Wpisy archiwalne w kategorii
ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%) |
Czas w ruchu: | 707:49 |
Średnia prędkość: | 17.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.40 km/h |
Suma podjazdów: | 7583 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 37753 kcal |
Liczba aktywności: | 335 |
Średnio na aktywność: | 36.29 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Gwiazda Mazurska etap II - Jedwabno
Piątek, 8 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 24.31 | Km teren: | 23.50 | Czas: | 01:01 | km/h: | 23.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 160( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rankiem nieco chłodno więc na wszelki wypadek biorę ze sobą również dłuższe ciuchy. Na miejscu jednak okazuje się, że nie trzeba. W nocy padało a teraz trochę wychodzi słonko i robi się parno.
Okazuje się, że na miejscu jest Tomek :) Chwila rozmowy, ale mamy trochę czasu więc robimy z Krzyśkiem i Tomkiem objazd trasy.
Początek prowadzi asfaltem a potem przez pola - tu będzie na pewno ciepło jak tylko słońce zacznie mocniej przypiekać.
Objazd trasy (zdjęcie z galerii Patnet Team)

Notuję w myślach miejsca dogodne do wyprzedzania, chociaż nie powinno być z tym problemu. Wszystkie panie startują razem (fig + mega) ale nie jest ich bardzo wiele. Stawka się pewnie rozciągnie dość wcześnie i z wyprzedzaniem raczej nie będzie kłopotów. Sądzę, że już na początku uda mi się wyjść gdzieś na początek.
Na Mega startują tylko 4 panie, co umacnia mnie w decyzji, żeby jednak jechać Fit. No bo co to za przyjemność, być na podium niezależnie od wyniku? Wśród nich jest Ula Luboińska, która jest po prostu nie do pokonania.
W sektorze wesoła atmosfera, jak przed wycieczką a nie przed wyścigiem. Zresztą faktycznie, bo co to za dystans 30 km (tyle zapowiadał p. Jerzy na wstępie) - wycieczka :)
Start jest fajny, bardzo szybki. Asfalt, szuter, łąka - korzystam z miejsc do wyprzedzania, które zauważyłam przy objeździe trasy. Już na samym początku przede mną są tylko dwie dziewczyny. Oczywiście Ula i jakaś dziewczyna z Wkręceni.pl. Obie mijam, gdy przestrzeliwują zakręt. Ula mnie zaraz znów wyprzedza ale się nią nie przejmuje, bo jedzie Mega. Ta druga zostaje z tyłu. Dogania mnie za to dziewczyna w żółtej koszulce RMF Adrenaline i jeszcze jedna, której koszulki nie rozpoznaję.
Po starcie - stawka jeszcze się nie poukładała (zdjęcie z galerii Patnet Team)

Trasa jest świetna, szybka, nieco pofałdowana, bez wertepów. Taka jak lubię. Noga podaje, mam naprawdę power dzisiaj. I żadne piachy (a jest ich sporo) mnie nie zatrzymują. Zresztą zrzucenie ostatnio trochę wagi daje się na piachach odczuć - zdecydowanie łatwiej mi się przez nie przejeżdża.
Pierwszych panów z Fit mijamy już w okolicach 1 kilometra, niektórzy naprawdę jadą sobie wycieczkowo. Około 5 kilometra wyprzedzamy Krzyśka, chyba nie za dobrze mu się jedzie.
Przez jakiś czas jedziemy we trzy, ja na prowadzeniu. Dogaduję się z RMF Adrenaline, że gubimy tą trzecią i tak się staje. Dajemy trochę gazu i trzecia zostaje z tyłu a my jedziemy już dalej tylko we dwie. W większości ja ciągnę, czasem Gosia wychodzi na koło, czasem jedziemy koło siebie. Rozmawiamy sobie. Jedzie się bardzo fajnie.
Końcówkę trasy też mam objechaną więc rozpoznaję moment, gdy jest już niedaleko do mety. Pod koniec dajemy trochę czadu i spalam się na jednym podjeździe. To jest błąd i Gosia bez problemu by mnie tam wyprzedziła, gdyby tylko chciała, ale najwyraźniej daje mi fory - może to ze względu na to, że dużą część trasy wiozła mi się na kole. A może myśli sobie "dam babci wygrać" ;) No bo jestem o dwie kategorie w górę ;) W każdym razie ewidentnie daje mi wygrać ;) Czas na mecie różni się o 1 sekundę.
24,31 km, czas 00:59:36
1/33 w kategorii, 1/34 w open
Jestem cholernie zadowolona :) Pierwsze moje złote podium :)

Po dwóch etapach w generalce jestem 1 w open :)
Krzysiek był dzisiaj 13 w kategorii, ze stratą do mnie 09:08 min. W generalce po tym etapie jest 10ty :)
kadencja 81/111
Okazuje się, że na miejscu jest Tomek :) Chwila rozmowy, ale mamy trochę czasu więc robimy z Krzyśkiem i Tomkiem objazd trasy.
Początek prowadzi asfaltem a potem przez pola - tu będzie na pewno ciepło jak tylko słońce zacznie mocniej przypiekać.
Objazd trasy (zdjęcie z galerii Patnet Team)

Notuję w myślach miejsca dogodne do wyprzedzania, chociaż nie powinno być z tym problemu. Wszystkie panie startują razem (fig + mega) ale nie jest ich bardzo wiele. Stawka się pewnie rozciągnie dość wcześnie i z wyprzedzaniem raczej nie będzie kłopotów. Sądzę, że już na początku uda mi się wyjść gdzieś na początek.
Na Mega startują tylko 4 panie, co umacnia mnie w decyzji, żeby jednak jechać Fit. No bo co to za przyjemność, być na podium niezależnie od wyniku? Wśród nich jest Ula Luboińska, która jest po prostu nie do pokonania.
W sektorze wesoła atmosfera, jak przed wycieczką a nie przed wyścigiem. Zresztą faktycznie, bo co to za dystans 30 km (tyle zapowiadał p. Jerzy na wstępie) - wycieczka :)
Start jest fajny, bardzo szybki. Asfalt, szuter, łąka - korzystam z miejsc do wyprzedzania, które zauważyłam przy objeździe trasy. Już na samym początku przede mną są tylko dwie dziewczyny. Oczywiście Ula i jakaś dziewczyna z Wkręceni.pl. Obie mijam, gdy przestrzeliwują zakręt. Ula mnie zaraz znów wyprzedza ale się nią nie przejmuje, bo jedzie Mega. Ta druga zostaje z tyłu. Dogania mnie za to dziewczyna w żółtej koszulce RMF Adrenaline i jeszcze jedna, której koszulki nie rozpoznaję.
Po starcie - stawka jeszcze się nie poukładała (zdjęcie z galerii Patnet Team)

Trasa jest świetna, szybka, nieco pofałdowana, bez wertepów. Taka jak lubię. Noga podaje, mam naprawdę power dzisiaj. I żadne piachy (a jest ich sporo) mnie nie zatrzymują. Zresztą zrzucenie ostatnio trochę wagi daje się na piachach odczuć - zdecydowanie łatwiej mi się przez nie przejeżdża.
Pierwszych panów z Fit mijamy już w okolicach 1 kilometra, niektórzy naprawdę jadą sobie wycieczkowo. Około 5 kilometra wyprzedzamy Krzyśka, chyba nie za dobrze mu się jedzie.
Przez jakiś czas jedziemy we trzy, ja na prowadzeniu. Dogaduję się z RMF Adrenaline, że gubimy tą trzecią i tak się staje. Dajemy trochę gazu i trzecia zostaje z tyłu a my jedziemy już dalej tylko we dwie. W większości ja ciągnę, czasem Gosia wychodzi na koło, czasem jedziemy koło siebie. Rozmawiamy sobie. Jedzie się bardzo fajnie.
Końcówkę trasy też mam objechaną więc rozpoznaję moment, gdy jest już niedaleko do mety. Pod koniec dajemy trochę czadu i spalam się na jednym podjeździe. To jest błąd i Gosia bez problemu by mnie tam wyprzedziła, gdyby tylko chciała, ale najwyraźniej daje mi fory - może to ze względu na to, że dużą część trasy wiozła mi się na kole. A może myśli sobie "dam babci wygrać" ;) No bo jestem o dwie kategorie w górę ;) W każdym razie ewidentnie daje mi wygrać ;) Czas na mecie różni się o 1 sekundę.
24,31 km, czas 00:59:36
1/33 w kategorii, 1/34 w open
Jestem cholernie zadowolona :) Pierwsze moje złote podium :)

Po dwóch etapach w generalce jestem 1 w open :)
Krzysiek był dzisiaj 13 w kategorii, ze stratą do mnie 09:08 min. W generalce po tym etapie jest 10ty :)
kadencja 81/111
Gwiazda Mazurska etap I - czasówka Szczytno
Czwartek, 7 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 4.73 | Km teren: | 0.20 | Czas: | 00:10 | km/h: | 28.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 154( 85%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyspaliśmy się rano i bez pośpiechu ruszyliśmy do Szczytna. Starty do czasówki dopiero od godz. 16tej. Koło 14tej zapisaliśmy się i dostaliśmy numery 120 (Krzysiek) i 121 (ja). Startujemy o 16.37, Krzysiek pierwszy.
Hmmm... piszą tu, że Pasym... a przecież Pasym wyleciał z programu

Objeżdżamy trasę. Prawie całość to ścieżka rowerowa wyłożona kostką Bauma :) Jest jeden odcinek specjalny. Chyba specjalnie nie dokończyli w tym miejscu ścieżki, żeby był jakiś odcinek MTB w tym MTB.
Odcinek specjalny to ze 200 metrów, no, może 300m, utrudnienia w postaci kolejno: łachy piachu, krótkiego stromego podjazdu, wertepów (tu ktoś o niżej położonym środku suportu mógłby walić korbami).
Faktycznie, przy słabych umiejętnościach technicznych można tu stracić parę cennych sekund. Właśnie tak jak ja ;)
Przed samym startem robimy jeszcze rozgrzewkę, jeżdżąc w kółko po placu i rozciągając się.
Krzysiek startuje pierwszy, ja 30 sekund po nim. Wyraźnie zbliżam się do niego, oczywiście odcinek specjalny krzyżuje mi szyki, bo za wolno wjeżdżam w piach i nie daję rady podjechać z rozpędu. Złażę z roweru i podprowadzam. Eh, ale dupa wołowa ze mnie.
Podczas tego manewru objeżdża mnie zawodnik, który startował 30 sekund po mnie. A Krzysiek, który jest ode mnie dużo lepszy technicznie, ucieka mi.
Szybciej, szybciej...

