Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2011
Dystans całkowity: | 926.76 km (w terenie 254.00 km; 27.41%) |
Czas w ruchu: | 64:16 |
Średnia prędkość: | 17.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 40.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 165 (91 %) |
Suma kalorii: | 2425 kcal |
Liczba aktywności: | 45 |
Średnio na aktywność: | 26.48 km i 1h 25m |
Więcej statystyk |
pompujemy
Wtorek, 31 maja 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
9 + 11 + 8 + 8 + 13
WKK Kabaty
Wtorek, 31 maja 2011 Kategoria trening
Km: | 22.06 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 10.26 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 162162 ( 90%) | HRavg | 118( 65%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdy jechałam sobie spokojnie do Kabat, dopędził mnie Michał-lekarz i nadał ostre tempo. Uf...
Dzisiaj na treningu powrót do przeszłości, czyli wąwóz. Poprzednim razem tylko tamtędy przejechaliśmy, dzisiaj biegła przez niego rundka treningowa. Oczywiście speniałam na samym początku i większość rundki przeszłam na piechotę a potem, wraz z kilkoma jeszcze osobami, zgubiliśmy się. Na szczęście szybko się znaleźliśmy - bo okazało się, że stoimy u podnóża dość stromego i bardzo mocno piaszczystego zjazdu, z którego właśnie... znoszą rowery nasi. No dobra, niektórzy zjeżdżali, ale popisową wywrotkę przy zjeździe zaliczył Błażej.
Błażej po wydostaniu się z piaskownicy pokazał nam, którędy dalej biegnie rundka.
Kolejne podejścia do rundki już bardziej udane. Pewne trudniejsze elementy za którymś podejściem udawało mi się przebyć na rowerze. Ale oczywiście tamten zjazd potraktowałam jako możliwość zbiegnięcia tamtędy z rowerem na ramieniu, przy okazji lawirując pomiędzy gałęziami próbującymi zabrać mi rower :)
Trening zakończony dość szybką rundką rozjazdową po Lasku Kabackim i oczywiście losowaniem koszulki. Dzisiaj koszulka powędrowała do bezkaskowca!
Dzisiejszy trening był dla mnie bardzo męczący i dość trudny. Nogi zmęczone po niedzielnej Mazovii a w dodatku strasznie chciało mi się spać.
kadencja 71/125
KOW: 6 (774)
Dzisiaj na treningu powrót do przeszłości, czyli wąwóz. Poprzednim razem tylko tamtędy przejechaliśmy, dzisiaj biegła przez niego rundka treningowa. Oczywiście speniałam na samym początku i większość rundki przeszłam na piechotę a potem, wraz z kilkoma jeszcze osobami, zgubiliśmy się. Na szczęście szybko się znaleźliśmy - bo okazało się, że stoimy u podnóża dość stromego i bardzo mocno piaszczystego zjazdu, z którego właśnie... znoszą rowery nasi. No dobra, niektórzy zjeżdżali, ale popisową wywrotkę przy zjeździe zaliczył Błażej.
Błażej po wydostaniu się z piaskownicy pokazał nam, którędy dalej biegnie rundka.
Kolejne podejścia do rundki już bardziej udane. Pewne trudniejsze elementy za którymś podejściem udawało mi się przebyć na rowerze. Ale oczywiście tamten zjazd potraktowałam jako możliwość zbiegnięcia tamtędy z rowerem na ramieniu, przy okazji lawirując pomiędzy gałęziami próbującymi zabrać mi rower :)
Trening zakończony dość szybką rundką rozjazdową po Lasku Kabackim i oczywiście losowaniem koszulki. Dzisiaj koszulka powędrowała do bezkaskowca!
