Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2015
Dystans całkowity: | 869.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 43:21 |
Średnia prędkość: | 20.05 km/h |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 28.97 km i 1h 26m |
Więcej statystyk |
PB Nadarzyn
Niedziela, 31 maja 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 50.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:14 | km/h: | 22.47 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak ja lubię, dla odmiany, czasem "wystąpić" na mazowieckim maratonie. Może mają takie maratony swoje wady (np. dzikie tłumy na starcie i na trasie, dopóki stawka się nie poukłada... w przypadku startu z dalszego sektora - korki związane z gorszymi umięjetnościami zaawodników...) ale mają też zalety (niezaprzeczalną zaletą jest fakt, że nie trzeba wstawać o 6 rano, drugą - że spotyka się mnóstwo znajomych). Ponieważ teraz mam sporą przerwę pomiędzy startami w MTB Cross Maraton, to postanowiłam się przejechać do Nadarzyna. Raz, że noga musi się kręcić, dwa - że może uda mi się zdobyć punkty dla teamu a trzy - że chcę się porównać ze sobą samą z zeszłego roku.
Trasę w Nadarzynie zapamiętałam z zeszłego roku jako płaską, nudną i bez żadnych wyzwań technicznych. Więc nastawiona jestem na zaginkę od samego początku. Tymczasem, kręcę się po miasteczku i wypatruję Cyklonów. Jest między innymi Michał, Łukasz, Damian, Karolina, po jakimś czasie również dociera Adam i Małgosia oraz jeszcze jedna nowa koleżanka, Ania. Pogaduchy odchodzą w najlepsze, czas ucieka a tymczasem przydałoby się zapuścić żurawia na trasę. Ania decyduje mi się towarzyszyć więc jedziemy razem. Na pierwszych kilometrach jest kilka niedużych kałuż, podobnie jak w zeszłym roku. Przejeżdżamy kawałek i wracamy żeby zobaczyć końcówkę a potem rozjeżdżamy się do sektorów, bo już pora.
Po Otwocku spadłam do 8 sektora, podobnie jak Michał - którego tu spotykam. Cieszę się, że tu jest bo mam z kim pogadać (reszta Cyklona w innych sektorach) a poza tym może jest szansa że będziemy się wspierać na trasie (o ile startujący tłum nas nie rozdzieli). Dogadujemy się, że będziemy się starali jechać razem.
Po starcie jest tłoczno. Jakoś wyjeżdżam trochę przed Michała i staram się przebijać przez ludzi jadących rządkiem "po śladach". Gdzie się da, omijam bokiem, nawet trochę po chaszczach.
Jaka ja mała przy tych wszystkich rosłych chłopach (fot. Artur Więckowski)
Na początku nie oglądam się więc nie wiem czy Michał jedzie za mną, ale gdy po jakimś czasie, gdy się trochę poluźnia, sprawdzam - nie widzę go za sobą. No cóż - ustaliliśmy, że jakby co - nie czekamy na siebie. Ponieważ nie wiem, czy Michała tylko zablokował tłum czy może miał jakąś awarię, to nie czekam i jadę swoje.
Niedługo po starcie, na jakimś zakręcie mam lekką kolizję z potężnym zawodnikiem, który zahacza mnie chyba kierownicą, próbując wejść w zakręt przede mną. Przez moment widzę się już leżącą ale odzyskuję równowagę i jadę dalej, nie daję się wyprzedzić.