Kompletnie spierniczony odcinek specjalny (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)

Co za wstyd.
Na kolejnym odcinku kostki jadę z blatu ale nie jestem z siebie zadowolona. Niestety, moje umiejętności techniczne są naprawdę nędzne.
Już po czasówce - patrzymy jak idzie dzieciakom, a wielu z nim idzie lepiej niż mi poszło

A no i przez te właśnie moje nędzne umiejętności miejsce trzecie a nie drugie. Bo do drugiego miałam 1 sekundę straty. No cóż, za dupowatość się płaci.
O pierwszym nie marzyłam nawet bo Ula Luboińska wklepała mi prawie minutę ;)

dystans: 4,73, czas 09:30
miejsce K3: 3/10, open 5/44.
Krzysiek był 66 w swojej kategorii, jechał o 14 sekund dłużej ode mnie.
#
kadencja 86/118
Hmmm... piszą tu, że Pasym... a przecież Pasym wyleciał z programu

Objeżdżamy trasę. Prawie całość to ścieżka rowerowa wyłożona kostką Bauma :) Jest jeden odcinek specjalny. Chyba specjalnie nie dokończyli w tym miejscu ścieżki, żeby był jakiś odcinek MTB w tym MTB.
Odcinek specjalny to ze 200 metrów, no, może 300m, utrudnienia w postaci kolejno: łachy piachu, krótkiego stromego podjazdu, wertepów (tu ktoś o niżej położonym środku suportu mógłby walić korbami).
Faktycznie, przy słabych umiejętnościach technicznych można tu stracić parę cennych sekund. Właśnie tak jak ja ;)
Przed samym startem robimy jeszcze rozgrzewkę, jeżdżąc w kółko po placu i rozciągając się.
Krzysiek startuje pierwszy, ja 30 sekund po nim. Wyraźnie zbliżam się do niego, oczywiście odcinek specjalny krzyżuje mi szyki, bo za wolno wjeżdżam w piach i nie daję rady podjechać z rozpędu. Złażę z roweru i podprowadzam. Eh, ale dupa wołowa ze mnie.
Podczas tego manewru objeżdża mnie zawodnik, który startował 30 sekund po mnie. A Krzysiek, który jest ode mnie dużo lepszy technicznie, ucieka mi.
Szybciej, szybciej...

Kompletnie spierniczony odcinek specjalny (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)

Co za wstyd.
Na kolejnym odcinku kostki jadę z blatu ale nie jestem z siebie zadowolona. Niestety, moje umiejętności techniczne są naprawdę nędzne.
Już po czasówce - patrzymy jak idzie dzieciakom, a wielu z nim idzie lepiej niż mi poszło

A no i przez te właśnie moje nędzne umiejętności miejsce trzecie a nie drugie. Bo do drugiego miałam 1 sekundę straty. No cóż, za dupowatość się płaci.
O pierwszym nie marzyłam nawet bo Ula Luboińska wklepała mi prawie minutę ;)

dystans: 4,73, czas 09:30
miejsce K3: 3/10, open 5/44.
Krzysiek był 66 w swojej kategorii, jechał o 14 sekund dłużej ode mnie.
#
kadencja 86/118
takie tam, po lesie
Środa, 6 czerwca 2012 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 27.96 | Km teren: | 24.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 13.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj część dnia w podróży autem, od jutra zaczyna się Gwiazda Mazurska.
Na Gwiazdę przyjechałam z Krzyśkiem i zalogowaliśmy się w drewnianej chacie mojego Wuja, nad jeziorem Gim. Stąd stosunkowo niedaleko we wszystkie miejsca, gdzie odbywają się kolejne etapy Gwiazdy.
Po przyjeździe i rozkompresowaniu się w chacie, postanowiliśmy udać się na lekką przejażdżkę po okolicy, dla rozprostowania stawów :)
Na początku jakoś mi się ciężko jechało, chyba byłam nieco zmęczona prowadzeniem. Ale rozkręciłam się po chwili.
W spokojnym tempie objechaliśmy całe jezioro dookoła, jeszcze z naddatkiem.
Morze zieloności

Dzieło rowerowe w trakcie produkcji

Leśna droga, jakich tu wiele

Na Gwiazdę przyjechałam z Krzyśkiem i zalogowaliśmy się w drewnianej chacie mojego Wuja, nad jeziorem Gim. Stąd stosunkowo niedaleko we wszystkie miejsca, gdzie odbywają się kolejne etapy Gwiazdy.
Po przyjeździe i rozkompresowaniu się w chacie, postanowiliśmy udać się na lekką przejażdżkę po okolicy, dla rozprostowania stawów :)
Na początku jakoś mi się ciężko jechało, chyba byłam nieco zmęczona prowadzeniem. Ale rozkręciłam się po chwili.
W spokojnym tempie objechaliśmy całe jezioro dookoła, jeszcze z naddatkiem.
Morze zieloności

Dzieło rowerowe w trakcie produkcji

Leśna droga, jakich tu wiele

Merida Mazovia MTB Toruń - peeling piaskowy
Niedziela, 27 maja 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 54.00 | Km teren: | 52.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 20.90 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uf, strasznie wcześnie muszę dzisiaj wstać. Jadę do Torunia z ekipą Świat Rowerów, czyli z Beatą i Arkiem. Niestety, trzeba się dostosować godzinowo. Więc pobudka 03:45, barbarzyńska pora. Podejrzewam, że nawet Damian nie lubi aż tak wcześnie wstawać ;)
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?

Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie

Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza


Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D

Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec

Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)

Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)

Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację

Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja

Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?

Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie

Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza


Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D

Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec

Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)

Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)

Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację

Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja

Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107
Merida Mazovia MTB Legionowo - nie lubię wertepów
Niedziela, 13 maja 2012 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 53.94 | Km teren: | 51.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 21.72 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 161( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj na start nie z Markiem tylko z Olafem. Marek biega dzisiaj w tę i nazad po Górce Szczęśliwickiej.
Olaf jest rannym ptaszkiem i umawiamy się jakoś abstrakcyjnie wcześnie. Ale ponieważ korzystam z jego uprzejmości to nie marudzę za bardzo (tylko troszkę i udaje mi się przesunąć godzinę zbiórki z 8:00 na 8:30).
Olaf jest pod blokiem punktualnie jak szwajcarski zegarek więc szybko się zbieram i schodzę na dół.
W Legionowie jesteśmy o 9:15. Mamy w cholerę czasu. Zdejmujemy rowery z dachu i przygotowujemy się, ale nie jest nam za wesoło bo jest bardzo zimno. W dodatku co jakiś czas pokapuje z nieba. Ja mam na sobie co prawda koszulkę termiczną z długim pod koszulką kolarską, spodenki 3/4 i długie rękawiczki ale trochę żałuję, że nie zabrałam dodatkowych spodenek termicznych.
Niedługo po nas przyjeżdża Krzychu z Olgą i Krzyśkiem. Olga dzisiaj startuje na nowym rowerze. Ciekawe, jak się jej będzie jechało.
Ponieważ jest mi zimno to postanawiam wykorzystać fakt, że jesteśmy tak wcześnie i objechać kawałek trasy przy okazji robiąc rozgrzewkę.
Oglądam sobie tak ze 3 początkowe kilometry, notując w pamięci tłuczone cegły, koleiny, objazd z lewej strony i ostry zakręt w prawo. Poza tym nie ma na początku żadnych atrakcji. Raczej nikt się nigdzie nie zakopie ani nie utknie u podnóża podjazdu. Po drodze dwa razy spotykam ekipę z BikeTires, w tym Damiana. Macham do niego ale nie wiem, czy mnie zauważył.
Oglądam sobie też ostatni kilometr trasy, wygląda fajnie - singielek, trochę pofałdowany, mniam. Znów spotykam BikeTiresowców :)
Potem wracam już na start. Zanim ustawię się w sektorze (5), idę do Olafa, który startuje z dziewiątki, jeszcze zamieniam dwa słowa i życzę powodzenia. Po drodze macha mi ze swojego sektora Arek.
W moim sektorze dzisiaj nie ma nikogo znajomego :( Nawet Beata mnie opuściła bo po Olsztynie awansowała do czwórki. Wdaję się w pogawędkę z rowerzystą z Rowerek.eu.
Start spokojny, staram się nie wyrywać. Trochę olewam, że wyprzedza mnie większość osób z sektora. Postanawiam pojechać pierwszą połowę spokojniej niż bym chciała. Jedzie mi się dobrze, ale prawdę mówiąc trasa jest dość nudna i nieciekawa.
Chyba jej nie lubię.
Po pierwsze, po raz kolejny jest po pętlach. Mega jedzie 2 pętle. Nie lubię tego bo na drugiej pętli na trasie zawsze jest już przerzedzone i często nikogo nie widzę przed sobą ani za sobą i nie wiem - czy ja jadę dobrze, czy źle? Może powinnam już była gdzieś odbić...? To jest stresujące.
Po drugie, mimo tego, że wczoraj popadało, na trasie jest dużo piachu. A najwięcej na podjazdach. Nie lubię tego bo z reguły na takich piaszczystych podjazdach nie starcza mi siły.
Po trzecie, jest wąsko. Co prawda jazda po singlu jest fajna, ale pod warunkiem, że się na nim jest samemu, ewentualnie z przodu. Nie ma jak wyprzedzać.
Po czwarte, są wertepy. Ciągle, wszędzie pełno korzeni i muld. Chyba tego najbardziej nie lubię.
Jeden z pierwszych zakrętów, jeszcze tłoczno (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)

