lusterko Selle Italia Eyelink - recenzja
Piątek, 20 marca 2015 Kategoria recenzje, testy, trening, ze zdjęciami
Km: | 45.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:01 | km/h: | 22.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dostałam w prezencie. Pod choinkę ;) Trochę dawno zatem... ale kilka razy musiałam się przejechać, żeby przetestować a nie bardzo miałam okazję przetestować w dzień (ciągle tylko jazdy po nocy i po nocy).

Wreszcie zrobiło się trochę cieplej i jaśniej, można było kilka razy się z lusterkiem przejechać w warunkach standardowego użycia lusterek rowerowych, to znaczy po ulicach miasta.
Na pierwszy rzut oka lusterko wygląda ładnie i solidnie. Jest jednocześnie dość lekkie. W górnej części, przy oprawie lusterka, widać smugi, jakby w procesie produkcji nie doczyszczono resztek kleju. Nie da się tego usunąć. Być może jest tylko tylko wada mojego egzemplarza. W niczym to nie przeszkadza ale jest mało estetyczne.


Na odwrocie lusterka jest niewielki odblask. Przy ustawieniu lusterka "po mojemu", tylna strona lusterka jest skierowana w dół więc odblask świeci sobie w asfalt. Kompletnie nieprzydatny.


Mocowanie lusterka na kierownicy polega na założeniu lusterka od góry na łapę (baranka) i zapięciu rzepem pod klamką hamulca. Jak widać, rzep jest "na okrętkę" i jest, niestety, bardzo krótki. W związku z tym lusterko jest zamocowane dość niepewnie na kierownicy i ma tendencje do lekkiego przechylania się. Zwykle po mieście jeżdżę na łapach i przytrzymuję je dłonią, więc nie ma problemu, ale jeden ze słabych elementów tego lusterka. Ponadto odnoszę wrażenie, że mocowanie pod klamką hamulca upośledza jego pracę (hamulec robi się jakby mniej responsywny).


Obszar lusterka jest nieco wypukły i wystarczająco duży, aby gdy jedzie się prawym pasem trzypasmówki, widać było w nim pozostałe dwa pasy. Sprężynowanie mechanizmu ustawienia lusterka jednak powoduje, że na wspaniałych warszawskich ulicach lusterko się trzęsie i czasem trudno ocenić, na którym pasie jest auto za nami. Efekt - i tak muszę się czasem obrócić do tyłu żeby zweryfikować czy mogę skręcić w lewo... Słabe mocowanie powoduje również, że przy większym wstrząsie całe lusterko się nieco przechyla.
Zakres regulacji położenia lusterka jest duży. Można je obracać wokół osi poziomej, przyginać dół-góra oraz dodatkowo jeszcze delikatnie regulować za pomocą lekkiego przechylenia całości na kierownicy. Można ustawić lusterko naprawdę idealnie do własnych potrzeb. Niestety, nie da się za bardzo tego robić w trakcie jazdy bo regulacja obrotu i przygięcia chodzi dość ciężko i nieco sprężynuje. Z jednej strony zapobiega to samoczynnej zmianie ustawień przy wstrząsie, z drugiej - utrudnia ustawienie lusterka po zmianie pozycji na rowerze. Ustawienie lusterka utrudnia też tendencja do przechylania się całości z powodu słabego mocowania, o czym pisałam powyżej.
Lusterko można całkowicie złożyć np. do postawienia roweru przy ścianie ale żeby jechać trzeba je rozłożyć, bo przeszkadza w położeniu dłoni na łapie kierownicy.

Cena tego lusterka to około 220 zł, sporo...
Plusy: duży zakres widoczności, duży zakres regulacji
Minusy: bardzo wątpliwe mocowanie, trzęsienie się lusterka co utrudnia ocenę sytuacji za nami, cena.
Podsumowanie: najgorzej w tym wszystkim wypada sposób mocowania lusterka. Słabe mocowanie wpływa na stabilność lusterka i pracę hamulca. Gdyby to poprawić, to lusterko byłoby naprawdę fajne a tak, dostaje u mnie jedynie "czyzplusem".

Wreszcie zrobiło się trochę cieplej i jaśniej, można było kilka razy się z lusterkiem przejechać w warunkach standardowego użycia lusterek rowerowych, to znaczy po ulicach miasta.
Na pierwszy rzut oka lusterko wygląda ładnie i solidnie. Jest jednocześnie dość lekkie. W górnej części, przy oprawie lusterka, widać smugi, jakby w procesie produkcji nie doczyszczono resztek kleju. Nie da się tego usunąć. Być może jest tylko tylko wada mojego egzemplarza. W niczym to nie przeszkadza ale jest mało estetyczne.


Na odwrocie lusterka jest niewielki odblask. Przy ustawieniu lusterka "po mojemu", tylna strona lusterka jest skierowana w dół więc odblask świeci sobie w asfalt. Kompletnie nieprzydatny.


Mocowanie lusterka na kierownicy polega na założeniu lusterka od góry na łapę (baranka) i zapięciu rzepem pod klamką hamulca. Jak widać, rzep jest "na okrętkę" i jest, niestety, bardzo krótki. W związku z tym lusterko jest zamocowane dość niepewnie na kierownicy i ma tendencje do lekkiego przechylania się. Zwykle po mieście jeżdżę na łapach i przytrzymuję je dłonią, więc nie ma problemu, ale jeden ze słabych elementów tego lusterka. Ponadto odnoszę wrażenie, że mocowanie pod klamką hamulca upośledza jego pracę (hamulec robi się jakby mniej responsywny).


Obszar lusterka jest nieco wypukły i wystarczająco duży, aby gdy jedzie się prawym pasem trzypasmówki, widać było w nim pozostałe dwa pasy. Sprężynowanie mechanizmu ustawienia lusterka jednak powoduje, że na wspaniałych warszawskich ulicach lusterko się trzęsie i czasem trudno ocenić, na którym pasie jest auto za nami. Efekt - i tak muszę się czasem obrócić do tyłu żeby zweryfikować czy mogę skręcić w lewo... Słabe mocowanie powoduje również, że przy większym wstrząsie całe lusterko się nieco przechyla.
Zakres regulacji położenia lusterka jest duży. Można je obracać wokół osi poziomej, przyginać dół-góra oraz dodatkowo jeszcze delikatnie regulować za pomocą lekkiego przechylenia całości na kierownicy. Można ustawić lusterko naprawdę idealnie do własnych potrzeb. Niestety, nie da się za bardzo tego robić w trakcie jazdy bo regulacja obrotu i przygięcia chodzi dość ciężko i nieco sprężynuje. Z jednej strony zapobiega to samoczynnej zmianie ustawień przy wstrząsie, z drugiej - utrudnia ustawienie lusterka po zmianie pozycji na rowerze. Ustawienie lusterka utrudnia też tendencja do przechylania się całości z powodu słabego mocowania, o czym pisałam powyżej.
Lusterko można całkowicie złożyć np. do postawienia roweru przy ścianie ale żeby jechać trzeba je rozłożyć, bo przeszkadza w położeniu dłoni na łapie kierownicy.