Bardzo możliwe, że to była właśnie ta sytuacja... (fot. Zbigniew Świderski)
Jedzie mi się bardzo fajnie, chociaż brakuje mi przewyższeń, bo już się przyzwyczaiłam że są. Tutaj ich po prostu nie ma. Jest to - poza fragmentem w żwirowni - chyba najbardziej płaski maraton na świecie. Nawet w Lesie Kabackim nie jest tak płasko ;) Leśne dukty, szutry, od czasu do czasu leśna ścieżka. Tak ogólnie to paradosalnie - trasa jest dość niebezpieczna bo zachęca do bardzo szybkiej jazdy co skutkować może wypadkiem - zwłaszcza przy jeździe w grupie albo na zakręcie. Mijam zresztą na trasie trzy razy "wysypanych" zawodników, w tym jednego chyba poważnie "wysypanego" - bo najpierw widzę stojącą z boku trasy, tuż przed szutrowym zakrętem, kobietę machającą rękami. Zwalniam - i dobrze - bo za chwilę widzę leżącego zawodnika a przy nim grupkę ludzi. Przejeżdżam ten fragment dość spokojnie i za chwilę widzę idę osobę z obsługi trasy, która pyta mnie czy karetka już jest. Nie było.
W niektórych miejscach warto trochę odpocząć (fot. Valery Hrodz)
Na tej trasie najfajniejszym fragmentem jest żwirownia. Pierwsza pętla prowadzi przez nią identycznie jak w zeszłym roku ale druga jest nieco zmodyfikowana i jedzie się po kapitalnym pumptracku. W pobliżu po hopkach jeżdżą motocykliści. Za wyjątkiem bardzo stromego piaszczystego nasypu na drugiej pętli, całą resztę żwirowni pokonuję bezproblemowo w siodle a na pumptracku stosuję tricki z Kazurki. Generalnie mam naprawdę zabawę na tym fragmencie. Fajny też jest niedługi singiel na dojeździe do parku - mety. Na dole krótkiego stromego zjazdu stoją ludzie i dopingują. Strasznie lubię takie miejsca ale rzadko się zdarzają takie sytuacje na maratonach MTB.
Michał odnajduje się w czarnomagiczny sposób w okolicach 37 kilometra. Na pytanie, gdzie się podziewał całą trasę, żartuje sobie, że specjalnie został z tyłu, żeby mieć większą satysfakcję z dogonienia mnie ;) A tak naprawdę - został przyblokowany po starcie i stracił sporo czasu przebijając się. Dalej jedziemy już razem, wzajemnie motywując się do szybszej jazdy. Najpierw ja namawiam Michała, żeby pogonić gościa z przodu. Michał daje w palnik i nie jestem w stanie utrzymać mu koła - ale chyba po niedługim czasie kończy mu się boost ;) Nie dogania tego gościa a nawet daje się wyprzedzić dwóm kolejnym i udaje mi się go dogonić. Teraz ja mam chyba więcej siły więc Michał jedzie za mną. Po jakimś czasie ja trochę wyrywam bo widzę z przodu kobietę i postanawiam ją "łyknąć", co przychodzi mi bez większych problemów. W międzyczasie Michał odżywa i wyrywa do przodu, znów zostawiając mnie bezczelnie z tyłu. Aż do mety próbuję go gonić ale już mi się nie udaje i w efekcie Michał dojeżdża kilka sekund przede mną.
Po dojechaniu na mete mam zdrętwiałe dwa małe palce prawej ręki. To chyba oznacza, że z Guru fittingiem coś poszło nie tak. Nie będę na razie jednak jednoznacznie wyrokować bo być może co innego było powodem. Muszę jeszcze pojeździć.
Sms z wynikami przychodzi bardzo szybko - 5 miejsce, czas 2:14:56. Gorszy niż zeszłoroczny ale też trasa była sporo dłuższa. Średnia w każdym razie wyższa.
Pomaratonowy melanż upływa bardzo przyjemnie. Siedzimy całą ekipą, szamiemy makaron i ciastka, gadamy sobie. Potem ja jeszcze idę poklaskać Karolinie na podium w MINI i wreszcie rozjeżdżamy się do domu.
