Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2011
Dystans całkowity: | 464.94 km (w terenie 43.00 km; 9.25%) |
Czas w ruchu: | 40:15 |
Średnia prędkość: | 16.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 42.00 km/h |
Suma podjazdów: | 4148 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 141 (79 %) |
Suma kalorii: | 22655 kcal |
Liczba aktywności: | 31 |
Średnio na aktywność: | 24.47 km i 1h 17m |
Więcej statystyk |
BG Fit
Czwartek, 31 marca 2011 Kategoria ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany, dojazdy, fitting, recenzje, testy
Km: | 22.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 12.66 |
Pr. maks.: | 30.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 131( 72%) |
Kalorie: | 1112kcal | Podjazdy: | 110m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No, dzisiaj to już rano było całkiem przyjemnie. Można było pojechać w krótszych spodenkach i cieńszych warstwach na górze. Wilgotno trochę, bo chyba w nocy padało. Ale powietrze już pachnie inaczej.
A pod Kopą Cwila wiosna:
Po pracy szybki sprint do Airbike'a na KEN. Umówiona byłam na BGFit, czyli na profesjonalne dostosowanie parametrów roweru do mojej sylwetki. Po cichu liczę na to, że przestanie mnie po tym boleć bark, który dolega mi po dłuższych wycieczkach.
Z Wojtkiem Marcjoniakiem, BGFitterem, przeszliśmy od razu na „Ty”. Coś tam sobie porozmawialiśmy na różne luźne okołorowerowe tematy, na początek. Trochę o Nim, trochę o teamie Airbike'a, trochę o mnie, moim rowerowaniu, moim rowerze.
Na początku było spokojnie.
Najpierw Wojtek wymaglował mnie teoretycznie. Pytał o mnóstwo rzeczy. Od jakiego czasu jeżdżę regularnie na rowerze, jaki jest mój styl jazdy, ile godzin tygodniowo spędzam na rowerze, ile kaemów rocznie przejeżdżam. Pytał też o cele treningowe i cel ustawień BGFit. Pytał o stan zdrowia, typ i natężenie dolegliwości podczas jazdy, urazy... Zapisał nawet uwagę o tym, że jak jadę „bez trzymanki” to rower mi się przechyla w prawo.
Potem mnie dokładnie obejrzał i pomierzył. Zmierzył rozmiar tyłka (rozstaw guzów kulszowych), obejrzał moje stopy, sprawdził w jaki sposób je układam, jak układam kolana, czy mam równą miednicę, czy nie mam krzywego kręgosłupa, czy mam na równej wysokości łopatki, czy nie mam jednej nogi krótszej. Kazał mi robić skłony, przysiady na jednej nodze, zginał mi nogi we wszystkie strony, sprawdzał na ile jestem rozciągnięta, mierzył kąty ugięcia stawów... nawet już nie pamiętam co dokładnie robił, tyle tego było.
Następnie dokładnie obejrzał rower. Pomierzył wszelkie możliwe parametry i obecne ustawienia (wysokość i przesunięcie siodła, kąty ugięcia kolan, długość i kąt mostka i mnóstwo innych rzeczy).
Nawet bloki w butach obejrzał.
Prawdę mówiąc to nie wpadłam na to, żeby przed tą operacją umyć rower... a w idealnym stanie to on nie był ;) Poza tym świeżość moich butów pozostawia wiele do życzenia i trochę mi było wstyd, jak je oglądał.
Potem się zaczęło.
Ustawianie roweru polegało na pokręceniu trochę na trenażerze, zmianie czegośtam, pokręceniu znowu, zmianie czegośtam, pokręceniu... zmianie... i tak baaaaardzo długo.
Wojtek pozmieniał w rowerze chyba wszystko, co można było pozmieniać.
W efekcie pomiaru kątów ugięcia kolan oraz spuszczenia „wahadełka” z kolana do końca korby, siodło powędrowało do góry i maksymalnie do przodu. Mam trochę niedobrą sztycę do prawidłowego ustawienia, bo ma spory offset. Lepsza by była bez offsetu, ale trzeba by było nową kupić. Z tą co mam, brakuje 0,5 cm do pozycji idealnej według BGFit.
Siodło powinnam mieć sporo szersze. Mam 130, powinnam mieć 143/155. Najpierw przymierzaliśmy 155 ale kompletnie nie umiałam znaleźć na nim komfortowej pozycji. Przy 143 było lepiej ale i tak uważałam je za strasznie niewygodne. W sumie zostało moje stare siodło ale z zaleceniem zmiany.
