Wpisy archiwalne w kategorii
recenzje, testy
Dystans całkowity: | 593.22 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 31:06 |
Średnia prędkość: | 19.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 30.00 km/h |
Suma podjazdów: | 110 m |
Maks. tętno maksymalne: | 165 (91 %) |
Maks. tętno średnie: | 131 (72 %) |
Suma kalorii: | 1112 kcal |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 29.66 km i 1h 33m |
Więcej statystyk |
Scott Test Tour - Scott Genius, to nie dla mnie
Sobota, 9 września 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami, recenzje, testy
Km: | 17.05 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:39 | km/h: | 10.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejna okazja, żeby potestować sprzęt. Kolejna, bo miałam okazję już testować Sparka oraz Specialized Era czyli dwa rowery przeznaczone zasadniczo do XC. Szybkie, zwinne fulle, dobre zarówno do podjeżdżania jak i do zjeżdżania.
Tym razem wybrałam coś zgoła innego, bo ciekawa byłam czym różnią się rowery do XC od rowerów grawitacyjnych. Wybór mój padł na Scott Genius, czyli rower przeznaczony do Ęduro. Tak w zasadzie to nie wiem do końca czym charakteryzuje się ta odmiana MTB, ale po budowie roweru można wnioskować, że raczej się w niej zjeżdża niż podjeżdża ;)
Ergo, w naszych okolicach ciężko znaleźć dobrą miejscówkę do przetestowania Geniusa. Może dałoby się potestować na Kazurce ale niestety, po pierwsze Kazurka była akurat zajęta (zawody XC) a po drugie, testy Scotta to, niestety, wycieczka z przewodnikiem w konkretne miejsce w Kabatach, nad czym ubolewam. O ileż pod tym względem lepsze były testy Speca, gdzie można było po prostu pojechać z rowerem gdzie się miało ochotę, w obrębie ustalonych ram czasowych.
Tym razem wybrałam coś zgoła innego, bo ciekawa byłam czym różnią się rowery do XC od rowerów grawitacyjnych. Wybór mój padł na Scott Genius, czyli rower przeznaczony do Ęduro. Tak w zasadzie to nie wiem do końca czym charakteryzuje się ta odmiana MTB, ale po budowie roweru można wnioskować, że raczej się w niej zjeżdża niż podjeżdża ;)
Ergo, w naszych okolicach ciężko znaleźć dobrą miejscówkę do przetestowania Geniusa. Może dałoby się potestować na Kazurce ale niestety, po pierwsze Kazurka była akurat zajęta (zawody XC) a po drugie, testy Scotta to, niestety, wycieczka z przewodnikiem w konkretne miejsce w Kabatach, nad czym ubolewam. O ileż pod tym względem lepsze były testy Speca, gdzie można było po prostu pojechać z rowerem gdzie się miało ochotę, w obrębie ustalonych ram czasowych.
Pierwsza zaskoczka to koła 29 cali i spore wyprzedzenie widelca. W efekcie, podczas jazdy miało się wrażenie, jak gdyby siedziało się na "chopperze". W mojej opinii, w porównaniu do rowerów XC, mocno upośledza to sterowność i zwinność roweru.
Napęd 1x11 w naszej okolicy nie dał się odczuć jako ciężki, na podjazdach na znanej miejscówce w Kabatach, nie miałam odczucia, że brakuje mi biegów. Podejrzewam jednak, że w warunkach bojowych, więcej podjazdów trzeba pokonywać z buta niż choćby na moim Scale'u. O ile jednak nie miałam poczucia zbyt małej ilości biegów na niezbyt stromych podjazdach, o tyle na krótkich stromych ściankach starczało biegów na podjechanie z rozpędu, natomiast przy nieco dłuższych prawdopodobnie byłby już problem.
Pozytywnie za to odebrałam zawieszenie. Bardzo responsywne w stanie całkowicie odblokowanym, pozwala wysoko podskakiwać (zapewne daje to mnóstwo zabawy na trasach zjazdowych), za to dość ciężko podrzucić samo przednie koło (to chyba kwestia środka ciężkości roweru). Można zablokować tył lub obydwa amortyzatory, co przydaje się na tak łagodnych trasach jak nasz Las Kabacki. Przyznam szczerze, że brakuje mi takiego bajeru w moim rowerze (tak, marzę o Sparku...).
Niestety, rower jest ciężki i przy jego niechęci do skręcania, jazda po naszych okolicach była średnio płynna. Za to na fragmencie z kostką brukową rower szedł jak po maśle - kompletnie nie czuło się "trzęsiawki".
Podsumowując - nie jest to rower na mazowieckie lasy. Nie jest to rower na maratony i wyścigi XC. Nie wiem, czy jest to rower najlepszy do zjazdu, ze względu na słabą, moim zdaniem, manewrowość. A więc do czego właściwie jest ten rower...? Nie wiem.
Specialized test the Best - Era, urodzona do XC
Niedziela, 25 września 2016 Kategoria recenzje, testy, trening, ze zdjęciami
Km: | 40.42 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 18.80 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam w planach tej jesieni testy Scotta ale Scott wypiął się tym razem na moje okolice. I pewnie nie byłoby dla mnie w ogóle żadnych testów, gdyby nie to, że nie pojechaliśmy w weekend do teściów z powodu choroby (tym razem u nich).
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia Norberta, które przesłał mi na Fejsiku i udać się do obozu wroga w Lesie Kabackim na przeszpiegi ;)
Formuła testów bardzo mi się spodobała. Nie była to wycieczka z przewodnikiem, jak w przypadku testów Scotta - było o wiele fajniej - można było wypożyczyć rower na godzinę i jechać gdzie się chce. Oczywiście trzeba było podpisać jakiś cyrograf i wylegitymować się dokumentem ze zdjęciem. Rowerów do wyboru do koloru, nie kilkanaście tylko chyba kilkadziesiąt. Dużo ludzi ze Speca do obsługi tego biznesu i zapisy i wypożyczenia szły sprawnie i szybko. Nie trzeba było się wcześniej zapisywać, po prostu się przychodziło i wybierało rower.
Pogoda w sobotę idealna do harców a ja miałam ochotę trochę poharcować - tym bardziej, że na ten w planie trening dowolny ;) Do harców poprosiłam o "jakiegoś fulla do XC". Na 27,5 cala nie ma co liczyć, Spec takich nie produkuje. Więc dostałam carbonową damską Erę na kołach 29 cali. Napęd 1x11 uuuups, motyla noga, ciekawe jak się na tym jeździ.
Filigranowa rama tego roweru zrobiła na mnie duże wrażenie. Rurki są cienkie i delikatne a że czerń wyszczupla, to kolorystyka roweru jeszcze potęguje wrażenie. Czarny, z delikatnymi ciemnoczerwonymi liniami - jest to naprawdę elegancki rower, nie ukrywam, spodobał mi się jego wygląd, choć chętnie ożywiłabym go paroma kolorystycznymi akcentami.
Jak na wysoki carbonowy model przystało, rower jest lekki chociaż nie jestem pewna, czy jest o wiele lżejszy niż mój Scale. Aczkolwiek jak na pełen zawias i 29calowe koła to bycie lekkim jest trudnym zadaniem ale ten koleś jest lekki.
I lekko się toczy. Na płaskim i prostym, po ruszeniu, koła toczą się same. Przy wysokiej kadencji to już w ogóle, wrażenie jest takie jakby rower sam jechał i nie wymagał wcale siły do napędzenia.
Na pierwszy ogień poszły okoliczne petelki XC oraz "dołki" czyli wąwóz, wtajemniczeni wiedzą gdzie ;)
Ten rower jest wprost stworzony do XC. Szybkie zmiany biegów, łatwe napędzanie, dobra geometria do stromych podjazdów, bezproblemowe pokonywanie przeszkód, super szybkie zjazdy. Przyznam się szczerze, że bawiłam się na tym rowerze świetnie, czułam się na nim o wiele bardziej swobodnie na pętlach XC niż na swoim własnym, chociaż swój własny znam aż do podszewki i wiem na co mogę sobie na nim pozwolić, a czego nie powinnam robić. Era wybacza niedostatki techniki i błędy, momentami prawie prowadzi za rączkę (a raczej nóżkę). Zastanawiam się, czy to tylko kwestia dużych kół czy całokształtu. Aha, duże koła - sądziłam, że nie będą dla mnie odpowiednie bo jestem raczej niewielkiego wzrostu (164 cm) ale okazało się, że nie jest to żaden problem, no dobra - może jeden, malutki. Jak stoję okrakiem na rowerze to górna rura wbija mi się w krocze ;) Ale Spec, który dobrał mi rozmiar powiedział, że tak jest dobrze. Pomijając tę jedną kwestię, podczas jazdy nie miałam wrażenia, że jest za duży - było idealnie.
Rowerek ten ma ciekawe zawieszenie - ma ono wbudowany jakiś czujnik nacisku i zależnie od terenu samo blokuje się lub odblokowuje. Trochę mi przeszkadzał sposób odblokowywania się zawieszenia na wybojach - odczucie było takie, jakby dobijała tylna opona, rower jakby się nagle łamał pode mną. Było to dość niemiłe odczucie i denerwujące - ale prawdopodobnie przyzwyczajenie się do tego byłoby tylko kwestią czasu.
Machnęłam na Erze dwa swoje najlepsze czasy na pętli XC w Powsinie, czego - prawdę mówiąc - spodziewałam się już po pierwszych pokręceniach korbą.
Jazda na Erze tak mi się spodobała, że postanowiłam w niedzielę kontynuować testy. Gdy przyjechałam, przez moment wisiała nade mną obawa, że Era poszła, wypożyczona przez kogo innego - ale miałam szczęście, po kilku minutach wróciła na stojak - uff!
Dziś w planie s2/s3 więc nie bardzo mogłam dalej bawić się w XC (bo XC to już raczej s4) ale za to mogłam pojechać pofikać na singlu, czyli w warunkach mniej XC a bardziej maratonowych - zgoła odmiennych.
Na singlu wyszły pewne wady Ery a mianowicie - rower jest zdecydowanie mniej zwrotny od mojego Scotta (prawdopodobnie z powodu większych kół a co za tym idzie, zapewne dłuższej ramy). Na esach-floresach miałam odczucie sporo wolniejszej jazdy a po wyjściu z zakrętu rower było trudniej "ruszyć" i rozpędzić do dobrego tempa. Niemniej jednak, jak już się rozpędził, przemykał przez korzonki i inne przeszkody tak, że prawie się ich nie zauważało.
Mimo takich odczuć, wróciłam do domu z milionem PR-ów na Stravie z przejazdu singlem. O ile dobre czasy na pętli XC mnie nie zdziwiły, bo miałam odczucie, że na trasie XC rower jest bardzo szybki, o tyle PRy z singla mnie zaskoczyły - tego się nie spodziewałam. Najwyraźniej wolna jazda na tym rowerze to tylko subiektywne moje wrażenie.
Z ciekawostek, w miejscu gdzie zamocowany jest tylny amortyzator, pod górną rurą, która w zasadzie w tym miejscu nie jest rurą, schowany jest mały multitool :) Co jest naprawdę fajną sprawą! Ciekawi mnie tylko jak bardzo on się syfi, siedząc w tym miejscu.
Po dwóch godzinach jazdy na Erze mam mieszane uczucia. Do XC - jest super. Do maratonów... być może też, tak mówią wyniki na Stravie, ale moje subiektywne odczucia są nieco odmienne. Duże koła są zdecydowanie mniej zwrotne ale za to pokonywanie przeszkód to bajka - niektóre są zupełnie pomijalne. Automatyczne zawieszenie hmmm... to by może wreszcie wyeliminowało mój problem - kilka razy już mi się zdarzyło przejechać pół maratonu na zablokowanym amorku, bo zapomniałam go odblokować zjeżdżając z asfaltu... Co do konfiguracji napędu - 1x11... na pętli XC nie miałam z tym problemu ale tam są krótkie podjazdy, które pokonuje się szybko na nieco twardym przełożeniu. Na maratonach z cyklu MTB Cross Maraton zapewne jednak miałabym problem - bardzo często na nich podjeżdżam na najmniejszej (z trzech) zębatce w moim rowerze i największej z tyłu ;) Napęd 1x11 nie pozwoli czegoś takiego raczej podjechać.
Sądzę, że mogłabym się z tym rowerem zaprzyjaźnić, ale potrzeba byłoby trochę czasu na przyzwyczajenie się do gabarytów oraz innego zachowania roweru. Być może pomyślałabym o innej konfiguracji napędu bo ten, który testowałam, raczej nie nadaje się do moich zastosowań. Nie ukrywam jednak, że gdybym miała zbędne kilkadziesiąt tysi to nie zastanawiałbym się zbytnio nad kupnem Ery ;)
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia Norberta, które przesłał mi na Fejsiku i udać się do obozu wroga w Lesie Kabackim na przeszpiegi ;)
Formuła testów bardzo mi się spodobała. Nie była to wycieczka z przewodnikiem, jak w przypadku testów Scotta - było o wiele fajniej - można było wypożyczyć rower na godzinę i jechać gdzie się chce. Oczywiście trzeba było podpisać jakiś cyrograf i wylegitymować się dokumentem ze zdjęciem. Rowerów do wyboru do koloru, nie kilkanaście tylko chyba kilkadziesiąt. Dużo ludzi ze Speca do obsługi tego biznesu i zapisy i wypożyczenia szły sprawnie i szybko. Nie trzeba było się wcześniej zapisywać, po prostu się przychodziło i wybierało rower.