Cena tego lusterka to około 220 zł, sporo...
Plusy: duży zakres widoczności, duży zakres regulacji
Minusy: bardzo wątpliwe mocowanie, trzęsienie się lusterka co utrudnia ocenę sytuacji za nami, cena.
Podsumowanie: najgorzej w tym wszystkim wypada sposób mocowania lusterka. Słabe mocowanie wpływa na stabilność lusterka i pracę hamulca. Gdyby to poprawić, to lusterko byłoby naprawdę fajne a tak, dostaje u mnie jedynie "czyzplusem".
Lasek Bielański fajny jest
Niedziela, 15 marca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 14.79 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 5.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ponieważ jednym z moich punktów w planie na ten sezon jest podszkolenie techniki MTB to uczęszczam. Uczęściłam już na trening teamowy w Wesołej a teraz uczęściłam na szkolenie podstawowe organizowane przez Fundację POMBA. Ich szkolenia z reguły odbywają się daleko od Warszawy ale szczęśliwie w tym sezonie jedno ze szkoleń było w moim pięknym mieście - w Lasku Bielańskim.
Zainteresowanie było tak duże, że trzeba było otworzyć drugą grupę.
O czternastej zbiórka w punkcie widokowym za UKSW. W mojej grupie było 7 osób, w tym trzy z Cyklona, stanowiliśmy silną reprezentację chociaż jeden z Michałów postanowił się nie ujawniać, tzn. wystąpił w stroju nieteamowo-swobodnym ;)
Szkolenie skupiło się na odpowiedniej pozycji i balansie ciałem na rowerze. Najpierw trenowaliśmy na całkiem płaskim, potem na leciutkim zjeździe (fot. POMBA).

Następnie przenieśliśmy się na górkę po przeciwnej stronie i ćwiczyliśmy na ciut bardziej stromym zjeździe z uskokiem i trawersem.

Potem, znów na płaskim, robiliśmy slalom między porozkładanymi czapkami. To wcale nie było łatwe - bo chodziło o obciążenie nogi "zewnętrznej" (tzn. na zewnątrz zakrętu) i branie zakrętów za pomocą balansu ciałem a nie skręcania kierownicy.
Potem ćwiczyliśmy zakręt na zjeździe.


Słaaabo mi to wychodziło. Z jednej strony jeden z instruktorów kazał patrzeć głęboko w zakręt, z drugiej strony - drugi instruktor stał w szczycie zakrętu bardzo blisko ścieżki i trudno było na niego nie patrzeć - żeby w niego nie wjechać. Zakręt był wyprofilowany w taki sposób, że trawers zakrętu opadał na zewnątrz a w dodatku w szczycie zakrętu był piasek. Naprawdę, dla mnie patrzenie dalej za zakręt było nie do przeskoczenia a pochylenie roweru w szczycie zakrętu też było bardzo trudne.
Potem przenieśliśmy się na wał ziemny i ćwiczyliśmy dwa zakręty pod rząd.


Niestety, tutaj zbyt długo nie poćwiczyłam bo trzasnął mi łańcuch. Okazało się, że mam skrzywioną przerzutkę. Trener Pająk naprostował na ile się dało, obym tylko mogła się dotoczyć do domu. Na szczęście udało się to zrobić na tyle szybko, że zaliczyłam jeszcze jeden zjazd z uskokiem, razem z grupą - musiałam tylko uważać, żeby nie zredukować zbytnio z tyłu bo inaczej zakleszczyłby mi się łańcuch.
Szkolenie było bardzo fajne i okazało się, że mam mnóstwo złych przyzwyczajeń... mam nad czym pracować.
Znów niedosyt wyjechanych kilometrów.
Zainteresowanie było tak duże, że trzeba było otworzyć drugą grupę.
O czternastej zbiórka w punkcie widokowym za UKSW. W mojej grupie było 7 osób, w tym trzy z Cyklona, stanowiliśmy silną reprezentację chociaż jeden z Michałów postanowił się nie ujawniać, tzn. wystąpił w stroju nieteamowo-swobodnym ;)
Szkolenie skupiło się na odpowiedniej pozycji i balansie ciałem na rowerze. Najpierw trenowaliśmy na całkiem płaskim, potem na leciutkim zjeździe (fot. POMBA).

Następnie przenieśliśmy się na górkę po przeciwnej stronie i ćwiczyliśmy na ciut bardziej stromym zjeździe z uskokiem i trawersem.

Potem, znów na płaskim, robiliśmy slalom między porozkładanymi czapkami. To wcale nie było łatwe - bo chodziło o obciążenie nogi "zewnętrznej" (tzn. na zewnątrz zakrętu) i branie zakrętów za pomocą balansu ciałem a nie skręcania kierownicy.
Potem ćwiczyliśmy zakręt na zjeździe.


Słaaabo mi to wychodziło. Z jednej strony jeden z instruktorów kazał patrzeć głęboko w zakręt, z drugiej strony - drugi instruktor stał w szczycie zakrętu bardzo blisko ścieżki i trudno było na niego nie patrzeć - żeby w niego nie wjechać. Zakręt był wyprofilowany w taki sposób, że trawers zakrętu opadał na zewnątrz a w dodatku w szczycie zakrętu był piasek. Naprawdę, dla mnie patrzenie dalej za zakręt było nie do przeskoczenia a pochylenie roweru w szczycie zakrętu też było bardzo trudne.
Potem przenieśliśmy się na wał ziemny i ćwiczyliśmy dwa zakręty pod rząd.


Niestety, tutaj zbyt długo nie poćwiczyłam bo trzasnął mi łańcuch. Okazało się, że mam skrzywioną przerzutkę. Trener Pająk naprostował na ile się dało, obym tylko mogła się dotoczyć do domu. Na szczęście udało się to zrobić na tyle szybko, że zaliczyłam jeszcze jeden zjazd z uskokiem, razem z grupą - musiałam tylko uważać, żeby nie zredukować zbytnio z tyłu bo inaczej zakleszczyłby mi się łańcuch.
Szkolenie było bardzo fajne i okazało się, że mam mnóstwo złych przyzwyczajeń... mam nad czym pracować.
Znów niedosyt wyjechanych kilometrów.
po choróbsku
Sobota, 28 lutego 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 25.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:29 | km/h: | 16.92 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zgodnie z moimi przewidywaniami, po weekendzie rozłożyło mnie. W poniedziałek tylko skoczyłam rowerem do pracy bo była przyjemna aura, ale to nie był chyba dobry pomysł. Skończyło się na kilkudniowej przerwie od treningu. Dopiero wczoraj poszłam na rower, na bardzo spokojne rozruszanie kulasów. Chciało mi się strasznie jeździć więc poszłam z przyjemnościąDzisiaj, z jeszcze większą przyjemnością pojechałam na już normalny trening do lasu. Zachęcona porannymi treningami z zeszłego weekendu, wyszłam z domu zanim wstał Zając.
Poranny las przywitał mnie nieco chłodną aurą. Miało to swoje zalety, bo pokłady błota na fragmencie ścieżki wzdłuż torów były na tyle gęste, że błoto nie chlapało i ani ja ani rower nie utytłaliśmy się zanadto.
Widok z rana
Trening sprowadził się do objechania singla. Wszędzie w zasadzie sucho, poza właśnie tym fragmentem przy torach. Jak zrobi się cieplej to błoto będzie tam chlapać na potęgę. Główne ścieżki trochę "ślapkowate".
Ciekawie za to wyglądały okolice wału przy metrze. Ziemia na wjeździe i zjeździe była tak poryta, jakby grasowało tam stado dzików ale ślady opon sugerowały, że to raczej były jakieś dziki zmotoryzowane. Być może ktoś tam szalał na motorze, ale nieładnie tak rozjeżdżać ścieżki. W niektórych miejscach za to chyba faktycznie grasowały dziki - zostawiają charakterystyczne rozległe dołki z fragmentami ziemi porozrzucanymi na krawędziach.
Rowerzyści chyba o tej porze jeszcze śpią za to biegacze mają używanie. Można chyba śmiało powiedzieć, że były ich tabuny ;)
Poranny las przywitał mnie nieco chłodną aurą. Miało to swoje zalety, bo pokłady błota na fragmencie ścieżki wzdłuż torów były na tyle gęste, że błoto nie chlapało i ani ja ani rower nie utytłaliśmy się zanadto.
Widok z rana