Przymierzaliśmy potem różne długości i kąty mostka. Mostek też został zmieniony na dużo dłuższy i o zupełnie innym kącie. Dostałam mostek testowy, do wtorku mam go oddać lub kupić.
O dziwo, różnica wysokości siodło-kierownica w efekcie pozostała bez zmian.
Kierownic nie przymierzaliśmy, ale mam zalecenie, żeby była węższa (akurat to już sama wyczaiłam tylko jeszcze nie zrealizowałam).
Bloki w butach zostały przesunięte do tyłu, na środek szczeliny mniej więcej (!). Okazało się za to, że instynktownie ustawiłam sobie bardzo prawidłowo bloki w przesunięciu prawo-lewo, maksymalnie do wewnętrznej strony (to ponoć dobre ustawienie, jak się ma tzw. „iksy”).
Śmiesznie, bo po tej zmianie w ogóle przez chwilę nie potrafiłam się wpiąć. Nie mogłam znaleźć połączenia blok-pedał.
Wszystkie te zmiany jakoś nie wywoływały we mnie entuzjazmu a wręcz nie podobały mi się. Było mi dziwnie i niewygodnie. Ale Wojtek pocieszył mnie, że to normalne i że potrzeba około miesiąca, żeby się przyzwyczaić a potem dopiero odczuwa się różnicę.
Na koniec zafundował mi wkładki do butów, korygujące „iksy”. To był strzał w dziesiątkę! Jak popedałowałam trochę na trenażerze to poczułam, jakby mi ktoś skrzydełka Hermesa przyprawił.
Wszystko trwało potwornie długo, chyba z pięć godzin. Wyszłam z Airbika przed godz. 22-gą (około 2 godziny po zamknięciu sklepu – podziwiam Wojtka i innych chłopaków za ofiarność, bo jeszcze pod koniec jeden z panów regulował mi hamulec...).
Wsiadłam na rower, żeby pojechać do domu... i o k... ktoś mi normalnie podmienił rower!
Masakra, jakbym zupełnie inny rower dostała. Strasznie niewygodnie, wrażenie, że pozycja mocniej pochylona do przodu niż dotychczas. Chociaż teoretycznie – tak nie jest. Zupełnie nie umiałam jechać. W dodatku to uczucie, że tyłek zjeżdża mi do przodu (że siodło jest pochylone do przodu). Dobrze, że do domu blisko.
Wróciłam trochę załamana i uboższa o 1088 złotych (590 zł BGFit, 200 zł kaucja za wypożyczenie mostka, reszta to 2 pary kompletów wkładek).
Liczę na to, że faktycznie się przyzwyczaję do tego, bo inaczej to mnie chyba szlag trafi, że wydałam bez sensu tę kasę (póki co widzę sens tylko we wkładkach).
A pod Kopą Cwila wiosna:
Po pracy szybki sprint do Airbike'a na KEN. Umówiona byłam na BGFit, czyli na profesjonalne dostosowanie parametrów roweru do mojej sylwetki. Po cichu liczę na to, że przestanie mnie po tym boleć bark, który dolega mi po dłuższych wycieczkach.
Z Wojtkiem Marcjoniakiem, BGFitterem, przeszliśmy od razu na „Ty”. Coś tam sobie porozmawialiśmy na różne luźne okołorowerowe tematy, na początek. Trochę o Nim, trochę o teamie Airbike'a, trochę o mnie, moim rowerowaniu, moim rowerze.
Na początku było spokojnie.
Najpierw Wojtek wymaglował mnie teoretycznie. Pytał o mnóstwo rzeczy. Od jakiego czasu jeżdżę regularnie na rowerze, jaki jest mój styl jazdy, ile godzin tygodniowo spędzam na rowerze, ile kaemów rocznie przejeżdżam. Pytał też o cele treningowe i cel ustawień BGFit. Pytał o stan zdrowia, typ i natężenie dolegliwości podczas jazdy, urazy... Zapisał nawet uwagę o tym, że jak jadę „bez trzymanki” to rower mi się przechyla w prawo.
Potem mnie dokładnie obejrzał i pomierzył. Zmierzył rozmiar tyłka (rozstaw guzów kulszowych), obejrzał moje stopy, sprawdził w jaki sposób je układam, jak układam kolana, czy mam równą miednicę, czy nie mam krzywego kręgosłupa, czy mam na równej wysokości łopatki, czy nie mam jednej nogi krótszej. Kazał mi robić skłony, przysiady na jednej nodze, zginał mi nogi we wszystkie strony, sprawdzał na ile jestem rozciągnięta, mierzył kąty ugięcia stawów... nawet już nie pamiętam co dokładnie robił, tyle tego było.