Na dogonienie Beaty raczej nie mam widoków, za to wciąż na trasie mijam się z Zosią. Startowała dziś z mojego sektora (jak się okazało) więc w sumie jedziemy dość równo. Ale postanawiam się tak nie dać. Odsadzam ją dość mocno w okolicach dwudziestego kilometra i już jej potem nie widzę aż do mety. Za to właściwie nie widzę innych dziewczyn na trasie, poza jakąś siksą z WKK, którą wyprzedzam bez większych ceregieli.
Dzięki temu, że trochę spokojniej zaczęłam, drugą połowę trasy jedzie mi się równie dobrze, jak pierwszą. Nawet trochę przyspieszam i wyprzedzam sporo osób. Pod koniec, na singlu, jest super i jest flow. Ten singielek sprawia mi sporo frajdy i na metę wjeżdżam z gestem triumfatora.
Jest flow (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)

Już niedaleko do mety (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)

Szybko jednak mina mi rzednie bo zaczyna padać i robi się okropnie zimno. Błyskawicznie spadam do auta się przebrać. Na szczęście dzisiaj nie było błota więc nie jestem jakaś okropnie brudna, nie szukam nawet prysznica. W międzyczasie przychodzi sms z wynikami, podium nie ma więc spokojnie dokańczam przebieranie i razem z Krzyśkiem idziemy zgarnąć z mety Olafa, Krzycha i Olgę.
W międzyczasie jeszcze utylizuję swój bon CMT (spodenki) i przekonuję się, że na bufecie nie ma nic do żarcia (w sensie ciasta). A nie chce mi się stać w kolei po makaron.
Krzychu dzisiaj pojechał bardzo dobrze, wskoczył do 5 sektora. Był tylko 3 minuty później ode mnie. Prawdopodobnie byłby szybszy, gdyby nie startował z dziewiątki. Oldze za to nie poszło, ale winimy źle ustawiony rower.
54 km (według orga 56km), czas 02:29:28
miejsce K3 5/18, open 15/40
rating nie za dobry ale znowu dzisiaj jechała Ula Luboińska, która odsadza całą zwyczajową czołówkę w przedbiegach.
Awans do 4 sektora, wcześnie w tym roku, ale będzie trudno go utrzymać. Utrzymam go zapewne dopóki mój wysoki wynik z Olsztyna nie odejdzie z wyliczanki sektorowej (czyli jeszcze przez 3 wyścigi).
Tak ogólnie to jakoś nie jestem zadowolona. Niby wynik niezły, ale mam wrażenie, że za bardzo jednak zluzowałam na początku. Mogłam pojechać trochę mocniej. Czwarta bym raczej nie była niezależnie od okoliczności, ale może ze 2 minuty by się udało urwać.
#
kadencja 72/115
Olaf jest rannym ptaszkiem i umawiamy się jakoś abstrakcyjnie wcześnie. Ale ponieważ korzystam z jego uprzejmości to nie marudzę za bardzo (tylko troszkę i udaje mi się przesunąć godzinę zbiórki z 8:00 na 8:30).
Olaf jest pod blokiem punktualnie jak szwajcarski zegarek więc szybko się zbieram i schodzę na dół.
W Legionowie jesteśmy o 9:15. Mamy w cholerę czasu. Zdejmujemy rowery z dachu i przygotowujemy się, ale nie jest nam za wesoło bo jest bardzo zimno. W dodatku co jakiś czas pokapuje z nieba. Ja mam na sobie co prawda koszulkę termiczną z długim pod koszulką kolarską, spodenki 3/4 i długie rękawiczki ale trochę żałuję, że nie zabrałam dodatkowych spodenek termicznych.
Niedługo po nas przyjeżdża Krzychu z Olgą i Krzyśkiem. Olga dzisiaj startuje na nowym rowerze. Ciekawe, jak się jej będzie jechało.
Ponieważ jest mi zimno to postanawiam wykorzystać fakt, że jesteśmy tak wcześnie i objechać kawałek trasy przy okazji robiąc rozgrzewkę.
Oglądam sobie tak ze 3 początkowe kilometry, notując w pamięci tłuczone cegły, koleiny, objazd z lewej strony i ostry zakręt w prawo. Poza tym nie ma na początku żadnych atrakcji. Raczej nikt się nigdzie nie zakopie ani nie utknie u podnóża podjazdu. Po drodze dwa razy spotykam ekipę z BikeTires, w tym Damiana. Macham do niego ale nie wiem, czy mnie zauważył.
Oglądam sobie też ostatni kilometr trasy, wygląda fajnie - singielek, trochę pofałdowany, mniam. Znów spotykam BikeTiresowców :)
Potem wracam już na start. Zanim ustawię się w sektorze (5), idę do Olafa, który startuje z dziewiątki, jeszcze zamieniam dwa słowa i życzę powodzenia. Po drodze macha mi ze swojego sektora Arek.
W moim sektorze dzisiaj nie ma nikogo znajomego :( Nawet Beata mnie opuściła bo po Olsztynie awansowała do czwórki. Wdaję się w pogawędkę z rowerzystą z Rowerek.eu.
Start spokojny, staram się nie wyrywać. Trochę olewam, że wyprzedza mnie większość osób z sektora. Postanawiam pojechać pierwszą połowę spokojniej niż bym chciała. Jedzie mi się dobrze, ale prawdę mówiąc trasa jest dość nudna i nieciekawa.
Chyba jej nie lubię.
Po pierwsze, po raz kolejny jest po pętlach. Mega jedzie 2 pętle. Nie lubię tego bo na drugiej pętli na trasie zawsze jest już przerzedzone i często nikogo nie widzę przed sobą ani za sobą i nie wiem - czy ja jadę dobrze, czy źle? Może powinnam już była gdzieś odbić...? To jest stresujące.
Po drugie, mimo tego, że wczoraj popadało, na trasie jest dużo piachu. A najwięcej na podjazdach. Nie lubię tego bo z reguły na takich piaszczystych podjazdach nie starcza mi siły.
Po trzecie, jest wąsko. Co prawda jazda po singlu jest fajna, ale pod warunkiem, że się na nim jest samemu, ewentualnie z przodu. Nie ma jak wyprzedzać.
Po czwarte, są wertepy. Ciągle, wszędzie pełno korzeni i muld. Chyba tego najbardziej nie lubię.
Jeden z pierwszych zakrętów, jeszcze tłoczno (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)

Na dogonienie Beaty raczej nie mam widoków, za to wciąż na trasie mijam się z Zosią. Startowała dziś z mojego sektora (jak się okazało) więc w sumie jedziemy dość równo. Ale postanawiam się tak nie dać. Odsadzam ją dość mocno w okolicach dwudziestego kilometra i już jej potem nie widzę aż do mety. Za to właściwie nie widzę innych dziewczyn na trasie, poza jakąś siksą z WKK, którą wyprzedzam bez większych ceregieli.
Dzięki temu, że trochę spokojniej zaczęłam, drugą połowę trasy jedzie mi się równie dobrze, jak pierwszą. Nawet trochę przyspieszam i wyprzedzam sporo osób. Pod koniec, na singlu, jest super i jest flow. Ten singielek sprawia mi sporo frajdy i na metę wjeżdżam z gestem triumfatora.
Jest flow (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)

Już niedaleko do mety (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)

