziewczyn.
Koniec trasy witam z ogromną ulgą.
No cóż, w kategorii 11/18 ze stratą ok. 40 minut do prowadzącej. Wynik jak z początków mojej zabawy w ściganie. Ale czego można się było spodziewać. Długa przerwa, treningi rozpoczęłam zaledwie około 1,5 miesiąca temu a w dodatku mam co najmniej o 6 kg za dużo po ciąży. Co więcej, popełniłam co najmniej dwa szkolne błędy. Niewystarczająco się nawadniałam wczoraj oraz z lenistwa nie poprawiłam sobie zbyt nisko ustawionego siodła.
Niestety, nie poprawię wyników w tym roku. W lipcu czeka mnie operacja przepukliny i kolejne dwa miesiące przerwy.
Na miejscu jestem dość wcześnie. Jest dużo czasu, objeżdżam spory kawał trasy z właśnie poznanym Januszem a potem jeszcze ucinam sobie pogawędkę z Olafem.
Ucinam sobie pogawędkę z Olafem

Gdy ruszamy się do sektorów, spotykamy jeszcze Tomka i Ludwika. Komary też spotykamy. Jak zwykle w Piasecznie, żrą niemiłosiernie, a ja zapomniałam przed wyjściem z domu się czymś opryskać. Postanawiam ruszyć się do swojego sektora i to jest słuszna decyzja, bo mój sektor stoi na słońcu i tu komary nie śmieją zaglądać.
Wciągnę sobie jeszcze batona, a co.

Tu dopada mnie Krzysiek, który przyjechał na kolarce życzyć mi powodzenia.
Jadę z czwórki. I to nie jest dobre. Nie startowałam w pierwszym maratonie z cyklu w tym sezonie, więc mimo wywalczenia czwartego sektora w zeszłym roku, powinnam startować z jedenastki. Napisałam do organizatora z prośbą o przeniesienie do wyższego sektora, ale chyba mój mail został źle zrozumiany, bo chciałam startować z 6 albo 7 a został mi przywrócony 4.
No cóż, ustawię się na końcu, żeby nie przeszkadzać. Liczę się z tym, że wyprzedzi mnie na pewno co najmniej piąty i szósty sektor. Będzie dobrze, jeśli tylko te dwa.
Pierwsza połowa trasy jest szybka. Szeroko, równo, ubite trakty, mało piachu i błota. Jedzie mi się nieźle, ale nie staram się gonić wyprzedzających mnie zawodników. Jedyną atrakcją w tej części trasy jest stały punkt programu, czyli strumyk. Przejeżdżam go z rozmachem.
Strumyk pokonuję z rozmachem

[edit: Swoją drogą, jak potem obejrzałam fotki z tego miejsca to byłam zdumiona, jak wiele osób przenosiło rower przez tę płytką kałużę na piechotę]
Niestety, druga połowa trasy usiana jest bardziej i mniej błotnistymi fragmentami, które wysysają ze mnie całą energię. Jedzie się coraz gorzej, ze trzy razy odcina mi prąd, skurcze łapią mnie nawet w dłonie a kolana bolą mnie niemiłosiernie. Sławne piaseczyńskie łąki dają się we znaki nagarstkom i tyłkowi. Coraz mniejsze mam widoki na ukończenie wyścigu w czasie poniżej 2,5 h.
Staram się podczepiać pod wyprzedzających mnie bikerów, ale rzadko mi się to udaje, kompletnie nie mam siły. Gdy wyprzedza mnie Ela, dopiero zdaje sobie sprawę, jak nędznie jadę. Nawet nie mam już ochoty gonić wyprzedzających mnie dziewczyn.
Koniec trasy witam z ogromną ulgą.
No cóż, w kategorii 11/18 ze stratą ok. 40 minut do prowadzącej. Wynik jak z początków mojej zabawy w ściganie. Ale czego można się było spodziewać. Długa przerwa, treningi rozpoczęłam zaledwie około 1,5 miesiąca temu a w dodatku mam co najmniej o 6 kg za dużo po ciąży. Co więcej, popełniłam co najmniej dwa szkolne błędy. Niewystarczająco się nawadniałam wczoraj oraz z lenistwa nie poprawiłam sobie zbyt nisko ustawionego siodła.
Niestety, nie poprawię wyników w tym roku. W lipcu czeka mnie operacja przepukliny i kolejne dwa miesiące przerwy.
gdzie koła poniosą
Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 30.93 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:37 | km/h: | 19.13 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 127( 70%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś zaplanowany trening był dość krótki więc po "odbębnieniu" po prost jeszcze sobie pojeździłam. Z pętelki okrzeszyńskiej odbiłam w nieznane i nieznane zawlokło mnie w kilka ciekawych miejsc.