Następnie dokładnie obejrzał rower. Pomierzył wszelkie możliwe parametry i obecne ustawienia (wysokość i przesunięcie siodła, kąty ugięcia kolan, długość i kąt mostka i mnóstwo innych rzeczy).
Nawet bloki w butach obejrzał.
Prawdę mówiąc to nie wpadłam na to, żeby przed tą operacją umyć rower... a w idealnym stanie to on nie był ;) Poza tym świeżość moich butów pozostawia wiele do życzenia i trochę mi było wstyd, jak je oglądał.
Potem się zaczęło.
Ustawianie roweru polegało na pokręceniu trochę na trenażerze, zmianie czegośtam, pokręceniu znowu, zmianie czegośtam, pokręceniu... zmianie... i tak baaaaardzo długo.
Wojtek pozmieniał w rowerze chyba wszystko, co można było pozmieniać.
W efekcie pomiaru kątów ugięcia kolan oraz spuszczenia „wahadełka” z kolana do końca korby, siodło powędrowało do góry i maksymalnie do przodu. Mam trochę niedobrą sztycę do prawidłowego ustawienia, bo ma spory offset. Lepsza by była bez offsetu, ale trzeba by było nową kupić. Z tą co mam, brakuje 0,5 cm do pozycji idealnej według BGFit.
Siodło powinnam mieć sporo szersze. Mam 130, powinnam mieć 143/155. Najpierw przymierzaliśmy 155 ale kompletnie nie umiałam znaleźć na nim komfortowej pozycji. Przy 143 było lepiej ale i tak uważałam je za strasznie niewygodne. W sumie zostało moje stare siodło ale z zaleceniem zmiany.
Przymierzaliśmy potem różne długości i kąty mostka. Mostek też został zmieniony na dużo dłuższy i o zupełnie innym kącie. Dostałam mostek testowy, do wtorku mam go oddać lub kupić.
O dziwo, różnica wysokości siodło-kierownica w efekcie pozostała bez zmian.
Kierownic nie przymierzaliśmy, ale mam zalecenie, żeby była węższa (akurat to już sama wyczaiłam tylko jeszcze nie zrealizowałam).
Bloki w butach zostały przesunięte do tyłu, na środek szczeliny mniej więcej (!). Okazało się za to, że instynktownie ustawiłam sobie bardzo prawidłowo bloki w przesunięciu prawo-lewo, maksymalnie do wewnętrznej strony (to ponoć dobre ustawienie, jak się ma tzw. „iksy”).
Śmiesznie, bo po tej zmianie w ogóle przez chwilę nie potrafiłam się wpiąć. Nie mogłam znaleźć połączenia blok-pedał.
Wszystkie te zmiany jakoś nie wywoływały we mnie entuzjazmu a wręcz nie podobały mi się. Było mi dziwnie i niewygodnie. Ale Wojtek pocieszył mnie, że to normalne i że potrzeba około miesiąca, żeby się przyzwyczaić a potem dopiero odczuwa się różnicę.
Na koniec zafundował mi wkładki do butów, korygujące „iksy”. To był strzał w dziesiątkę! Jak popedałowałam trochę na trenażerze to poczułam, jakby mi ktoś skrzydełka Hermesa przyprawił.
Wszystko trwało potwornie długo, chyba z pięć godzin. Wyszłam z Airbika przed godz. 22-gą (około 2 godziny po zamknięciu sklepu – podziwiam Wojtka i innych chłopaków za ofiarność, bo jeszcze pod koniec jeden z panów regulował mi hamulec...).
Wsiadłam na rower, żeby pojechać do domu... i o k... ktoś mi normalnie podmienił rower!
Masakra, jakbym zupełnie inny rower dostała. Strasznie niewygodnie, wrażenie, że pozycja mocniej pochylona do przodu niż dotychczas. Chociaż teoretycznie – tak nie jest. Zupełnie nie umiałam jechać. W dodatku to uczucie, że tyłek zjeżdża mi do przodu (że siodło jest pochylone do przodu). Dobrze, że do domu blisko.
Wróciłam trochę załamana i uboższa o 1088 złotych (590 zł BGFit, 200 zł kaucja za wypożyczenie mostka, reszta to 2 pary kompletów wkładek).