Trening sprowadził się do objechania singla. Wszędzie w zasadzie sucho, poza właśnie tym fragmentem przy torach. Jak zrobi się cieplej to błoto będzie tam chlapać na potęgę. Główne ścieżki trochę "ślapkowate".
Ciekawie za to wyglądały okolice wału przy metrze. Ziemia na wjeździe i zjeździe była tak poryta, jakby grasowało tam stado dzików ale ślady opon sugerowały, że to raczej były jakieś dziki zmotoryzowane. Być może ktoś tam szalał na motorze, ale nieładnie tak rozjeżdżać ścieżki. W niektórych miejscach za to chyba faktycznie grasowały dziki - zostawiają charakterystyczne rozległe dołki z fragmentami ziemi porozrzucanymi na krawędziach.
Rowerzyści chyba o tej porze jeszcze śpią za to biegacze mają używanie. Można chyba śmiało powiedzieć, że były ich tabuny ;)
grupowo teamowo
Niedziela, 22 lutego 2015 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: | 75.74 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:07 | km/h: | 24.30 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczorajszy trening MTB pozostawił u mnie pewien niedosyt wyjechanych kilometrów ale dziś odbiłam to sobie z nawiązką. Dawno nie machęłam takiego dystansu. Weekend upłynął mi pod znakiem Cyklona i było to bardzo fajne.
Wczoraj co prawda musiałam się zerwać "skoro świt" i zastanawiałam się, czy dziś mam ochotę znowu się zrywać. Nie aż tak wcześnie jak wczoraj ale wcześniej niż Zając ;) Weekend zawsze poświęcam na sen do godziny, do której Zając pozwoli spać i wczoraj już zarwałam 1,5h więc miałam wątpliwości. Jednak znów - perspektywa przyjemnie rowerowo spędzonego czasu o poranku zgoniła mnie z wyrka przed pobudką Zająca.
Ustawka na znanym okolicznym szosowcom przystanku "Rosochata". Gdy przyjechałam, był tylko jeden Cyklonoosobnik, który właśnie wyładowywał się z samochodu. Czekaliśmy, gawędząc sobie, a tu szumnie zapowiadanej reszty ani widu ani słychu.
Wkrótce pojawił się Szymon i dowiedzieliśmy się, że ustawka nad Wisłą przy Moście Siekierkowskim ma opóźnienie - stąd te braki kadrowe. Wkrótce jednak brakujący element (w tym Prezes) pojawił się i mogliśmy ruszać.
Aura była dość chłodna ale słonko przebijało się przez cienką warstwę chmur. Zapowiadało się, że będzie cieplej - tak też zapowiadali w prognozach więc nie ubrałam się zbyt grubo. Na początku przez to było mi trochę chłodno ale zaraz dobre, równe tempo pozwoliło się rozgrzać.
fot. Marcin Lirski

Chłopaki z Siekierkowskiego byli już po rozgrzewce bo musieli nieźle zasuwać, żeby się za bardzo nie spóźnić na Roso więc chcieli od razu zrobić jakiś wyścig ale ostudziliśmy ich zapędy. Więc po dłuższej chwili w miarę spokojnej jazdy Prezes zarządził ćwiczenie zmian. I w zasadzie trwało to przez cały trening (z przerwami).
fot. Marcin Lirski


Jak się okazało, jazda na zmiany nie jest prosta - nawet przy niewielkiej prędkości. A to ktoś urywał koło, a to ktoś schodził za późno a to za wcześnie. Prezes zdzierał gardło, żeby przywrócić nas do porządku. Nie uniknął przy tym wykrzykiwania brzydkich wyrazów, które to stały się bardziej intensywne jak zwiększyliśmy prędkość a apogeum osiągnęły gdy ktoś mało nie wpadł pod samochód.
W ramach przerywników od ćwiczenia robiliśmy wyścigi pod górkę. Było tych wyścigów chyba ze trzy albo cztery i tylko raz nie byłam ostatnia. Ale mam podejrzenia, że Prezesowi coś nie zadziałało w rowerze (przerzutka?) i dlatego tylko dał się wyprzedzić ;)
Po drodze do Góry Kalwarii musieliśmy zrobić przerwę techniczną.
Mistrz drugiego planu zmienia kapcia, a kapciów było chyba ze dwóch (fot. Szymon Seliga)

Tak, były dwa kapcie ;) (fot. Szymon Seliga)

Podczas tego postoju ostygłam i zrobiło mi się nieźle zimno. Biorąc pod uwagę wczorajszoporanny i dzisiejszoporanny ból gardła, to bankowo będę chora. Ale i tak było warto ;)
Wczoraj co prawda musiałam się zerwać "skoro świt" i zastanawiałam się, czy dziś mam ochotę znowu się zrywać. Nie aż tak wcześnie jak wczoraj ale wcześniej niż Zając ;) Weekend zawsze poświęcam na sen do godziny, do której Zając pozwoli spać i wczoraj już zarwałam 1,5h więc miałam wątpliwości. Jednak znów - perspektywa przyjemnie rowerowo spędzonego czasu o poranku zgoniła mnie z wyrka przed pobudką Zająca.
Ustawka na znanym okolicznym szosowcom przystanku "Rosochata". Gdy przyjechałam, był tylko jeden Cyklonoosobnik, który właśnie wyładowywał się z samochodu. Czekaliśmy, gawędząc sobie, a tu szumnie zapowiadanej reszty ani widu ani słychu.
Wkrótce pojawił się Szymon i dowiedzieliśmy się, że ustawka nad Wisłą przy Moście Siekierkowskim ma opóźnienie - stąd te braki kadrowe. Wkrótce jednak brakujący element (w tym Prezes) pojawił się i mogliśmy ruszać.
Aura była dość chłodna ale słonko przebijało się przez cienką warstwę chmur. Zapowiadało się, że będzie cieplej - tak też zapowiadali w prognozach więc nie ubrałam się zbyt grubo. Na początku przez to było mi trochę chłodno ale zaraz dobre, równe tempo pozwoliło się rozgrzać.
fot. Marcin Lirski

Chłopaki z Siekierkowskiego byli już po rozgrzewce bo musieli nieźle zasuwać, żeby się za bardzo nie spóźnić na Roso więc chcieli od razu zrobić jakiś wyścig ale ostudziliśmy ich zapędy. Więc po dłuższej chwili w miarę spokojnej jazdy Prezes zarządził ćwiczenie zmian. I w zasadzie trwało to przez cały trening (z przerwami).
fot. Marcin Lirski