Dzisiejszy trening był dla mnie bardzo męczący i dość trudny. Nogi zmęczone po niedzielnej Mazovii a w dodatku strasznie chciało mi się spać.
kadencja 71/125
KOW: 6 (774)
praca
Wtorek, 31 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 18.15 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 19.11 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 119( 66%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie powiem, trochę czuję nogi po wczorajszym maratonie. Rozkręciłam się co prawda jadąc do pracy, zresztą miałam lekki wiaterek w plecy, za to powrót był w strasznym wmordewindzie. W dodatku postanowiłam się przyczepić na koło jednemu rowerzyście, którzy całkiem mocno cisnął i w efekcie jak dotarłam do domu, byłam mocno zmęczona. A tu jeszcze trening WKK dzisiaj...
praca
Poniedziałek, 30 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 32.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:42 | km/h: | 19.12 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 158158 ( 87%) | HRavg | 123( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do pracy i powrót okrężną traską standardową przez Wilanów. Rano fajnie, ale po południu zrobiło się całkiem gorąco. Lato idzie wielkimi krokami.
Przy powrocie niezły wmordewind. Jechałam sobie całkiem siłowo 24-25 km/h aż mi się jakiś rowerzysta podczepił na koło. No dobra, niech sobie jedzie. Ale jak wyprzedził nas trzeci rowerzysta, to ja się przyczepiłam temu trzeciemu i ten za mną zaraz odpadł, biedny.
Przy powrocie niezły wmordewind. Jechałam sobie całkiem siłowo 24-25 km/h aż mi się jakiś rowerzysta podczepił na koło. No dobra, niech sobie jedzie. Ale jak wyprzedził nas trzeci rowerzysta, to ja się przyczepiłam temu trzeciemu i ten za mną zaraz odpadł, biedny.
Mazovia MTB Marathon Olsztyn - bez hamulców
Niedziela, 29 maja 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 58.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 20.59 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 178178 ( 98%) | HRavg | 164( 91%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Co tu dużo gadać, chyba po prostu zacznę od tego...
:D:D:D
W Olsztynie zalogowaliśmy się w sobotę. Mam tu rodzinę więc z noclegiem nie było problemu, a żeby było weselej to miejsce startu prawie pod domem :)
Zjedliśmy obiad u Cioci, pojechaliśmy do Planetarium a późne popołudnie spędziliśmy na "daczy". Na wieczór pojechaliśmy do pustego mieszkania Wujka (który akurat wybył na regaty).
Rano w niedzielę przyszła Ciocia. Zbieramy się i turlamy powoli na start. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie autem bo to naprawdę rzucik berecikiem z antenką.
Po drodze Ciocia opowiada nam o Stadionie Leśnym, gdzie ulokowało się miasteczko maratonowe. Był to niegdyś całkiem aktywny obiekt sportowy, była tu bieżnia i wszystko co trzeba. Teraz jest... łąka. Po stadionie ani śladu, aż trudno uwierzyć!
Na Stadionie atmosfera iście piknikowa, zresztą pogoda ładna i ciepło. Ponad sektorami startowymi na linach zjeżdżają amatorzy parków linowych, popisując się przed rzeszą zgromadzonych rowerzystów.
Zamieniam dwa słowa z Krzyśkiem przez telefon, bo jakoś się minęliśmy. Zapewnia mnie, że Go wyprzedzę ;)
Ustawiam się w swoim sektorze, w szóstce, w wysokiej, mokrej trawie. Przydałyby się kalosze. Sektor dalej stoi Agnieszka, chwilkę gawędzimy. Radzi mi, żeby błotko, które jest tuż po starcie objechać z lewej. Prawdę mówiąc nie wiem, jak to sobie wyobraża, bo w takiej ciżbie trudno jest wybrać sobie ścieżkę...
Start. Agnieszka zostaje jeszcze bo jej sektor startuje dopiero za chwilę.
Najpierw trzeba wyjechać ze Stadionu, z kotlinki, więc jest pod górkę. Faktycznie jest drobne błotko, ale pierwsze sektory je tak uklepały, że nie muszę się martwić, którędy przejechać. Jak się okazuje potem, to chyba jedyne błotko na całej trasie (nie licząc podmokłej łąki start/meta).
Jest dość duży kawałek pod górkę, na rozgrzewkę. Oj, myślę sobie, będzie ciężko...
Ale nie jest tak strasznie. Jedzie mi się całkiem nieźle. Ogólnie to spodziewałam się trudniejszej trasy a okazuje się dość łatwa.