Liczę na to, że faktycznie się przyzwyczaję do tego, bo inaczej to mnie chyba szlag trafi, że wydałam bez sensu tę kasę (póki co widzę sens tylko we wkładkach).
siłka
Środa, 30 marca 2011 Kategoria trening, trening siłowy
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:05 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po dwóch seriach standardowych dzisiaj miałam dość. Chyba jeszcze nie zregenerowałam się po Półmaratonie. Zmusiłam się jeszcze do trzeciej serii i spasowałam.
Zwiększyłam "wiosłowanie" do 20 powtórzeń.
Przy wspięciach na palce cały czas daje mi się we znaki zimowa kontuzja. Mam wrażenie, jakbym miała za krótkie ścięgno, gdzieś przy kostce. Nie mogę zrobić wspięcia na lewej noce tak wysokiego, jak bym mogła w normalnych warunkach, tak jakby to ścięgno mi nie dawało.
KOW: 4
obciążenie: 260
Zwiększyłam "wiosłowanie" do 20 powtórzeń.
Przy wspięciach na palce cały czas daje mi się we znaki zimowa kontuzja. Mam wrażenie, jakbym miała za krótkie ścięgno, gdzieś przy kostce. Nie mogę zrobić wspięcia na lewej noce tak wysokiego, jak bym mogła w normalnych warunkach, tak jakby to ścięgno mi nie dawało.
KOW: 4
obciążenie: 260
wiosna!
Środa, 30 marca 2011 Kategoria trening
Km: | 22.06 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 19.18 |
Pr. maks.: | 33.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 871kcal | Podjazdy: | 51m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nooooooooo.... wreszcie.... moja zaufana stacja meteo pokazała mi przed wyjściem z pracy +18 stopni. No upał normalnie :) A ja ubrana jak na sybir. Grube, zimowe spodnie, gruba bluza, ciepłe rękawice. Miałam na zmianę co prawda rękawice cieńsze, ale również długopalczaste. Dobrze, że chociaż ochraniaczy na buty mogłam się pozbyć :)
Dzisiaj jazda z narastającą prędkością. Nie wiem jak mi to wyszło, chyba słabo (przeszkadzajki w postaci świateł), ale nareszcie mogłam sobie pozap... :) Rzadko mi się zdarza taki trening ;D
Wróciłam do domu z bananem na twarzy, nie mieszczącym mi się między uszami :) Trochę mi gorąco było, spociłam się jak ruda mysz, ale trudno :)
kadencja 85/126
KOW: 5
obciążenie: 330
Dzisiaj jazda z narastającą prędkością. Nie wiem jak mi to wyszło, chyba słabo (przeszkadzajki w postaci świateł), ale nareszcie mogłam sobie pozap... :) Rzadko mi się zdarza taki trening ;D
Wróciłam do domu z bananem na twarzy, nie mieszczącym mi się między uszami :) Trochę mi gorąco było, spociłam się jak ruda mysz, ale trudno :)
kadencja 85/126
KOW: 5
obciążenie: 330
spokojnie do pracy
Środa, 30 marca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 9.35 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:34 | km/h: | 16.50 |
Pr. maks.: | 25.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 155155 ( 86%) | HRavg | 128( 71%) |
Kalorie: | 473kcal | Podjazdy: | 235m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nic szczególnego, dojazd do pracy :) Nikt mnie nie wkurzył, nic mnie nie zachwyciło, ot rutyna ;)
Centrum Olimpijskie na bis
Wtorek, 29 marca 2011 Kategoria dojazdy, trening
Km: | 31.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:43 | km/h: | 18.22 |
Pr. maks.: | 28.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 151151 ( 83%) | HRavg | 128( 71%) |
Kalorie: | 1207kcal | Podjazdy: | 162m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano zimno, mimo tego, że temperatura na termometrze wyższa niż wczoraj, to w odczuciu chyba zimniej. Na łączce koło Kopy Cwila szron. A w szronie kwiatki. Krokusy jakieś czy przebiśniegi, nie wiem, nie znam się :)
Po pracy znowu mały wypadzik do Centrum Olimpijskiego. Tym razem po pakiet na Mazovię. CO robi się popularne wśród organizatorów imprez sportowych. Mazovia lepiej rozłożyła siły niż Półmaraton Warszawski bo biuro zawodów jest otwarte kilka dni więc nie ma tłumu. Za to coś sponsorzy nie dopisali,
określenie "pakiet startowy" nie bardzo pasuje. Dostaję tylko numer startowy na rower i kupon na posiłek w Otwocku i koniec, kropka. Nyndza panie... Aż się wróciłam już po wyjściu, bo pomyślałam że zapomnieli mi dać numeru na koszulkę. A tu wot, po prostu nie ma numerów na koszulkę... Mazovia chyba robi cięcia w budżecie. Smutne to.