Jak się okazało, jazda na zmiany nie jest prosta - nawet przy niewielkiej prędkości. A to ktoś urywał koło, a to ktoś schodził za późno a to za wcześnie. Prezes zdzierał gardło, żeby przywrócić nas do porządku. Nie uniknął przy tym wykrzykiwania brzydkich wyrazów, które to stały się bardziej intensywne jak zwiększyliśmy prędkość a apogeum osiągnęły gdy ktoś mało nie wpadł pod samochód.
W ramach przerywników od ćwiczenia robiliśmy wyścigi pod górkę. Było tych wyścigów chyba ze trzy albo cztery i tylko raz nie byłam ostatnia. Ale mam podejrzenia, że Prezesowi coś nie zadziałało w rowerze (przerzutka?) i dlatego tylko dał się wyprzedzić ;)
Po drodze do Góry Kalwarii musieliśmy zrobić przerwę techniczną.
Mistrz drugiego planu zmienia kapcia, a kapciów było chyba ze dwóch (fot. Szymon Seliga)

Tak, były dwa kapcie ;) (fot. Szymon Seliga)

Podczas tego postoju ostygłam i zrobiło mi się nieźle zimno. Biorąc pod uwagę wczorajszoporanny i dzisiejszoporanny ból gardła, to bankowo będę chora. Ale i tak było warto ;)
Wesoło w Wesołej
Sobota, 21 lutego 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 9.39 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:12 | km/h: | 4.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na forum Cyklona Prezes zapodał interesujący mnie temat. Trening techniki MTB. Niestety, w Wesołej, która to miejscowość o przyjemnej nazwie jest mi kompletnie nie po drodze. W dodatku o jakiejś barbarzyńskiej godzinie (8 rano).
Ponieważ jednak z techniką jestem mocno na bakier (co pokazały starty w zeszłorocznym MTB Cross Maratonie), zapowiadała się świetna pogoda oraz zapowiedziało się sporo osób z klubu, co stwarzało wspaniałą okazję dla zacieśnienia moich dość luźnych kontaktów wewnąrzklubowych (głównie ograniczających się do Fejsbuka), postanowiłam zignorować bolesny fakt, że jeśli chcę być na tym treningu to muszę się zwlec z wyra o 6:30. O dziwo, obudziłam się całkiem wyspana - chyba perspektywa poświęcenia dwóch godzin na czystą przyjemność to spowodowała. Szybko się ogarnęłam i o 7:45 byłam już pod Kwaterą Główną
Jak to zwykle bywa przy takich okazjach, trzeba było najpierw pogadać i coś ogarnąć więc wyruszyliśmy w teren z lekkim opóźnieniem
Zbiórka pod Cyklonem (ta i wszystkie kolejne fotki autorstwa Przemka Staszkiewicza)

Ujechaliśmy może z kilkadziesiąt metrów, kiedy to Prezes postanowił nam strzelić piętnastominutową pogadankę o środku ciężkości kolarza.

Po wysłuchaniu prelekcji ruszyliśmy na pierwszą miejscówkę.

Tam, na bardzo łatwym zjeździe trenowaliśmy szuranie tyłkiem po tylnej oponie. W międzyczasie można też było poćwiczyć podjazdy.

Dalej nastąpiła kolejna część wykładu, tym razem dotyczyła pompowania i zastosowania zasięgu rąk ;) Tu pozjeżdżaliśmy na ciut trudniejszym zjeździe z udziałem uskoku, gdzie trzeba było wypiąć tyłek i wyciągnąć ręce, żeby zrównoważyć nagły przechył roweru.

Później przenieśliśmy się na dużo trudniejszy zjazd, bardziej stromy i z pewną ilością korzeni. Nie wszyscy odważyli się go zjechać, ale dla mnie nie stanowił wielkiego problemu.


Kolejnym elementem była mała mulda na ścieżce, gdzie ćwiczyliśmy zasysanie roweru pod siebie.
Najazd na muldę, której tu nie widać bo była malutka - ale była

...i po muldzie, HA!

Potem przejechaliśmy się jeszcze luźno po potencjalnych kolejnych miejscówkach treningowych, między innymi zaliczyliśmy stromy podjazd (nie udało mi się go podjechać do końca chociaż dwa razy próbowałam).



Najfajniejszy był kawałek, którego zdjęć, niestety, nie posiadam. Coś w rodzaju naturalnego pumptracka, nie wiem jak to inaczej określić... ŚWIETNE MIEJSCE, chcę jeszcze raz.
Lansik potreningowy

Cały trening trwał ponad dwie godziny ale ilość kilometrów nie powala - niecałe 10. Czuję straszny niedosyt ale odbiję sobie jutro :P
Było fajnie, opłacało się zerwać z wyra bladym świtem!
Ponieważ jednak z techniką jestem mocno na bakier (co pokazały starty w zeszłorocznym MTB Cross Maratonie), zapowiadała się świetna pogoda oraz zapowiedziało się sporo osób z klubu, co stwarzało wspaniałą okazję dla zacieśnienia moich dość luźnych kontaktów wewnąrzklubowych (głównie ograniczających się do Fejsbuka), postanowiłam zignorować bolesny fakt, że jeśli chcę być na tym treningu to muszę się zwlec z wyra o 6:30. O dziwo, obudziłam się całkiem wyspana - chyba perspektywa poświęcenia dwóch godzin na czystą przyjemność to spowodowała. Szybko się ogarnęłam i o 7:45 byłam już pod Kwaterą Główną
Jak to zwykle bywa przy takich okazjach, trzeba było najpierw pogadać i coś ogarnąć więc wyruszyliśmy w teren z lekkim opóźnieniem
Zbiórka pod Cyklonem (ta i wszystkie kolejne fotki autorstwa Przemka Staszkiewicza)

Ujechaliśmy może z kilkadziesiąt metrów, kiedy to Prezes postanowił nam strzelić piętnastominutową pogadankę o środku ciężkości kolarza.

Po wysłuchaniu prelekcji ruszyliśmy na pierwszą miejscówkę.

Tam, na bardzo łatwym zjeździe trenowaliśmy szuranie tyłkiem po tylnej oponie. W międzyczasie można też było poćwiczyć podjazdy.

Dalej nastąpiła kolejna część wykładu, tym razem dotyczyła pompowania i zastosowania zasięgu rąk ;) Tu pozjeżdżaliśmy na ciut trudniejszym zjeździe z udziałem uskoku, gdzie trzeba było wypiąć tyłek i wyciągnąć ręce, żeby zrównoważyć nagły przechył roweru.

Później przenieśliśmy się na dużo trudniejszy zjazd, bardziej stromy i z pewną ilością korzeni. Nie wszyscy odważyli się go zjechać, ale dla mnie nie stanowił wielkiego problemu.


Kolejnym elementem była mała mulda na ścieżce, gdzie ćwiczyliśmy zasysanie roweru pod siebie.
Najazd na muldę, której tu nie widać bo była malutka - ale była

...i po muldzie, HA!

Potem przejechaliśmy się jeszcze luźno po potencjalnych kolejnych miejscówkach treningowych, między innymi zaliczyliśmy stromy podjazd (nie udało mi się go podjechać do końca chociaż dwa razy próbowałam).