Trasa, choć mocno pofałdowana, jest mało techniczna. Szerokie leśne drogi, szutry, fakt - ciągle pod górkę i z górki - ale żadnych utrudnień. Podjazdy łagodne, niektóre dość długie, ale większość podjeżdżam ze średniej tarczy.
Problemy sprawiają mi - prawie na samym początku - dwie wielkie łachy wilgotnego piachu. Jak zwykle nie starcza mi siły.
Potem już bez większych problemów. Jedzie mi się fajnie, lekko, na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach - nie tylko nie używam hamulców, ale nawet dokręcam! Chyba to pierwszy mój maraton, na którym w ten sposób jadę. Ale skoro usłyszałam ostatnio od Krzyśka, a potem ze dwa dni później od CheEvary że kto hamuje ten przegrywa... ;)
Na zjeździe szeroką szutrówką, gdzieś na 15-tym kilometrze doganiam znajomą sylwetkę. Krzysiek? EeEe?? Niemożliwe. Startował z piątki, więc chyba nie powinno Go tu być. Ale jednak to Krzysiek. Hm... coś się wlecze :) Rzucam mu, jak mnie kiedyś Damian: "Co to, spacerek?", coś tam krzyczy, chyba "A nie mówiłem?", ale szybko zostawiam go w tyle a w duszy gdzieś mi gra chichot zadowolenia. Od razu lepiej mi się jedzie.
Część trasy jadę w jakimś amoku, w ogóle nie pamiętam kawałka trasy. Wiem tylko, że przez jej większość wyprzedzam, wyprzedzam. Jeden jest tylko problem, bo strasznie chce mi się pić. Poprzedniego dnia piłam dużo, ale dzisiaj jest bardzo ciepło, w porównaniu do ostatnich dni. Na szczęście nie jest to wielki problem.
Na pierwszym bufecie łapię tylko batona i chowam go na później. Butelka izotona ze startu starcza mi do drugiego bufetu - tu wymieniam ją na nową. Mniej więcej tutaj też wciągam batona.
Na trzecim bufecie łapie kolejną butelkę i starcza mi picia prawie do mety.
Nawiasem mówiąc, jeden bufet (chyba trzeci, ale może to był drugi... nie wiem już) ciekawie usytuowany, bo tak:
Najpierw duuuży kawał asfaltu, w większości zjazd. Podczepiam się na koło jakiemuś gigowcowi i zapierniczamy w dół. Na jednym łuku trochę za szeroko wyjeżdżam, ale udaje mi się nie wylecieć z trasy, uff! Doganiam gigowca i jeszcze kawałek w dół. A potem trasa odbija ostro w prawo z asfaltu w kawałeczek szutrówki i nagle stromy podjazd po bruku i w dodatku na zakręcie... i tam właśnie przyczaił się bufet! No, nieźle... ledwo udało mi się złapać tę butelkę Powerade, a potem jeszcze dokończyć podjazd, trzymając ją trzema palcami prawej dłoni a pozostałymi palcami trzymając kierownicę i operując manetką... normalnie cyrkowa sztuczka :)
Po około 40 kilometrach czuję się już zmęczona, nie powiem. Podjazdy na coraz lżejszych przełożeniach, na szutrach i asfalcie też już nie tak chyżo. Jeden fajny podjazd odpuszczam sobie. Był do podjechania, fajny, techniczny (chyba jedyny techniczny podjazd na trasie), mocno korzenisty, niezbyt łagodny i stosunkowo długi, ale do podjechania. Jednak akurat wtedy dopadła mnie słabość psychiczna i wtuptałam na górę z rowerem na ramieniu.
Pokonał mnie jeszcze jeden podjazd, a właściwie jego część. Podobny trochę do jednego podjazdu w Chorzelach, ale łagodniejszy trochę. Próbuję go podjechać. Udaje się gdzieś do 2/3 ale potem wymiękam, siły nie starcza. Jakiś rowerzysta człapiący obok rzuca: "Wow, nieźle, respect!". Fakt, sama też jestem zadowolona, że aż tyle tego udało mi się wjechać, mimo zmęczenia.