rozgrzewka
20 min na twardym przełożeniu pod progiem tlenowym
rozjazd
KOW: 3
obciążenie: 309
Po pracy znowu mały wypadzik do Centrum Olimpijskiego. Tym razem po pakiet na Mazovię. CO robi się popularne wśród organizatorów imprez sportowych. Mazovia lepiej rozłożyła siły niż Półmaraton Warszawski bo biuro zawodów jest otwarte kilka dni więc nie ma tłumu. Za to coś sponsorzy nie dopisali,
określenie "pakiet startowy" nie bardzo pasuje. Dostaję tylko numer startowy na rower i kupon na posiłek w Otwocku i koniec, kropka. Nyndza panie... Aż się wróciłam już po wyjściu, bo pomyślałam że zapomnieli mi dać numeru na koszulkę. A tu wot, po prostu nie ma numerów na koszulkę... Mazovia chyba robi cięcia w budżecie. Smutne to.
rozgrzewka
20 min na twardym przełożeniu pod progiem tlenowym
rozjazd
KOW: 3
obciążenie: 309
do sklepu po... Mass Effecta
Poniedziałek, 28 marca 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 6.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:24 | km/h: | 15.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Maleńki wypadzik do pobliskiego sklepu z grami po Mass Effect 2 na PS3 bo jakoś nam się nudziło. Biedny Marek, będę teraz okupować konsolę... ;)
Wieczorem nie było już tak przyjemnie jak koło godz. 16tej. Zachmurzyło się i zaczęło wiać. Za lekko się ubrałam i trochę zmarzłam. Dziwnie się jeździ bez pampersa :]
Wieczorem nie było już tak przyjemnie jak koło godz. 16tej. Zachmurzyło się i zaczęło wiać. Za lekko się ubrałam i trochę zmarzłam. Dziwnie się jeździ bez pampersa :]
Chyba nadal żyję
Poniedziałek, 28 marca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 19.68 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:08 | km/h: | 17.36 |
Pr. maks.: | 28.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 145145 ( 81%) | HRavg | 129( 72%) |
Kalorie: | 1020kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj zastanawiałam się czy będę w stanie dzisiaj wsiąść na rower. Rano okazało się jednak, że jestem w całkiem dobrym stanie. Zawiasy co prawda nieco bolą ;) ale na rower się dało wsiąść i pedałować nawet się dało. No to popedałowałam do pracy.
Miałam przy okazji o poranku niezłą niespodziankę bo zaraz po wstaniu zapluszczonymi oczami spojrzałam na termometr: 2,5 stopnia... może być.
Po wzięciu prysznica już odpluszczonymi oczami spojrzałam na termometr ponownie: Ojej, nie 2,5 tylko -2,8 stopnia! Brrrr! Szybko włożyłam pod ciuchy dodatkową warstwę :)
Jechało mi się dzisiaj strasznie fajnie. Nie wiem, czy to kwestia skurczonych po wczoraj łydek, czy może tego, że nie bolą mnie aż tak strasznie jak się spodziewałam... a może po prostu wiatr zelżał ;)
Nieważne, jechało mi się fajnie i już.
W dodatku po południu zrobiło się tak super cieplutko. Oczywiście o ile pozbycie się dodatkowej warstwy ubrań nie stanowiło problemu, o tyle nie mogłam zmienić rękawiczek na lżejsze bo zapomniałam ich zabrać ze sobą... Trudno, przeżyję. W końcu i tak mam dzisiaj jechać spokojnie i uważać, żeby się nie spocić ;)
Miałam przy okazji o poranku niezłą niespodziankę bo zaraz po wstaniu zapluszczonymi oczami spojrzałam na termometr: 2,5 stopnia... może być.
Po wzięciu prysznica już odpluszczonymi oczami spojrzałam na termometr ponownie: Ojej, nie 2,5 tylko -2,8 stopnia! Brrrr! Szybko włożyłam pod ciuchy dodatkową warstwę :)
Jechało mi się dzisiaj strasznie fajnie. Nie wiem, czy to kwestia skurczonych po wczoraj łydek, czy może tego, że nie bolą mnie aż tak strasznie jak się spodziewałam... a może po prostu wiatr zelżał ;)
Nieważne, jechało mi się fajnie i już.