Najfajniejszy był kawałek, którego zdjęć, niestety, nie posiadam. Coś w rodzaju naturalnego pumptracka, nie wiem jak to inaczej określić... ŚWIETNE MIEJSCE, chcę jeszcze raz.
Lansik potreningowy

Cały trening trwał ponad dwie godziny ale ilość kilometrów nie powala - niecałe 10. Czuję straszny niedosyt ale odbiję sobie jutro :P
Było fajnie, opłacało się zerwać z wyra bladym świtem!
pierwsze, drugie i trzecie wrażenie
Sobota, 14 lutego 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 37.01 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:28 | km/h: | 15.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś trzeci raz na nowym Szkocie. Wreszcie za dnia. Można było w końcu pohasać, pohulać i potestować rower na niektórych bardziej technicznych ścieżkach w Lesie.
Za pierwszym razem nie byłam zachwycona. A nawet byłam rozczarowana. Miałam wrażenie, że rower jest ociężały, wolno się rozpędza a w dodatku jest "śliski". To ostatnie zapewne było spowodowane zimowymi leśnymi warunkami. Jeździłam po ciemku, po lesie, po śniegu i lodzie. To nie są warunki do testowania roweru ;)
Za drugim razem było już znacznie lepiej. Efekt napompowania opon do prawidłowego ciśnienia ;) Od razu rower zaczął lepiej jechać i lepiej się prowadzić. Nadal, niestety, nie mogłam się rozbujać bo znów byłam w lesie jak już zapadał zmrok a warunki były chyba jeszcze gorsze niż poprzednio bo śnieg i lód zaczęły topnieć i było mnóstwo błota. Z testowania techniki zrobił mi się dzień uciekającego tylnego koła ;)
Dziś za to, za dnia, mogłam się wreszcie zabawić. Oczywiście przejechałam się singlem a potem pojechałam w dwie miejscówki.
Najpierw przejechałam się singlem, tutaj czuje się już powiew wiosny

Najpierw na wkopane w ziemię wysokie leśne schody przy drodze wzdłuż pola na polanę + mały podjazd obok - tu przetestowałam wielkość kół i amortyzator. Na 26'ce te schody są dużo bardziej przerażające. Na 27'5 za to nie robią większego wrażenia, prawie jak po maśle. Potem skoczyłam na pętlę przy Gąsek/Nowoursynowskiej, gdzie przekonałam się, że duży może więcej ;)
Jak się okazało, rower prowadzi się świetnie, świetnie leży - jak dobrze dopasowana rękawiczka. Odczuwam jedynie potrzebę przesunięcia środka ciężkości do przodu bo mam wrażenie uciekania przedniego koła na podjazdach, może wystarczy przełożenie podkładki. Za to większe koła skutecznie eliminują problem korzeni. Mniejsze korzenie są prawie nieodczuwalne, po większych przejeżdża się jak po delikatnych nierównościach.
Muszę chyba jednak zmienić opony bo na błocie tylne koło niestety dużo łatwiej traci przyczepność niż na Rocket Ronach (takie miałam w poprzednim rowerze).
W głębi lasu nadal zima

Tak sobie myślę, czy by nie zrobić kolejnego (nie wiem już którego) podejścia do mega korzeni koło parku linowego... ;) Na większych kołach może się to da zjechać (tzn. ja dam radę, bo to że inni potrafią to ja wiem). Ale chyba się muszę w tym celu umówić z Czarkiem, udzieli mi kilku instrukcji i w razie czego pozbiera mnie z gleby ;)
Za pierwszym razem nie byłam zachwycona. A nawet byłam rozczarowana. Miałam wrażenie, że rower jest ociężały, wolno się rozpędza a w dodatku jest "śliski". To ostatnie zapewne było spowodowane zimowymi leśnymi warunkami. Jeździłam po ciemku, po lesie, po śniegu i lodzie. To nie są warunki do testowania roweru ;)
Za drugim razem było już znacznie lepiej. Efekt napompowania opon do prawidłowego ciśnienia ;) Od razu rower zaczął lepiej jechać i lepiej się prowadzić. Nadal, niestety, nie mogłam się rozbujać bo znów byłam w lesie jak już zapadał zmrok a warunki były chyba jeszcze gorsze niż poprzednio bo śnieg i lód zaczęły topnieć i było mnóstwo błota. Z testowania techniki zrobił mi się dzień uciekającego tylnego koła ;)
Dziś za to, za dnia, mogłam się wreszcie zabawić. Oczywiście przejechałam się singlem a potem pojechałam w dwie miejscówki.
Najpierw przejechałam się singlem, tutaj czuje się już powiew wiosny

Najpierw na wkopane w ziemię wysokie leśne schody przy drodze wzdłuż pola na polanę + mały podjazd obok - tu przetestowałam wielkość kół i amortyzator. Na 26'ce te schody są dużo bardziej przerażające. Na 27'5 za to nie robią większego wrażenia, prawie jak po maśle. Potem skoczyłam na pętlę przy Gąsek/Nowoursynowskiej, gdzie przekonałam się, że duży może więcej ;)
Jak się okazało, rower prowadzi się świetnie, świetnie leży - jak dobrze dopasowana rękawiczka. Odczuwam jedynie potrzebę przesunięcia środka ciężkości do przodu bo mam wrażenie uciekania przedniego koła na podjazdach, może wystarczy przełożenie podkładki. Za to większe koła skutecznie eliminują problem korzeni. Mniejsze korzenie są prawie nieodczuwalne, po większych przejeżdża się jak po delikatnych nierównościach.
Muszę chyba jednak zmienić opony bo na błocie tylne koło niestety dużo łatwiej traci przyczepność niż na Rocket Ronach (takie miałam w poprzednim rowerze).
W głębi lasu nadal zima

Tak sobie myślę, czy by nie zrobić kolejnego (nie wiem już którego) podejścia do mega korzeni koło parku linowego... ;) Na większych kołach może się to da zjechać (tzn. ja dam radę, bo to że inni potrafią to ja wiem). Ale chyba się muszę w tym celu umówić z Czarkiem, udzieli mi kilku instrukcji i w razie czego pozbiera mnie z gleby ;)
poznajcie wynalazcę
Środa, 11 lutego 2015 Kategoria trening
Km: | 26.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 12.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdy przemieszczam się po Ursynowie, od czasu do czasu widzę pana na dziwacznym rowerze.
(źródło: www.wirtualny-rower.pl)

Krótki, pedały z przodu i wyraźnie zgina się w połowie podczas zakrętów. Dziwo takie. Kiedyś widziałam chyba materiał o tym rowerze w TV. I otóż, któregoś dnia ostatnio, jadąc w Kabaty, akurat wyjechałam z domu prawie na tego pana. Ponieważ jechał w tę samą stronę to zagaiłam rozmowę.
Pan Marek Jurek (zbieżność imienia i nazwiska ze znanym politykiem czysto przypadkowa) jest fizykiem i wymyślił ten rower z powodu czasochłonnego rozmontowywania zwykłego roweru do transportu i montowania go na nowo po transporcie. Nie chciał składaka bo miał za małe koła, więc zaczął myśleć jakby tu połączyć łatwość złożenia składaka z dużymi kołami czyli lepszą efektywnością jazdy.
Koła roweru Pana Marka mają rozmiar 29 a rower, bez żadnych zatrzasków i blokad, składa się i rozkłada w sekundę. Po prostu zgina się go w pół.
(źródło: hasmgrupu.blogspot.com)