Przez całą trasę widzę te same koszulki, chyba jadę w jakiejś grupie równej. Czasem oni z przodu, czasem ja. Zwłaszcza ścigam się z jedną dziewczyną ale okazuje się, że ona skręca na giga.
Gdzieś na asfaltowo-szutrowym kawałku siadam na kole jakiemuś całkiem nieźle jadącemu gościowi. Przez jakiś czas mnie ciągnie, więc daję zmianę. Chyba jednak za szybką tę zmianę dałam bo po chwili odpadł. Z jednej strony to mile połechtało moje ego. Z drugiej, szkoda bo przydałby się ktoś do jechania na zmiany :)
Końcówka chyba najfajniejsza, bardziej singletrackowa, trochę więcej korzeni i techniczne sigletrackowe zjazdy. Przy końcowym zjeździe na stadion stoją ludzie i krzyczą "Ostrożnie, bo zjazd trudny, ostrożnie, powoli!". No to trochę się spietrałam... ale patrzę... eee...? Gdzie ten trudny zjazd? Rety, trudniejsze zjazdy to zaliczam na treningach WKK. Ten tutaj to pikuś. Fakt, singletrackowy, stosunkowo piaszczysty i z progami. No i co z tego...?
Zjechanie z niego sprawiło mi jedynie przyjemność :)
Wjeżdżam wreszcie na stadion, a tam Marek i Ciocia drą się jak opętani i dopingują!
Ale tu akurat muszę uważać bo jest podmokło, mokra, śliska trawa i ostry zakręt o 180 stopni. Pokonuję go spokojnie bo nikogo za mną nie ma, nie ma z kim się ścigać na mecie. Trasa była, jak widać, dość selektywna.
Mam jakiś obłędny czas, Garmin pokazuje 02:49, nawet jeśli to tylko 58 km (a nie 61 jak widniało na bramce startowej ani 64 jak org podaje teraz na stronie), to i tak jest mega wypas!
Na mecie zatrzymuję Garmina
Stoimy chwilę z Markiem i Ciocią, Marek przyniósł izotona, pomarańcze i ciasto. Pierwszy raz chyba nie mam ochoty na ciasto, jestem zbułowana na maksa.
Niedługo widzę na mecie Krzyśka. Macham. Przyjechał jakieś 5 minut po mnie. Upiaszczony strasznie. Zaczepił rogiem od kierownicy o jakieś drzewo i się wysypał na zjeździe. Uf, dobrze, że się nic nie stało poważnego. Zaraz też podchodzą do nas Krzyśka rodzice, z którymi przyjechał.
Krzysiek wpada na pomysł, że można zobaczyć wyniki w biurze zawodów, no to idziemy.
I tu, nieskromnie powiem, że kurna spodziewałam się dzisiaj trzeciego miejsca. Naprawdę. Nie wiem dlaczego i skąd, ale podświadomie wiedziałam, że ono będzie. Nie stresowałam się dzisiejszymi zawodami prawie w ogóle (przed każdymi poprzednimi w tym roku miałam niezłego nerwa). I wiedziałam, że wyprzedzę Krzyśka. Po prostu tak i już.
Heh.
No dobra, to do rzeczy:
02:49:01
open 12/29
K3 3/9
Skoczyłam w generalce na poz. 9 a w K3 na 1 :D:D
Edit 10.06.2011
O, załapałam się na filmik, ale czad :D
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs"> <embed src="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>mniej więcej w 6:40 minucie :)
kadencja 75/115
KOW: 8 (1352)
:D:D:D
W Olsztynie zalogowaliśmy się w sobotę. Mam tu rodzinę więc z noclegiem nie było problemu, a żeby było weselej to miejsce startu prawie pod domem :)
Zjedliśmy obiad u Cioci, pojechaliśmy do Planetarium a późne popołudnie spędziliśmy na "daczy". Na wieczór pojechaliśmy do pustego mieszkania Wujka (który akurat wybył na regaty).