Pogoda w sobotę idealna do harców a ja miałam ochotę trochę poharcować - tym bardziej, że na ten w planie trening dowolny ;) Do harców poprosiłam o "jakiegoś fulla do XC". Na 27,5 cala nie ma co liczyć, Spec takich nie produkuje. Więc dostałam carbonową damską Erę na kołach 29 cali. Napęd 1x11 uuuups, motyla noga, ciekawe jak się na tym jeździ.
Filigranowa rama tego roweru zrobiła na mnie duże wrażenie. Rurki są cienkie i delikatne a że czerń wyszczupla, to kolorystyka roweru jeszcze potęguje wrażenie. Czarny, z delikatnymi ciemnoczerwonymi liniami - jest to naprawdę elegancki rower, nie ukrywam, spodobał mi się jego wygląd, choć chętnie ożywiłabym go paroma kolorystycznymi akcentami.
Jak na wysoki carbonowy model przystało, rower jest lekki chociaż nie jestem pewna, czy jest o wiele lżejszy niż mój Scale. Aczkolwiek jak na pełen zawias i 29calowe koła to bycie lekkim jest trudnym zadaniem ale ten koleś jest lekki.
I lekko się toczy. Na płaskim i prostym, po ruszeniu, koła toczą się same. Przy wysokiej kadencji to już w ogóle, wrażenie jest takie jakby rower sam jechał i nie wymagał wcale siły do napędzenia.
Na pierwszy ogień poszły okoliczne petelki XC oraz "dołki" czyli wąwóz, wtajemniczeni wiedzą gdzie ;)
Ten rower jest wprost stworzony do XC. Szybkie zmiany biegów, łatwe napędzanie, dobra geometria do stromych podjazdów, bezproblemowe pokonywanie przeszkód, super szybkie zjazdy. Przyznam się szczerze, że bawiłam się na tym rowerze świetnie, czułam się na nim o wiele bardziej swobodnie na pętlach XC niż na swoim własnym, chociaż swój własny znam aż do podszewki i wiem na co mogę sobie na nim pozwolić, a czego nie powinnam robić. Era wybacza niedostatki techniki i błędy, momentami prawie prowadzi za rączkę (a raczej nóżkę). Zastanawiam się, czy to tylko kwestia dużych kół czy całokształtu. Aha, duże koła - sądziłam, że nie będą dla mnie odpowiednie bo jestem raczej niewielkiego wzrostu (164 cm) ale okazało się, że nie jest to żaden problem, no dobra - może jeden, malutki. Jak stoję okrakiem na rowerze to górna rura wbija mi się w krocze ;) Ale Spec, który dobrał mi rozmiar powiedział, że tak jest dobrze. Pomijając tę jedną kwestię, podczas jazdy nie miałam wrażenia, że jest za duży - było idealnie.
Rowerek ten ma ciekawe zawieszenie - ma ono wbudowany jakiś czujnik nacisku i zależnie od terenu samo blokuje się lub odblokowuje. Trochę mi przeszkadzał sposób odblokowywania się zawieszenia na wybojach - odczucie było takie, jakby dobijała tylna opona, rower jakby się nagle łamał pode mną. Było to dość niemiłe odczucie i denerwujące - ale prawdopodobnie przyzwyczajenie się do tego byłoby tylko kwestią czasu.
Machnęłam na Erze dwa swoje najlepsze czasy na pętli XC w Powsinie, czego - prawdę mówiąc - spodziewałam się już po pierwszych pokręceniach korbą.
Jazda na Erze tak mi się spodobała, że postanowiłam w niedzielę kontynuować testy. Gdy przyjechałam, przez moment wisiała nade mną obawa, że Era poszła, wypożyczona przez kogo innego - ale miałam szczęście, po kilku minutach wróciła na stojak - uff!
Dziś w planie s2/s3 więc nie bardzo mogłam dalej bawić się w XC (bo XC to już raczej s4) ale za to mogłam pojechać pofikać na singlu, czyli w warunkach mniej XC a bardziej maratonowych - zgoła odmiennych.
Na singlu wyszły pewne wady Ery a mianowicie - rower jest zdecydowanie mniej zwrotny od mojego Scotta (prawdopodobnie z powodu większych kół a co za tym idzie, zapewne dłuższej ramy). Na esach-floresach miałam odczucie sporo wolniejszej jazdy a po wyjściu z zakrętu rower było trudniej "ruszyć" i rozpędzić do dobrego tempa. Niemniej jednak, jak już się rozpędził, przemykał przez korzonki i inne przeszkody tak, że prawie się ich nie zauważało.
Mimo takich odczuć, wróciłam do domu z milionem PR-ów na Stravie z przejazdu singlem. O ile dobre czasy na pętli XC mnie nie zdziwiły, bo miałam odczucie, że na trasie XC rower jest bardzo szybki, o tyle PRy z singla mnie zaskoczyły - tego się nie spodziewałam. Najwyraźniej wolna jazda na tym rowerze to tylko subiektywne moje wrażenie.
Z ciekawostek, w miejscu gdzie zamocowany jest tylny amortyzator, pod górną rurą, która w zasadzie w tym miejscu nie jest rurą, schowany jest mały multitool :) Co jest naprawdę fajną sprawą! Ciekawi mnie tylko jak bardzo on się syfi, siedząc w tym miejscu.
Po dwóch godzinach jazdy na Erze mam mieszane uczucia. Do XC - jest super. Do maratonów... być może też, tak mówią wyniki na Stravie, ale moje subiektywne odczucia są nieco odmienne. Duże koła są zdecydowanie mniej zwrotne ale za to pokonywanie przeszkód to bajka - niektóre są zupełnie pomijalne. Automatyczne zawieszenie hmmm... to by może wreszcie wyeliminowało mój problem - kilka razy już mi się zdarzyło przejechać pół maratonu na zablokowanym amorku, bo zapomniałam go odblokować zjeżdżając z asfaltu... Co do konfiguracji napędu - 1x11... na pętli XC nie miałam z tym problemu ale tam są krótkie podjazdy, które pokonuje się szybko na nieco twardym przełożeniu. Na maratonach z cyklu MTB Cross Maraton zapewne jednak miałabym problem - bardzo często na nich podjeżdżam na najmniejszej (z trzech) zębatce w moim rowerze i największej z tyłu ;) Napęd 1x11 nie pozwoli czegoś takiego raczej podjechać.
Sądzę, że mogłabym się z tym rowerem zaprzyjaźnić, ale potrzeba byłoby trochę czasu na przyzwyczajenie się do gabarytów oraz innego zachowania roweru. Być może pomyślałabym o innej konfiguracji napędu bo ten, który testowałam, raczej nie nadaje się do moich zastosowań. Nie ukrywam jednak, że gdybym miała zbędne kilkadziesiąt tysi to nie zastanawiałbym się zbytnio nad kupnem Ery ;)
Recenzja subiektywna Garmin Virb
Czwartek, 7 kwietnia 2016 Kategoria recenzje, testy, ze zdjęciami, >50 km, trening
Km: | 53.67 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 21.47 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dość długo uważałam, że kamera nie jest mi potrzebna, bo przecież mam telefon.
Mam jednak taką "przypadłość", że jak już jadę to nawet jeśli widzę jakiś oszałamiający widok, to ciężko mi jest się zdecydować na zatrzymanie się po to, żeby wygrzebać z kieszonki bluzy rowerowej telefon zawinięty w torebkę foliową, odwinąć telefon i cyknąć fotkę. Raz, że w warunkach zimowych zatrzymanie się choćby na 2-3 minuty powoduje bardzo szybkie wychłodzenie i potem ciężko się rozgrzać. Dwa, że fotki z telefonu często wychodzą nieostre, czego nie widać na niewielkim ekranie - dopiero gdy się "zrzuci" na komputer i obejrzy na monitorze to widać nieostrość, wynikającą najczęściej z drżenia dłoni.
Ponadto, na pewno nie cyknę żadnej fotki z telefonu podczas wyścigów - raz, że na wyścig zabieram zawsze stary pancerny telefon, którego aparat jest z epoki "Króla Ćwieczka" a dwa, że nawet gdybym zabrała smartfona to i tak się nie zatrzymam w celu zrobienia zdjęcia (dawno temu raz tak zrobiłam i straciłam przez to podium).
Po pewnym czasie prowadzenia bloga na Fejsiku uznałam, że takie roztrzęsione zdjęcia są "do bani". Po prostu wstyd je wrzucać i pokazywać publicznie. Zaczęłam się zatem zastanawiać nad kamerą sportową. Oczywiście, kamera - jak sama nazwa wskazuje - służy do kręcenia filmów ale mnie chodziło głównie o to, żeby robiła ładne zdjęcia.
Bardzo dużo czasu spędziłam czytając recenzje, oglądając filmy video i zastanawiając się. Oglądałam wszystkie możliwe wersje GoPro (no, jakżeby nie), różne chińskie wynalazki typu Xiaomi i różne kamery Garmina.
Warunki były w zasadzie dwa: po pierwsze, kamera miała robić ładne zdjęcia; po drugie, miała nie kosztować majątku. Jeśli przy okazji będzie miała różne inne ciekawe zalety/funkcje/dodatki to git.
Po obejrzeniu miliona filmów i zdjęć z różnych kamer uznałam, że Garmin Virb oferuje najlepszy stosunek ceny do funkcji, które mnie interesują. Przypomniałam sobie jeszcze, że Ptaq na Bajq cyka przepiękne fotki właśnie Virbem. Skonsultowałam z nim zatem jeszcze pewne kwestie i ostatecznie zdecydowałam się na tę kamerę.
Nie będę tutaj wrzucać fotek kamery i akcesoriów bo te można sobie łatwo wygooglać. Skupię się raczej na cechach funkcjonalnych kamery, jej wadach i zaletach - oczywiście czysto subiektywnie.
Zalety
- Kamera jest dość pancerna, stosunkowo ciężka, jej obudowa sprawia wrażenie jakby była z twardej gumy (w istocie nie wiem co to za materiał) i robi wrażenie bardzo odpornej na ewentualne upadki i uderzenia. W przeciwieństwie do innych kamer, nie wymaga dodatkowej obudowy.
- Bardzo wygodny sposób uruchamiania nagrywania - duży (na pół długości kciuka) suwak po lewej stronie. Ten suwak włącza nagrywanie zarówno wtedy gdy kamera jest włączona/uśpiona jak i wtedy gdy jest wyłączona.
- Szeroki kąt 146 stopni. Nie jest może tak szeroki jak w GoPro Hero4 ale jest szerszy niż w większości popularnych kamer.
- Osłona na obiektyw o takiej konstrukcji, że chlapy z wody i błota bardzo szybko z niej same spływają.
- Długi czas pracy baterii. Ciągłe nagrywanie - około 2h. Przy kamerze w trybie uśpienia i nagrywaniu/robieniu zdjęć od czasu do czasu - ponad 3h.
- Możliwość sparowania z zegarkiem treningowym. Ja posiadam Edge 810 i po sparowaniu pojawia się na nim dodatkowy ekran. Na tym dodatkowym ekranie jest duży suwak odpowiadający suwakowi nagrywania na kamerze oraz mały przycisk odpowiadający przyciskowi robienia zdjęcia na kamerze. Jest to kapitalne rozwiązanie, jeśli masz kamerę zamontowaną np. na kasku lub w innym niewygodnym miejscu.
- Wodoodporność. Kamera ponoć wytrzymuje pół godziny na głębokości 1m. Przyznam, że nie sprawdzałam tego z zegarkiem w ręku, po prostu raz wzięłam kamerę na basen i świetnie się nią bawiłam ;) Jak ktoś nurkuje, można dokupić dodatkową obudowę do nurkowania.
- Obsługuje karty SD - tu chyba nie muszę komentować.
- Świetna stabilizacja i jakość obrazu
- Pomysłowe mocowanie na kask. Nic nie trzeba przyklejać, przeplata się tylko paski przez dziurki w kasku i zaciąga je po bokach. Uchwyt jest podgumowany i trzyma się dobrze i nie przesuwa.
- Uszko do przeplecenia smyczy. Przydatne kiedy się z kamerą gdzieś łazi. Z tym, że uszko jest malutkie i można tam zaczepić tylko taką smycz, która ma na końcu cienką pętelkę.
- Możliwość kręcenia filmów w trybie time-lapse (z regulacją częstotliwości klatek) oraz slow-motion (dwa tryby).
- Bardzo dobre odwzorowanie rzeczywistych kolorów.
- Możliwość robienia zdjęć seryjnych.
Wady
- Bardzo kiepski wyświetlacz. Garmin reklamuje go tak: "Kolorowy ekran o wysokiej rozdzielczości pokazuje dokładnie to, co urządzenie filmuje. Łatwa konfiguracja, podgląd i odtwarzanie. Wyświetlacz wykorzystuje światło słoneczne i jest włączony zawsze, gdy kamera jest włączona, ale niemal nie zużywa baterii. Jest również oknem na menu, które pozwala szybko zmieniać ustawienia." Istotą tego tekstu jest ten fragment: "Wyświetlacz wykorzystuje światło słoneczne". Otóż na ekranie coś widać tylko gdy jest jasno. W gęstym lesie albo jak zaczyna się ściemniać, nie widać na nim kompletnie NIC. Oczywiście, jak ustawisz kamerę na uchwycie odpowiednio to nie musisz się przejmować bo cykając zdjęcie czy włączając nagrywanie już nie musisz patrzeć na ekran. Jeśli jednak robisz nagranie "z rąsi" to warto byłoby móc zobaczyć co się nagrywa...
