Merida Mazovia MTB Toruń - peeling piaskowy
Niedziela, 27 maja 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 54.00 | Km teren: | 52.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 20.90 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uf, strasznie wcześnie muszę dzisiaj wstać. Jadę do Torunia z ekipą Świat Rowerów, czyli z Beatą i Arkiem. Niestety, trzeba się dostosować godzinowo. Więc pobudka 03:45, barbarzyńska pora. Podejrzewam, że nawet Damian nie lubi aż tak wcześnie wstawać ;)
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?
Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie
Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza
Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D
Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec
Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)
Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)
Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację
Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja
Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?
Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie
Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza
Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D
Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec
Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)
Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)
Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację
Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja
Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!