Właściwie to się trochę zgubiłam i nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem. Sądziłam, że wyjadę na Siekierki więc moje zaskoczenie było spore, gdy wyjechałam tuż przy plaży Wilanów :-)




Właściwie to się trochę zgubiłam i nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem. Sądziłam, że wyjadę na Siekierki więc moje zaskoczenie było spore, gdy wyjechałam tuż przy plaży Wilanów :-)
pierwszy spacer
Sobota, 9 lutego 2013 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wojtuś ma już 12 dni. Prawdopodobnie będę musiała sama pójść z nim do przychodni na kontrolę bo Marek od poniedziałku wraca do pracy. Postanowiliśmy zatem zainaugurować wózek i pójść z Wojtkiem testowo na krótki spacer. Zrobiliśmy kółko dookoła bloku. Aura była bardzo fajna. Niewielki mrozik, zero wiatru i przepiękne śnieżne czapy na wszystkim. Spacer sprawił mi ogromną przyjemność, bo już się nie mogłam doczekać pierwszego wyjścia z Małym. Jemu chyba też było przyjemnie bo leżał sobie spokojnie z otwartymi oczkami, chociaż niewiele widział z głębokiego wózka z budką.


wypadałoby podsumować...
Wtorek, 11 grudnia 2012 Kategoria cele i podsumowania sezonu, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Koniec roku się zbliża więc wypadałoby podsumować. Niby nie bardzo mam co podsumowywać w tym sezonie ale jednak coś tam mam :)
Osiągnięcie w tym roku założonych celów okazało się w większości nie możliwe:
Nowy rowerzysta w trakcie produkcji

Zakończyłam sezon ścigania w czerwcu, na Mazovii w Lublinie, po którym uznałam że męczenie dziecka w brzuchu w masakrycznym upale podczas wyścigów jest chyba lekką przesadą. Jednak do tego czasu niektóre cele udało się zrealizować.
Plany były takie:
"Główne:
1. Pierwsza lokata w K3 w generalce cyklu Mazovia
2. Przejechać Diallo Uphill Race Śnieżka w czasie poniżej 2h (cel minimum) a najlepiej poniżej 01:45 (cel maximum)
3. Być w pierwszej 3 w K3 w generalce Gwiazdy Mazurskiej
Pośrednie:
1. Poprawić technikę jazdy (to chyba zawsze będzie na pierwszym miejscu...)
2. Poprawić siłę, zwrócić uwagę na jazdę na stojąco na podjazdach
3. Poprawić sprinty, tu również zwrócić uwagę na jazdę na stojąco
No i dodatkowy cel, biegowy:
Przebiec (nie przeczłapać, nie przejść, nie przeturlać się...) Półmaraton Warszawski"
Z głównych nie udało mi się zrealizować punktu 1 i 2. Pierwszego z tego powodu, że nie przejechałam wymaganych do generalki 9 edycji. Drugi postanowiłam sobie odpuścić, z rozsądku.
Udało mi się za to zrealizować punkt 3. Byłam 3 w open i 1 w kategorii.

Aczkolwiek, jest pewien niedosyt w tym celu bo pojechałam dystans Fit a nie Mega. Fit pojechałam trochę z rozsądku (bo już wówczas wiedziałam, że jestem w ciąży) a po części z tego powodu, że na Mega nie było z kim się ścigać (tylko 2 panie jechały Mega, przy czym na pewno jednej z nich bym nie przeskoczyła).
Niestety, w związku z wczesnym zakończeniem sezonu nie zdążyłam również zahaczyć o cele pośrednie. Po Lublinie jeździłam już właściwie rekreacyjnie i coraz mniej.
Zrealizowałam za to cel biegowy - przebiegłam Półmaraton Warszawski a wcześniej (na próbę) przebiegłam Półmaraton Wiązowski. W Wiązowskim poprawiłam wynik z zeszłorocznego Warszawskiego o 23 minuty a w Warszawskim, miesiąc później, jeszcze o 4 min. Moja życiówka w półmaratonie zatem wynosi obecnie 02:16:20.
Co ciekawe, w tym roku, mimo zakończenia sezonu w czerwcu zdążyłam wystartować w zawodach aż MTB 11 razy (z czego 4x to Gwiazda Mazurska) i przywieźć:
3 puchary za 1 miejsce (Gwiazda etap II, etap III i etap IV)
1 puchar za 2 miejsce (Toruń)
2 puchary za 3 miejsce (Olsztyn i Gwiazda etap I)
+ puchar za 1 miejsce w generalce Gwiazdy
Ponadto byłam 2 razy 4-ta (Otwock i Chorzele).
W biegach wystartowałam 6 razy i wszystkie życiówki poprawiłam (w biegach na 5 i 10 km oraz w półmaratonie).
Tak więc ogólnie sezon, mimo że krótki, mogę chyba uważać za udany. Teraz przede mną najcięższe zawody, czyli wytrzymanie ostatniego miesiąca ciąży (zaprawdę, mam już dość tego wiercipięty).
Na przyszły sezon nie mam jeszcze sprecyzowanych planów ale nie wiem czy sens jest je mieć. Będzie dziecko, będą weekendowe zajęcia 2x w miesiącu i może być kłopot z systematycznym braniem udziału w zawodach.
Na pewno chciałabym, tak szybko jak to będzie możliwe, wrócić do treningów i do aktywności fizycznej w ogóle - bardzo mi tego brakuje. Liczę na to, że już w lutym będę mogła wsiąść na rower. A potem - to się zobaczy :)
Osiągnięcie w tym roku założonych celów okazało się w większości nie możliwe:
Nowy rowerzysta w trakcie produkcji