Rano w niedzielę przyszła Ciocia. Zbieramy się i turlamy powoli na start. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie autem bo to naprawdę rzucik berecikiem z antenką.
Po drodze Ciocia opowiada nam o Stadionie Leśnym, gdzie ulokowało się miasteczko maratonowe. Był to niegdyś całkiem aktywny obiekt sportowy, była tu bieżnia i wszystko co trzeba. Teraz jest... łąka. Po stadionie ani śladu, aż trudno uwierzyć!
Na Stadionie atmosfera iście piknikowa, zresztą pogoda ładna i ciepło. Ponad sektorami startowymi na linach zjeżdżają amatorzy parków linowych, popisując się przed rzeszą zgromadzonych rowerzystów.
Zamieniam dwa słowa z Krzyśkiem przez telefon, bo jakoś się minęliśmy. Zapewnia mnie, że Go wyprzedzę ;)
Ustawiam się w swoim sektorze, w szóstce, w wysokiej, mokrej trawie. Przydałyby się kalosze. Sektor dalej stoi Agnieszka, chwilkę gawędzimy. Radzi mi, żeby błotko, które jest tuż po starcie objechać z lewej. Prawdę mówiąc nie wiem, jak to sobie wyobraża, bo w takiej ciżbie trudno jest wybrać sobie ścieżkę...
Start. Agnieszka zostaje jeszcze bo jej sektor startuje dopiero za chwilę.
Najpierw trzeba wyjechać ze Stadionu, z kotlinki, więc jest pod górkę. Faktycznie jest drobne błotko, ale pierwsze sektory je tak uklepały, że nie muszę się martwić, którędy przejechać. Jak się okazuje potem, to chyba jedyne błotko na całej trasie (nie licząc podmokłej łąki start/meta).
Jest dość duży kawałek pod górkę, na rozgrzewkę. Oj, myślę sobie, będzie ciężko...
Ale nie jest tak strasznie. Jedzie mi się całkiem nieźle. Ogólnie to spodziewałam się trudniejszej trasy a okazuje się dość łatwa.
Trasa, choć mocno pofałdowana, jest mało techniczna. Szerokie leśne drogi, szutry, fakt - ciągle pod górkę i z górki - ale żadnych utrudnień. Podjazdy łagodne, niektóre dość długie, ale większość podjeżdżam ze średniej tarczy.
Problemy sprawiają mi - prawie na samym początku - dwie wielkie łachy wilgotnego piachu. Jak zwykle nie starcza mi siły.
Potem już bez większych problemów. Jedzie mi się fajnie, lekko, na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach - nie tylko nie używam hamulców, ale nawet dokręcam! Chyba to pierwszy mój maraton, na którym w ten sposób jadę. Ale skoro usłyszałam ostatnio od Krzyśka, a potem ze dwa dni później od CheEvary że kto hamuje ten przegrywa... ;)
Na zjeździe szeroką szutrówką, gdzieś na 15-tym kilometrze doganiam znajomą sylwetkę. Krzysiek? EeEe?? Niemożliwe. Startował z piątki, więc chyba nie powinno Go tu być. Ale jednak to Krzysiek. Hm... coś się wlecze :) Rzucam mu, jak mnie kiedyś Damian: "Co to, spacerek?", coś tam krzyczy, chyba "A nie mówiłem?", ale szybko zostawiam go w tyle a w duszy gdzieś mi gra chichot zadowolenia. Od razu lepiej mi się jedzie.
Część trasy jadę w jakimś amoku, w ogóle nie pamiętam kawałka trasy. Wiem tylko, że przez jej większość wyprzedzam, wyprzedzam. Jeden jest tylko problem, bo strasznie chce mi się pić. Poprzedniego dnia piłam dużo, ale dzisiaj jest bardzo ciepło, w porównaniu do ostatnich dni. Na szczęście nie jest to wielki problem.
Na pierwszym bufecie łapię tylko batona i chowam go na później. Butelka izotona ze startu starcza mi do drugiego bufetu - tu wymieniam ją na nową. Mniej więcej tutaj też wciągam batona.