Szybko jednak mina mi rzednie bo zaczyna padać i robi się okropnie zimno. Błyskawicznie spadam do auta się przebrać. Na szczęście dzisiaj nie było błota więc nie jestem jakaś okropnie brudna, nie szukam nawet prysznica. W międzyczasie przychodzi sms z wynikami, podium nie ma więc spokojnie dokańczam przebieranie i razem z Krzyśkiem idziemy zgarnąć z mety Olafa, Krzycha i Olgę.
W międzyczasie jeszcze utylizuję swój bon CMT (spodenki) i przekonuję się, że na bufecie nie ma nic do żarcia (w sensie ciasta). A nie chce mi się stać w kolei po makaron.
Krzychu dzisiaj pojechał bardzo dobrze, wskoczył do 5 sektora. Był tylko 3 minuty później ode mnie. Prawdopodobnie byłby szybszy, gdyby nie startował z dziewiątki. Oldze za to nie poszło, ale winimy źle ustawiony rower.
54 km (według orga 56km), czas 02:29:28
miejsce K3 5/18, open 15/40
rating nie za dobry ale znowu dzisiaj jechała Ula Luboińska, która odsadza całą zwyczajową czołówkę w przedbiegach.
Awans do 4 sektora, wcześnie w tym roku, ale będzie trudno go utrzymać. Utrzymam go zapewne dopóki mój wysoki wynik z Olsztyna nie odejdzie z wyliczanki sektorowej (czyli jeszcze przez 3 wyścigi).
Tak ogólnie to jakoś nie jestem zadowolona. Niby wynik niezły, ale mam wrażenie, że za bardzo jednak zluzowałam na początku. Mogłam pojechać trochę mocniej. Czwarta bym raczej nie była niezależnie od okoliczności, ale może ze 2 minuty by się udało urwać.
#
kadencja 72/115
Merida Mazovia MTB Olsztyn - zaskakujący przypływ sił
Niedziela, 6 maja 2012 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 61.64 | Km teren: | 54.00 | Czas: | 02:56 | km/h: | 21.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 172172 ( 95%) | HRavg | 160( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szykuję się dzisiaj na siedzenie na kole Beacie. Dobrze się jej siedzi na kole bo ona dobrze jeździ ;) Niestety, plan pali na panewce zaraz za startem, ale od początku.
Beatę na wszelki wypadek zasłoniłam ;)

Na początku jest zimny deszcz. Równiutko o 11tej zaczyna padać. Ale potem na szczęście jest już lepiej bo deszcz tylko postraszył i sobie poszedł. Gorzej, że robi się zimno. Mnie w ogóle nie przyszło do głowy, że po tych ostatnich upałach, nawet jeszcze w sobotę, może zrobić się tak zimno. Na starcie jeszcze nie jest tak źle, ale pod koniec termometr w liczniku pokazuje około 10 stopni. Pół biedy gdy jedzie się przez las ale na otwartym terenie zimno robi się przenikliwe.
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne. Teren szkoły, dość ciasny. Sektory stoją ustawione wężykiem a wyjeżdża się wąską ścieżką, nieledwie gęsiego. Więc już gdy przesuwamy się do linii startu mnie i Beatę rozdziela kilku innych rowerzystów, wpychających się z boku. Ale to nie jest wielki problem, bo wiem, że jestem w stanie ją dogonić zaraz po starcie.
Po wyjechaniu z terenu szkoły przez dość długi czas nie mogę się rozgrzać i wskoczyć na wysokie obroty. Dopiero Norbert mnie trochę motywuje, krzycząc, żebym podgoniła bo za mną zrobił się pociąg.
Niestety, gdy celem podgonienia chcę wrzucić na blat z przodu, łańcuch robi coś kompletnie dziwnego, a mianowicie spada po zewnętrznej stronie korby. Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzyło. Spadał w różnych sytuacjach, przeważnie przy redukcji, ale nie przy multiplikacji, w dodatku z przodu. Chyba się cholerstwo rozregulowało.
Jeszcze się trzymam Norberta (zdjęcie z galerii użytkownika PaulP z forum Mazovii)

Trochę pada (zdjęcie z galerii użytkownika PatrycjaB z forum Mazovii

Przez chwilę nie jestem pewna co się stało. Gdy patrzę w dół, okazuje się, że łańcuch prawie się oplątał wokół ramienia korby - przeraziłam się, że się zerwał. Na szczęście nie jest aż tak źle. Muszę się co prawda zatrzymać i poprawić - za pierwszym razem nie chce wskoczyć więc chwilę się z nim siłuję. W międzyczasie mija mnie cały kolejny sektor (7), co oznacza, że mam prawdopodobnie ponad minutę straty. Szlag.
No cóż, zdarza się, awaria rzecz codzienna - ja i tak mam ich dość mało podczas zawodów. Wsiadam z powrotem na rower i zaczynam gonić. Wiem, że na dogonienie Beaty nie mam większych szans, ale chcę chociaż dogonić sektor więc staram się jechać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wiem mniej więcej, kiedy spodziewać się premii Autolandu więc cisnę ile sił, jednak nie spodziewałam się, że jest ona umiejscowiona na takiej ściance. Jak dla mnie - niepodjeżdżalnej. Słyszałam po zawodach plotkę, że podobno tylko 4 osoby podjechały tę górkę.
Po premii zaczyna mi się jechać dość nędznie. W przybliżeniu, mniej więcej równie dobrze mi się jedzie, co biegło mi się w czwartek, czyli beznadziejnie. Jakaś jestem zdechła i chociaż wyprzedzam kilka osób, po niedługim czasie to mnie zaczynają wyprzedzać. Wyprzedza mnie nawet Zosia, od której z reguły jestem szybsza. Wyprzedza i ginie.
Pierwsza połowa trasy upływa mi na siłowaniu się z profilem trasy i walce z samą sobą. Pierwsza połowa jest kondycyjno-wytrzymałościowa. Jest dużo podjazdów o różnej długości i nastromieniu, które dają mi trochę w kość. Cały czas coś się dzieje - podjazd, zjazd, wertepy, zjazd, podjazd, wertepy. Nie ma kiedy się napić, nie wspominając już o zjedzeniu żelu. Zaczynam mieć dość bardzo szybko. Około 16 kilometra wciągam żel, potem drugi około 30go. Poza tym postanawiam trochę odpuścić i jadę nieco lżej, niż bym chciała.
Chyba to odpuszczenie i zjedzenie dwóch żeli ma zbawienny efekt bo w drugiej połowie czuję, jakby mi doszły skrzydła. Jedzie mi się o wiele lepiej, płynniej. Chyba zresztą najbardziej kondycyjna część już za mną bo w drugiej połowie podjazdy są jakby łagodniejsze i jest ich mniej. Jedzie mi się coraz fajniej i zaczynam wyprzedzać innych zawodników. Rozkręcam się i dopiero zaczynam doceniać uroki trasy.
Prędkość taka, że aż mię rozmazało (fotka z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii

Fajne, kondycyjne podjazdy różnego rodzaju. Fajne, szybkie zjazdy. Trzy zjazdy dość strome, ale dwa z nich zjeżdżam bez większych obaw (jednym z nich jest ścianka Autolandu, tylko w przeciwnym kierunku). Trzeci natomiast wywołuje u mnie zastrzyk adrenaliny bo nie dość, że jest całkiem stromy, to jeszcze usiany korzeniami. Zjeżdżam go - jak na mnie - dość szybko, z komarami w zębach. W dodatku obok stoją jacyś kibice i biją brawo, krzyczą i ogólnie warto dla nich trochę poszarżować na tym zjeździe ;)
Mielimy, mielimy... (Zdjęcie z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii)

Jeden podjazd również wywołuje u mnie uśmiech, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest fajny. Po klasycznym, starym, zniszczonym bruku, kręty i wąski. Obok również stoją mieszkańcy okolicznych domów i dopingują intensywnie. Drugi powód to taki, że udaje mi się tu dojść Zosię i zaraz ją wyprzedzić (ale nie powiem, było ciężko, goniłam ją ze 20 kilometrów!).
Są jednak i mankamenty, przede wszystkim pogodowe. Jest zimno. Ja jestem ubrana całkiem na krótko i naprawdę żałuję, że nie założyłam bluzy i długich rękawiczek. Zwłaszcza na fragmentach na otwartym terenie, których jest dość sporo. Na jednym w dodatku jest taki wmordewind, że wszyscy mielą po prostym jakby jechali pod górkę.
Dość sporo jest również asfaltu. Ja co prawda lubię asfalt, bo on daje trochę odpocząć i podgonić, ale jak jest go za dużo to też niedobrze. A dzisiaj jest go chyba z 7-8 kilometrów. Kolejnym mankamentem jest to, że gdy jestem przekonana, że do mety mam jeszcze tylko 4 kilometry i zasuwam ile bozia dała, to nagle widzę tabliczkę... "8 km do mety". Ups.
Tuż przed metą wyprzedza mnie jakaś siksa z BSA, ech. Chyba to była Justyna Zawistowska, bo nie widzę innej kandydatki na to.
Ostatnie metry przed metą (zdjęcie z galerii użytkownika ArteQ z forum Mazovii

Wjeżdżam na metę całkiem dobrym tempem, mam jeszcze siłę na finisz chociaż nie ma z kim się ścigać. Na mecie już stoi Marek i Ciocia. Ciocia, jak to Ciocia, drze się jak opętana i dopinguje chyba wszystkich wjeżdżających, strasznie ją za to kocham.
Jeszcze finisz

Za metą spotykam kapitana mojego teamu, Daniela i Beatę. Chwilkę gadamy. Beata robi mi nadzieję na podium (ona się dość dobrze orientuje, kto jak jechał i kto jest obecny z czołówki). Jednak jest bardzo zimno więc postanawiam nie czekać bezczynnie na smsa z wynikiem, idę się umyć. Po drodze spotykam znaną osobistość, Henia Sytnera z Trójki więc korzystam z okazji żeby mieć z nim zdjęcie.
"Ale fajna trasa!"