Zakończyłam sezon ścigania w czerwcu, na Mazovii w Lublinie, po którym uznałam że męczenie dziecka w brzuchu w masakrycznym upale podczas wyścigów jest chyba lekką przesadą. Jednak do tego czasu niektóre cele udało się zrealizować.
Plany były takie:
"Główne:
1. Pierwsza lokata w K3 w generalce cyklu Mazovia
2. Przejechać Diallo Uphill Race Śnieżka w czasie poniżej 2h (cel minimum) a najlepiej poniżej 01:45 (cel maximum)
3. Być w pierwszej 3 w K3 w generalce Gwiazdy Mazurskiej
Pośrednie:
1. Poprawić technikę jazdy (to chyba zawsze będzie na pierwszym miejscu...)
2. Poprawić siłę, zwrócić uwagę na jazdę na stojąco na podjazdach
3. Poprawić sprinty, tu również zwrócić uwagę na jazdę na stojąco
No i dodatkowy cel, biegowy:
Przebiec (nie przeczłapać, nie przejść, nie przeturlać się...) Półmaraton Warszawski"
Z głównych nie udało mi się zrealizować punktu 1 i 2. Pierwszego z tego powodu, że nie przejechałam wymaganych do generalki 9 edycji. Drugi postanowiłam sobie odpuścić, z rozsądku.
Udało mi się za to zrealizować punkt 3. Byłam 3 w open i 1 w kategorii.

Aczkolwiek, jest pewien niedosyt w tym celu bo pojechałam dystans Fit a nie Mega. Fit pojechałam trochę z rozsądku (bo już wówczas wiedziałam, że jestem w ciąży) a po części z tego powodu, że na Mega nie było z kim się ścigać (tylko 2 panie jechały Mega, przy czym na pewno jednej z nich bym nie przeskoczyła).
Niestety, w związku z wczesnym zakończeniem sezonu nie zdążyłam również zahaczyć o cele pośrednie. Po Lublinie jeździłam już właściwie rekreacyjnie i coraz mniej.
Zrealizowałam za to cel biegowy - przebiegłam Półmaraton Warszawski a wcześniej (na próbę) przebiegłam Półmaraton Wiązowski. W Wiązowskim poprawiłam wynik z zeszłorocznego Warszawskiego o 23 minuty a w Warszawskim, miesiąc później, jeszcze o 4 min. Moja życiówka w półmaratonie zatem wynosi obecnie 02:16:20.
Co ciekawe, w tym roku, mimo zakończenia sezonu w czerwcu zdążyłam wystartować w zawodach aż MTB 11 razy (z czego 4x to Gwiazda Mazurska) i przywieźć:
3 puchary za 1 miejsce (Gwiazda etap II, etap III i etap IV)
1 puchar za 2 miejsce (Toruń)
2 puchary za 3 miejsce (Olsztyn i Gwiazda etap I)
+ puchar za 1 miejsce w generalce Gwiazdy
Ponadto byłam 2 razy 4-ta (Otwock i Chorzele).
W biegach wystartowałam 6 razy i wszystkie życiówki poprawiłam (w biegach na 5 i 10 km oraz w półmaratonie).
Tak więc ogólnie sezon, mimo że krótki, mogę chyba uważać za udany. Teraz przede mną najcięższe zawody, czyli wytrzymanie ostatniego miesiąca ciąży (zaprawdę, mam już dość tego wiercipięty).
Na przyszły sezon nie mam jeszcze sprecyzowanych planów ale nie wiem czy sens jest je mieć. Będzie dziecko, będą weekendowe zajęcia 2x w miesiącu i może być kłopot z systematycznym braniem udziału w zawodach.
Na pewno chciałabym, tak szybko jak to będzie możliwe, wrócić do treningów i do aktywności fizycznej w ogóle - bardzo mi tego brakuje. Liczę na to, że już w lutym będę mogła wsiąść na rower. A potem - to się zobaczy :)
dostanę kiedyś wrzodów...
Czwartek, 11 października 2012 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 11.24 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:41 | km/h: | 16.45 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: rower z Veturilo | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie zszedł ze mnie stres - oba egzaminy już za mną, czekam tylko na wyniki. I wreszcie mój mózg zajął się innymi sprawami. Sama nie wiem, co gorsze - podświadome ciągłe napięcie przed egzaminami czy całkiem świadome wkurzanie się na ludzi, za to że są ludźmi.
Bo syf w kuchni w pracy, bo zapchana wrzutnia zsypu na piętrze, bo tłok na basenie, bo tłum w przejściu podziemnym... Wrzodów dostanę przez to ciągłe irytowanie się.
Jak zobaczyłam dzisiaj ten tłum, po wyjściu z pracy, to moja myśl pierwsza była - o nie, nie jadę żadnym metrem. Tym bardziej, że nikt nie widzi mojego brzucha, który jest już całkiem niczego sobie. Wszyscy są strasznie zaczytani albo drzemią. Pies z kulawą nogą nie ustąpi miejsca.
Bez wahania skierowałam się do przyrotundowej stacji Veturilo.
I to był dobry wybór. Po drodze rozchmurzyło się i wyszło słonko. Samopoczucie fizyczne dzisiaj wyjątkowo mi dopisywało więc jechało mi się bardzo przyjemnie. Nawet lekkie nachylenie Dol. Służewieckiej nie dało mi dzisiaj w kość.
Z tej przyjemności nawet zatrzymałam się na moment, żeby zrobić fotkę urokliwej ścieżce :)