[edit: open 12/27, kat. 5/11; rating w kategorii 89,5% to jest o wiele lepiej niż w zeszłym roku; dołożyłam się do punktów drużynowych i awans do 5 sektora - zadowolona]
Trasę w Nadarzynie zapamiętałam z zeszłego roku jako płaską, nudną i bez żadnych wyzwań technicznych. Więc nastawiona jestem na zaginkę od samego początku. Tymczasem, kręcę się po miasteczku i wypatruję Cyklonów. Jest między innymi Michał, Łukasz, Damian, Karolina, po jakimś czasie również dociera Adam i Małgosia oraz jeszcze jedna nowa koleżanka, Ania. Pogaduchy odchodzą w najlepsze, czas ucieka a tymczasem przydałoby się zapuścić żurawia na trasę. Ania decyduje mi się towarzyszyć więc jedziemy razem. Na pierwszych kilometrach jest kilka niedużych kałuż, podobnie jak w zeszłym roku. Przejeżdżamy kawałek i wracamy żeby zobaczyć końcówkę a potem rozjeżdżamy się do sektorów, bo już pora.
Po Otwocku spadłam do 8 sektora, podobnie jak Michał - którego tu spotykam. Cieszę się, że tu jest bo mam z kim pogadać (reszta Cyklona w innych sektorach) a poza tym może jest szansa że będziemy się wspierać na trasie (o ile startujący tłum nas nie rozdzieli). Dogadujemy się, że będziemy się starali jechać razem.
Po starcie jest tłoczno. Jakoś wyjeżdżam trochę przed Michała i staram się przebijać przez ludzi jadących rządkiem "po śladach". Gdzie się da, omijam bokiem, nawet trochę po chaszczach.
Jaka ja mała przy tych wszystkich rosłych chłopach (fot. Artur Więckowski)
Na początku nie oglądam się więc nie wiem czy Michał jedzie za mną, ale gdy po jakimś czasie, gdy się trochę poluźnia, sprawdzam - nie widzę go za sobą. No cóż - ustaliliśmy, że jakby co - nie czekamy na siebie. Ponieważ nie wiem, czy Michała tylko zablokował tłum czy może miał jakąś awarię, to nie czekam i jadę swoje.
Niedługo po starcie, na jakimś zakręcie mam lekką kolizję z potężnym zawodnikiem, który zahacza mnie chyba kierownicą, próbując wejść w zakręt przede mną. Przez moment widzę się już leżącą ale odzyskuję równowagę i jadę dalej, nie daję się wyprzedzić.
Bardzo możliwe, że to była właśnie ta sytuacja... (fot. Zbigniew Świderski)
Jedzie mi się bardzo fajnie, chociaż brakuje mi przewyższeń, bo już się przyzwyczaiłam że są. Tutaj ich po prostu nie ma. Jest to - poza fragmentem w żwirowni - chyba najbardziej płaski maraton na świecie. Nawet w Lesie Kabackim nie jest tak płasko ;) Leśne dukty, szutry, od czasu do czasu leśna ścieżka. Tak ogólnie to paradosalnie - trasa jest dość niebezpieczna bo zachęca do bardzo szybkiej jazdy co skutkować może wypadkiem - zwłaszcza przy jeździe w grupie albo na zakręcie. Mijam zresztą na trasie trzy razy "wysypanych" zawodników, w tym jednego chyba poważnie "wysypanego" - bo najpierw widzę stojącą z boku trasy, tuż przed szutrowym zakrętem, kobietę machającą rękami. Zwalniam - i dobrze - bo za chwilę widzę leżącego zawodnika a przy nim grupkę ludzi. Przejeżdżam ten fragment dość spokojnie i za chwilę widzę idę osobę z obsługi trasy, która pyta mnie czy karetka już jest. Nie było.