W dodatku po południu zrobiło się tak super cieplutko. Oczywiście o ile pozbycie się dodatkowej warstwy ubrań nie stanowiło problemu, o tyle nie mogłam zmienić rękawiczek na lżejsze bo zapomniałam ich zabrać ze sobą... Trudno, przeżyję. W końcu i tak mam dzisiaj jechać spokojnie i uważać, żeby się nie spocić ;)
Półmaraton Warszawski
Niedziela, 27 marca 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:43 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo źle spałam dzisiaj. Stres chyba mnie dopadł. Dlatego wstałam dość szybko, i tak nie było sensu leżeć. Szybkie mycie, pomiar tętna - 57. W miarę w normie. Śniadanie, herbata, przypięcie numeru startowego i czipa... tuż przed wyjściem tętno już miałam 80.
Nie bardzo było wiadomo jak się ubrać. Termometr rano pokazywał koło 0 stopni, ale bezchmurne niebo sugerowało, że będzie cieplej. Nie było także prawie wiatru. Ubraliśmy się na cebulkę.
Po dotarciu na Plac Zamkowy zdecydowaliśmy się porzucić wierzchnie okrycia w depozycie. Jeszcze kibelek - przy okazji zobaczyliśmy zabytkową radziecką maszynerię od starych schodów ruchomych z trasy W-Z na Pl. Zamkowy. Poczytałam sobie też kronikę schodów ruchomych i obejrzałam stare zdjęcia. Przypomniało mi się, jak jako dziecko przyjeżdżałam tu z rodzicami. Największą frajdą było wtedy przejechanie się schodami. Te schody to były pierwsze ruchome schody w Warszawie, a prawdopodobnie nawet w całej Polsce. Uruchomione w 1949 roku. Oczywiście teraz to już jest nowoczesna konstrukcja, trochę szkoda ;)
Zostało tylko kilka minut do startu więc ruszyliśmy do przydzielonej strefy zielonej. Gdzieś w tłumie zamajaczyły nam baloniki pacemakerów na 2:15 i 2:00. Niestety, wbrew wcześniejszej informacji (a może ja coś źle zrozumiałam...) nie było pacemakera na 2:30. Trudno, trzeba będzie sobie radzić samemu. Postanowiłam trzymać się tempa 7:00.
Na początku było łatwo, tempo sporo powyżej 7:00 a nawet momentami bliżej 6:00. Ciepło, nawet żałowałam, że nie pozbyłam się spodniej koszulki i gatek. Do 10 km szło w miarę gładko, to znany mi dystans. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby uspokoić wredną, podstępną kolkę (ona mi potrafi popsuć każdy bieg...) i potem drugi raz, na "paśniku" około 9-g kilometra. Potem zrobiło się jakby gorzej. 9ty i 10ty km były lekko pod górkę. Zmęczyło mnie to i zaczęłam biec wolniej. Jakoś nie udawało mi się już trzymać tempa powyżej 7:00 a wręcz zaczęło ono się niebezpiecznie zbliżać do 7:30. Coraz częstsze "spacerki". Na początku krótkie, co 1 km, potem coraz dłuższe i coraz częściej. Poza tym zaczęło się robić zimno. Nie pomagał naprawdę wspaniały doping na trasie ani kolejne "paśniki". Bolały mnie plecy a zamiast łydek miałam dwie spięte kule, w których mięśnie już się chciały tylko kurczyć a już się nie chciały rozciągać. Było mi okropnie zimno w dłonie. Koszmar. Ostatnie 5 km to była naprawdę mordęga. Nogi nie chciały się słuchać a mózg krzyczał "nigdy więcej". Nie wiem jakim cudem znalazłam siłę, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze i wbiec w miarę (jak na mój stan) szybkim tempem na metę. Uf, jak cudownie, już koniec... uff ufff... o rany.
Nawet nie wiem kiedy dostałam płachtę folii do ogrzania, wodę, Powerade i medal. Zarejestrowałam dopiero punkt zdawania czipów.
Za metą już ledwo doczłapałam do depozytu po kurtkę. Trochę porozciągałam łydki... nie pomogło. Ledwo doczłapałam do metra. Na szczęście w metrze znalazło się wolne miejsce, choć bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę. Chyba jednak te 20 minut siedzenia pomogło bo do domu szłam już nieco żwawszym tempem.