Bo syf w kuchni w pracy, bo zapchana wrzutnia zsypu na piętrze, bo tłok na basenie, bo tłum w przejściu podziemnym... Wrzodów dostanę przez to ciągłe irytowanie się.
Jak zobaczyłam dzisiaj ten tłum, po wyjściu z pracy, to moja myśl pierwsza była - o nie, nie jadę żadnym metrem. Tym bardziej, że nikt nie widzi mojego brzucha, który jest już całkiem niczego sobie. Wszyscy są strasznie zaczytani albo drzemią. Pies z kulawą nogą nie ustąpi miejsca.
Bez wahania skierowałam się do przyrotundowej stacji Veturilo.
I to był dobry wybór. Po drodze rozchmurzyło się i wyszło słonko. Samopoczucie fizyczne dzisiaj wyjątkowo mi dopisywało więc jechało mi się bardzo przyjemnie. Nawet lekkie nachylenie Dol. Służewieckiej nie dało mi dzisiaj w kość.
Z tej przyjemności nawet zatrzymałam się na moment, żeby zrobić fotkę urokliwej ścieżce :)

Merida Mazovia MTB Marathon Lublin - dramat na dwóch kołach
Niedziela, 17 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 27.00 | Km teren: | 24.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 19.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 146( 81%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejsze zawody to kompletna klapa. Cały tydzień czułam się zdechła i miałam ochotę nie jechać do żadnego Lublina. Jak to mówią, pierwsza myśl jest najlepsza, powinnam była sobie odpuścić ale postanowiłam jednak pojechać bo musiałam jeszcze zaliczyć co najmniej 3x dystans Mega żeby się liczyć w generalce.
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)

Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu

Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo

Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu

Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)

Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu

Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo

Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu

Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Gwiazda Mazurska etap IV - Jedwabno
Niedziela, 10 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 34.31 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 01:28 | km/h: | 23.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 156( 86%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po przyjechaniu do Jedwabna z niepokojem najpierw lecę do biura zawodów - na szczęście p. Zamana dotrzymał słowa i uff, moje kółko jest, naprostowane (no, nie idealnie, ale daje się jechać). Oddycham z ulgą. Montuję do roweru, tradycyjny już objazd trasy i do sektora.
O ile wczoraj w sektorze było miło i sympatycznie, to dzisiaj to już prawie "stare znajome". Już ustalamy z Gosią co i jak, planujemy zgubić Agatę itd.
Dzisiaj p. Jerzy zapowiada nieco dłuższy dystans, tak około 10-12 km więcej niż wczoraj i przedwczoraj więc trzeba trochę inaczej rozłożyć siły. Poza tym jest dziś gorąco, w porównaniu do poprzednich dni.
Na początku, po starcie jest OK, wyrywamy do przodu, znów w tej samej czwórce co wczoraj, a w niezadługim czasie odrywamy się z Gosią od pozostałej dwójki.
Jedzie się fajnie, dopóki nie pojawią się większe piachy. Tu już daje mi się we znaki zmęczenie po poprzednich etapach. Czuję, że nogi mam nieco ołowiane i zaczynam od Gosi odstawać. Niestety. Ona najwyraźniej czeka na mnie, ogląda się, czy jadę, ale chyba nie dam rady jej dziś utrzymać koła.
Na samym początku jest dobrze - popylam na czele (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej

Urywamy się z Gosią

Około 10 kilometra mijamy Krzyśka, ale niedługo potem odpadam. Mówię Gosi, żeby już na mnie nie czekała, niech jedzie własnym tempem. Co też ona czyni, i niezadługo znika mi z pola widzenia.
Wytęż wzrok :) Gosia już odjechała, teraz jadę sama

Jakoś mi się teraz źle jedzie, ciężko. Mijam co prawda kolejnych panów, ale jest słabo i jakby coraz wolniej. Na domiar złego, na 20tym kilometrze dogania mnie Agata i mija mnie z taką prędkością, że nawet nie daję rady złapać jej koła.
Pan Zbyszek postanowił mi dziś wynagrodzić niewielką ilość lub brak fotek z kilku ostatnich maratonów





No cóż, starość nie radość ;) Żałuję, że nie zaczęłam uprawiać tego sportu wcześniej.
W dodatku coś mi się pierniczy z kilometrażem. Dziesiątki mi się zmyliły i gdy jest na liczniku 25 km kilometrów to wydaje mi się, że już zaraz meta i przyspieszam. Jednak gdy mety ani widu ani słychu a na liczniku już 30 km, dociera do mnie, że dziesiątki mi się pomyliły. Do mety jeszcze kilka kilometrów, od teraz! Morale mi spada i znów się snuję.
Odzyskuję siły dopiero, gdy doganiam całkiem żwawo jadący pociąg kilku panów. Najpierw siadam im na koło, odpoczywam, a potem ich wyprzedzam i ciągnę już aż do mety. Na skarpie przy stadionie siedzą kibice i wrzeszczą do mnie "Dawaj! Nie odpuszczaj!". Ja wiem, że na plecach siedzi mi co najmniej jeden gość, ale nie dam się wyprzedzić. Nie daję się wyprzedzić. Na mecie okazuje się, że tylko jeden siedział mi na kole. Pozostali musieli odpaść wcześniej.
Dekoracja etapowa

Dekoracja w generalce kategorii


34,31 km / 01:28:04
klasyfikacja podobna jak wczoraj, K3 - 1/22, open 3/25.
Strata do Gosi 2 minuty, do Agaty niecała minuta. Szkoda.
W generalce utrzymałam pozycję 1 w kategorii i 3 w open.
Krzysiek był dzisiaj 10 a ostatecznie w generalce uplasował się na 8.
Gratulacje! :)
Zrealizowałam jeden ze swoich celów treningowych na ten sezon: miało być top 3 na Gwieździe w kategorii. Jest pierwsza pozycja i top 3 w open. Tylko nie do końca jestem usatysfakcjonowana bo nie na Mega tylko na Fit.
Ale gdybym pojechała na Mega to byłabym jeszcze mniej usatysfakcjonowana bo byłabym na podium niezależnie od wyniku - w mojej kategorii jechały tylko 2 panie.
Więc chyba koniec końców, lepiej że było z kim się pościgać jednak na Fit.
Wspólne pamiątkowe zdjęcie. Od lewej: Kasia, Gosia, Ja, Karina, Ewa, Ela
#
kadencja 77/110
O ile wczoraj w sektorze było miło i sympatycznie, to dzisiaj to już prawie "stare znajome". Już ustalamy z Gosią co i jak, planujemy zgubić Agatę itd.
Dzisiaj p. Jerzy zapowiada nieco dłuższy dystans, tak około 10-12 km więcej niż wczoraj i przedwczoraj więc trzeba trochę inaczej rozłożyć siły. Poza tym jest dziś gorąco, w porównaniu do poprzednich dni.
Na początku, po starcie jest OK, wyrywamy do przodu, znów w tej samej czwórce co wczoraj, a w niezadługim czasie odrywamy się z Gosią od pozostałej dwójki.
Jedzie się fajnie, dopóki nie pojawią się większe piachy. Tu już daje mi się we znaki zmęczenie po poprzednich etapach. Czuję, że nogi mam nieco ołowiane i zaczynam od Gosi odstawać. Niestety. Ona najwyraźniej czeka na mnie, ogląda się, czy jadę, ale chyba nie dam rady jej dziś utrzymać koła.
Na samym początku jest dobrze - popylam na czele (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej

Urywamy się z Gosią

Około 10 kilometra mijamy Krzyśka, ale niedługo potem odpadam. Mówię Gosi, żeby już na mnie nie czekała, niech jedzie własnym tempem. Co też ona czyni, i niezadługo znika mi z pola widzenia.
Wytęż wzrok :) Gosia już odjechała, teraz jadę sama

Jakoś mi się teraz źle jedzie, ciężko. Mijam co prawda kolejnych panów, ale jest słabo i jakby coraz wolniej. Na domiar złego, na 20tym kilometrze dogania mnie Agata i mija mnie z taką prędkością, że nawet nie daję rady złapać jej koła.
Pan Zbyszek postanowił mi dziś wynagrodzić niewielką ilość lub brak fotek z kilku ostatnich maratonów





No cóż, starość nie radość ;) Żałuję, że nie zaczęłam uprawiać tego sportu wcześniej.
W dodatku coś mi się pierniczy z kilometrażem. Dziesiątki mi się zmyliły i gdy jest na liczniku 25 km kilometrów to wydaje mi się, że już zaraz meta i przyspieszam. Jednak gdy mety ani widu ani słychu a na liczniku już 30 km, dociera do mnie, że dziesiątki mi się pomyliły. Do mety jeszcze kilka kilometrów, od teraz! Morale mi spada i znów się snuję.
Odzyskuję siły dopiero, gdy doganiam całkiem żwawo jadący pociąg kilku panów. Najpierw siadam im na koło, odpoczywam, a potem ich wyprzedzam i ciągnę już aż do mety. Na skarpie przy stadionie siedzą kibice i wrzeszczą do mnie "Dawaj! Nie odpuszczaj!". Ja wiem, że na plecach siedzi mi co najmniej jeden gość, ale nie dam się wyprzedzić. Nie daję się wyprzedzić. Na mecie okazuje się, że tylko jeden siedział mi na kole. Pozostali musieli odpaść wcześniej.
Dekoracja etapowa

Dekoracja w generalce kategorii


34,31 km / 01:28:04
klasyfikacja podobna jak wczoraj, K3 - 1/22, open 3/25.
Strata do Gosi 2 minuty, do Agaty niecała minuta. Szkoda.
W generalce utrzymałam pozycję 1 w kategorii i 3 w open.
Krzysiek był dzisiaj 10 a ostatecznie w generalce uplasował się na 8.
Gratulacje! :)
Zrealizowałam jeden ze swoich celów treningowych na ten sezon: miało być top 3 na Gwieździe w kategorii. Jest pierwsza pozycja i top 3 w open. Tylko nie do końca jestem usatysfakcjonowana bo nie na Mega tylko na Fit.
Ale gdybym pojechała na Mega to byłabym jeszcze mniej usatysfakcjonowana bo byłabym na podium niezależnie od wyniku - w mojej kategorii jechały tylko 2 panie.
Więc chyba koniec końców, lepiej że było z kim się pościgać jednak na Fit.
Wspólne pamiątkowe zdjęcie. Od lewej: Kasia, Gosia, Ja, Karina, Ewa, Ela

kadencja 77/110
Gwiazda Mazurska etap III - Purda
Sobota, 9 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 25.56 | Km teren: | 23.00 | Czas: | 01:07 | km/h: | 22.89 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 168168 ( 93%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś z dziewczynami w sektorze już jakbyśmy się znały od dawna. Jest:
Gosia, z którą wczoraj cały dystans jechałam razem,
Karina, która przyjechała na metę jako druga w mojej kategorii,
Kasia (Wkręceni.pl), którą wczoraj urwałam jak przestrzeliła zakręt,
Agata z WKK, którą wczoraj postanowiłyśmy z Gosią zgubić,
Ela, którą znam z całego cyklu Mazovii i która regularnie staje na podium w swojej kategorii
i jeszcze kilka dziewczyn, z którymi gadamy, śmiejemy się i obmyślamy strategię.
Wesoło jest w sektorze.
Nie ma za to w naszym sektorze Uli, która jako jedyna została dopuszczona do startu w sektorze "elity", tzn. jedzie wśród osób, które dojechały na Mega w pierwszej 50-tce (jako jedyna kobieta).
Start znów dobry, urywamy się we cztery: Gosia, Kasia, Agata i ja. Dość szybko odsadzamy resztę pań i zmieniamy się między sobą. Właściwie to się już od razu zaczynamy ścigać.
Jeszcze jadę z czołówką. Za mną Gosia, Kasia i Agata