Na trzecim bufecie łapie kolejną butelkę i starcza mi picia prawie do mety.
Nawiasem mówiąc, jeden bufet (chyba trzeci, ale może to był drugi... nie wiem już) ciekawie usytuowany, bo tak:
Najpierw duuuży kawał asfaltu, w większości zjazd. Podczepiam się na koło jakiemuś gigowcowi i zapierniczamy w dół. Na jednym łuku trochę za szeroko wyjeżdżam, ale udaje mi się nie wylecieć z trasy, uff! Doganiam gigowca i jeszcze kawałek w dół. A potem trasa odbija ostro w prawo z asfaltu w kawałeczek szutrówki i nagle stromy podjazd po bruku i w dodatku na zakręcie... i tam właśnie przyczaił się bufet! No, nieźle... ledwo udało mi się złapać tę butelkę Powerade, a potem jeszcze dokończyć podjazd, trzymając ją trzema palcami prawej dłoni a pozostałymi palcami trzymając kierownicę i operując manetką... normalnie cyrkowa sztuczka :)
Po około 40 kilometrach czuję się już zmęczona, nie powiem. Podjazdy na coraz lżejszych przełożeniach, na szutrach i asfalcie też już nie tak chyżo. Jeden fajny podjazd odpuszczam sobie. Był do podjechania, fajny, techniczny (chyba jedyny techniczny podjazd na trasie), mocno korzenisty, niezbyt łagodny i stosunkowo długi, ale do podjechania. Jednak akurat wtedy dopadła mnie słabość psychiczna i wtuptałam na górę z rowerem na ramieniu.
Pokonał mnie jeszcze jeden podjazd, a właściwie jego część. Podobny trochę do jednego podjazdu w Chorzelach, ale łagodniejszy trochę. Próbuję go podjechać. Udaje się gdzieś do 2/3 ale potem wymiękam, siły nie starcza. Jakiś rowerzysta człapiący obok rzuca: "Wow, nieźle, respect!". Fakt, sama też jestem zadowolona, że aż tyle tego udało mi się wjechać, mimo zmęczenia.
Przez całą trasę widzę te same koszulki, chyba jadę w jakiejś grupie równej. Czasem oni z przodu, czasem ja. Zwłaszcza ścigam się z jedną dziewczyną ale okazuje się, że ona skręca na giga.
Gdzieś na asfaltowo-szutrowym kawałku siadam na kole jakiemuś całkiem nieźle jadącemu gościowi. Przez jakiś czas mnie ciągnie, więc daję zmianę. Chyba jednak za szybką tę zmianę dałam bo po chwili odpadł. Z jednej strony to mile połechtało moje ego. Z drugiej, szkoda bo przydałby się ktoś do jechania na zmiany :)
Końcówka chyba najfajniejsza, bardziej singletrackowa, trochę więcej korzeni i techniczne sigletrackowe zjazdy. Przy końcowym zjeździe na stadion stoją ludzie i krzyczą "Ostrożnie, bo zjazd trudny, ostrożnie, powoli!". No to trochę się spietrałam... ale patrzę... eee...? Gdzie ten trudny zjazd? Rety, trudniejsze zjazdy to zaliczam na treningach WKK. Ten tutaj to pikuś. Fakt, singletrackowy, stosunkowo piaszczysty i z progami. No i co z tego...?
Zjechanie z niego sprawiło mi jedynie przyjemność :)
Wjeżdżam wreszcie na stadion, a tam Marek i Ciocia drą się jak opętani i dopingują!
Ale tu akurat muszę uważać bo jest podmokło, mokra, śliska trawa i ostry zakręt o 180 stopni. Pokonuję go spokojnie bo nikogo za mną nie ma, nie ma z kim się ścigać na mecie. Trasa była, jak widać, dość selektywna.
Mam jakiś obłędny czas, Garmin pokazuje 02:49, nawet jeśli to tylko 58 km (a nie 61 jak widniało na bramce startowej ani 64 jak org podaje teraz na stronie), to i tak jest mega wypas!