Nie ma obaw, że rower złoży się podczas jazdy - prawa fizyki na to nie pozwalają. Rower podobno jest całkiem efektywny, ponieważ nogi są wyciągnięte do przodu to mniej się męczą. Również brak łańcucha pozwala zaoszczędzić energię. Rower jest bardzo zwrotny i radzi sobie z różnymi przeszkodami. Gdzieś na sieci widziałam filmik jak p. Marek zjeżdża na nim z całkiem sporej górki ale teraz nie mogę go odnaleźć.
Tutaj można zobaczyć jak rower jeździ i działa:
https://www.youtube.com/watch?v=4h0LE6mj3-I
Po usłyszeniu, że Pan Marek ma na ten rower patent, zawodowa ciekawość kazała mi zweryfikować tę informację. I póki co, patentu nie ma. Ma za to kilka zgłoszeń patentowych - zgłoszenie europejskie, polskie, australijskie oraz amerykańskie, które to zgłoszenia są kontynuacją zgłoszenia międzynarodowego. Ale to takie tam, zawodowe dywagacje. Jak kogoś to interesuje to link do bazy z informacją o zgłoszeniu międzynarodowym: Espacenet
Pan Marek zdobył nawet złoty medal za ten rower na międzynarodowych targach wynalazków IENA w Norymberdze w 2011 roku.
Cóż z tego... póki co, Pan Marek dotychczas nie znalazł inwestora, który chciałby rozpocząć produkcję tego roweru. Rower jest niekompatybilny z częściami obecnymi na rynku i wymagałby wprowadzenia do produkcji nowych komponentów, które pasowałyby tylko do niego. Trzeba w to zainwestować sporo pieniędzy, zaś ze względu na swą nietypowość, rower raczej nie znajdzie wielu nabywców (tak jak np. rowery poziome, które rzadko się widzi na naszych ulicach).
Takie życie polskich wynalazców.
http://izzybike.eu/
(źródło: www.wirtualny-rower.pl)

Krótki, pedały z przodu i wyraźnie zgina się w połowie podczas zakrętów. Dziwo takie. Kiedyś widziałam chyba materiał o tym rowerze w TV. I otóż, któregoś dnia ostatnio, jadąc w Kabaty, akurat wyjechałam z domu prawie na tego pana. Ponieważ jechał w tę samą stronę to zagaiłam rozmowę.
Pan Marek Jurek (zbieżność imienia i nazwiska ze znanym politykiem czysto przypadkowa) jest fizykiem i wymyślił ten rower z powodu czasochłonnego rozmontowywania zwykłego roweru do transportu i montowania go na nowo po transporcie. Nie chciał składaka bo miał za małe koła, więc zaczął myśleć jakby tu połączyć łatwość złożenia składaka z dużymi kołami czyli lepszą efektywnością jazdy.
Koła roweru Pana Marka mają rozmiar 29 a rower, bez żadnych zatrzasków i blokad, składa się i rozkłada w sekundę. Po prostu zgina się go w pół.
(źródło: hasmgrupu.blogspot.com)

Nie ma obaw, że rower złoży się podczas jazdy - prawa fizyki na to nie pozwalają. Rower podobno jest całkiem efektywny, ponieważ nogi są wyciągnięte do przodu to mniej się męczą. Również brak łańcucha pozwala zaoszczędzić energię. Rower jest bardzo zwrotny i radzi sobie z różnymi przeszkodami. Gdzieś na sieci widziałam filmik jak p. Marek zjeżdża na nim z całkiem sporej górki ale teraz nie mogę go odnaleźć.
Tutaj można zobaczyć jak rower jeździ i działa:
https://www.youtube.com/watch?v=4h0LE6mj3-I
Po usłyszeniu, że Pan Marek ma na ten rower patent, zawodowa ciekawość kazała mi zweryfikować tę informację. I póki co, patentu nie ma. Ma za to kilka zgłoszeń patentowych - zgłoszenie europejskie, polskie, australijskie oraz amerykańskie, które to zgłoszenia są kontynuacją zgłoszenia międzynarodowego. Ale to takie tam, zawodowe dywagacje. Jak kogoś to interesuje to link do bazy z informacją o zgłoszeniu międzynarodowym: Espacenet
Pan Marek zdobył nawet złoty medal za ten rower na międzynarodowych targach wynalazków IENA w Norymberdze w 2011 roku.
Cóż z tego... póki co, Pan Marek dotychczas nie znalazł inwestora, który chciałby rozpocząć produkcję tego roweru. Rower jest niekompatybilny z częściami obecnymi na rynku i wymagałby wprowadzenia do produkcji nowych komponentów, które pasowałyby tylko do niego. Trzeba w to zainwestować sporo pieniędzy, zaś ze względu na swą nietypowość, rower raczej nie znajdzie wielu nabywców (tak jak np. rowery poziome, które rzadko się widzi na naszych ulicach).
Takie życie polskich wynalazców.
http://izzybike.eu/
Przepis na rower
Środa, 4 lutego 2015 Kategoria recenzje, testy, trening
Km: | 49.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:12 | km/h: | 22.32 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wpadła w mojej ręce pozycja stricte rowerowa. Tylko dla zapaleńców i maniaków. Jest tylko i wyłącznie o rowerach i trochę o ludziach. Ale głównie o rowerach.
Jest to książka Roberta Penna "Przepis na rower". Wydana przez Wydawnictwo Galaktyka. Nie wygląda zbyt imponująco ale wsysa niesamowicie.

Autor odbywa podróż po wielu miejscach świata, odwiedza duże i małe fabryki, manufaktury i warsztaty w poszukiwaniu idealnych komponentów do swojego wymarzonego, jedynego w swoim rodzaju roweru.
Rama stalowa czy aluminiowa? Osprzęt Campagnolo? Koła ręcznie robione na zamówienie czy może fabryczne...? Te i inne dylematy rozwiewa prowadząc dyskusje z zapaleńcami, właścicielami warszatatów, twórcami komponentów - a to odwiedzając bliskie miejsca w Wielkiej Brytanii a to wędrując aż do Kalifornii aby zaraz odwiedzić Mediolan.
Przy tej okazji opowiada co nieco o historii powstania roweru i o kształtowaniu się poszczególnych elementów roweru. Jak wyglądały pierwsze rowery? Z czego robiono ramy? Dlaczego ramy współczesnych rowerów przeważnie mają kształt zbliżony do diamentu? Kiedy koła roweru zrównały swoją wielkość?
Przy okazji dowiadujemy się wielu ciekawostek rowerowych, takich na przykład, że szybkozamykacz jest stosowany od 1930 roku (!), że rowery były nazywane "boneshakers", że Mark Twain uważa, że lądowanie na instruktorze nauki jazdy na rowerze jest lepsze od lądowania na kołdrze...
Książka napisana płynnie, lekko i z polotem, chociaż momentami autor skacze po tematach i zaczyna się czasem mylić, co było pierwsze - łańcuch czy wolnobieg. Ale czy to ma znaczenie? Zawsze można wrócić i przeczytać jeszcze raz.
Jeszcze jej nie skończyłam ale mogę z pełnym przekonaniem polecić ją każdemu maniakowi rowerowemu.
Dalszy ciąg dziś będę czytać do poduszki a tymczasem... Gassy czekają.
Jest to książka Roberta Penna "Przepis na rower". Wydana przez Wydawnictwo Galaktyka. Nie wygląda zbyt imponująco ale wsysa niesamowicie.