"...I był taki zarąbisty zjazd z korzeniami"

Z Henrykiem Sytnerem

Gdy już wyłażę z szatni przychodzi sms :D:D Jestem trzecia. Super! Ciocia znów mi przyniosła szczęście :) Chyba muszę ją zabierać na wszystkie zawody (w zeszłym roku podium było dwa razy, za każdym razem gdy Ciocia mi towarzyszyła na zawodach).
Ten wyszczerz mówi wszystko. A za Renatę był jakiś facet ;)

Oklaskujemy też Beatę

Ogólnie to mimo kiepskiego samopoczucia w pierwszej połowie, zawody oceniam jako bardzo udane. Dobre tempo, dobry wynik, mała strata do czołówki.
64 km / 02:55:49
K3: 3/9, open 9/31
Strata do Klimczuk (drugiej) niecałe 1,5 minuty, do Renaty (pierwszej) też nieduża, tylko 5 minut.
Z Beatą przegrałam o około 8 minut, ale to i tak jest dobry wynik.
No i awans do 5 sektora :)
kadencja 76/171
#
Beatę na wszelki wypadek zasłoniłam ;)

Na początku jest zimny deszcz. Równiutko o 11tej zaczyna padać. Ale potem na szczęście jest już lepiej bo deszcz tylko postraszył i sobie poszedł. Gorzej, że robi się zimno. Mnie w ogóle nie przyszło do głowy, że po tych ostatnich upałach, nawet jeszcze w sobotę, może zrobić się tak zimno. Na starcie jeszcze nie jest tak źle, ale pod koniec termometr w liczniku pokazuje około 10 stopni. Pół biedy gdy jedzie się przez las ale na otwartym terenie zimno robi się przenikliwe.
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne. Teren szkoły, dość ciasny. Sektory stoją ustawione wężykiem a wyjeżdża się wąską ścieżką, nieledwie gęsiego. Więc już gdy przesuwamy się do linii startu mnie i Beatę rozdziela kilku innych rowerzystów, wpychających się z boku. Ale to nie jest wielki problem, bo wiem, że jestem w stanie ją dogonić zaraz po starcie.
Po wyjechaniu z terenu szkoły przez dość długi czas nie mogę się rozgrzać i wskoczyć na wysokie obroty. Dopiero Norbert mnie trochę motywuje, krzycząc, żebym podgoniła bo za mną zrobił się pociąg.
Niestety, gdy celem podgonienia chcę wrzucić na blat z przodu, łańcuch robi coś kompletnie dziwnego, a mianowicie spada po zewnętrznej stronie korby. Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzyło. Spadał w różnych sytuacjach, przeważnie przy redukcji, ale nie przy multiplikacji, w dodatku z przodu. Chyba się cholerstwo rozregulowało.
Jeszcze się trzymam Norberta (zdjęcie z galerii użytkownika PaulP z forum Mazovii)

Trochę pada (zdjęcie z galerii użytkownika PatrycjaB z forum Mazovii

Przez chwilę nie jestem pewna co się stało. Gdy patrzę w dół, okazuje się, że łańcuch prawie się oplątał wokół ramienia korby - przeraziłam się, że się zerwał. Na szczęście nie jest aż tak źle. Muszę się co prawda zatrzymać i poprawić - za pierwszym razem nie chce wskoczyć więc chwilę się z nim siłuję. W międzyczasie mija mnie cały kolejny sektor (7), co oznacza, że mam prawdopodobnie ponad minutę straty. Szlag.
No cóż, zdarza się, awaria rzecz codzienna - ja i tak mam ich dość mało podczas zawodów. Wsiadam z powrotem na rower i zaczynam gonić. Wiem, że na dogonienie Beaty nie mam większych szans, ale chcę chociaż dogonić sektor więc staram się jechać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wiem mniej więcej, kiedy spodziewać się premii Autolandu więc cisnę ile sił, jednak nie spodziewałam się, że jest ona umiejscowiona na takiej ściance. Jak dla mnie - niepodjeżdżalnej. Słyszałam po zawodach plotkę, że podobno tylko 4 osoby podjechały tę górkę.
Po premii zaczyna mi się jechać dość nędznie. W przybliżeniu, mniej więcej równie dobrze mi się jedzie, co biegło mi się w czwartek, czyli beznadziejnie. Jakaś jestem zdechła i chociaż wyprzedzam kilka osób, po niedługim czasie to mnie zaczynają wyprzedzać. Wyprzedza mnie nawet Zosia, od której z reguły jestem szybsza. Wyprzedza i ginie.
Pierwsza połowa trasy upływa mi na siłowaniu się z profilem trasy i walce z samą sobą. Pierwsza połowa jest kondycyjno-wytrzymałościowa. Jest dużo podjazdów o różnej długości i nastromieniu, które dają mi trochę w kość. Cały czas coś się dzieje - podjazd, zjazd, wertepy, zjazd, podjazd, wertepy. Nie ma kiedy się napić, nie wspominając już o zjedzeniu żelu. Zaczynam mieć dość bardzo szybko. Około 16 kilometra wciągam żel, potem drugi około 30go. Poza tym postanawiam trochę odpuścić i jadę nieco lżej, niż bym chciała.
Chyba to odpuszczenie i zjedzenie dwóch żeli ma zbawienny efekt bo w drugiej połowie czuję, jakby mi doszły skrzydła. Jedzie mi się o wiele lepiej, płynniej. Chyba zresztą najbardziej kondycyjna część już za mną bo w drugiej połowie podjazdy są jakby łagodniejsze i jest ich mniej. Jedzie mi się coraz fajniej i zaczynam wyprzedzać innych zawodników. Rozkręcam się i dopiero zaczynam doceniać uroki trasy.
Prędkość taka, że aż mię rozmazało (fotka z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii

Fajne, kondycyjne podjazdy różnego rodzaju. Fajne, szybkie zjazdy. Trzy zjazdy dość strome, ale dwa z nich zjeżdżam bez większych obaw (jednym z nich jest ścianka Autolandu, tylko w przeciwnym kierunku). Trzeci natomiast wywołuje u mnie zastrzyk adrenaliny bo nie dość, że jest całkiem stromy, to jeszcze usiany korzeniami. Zjeżdżam go - jak na mnie - dość szybko, z komarami w zębach. W dodatku obok stoją jacyś kibice i biją brawo, krzyczą i ogólnie warto dla nich trochę poszarżować na tym zjeździe ;)
Mielimy, mielimy... (Zdjęcie z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii)

Jeden podjazd również wywołuje u mnie uśmiech, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest fajny. Po klasycznym, starym, zniszczonym bruku, kręty i wąski. Obok również stoją mieszkańcy okolicznych domów i dopingują intensywnie. Drugi powód to taki, że udaje mi się tu dojść Zosię i zaraz ją wyprzedzić (ale nie powiem, było ciężko, goniłam ją ze 20 kilometrów!).
Są jednak i mankamenty, przede wszystkim pogodowe. Jest zimno. Ja jestem ubrana całkiem na krótko i naprawdę żałuję, że nie założyłam bluzy i długich rękawiczek. Zwłaszcza na fragmentach na otwartym terenie, których jest dość sporo. Na jednym w dodatku jest taki wmordewind, że wszyscy mielą po prostym jakby jechali pod górkę.
Dość sporo jest również asfaltu. Ja co prawda lubię asfalt, bo on daje trochę odpocząć i podgonić, ale jak jest go za dużo to też niedobrze. A dzisiaj jest go chyba z 7-8 kilometrów. Kolejnym mankamentem jest to, że gdy jestem przekonana, że do mety mam jeszcze tylko 4 kilometry i zasuwam ile bozia dała, to nagle widzę tabliczkę... "8 km do mety". Ups.
Tuż przed metą wyprzedza mnie jakaś siksa z BSA, ech. Chyba to była Justyna Zawistowska, bo nie widzę innej kandydatki na to.
Ostatnie metry przed metą (zdjęcie z galerii użytkownika ArteQ z forum Mazovii

Wjeżdżam na metę całkiem dobrym tempem, mam jeszcze siłę na finisz chociaż nie ma z kim się ścigać. Na mecie już stoi Marek i Ciocia. Ciocia, jak to Ciocia, drze się jak opętana i dopinguje chyba wszystkich wjeżdżających, strasznie ją za to kocham.
Jeszcze finisz

Za metą spotykam kapitana mojego teamu, Daniela i Beatę. Chwilkę gadamy. Beata robi mi nadzieję na podium (ona się dość dobrze orientuje, kto jak jechał i kto jest obecny z czołówki). Jednak jest bardzo zimno więc postanawiam nie czekać bezczynnie na smsa z wynikiem, idę się umyć. Po drodze spotykam znaną osobistość, Henia Sytnera z Trójki więc korzystam z okazji żeby mieć z nim zdjęcie.
"Ale fajna trasa!"