- Małe przyciski funkcyjne. Cykanie fotek w trakcie jazdy jest trudne, Trzy przyciski funkcyjne po prawej stronie kamery są bardzo małe i trzeba je dość mocno wcisnąć. Jeśli chcesz zmienić ustawienia podczas jazdy, a nie daj bogi jeszcze może w rękawiczkach z długimi palcami - zapomnij! Przycisk do wywołania menu jest całkiem płaski, tzn. nie wystaje z obudowy tylko jest zaznaczony w niej jedynie wklęsłą obwódką. Masakra!!!!!!
- Równie słaby pomysł na ekran obsługi Virba w Edge'u. Jak napisałam wcześniej, suwak nagrywania na tym ekranie jest duży ale przycisk robienia zdjęcia jest mały i w kącie ekranu. Naprawdę, nie jest łatwo w niego trafić palcem podczas jazdy, zwłaszcza w terenie. Jak trafisz, na ekranie pojawia się napis "photo taken" ale przecież nie będziesz się gapić na ekran kilka sekund jadąc gdzieś po jakichś kamulach.
- Brak wbudowanej pamięci - bez karty SD ani rusz!
- Bazowe uchwyty nie bardzo do zastosowania w kolarstwie, trzeba sobie dokupić mocowanie na kierownicę/kask oddzielnie.
Jak widać, z mojego punktu widzenia, przeważają zalety. Naprawdę podoba mi się ta kamera. Najgorszy jest ten ekran ale ostatecznie w większości przypadków i tak się na niego nie patrzy. Kamera robi przepiękne zdjęcia i kręci filmy o świetnej jakości a przy tym jest stosunkowo niedroga (model podstawowy kosztuje około 550 zł, ten bardziej wypaśny około 850 zł).
Wszystkie zdjęcia w tym wpisie zostały wykonane tą kamerą. Jak już wspomniałam, kamera doskonale oddaje rzeczywiste kolory więc dość często zdarza mi się podbijać nasycenie i stosować filtr stopniowy ale to w zasadzie jedyne efekty jakich używam dla nadania zdjęciom wyrazu ;) Jak zdjęcie jest wykonane przy słońcu to często nie potrzeba żadnych efektów (jak np. na zdjęciu bezpośrednio nad tym akapitem).
Poniżej kilka testowych filmików:
MTB zima https://www.youtube.com/watch?v=nEe7Qg4yQ6s
MTB zima https://www.youtube.com/watch?v=A1od0TZdTWE
szosa, noc, zima https://www.youtube.com/watch?v=PlHlP4zmTqE
sanki https://www.youtube.com/watch?v=6ti-Lrb_5uU
snowboard https://www.youtube.com/watch?v=6bLZ0drYaiA
basen https://www.youtube.com/watch?v=NT-IdbyKpc4
zima, śnieg, zjawisko optyczne na Kasprowym https://www.youtube.com/watch?v=KjHVRtj8ozo
Mam jednak taką "przypadłość", że jak już jadę to nawet jeśli widzę jakiś oszałamiający widok, to ciężko mi jest się zdecydować na zatrzymanie się po to, żeby wygrzebać z kieszonki bluzy rowerowej telefon zawinięty w torebkę foliową, odwinąć telefon i cyknąć fotkę. Raz, że w warunkach zimowych zatrzymanie się choćby na 2-3 minuty powoduje bardzo szybkie wychłodzenie i potem ciężko się rozgrzać. Dwa, że fotki z telefonu często wychodzą nieostre, czego nie widać na niewielkim ekranie - dopiero gdy się "zrzuci" na komputer i obejrzy na monitorze to widać nieostrość, wynikającą najczęściej z drżenia dłoni.
Ponadto, na pewno nie cyknę żadnej fotki z telefonu podczas wyścigów - raz, że na wyścig zabieram zawsze stary pancerny telefon, którego aparat jest z epoki "Króla Ćwieczka" a dwa, że nawet gdybym zabrała smartfona to i tak się nie zatrzymam w celu zrobienia zdjęcia (dawno temu raz tak zrobiłam i straciłam przez to podium).
Po pewnym czasie prowadzenia bloga na Fejsiku uznałam, że takie roztrzęsione zdjęcia są "do bani". Po prostu wstyd je wrzucać i pokazywać publicznie. Zaczęłam się zatem zastanawiać nad kamerą sportową. Oczywiście, kamera - jak sama nazwa wskazuje - służy do kręcenia filmów ale mnie chodziło głównie o to, żeby robiła ładne zdjęcia.
Bardzo dużo czasu spędziłam czytając recenzje, oglądając filmy video i zastanawiając się. Oglądałam wszystkie możliwe wersje GoPro (no, jakżeby nie), różne chińskie wynalazki typu Xiaomi i różne kamery Garmina.
Warunki były w zasadzie dwa: po pierwsze, kamera miała robić ładne zdjęcia; po drugie, miała nie kosztować majątku. Jeśli przy okazji będzie miała różne inne ciekawe zalety/funkcje/dodatki to git.
Po obejrzeniu miliona filmów i zdjęć z różnych kamer uznałam, że Garmin Virb oferuje najlepszy stosunek ceny do funkcji, które mnie interesują. Przypomniałam sobie jeszcze, że Ptaq na Bajq cyka przepiękne fotki właśnie Virbem. Skonsultowałam z nim zatem jeszcze pewne kwestie i ostatecznie zdecydowałam się na tę kamerę.
Nie będę tutaj wrzucać fotek kamery i akcesoriów bo te można sobie łatwo wygooglać. Skupię się raczej na cechach funkcjonalnych kamery, jej wadach i zaletach - oczywiście czysto subiektywnie.
Zalety
- Kamera jest dość pancerna, stosunkowo ciężka, jej obudowa sprawia wrażenie jakby była z twardej gumy (w istocie nie wiem co to za materiał) i robi wrażenie bardzo odpornej na ewentualne upadki i uderzenia. W przeciwieństwie do innych kamer, nie wymaga dodatkowej obudowy.
- Bardzo wygodny sposób uruchamiania nagrywania - duży (na pół długości kciuka) suwak po lewej stronie. Ten suwak włącza nagrywanie zarówno wtedy gdy kamera jest włączona/uśpiona jak i wtedy gdy jest wyłączona.
- Szeroki kąt 146 stopni. Nie jest może tak szeroki jak w GoPro Hero4 ale jest szerszy niż w większości popularnych kamer.
- Osłona na obiektyw o takiej konstrukcji, że chlapy z wody i błota bardzo szybko z niej same spływają.
- Długi czas pracy baterii. Ciągłe nagrywanie - około 2h. Przy kamerze w trybie uśpienia i nagrywaniu/robieniu zdjęć od czasu do czasu - ponad 3h.
- Możliwość sparowania z zegarkiem treningowym. Ja posiadam Edge 810 i po sparowaniu pojawia się na nim dodatkowy ekran. Na tym dodatkowym ekranie jest duży suwak odpowiadający suwakowi nagrywania na kamerze oraz mały przycisk odpowiadający przyciskowi robienia zdjęcia na kamerze. Jest to kapitalne rozwiązanie, jeśli masz kamerę zamontowaną np. na kasku lub w innym niewygodnym miejscu.
- Wodoodporność. Kamera ponoć wytrzymuje pół godziny na głębokości 1m. Przyznam, że nie sprawdzałam tego z zegarkiem w ręku, po prostu raz wzięłam kamerę na basen i świetnie się nią bawiłam ;) Jak ktoś nurkuje, można dokupić dodatkową obudowę do nurkowania.
- Obsługuje karty SD - tu chyba nie muszę komentować.
- Świetna stabilizacja i jakość obrazu
- Pomysłowe mocowanie na kask. Nic nie trzeba przyklejać, przeplata się tylko paski przez dziurki w kasku i zaciąga je po bokach. Uchwyt jest podgumowany i trzyma się dobrze i nie przesuwa.
- Uszko do przeplecenia smyczy. Przydatne kiedy się z kamerą gdzieś łazi. Z tym, że uszko jest malutkie i można tam zaczepić tylko taką smycz, która ma na końcu cienką pętelkę.
- Możliwość kręcenia filmów w trybie time-lapse (z regulacją częstotliwości klatek) oraz slow-motion (dwa tryby).
- Bardzo dobre odwzorowanie rzeczywistych kolorów.
- Możliwość robienia zdjęć seryjnych.
Wady
- Bardzo kiepski wyświetlacz. Garmin reklamuje go tak: "Kolorowy ekran o wysokiej rozdzielczości pokazuje dokładnie to, co urządzenie filmuje. Łatwa konfiguracja, podgląd i odtwarzanie. Wyświetlacz wykorzystuje światło słoneczne i jest włączony zawsze, gdy kamera jest włączona, ale niemal nie zużywa baterii. Jest również oknem na menu, które pozwala szybko zmieniać ustawienia." Istotą tego tekstu jest ten fragment: "Wyświetlacz wykorzystuje światło słoneczne". Otóż na ekranie coś widać tylko gdy jest jasno. W gęstym lesie albo jak zaczyna się ściemniać, nie widać na nim kompletnie NIC. Oczywiście, jak ustawisz kamerę na uchwycie odpowiednio to nie musisz się przejmować bo cykając zdjęcie czy włączając nagrywanie już nie musisz patrzeć na ekran. Jeśli jednak robisz nagranie "z rąsi" to warto byłoby móc zobaczyć co się nagrywa...
- Małe przyciski funkcyjne. Cykanie fotek w trakcie jazdy jest trudne, Trzy przyciski funkcyjne po prawej stronie kamery są bardzo małe i trzeba je dość mocno wcisnąć. Jeśli chcesz zmienić ustawienia podczas jazdy, a nie daj bogi jeszcze może w rękawiczkach z długimi palcami - zapomnij! Przycisk do wywołania menu jest całkiem płaski, tzn. nie wystaje z obudowy tylko jest zaznaczony w niej jedynie wklęsłą obwódką. Masakra!!!!!!
- Równie słaby pomysł na ekran obsługi Virba w Edge'u. Jak napisałam wcześniej, suwak nagrywania na tym ekranie jest duży ale przycisk robienia zdjęcia jest mały i w kącie ekranu. Naprawdę, nie jest łatwo w niego trafić palcem podczas jazdy, zwłaszcza w terenie. Jak trafisz, na ekranie pojawia się napis "photo taken" ale przecież nie będziesz się gapić na ekran kilka sekund jadąc gdzieś po jakichś kamulach.
- Brak wbudowanej pamięci - bez karty SD ani rusz!
- Bazowe uchwyty nie bardzo do zastosowania w kolarstwie, trzeba sobie dokupić mocowanie na kierownicę/kask oddzielnie.
Jak widać, z mojego punktu widzenia, przeważają zalety. Naprawdę podoba mi się ta kamera. Najgorszy jest ten ekran ale ostatecznie w większości przypadków i tak się na niego nie patrzy. Kamera robi przepiękne zdjęcia i kręci filmy o świetnej jakości a przy tym jest stosunkowo niedroga (model podstawowy kosztuje około 550 zł, ten bardziej wypaśny około 850 zł).
Wszystkie zdjęcia w tym wpisie zostały wykonane tą kamerą. Jak już wspomniałam, kamera doskonale oddaje rzeczywiste kolory więc dość często zdarza mi się podbijać nasycenie i stosować filtr stopniowy ale to w zasadzie jedyne efekty jakich używam dla nadania zdjęciom wyrazu ;) Jak zdjęcie jest wykonane przy słońcu to często nie potrzeba żadnych efektów (jak np. na zdjęciu bezpośrednio nad tym akapitem).
Poniżej kilka testowych filmików:
MTB zima https://www.youtube.com/watch?v=nEe7Qg4yQ6s
MTB zima https://www.youtube.com/watch?v=A1od0TZdTWE
szosa, noc, zima https://www.youtube.com/watch?v=PlHlP4zmTqE
sanki https://www.youtube.com/watch?v=6ti-Lrb_5uU
snowboard https://www.youtube.com/watch?v=6bLZ0drYaiA
basen https://www.youtube.com/watch?v=NT-IdbyKpc4
zima, śnieg, zjawisko optyczne na Kasprowym https://www.youtube.com/watch?v=KjHVRtj8ozo
A teraz coś z zupełnie innej beczki czyli gdzie na sanki w okolicach Zakopanego?
Niedziela, 24 stycznia 2016 Kategoria białe szaleństwo, recenzje, testy, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | min/km: | ||
Pr. maks.: | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | |||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m |
Będzie na temat kompletnie nie związany z rowerem - będzie o organizacji dziecięco-sankowo-snowboardowej ;)
Wiem, wiem, wpis totalnie nie na temat ale ostatecznie to jest blog, tak? ;)
Widok z rana - pierwszego poranka nie było widać nic bo śnieg padał, ale drugiego... :)
Dziś ostatni dzień pobytu w Zakopanem, ostatnia szansa na polatanie na desce, którą wykorzystałam, oczywiście. A przy okazji zawirowań logistycznych związanych z wyborem odpowiedniego miejsca abym ja mogła polatać na desce a Zając miał też możliwość pobawienia się na sankach, podzielę się z Wami pewnymi obserwacjami w tym temacie.
Tęskniłam za tym widokiem... nie byłam w górach od ciąży, czyli od 3 lat z okładem a w zimie - od czterech.
Mieliśmy niebywałe szczęście w styczniowym bezzimiu, trafić do Zakopanego akurat w jedyny tydzień prawdziwej zimy w tym miesiącu. Ponieważ przed wyjazdem zanosiło się na brak śniegu, to nie kupowaliśmy sanek. Kupiliśmy dopiero na miejscu.