W niektórych miejscach warto trochę odpocząć (fot. Valery Hrodz)
Na tej trasie najfajniejszym fragmentem jest żwirownia. Pierwsza pętla prowadzi przez nią identycznie jak w zeszłym roku ale druga jest nieco zmodyfikowana i jedzie się po kapitalnym pumptracku. W pobliżu po hopkach jeżdżą motocykliści. Za wyjątkiem bardzo stromego piaszczystego nasypu na drugiej pętli, całą resztę żwirowni pokonuję bezproblemowo w siodle a na pumptracku stosuję tricki z Kazurki. Generalnie mam naprawdę zabawę na tym fragmencie. Fajny też jest niedługi singiel na dojeździe do parku - mety. Na dole krótkiego stromego zjazdu stoją ludzie i dopingują. Strasznie lubię takie miejsca ale rzadko się zdarzają takie sytuacje na maratonach MTB.
Michał odnajduje się w czarnomagiczny sposób w okolicach 37 kilometra. Na pytanie, gdzie się podziewał całą trasę, żartuje sobie, że specjalnie został z tyłu, żeby mieć większą satysfakcję z dogonienia mnie ;) A tak naprawdę - został przyblokowany po starcie i stracił sporo czasu przebijając się. Dalej jedziemy już razem, wzajemnie motywując się do szybszej jazdy. Najpierw ja namawiam Michała, żeby pogonić gościa z przodu. Michał daje w palnik i nie jestem w stanie utrzymać mu koła - ale chyba po niedługim czasie kończy mu się boost ;) Nie dogania tego gościa a nawet daje się wyprzedzić dwóm kolejnym i udaje mi się go dogonić. Teraz ja mam chyba więcej siły więc Michał jedzie za mną. Po jakimś czasie ja trochę wyrywam bo widzę z przodu kobietę i postanawiam ją "łyknąć", co przychodzi mi bez większych problemów. W międzyczasie Michał odżywa i wyrywa do przodu, znów zostawiając mnie bezczelnie z tyłu. Aż do mety próbuję go gonić ale już mi się nie udaje i w efekcie Michał dojeżdża kilka sekund przede mną.
Po dojechaniu na mete mam zdrętwiałe dwa małe palce prawej ręki. To chyba oznacza, że z Guru fittingiem coś poszło nie tak. Nie będę na razie jednak jednoznacznie wyrokować bo być może co innego było powodem. Muszę jeszcze pojeździć.
Sms z wynikami przychodzi bardzo szybko - 5 miejsce, czas 2:14:56. Gorszy niż zeszłoroczny ale też trasa była sporo dłuższa. Średnia w każdym razie wyższa.
Pomaratonowy melanż upływa bardzo przyjemnie. Siedzimy całą ekipą, szamiemy makaron i ciastka, gadamy sobie. Potem ja jeszcze idę poklaskać Karolinie na podium w MINI i wreszcie rozjeżdżamy się do domu.
[edit: open 12/27, kat. 5/11; rating w kategorii 89,5% to jest o wiele lepiej niż w zeszłym roku; dołożyłam się do punktów drużynowych i awans do 5 sektora - zadowolona]
PB Nadarzyn - rozgrzewka, objazd trasy
Niedziela, 31 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 4.78 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:18 | km/h: | 15.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Guru bike fitting
Sobota, 30 maja 2015 Kategoria trening, dojazdy, recenzje, testy, fitting
Km: | 23.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 18.80 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Postanowiłam zużyć bony do SportGuru wygrane na czasówce w Opaczy w inny sposób niż zakupy. Częściowo sfinansowałam sobie nimi bikefitting.
Zwykle robie fitting w Airbiku ale ponieważ miałam te bony, a chciałam spróbować czegoś innego, to Guru było dość oczywistym wyborem.