Autor odbywa podróż po wielu miejscach świata, odwiedza duże i małe fabryki, manufaktury i warsztaty w poszukiwaniu idealnych komponentów do swojego wymarzonego, jedynego w swoim rodzaju roweru.
Rama stalowa czy aluminiowa? Osprzęt Campagnolo? Koła ręcznie robione na zamówienie czy może fabryczne...? Te i inne dylematy rozwiewa prowadząc dyskusje z zapaleńcami, właścicielami warszatatów, twórcami komponentów - a to odwiedzając bliskie miejsca w Wielkiej Brytanii a to wędrując aż do Kalifornii aby zaraz odwiedzić Mediolan.
Przy tej okazji opowiada co nieco o historii powstania roweru i o kształtowaniu się poszczególnych elementów roweru. Jak wyglądały pierwsze rowery? Z czego robiono ramy? Dlaczego ramy współczesnych rowerów przeważnie mają kształt zbliżony do diamentu? Kiedy koła roweru zrównały swoją wielkość?
Przy okazji dowiadujemy się wielu ciekawostek rowerowych, takich na przykład, że szybkozamykacz jest stosowany od 1930 roku (!), że rowery były nazywane "boneshakers", że Mark Twain uważa, że lądowanie na instruktorze nauki jazdy na rowerze jest lepsze od lądowania na kołdrze...
Książka napisana płynnie, lekko i z polotem, chociaż momentami autor skacze po tematach i zaczyna się czasem mylić, co było pierwsze - łańcuch czy wolnobieg. Ale czy to ma znaczenie? Zawsze można wrócić i przeczytać jeszcze raz.
Jeszcze jej nie skończyłam ale mogę z pełnym przekonaniem polecić ją każdemu maniakowi rowerowemu.
Dalszy ciąg dziś będę czytać do poduszki a tymczasem... Gassy czekają.
the day we made contact
Poniedziałek, 2 lutego 2015 Kategoria trening, new gear, test, ze zdjęciami
Km: | 23.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:34 | km/h: | 14.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Strasznie dużo wątków na raz mam do poruszenia w tym wpisie, więc zacznę chronologicznie. ;)
W weekend Zając miał dwie imprezy urodzinowe. Urodziny miał co prawda we środę (już drugie! ależ ten czas leci...) ale impreza proszona (z udziałem dzieci sąsiadów oraz samych sąsiadów) odbyła się w sobotę. W niedzielę była druga impreza, rodzinna, z udziałem pysznego tortu ;)
Zając z prezentem urodzinowym od Starych. W ciągu godziny zdążył złamać obcęgi i wyjąć szybkę z gogli ochronnych... ;)

Na niedzielę był zaplanowany test FTP (nie wykonałam go tydzień temu bo się rozchorowałam) a ja popełniłam przed testem tyle grzechów (świadomie), że znów zastanawiałam się, czy ten test robić. W sobotę dość późno zrobiłam trening (tuż przed wizytą sąsiadów), obżarłam się niemiłosiernie czipsami, czekoladkami, szarlotką, dipem czosnkowym. Wypiłam też półtora piwa (co jak na moje ostatnie przypadki styczności z tym trunkiem jest ilością wprost zatrważającą). Z uwagi na późny trening sobotni, test musiałam zrobić w niedzielę również po południu lub wieczorem (żeby między treningiem a testem była około doba odpoczynku) więc przed testem obżarłam się dodatkowo tortem (bo wizyta u Dziadków była z kolei w porze obiadowej). Przez te dwa dni mało piłam, w dodatku w sobotę na obiad zjadłam niesprawdzoną kupną zupę. W sobotę w nocy w efekcie obżarstwa ganiało mnie do kibla więc źle spałam i odwodniłam się nieco.
No po prostu, głupota bezdenna ;)
Mimo to, przystępując do testu w niedzielę wieczorem czułam się dobrze i pewnie. Czułam, że będzie dobrze. Podczas rozgrzewki czułam, że mam moc ;)
Test poszedł dobrze. Przy pięciominutówce pojechałam trochę zachowawczo i wzrost od poprzedniego wyniósł zaledwie 4 waty ale przy dwudziestominutówce już pojechałam na maksa i byłam lepsza o 7 watów. Zadowolona jestem chociaż zastanawiam się, czy gdyby nie te wszystkie "grzeszki" to nie byłoby jeszcze lepiej... Ale tego nie dowiem się nigdy ;)
W sobotę też dowiedziałam się, że czeka mnie nagroda za udany test... zadzwonił do mnie Czarek z Plusa i poinformował mnie, że w poniedziałek do odbioru będzie mój nowy rowerek <3
Dziś po pracy zatem popędziłam do Plusa odebrać moje cacko a wieczorem nie było opcji "nie chce mi się", po prostu musiałam iść chociaż chwilę pokręcić po lesie.
Zimno, ciemno ale do domu całkiem blisko. Obiecuję, że lepsze zdjęcie będzie wkrótce.

Na razie trudno mi jest opisać swoje wrażenia z jazdy. Na pewno jest inaczej. Tamten był na kołach 26, ten jest na 27'5. Ma inną geometrię, inny amortyzator, inne opony. Muszę go trochę do siebie "poprzesuwać", może pójść na BGFit (który nieodmiennie polecam) no i pojeździć w dzień. Bo w nocy, po oblodzonych ścieżkach, nie można się za bardzo rozbujać.
W weekend Zając miał dwie imprezy urodzinowe. Urodziny miał co prawda we środę (już drugie! ależ ten czas leci...) ale impreza proszona (z udziałem dzieci sąsiadów oraz samych sąsiadów) odbyła się w sobotę. W niedzielę była druga impreza, rodzinna, z udziałem pysznego tortu ;)
Zając z prezentem urodzinowym od Starych. W ciągu godziny zdążył złamać obcęgi i wyjąć szybkę z gogli ochronnych... ;)

Na niedzielę był zaplanowany test FTP (nie wykonałam go tydzień temu bo się rozchorowałam) a ja popełniłam przed testem tyle grzechów (świadomie), że znów zastanawiałam się, czy ten test robić. W sobotę dość późno zrobiłam trening (tuż przed wizytą sąsiadów), obżarłam się niemiłosiernie czipsami, czekoladkami, szarlotką, dipem czosnkowym. Wypiłam też półtora piwa (co jak na moje ostatnie przypadki styczności z tym trunkiem jest ilością wprost zatrważającą). Z uwagi na późny trening sobotni, test musiałam zrobić w niedzielę również po południu lub wieczorem (żeby między treningiem a testem była około doba odpoczynku) więc przed testem obżarłam się dodatkowo tortem (bo wizyta u Dziadków była z kolei w porze obiadowej). Przez te dwa dni mało piłam, w dodatku w sobotę na obiad zjadłam niesprawdzoną kupną zupę. W sobotę w nocy w efekcie obżarstwa ganiało mnie do kibla więc źle spałam i odwodniłam się nieco.
No po prostu, głupota bezdenna ;)
Mimo to, przystępując do testu w niedzielę wieczorem czułam się dobrze i pewnie. Czułam, że będzie dobrze. Podczas rozgrzewki czułam, że mam moc ;)
Test poszedł dobrze. Przy pięciominutówce pojechałam trochę zachowawczo i wzrost od poprzedniego wyniósł zaledwie 4 waty ale przy dwudziestominutówce już pojechałam na maksa i byłam lepsza o 7 watów. Zadowolona jestem chociaż zastanawiam się, czy gdyby nie te wszystkie "grzeszki" to nie byłoby jeszcze lepiej... Ale tego nie dowiem się nigdy ;)
W sobotę też dowiedziałam się, że czeka mnie nagroda za udany test... zadzwonił do mnie Czarek z Plusa i poinformował mnie, że w poniedziałek do odbioru będzie mój nowy rowerek <3
Dziś po pracy zatem popędziłam do Plusa odebrać moje cacko a wieczorem nie było opcji "nie chce mi się", po prostu musiałam iść chociaż chwilę pokręcić po lesie.
Zimno, ciemno ale do domu całkiem blisko. Obiecuję, że lepsze zdjęcie będzie wkrótce.