"...I był taki zarąbisty zjazd z korzeniami"

Z Henrykiem Sytnerem

Gdy już wyłażę z szatni przychodzi sms :D:D Jestem trzecia. Super! Ciocia znów mi przyniosła szczęście :) Chyba muszę ją zabierać na wszystkie zawody (w zeszłym roku podium było dwa razy, za każdym razem gdy Ciocia mi towarzyszyła na zawodach).
Ten wyszczerz mówi wszystko. A za Renatę był jakiś facet ;)

Oklaskujemy też Beatę

Ogólnie to mimo kiepskiego samopoczucia w pierwszej połowie, zawody oceniam jako bardzo udane. Dobre tempo, dobry wynik, mała strata do czołówki.
64 km / 02:55:49
K3: 3/9, open 9/31
Strata do Klimczuk (drugiej) niecałe 1,5 minuty, do Renaty (pierwszej) też nieduża, tylko 5 minut.
Z Beatą przegrałam o około 8 minut, ale to i tak jest dobry wynik.
No i awans do 5 sektora :)
kadencja 76/171
#
wieczorne kulasów rozruszanie
Sobota, 28 kwietnia 2012 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 6.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:38 | km/h: | 10.78 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wieczorkiem uznałam, że trzeba zmotywować Marka, który planował pójść pobiegać, ale mu się nie chciało. W sumie nie dziwię się, bo upał dzisiaj był niemożebny. Jednak zaproponowałam mu, że potowarzyszę mu na rowerku. Przy okazji mnie to też dobrze zrobiło po dzisiejszej eskapadzie :) A i dokręciłam do pełnej stówki... ;)
The day after - transport roweru z Siedlec

The day after - transport roweru z Siedlec

Merida Mazovia MTB Chorzele - zabójcza rywalizacja
Niedziela, 22 kwietnia 2012 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 54.00 | Km teren: | 48.00 | Czas: | 02:44 | km/h: | 19.76 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 173173 ( 96%) | HRavg | 164( 91%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie wiem czemu, ale dzisiaj denerwuję się bardziej niż przed poprzednimi dwoma edycjami Mazovii. Może dlatego, że dojazd do Chorzel zajmuje więcej czasu i człowiek ma więcej czasu żeby myśleć o tym? A może dlatego, że pogoda jest piękna i zapowiadają się fajne warunki do jazdy. Przy złej aurze można zły wynik zwalić na pogodę. Przy dobrej, nie.
Jesteśmy na miejscu wcześnie, ale - jak się okazuje - wcześniej od nas dotarli Krzychu z Olafem. Oni już powyciągali rowery z auta i zajadają się bananami.
Parkujemy niedaleko. Słonko przygrzewa, aura wreszcie wiosenna i piknikowa. Większość zawodników startuje w krótkim, ja zresztą też. Wyjeżdżając z domu jeszcze się zastanawiałam nad cieplejszym zestawem, nawet zabrałam go ze sobą. Na szczęście okazał się niepotrzebny.
Mam dużo czasu do startu więc pięćset razy sprawdzam ustawienie siodła i reguluję przedni hamulec, który ciągle ociera po zamontowaniu koła po transporcie wewnątrz auta. Zjadam batona i popijam izotonik, odwiedzam Toja itd.
500 razy sprawdzam ustawienie siodła

Ustawiam się w sektorze o 10.30 i za chwilę zjawia się tam Beata oraz Zosia. W sektorze stoi jeszcze kilka dziewczyn. Będzie ostra walka. Rozmawiamy z Beatą. Wczoraj startowała w Biegu dookoła ZOO (10 km) oraz w zawodach PolandBike w Nowym Dworze. Zapowiada dzisiaj walkę o 5 sektor. Postanawiam zatem trzymać się jej. Po jej wczorajszym męczącym dniu, jest szansa, że mi się to uda ;)
Krzychu podchodzi do nas na chwilę na pogawędkę. On startuje dzisiaj z końca stawki bo to jego pierwszy start w sezonie. Będzie się musiał przebijać przez maruderów.
Start bardzo sprawny, sektory są puszczane szybko więc w zasadzie chwilka tylko mija i już startuje mój sektor (7).
Pilnuję się, żeby za bardzo nie wyrwać, ale zależy mi na tym, żeby cały czas widzieć plecy Beaty. Na asfalcie to proste. Z mojego sektora mało kto mi tu dotrzymuje tempa. Doganiam Beatę i nawet jest moment, że prowadzę cały sektor. Niestety, wiatr jest przeciwny więc postanawiam trochę pofolgować. Daję się wchłonąć i przez jakiś czas jedziemy w grupie, ale już na tym początkowym kawałku asfaltu Zosia zostaje gdzieś z tyłu.
Pilnuję się, żeby za bardzo nie wyrwać

Asfaltowy fragment jest dość długi, daje rozwinąć skrzydła. Amor zblokowany i daję ile mogę (oczywiście pilnując tętna, żeby się nie spalić na starcie). Tempo dochodzi do 40 km/h (na płaskim!).
Gdy wjeżdżamy na szutry i potem do lasu, Beata - z którą do tej pory mijałyśmy się - gdzieś się gubi. Co jakiś czas się oglądam, ale wygląda na to, ze została w tyle.
Pierwszą błotną kałużę przejeżdżam pędem, nawet nie zwracając na nią większej uwagi. Trasa zapowiada się obiecująco - wygląda na to, że poza tą kałużą nie będzie za bardzo gdzie pobrudzić butów. I faktycznie tak jest.
Cała trasa jest suchutka - gdzieniegdzie co najwyżej nieco wilgotna. Ale błota nie ma. Cóż za miła odmiana po Piasecznie. Po Piasecznie obiecywałam sobie, że to mój ostatni sezon w Mazovii, ale dzisiejsza trasa wynagradza poprzednią w pełni.
Jest fantastycznie. Interwałowo, wymagająco, szybko, wolno, zwrotnie - jest FLOW.
Są krótkie i długie podjazdy, bardziej i mniej strome. Są też świetne zjazdy, gdzie wiatr gwiżdże w szczelinach między zębami ;)
W zeszłorocznych Chorzelach zaskoczyło mnie kilka miejsc. Tym razem nie dałam się zaskoczyć. Pierwszy podjazd był dokładnie w tym samym miejscu. Był długi i dość stromy. Podjeżdżam bez większych kłopotów, za wyjątkiem miejsca, gdzie pewien biker prowadzący rower pod górkę włazi mi pod koło. No to koniec podjazdu. Ale w zasadzie prawie cały połknęłam. W zeszłym roku było prowadzenie roweru od podnóża tej górki.
Również inny podjazd, który mnie zaskoczył poprzednio (bardzo szybki zjazd po czym ostry zakręt w lewo i natychmiast podjazd - wówczas nie zdążyłam zredukować), połykam bez problemu. W zasadzie z całej trasy nie podjeżdżam chyba tylko dwóch podjazdów - tego na początku i potem, w drugiej połowie, jednego takiego długiego podjazdu, który wyczerpał chyba wszystkie moje zapasy glikogenu ;)
W jednym miejscu mylę trasę. Jest fajny zjazd a potem dwie drogi - jedna w prawo w dół, druga w lewo w górę. Taśma pośrodku nie wskazuje żadnej drogi. Są co prawda strzałki, ale kto by tam patrzył na strzałki. Przecież ten zjazd jest taki fajny, że musi prowadzić dalej. Budzi mnie dopiero krzyk zawodnika za moimi plecami: "Ej, źle!". Uf, stary dzięki, dzięki Tobie straciłam tylko około 30-40 sekund. Jak się na mecie okazuje, o 30 sekund za dużo ;)
Podjazdów jest mnóstwo, naprawdę dają w kość. Po którymś takim podjeździe, gdy postanawiam chwilę zluzować, dogania mnie Norbert. Narzeka, że pluję na ludzi ;) A co, nie mogę czasem opluć konkurencji? On też chwilę odpoczywa ale jest ode mnie szybszy więc zaraz ucieka gdzieś do przodu.
Niespodziewanie natykam się na niego znów, na przewspaniałym singlowym zjeździe z agrafkami. Ten zjazd, pierwsza myśl... o rety rety... o rety... a potem - ej, przecież przerabialiśmy takie zjazdy na treningach, to się da zjechać przecież!
Jednak najpierw muszę tam przyhamować, bo przede mną biker ma wywrotkę. Na szczęście szybko się zbiera i można przejechać. Pierwszą agrafkę pokonuję powoli ale bezproblemowo. Na dojeździe do drugiej najpierw mam niegroźną glebkę. Koło mi się ześlizguje po zboczu i pac - na bok. Na szczęście za mną nikt nie jedzie na kołach, wszyscy prowadzą (!). Tylko ja taki harpagan? Niemożliwe. Ale fakt jest faktem.
Potem na tymże kawałku właśnie widzę Norberta. Dłubie coś przy rowerze z boku ścieżki i klnie na czym świat stoi. Zerwana taśma wkręciła mu się w zacisk. Fatalnie, trochę mu zajmie wyciągnięcie tego. Ale nie zatrzymuję się tylko dokańczam zjazd. Jeszcze jeden ostry zakręt i potem stromy zjazd.
Oooooch normalnie ten fragment to orgazm w trampkach. Chcę tam jeszcze raz! Wydaje mi się jednak, że nie stał tam żaden fotograf, co za strata :(
Swoją drogą, ciekawa jestem, czy odważyłabym się to zjechać nie będąc w amoku ścigania się - w trzeźwym myśleniu jakoś zwykle mam więcej oporów.
W miarę zbliżania się do mety, trochę ubywa mi sił - podjazdy coraz częściej na młynku, ale jednak podjeżdżam. Odżywam trochę na prostych kawałkach - których jednak nie jest wiele. Tempo jednak jest niewystarczające a w dodatku moja wcześniejsza pomyłka w trasie powoduje, że dogania mnie Beata! A niech to szlag :)
Końcówkę trasy, jakieś 20 kilometrów jedziemy łeb w łeb. Raz ja z przodu, raz ona. W końcu, na fragmencie asfaltu, postanawiamy się przyczepić na koło jakiemuś facetowi. Pechowo jednak, Beacie spada łańcuch i musi się na moment zatrzymać. Nie czekam na nią. siedzę bikerowi na kole przez jakiś czas, żeby odpocząć a potem daję grzecznościowo zmianę. Facet jednak ucieka mi, gdy wjeżdżamy w teren. Zmęczona już jestem i Beata - mimo chwilowej awarii - dogania mnie bez większych problemów.
Kałużę, która była na początku, trzeba przebyć jeszcze raz. Przejeżdżam całą, jednak pod koniec zagrzebuję się trochę w błotku. Jednak kibice biją mi brawo ;)
Kibice stoją jeszcze w jednym fajnym miejscu - w wiosce, na asfalcie, po obu stronach zakrętu o 90 stopni. Drą się i machają rękami jak na Tour de France, całkiem ich sporo! Fajnie dodają siły :) Dobrze, że nie włażą na drogę ;)
Z Beatą cały czas prawie jedziemy razem ale na ostatnim podjeździe nie starcza mi sił, żeby za nią nadążyć. Próbuję nadgonić na kolejnym asfalcie, ale jest za daleko. Gdyby końcówka była cała na asfalcie, pewnie bym ją doszła - ale w tym roku jest inaczej niż w zeszłym. Końcówka schodzi jeszcze na łąkę i szuter. Wertepy zniechęcają mnie do gonienia. Wjeżdżam na stadion i robię ostatnie kółko - 26 sekund za Beatą. Gdyby nie to zmylenie trasy... :)
Jednak walka była wspaniała, dziękuję Beacie na mecie, to było wspaniałe doświadczenie.
Mam dla niej wielki szacunek, że po wczorajszych 2x zawodach jeszcze mi wklepała dzisiaj! Niedużo, ale jednak!
Stoimy sobie jeszcze przez chwilę gawędząc i odpoczywając. Kilka minut po nas na metę wjeżdża Zosia a potem Norbert. Nie dogonił mnie - ale koniec końców i tak ma lepszy czas ode mnie, i to sporo, bo startował z 11 sektora.
Loguję się przy bufecie i po chwili przychodzi Marek. Chwilkę siedzimy, jemy ciasto, pijemy izotonik. Po jakimś czasie na mecie melduje się Olaf a jeszcze potem Krzychu. Pogoda jest piękna, nie chce się ruszyć więc jeszcze siedzimy.
W międzyczasie sms - znów jestem 4. Szlag. :)
Marek ofiarnie zajmuje się moim rowerem, gdy ja próbuję się umyć