Guru fitting odbywa się ciut inaczej niż BG Fit (jakby ktoś chciał zapoznać się z moimi wpisami na temat BG Fit to są tu: BG Fit 1: Scott Scale 70, BG Fit 2: B'twin Triban 3, BG Fit 3: KTM Strada 2000). BG Fit robi się siedząc na własnym rowerze. Do większości zmian trzeba zejść z roweru - fitter wprowadza proponowaną zmianę, po czym siada się i pedałuje dalej. W związku z tym każda zmiana wymaga czasu i za każdym powrotem na rower ciało układa się na rowerze inaczej. Tymczasem Guru ma taki oto sprzęt do tortur:
Najpierw dokonuje się pomiarów na rowerze, który ma być ustawiany i przenosi się obecne ustawienia na tę maszynkę. Montuje się odpowiednią kierownicę (analogiczną do tej, która jest w rowerze klienta - może to być szosowy baranek, kierownica czasowa, kierownica mtb), biorąc pod uwagę jej szerokość. Moja była niestandardowa (była obcięta) więc fitter nie miał na składzie identycznej, musiał zamontować szerszą - ale zaznaczył na niej taśmami miejsca, gdzie kończy się moja., odpowiednie pedały (analogiczne jak ma klient), analogiczne siodło (w moim przypadku zamontowane zostało identyczne siodło), nawet korby można ustawić dłuższe lub krótsze.
W międzyczasie fitter wypytywał mnie co, jak i gdzie jeżdżę, ile trenuję itd. oraz co mi doskwiera. A doskwierały mi w rowerze najbardziej dwie rzeczy (wydawało by się, że sprzeczne): pierwsza to odczucie bardzo mocno obciążonych rąk i barków zaś druga - uciekanie przedniego koła na podjazdach.
Po zamontowaniu odpowiednich "miejsc styku" rowerzysty z rowerem, komputer - po wprowadzeniu danych z mojego roweru - automatycznie ustawił odpowiednio wszystkie pozostałe parametry (wysokość siodła i kierownicy, odległości kiera - siodło itd.).
Komputer zmierzył również mnie samą (wzrost, długość kończyn), co jest realizowane za pomocą systemu Xbox Kinect (do czegoś się to przydaje, jak się okazuje).
Potem kręciłam sobie a fitter zmieniał różne ustawienia - a to mi podnosił siodło (w trakcie jazdy), a to opuszczał, a to kierę, a to wydłużał całość, a to skracał. Zaczęliśmy jednak od prób różnych siodeł bo ostatnio moje wydaje mi się jakieś niewygodne. Żadne mi jednak nie pasowało aż wróciliśmy do pierwotnego... i okazało się, że jest najwygodniejsze ;)
W związku z faktem, że nie musiałam przy każdej zmianie schodzić z roweru (tylko przy wymianie siodeł oraz przy skracaniu korb), całość trwała o wiele krócej niż BG Fit - chociaż i tak fitter powiedział, że dłużej niż to zwykle zajmuje (około 2,5h, zwykle około 2h). Ale to głównie z powodu próbowania wielu siodeł (wypróbowałam ze 6 siodeł).
Gdy skończyliśmy okazało się, że nie będę musiała dokupywać żadnej części (innego mostka itd.), wystarczyło wyjąć podkładki spod mostka i zmienić jego kąt (jest to mostek, który za pomocą różnych wkładek można ustawić pod innym kątem).
Pierwsze uczucie po wyjściu - cudowna lekkość bytu, tzn. wreszcie zniknęło odczucie obciążania rąk. Na przetestowanie wątku z uciekającym kołem będę chyba musiała poczekać do zawodów w Kielcach albo wybrać się na Kazurkę... ;)
Zwykle robie fitting w Airbiku ale ponieważ miałam te bony, a chciałam spróbować czegoś innego, to Guru było dość oczywistym wyborem.