Zając na Gubałówce. Jarał się śniegiem jak świstak sreberkami i właził w największe zaspy.
I tak, przemyślenie pierwsze:
Jeśli nie macie sanek, nie warto ich kupować przed wyjazdem. Zwłaszcza jak pogoda jest niepewna. W Zakopanem można sanki kupić co 10 metrów, milion rodzajów, w różnych cenach. Co więcej, przy niektórych stokach są górki saneczkowe i można sanki wypożyczyć zamiast kupować, to grosze kosztuje.
Przemyślenie drugie:
Jeśli jesteście z Mazowsza, jak ja, to w ogóle nie warto kupować sanek bo będą potem stały i się kurzyły aż do następnego zimowego wyjazdu w góry. Bo jak wiadomo, od paru lat na Mazowszu śniegu zasadniczo nie ma a jak jest to przez tydzień, max.
Widoki z górnej stacji WItów-Ski
A teraz do sedna. Bo tak w zasadzie to chodzi mi o to, gdzie na te sanki, zwłaszcza jak chce się przy okazji pośmigać na desce. Jako używacz snowboardu, preferuję stoki z wyciągiem krzesełkowym. Orczykom mówimy nasze stanowcze "ytam". Ponadto, niech ten stok ma chociaż ten kilometr...
Z reguły na stokach narciarskich jest zakaz jazdy na sankach, niestety, ale słusznie. Zwłaszcza, że dziecka niezbyt te sanki kontrolują. Dlatego potrzebny jest stok z wydzieloną częścią, gdzie można zjeżdżać, lub mniej albo bardziej dzika górka saneczkowa koło stoku.
W wagoniku na Kasprowy
Oczywiście w Zakopanem tak ogólnie to jest gdzie pójść na sanki.
Po pierwsze primo, jest całkiem spora górka saneczkowa przy Wielkiej Krokwi, po jej zachodniej stronie. W ciągu dnia, tak gdzieś do 16 górka ta jest odpłatna. Przy wypożyczeniu sanek nie płaci się już za wejście na górkę. Po godz. 16 natomiast obsługa górki zmywa się i można jeździć do woli tylko że jest ciemnawo. Tzn. górka jest nieco oświetlona od świateł z Krokwi i pobliskiego stoku narciarskiego. Wystarczająco żeby zjeżdżać, ale zabawa jest o wiele mniejsza gdy jest buro i ponuro. Stok obok tej górki to ośla łączka, odpada w przedbiegach.
Po drugie primo, jest również całkiem spora górka saneczkowa przy wyciągu Nosal - bezpłatna. Nosal, niestety, jest bardzo małym stokiem a ponadto ma tylko orczyki. Za to dla dzieci jest dodatkowa atrakcja - karuzela pontonowa.
Po trzecie primo, jest odpłatna górka przy dolnej stacji kolejki na Gubałówkę. Stoku obok niet.
Po czwarte primo, można też pojeździć na małej dzikiej górce na Równi Krupowej, przy ul. Kościuszki.
Ciekawe zjawisko optyczne na Kasprowym WIerchu
W zasadzie jeśli nie chcecie sami śmigać na nartach/deskach to jest z czego wybierać w samym Zakopanem. Jak jeździcie na nartach i orczyki Wam nie wadzą, zawsze można na Nosal. Ale mnie żadna z tych opcji nie odpowiadała więc szukałam dalej.
Fajną opcją jest Harenda. Oferuje "przedszkole" dla dzieciaków z opieką i przekąskami. Fajny pomysł ale odpadł bo stok na Harendzie co prawda oferuje wyciąg krzesełkowy ale po obejrzeniu go na filmach, wydał mi się bardzo trudny.
Po czterech latach przerwy, miałam lekkiego pietra przed pierwszym zjazdem. Ale, jak się okazało, tego się nie zapomina ;)
Postanowiliśmy obadać w końcu coś troszkę dalej i padło na Witów-Ski. Byliśmy już tam z Mężem, na początku naszej przygody snowboardowej. Pamiętny wyjazd, po którym wróciłam z tak obitym tyłkiem i kolanami, że nigdy, ani przedtem, ani potem, na rowerze tak się nie posiniaczyłam ;) Witów Ski jest dość długim, jak na okoliczne warunki, stokiem, bo ma około 900m z tego co pamiętam i nie jest zbyt trudny - akurat dla mnie. Czteroosobowy wyciąg kanapowy oraz dwie górki sankowe obok stoku. Jedna duża "dzika" górka a druga ogrodzona i przygotowana, mała górka akurat dla takich małych kajtków jak Zając, otwarta do godz. 16. Jest bezpłatna a do dyspozycji dzieciaków opony do zjeżdżania. Jak raz tu przyjechaliśmy z Zającem to potem już przestaliśmy się zastanawiać gdzie się udać. To naprawdę fajne miejsce i mogę je polecić wszystkim rodzicom. Oczywiście na miejscu jest też co zjeść a dodatkowym atutem jest duży bezpłatny (!) parking.
Zając w śniegu - okulary przeciwsłoneczne to naprawdę dobra opcja przy takiej pogodzie.
Na zakończenie dodam jeszcze, że na wielu stokach oferowane są kursy oraz szkółki narciarskie dla maluchów, przeważnie od 4 roku życia. Więc można też zrobić tak, że rzucasz dziecko w ręce instruktora i na 2h zapominasz o jego istnieniu ;)
Zając jeszcze za mały na to. Wypożyczyłam raz dla niego nartki (bo chciał) ale po pięciu minutach prób trzymania razem nóżek - stwierdził, że już nie chce ;) Dobrze, że w wypożyczalni potraktowali mnie wyrozumiale i zapłaciłam tylko 5 zł ;)
Jestem przeszczęśliwa, że udało nam się pojechać, że Zając się dobrze bawił i że miałam możliwość choć kilka razy sobie pozjeżdżać. Nie czuję się co prawda wyjeżdżona bo nie jeździłam codziennie ale lepszy rydz niż nic ;)
Wiem, wiem, wpis totalnie nie na temat ale ostatecznie to jest blog, tak? ;)
Widok z rana - pierwszego poranka nie było widać nic bo śnieg padał, ale drugiego... :)
Dziś ostatni dzień pobytu w Zakopanem, ostatnia szansa na polatanie na desce, którą wykorzystałam, oczywiście. A przy okazji zawirowań logistycznych związanych z wyborem odpowiedniego miejsca abym ja mogła polatać na desce a Zając miał też możliwość pobawienia się na sankach, podzielę się z Wami pewnymi obserwacjami w tym temacie.
Tęskniłam za tym widokiem... nie byłam w górach od ciąży, czyli od 3 lat z okładem a w zimie - od czterech.
Mieliśmy niebywałe szczęście w styczniowym bezzimiu, trafić do Zakopanego akurat w jedyny tydzień prawdziwej zimy w tym miesiącu. Ponieważ przed wyjazdem zanosiło się na brak śniegu, to nie kupowaliśmy sanek. Kupiliśmy dopiero na miejscu.
Zając na Gubałówce. Jarał się śniegiem jak świstak sreberkami i właził w największe zaspy.
I tak, przemyślenie pierwsze:
Jeśli nie macie sanek, nie warto ich kupować przed wyjazdem. Zwłaszcza jak pogoda jest niepewna. W Zakopanem można sanki kupić co 10 metrów, milion rodzajów, w różnych cenach. Co więcej, przy niektórych stokach są górki saneczkowe i można sanki wypożyczyć zamiast kupować, to grosze kosztuje.
Przemyślenie drugie:
Jeśli jesteście z Mazowsza, jak ja, to w ogóle nie warto kupować sanek bo będą potem stały i się kurzyły aż do następnego zimowego wyjazdu w góry. Bo jak wiadomo, od paru lat na Mazowszu śniegu zasadniczo nie ma a jak jest to przez tydzień, max.
Widoki z górnej stacji WItów-Ski
A teraz do sedna. Bo tak w zasadzie to chodzi mi o to, gdzie na te sanki, zwłaszcza jak chce się przy okazji pośmigać na desce. Jako używacz snowboardu, preferuję stoki z wyciągiem krzesełkowym. Orczykom mówimy nasze stanowcze "ytam". Ponadto, niech ten stok ma chociaż ten kilometr...
Z reguły na stokach narciarskich jest zakaz jazdy na sankach, niestety, ale słusznie. Zwłaszcza, że dziecka niezbyt te sanki kontrolują. Dlatego potrzebny jest stok z wydzieloną częścią, gdzie można zjeżdżać, lub mniej albo bardziej dzika górka saneczkowa koło stoku.
W wagoniku na Kasprowy
Oczywiście w Zakopanem tak ogólnie to jest gdzie pójść na sanki.
Po pierwsze primo, jest całkiem spora górka saneczkowa przy Wielkiej Krokwi, po jej zachodniej stronie. W ciągu dnia, tak gdzieś do 16 górka ta jest odpłatna. Przy wypożyczeniu sanek nie płaci się już za wejście na górkę. Po godz. 16 natomiast obsługa górki zmywa się i można jeździć do woli tylko że jest ciemnawo. Tzn. górka jest nieco oświetlona od świateł z Krokwi i pobliskiego stoku narciarskiego. Wystarczająco żeby zjeżdżać, ale zabawa jest o wiele mniejsza gdy jest buro i ponuro. Stok obok tej górki to ośla łączka, odpada w przedbiegach.
Po drugie primo, jest również całkiem spora górka saneczkowa przy wyciągu Nosal - bezpłatna. Nosal, niestety, jest bardzo małym stokiem a ponadto ma tylko orczyki. Za to dla dzieci jest dodatkowa atrakcja - karuzela pontonowa.
Po trzecie primo, jest odpłatna górka przy dolnej stacji kolejki na Gubałówkę. Stoku obok niet.
Po czwarte primo, można też pojeździć na małej dzikiej górce na Równi Krupowej, przy ul. Kościuszki.
Ciekawe zjawisko optyczne na Kasprowym WIerchu
W zasadzie jeśli nie chcecie sami śmigać na nartach/deskach to jest z czego wybierać w samym Zakopanem. Jak jeździcie na nartach i orczyki Wam nie wadzą, zawsze można na Nosal. Ale mnie żadna z tych opcji nie odpowiadała więc szukałam dalej.
Fajną opcją jest Harenda. Oferuje "przedszkole" dla dzieciaków z opieką i przekąskami. Fajny pomysł ale odpadł bo stok na Harendzie co prawda oferuje wyciąg krzesełkowy ale po obejrzeniu go na filmach, wydał mi się bardzo trudny.
Po czterech latach przerwy, miałam lekkiego pietra przed pierwszym zjazdem. Ale, jak się okazało, tego się nie zapomina ;)
Postanowiliśmy obadać w końcu coś troszkę dalej i padło na Witów-Ski. Byliśmy już tam z Mężem, na początku naszej przygody snowboardowej. Pamiętny wyjazd, po którym wróciłam z tak obitym tyłkiem i kolanami, że nigdy, ani przedtem, ani potem, na rowerze tak się nie posiniaczyłam ;) Witów Ski jest dość długim, jak na okoliczne warunki, stokiem, bo ma około 900m z tego co pamiętam i nie jest zbyt trudny - akurat dla mnie. Czteroosobowy wyciąg kanapowy oraz dwie górki sankowe obok stoku. Jedna duża "dzika" górka a druga ogrodzona i przygotowana, mała górka akurat dla takich małych kajtków jak Zając, otwarta do godz. 16. Jest bezpłatna a do dyspozycji dzieciaków opony do zjeżdżania. Jak raz tu przyjechaliśmy z Zającem to potem już przestaliśmy się zastanawiać gdzie się udać. To naprawdę fajne miejsce i mogę je polecić wszystkim rodzicom. Oczywiście na miejscu jest też co zjeść a dodatkowym atutem jest duży bezpłatny (!) parking.
Zając w śniegu - okulary przeciwsłoneczne to naprawdę dobra opcja przy takiej pogodzie.
Na zakończenie dodam jeszcze, że na wielu stokach oferowane są kursy oraz szkółki narciarskie dla maluchów, przeważnie od 4 roku życia. Więc można też zrobić tak, że rzucasz dziecko w ręce instruktora i na 2h zapominasz o jego istnieniu ;)
Zając jeszcze za mały na to. Wypożyczyłam raz dla niego nartki (bo chciał) ale po pięciu minutach prób trzymania razem nóżek - stwierdził, że już nie chce ;) Dobrze, że w wypożyczalni potraktowali mnie wyrozumiale i zapłaciłam tylko 5 zł ;)
Jestem przeszczęśliwa, że udało nam się pojechać, że Zając się dobrze bawił i że miałam możliwość choć kilka razy sobie pozjeżdżać. Nie czuję się co prawda wyjeżdżona bo nie jeździłam codziennie ale lepszy rydz niż nic ;)
Raport koronera - Sidi Eagle 5-Fit
Niedziela, 6 grudnia 2015 Kategoria recenzje, testy, trening, ze zdjęciami
Km: | 46.01 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:59 | km/h: | 23.20 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pamiętam, jak bardzo chciałam mieć buty Sidi. Dostawałam ślinotoku, kiedy widziałam je w reklamie w Eurosporcie podczas oglądania relacji kolarskich, jeszcze większego, kiedy ktoś obok mnie na zawodach w nich jechał. Najbardziej podobały mi się Dragony ale cenowo leżały poza moim zasięgiem.