Dziś doganiamy Krzyśka trochę później niż wczoraj, bo na około 6tym kilometrze.
Tuż potem popełniam błąd fatalny w skutkach. Obieram zły tor jazdy przed Agatą na piaszczystym zakręcie. Koło mi się zarywa i lecę, niestety jest gleba. Dziewczyny mi uciekają.
Gdy się gramolę, Krzysiek mnie mija i się pyta co się stało. Trochę mnie irytuje jego pytanie, jakby nie było widać. Doganiam go szybko i przeganiam. On mnie dopinguje do szybszej jazdy.
Przez jakiś czas spinam się ostro, liczę na to, że jednak dogonię dziewczyny, jednak gdy już widzę ich plecy, znów popełniam błąd - tym razem ja przestrzeliwuję niedostatecznie czytelnie oznaczony zakręt. Znów kilkanaście sekund straty i tym razem czołówka odjeżdża mi na dobre.
Trochę mi spada motywacja, bo nie mam z kim się ścigać. Kolejnych panów łykam na śniadanie, nie ma z kim powalczyć. Zaczynam tracić nadzieję, że dogonię dziewczyny, chociaż pedałuję ile pary w nogach. Na rozjeździe Fit/Mega pytam, czy dawno przejechały i otrzymuję informację, że dość dawno.
Dalej jadę prawie sama, nie licząc młodego zawodnika z WKK, który siada mi na kole. Jak się okazuje, dość pechowo - bo w połowie trasy, przy kolejnym źle oznaczonym zakręcie ostro hamuję, żeby się w nim zmieścić i młody wpakowuje mi się prosto w tylne koło. Nie powoduje to wywrotki, jednak zaczyna coś mi stukać w rowerze. Patrzę na koło - ups, jeździ na boki, lekko wygięte a szprycha zahacza o wózek przerzutki. No coż, przyglądam się tylko czy wszystkie szprychy całe i mam tylko nadzieję, że wytrzyma do końca dystansu.
Raczej nie mam szans na dogonienie dziewczyn więc skupiam się na równym tempie. Dzisiejszy etap, według słów organizatora, miał mieć nieco utrudnień. Tak jak się spodziewałam, utrudnienia polegają na jeszcze większej ilości piachu niż wczoraj. Ale radzę sobie z nimi bez problemu (poza tą pierwszą, wyglebioną, łachą).
Doganiam jednak Kasię. Jak się po zawodach okazuje, również miała glebę. Przez chwilę mój widok ją dopinguje i próbuje się ze mną ścigać jednak w jednym miejscu ja obieram lepszy tor jazdy na zakręcie i wychodzę z niego pierwsza, podczas gdy Kasia utyka w piachu. Odsadzam ją sporo i nie widzę jej aż do końca dzisiejszych zawodów.
Na metę wjeżdżam ze sporą stratą do Gosi (około 3 min) i ciut mniejszą do Agaty (niecałe 2 min) jednak w generalce open zrzuca mnie to na 3 lokatę.

25,56 km / 01:06:51
K3 - 1/19, open - 3/27
Niezadowolona jestem, spartaczyłam koncertowo. Gleba, przestrzelony zakręt - moje ewidentne błędy. To, że gość z WKK wjechał mi w koło to zwykły pech, który zresztą by się nie zdarzył gdyby nie te dwie pierwsze wpadki. Mogłam przynajmniej trzymać się czołówki - gdyby nie moje błędy może byłabym druga w open.
Krzysiek dzisiaj na 12 pozycji, w generalce nadal 10.
Po zawodach jeszcze próbuję załatwić coś ze zwichrowanym kołem. Niestety, serwis nie ma centrownicy. Karina deklaruje, że jej team może mi pożyczyć koło w razie czego - mają jedno zapasowe, nawet z dobrą tarczą i zębatką pasujacą. Ale postanawiam jeszcze skorzystać z ostatniej deski ratunku bo na horyzoncie pojawia się p. Cezary Zamana - idę do niego z miną kota ze Shreka... i po chwili sprawa załatwiona. P. Cezary zabiera moje koło - będzie do odbioru jutro w biurze zawodów przed startem. Hura!
#
kadencja 78/111
Gosia, z którą wczoraj cały dystans jechałam razem,
Karina, która przyjechała na metę jako druga w mojej kategorii,
Kasia (Wkręceni.pl), którą wczoraj urwałam jak przestrzeliła zakręt,
Agata z WKK, którą wczoraj postanowiłyśmy z Gosią zgubić,
Ela, którą znam z całego cyklu Mazovii i która regularnie staje na podium w swojej kategorii
i jeszcze kilka dziewczyn, z którymi gadamy, śmiejemy się i obmyślamy strategię.
Wesoło jest w sektorze.
Nie ma za to w naszym sektorze Uli, która jako jedyna została dopuszczona do startu w sektorze "elity", tzn. jedzie wśród osób, które dojechały na Mega w pierwszej 50-tce (jako jedyna kobieta).
Start znów dobry, urywamy się we cztery: Gosia, Kasia, Agata i ja. Dość szybko odsadzamy resztę pań i zmieniamy się między sobą. Właściwie to się już od razu zaczynamy ścigać.
Jeszcze jadę z czołówką. Za mną Gosia, Kasia i Agata