Guru fitting odbywa się ciut inaczej niż BG Fit (jakby ktoś chciał zapoznać się z moimi wpisami na temat BG Fit to są tu: BG Fit 1: Scott Scale 70, BG Fit 2: B'twin Triban 3, BG Fit 3: KTM Strada 2000). BG Fit robi się siedząc na własnym rowerze. Do większości zmian trzeba zejść z roweru - fitter wprowadza proponowaną zmianę, po czym siada się i pedałuje dalej. W związku z tym każda zmiana wymaga czasu i za każdym powrotem na rower ciało układa się na rowerze inaczej. Tymczasem Guru ma taki oto sprzęt do tortur:
Najpierw dokonuje się pomiarów na rowerze, który ma być ustawiany i przenosi się obecne ustawienia na tę maszynkę. Montuje się odpowiednią kierownicę (analogiczną do tej, która jest w rowerze klienta - może to być szosowy baranek, kierownica czasowa, kierownica mtb), biorąc pod uwagę jej szerokość. Moja była niestandardowa (była obcięta) więc fitter nie miał na składzie identycznej, musiał zamontować szerszą - ale zaznaczył na niej taśmami miejsca, gdzie kończy się moja., odpowiednie pedały (analogiczne jak ma klient), analogiczne siodło (w moim przypadku zamontowane zostało identyczne siodło), nawet korby można ustawić dłuższe lub krótsze.
W międzyczasie fitter wypytywał mnie co, jak i gdzie jeżdżę, ile trenuję itd. oraz co mi doskwiera. A doskwierały mi w rowerze najbardziej dwie rzeczy (wydawało by się, że sprzeczne): pierwsza to odczucie bardzo mocno obciążonych rąk i barków zaś druga - uciekanie przedniego koła na podjazdach.
Po zamontowaniu odpowiednich "miejsc styku" rowerzysty z rowerem, komputer - po wprowadzeniu danych z mojego roweru - automatycznie ustawił odpowiednio wszystkie pozostałe parametry (wysokość siodła i kierownicy, odległości kiera - siodło itd.).
Komputer zmierzył również mnie samą (wzrost, długość kończyn), co jest realizowane za pomocą systemu Xbox Kinect (do czegoś się to przydaje, jak się okazuje).
Potem kręciłam sobie a fitter zmieniał różne ustawienia - a to mi podnosił siodło (w trakcie jazdy), a to opuszczał, a to kierę, a to wydłużał całość, a to skracał. Zaczęliśmy jednak od prób różnych siodeł bo ostatnio moje wydaje mi się jakieś niewygodne. Żadne mi jednak nie pasowało aż wróciliśmy do pierwotnego... i okazało się, że jest najwygodniejsze ;)
W związku z faktem, że nie musiałam przy każdej zmianie schodzić z roweru (tylko przy wymianie siodeł oraz przy skracaniu korb), całość trwała o wiele krócej niż BG Fit - chociaż i tak fitter powiedział, że dłużej niż to zwykle zajmuje (około 2,5h, zwykle około 2h). Ale to głównie z powodu próbowania wielu siodeł (wypróbowałam ze 6 siodeł).
Gdy skończyliśmy okazało się, że nie będę musiała dokupywać żadnej części (innego mostka itd.), wystarczyło wyjąć podkładki spod mostka i zmienić jego kąt (jest to mostek, który za pomocą różnych wkładek można ustawić pod innym kątem).
Pierwsze uczucie po wyjściu - cudowna lekkość bytu, tzn. wreszcie zniknęło odczucie obciążania rąk. Na przetestowanie wątku z uciekającym kołem będę chyba musiała poczekać do zawodów w Kielcach albo wybrać się na Kazurkę... ;)
s2
Czwartek, 28 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 32.41 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:51 | km/h: | 17.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
praca
Czwartek, 28 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 10.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:37 | km/h: | 16.96 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
s2 + s4
Środa, 27 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 49.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:03 | km/h: | 24.32 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
s1
Poniedziałek, 25 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 16.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 17.04 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
praca
Poniedziałek, 25 maja 2015 Kategoria dojazdy
Km: | 10.37 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:36 | km/h: | 17.28 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
s2 + s3
Niedziela, 24 maja 2015 Kategoria >50 km, trening
Km: | 59.84 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:17 | km/h: | 26.21 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
M jak mżawka
Sobota, 23 maja 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 71.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:48 | km/h: | 25.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Czasem trzeba uciec od codziennej rundy. I dziś postanowiłam skorzystać z tego, że jedziemy z małżem do teściów, do Siedlec.