Wszystkie praktycznie modele Sidi są naprawdę pięknymi butami, dlatego mi się podobają, a poza tym i tak potrzebowałam czegoś o sztywniejszej podeszwie. Sztywna podeszwa, niezależnie od marki = wysoka cena więc dlaczego nie Sidi...?
Gdy udało mi się wjechać na Śnieżkę w czasie krótszym niż założony optymistyczny wariant czasowy, kupiłam wreszcie wymarzone Sidacze jako nagrodę. Nie od razu, bo dopiero na jesieni, konkretnie 10 października 2014.
Oczywiście nie kupiłam Dragonów (chyba na szczęście), ponieważ mój fundusz mówił "max 700 zł... no dobra, 800". W tej cenie było kilka modeli Sidi ale jak zwykle problem z rozmiarami. Wreszcie udało się, we Wkręconych (hehe) Seco zamówił mi do przymiarki model Eagle 5 Fit i pasowały.
...
A w zasadzie to bardzo chciałam, żeby pasowały.
Już przy przymiarce nie leżały idealnie. Pięta była dość luźna i podczas ruszania nogą tył buta trochę się przesuwał. Ale uznałam, że moje wkładki załatwią sprawę (ponieważ w butach noszę wkładki Speca BG Fit z wkładkami podnoszącymi piętę). Ponadto, uwierał mnie trochę język buta ale zignorowałam to. Złamałam tym podstawową zasadę kupowania butów: "Jeśli cokolwiek Ci przeszkadza podczas przymiarki, nie licz na to, że przestanie przeszkadzać podczas używania...".
Faktycznie, tak było. Mimo włożenia moich wkładek, pięta i tak była zbyt luźna. Nie przeszkadzało to co prawda jakoś strasznie, nie obcierałam sobie pięty ale zapewne nie wpływało dobrze na efektywność pedałowania. Język buta obcierał mi stopę w zgięciu a przy założeniu na but ocieplacza (przy treningach jesienno-zimowych) po prostu wrzynał mi się w stopę aż do krwi. Potem okazało się jeszcze, że buty są ciut zbyt wąskie w przedniej części. Przy dłuższych jazdach kostka małego palca stopy bolała mnie jeszcze bardziej niż w moich starych Shimano m086.
Ale tak bardzo chciałam mieć te buty, że zaciskałam zęby i cierpiałam - jak chce się być pięknym to trzeba cierpieć ;)
Pewnie bym jeszcze długo tak cierpiała, gdyby nie niespodziewane wybawienie ;) Otóż w listopadzie pękł mi plastikowy pasek zapięcia.
Buty w tej chwili wyglądają okropnie, głównie jest to zasługą części siatkowych, których już po pierwszym ubłoceniu nie dało się doczyścić. Inna sprawa, że nie czyściłam ich zbyt często ;)
Czubki są mega zdarte.
Boczne klocki w przedniej części buta mocno zdarte.
Jak widać, buty są dość mocno zniszczone, w porównaniu do dużo bardziej intensywnie eksploatowanych przeze mnie Shimano.
Przebieg Sidi to zaledwie 8803 km, w stosunkowo dobrych warunkach (ciepła i bezśnieżna zima, bardzo suchy sezon startowy). W porównaniu do wspominanych Shimano, które przejechały około 14000km (para, której nadal używam jako awaryjnej) oraz 11406 km (para już nieistniejąca) to jest - powiedzmy wprost - chujowo mały przebieg.
Ooczywiście, ponieważ są to buty z tzw. górnej półki, to można dokupić do nich paski zastępcze (w tej chwili około 50 zł za parę). Jednak zdecydowałam, że nie będę więcej inwestować w ten kiepski obuw, lepiej kupić nowe buty ze sprawdzonej firmy (czytaj: Shimano).
Podsumowując - moja dobra opinia o Sidi legła w gruzach. Trwałość tych butów jest bardzo mała a cena bardzo wysoka. Być może dla "prosów", którzy szukają przede wszystkim efektywności i dostają nowe buty od sponsora dwa razy w sezonie, będą one dobrym wyborem (chociaż nie miałabym zaufania do butów, których paski z dnia na dzień pękają - czy nie pęknie w trakcie zawodów?). Być może dla osób zamożnych, które dbają o euro-pro wizerunek, będą to również fajne buty. Ja w każdym razie kolejnej pary Sidi nie kupię.
Ponadto, buty te ewidentnie nie były dopasowane do mojej stopy, chociaż wmawiałam sobie, że jest dobrze. Ale akurat ten wątek nie dotyczy butów samych w sobie tylko kwestii doboru obuwia odpowiedniego do stopy oraz psychiki osoby chorującej na posiadanie czegoś ;)
Wszystkie praktycznie modele Sidi są naprawdę pięknymi butami, dlatego mi się podobają, a poza tym i tak potrzebowałam czegoś o sztywniejszej podeszwie. Sztywna podeszwa, niezależnie od marki = wysoka cena więc dlaczego nie Sidi...?
Gdy udało mi się wjechać na Śnieżkę w czasie krótszym niż założony optymistyczny wariant czasowy, kupiłam wreszcie wymarzone Sidacze jako nagrodę. Nie od razu, bo dopiero na jesieni, konkretnie 10 października 2014.
Oczywiście nie kupiłam Dragonów (chyba na szczęście), ponieważ mój fundusz mówił "max 700 zł... no dobra, 800". W tej cenie było kilka modeli Sidi ale jak zwykle problem z rozmiarami. Wreszcie udało się, we Wkręconych (hehe) Seco zamówił mi do przymiarki model Eagle 5 Fit i pasowały.
...
A w zasadzie to bardzo chciałam, żeby pasowały.
Już przy przymiarce nie leżały idealnie. Pięta była dość luźna i podczas ruszania nogą tył buta trochę się przesuwał. Ale uznałam, że moje wkładki załatwią sprawę (ponieważ w butach noszę wkładki Speca BG Fit z wkładkami podnoszącymi piętę). Ponadto, uwierał mnie trochę język buta ale zignorowałam to. Złamałam tym podstawową zasadę kupowania butów: "Jeśli cokolwiek Ci przeszkadza podczas przymiarki, nie licz na to, że przestanie przeszkadzać podczas używania...".
Faktycznie, tak było. Mimo włożenia moich wkładek, pięta i tak była zbyt luźna. Nie przeszkadzało to co prawda jakoś strasznie, nie obcierałam sobie pięty ale zapewne nie wpływało dobrze na efektywność pedałowania. Język buta obcierał mi stopę w zgięciu a przy założeniu na but ocieplacza (przy treningach jesienno-zimowych) po prostu wrzynał mi się w stopę aż do krwi. Potem okazało się jeszcze, że buty są ciut zbyt wąskie w przedniej części. Przy dłuższych jazdach kostka małego palca stopy bolała mnie jeszcze bardziej niż w moich starych Shimano m086.
Ale tak bardzo chciałam mieć te buty, że zaciskałam zęby i cierpiałam - jak chce się być pięknym to trzeba cierpieć ;)
Pewnie bym jeszcze długo tak cierpiała, gdyby nie niespodziewane wybawienie ;) Otóż w listopadzie pękł mi plastikowy pasek zapięcia.
Buty w tej chwili wyglądają okropnie, głównie jest to zasługą części siatkowych, których już po pierwszym ubłoceniu nie dało się doczyścić. Inna sprawa, że nie czyściłam ich zbyt często ;)
Czubki są mega zdarte.
Boczne klocki w przedniej części buta mocno zdarte.
Jak widać, buty są dość mocno zniszczone, w porównaniu do dużo bardziej intensywnie eksploatowanych przeze mnie Shimano.
Przebieg Sidi to zaledwie 8803 km, w stosunkowo dobrych warunkach (ciepła i bezśnieżna zima, bardzo suchy sezon startowy). W porównaniu do wspominanych Shimano, które przejechały około 14000km (para, której nadal używam jako awaryjnej) oraz 11406 km (para już nieistniejąca) to jest - powiedzmy wprost - chujowo mały przebieg.
Ooczywiście, ponieważ są to buty z tzw. górnej półki, to można dokupić do nich paski zastępcze (w tej chwili około 50 zł za parę). Jednak zdecydowałam, że nie będę więcej inwestować w ten kiepski obuw, lepiej kupić nowe buty ze sprawdzonej firmy (czytaj: Shimano).
Podsumowując - moja dobra opinia o Sidi legła w gruzach. Trwałość tych butów jest bardzo mała a cena bardzo wysoka. Być może dla "prosów", którzy szukają przede wszystkim efektywności i dostają nowe buty od sponsora dwa razy w sezonie, będą one dobrym wyborem (chociaż nie miałabym zaufania do butów, których paski z dnia na dzień pękają - czy nie pęknie w trakcie zawodów?). Być może dla osób zamożnych, które dbają o euro-pro wizerunek, będą to również fajne buty. Ja w każdym razie kolejnej pary Sidi nie kupię.
Ponadto, buty te ewidentnie nie były dopasowane do mojej stopy, chociaż wmawiałam sobie, że jest dobrze. Ale akurat ten wątek nie dotyczy butów samych w sobie tylko kwestii doboru obuwia odpowiedniego do stopy oraz psychiki osoby chorującej na posiadanie czegoś ;)
Testy uzupełniające Moon X-Power 330
Środa, 25 listopada 2015 Kategoria trening, recenzje, testy
Km: | 25.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 20.08 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyszła pora na testy uzupełniające lampy Moon X-Power 330. Teraz jest dobry czas bo lampa jest wciąż w użyciu i często w niezbyt sprzyjających warunkach (zimno).
Dla tych z Was, którzy nie czytali pierwszej części, odsyłam do tego wpisu:
Test Mactronic i Moon
A teraz, do rzeczy:
Test: długość świecenia
1) ze zmianą trybu (gdy lampa sygnalizowała, że zaczyna być krucho z baterią, zmieniałam tryb świecenia na słabsze światło), w warunkach wczesnojesiennych (ciepło, między 15-20 stopni)
Tryb 1 (najmocniejszy): 2h 20 min
Tryb 2: 45 min
Tryb 3: 30 min
Tryb 4 (najsłabszy): trzymałam lampę włączoną jeszcze przez 3h 45min ale na tym trybie lampa zaczyna powoli przygasać; po tym czasie światło jest już dość słabe i prawdopodobnie niewystarczające do jazdy; ale ze 2h na tym trybie spokojnie można jeszcze jeździć
Werdykt: noc nie zaskoczy Cię całkowicie bez światła, nawet jak zapomnisz doładować lampkę przed wyjściem na długi trening ;) Super!
2) ciągle na najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych (zimno, 1-5 stopni, jak wiadomo wpływa to znacząco na czas pracy na jednym ładowaniu)
Po 1h lampa zaczęła sygnalizować baterię. Od tego momentu jeszcze 30 min świecenia bez znaczącego przygaśnięcia, w ciągu kolejnych 15 min. światło zaczęło ciemnieć. Po tym czasie już bym odradzała szybką jazdę w nocy ;) Po przełączeniu na mruganie, jeszcze całkiem mocno świeciła mrugając.
Werdykt: Przy chęci ciągłej jazdy z włączonym najmocniejszym trybem świecenia, chyba przyda się zapasowa lampa albo akumulator, na wszelki wypadek
3) ciągle na drugim najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych około 3 stopni
Lampa zaczęła sygnalizować po 2,5h słabnącą baterię. Od tego momentu przepracowała jeszcze 1:15 min bez zmiany jasności. Potem zaczęła przygasać.
Werdykt: Jak widać, całkiem długi nocny trening da się z tym "odbębnić" ;)
Test: czas ładowania
Bardzo wyżyłowana (czyt. mordowana prawie do upadłego) lampa ładuje się ze zwykłego gniazdka około 4,5h. Czy to dużo...? Nie wiem. To lepsze w każdym razie niż wymiana baterii po 1-2 jazdach, jak to musiałam robić w Screamie.
Test: obsługa w zimowych rękawicach
Do dupy ;) Zgodnie z przewidywaniami, trzeba się naprawdę ostro nakombinować, żeby nadusić przycisk zmiany trybu. Tooooo im naprawdę nie wyszło.
Dla tych z Was, którzy nie czytali pierwszej części, odsyłam do tego wpisu:
Test Mactronic i Moon
A teraz, do rzeczy:
Test: długość świecenia
1) ze zmianą trybu (gdy lampa sygnalizowała, że zaczyna być krucho z baterią, zmieniałam tryb świecenia na słabsze światło), w warunkach wczesnojesiennych (ciepło, między 15-20 stopni)
Tryb 1 (najmocniejszy): 2h 20 min
Tryb 2: 45 min
Tryb 3: 30 min
Tryb 4 (najsłabszy): trzymałam lampę włączoną jeszcze przez 3h 45min ale na tym trybie lampa zaczyna powoli przygasać; po tym czasie światło jest już dość słabe i prawdopodobnie niewystarczające do jazdy; ale ze 2h na tym trybie spokojnie można jeszcze jeździć
Werdykt: noc nie zaskoczy Cię całkowicie bez światła, nawet jak zapomnisz doładować lampkę przed wyjściem na długi trening ;) Super!
2) ciągle na najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych (zimno, 1-5 stopni, jak wiadomo wpływa to znacząco na czas pracy na jednym ładowaniu)
Po 1h lampa zaczęła sygnalizować baterię. Od tego momentu jeszcze 30 min świecenia bez znaczącego przygaśnięcia, w ciągu kolejnych 15 min. światło zaczęło ciemnieć. Po tym czasie już bym odradzała szybką jazdę w nocy ;) Po przełączeniu na mruganie, jeszcze całkiem mocno świeciła mrugając.