Dziś doganiamy Krzyśka trochę później niż wczoraj, bo na około 6tym kilometrze.
Tuż potem popełniam błąd fatalny w skutkach. Obieram zły tor jazdy przed Agatą na piaszczystym zakręcie. Koło mi się zarywa i lecę, niestety jest gleba. Dziewczyny mi uciekają.
Gdy się gramolę, Krzysiek mnie mija i się pyta co się stało. Trochę mnie irytuje jego pytanie, jakby nie było widać. Doganiam go szybko i przeganiam. On mnie dopinguje do szybszej jazdy.
Przez jakiś czas spinam się ostro, liczę na to, że jednak dogonię dziewczyny, jednak gdy już widzę ich plecy, znów popełniam błąd - tym razem ja przestrzeliwuję niedostatecznie czytelnie oznaczony zakręt. Znów kilkanaście sekund straty i tym razem czołówka odjeżdża mi na dobre.
Trochę mi spada motywacja, bo nie mam z kim się ścigać. Kolejnych panów łykam na śniadanie, nie ma z kim powalczyć. Zaczynam tracić nadzieję, że dogonię dziewczyny, chociaż pedałuję ile pary w nogach. Na rozjeździe Fit/Mega pytam, czy dawno przejechały i otrzymuję informację, że dość dawno.
Dalej jadę prawie sama, nie licząc młodego zawodnika z WKK, który siada mi na kole. Jak się okazuje, dość pechowo - bo w połowie trasy, przy kolejnym źle oznaczonym zakręcie ostro hamuję, żeby się w nim zmieścić i młody wpakowuje mi się prosto w tylne koło. Nie powoduje to wywrotki, jednak zaczyna coś mi stukać w rowerze. Patrzę na koło - ups, jeździ na boki, lekko wygięte a szprycha zahacza o wózek przerzutki. No coż, przyglądam się tylko czy wszystkie szprychy całe i mam tylko nadzieję, że wytrzyma do końca dystansu.
Raczej nie mam szans na dogonienie dziewczyn więc skupiam się na równym tempie. Dzisiejszy etap, według słów organizatora, miał mieć nieco utrudnień. Tak jak się spodziewałam, utrudnienia polegają na jeszcze większej ilości piachu niż wczoraj. Ale radzę sobie z nimi bez problemu (poza tą pierwszą, wyglebioną, łachą).
Doganiam jednak Kasię. Jak się po zawodach okazuje, również miała glebę. Przez chwilę mój widok ją dopinguje i próbuje się ze mną ścigać jednak w jednym miejscu ja obieram lepszy tor jazdy na zakręcie i wychodzę z niego pierwsza, podczas gdy Kasia utyka w piachu. Odsadzam ją sporo i nie widzę jej aż do końca dzisiejszych zawodów.
Na metę wjeżdżam ze sporą stratą do Gosi (około 3 min) i ciut mniejszą do Agaty (niecałe 2 min) jednak w generalce open zrzuca mnie to na 3 lokatę.

25,56 km / 01:06:51
K3 - 1/19, open - 3/27
Niezadowolona jestem, spartaczyłam koncertowo. Gleba, przestrzelony zakręt - moje ewidentne błędy. To, że gość z WKK wjechał mi w koło to zwykły pech, który zresztą by się nie zdarzył gdyby nie te dwie pierwsze wpadki. Mogłam przynajmniej trzymać się czołówki - gdyby nie moje błędy może byłabym druga w open.
Krzysiek dzisiaj na 12 pozycji, w generalce nadal 10.
Po zawodach jeszcze próbuję załatwić coś ze zwichrowanym kołem. Niestety, serwis nie ma centrownicy. Karina deklaruje, że jej team może mi pożyczyć koło w razie czego - mają jedno zapasowe, nawet z dobrą tarczą i zębatką pasujacą. Ale postanawiam jeszcze skorzystać z ostatniej deski ratunku bo na horyzoncie pojawia się p. Cezary Zamana - idę do niego z miną kota ze Shreka... i po chwili sprawa załatwiona. P. Cezary zabiera moje koło - będzie do odbioru jutro w biurze zawodów przed startem. Hura!
#
kadencja 78/111