Merida Mazovia MTB Marathon Lublin - dramat na dwóch kołach
Niedziela, 17 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 27.00 | Km teren: | 24.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 19.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 146( 81%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejsze zawody to kompletna klapa. Cały tydzień czułam się zdechła i miałam ochotę nie jechać do żadnego Lublina. Jak to mówią, pierwsza myśl jest najlepsza, powinnam była sobie odpuścić ale postanowiłam jednak pojechać bo musiałam jeszcze zaliczyć co najmniej 3x dystans Mega żeby się liczyć w generalce.
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)
Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu
Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo
Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu
Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)
Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu
Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo
Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu
Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!