Pogoda przez cały dzień była dość niepewna - co jakiś czas kropiło ale było całkiem przyjemnie więc skorzystałam wieczorem z chwili przerwy w deszczu i poszłam kręcić.
Ponieważ w planie był długi trening to zdecydowałam się na trasę do Korczewa.
Jechało mi się bardzo przyjemnie, chociaż deszczyk zaczął mżyć gdy byłam około 40 minut od domu i przestał dopiero gdy dojechałam do Korczewa (czyli kolejne 40 minut później). Mżawka była nieznaczna i nie przeszkadzało mi, że moknę.
Niemniej jednak, żeby się nie wychłodzić, w Korczewie zatrzymałam się tylko na jedno zdjęcie, chociaż należałoby się dłużej bo park pałacowy jest wart uwagi i wielu zdjęć.
Pałac w Korczewie w całej mżystej okazałości
W drodze powrotnej zrobiłam się głodna więc wstąpiłam do lokalnego sklepiku po jakieś batony. Tu zaczepił mnie lokalny koloryt. "Dzień dobry, a Pani to musi dużo kilometrów przejeżdżać na tym rowerze, nieeee?" - "No tak, trochę przejeżdżam" - "Aaaaa, bo wie Pani, tutaj nasi jeżdżą czasem...". Pan nie potrafił wyjaśnić, co za "nasi".
Swoją drogą, to smutne, że w takich miejscach jedyną rozrywką jest alkohol i okazjonalny rowerzysta, który wstąpi do sklepiku na batona (w naszej Ciszycy czy choćby w okolicach Góry Kalwarii jest to samo).
Powrót zajął mi prawie identyczną ilość czasu co dojazd i czasowo wyszło prawie idealnie tyle, ile miałam "zadane". Deszcz po raz drugi złapał mnie tuż przed wjazdem do Siedlec i tutaj już było zdecydowanie mniej przyjemnie - na szczęście do domu było blisko.
Pogoda przez cały dzień była dość niepewna - co jakiś czas kropiło ale było całkiem przyjemnie więc skorzystałam wieczorem z chwili przerwy w deszczu i poszłam kręcić.
Ponieważ w planie był długi trening to zdecydowałam się na trasę do Korczewa.
Jechało mi się bardzo przyjemnie, chociaż deszczyk zaczął mżyć gdy byłam około 40 minut od domu i przestał dopiero gdy dojechałam do Korczewa (czyli kolejne 40 minut później). Mżawka była nieznaczna i nie przeszkadzało mi, że moknę.
Niemniej jednak, żeby się nie wychłodzić, w Korczewie zatrzymałam się tylko na jedno zdjęcie, chociaż należałoby się dłużej bo park pałacowy jest wart uwagi i wielu zdjęć.
Pałac w Korczewie w całej mżystej okazałości
W drodze powrotnej zrobiłam się głodna więc wstąpiłam do lokalnego sklepiku po jakieś batony. Tu zaczepił mnie lokalny koloryt. "Dzień dobry, a Pani to musi dużo kilometrów przejeżdżać na tym rowerze, nieeee?" - "No tak, trochę przejeżdżam" - "Aaaaa, bo wie Pani, tutaj nasi jeżdżą czasem...". Pan nie potrafił wyjaśnić, co za "nasi".
Swoją drogą, to smutne, że w takich miejscach jedyną rozrywką jest alkohol i okazjonalny rowerzysta, który wstąpi do sklepiku na batona (w naszej Ciszycy czy choćby w okolicach Góry Kalwarii jest to samo).
Powrót zajął mi prawie identyczną ilość czasu co dojazd i czasowo wyszło prawie idealnie tyle, ile miałam "zadane". Deszcz po raz drugi złapał mnie tuż przed wjazdem do Siedlec i tutaj już było zdecydowanie mniej przyjemnie - na szczęście do domu było blisko.