Na mecie zatrzymuję Garmina
Stoimy chwilę z Markiem i Ciocią, Marek przyniósł izotona, pomarańcze i ciasto. Pierwszy raz chyba nie mam ochoty na ciasto, jestem zbułowana na maksa.
Niedługo widzę na mecie Krzyśka. Macham. Przyjechał jakieś 5 minut po mnie. Upiaszczony strasznie. Zaczepił rogiem od kierownicy o jakieś drzewo i się wysypał na zjeździe. Uf, dobrze, że się nic nie stało poważnego. Zaraz też podchodzą do nas Krzyśka rodzice, z którymi przyjechał.
Krzysiek wpada na pomysł, że można zobaczyć wyniki w biurze zawodów, no to idziemy.
I tu, nieskromnie powiem, że kurna spodziewałam się dzisiaj trzeciego miejsca. Naprawdę. Nie wiem dlaczego i skąd, ale podświadomie wiedziałam, że ono będzie. Nie stresowałam się dzisiejszymi zawodami prawie w ogóle (przed każdymi poprzednimi w tym roku miałam niezłego nerwa). I wiedziałam, że wyprzedzę Krzyśka. Po prostu tak i już.
Heh.
No dobra, to do rzeczy:
02:49:01
open 12/29
K3 3/9
Skoczyłam w generalce na poz. 9 a w K3 na 1 :D:D
Edit 10.06.2011
O, załapałam się na filmik, ale czad :D
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs"> <embed src="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>mniej więcej w 6:40 minucie :)
kadencja 75/115
KOW: 8 (1352)
pompujemy
Sobota, 28 maja 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
8 + 10 + 7 + 7 + 13 (to mój rekord ilości pompek w jednej serii jak na razie)
sprinty
Piątek, 27 maja 2011 Kategoria dojazdy, trening
Km: | 35.83 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 01:41 | km/h: | 21.29 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 129( 71%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na dzisiaj plan: 5 minut spokojnej jazdy przeplatane 200m sprintami. Chciałam potem pojechać na Kazoorę przetestować hamulce.
z wiatrem
1: sek 19,14, średnia 37,6 km/h
2: sek 18,79, średnia 38,3 km/h
pod wiatr
3: sek 20,18, średnia 35,7 km/h
4: sek 22,97, średnia 31,3 km/h
z wiatrem
5: sek 18,87, średnia 38,2 km/h
6: sek 17,61, średnia 40,9 km/h - na stojąco, max wykręciłam 42,36 km/h
Po tym ostatnim, tak mnie piekły uda, że odpuściłam sobie Kazoorkę :)
Za to znowu narobiłam sobie obciachu w Bikemanie bo podjechałam spytać, czy można jakoś podregulować klamki hamulcowe, żeby były bliżej kierownicy. Na co gość podszedł i pokręcił pokręciołkiem na klamce... ^^
kadencja 81/123
KOW: 4 (404)
z wiatrem
1: sek 19,14, średnia 37,6 km/h
2: sek 18,79, średnia 38,3 km/h
pod wiatr
3: sek 20,18, średnia 35,7 km/h
4: sek 22,97, średnia 31,3 km/h
z wiatrem
5: sek 18,87, średnia 38,2 km/h
6: sek 17,61, średnia 40,9 km/h - na stojąco, max wykręciłam 42,36 km/h
Po tym ostatnim, tak mnie piekły uda, że odpuściłam sobie Kazoorkę :)
Za to znowu narobiłam sobie obciachu w Bikemanie bo podjechałam spytać, czy można jakoś podregulować klamki hamulcowe, żeby były bliżej kierownicy. Na co gość podszedł i pokręcił pokręciołkiem na klamce... ^^
kadencja 81/123
KOW: 4 (404)
do pracy
Piątek, 27 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 9.34 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:29 | km/h: | 19.32 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak wychodziłam z domu to sąsiad spytał mnie, czy się nie boję burzy. A czemuż to, już to przerabiałam ;) W burzy z gradem też zdarzyło mi się ze dwa razy jechać rowerem. Zresztą, nie będzie żadnej burzy :)
darmowy masaż punktowy twarzy, atropina gratis ;)
Czwartek, 26 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 30.08 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 19.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 154154 ( 85%) | HRavg | 123( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj miał być cały dzień bez roweru bo wczoraj zostawiłam go na wymianę hamulców w Bikemanie. Jednak od czego Dzień Matki ;) Po odebraniu roweru i przełknięciu słonego rachunku (SLX), postanowiłam przetestować nowe hamulce jadąc z kwiatkami i czekoladkami do Mamy na Gocław :)
Tak naprawdę, to trudno przetestować hamulce jadąc z kwiatkami i czekoladkami. Może jutro skoczę na moment na Kazoorkę i zaliczę ze dwa zjazdy.