Na razie trudno mi jest opisać swoje wrażenia z jazdy. Na pewno jest inaczej. Tamten był na kołach 26, ten jest na 27'5. Ma inną geometrię, inny amortyzator, inne opony. Muszę go trochę do siebie "poprzesuwać", może pójść na BGFit (który nieodmiennie polecam) no i pojeździć w dzień. Bo w nocy, po oblodzonych ścieżkach, nie można się za bardzo rozbujać.
testu nie było
Środa, 28 stycznia 2015 Kategoria trening
Km: | 34.68 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:42 | km/h: | 20.40 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam w niedzielę robić test FTP ale nic z tego nie wyszło.
Coś mam pecha do testów. A to wyjadę z trenażera, a to złapię gumę (!) a to znów mam jakiś dołek formy i nawet testu nie mogę ukończyć. Tym razem nawet go nie zaczęłam bo się na weekend rozchorowałam
Dziwne to było. W piątek czułam się całkiem dobrze. Po południu zabrałam Zająca "pod pachę" i poszliśmy do TI FItness. Zająca zostawiłam u opiekunki a sama wypociłam cztery obwody na siłowni. Swoją drogą, polecam wszystkim FIT-mamom takie rozwiązanie. Wszędzie są kluby fitness, które oferują opiekę nad pociechą podczas treningu, trzeba tylko poszukać. W niektórych ta opieka jest płatna, w niektórych wybrane są tylko dni/godziny, kiedy opieka jest dostępna, niemniej jednak - coś takiego istnieje i odkąd okazało się, że Zając chętnie zostaje na sali zabaw w klubie fitness, ja skrzętnie z tego korzystam.
Wracając do tematu jednak - trzasnęłam 4 obwody bez jakichś szczególnych objawów nadchodzącego kryzysu. Po zakończeniu treningu zgarnęłam Zająca i poszliśmy do domu. Gdy wracaliśmy, było mi strasznie zimno i zaczęły mnie boleć podejrzanie wszystkie mięśnie. Tak grypowo. Sądziłam jednak, że może po prostu zbyt szybko wyszłam na zimno po treningu.
W domu, gdy nadal mnie telepało mimo siedzenia pod kołdrą, zmierzyłam temperaturę i okazało się, że mam prawie 38 stopni temperatury. Wszystko mnie bolało, nawet skóra.
Kolejnego dnia czułam się lepiej, jednak nadal czułam się grypowo - boł mięśni i ogólne rozbicie. Odpuściłam sobie zatem tego dnia trening i uznałam, że nawet jeśli w niedzielę poczuję się dobrze, to chyba testu nie ma sensu robić po takim ataku. Skonsultowałam to jeszcze z Łukaszem, który potwierdził, że test w takich okolicznościach nie ma sensu.
W niedzielę czułam się już dobrze ale zgodnie z ustaleniami, pokręciłam tylko spokojnie na trenarzeże. W poniedziałek takoż.
Dzisiaj miałam ciężki dzień bo Zając postanowił zrezygnować z popołudniowej drzemki. Ci, którzy mają dzieci wiedzą, jak ważna jest drzemka dziecka w ciągu dnia dla zdrowia psychicznego rodziców ;) Wieczorem miałam już tak dość, że uciekłam na rower.
Była przedziwna aura. Pod blokiem zimno więc ubrałam się w wiatrówkę. Na WIlanowie i dalej, na okolicznych wioskach, sporo cieplej i szybko pożałowałam tego pochopnego ubrania się. Nie mogłam się już jednak rozebrać z kurtki bo byłam zgrzana a w takich warunkach ponowne przeziębienie zagwarantowane. Trudno.
Odwaliłam swoje "młynki" i potem już spokojna jazda. Zrobiłam dziś krótką pętlę z zawrotką w Ciszycy. Gdy wracałam, nagle zmieniła się pogoda. Niebo zrobiło się niespodziewanie krystalicznie czyste, księżyc świecił tak, że można było wyłączyć lampę w rowerze i nagle wiatr z ciepłego zrobił się baaaaardzo zimny. Niemal w oczach było widać, jak ścinają się kałuże. Zmarzłam na dojeździe do domu, na szczęście niezbyt mocno.
Coś mam pecha do testów. A to wyjadę z trenażera, a to złapię gumę (!) a to znów mam jakiś dołek formy i nawet testu nie mogę ukończyć. Tym razem nawet go nie zaczęłam bo się na weekend rozchorowałam
Dziwne to było. W piątek czułam się całkiem dobrze. Po południu zabrałam Zająca "pod pachę" i poszliśmy do TI FItness. Zająca zostawiłam u opiekunki a sama wypociłam cztery obwody na siłowni. Swoją drogą, polecam wszystkim FIT-mamom takie rozwiązanie. Wszędzie są kluby fitness, które oferują opiekę nad pociechą podczas treningu, trzeba tylko poszukać. W niektórych ta opieka jest płatna, w niektórych wybrane są tylko dni/godziny, kiedy opieka jest dostępna, niemniej jednak - coś takiego istnieje i odkąd okazało się, że Zając chętnie zostaje na sali zabaw w klubie fitness, ja skrzętnie z tego korzystam.
Wracając do tematu jednak - trzasnęłam 4 obwody bez jakichś szczególnych objawów nadchodzącego kryzysu. Po zakończeniu treningu zgarnęłam Zająca i poszliśmy do domu. Gdy wracaliśmy, było mi strasznie zimno i zaczęły mnie boleć podejrzanie wszystkie mięśnie. Tak grypowo. Sądziłam jednak, że może po prostu zbyt szybko wyszłam na zimno po treningu.
W domu, gdy nadal mnie telepało mimo siedzenia pod kołdrą, zmierzyłam temperaturę i okazało się, że mam prawie 38 stopni temperatury. Wszystko mnie bolało, nawet skóra.
Kolejnego dnia czułam się lepiej, jednak nadal czułam się grypowo - boł mięśni i ogólne rozbicie. Odpuściłam sobie zatem tego dnia trening i uznałam, że nawet jeśli w niedzielę poczuję się dobrze, to chyba testu nie ma sensu robić po takim ataku. Skonsultowałam to jeszcze z Łukaszem, który potwierdził, że test w takich okolicznościach nie ma sensu.
W niedzielę czułam się już dobrze ale zgodnie z ustaleniami, pokręciłam tylko spokojnie na trenarzeże. W poniedziałek takoż.
Dzisiaj miałam ciężki dzień bo Zając postanowił zrezygnować z popołudniowej drzemki. Ci, którzy mają dzieci wiedzą, jak ważna jest drzemka dziecka w ciągu dnia dla zdrowia psychicznego rodziców ;) Wieczorem miałam już tak dość, że uciekłam na rower.
Była przedziwna aura. Pod blokiem zimno więc ubrałam się w wiatrówkę. Na WIlanowie i dalej, na okolicznych wioskach, sporo cieplej i szybko pożałowałam tego pochopnego ubrania się. Nie mogłam się już jednak rozebrać z kurtki bo byłam zgrzana a w takich warunkach ponowne przeziębienie zagwarantowane. Trudno.
Odwaliłam swoje "młynki" i potem już spokojna jazda. Zrobiłam dziś krótką pętlę z zawrotką w Ciszycy. Gdy wracałam, nagle zmieniła się pogoda. Niebo zrobiło się niespodziewanie krystalicznie czyste, księżyc świecił tak, że można było wyłączyć lampę w rowerze i nagle wiatr z ciepłego zrobił się baaaaardzo zimny. Niemal w oczach było widać, jak ścinają się kałuże. Zmarzłam na dojeździe do domu, na szczęście niezbyt mocno.