Werdykt: Przy chęci ciągłej jazdy z włączonym najmocniejszym trybem świecenia, chyba przyda się zapasowa lampa albo akumulator, na wszelki wypadek
3) ciągle na drugim najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych około 3 stopni
Lampa zaczęła sygnalizować po 2,5h słabnącą baterię. Od tego momentu przepracowała jeszcze 1:15 min bez zmiany jasności. Potem zaczęła przygasać.
Werdykt: Jak widać, całkiem długi nocny trening da się z tym "odbębnić" ;)
Test: czas ładowania
Bardzo wyżyłowana (czyt. mordowana prawie do upadłego) lampa ładuje się ze zwykłego gniazdka około 4,5h. Czy to dużo...? Nie wiem. To lepsze w każdym razie niż wymiana baterii po 1-2 jazdach, jak to musiałam robić w Screamie.
Test: obsługa w zimowych rękawicach
Do dupy ;) Zgodnie z przewidywaniami, trzeba się naprawdę ostro nakombinować, żeby nadusić przycisk zmiany trybu. Tooooo im naprawdę nie wyszło.
Pojazd zastępczy - Scott Solace
Wtorek, 17 listopada 2015 Kategoria dojazdy, recenzje, testy, ze zdjęciami
Km: | 19.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 17.17 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie będę opisywać swoich perypetii z łapaniem gum bo to już się robi nudne. Dość, że wczoraj rano złapałam gumę. Tego, że jednocześnie przecięłam prawie nową oponę w KTMie (czy 940 km przebiegu kwalifikuje się jako "prawie nowa"?), nie zauważyłam przy wymianie dętki. Dopiero gdy odpinałam rower od rury w garażu, wracając z pracy. Więc z pracy wracałam naprawdę ostrożnie ;)
Podjechałam do Plusa, niestety nie mieli od ręki opony dla mnie więc zostawiłam u nich rower, przy okazji na przegląd.
Ku mojemu zaskoczeniu, Paweł zaproponował mi pojazd zastępczy. Carbonową szosówkę Solace.
Co prawda rozmiar M niezbyt mi leżał ale doszłam do wniosku, że mogę spróbować na nim się przejechać. Na początek przejechałam się po chodniku pod Plusem. Od razu wyszło, że coś nie tak (jak to tak można, piątek trzynastego w poniedziałek siedemnastego) - łańcuch zakleszczył się w przedziwny sposób i nie dało się jechać. Więc wróciłam do sklepu, gdzie okazało się, że wygięło się ogniwko. Po naprawieniu, ruszyłam do domu bo i tak byłam już ostro spóźniona na przejęcie Zająca od Mamy.
Na razie na haku.
Dopiero dziś mogłam się na nim przejechać. Mimo deszczu, pojechałam na nim do pracy. Niestety, rozmiar M nie leżał mi jeszcze bardziej niż wczoraj. Jechało mi się bardzo źle, czułam się niepewnie, rower był nerwowy i mało stabilny. Poza tym po południu zaczął przeskakiwać łańcuch i zrobiło się jeszcze gorzej. Dlatego chociaż miałam zamiar skrobnąć kilka słów na temat odczuć z jazdy, nie zrobię tego. Testowanie rowerów w nie swoim rozmiarze jest bez sensu.
Pokażę Wam za to kilka szczegółów konstrukcyjnych, które mnie zaciekawiły.
Tylny hamulec pod tylnymi widłami ramy. Podobno koszmar serwisanta. Ciekawe, jakie są zalety w jeździe.
OLBRZYMI support.
Przednia przerzutka mocowana bezpośrednio do ramy.
Inserty w carbonie do mocowania koszyka na bidon
Wewnętrzne prowadzenie kabli (to chyba powoli staje się standardem)
Wreszcie, last but not least - siodło i sztyca w systemie monolink
Rower nie powalił mnie masą ale jest to chyba najniższy model z serii Solace. Waży w rozmiarze M 8kg, to jest zaledwie o około 1kg mniej niż mój aluminiowy KTM. Prawdę mówiąc, w mojej opinii nie jest też szczególnie piękny ;) Malowanie zdecydowanie nie w moim stylu, nie lubię ponuraków (to zresztą jeden z powodów, dla których moja szosa nie jest Scotta...). Jako carbon niskobudżetowy, zestawiony został ze 105tką, której nic nie można w zasadzie zarzucić poza tym, że nie jest lansiarska ;)
Soouuuu... morał z tej opowieści jest taki, że nie testuj rowerów w nie swoim rozmiarze ;)
A w ramach humorystycznego zakończenia tej historii powiem, że wracając na nim złapałam gumę... nie wiem, czy ja nie umiem jeździć, czy co? ;)
Podjechałam do Plusa, niestety nie mieli od ręki opony dla mnie więc zostawiłam u nich rower, przy okazji na przegląd.
Ku mojemu zaskoczeniu, Paweł zaproponował mi pojazd zastępczy. Carbonową szosówkę Solace.
Co prawda rozmiar M niezbyt mi leżał ale doszłam do wniosku, że mogę spróbować na nim się przejechać. Na początek przejechałam się po chodniku pod Plusem. Od razu wyszło, że coś nie tak (jak to tak można, piątek trzynastego w poniedziałek siedemnastego) - łańcuch zakleszczył się w przedziwny sposób i nie dało się jechać. Więc wróciłam do sklepu, gdzie okazało się, że wygięło się ogniwko. Po naprawieniu, ruszyłam do domu bo i tak byłam już ostro spóźniona na przejęcie Zająca od Mamy.
Na razie na haku.
Dopiero dziś mogłam się na nim przejechać. Mimo deszczu, pojechałam na nim do pracy. Niestety, rozmiar M nie leżał mi jeszcze bardziej niż wczoraj. Jechało mi się bardzo źle, czułam się niepewnie, rower był nerwowy i mało stabilny. Poza tym po południu zaczął przeskakiwać łańcuch i zrobiło się jeszcze gorzej. Dlatego chociaż miałam zamiar skrobnąć kilka słów na temat odczuć z jazdy, nie zrobię tego. Testowanie rowerów w nie swoim rozmiarze jest bez sensu.
Pokażę Wam za to kilka szczegółów konstrukcyjnych, które mnie zaciekawiły.
Tylny hamulec pod tylnymi widłami ramy. Podobno koszmar serwisanta. Ciekawe, jakie są zalety w jeździe.
OLBRZYMI support.
Przednia przerzutka mocowana bezpośrednio do ramy.
Inserty w carbonie do mocowania koszyka na bidon
Wewnętrzne prowadzenie kabli (to chyba powoli staje się standardem)
Wreszcie, last but not least - siodło i sztyca w systemie monolink
Rower nie powalił mnie masą ale jest to chyba najniższy model z serii Solace. Waży w rozmiarze M 8kg, to jest zaledwie o około 1kg mniej niż mój aluminiowy KTM. Prawdę mówiąc, w mojej opinii nie jest też szczególnie piękny ;) Malowanie zdecydowanie nie w moim stylu, nie lubię ponuraków (to zresztą jeden z powodów, dla których moja szosa nie jest Scotta...). Jako carbon niskobudżetowy, zestawiony został ze 105tką, której nic nie można w zasadzie zarzucić poza tym, że nie jest lansiarska ;)
Soouuuu... morał z tej opowieści jest taki, że nie testuj rowerów w nie swoim rozmiarze ;)
A w ramach humorystycznego zakończenia tej historii powiem, że wracając na nim złapałam gumę... nie wiem, czy ja nie umiem jeździć, czy co? ;)
Scott Test Tour
Niedziela, 25 października 2015 Kategoria recenzje, testy, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 20.02 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 11.23 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdybym powiedziała, że nie jeździłam nigdy na rowerze z pełnym zawieszeniem, skłamałabym. Jednak tamten rower... to był koszmarnie ciężki makrokesz zarąbany bratu wiele lat temu. Wówczas jeszcze moja cykloza była w powijakach, jeździłam głównie po mieście, tzn. traktowałam rower jak środek transportu. Fullem nie cieszyłam się długo bo rodzice odebrali mi go jadąc z bratem na wakacje ;) Więc raczej nie miałam możliwości odkryć zalet fulla (o ile ten makrokesz w ogóle je miał). Inna historia to fakt, że od tego właśnie zdarzenia zaczęła się moja rowerowa pasja (wcześniej jeździłam na Wigry 3 i jazda na góralu przez te kilka tygodni spodobała mi się na tyle, że kupiłam swój pierwszy górski rower, ze sztywnym widelcem, Giant Campus - potem poszło już lawinowo).
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Nie miałam zbyt wielkiego wyboru rowerów na Scott Test Tour. W moim rozmiarze (S) było ich niewiele, fulle dwa: Genius i Spark. Z tego co pamiętałam, Genius jest do zastosowań bardziej grawitacyjnych, natomiast Spark przeznaczony jest do wyścigów XC i maratonów MTB. Wybrałam więc Spark 730 jako bliższy mojemu profilowi jazdy.
Na testy stawiła się spora reprezentacja mojego teamu - oprócz mnie był Bartek i Szymon a wczoraj na Sparku jeździł też Łukasz.
Zanim ruszyliśmy, trzeba było poczekać po pierwsze aż wszyscy uczestnicy podpiszą swoje cyrografy wypożyczenia sprzętu oraz aż wszystkie rowery zostaną odpowiednio przygotowane (np. zostaną do nich przykręcone odpowiednie pedały, wedle życzenia ridera).
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
W związku z tym, w międzyczasie, mogłam "pokręcić się" na Sparku po okolicznych chodnikach. Pierwsze wrażenie... dość dziwne. Rower dość krótki w porównaniu do mojego, kierownica wysoko i baaaaardzo szeroka. Ups, jak na kozie.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
W każdym razie miałam chwilę na to, żeby przyzwyczaić się do roweru. Inni również to robili bo przesiadka na inny rower to tak samo jak przesiadka do cudzego samochodu. Nie wiesz, gdzie co jest i nie umiesz jeździć ;)
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Gdy już wreszcie wszystko zostało podpisane, przykręcone i wyregulowane, ruszyliśmy w stronę Lasu Kabackiego trasą prowadzącą singlem u podnóża Skarpy Ursynowskiej. Te pierwsze kilometry ujawniły mi podstawowe różnice pomiędzy Sparkiem a moim Scale'em. Po pierwsze, tylne zawieszenie powoduje, że nierówności nie czuje się prawie wcale. Co ciekawe, nie miałam odczucia bujania, którego się spodziewałam. Co więcej, uczucie bujania jest o wiele wyraźniejsze na moim rowerze gdy mam niedopompowaną oponę z tyłu ;)
Obsługa manetki blokady amortyzatorów jest instynktowna (chociaż podczas wstępnych oględzin roweru w ogóle jej nie zauważyłam i musiał mi ją pokazać palcem mechanik, być może to dlatego, że była po lewej stronie, podczas gdy w moim rowerze jest po prawej). Manetka ma kilka możliwości ustawienia zawieszenia: oba amortyzatory odblokowane, zablokowany tył, oba zablokowane i ustawienie pośrednie, którego... nie zarejestrowałam.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Chociaż Spark jest od mojego Scale'a sporo cięższy, podczas jazdy nie czułam tego. Toczył się leciutko i cicho, można by było powiedzieć, że "jak gdyby to była piłeczka, nie stal" ale rower zdecydowanie stalowy nie jest, carbonowy raczej ;) Miałam za to odczucie gorszej sterowności i zwinności - być może uczucie to znikłoby gdyby skrócić tę wajhę na górze, zwaną kierownicą ;) W każdym razie rower w zakrętach wymagał wyraźnego skrętu kierownicy a szeroka kiera mi tego nie ułatwiała. W związku z tym singlem pod Skarpą nie jechało mi się zbyt dobrze
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
Gdy jednak dojechaliśmy "na miejscówkę", tj. na tak zwane dołki przy Powsinie i tam został zarządzony czas dla testerów, dopiero ujawniły się zalety Sparka. Rower skakał po tych dołkach jak sprężynka, pozwalał zjechać stromą ściankę z korzeniem bez żadnych oporów, tylne koło było wprost przyklejone do podłoża. Na podjeździe też nie było najgorzej, rower ma bardzo dobrą przyczepność. Jedynie geometria nie jest zbyt korzystna gdyż ciężar ciała jest przesunięty w górę i przednie koło ma sporą tendencję do uciekania i myszkowania na podjazdach.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Najciekawsze było to, że dopiero pod koniec, gdy już wracaliśmy, zauważyłam, że z przodu są tylko dwie zębatki. Ale to tylko świadczy o tym, jak bardzo nie używam przedniej przerzutki... ;) Chyba powinnam rozważyć przesiadkę na korbę 1x, max 2x ;)
Muszę przyznać, że miałam sporą radochę z jazdy tym rowerem. I żałowałam, gdy okazało się, że w programie nie ma Kazurki. Szkoda wielka, bo chciałam zobaczyć jak Spark zachowuje się na torze do zjazdu, na hopkach i stolikach.
Niestety, mieliśmy ograniczony czas na testowanie. Z dużą przykrością przyszło mi oddać rower. Choć teoretycznie miałam możliwość pojechać "na drugą rundę", czułam się mocno zmęczona po wczorajszym spontanicznym intensywnym wypadzie na Kazurę i do Kabat a dziś rundka była równie intensywna - dlatego darowałam sobie.