Na pierwszy rzut palca ;) wydają się hamować jak szatan, już lekkie naciśnięcie powoduje przyhamowanie, zaś mocne naciśnięcie zatrzymuje koła w ułamku sekundy, jakby się w ogóle nie jechało. Oczywiście to powoduje "palenie gumy" ;) Klamki są trochę za daleko od kierownicy :(
Od rodziców wróciłam trochę naokoło, żeby dokręcić do 30 km :)
Towarzyszyły mi cały czas meszki, które uderzały mnie w poliki i próbowały wpadać do oczu bo jechałam bez okularów. Na szczęście posiadanie daszka czasem się przydaje, wystarczyło trochę schylić głowę i meszki odbijały się od daszka :)
W domu stwierdziłam, że nawpadały mi też za koszulkę, fuj.
Tak naprawdę, to trudno przetestować hamulce jadąc z kwiatkami i czekoladkami. Może jutro skoczę na moment na Kazoorkę i zaliczę ze dwa zjazdy.
Na pierwszy rzut palca ;) wydają się hamować jak szatan, już lekkie naciśnięcie powoduje przyhamowanie, zaś mocne naciśnięcie zatrzymuje koła w ułamku sekundy, jakby się w ogóle nie jechało. Oczywiście to powoduje "palenie gumy" ;) Klamki są trochę za daleko od kierownicy :(
Od rodziców wróciłam trochę naokoło, żeby dokręcić do 30 km :)
Towarzyszyły mi cały czas meszki, które uderzały mnie w poliki i próbowały wpadać do oczu bo jechałam bez okularów. Na szczęście posiadanie daszka czasem się przydaje, wystarczyło trochę schylić głowę i meszki odbijały się od daszka :)
W domu stwierdziłam, że nawpadały mi też za koszulkę, fuj.
zmiana planu
Środa, 25 maja 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj ćwiczenia z zupełnie innej beczki.
Postanowiłam na świeżo zacząć od pompek a potem, skoro już zaczęłam robić ileś serii jednego ćwiczenia, zrobić w ten sposób również pozostałe (dotychczas robiłam obwodowo). Okazuje się, że nie dość, że tak jest trudniej i ciężej zrobić ćwiczenia to jeszcze trwa to dłużej bo trzeba robić dłuższe przerwy między seriami...
stabilizacja:
wypad z obciążeniem x5
pseudopompka na piłce rehabilitacyjnej x5
pompki 6 + 7 + 6 + 6 + 8
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x17
wiosłowanie na stojąco 4x20 (+2x2kg)
brzuszki ze skrętem 4x30
KOW: 5 (700)
Postanowiłam na świeżo zacząć od pompek a potem, skoro już zaczęłam robić ileś serii jednego ćwiczenia, zrobić w ten sposób również pozostałe (dotychczas robiłam obwodowo). Okazuje się, że nie dość, że tak jest trudniej i ciężej zrobić ćwiczenia to jeszcze trwa to dłużej bo trzeba robić dłuższe przerwy między seriami...
stabilizacja:
wypad z obciążeniem x5
pseudopompka na piłce rehabilitacyjnej x5
pompki 6 + 7 + 6 + 6 + 8
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x17
wiosłowanie na stojąco 4x20 (+2x2kg)
brzuszki ze skrętem 4x30
KOW: 5 (700)