Półmaraton Wiązowski
Niedziela, 26 lutego 2012 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:20 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 173173 ( 96%) | HRavg | 165( 91%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Udało się, udało! Przebiegłam cały dystans, nie szłam, nie człapałam, przebiegłam!
W dodatku zmieściłam się w limicie czasowym a nawet złamałam go o 10 minut. Poprzedni wynik o 22 minuty.
Myślałam, że umrę, ale się udało :D:D:D
Nie udało się pobiec zgodnie z planem :) Marek zmarudził trochę z dojazdem i nie zdążyliśmy na wcześniejszy start.
Pobiegliśmy zatem o standardowej godzinie, ja - trochę się stresując, czy wyrobię się w limicie. Nie chciałam być całkiem ostatnia więc trzymaliśmy się przedostatniej grupki na trasie a ta przedostatnia grupka biegła "nieco" szybciej niż założone 06:40.
Pierwsza połowa poszła gładko, pewnie dlatego, że z wiatrem no i te dwa miłe zbiegi przed zawrotką.
Po zawrotce, niestety, oklapłam. Dwa podbiegi mnie skutecznie skasowały i wmordewind wraz z gradopodobnym śniegiem nie pozwoliły mi przyspieszyć, a nawet zmusiły mnie do zwolnienia.
Ostatnie 6 km to była męka, ale cały dystans przebiegłam (zatrzymałam się po zawrotce trzy razy na picie, na moment, ale ani kawałka nie szłam). W drugiej
połowie nawet wyprzedziłam kilku słabnących zawodników.
Pod koniec zaczęły mnie łapać delikatne skurcze łydek, na szczęście nie przeszkadzały mi zbytnio (starałam się biec rozluźniając łydki).
Dopiero na ostatnich metrach przed metą, gdy przyspieszyłam, skurcze tak mnie chwyciły, że miałam wrażenie jakby mi się nogi na zewnątrz wyginały, ale dobiegłam. Po zatrzymaniu się za metą dość szybko minęły.
To były pierwsze moje zawody w życiu gdzie złapały mnie skurcze.
Składam to na karb nieprzyzwyczajenia do dystansu i tego, że akurat miałam "babskie dni".
Podsumowując - nie dość, że zmieściłam się w limicie, to jeszcze prawie złamałam 02:20 :) Dokładnie mój czas to 02:20:10. Trochę szkoda tych dziesięciu sekund, mogłabym mówić, że złamałam ;)
Więc pierwszy cel z tegorocznych spełniony :)
Chwilowo mam fazę "nienawidzę półmaratonu" i poważnie zastanawiam się nad odwołanie startu w Warszawskim, ale pewnie za tydzień mi przejdzie ;)
Zdjęcia z mety:
Czerwonego już nie dogonimy
Sama nie wiem, czy to grymas cierpienia, czy szczęścia
W dodatku zmieściłam się w limicie czasowym a nawet złamałam go o 10 minut. Poprzedni wynik o 22 minuty.
Myślałam, że umrę, ale się udało :D:D:D
Nie udało się pobiec zgodnie z planem :) Marek zmarudził trochę z dojazdem i nie zdążyliśmy na wcześniejszy start.
Pobiegliśmy zatem o standardowej godzinie, ja - trochę się stresując, czy wyrobię się w limicie. Nie chciałam być całkiem ostatnia więc trzymaliśmy się przedostatniej grupki na trasie a ta przedostatnia grupka biegła "nieco" szybciej niż założone 06:40.
Pierwsza połowa poszła gładko, pewnie dlatego, że z wiatrem no i te dwa miłe zbiegi przed zawrotką.
Po zawrotce, niestety, oklapłam. Dwa podbiegi mnie skutecznie skasowały i wmordewind wraz z gradopodobnym śniegiem nie pozwoliły mi przyspieszyć, a nawet zmusiły mnie do zwolnienia.
Ostatnie 6 km to była męka, ale cały dystans przebiegłam (zatrzymałam się po zawrotce trzy razy na picie, na moment, ale ani kawałka nie szłam). W drugiej
połowie nawet wyprzedziłam kilku słabnących zawodników.
Pod koniec zaczęły mnie łapać delikatne skurcze łydek, na szczęście nie przeszkadzały mi zbytnio (starałam się biec rozluźniając łydki).
Dopiero na ostatnich metrach przed metą, gdy przyspieszyłam, skurcze tak mnie chwyciły, że miałam wrażenie jakby mi się nogi na zewnątrz wyginały, ale dobiegłam. Po zatrzymaniu się za metą dość szybko minęły.
To były pierwsze moje zawody w życiu gdzie złapały mnie skurcze.
Składam to na karb nieprzyzwyczajenia do dystansu i tego, że akurat miałam "babskie dni".
Podsumowując - nie dość, że zmieściłam się w limicie, to jeszcze prawie złamałam 02:20 :) Dokładnie mój czas to 02:20:10. Trochę szkoda tych dziesięciu sekund, mogłabym mówić, że złamałam ;)
Więc pierwszy cel z tegorocznych spełniony :)
Chwilowo mam fazę "nienawidzę półmaratonu" i poważnie zastanawiam się nad odwołanie startu w Warszawskim, ale pewnie za tydzień mi przejdzie ;)
Zdjęcia z mety:
Czerwonego już nie dogonimy
Sama nie wiem, czy to grymas cierpienia, czy szczęścia
komentarze
Gratulacje ! :) Podziwiam, że przy takich niesprzyjających "okolicznościach" pobiegłaś :)
bmtwo-removed - 10:01 poniedziałek, 27 lutego 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!