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
Ogólnie rzecz biorąc, jazda na Sparku podobała mi się, i to bardzo. Prawdopodobnie rozważę któregoś Sparka przy kolejnej zmianie roweru, jednak będzie on wymagał dużych zmian geometrycznych ;)
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Nie miałam zbyt wielkiego wyboru rowerów na Scott Test Tour. W moim rozmiarze (S) było ich niewiele, fulle dwa: Genius i Spark. Z tego co pamiętałam, Genius jest do zastosowań bardziej grawitacyjnych, natomiast Spark przeznaczony jest do wyścigów XC i maratonów MTB. Wybrałam więc Spark 730 jako bliższy mojemu profilowi jazdy.
Na testy stawiła się spora reprezentacja mojego teamu - oprócz mnie był Bartek i Szymon a wczoraj na Sparku jeździł też Łukasz.
Zanim ruszyliśmy, trzeba było poczekać po pierwsze aż wszyscy uczestnicy podpiszą swoje cyrografy wypożyczenia sprzętu oraz aż wszystkie rowery zostaną odpowiednio przygotowane (np. zostaną do nich przykręcone odpowiednie pedały, wedle życzenia ridera).
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
W związku z tym, w międzyczasie, mogłam "pokręcić się" na Sparku po okolicznych chodnikach. Pierwsze wrażenie... dość dziwne. Rower dość krótki w porównaniu do mojego, kierownica wysoko i baaaaardzo szeroka. Ups, jak na kozie.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
W każdym razie miałam chwilę na to, żeby przyzwyczaić się do roweru. Inni również to robili bo przesiadka na inny rower to tak samo jak przesiadka do cudzego samochodu. Nie wiesz, gdzie co jest i nie umiesz jeździć ;)
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Gdy już wreszcie wszystko zostało podpisane, przykręcone i wyregulowane, ruszyliśmy w stronę Lasu Kabackiego trasą prowadzącą singlem u podnóża Skarpy Ursynowskiej. Te pierwsze kilometry ujawniły mi podstawowe różnice pomiędzy Sparkiem a moim Scale'em. Po pierwsze, tylne zawieszenie powoduje, że nierówności nie czuje się prawie wcale. Co ciekawe, nie miałam odczucia bujania, którego się spodziewałam. Co więcej, uczucie bujania jest o wiele wyraźniejsze na moim rowerze gdy mam niedopompowaną oponę z tyłu ;)
Obsługa manetki blokady amortyzatorów jest instynktowna (chociaż podczas wstępnych oględzin roweru w ogóle jej nie zauważyłam i musiał mi ją pokazać palcem mechanik, być może to dlatego, że była po lewej stronie, podczas gdy w moim rowerze jest po prawej). Manetka ma kilka możliwości ustawienia zawieszenia: oba amortyzatory odblokowane, zablokowany tył, oba zablokowane i ustawienie pośrednie, którego... nie zarejestrowałam.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Chociaż Spark jest od mojego Scale'a sporo cięższy, podczas jazdy nie czułam tego. Toczył się leciutko i cicho, można by było powiedzieć, że "jak gdyby to była piłeczka, nie stal" ale rower zdecydowanie stalowy nie jest, carbonowy raczej ;) Miałam za to odczucie gorszej sterowności i zwinności - być może uczucie to znikłoby gdyby skrócić tę wajhę na górze, zwaną kierownicą ;) W każdym razie rower w zakrętach wymagał wyraźnego skrętu kierownicy a szeroka kiera mi tego nie ułatwiała. W związku z tym singlem pod Skarpą nie jechało mi się zbyt dobrze
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
Gdy jednak dojechaliśmy "na miejscówkę", tj. na tak zwane dołki przy Powsinie i tam został zarządzony czas dla testerów, dopiero ujawniły się zalety Sparka. Rower skakał po tych dołkach jak sprężynka, pozwalał zjechać stromą ściankę z korzeniem bez żadnych oporów, tylne koło było wprost przyklejone do podłoża. Na podjeździe też nie było najgorzej, rower ma bardzo dobrą przyczepność. Jedynie geometria nie jest zbyt korzystna gdyż ciężar ciała jest przesunięty w górę i przednie koło ma sporą tendencję do uciekania i myszkowania na podjazdach.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)
Najciekawsze było to, że dopiero pod koniec, gdy już wracaliśmy, zauważyłam, że z przodu są tylko dwie zębatki. Ale to tylko świadczy o tym, jak bardzo nie używam przedniej przerzutki... ;) Chyba powinnam rozważyć przesiadkę na korbę 1x, max 2x ;)
Muszę przyznać, że miałam sporą radochę z jazdy tym rowerem. I żałowałam, gdy okazało się, że w programie nie ma Kazurki. Szkoda wielka, bo chciałam zobaczyć jak Spark zachowuje się na torze do zjazdu, na hopkach i stolikach.
Niestety, mieliśmy ograniczony czas na testowanie. Z dużą przykrością przyszło mi oddać rower. Choć teoretycznie miałam możliwość pojechać "na drugą rundę", czułam się mocno zmęczona po wczorajszym spontanicznym intensywnym wypadzie na Kazurę i do Kabat a dziś rundka była równie intensywna - dlatego darowałam sobie.
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)
Ogólnie rzecz biorąc, jazda na Sparku podobała mi się, i to bardzo. Prawdopodobnie rozważę któregoś Sparka przy kolejnej zmianie roweru, jednak będzie on wymagał dużych zmian geometrycznych ;)
anioł stróż
Piątek, 25 września 2015 Kategoria trening, recenzje, testy, ze zdjęciami
Km: | 16.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:11 | km/h: | 13.68 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś w planach było krótkie s1. Pomyślałam więc, że zaoszczędzę trochę czasu wieczorem, jadąc na trening z Zającem, a i on będzie miał uciechę ;)
Skoczyliśmy rano do Plusa i wypożyczyliśmy przyczepkę Burley Bee a potem spokojnie do lasu.
Zając był dziś moim aniołem stróżem, pilnował, żebym czasem nie wychodziła z zadanej strefy tętna. Dzięki temu jechaliśmy naprawdę spokojnie. Zresztą, chyba nie odważyłabym się jechać z przyczepką zbyt szybko.
Być może Zającowi było nawet zbyt wolno bo ze dwa razy mało mi nie zasnął po drodze ;)
Przyczepka jest strasznie fajna. Jest lekka, mimo wieloryba w środku nie odczuwa się zbytniego obciążenia. Toczy się lekko i z gładko przejeżdża przez nierówności i przeszkody typu krawężniki. W środku jest dość ascetyczna, przydałoby się może włożyć do środka jakiś kocyk, żeby dziecku było milej siedzieć. A na taki jesienny, chłodny dzień, żeby było cieplej. No bo trochę zbyt chłodno byliśmy oboje ubrani ;) Można w środku posadzić dwoje dzieci, są pasy, które można przekonfigurować w zależności od tego, czy siedzi jedno dziecko, czy dwoje. Jest też w nogach przyczepki dużo miejsca, gdzie można powkładać różne rzeczy np. zabawki żeby się dziecku nie nudziło.
Z tyłu jest bardzo duży, zamykany na rzepy pojemnik na graty. Można tam naprawdę sporo wrzucić, pewnie taki Zając by się zmieścił bez problemu. Przyczepka ma z boku okienka a z przodu dwie zasłonki - jedną siatkową, żeby dziecku nie wpadały do środka owady a drugą, na wierzch zakładaną, z przeźroczystego plastiku, na wypadek deszczu, zimna itp.
Dyszel jest mocowany na szybkozamykaczu roweru i dodatkowo ma jeszcze taśmę zabezpieczającą. Jest mocowany w sposób, który pozwala spokojnie przechylać rower na boki i skręcać bez przechylania przyczepki. Problem może być jedynie przy próbie dokonania ostrego zakrętu w prawo, gdzie istnieje ryzyko zaczepienia kołem o dyszel.
Skoczyliśmy rano do Plusa i wypożyczyliśmy przyczepkę Burley Bee a potem spokojnie do lasu.
Zając był dziś moim aniołem stróżem, pilnował, żebym czasem nie wychodziła z zadanej strefy tętna. Dzięki temu jechaliśmy naprawdę spokojnie. Zresztą, chyba nie odważyłabym się jechać z przyczepką zbyt szybko.
Być może Zającowi było nawet zbyt wolno bo ze dwa razy mało mi nie zasnął po drodze ;)
Przyczepka jest strasznie fajna. Jest lekka, mimo wieloryba w środku nie odczuwa się zbytniego obciążenia. Toczy się lekko i z gładko przejeżdża przez nierówności i przeszkody typu krawężniki. W środku jest dość ascetyczna, przydałoby się może włożyć do środka jakiś kocyk, żeby dziecku było milej siedzieć. A na taki jesienny, chłodny dzień, żeby było cieplej. No bo trochę zbyt chłodno byliśmy oboje ubrani ;) Można w środku posadzić dwoje dzieci, są pasy, które można przekonfigurować w zależności od tego, czy siedzi jedno dziecko, czy dwoje. Jest też w nogach przyczepki dużo miejsca, gdzie można powkładać różne rzeczy np. zabawki żeby się dziecku nie nudziło.
Z tyłu jest bardzo duży, zamykany na rzepy pojemnik na graty. Można tam naprawdę sporo wrzucić, pewnie taki Zając by się zmieścił bez problemu. Przyczepka ma z boku okienka a z przodu dwie zasłonki - jedną siatkową, żeby dziecku nie wpadały do środka owady a drugą, na wierzch zakładaną, z przeźroczystego plastiku, na wypadek deszczu, zimna itp.
Dyszel jest mocowany na szybkozamykaczu roweru i dodatkowo ma jeszcze taśmę zabezpieczającą. Jest mocowany w sposób, który pozwala spokojnie przechylać rower na boki i skręcać bez przechylania przyczepki. Problem może być jedynie przy próbie dokonania ostrego zakrętu w prawo, gdzie istnieje ryzyko zaczepienia kołem o dyszel.
testy lampek Mactronic Noise 02 i Moon X-Power 330
Niedziela, 20 września 2015 Kategoria recenzje, testy, trening, ze zdjęciami
Km: | 48.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:10 | km/h: | 22.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzięki uprzejmości Plus Sklep Rowerowy otrzymałam do testów dwie mocne lampy z akumulatorem. Wynikło to z mojego narzekania na posiadaną przeze mnie lampę Mactronic Pro Scream. Ma ona dość mocne światło jednak po 2-2,5h nocnego treningu, gdzie potrzebuję przez większość czasu pełnej mocy oświetlenia, aby na kolejnym treningu mieć pełną moc, muszę wymienić baterie. Zaczął mnie już w związku z tym trafiać szlag bo zaczynam wydawać masę pieniędzy na baterie.
Dostałam do testów dwie lampy: Mactronic Noise 02 o mocy 500lm oraz Moon X-Power 330 o mocy 330 lm.
"Organoleptycznie" ;)
Lampki wyglądają dość podobnie. Mają prawie identyczną konstrukcję, taką samą długość, różnią się nieco kształtem obudowy i kolorystyką. Są podobne do tego stopnia, że można je naładować za pomocą tej samej ładowarki i założyć na ten sam uchwyt na kierownicę. Mają w tym samym miejscu gniazdo ładowarki, przykryte identyczną klapką. Mają identyczny przycisk włączający i identycznie wyglądający reflektor. Przypadek? ;) W pierwszej chwili sądziłam, że obie lampki są Mactronica.
Lampa Moon jest ciut lżejsza a przycisk włączający, mimo identycznego wyglądu, chodzi o wiele lepiej, tzn. reaguje na niezbyt mocne naciśnięcie, jednak musi być ono dość precyzyjne. Im grubsza rękawiczka, tym trudniej nacisnąć.
W Mactronicu, ten przycisk jest bardzo oporny i trzeba go naprawdę mocno nadusić żeby zadziałał. Czasem, mimo wielokrotnych prób, nie reaguje wcale. W zimowej rękawicy włączenie światła może się okazać niemożliwe.
Z moich wcześniejszych doświadczeń wynika, że Mactronic ma ewidentny problem ze stykami. Miałam wcześniej dwie lampy z serii Scream i w obu lampkach po pewnym czasie pojawiło się takie zjawisko, że przy wstrząsach (np. jeździe w terenie) tryby świecenia same się przełączały. Pomaga na to wyczyszczenie i przesmarowanie nakrętki od komory zawierającej baterie, ale trzeba to robić co jakiś czas. Być może wada przycisku w lampce Noise to kwestia tego konkretnego egzemplarza ale po tym, jakie są moje doświadczenia ze Scream-ami... mam wątpliwości.
Obie lampy są mocowane na kierownicy za pomocą uchwytu z zakręcaną obejmą, przy czym lampa wsuwana jest na szynę z blokadą. Lampę można zdjąć naciskając przycisk blokady z boku szyny. Szyna jest obrotowa, tzn. można regulować kąt lampy w poziomie. Jak na mój gust, obraca się ona zbyt łatwo (łatwo ją przypadkowo przestawić np. gmerając przy liczniku umieszczonym na mostku, jak w moim przypadku). W zestawie jest też dodatkowy uchwyt na kask (na rzepy).