W domu po umyciu się i ciepłym ubraniu (bo zmarzliśmy trochę), strzeliliśmy sobie mega jajecznicę na kiełbasie, w nagrodę, i obejrzeliśmy sobie nagrany z rana wyścig F1 z Melbourne. Niestety, nie zasnęliśmy na nim (chociaż taki był pierwotny plan). Nogi nie dały.
Czasu oficjalnego nie mam jeszcze bo organizatorzy liczą czipy ;P
A że zapomniałam na mecie wyłączyć Garmina to nie wiem dokładnie ile czasu biegłam. Garmin pokazał około 2:43.
Update oficjalny wynik 02:41:53 netto a w generalce byłam na miejscu 666/ Hell yeah ;D ]:->
HR 160/171
Nie bardzo było wiadomo jak się ubrać. Termometr rano pokazywał koło 0 stopni, ale bezchmurne niebo sugerowało, że będzie cieplej. Nie było także prawie wiatru. Ubraliśmy się na cebulkę.
Po dotarciu na Plac Zamkowy zdecydowaliśmy się porzucić wierzchnie okrycia w depozycie. Jeszcze kibelek - przy okazji zobaczyliśmy zabytkową radziecką maszynerię od starych schodów ruchomych z trasy W-Z na Pl. Zamkowy. Poczytałam sobie też kronikę schodów ruchomych i obejrzałam stare zdjęcia. Przypomniało mi się, jak jako dziecko przyjeżdżałam tu z rodzicami. Największą frajdą było wtedy przejechanie się schodami. Te schody to były pierwsze ruchome schody w Warszawie, a prawdopodobnie nawet w całej Polsce. Uruchomione w 1949 roku. Oczywiście teraz to już jest nowoczesna konstrukcja, trochę szkoda ;)
Zostało tylko kilka minut do startu więc ruszyliśmy do przydzielonej strefy zielonej. Gdzieś w tłumie zamajaczyły nam baloniki pacemakerów na 2:15 i 2:00. Niestety, wbrew wcześniejszej informacji (a może ja coś źle zrozumiałam...) nie było pacemakera na 2:30. Trudno, trzeba będzie sobie radzić samemu. Postanowiłam trzymać się tempa 7:00.
Na początku było łatwo, tempo sporo powyżej 7:00 a nawet momentami bliżej 6:00. Ciepło, nawet żałowałam, że nie pozbyłam się spodniej koszulki i gatek. Do 10 km szło w miarę gładko, to znany mi dystans. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby uspokoić wredną, podstępną kolkę (ona mi potrafi popsuć każdy bieg...) i potem drugi raz, na "paśniku" około 9-g kilometra. Potem zrobiło się jakby gorzej. 9ty i 10ty km były lekko pod górkę. Zmęczyło mnie to i zaczęłam biec wolniej. Jakoś nie udawało mi się już trzymać tempa powyżej 7:00 a wręcz zaczęło ono się niebezpiecznie zbliżać do 7:30. Coraz częstsze "spacerki". Na początku krótkie, co 1 km, potem coraz dłuższe i coraz częściej. Poza tym zaczęło się robić zimno. Nie pomagał naprawdę wspaniały doping na trasie ani kolejne "paśniki". Bolały mnie plecy a zamiast łydek miałam dwie spięte kule, w których mięśnie już się chciały tylko kurczyć a już się nie chciały rozciągać. Było mi okropnie zimno w dłonie. Koszmar. Ostatnie 5 km to była naprawdę mordęga. Nogi nie chciały się słuchać a mózg krzyczał "nigdy więcej". Nie wiem jakim cudem znalazłam siłę, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze i wbiec w miarę (jak na mój stan) szybkim tempem na metę. Uf, jak cudownie, już koniec... uff ufff... o rany.
Nawet nie wiem kiedy dostałam płachtę folii do ogrzania, wodę, Powerade i medal. Zarejestrowałam dopiero punkt zdawania czipów.
Za metą już ledwo doczłapałam do depozytu po kurtkę. Trochę porozciągałam łydki... nie pomogło. Ledwo doczłapałam do metra. Na szczęście w metrze znalazło się wolne miejsce, choć bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę. Chyba jednak te 20 minut siedzenia pomogło bo do domu szłam już nieco żwawszym tempem.