55km / 02:41:43
K3: 4/9, open: 14/30
Sektora piątego nie ma, jest szósty (Beata też). Ale jechała dzisiaj jakaś straszliwa harpaganka, która nawet Renacie Supryk wklepała 20 minut!
Ratingi poleciały zatem trochę, sektory też.
Z miejsca i ratingu nie jestem zadowolona ale z czasu - tak. Moja średnia jest o 2 km/h lepsza niż w Chorzelach zeszłorocznych.
Trasa była zachwycająca, naprawdę - numer jeden wśród wszystkich, które dotychczas przejechałam.
Przez cały dystans w zasadzie ścigałam się z Beatą. Nawet, gdy wydawało mi się, że ją zgubiłam to - tylko mi się tak wydawało. Dała mi naprawdę popalić - w niektórych miejscach to myślałam, ze płuca wypluję ;)
kadencja 78/113
Jesteśmy na miejscu wcześnie, ale - jak się okazuje - wcześniej od nas dotarli Krzychu z Olafem. Oni już powyciągali rowery z auta i zajadają się bananami.
Parkujemy niedaleko. Słonko przygrzewa, aura wreszcie wiosenna i piknikowa. Większość zawodników startuje w krótkim, ja zresztą też. Wyjeżdżając z domu jeszcze się zastanawiałam nad cieplejszym zestawem, nawet zabrałam go ze sobą. Na szczęście okazał się niepotrzebny.
Mam dużo czasu do startu więc pięćset razy sprawdzam ustawienie siodła i reguluję przedni hamulec, który ciągle ociera po zamontowaniu koła po transporcie wewnątrz auta. Zjadam batona i popijam izotonik, odwiedzam Toja itd.
500 razy sprawdzam ustawienie siodła

Ustawiam się w sektorze o 10.30 i za chwilę zjawia się tam Beata oraz Zosia. W sektorze stoi jeszcze kilka dziewczyn. Będzie ostra walka. Rozmawiamy z Beatą. Wczoraj startowała w Biegu dookoła ZOO (10 km) oraz w zawodach PolandBike w Nowym Dworze. Zapowiada dzisiaj walkę o 5 sektor. Postanawiam zatem trzymać się jej. Po jej wczorajszym męczącym dniu, jest szansa, że mi się to uda ;)
Krzychu podchodzi do nas na chwilę na pogawędkę. On startuje dzisiaj z końca stawki bo to jego pierwszy start w sezonie. Będzie się musiał przebijać przez maruderów.
Start bardzo sprawny, sektory są puszczane szybko więc w zasadzie chwilka tylko mija i już startuje mój sektor (7).
Pilnuję się, żeby za bardzo nie wyrwać, ale zależy mi na tym, żeby cały czas widzieć plecy Beaty. Na asfalcie to proste. Z mojego sektora mało kto mi tu dotrzymuje tempa. Doganiam Beatę i nawet jest moment, że prowadzę cały sektor. Niestety, wiatr jest przeciwny więc postanawiam trochę pofolgować. Daję się wchłonąć i przez jakiś czas jedziemy w grupie, ale już na tym początkowym kawałku asfaltu Zosia zostaje gdzieś z tyłu.
Pilnuję się, żeby za bardzo nie wyrwać

Asfaltowy fragment jest dość długi, daje rozwinąć skrzydła. Amor zblokowany i daję ile mogę (oczywiście pilnując tętna, żeby się nie spalić na starcie). Tempo dochodzi do 40 km/h (na płaskim!).
Gdy wjeżdżamy na szutry i potem do lasu, Beata - z którą do tej pory mijałyśmy się - gdzieś się gubi. Co jakiś czas się oglądam, ale wygląda na to, ze została w tyle.
Pierwszą błotną kałużę przejeżdżam pędem, nawet nie zwracając na nią większej uwagi. Trasa zapowiada się obiecująco - wygląda na to, że poza tą kałużą nie będzie za bardzo gdzie pobrudzić butów. I faktycznie tak jest.
Cała trasa jest suchutka - gdzieniegdzie co najwyżej nieco wilgotna. Ale błota nie ma. Cóż za miła odmiana po Piasecznie. Po Piasecznie obiecywałam sobie, że to mój ostatni sezon w Mazovii, ale dzisiejsza trasa wynagradza poprzednią w pełni.
Jest fantastycznie. Interwałowo, wymagająco, szybko, wolno, zwrotnie - jest FLOW.
Są krótkie i długie podjazdy, bardziej i mniej strome. Są też świetne zjazdy, gdzie wiatr gwiżdże w szczelinach między zębami ;)
W zeszłorocznych Chorzelach zaskoczyło mnie kilka miejsc. Tym razem nie dałam się zaskoczyć. Pierwszy podjazd był dokładnie w tym samym miejscu. Był długi i dość stromy. Podjeżdżam bez większych kłopotów, za wyjątkiem miejsca, gdzie pewien biker prowadzący rower pod górkę włazi mi pod koło. No to koniec podjazdu. Ale w zasadzie prawie cały połknęłam. W zeszłym roku było prowadzenie roweru od podnóża tej górki.
Również inny podjazd, który mnie zaskoczył poprzednio (bardzo szybki zjazd po czym ostry zakręt w lewo i natychmiast podjazd - wówczas nie zdążyłam zredukować), połykam bez problemu. W zasadzie z całej trasy nie podjeżdżam chyba tylko dwóch podjazdów - tego na początku i potem, w drugiej połowie, jednego takiego długiego podjazdu, który wyczerpał chyba wszystkie moje zapasy glikogenu ;)
W jednym miejscu mylę trasę. Jest fajny zjazd a potem dwie drogi - jedna w prawo w dół, druga w lewo w górę. Taśma pośrodku nie wskazuje żadnej drogi. Są co prawda strzałki, ale kto by tam patrzył na strzałki. Przecież ten zjazd jest taki fajny, że musi prowadzić dalej. Budzi mnie dopiero krzyk zawodnika za moimi plecami: "Ej, źle!". Uf, stary dzięki, dzięki Tobie straciłam tylko około 30-40 sekund. Jak się na mecie okazuje, o 30 sekund za dużo ;)
Podjazdów jest mnóstwo, naprawdę dają w kość. Po którymś takim podjeździe, gdy postanawiam chwilę zluzować, dogania mnie Norbert. Narzeka, że pluję na ludzi ;) A co, nie mogę czasem opluć konkurencji? On też chwilę odpoczywa ale jest ode mnie szybszy więc zaraz ucieka gdzieś do przodu.
Niespodziewanie natykam się na niego znów, na przewspaniałym singlowym zjeździe z agrafkami. Ten zjazd, pierwsza myśl... o rety rety... o rety... a potem - ej, przecież przerabialiśmy takie zjazdy na treningach, to się da zjechać przecież!
Jednak najpierw muszę tam przyhamować, bo przede mną biker ma wywrotkę. Na szczęście szybko się zbiera i można przejechać. Pierwszą agrafkę pokonuję powoli ale bezproblemowo. Na dojeździe do drugiej najpierw mam niegroźną glebkę. Koło mi się ześlizguje po zboczu i pac - na bok. Na szczęście za mną nikt nie jedzie na kołach, wszyscy prowadzą (!). Tylko ja taki harpagan? Niemożliwe. Ale fakt jest faktem.
Potem na tymże kawałku właśnie widzę Norberta. Dłubie coś przy rowerze z boku ścieżki i klnie na czym świat stoi. Zerwana taśma wkręciła mu się w zacisk. Fatalnie, trochę mu zajmie wyciągnięcie tego. Ale nie zatrzymuję się tylko dokańczam zjazd. Jeszcze jeden ostry zakręt i potem stromy zjazd.
Oooooch normalnie ten fragment to orgazm w trampkach. Chcę tam jeszcze raz! Wydaje mi się jednak, że nie stał tam żaden fotograf, co za strata :(
Swoją drogą, ciekawa jestem, czy odważyłabym się to zjechać nie będąc w amoku ścigania się - w trzeźwym myśleniu jakoś zwykle mam więcej oporów.
W miarę zbliżania się do mety, trochę ubywa mi sił - podjazdy coraz częściej na młynku, ale jednak podjeżdżam. Odżywam trochę na prostych kawałkach - których jednak nie jest wiele. Tempo jednak jest niewystarczające a w dodatku moja wcześniejsza pomyłka w trasie powoduje, że dogania mnie Beata! A niech to szlag :)
Końcówkę trasy, jakieś 20 kilometrów jedziemy łeb w łeb. Raz ja z przodu, raz ona. W końcu, na fragmencie asfaltu, postanawiamy się przyczepić na koło jakiemuś facetowi. Pechowo jednak, Beacie spada łańcuch i musi się na moment zatrzymać. Nie czekam na nią. siedzę bikerowi na kole przez jakiś czas, żeby odpocząć a potem daję grzecznościowo zmianę. Facet jednak ucieka mi, gdy wjeżdżamy w teren. Zmęczona już jestem i Beata - mimo chwilowej awarii - dogania mnie bez większych problemów.
Kałużę, która była na początku, trzeba przebyć jeszcze raz. Przejeżdżam całą, jednak pod koniec zagrzebuję się trochę w błotku. Jednak kibice biją mi brawo ;)
Kibice stoją jeszcze w jednym fajnym miejscu - w wiosce, na asfalcie, po obu stronach zakrętu o 90 stopni. Drą się i machają rękami jak na Tour de France, całkiem ich sporo! Fajnie dodają siły :) Dobrze, że nie włażą na drogę ;)
Z Beatą cały czas prawie jedziemy razem ale na ostatnim podjeździe nie starcza mi sił, żeby za nią nadążyć. Próbuję nadgonić na kolejnym asfalcie, ale jest za daleko. Gdyby końcówka była cała na asfalcie, pewnie bym ją doszła - ale w tym roku jest inaczej niż w zeszłym. Końcówka schodzi jeszcze na łąkę i szuter. Wertepy zniechęcają mnie do gonienia. Wjeżdżam na stadion i robię ostatnie kółko - 26 sekund za Beatą. Gdyby nie to zmylenie trasy... :)
Jednak walka była wspaniała, dziękuję Beacie na mecie, to było wspaniałe doświadczenie.
Mam dla niej wielki szacunek, że po wczorajszych 2x zawodach jeszcze mi wklepała dzisiaj! Niedużo, ale jednak!
Stoimy sobie jeszcze przez chwilę gawędząc i odpoczywając. Kilka minut po nas na metę wjeżdża Zosia a potem Norbert. Nie dogonił mnie - ale koniec końców i tak ma lepszy czas ode mnie, i to sporo, bo startował z 11 sektora.
Loguję się przy bufecie i po chwili przychodzi Marek. Chwilkę siedzimy, jemy ciasto, pijemy izotonik. Po jakimś czasie na mecie melduje się Olaf a jeszcze potem Krzychu. Pogoda jest piękna, nie chce się ruszyć więc jeszcze siedzimy.
W międzyczasie sms - znów jestem 4. Szlag. :)
Marek ofiarnie zajmuje się moim rowerem, gdy ja próbuję się umyć