Warunki testu 01
Na test udałam się do Lasu Kabackiego. Pojeździłam po głównych traktach oraz przejechałam fragment singla (dla znających teren: Jagielska - wzdłuż Puławskiej - Żołny), obfitujący w zakręty oraz korzenie a także - obecnie - posiadający również część mocno zarośniętą wysokimi trawami (wyższymi ode mnie siedzącej na rowerze). Następnie udałam się na mocno korzenisty zjazd bez zakrętów (dla znających teren - od Nowoursynowskiej na przedłużeniu Przekornej do asfaltu ul. Gąsek). Potem przejechałam się asfaltem Drewny - Przyczółkowa i przejechałam się po dziurach na mega ciemnej ul. Hlonda i hopkach na równie ciemnym podjeździe Orszady.
Warunki testu 02
Drugi test przeprowadziłam na szosie (rower szosowy), gdzie założeniem była równa, szybka jazda w okolicach progu mleczanowego. Średnia prędkość z tego odcinka wyniosła 32 km/h, maksymalna około 35 km/h. Trasa wiodła nieoświetloną drogą wzdłuż wału nad wisłą, po znanej rundzie Okrzeszyn - Gassy - Ciszyca (gdzieniegdzie w przejeżdżanych miejscowościach jest oświetlenie ale wzdłuż wału jest ciemno jak w d...). Powrót tym samym ciemnym odcinkiem Hlonda/Orszady co wczoraj.
Światło
Według specyfikacji, Mactronic ma 500 lm natomiast Moon - 330 lm. To ciekawe, gdyż poświeciłam obiema lampkami w nocy z balkonu na 9 piętrze mojego bloku na trawnik i według mnie obie lampy świecą identycznie. Na wszystkich trybach. Jedyną różnicą jest nieznacznie bardziej żółty odcień światła w Moonie, jednak przy świeceniu na daleką odległość jest to zupełnie niewidoczne, zauważalne jest jedynie przy świeceniu na bliskie obiekty.W związku tym faktem oraz w związku z nędznym przyciskiem włączania w Mactronicu na test w terenie wzięłam tylko Moona, nie zawracając sobie głowy testowaniem Mactronica.
Strumień światła jest podzielony jakby na dwa obszary. Wewnętrzny, niezbyt szeroki, bardzo silny snop światła oraz zewnętrzny dość szeroki obszar nieco ciemniejszego światła. Przy maksymalnej mocy lampy wewnętrzny snop światła świeci tak mocno, że nie chciałabym iść/jechać naprzeciwko ale ponieważ jest dość wąski, więc ewentualnie oślepianie przeciwnika ;) wchodzi w grę jedynie kiedy porusza się on prawie dokładnie naprzeciwko roweru. Szerszy obszar ciemniejszego światła jest wystarczający, aby było dobrze widać co się dzieje po bokach drogi.
Szerokie leśne dukty
Można spokojnie jechać ze 40 na godzinę (jak się ma "nogę", ofkorz). Widoczność jest świetna, nawet obiekty pozbawione kompletnie elementów odblaskowych widać z bardzo daleka. Doradzam jednak skierowanie lampy nieco w dół... ;)
Wąskie ścieżki, single
Na prostej można jechać spokojnie 30tką. Przy prostej ścieżce jedzie się jak w dzień. Wszystkie przeszkadzajki, wertepy, korzenie itd. widać z daleka. Pewne kłopoty zaczynają się przy zakrętach, gdyż zewnętrzny obszar światła nie doświetla zakrętów wystarczająco i dopiero po skręceniu kierownicy widać, co czeka na nas za zakrętem. Przy wielu następujących po sobie zakrętach trzeba już nieco zwolnić ale wciąż można jechać dość szybko. Najwolniejszy fragment trasy to była wspomniana przeze mnie kręta część singla zarośnięta wysokimi trawami. Nie jestem jednak pewna czy znaczne zmniejszenie tam prędkości nie było spowodowane również niechęcią do bycia pochlastaną przez trawy ;)
Terenowy zjazd
Bez hamulców, doskonała widoczność. Można jechać jak w dzień (w tym miejscu zakochałam się w tej lampie i już wiem, że ją kupię).
Prosty asfalt, dziurawy asfalt, hopki (tzn. leżące policjanty), ciemne miejsca
Można grzać ile bogi w nogi dały. Widać wszystko jak na dłoni. A nawet można zmienić tryb świecenia na słabszy. Na kolarce bez problemu jechałam w założonym tempie, bez obawy, że wpadnę w dziurę. Sądzę, że można spokojnie jechać i 50tką jak ktoś ma nogę, bez obawy kolizji z polskm asfaltem.
Wady
1) Przy trybach świecenia słabszych niż najwyższe dwa, zewnętrzny krąg światła staje się dość ciemny i jest zdecydowanie mniejsza widoczność boku drogi. Na czwartym trybie w zasadzie ten zewnętrzny krąg światła jest pomijalny.
2) Szyna do mocowania lampy zbyt łatwo się obraca na boki
3) Wąski strumień światła nie doświetla wystarczająco zakrętów; przy niezbyt szybkiej jeździe to nie przeszkadza ale przy wyższych prędkościach "podcina skrzydła" na zakrętach ;)
Czego nie testowałam
Lampy dostałam na zbyt krótki czas, aby móc przetestować faktyczną długość świecenia na poszczególnych trybach, jak również szybkość ładowania. Prawdopodobnie uzupełnię te testy w zakresie lampy Moona po jej zakupieniu ale z uwagi na chwilowy brak płynności finansowej ;) zapewne nastąpi to dopiero w przyszłym miesiącu.
[Edit: Tutaj można przeczytać dalszą część testów po nabyciu przeze mnie Moona, która dotyczy długości świecenia oraz ładowania a także obsługi w zimowych rękawicach]
Dostałam do testów dwie lampy: Mactronic Noise 02 o mocy 500lm oraz Moon X-Power 330 o mocy 330 lm.
"Organoleptycznie" ;)
Lampki wyglądają dość podobnie. Mają prawie identyczną konstrukcję, taką samą długość, różnią się nieco kształtem obudowy i kolorystyką. Są podobne do tego stopnia, że można je naładować za pomocą tej samej ładowarki i założyć na ten sam uchwyt na kierownicę. Mają w tym samym miejscu gniazdo ładowarki, przykryte identyczną klapką. Mają identyczny przycisk włączający i identycznie wyglądający reflektor. Przypadek? ;) W pierwszej chwili sądziłam, że obie lampki są Mactronica.
Lampa Moon jest ciut lżejsza a przycisk włączający, mimo identycznego wyglądu, chodzi o wiele lepiej, tzn. reaguje na niezbyt mocne naciśnięcie, jednak musi być ono dość precyzyjne. Im grubsza rękawiczka, tym trudniej nacisnąć.
W Mactronicu, ten przycisk jest bardzo oporny i trzeba go naprawdę mocno nadusić żeby zadziałał. Czasem, mimo wielokrotnych prób, nie reaguje wcale. W zimowej rękawicy włączenie światła może się okazać niemożliwe.
Z moich wcześniejszych doświadczeń wynika, że Mactronic ma ewidentny problem ze stykami. Miałam wcześniej dwie lampy z serii Scream i w obu lampkach po pewnym czasie pojawiło się takie zjawisko, że przy wstrząsach (np. jeździe w terenie) tryby świecenia same się przełączały. Pomaga na to wyczyszczenie i przesmarowanie nakrętki od komory zawierającej baterie, ale trzeba to robić co jakiś czas. Być może wada przycisku w lampce Noise to kwestia tego konkretnego egzemplarza ale po tym, jakie są moje doświadczenia ze Scream-ami... mam wątpliwości.
Obie lampy są mocowane na kierownicy za pomocą uchwytu z zakręcaną obejmą, przy czym lampa wsuwana jest na szynę z blokadą. Lampę można zdjąć naciskając przycisk blokady z boku szyny. Szyna jest obrotowa, tzn. można regulować kąt lampy w poziomie. Jak na mój gust, obraca się ona zbyt łatwo (łatwo ją przypadkowo przestawić np. gmerając przy liczniku umieszczonym na mostku, jak w moim przypadku). W zestawie jest też dodatkowy uchwyt na kask (na rzepy).
Warunki testu 01
Na test udałam się do Lasu Kabackiego. Pojeździłam po głównych traktach oraz przejechałam fragment singla (dla znających teren: Jagielska - wzdłuż Puławskiej - Żołny), obfitujący w zakręty oraz korzenie a także - obecnie - posiadający również część mocno zarośniętą wysokimi trawami (wyższymi ode mnie siedzącej na rowerze). Następnie udałam się na mocno korzenisty zjazd bez zakrętów (dla znających teren - od Nowoursynowskiej na przedłużeniu Przekornej do asfaltu ul. Gąsek). Potem przejechałam się asfaltem Drewny - Przyczółkowa i przejechałam się po dziurach na mega ciemnej ul. Hlonda i hopkach na równie ciemnym podjeździe Orszady.
Warunki testu 02
Drugi test przeprowadziłam na szosie (rower szosowy), gdzie założeniem była równa, szybka jazda w okolicach progu mleczanowego. Średnia prędkość z tego odcinka wyniosła 32 km/h, maksymalna około 35 km/h. Trasa wiodła nieoświetloną drogą wzdłuż wału nad wisłą, po znanej rundzie Okrzeszyn - Gassy - Ciszyca (gdzieniegdzie w przejeżdżanych miejscowościach jest oświetlenie ale wzdłuż wału jest ciemno jak w d...). Powrót tym samym ciemnym odcinkiem Hlonda/Orszady co wczoraj.
Światło
Według specyfikacji, Mactronic ma 500 lm natomiast Moon - 330 lm. To ciekawe, gdyż poświeciłam obiema lampkami w nocy z balkonu na 9 piętrze mojego bloku na trawnik i według mnie obie lampy świecą identycznie. Na wszystkich trybach. Jedyną różnicą jest nieznacznie bardziej żółty odcień światła w Moonie, jednak przy świeceniu na daleką odległość jest to zupełnie niewidoczne, zauważalne jest jedynie przy świeceniu na bliskie obiekty.W związku tym faktem oraz w związku z nędznym przyciskiem włączania w Mactronicu na test w terenie wzięłam tylko Moona, nie zawracając sobie głowy testowaniem Mactronica.
Strumień światła jest podzielony jakby na dwa obszary. Wewnętrzny, niezbyt szeroki, bardzo silny snop światła oraz zewnętrzny dość szeroki obszar nieco ciemniejszego światła. Przy maksymalnej mocy lampy wewnętrzny snop światła świeci tak mocno, że nie chciałabym iść/jechać naprzeciwko ale ponieważ jest dość wąski, więc ewentualnie oślepianie przeciwnika ;) wchodzi w grę jedynie kiedy porusza się on prawie dokładnie naprzeciwko roweru. Szerszy obszar ciemniejszego światła jest wystarczający, aby było dobrze widać co się dzieje po bokach drogi.
Szerokie leśne dukty
Można spokojnie jechać ze 40 na godzinę (jak się ma "nogę", ofkorz). Widoczność jest świetna, nawet obiekty pozbawione kompletnie elementów odblaskowych widać z bardzo daleka. Doradzam jednak skierowanie lampy nieco w dół... ;)
Wąskie ścieżki, single
Na prostej można jechać spokojnie 30tką. Przy prostej ścieżce jedzie się jak w dzień. Wszystkie przeszkadzajki, wertepy, korzenie itd. widać z daleka. Pewne kłopoty zaczynają się przy zakrętach, gdyż zewnętrzny obszar światła nie doświetla zakrętów wystarczająco i dopiero po skręceniu kierownicy widać, co czeka na nas za zakrętem. Przy wielu następujących po sobie zakrętach trzeba już nieco zwolnić ale wciąż można jechać dość szybko. Najwolniejszy fragment trasy to była wspomniana przeze mnie kręta część singla zarośnięta wysokimi trawami. Nie jestem jednak pewna czy znaczne zmniejszenie tam prędkości nie było spowodowane również niechęcią do bycia pochlastaną przez trawy ;)
Terenowy zjazd
Bez hamulców, doskonała widoczność. Można jechać jak w dzień (w tym miejscu zakochałam się w tej lampie i już wiem, że ją kupię).
Prosty asfalt, dziurawy asfalt, hopki (tzn. leżące policjanty), ciemne miejsca
Można grzać ile bogi w nogi dały. Widać wszystko jak na dłoni. A nawet można zmienić tryb świecenia na słabszy. Na kolarce bez problemu jechałam w założonym tempie, bez obawy, że wpadnę w dziurę. Sądzę, że można spokojnie jechać i 50tką jak ktoś ma nogę, bez obawy kolizji z polskm asfaltem.
Wady
1) Przy trybach świecenia słabszych niż najwyższe dwa, zewnętrzny krąg światła staje się dość ciemny i jest zdecydowanie mniejsza widoczność boku drogi. Na czwartym trybie w zasadzie ten zewnętrzny krąg światła jest pomijalny.
2) Szyna do mocowania lampy zbyt łatwo się obraca na boki
3) Wąski strumień światła nie doświetla wystarczająco zakrętów; przy niezbyt szybkiej jeździe to nie przeszkadza ale przy wyższych prędkościach "podcina skrzydła" na zakrętach ;)
Czego nie testowałam
Lampy dostałam na zbyt krótki czas, aby móc przetestować faktyczną długość świecenia na poszczególnych trybach, jak również szybkość ładowania. Prawdopodobnie uzupełnię te testy w zakresie lampy Moona po jej zakupieniu ale z uwagi na chwilowy brak płynności finansowej ;) zapewne nastąpi to dopiero w przyszłym miesiącu.
[Edit: Tutaj można przeczytać dalszą część testów po nabyciu przeze mnie Moona, która dotyczy długości świecenia oraz ładowania a także obsługi w zimowych rękawicach]