W domu po umyciu się i ciepłym ubraniu (bo zmarzliśmy trochę), strzeliliśmy sobie mega jajecznicę na kiełbasie, w nagrodę, i obejrzeliśmy sobie nagrany z rana wyścig F1 z Melbourne. Niestety, nie zasnęliśmy na nim (chociaż taki był pierwotny plan). Nogi nie dały.
Czasu oficjalnego nie mam jeszcze bo organizatorzy liczą czipy ;P
A że zapomniałam na mecie wyłączyć Garmina to nie wiem dokładnie ile czasu biegłam. Garmin pokazał około 2:43.
Update oficjalny wynik 02:41:53 netto a w generalce byłam na miejscu 666/ Hell yeah ;D ]:->
HR 160/171
letko deszczowy wypadzik po pakiet na Półmaraton Warszawski
Piątek, 25 marca 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, dojazdy
Km: | 31.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:04 | km/h: | 15.39 |
Pr. maks.: | 30.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 158158 ( 89%) | HRavg | 125( 70%) |
Kalorie: | 1519kcal | Podjazdy: | 413m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po pracy kopnęłam się do Centrum Olimpijskiego, odebrać pakiety dla mnie i dla Marka na Półmaraton Warszawski. Pogoda była, prawdę mówiąc, paskudna. Ale skoro już się zadeklarowałam, że odbiorę, no to pojechałam. Wiało, próbowało padać, było okropnie zimno... brrr ohyda.
Biuro Półmaratonu było otwarte od 16-tej. Ja dotarłam około 16.30 i już były tłumy. Kolejka samochodów na niewielki parking, wąska uliczka dojazdowa, w dodatku obstawiona samochodami po obu stronach. Dzięki takim intelygentom płynny ruch dwustronny nie było możliwy. Nawet wyjechanie rowerem stamtąd okazało się nie lada wyzwaniem!
Na szczęście odbiór pakietów był zorganizowany sprawnie, więc odbiór zajął mi dosłownie chwilkę.
Wracając do domku spotkałam Arka, który wyszedł na swoje "16 czy 17 km", ale jak widzę po wpisie, pokręcił jednak trochę dłużej ;)
Jutro szykuje mi się dzień odpoczynku. A przed Półmaratonem rośnie mi już kulka w brzuchu, bo nigdy wcześniej nie biegłam takiego dystansu!
Kat: E2
kadencja 84/131
KOW: 3
obciążenie: 372
Biuro Półmaratonu było otwarte od 16-tej. Ja dotarłam około 16.30 i już były tłumy. Kolejka samochodów na niewielki parking, wąska uliczka dojazdowa, w dodatku obstawiona samochodami po obu stronach. Dzięki takim intelygentom płynny ruch dwustronny nie było możliwy. Nawet wyjechanie rowerem stamtąd okazało się nie lada wyzwaniem!
Na szczęście odbiór pakietów był zorganizowany sprawnie, więc odbiór zajął mi dosłownie chwilkę.
Wracając do domku spotkałam Arka, który wyszedł na swoje "16 czy 17 km", ale jak widzę po wpisie, pokręcił jednak trochę dłużej ;)
Jutro szykuje mi się dzień odpoczynku. A przed Półmaratonem rośnie mi już kulka w brzuchu, bo nigdy wcześniej nie biegłam takiego dystansu!
Kat: E2
kadencja 84/131
KOW: 3
obciążenie: 372
lajcik do pracy
Czwartek, 24 marca 2011 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 18.05 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:02 | km/h: | 17.47 |
Pr. maks.: | 25.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 153153 ( 86%) | HRavg | 126( 71%) |
Kalorie: | 1448kcal | Podjazdy: | 300m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś kurde ta wiosna nie chce zawitać. Niby ciepło, ale wiatr taki zimny i silny, że przenika do szpiku kości.
Jednak chyba niektórym taka aura odpowiada, bo dzisiaj koło "Smródki" widziałam coś takiego (z bardziej pionowo wydłużonym żaglem i chyba domoróbnie wykonanym kokpitem):
Zdjęcia nie zrobiłam, bo nie chciało mi się zatrzymywać a ten obrazek pochodzi z Dziennik.pl
Jednak chyba niektórym taka aura odpowiada, bo dzisiaj koło "Smródki" widziałam coś takiego (z bardziej pionowo wydłużonym żaglem i chyba domoróbnie wykonanym kokpitem):
Zdjęcia nie zrobiłam, bo nie chciało mi się zatrzymywać a ten obrazek pochodzi z Dziennik.pl