55km / 02:41:43
K3: 4/9, open: 14/30
Sektora piątego nie ma, jest szósty (Beata też). Ale jechała dzisiaj jakaś straszliwa harpaganka, która nawet Renacie Supryk wklepała 20 minut!
Ratingi poleciały zatem trochę, sektory też.
Z miejsca i ratingu nie jestem zadowolona ale z czasu - tak. Moja średnia jest o 2 km/h lepsza niż w Chorzelach zeszłorocznych.
Trasa była zachwycająca, naprawdę - numer jeden wśród wszystkich, które dotychczas przejechałam.
Przez cały dystans w zasadzie ścigałam się z Beatą. Nawet, gdy wydawało mi się, że ją zgubiłam to - tylko mi się tak wydawało. Dała mi naprawdę popalić - w niektórych miejscach to myślałam, ze płuca wypluję ;)
kadencja 78/113
ROWER... i WIOSNA!
Piątek, 20 kwietnia 2012 Kategoria dojazdy, trening, ze zdjęciami
Km: | 36.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:41 | km/h: | 21.74 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening dość nieudany, ale za to przyjemność z popołudniowej jazdy ogromna.
Około 14tej była burza. Obawiałam się, że jak będę wychodzić z pracy to będzie lało. Owszem, padało trochę. Ale na szczęście dość szybko przestało. Dobrze jednak, że w Tribanie mam błotniki ;)
Miałam jechać na Okrzeszyn, ale trochę mi się nie chciało więc rozpoczęłam część treningową na Przyczółkowej. To był błąd bo ciągle coś. A to auto wyjeżdżające, a to rozkopy, to, siamto, owamto. W końcu więc wcisnęłam na Garminie stop i na drugą połowę treningu przeniosłam się na pętlę Okrzeszyńską. Ta część poszła lepiej, bez przeszkadzajek.
Nogi trochę mokre bo wszędzie pełno kałuż. Jednak w trakcie treningu wyszło nawet słonko i zrobiło się bardzo przyjemnie. Wracając nawet machnęłam kilka wiosennych fotek.
Dopiero co się rozchmurzyło

Przygotowania do uprawy ziemi już prawie wszędzie zakończone

Woda po zimie jeszcze nie odparowała

Łabądek

Wieczorem szybki wypad na myjnię z obydwoma rowerami, z pomocą Marka. Obu się należało. Scotta nie myłam od niedzielnych błotnych-spa-zawodów a Tribana od 2 tygodni. Fakt, nie jeździłam na nim ostatnio ale był usyfiony bo ostatnio ciągle coś pada ;)
rozgrzewka
2min w narastającym tempie x 1min x 10
rozjazd (z akcentem w postaci podjazdu na dość twardym przełożeniu i z końcówką na stojąco na ul. Podgrzybków)
kadencja 77/107
Około 14tej była burza. Obawiałam się, że jak będę wychodzić z pracy to będzie lało. Owszem, padało trochę. Ale na szczęście dość szybko przestało. Dobrze jednak, że w Tribanie mam błotniki ;)
Miałam jechać na Okrzeszyn, ale trochę mi się nie chciało więc rozpoczęłam część treningową na Przyczółkowej. To był błąd bo ciągle coś. A to auto wyjeżdżające, a to rozkopy, to, siamto, owamto. W końcu więc wcisnęłam na Garminie stop i na drugą połowę treningu przeniosłam się na pętlę Okrzeszyńską. Ta część poszła lepiej, bez przeszkadzajek.
Nogi trochę mokre bo wszędzie pełno kałuż. Jednak w trakcie treningu wyszło nawet słonko i zrobiło się bardzo przyjemnie. Wracając nawet machnęłam kilka wiosennych fotek.
Dopiero co się rozchmurzyło

Przygotowania do uprawy ziemi już prawie wszędzie zakończone

Woda po zimie jeszcze nie odparowała

Łabądek

Wieczorem szybki wypad na myjnię z obydwoma rowerami, z pomocą Marka. Obu się należało. Scotta nie myłam od niedzielnych błotnych-spa-zawodów a Tribana od 2 tygodni. Fakt, nie jeździłam na nim ostatnio ale był usyfiony bo ostatnio ciągle coś pada ;)
rozgrzewka
2min w narastającym tempie x 1min x 10
rozjazd (z akcentem w postaci podjazdu na dość twardym przełożeniu i z końcówką na stojąco na ul. Podgrzybków)
kadencja 77/107
praca
Wtorek, 10 kwietnia 2012 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 9.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | km/h: | 19.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 168168 ( 93%) | HRavg | 145( 80%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Leniłam się przez trzy dni. Nie miałam rozpisanych treningów, ze względu na święta. I postanowiłam naprawdę nic nie robić bo od powrotu z Alp na okrągło jestem podziębiona. Na przemian katar, kaszel, bolące gardło i tak w kółko. Więc nie wychodziłam na dwór (w miarę możliwości), nie pociłam się i łykałam witaminy.
Ale dzisiaj już nie wytrzymałam i pojechałam do pracy na Szkocie bo muszę trochę pojeździć na nowej sztycy i siodle przed zawodami.


Siodło trochę za bardzo pochylone ale nie mogłam go podregulować w garażu pod pracą bo mój klucz ma zbyt szeroką rączkę i nie da się manipulować śrubą :( Więc popołudniowy trening będę musiała zrobić zjeżdżając do przodu ;)
Zimno, koło zera. Ale zapowiadają ponad 10 stopni na dzisiaj więc ubrałam się mocno na cebulkę.
Ale dzisiaj już nie wytrzymałam i pojechałam do pracy na Szkocie bo muszę trochę pojeździć na nowej sztycy i siodle przed zawodami.


Siodło trochę za bardzo pochylone ale nie mogłam go podregulować w garażu pod pracą bo mój klucz ma zbyt szeroką rączkę i nie da się manipulować śrubą :( Więc popołudniowy trening będę musiała zrobić zjeżdżając do przodu ;)
Zimno, koło zera. Ale zapowiadają ponad 10 stopni na dzisiaj więc ubrałam się mocno na cebulkę.