testu nie było
Środa, 28 stycznia 2015 Kategoria trening
Km: | 34.68 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:42 | km/h: | 20.40 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam w niedzielę robić test FTP ale nic z tego nie wyszło.
Coś mam pecha do testów. A to wyjadę z trenażera, a to złapię gumę (!) a to znów mam jakiś dołek formy i nawet testu nie mogę ukończyć. Tym razem nawet go nie zaczęłam bo się na weekend rozchorowałam
Dziwne to było. W piątek czułam się całkiem dobrze. Po południu zabrałam Zająca "pod pachę" i poszliśmy do TI FItness. Zająca zostawiłam u opiekunki a sama wypociłam cztery obwody na siłowni. Swoją drogą, polecam wszystkim FIT-mamom takie rozwiązanie. Wszędzie są kluby fitness, które oferują opiekę nad pociechą podczas treningu, trzeba tylko poszukać. W niektórych ta opieka jest płatna, w niektórych wybrane są tylko dni/godziny, kiedy opieka jest dostępna, niemniej jednak - coś takiego istnieje i odkąd okazało się, że Zając chętnie zostaje na sali zabaw w klubie fitness, ja skrzętnie z tego korzystam.
Wracając do tematu jednak - trzasnęłam 4 obwody bez jakichś szczególnych objawów nadchodzącego kryzysu. Po zakończeniu treningu zgarnęłam Zająca i poszliśmy do domu. Gdy wracaliśmy, było mi strasznie zimno i zaczęły mnie boleć podejrzanie wszystkie mięśnie. Tak grypowo. Sądziłam jednak, że może po prostu zbyt szybko wyszłam na zimno po treningu.
W domu, gdy nadal mnie telepało mimo siedzenia pod kołdrą, zmierzyłam temperaturę i okazało się, że mam prawie 38 stopni temperatury. Wszystko mnie bolało, nawet skóra.
Kolejnego dnia czułam się lepiej, jednak nadal czułam się grypowo - boł mięśni i ogólne rozbicie. Odpuściłam sobie zatem tego dnia trening i uznałam, że nawet jeśli w niedzielę poczuję się dobrze, to chyba testu nie ma sensu robić po takim ataku. Skonsultowałam to jeszcze z Łukaszem, który potwierdził, że test w takich okolicznościach nie ma sensu.
W niedzielę czułam się już dobrze ale zgodnie z ustaleniami, pokręciłam tylko spokojnie na trenarzeże. W poniedziałek takoż.
Dzisiaj miałam ciężki dzień bo Zając postanowił zrezygnować z popołudniowej drzemki. Ci, którzy mają dzieci wiedzą, jak ważna jest drzemka dziecka w ciągu dnia dla zdrowia psychicznego rodziców ;) Wieczorem miałam już tak dość, że uciekłam na rower.
Była przedziwna aura. Pod blokiem zimno więc ubrałam się w wiatrówkę. Na WIlanowie i dalej, na okolicznych wioskach, sporo cieplej i szybko pożałowałam tego pochopnego ubrania się. Nie mogłam się już jednak rozebrać z kurtki bo byłam zgrzana a w takich warunkach ponowne przeziębienie zagwarantowane. Trudno.
Odwaliłam swoje "młynki" i potem już spokojna jazda. Zrobiłam dziś krótką pętlę z zawrotką w Ciszycy. Gdy wracałam, nagle zmieniła się pogoda. Niebo zrobiło się niespodziewanie krystalicznie czyste, księżyc świecił tak, że można było wyłączyć lampę w rowerze i nagle wiatr z ciepłego zrobił się baaaaardzo zimny. Niemal w oczach było widać, jak ścinają się kałuże. Zmarzłam na dojeździe do domu, na szczęście niezbyt mocno.
Coś mam pecha do testów. A to wyjadę z trenażera, a to złapię gumę (!) a to znów mam jakiś dołek formy i nawet testu nie mogę ukończyć. Tym razem nawet go nie zaczęłam bo się na weekend rozchorowałam
Dziwne to było. W piątek czułam się całkiem dobrze. Po południu zabrałam Zająca "pod pachę" i poszliśmy do TI FItness. Zająca zostawiłam u opiekunki a sama wypociłam cztery obwody na siłowni. Swoją drogą, polecam wszystkim FIT-mamom takie rozwiązanie. Wszędzie są kluby fitness, które oferują opiekę nad pociechą podczas treningu, trzeba tylko poszukać. W niektórych ta opieka jest płatna, w niektórych wybrane są tylko dni/godziny, kiedy opieka jest dostępna, niemniej jednak - coś takiego istnieje i odkąd okazało się, że Zając chętnie zostaje na sali zabaw w klubie fitness, ja skrzętnie z tego korzystam.
Wracając do tematu jednak - trzasnęłam 4 obwody bez jakichś szczególnych objawów nadchodzącego kryzysu. Po zakończeniu treningu zgarnęłam Zająca i poszliśmy do domu. Gdy wracaliśmy, było mi strasznie zimno i zaczęły mnie boleć podejrzanie wszystkie mięśnie. Tak grypowo. Sądziłam jednak, że może po prostu zbyt szybko wyszłam na zimno po treningu.
W domu, gdy nadal mnie telepało mimo siedzenia pod kołdrą, zmierzyłam temperaturę i okazało się, że mam prawie 38 stopni temperatury. Wszystko mnie bolało, nawet skóra.
Kolejnego dnia czułam się lepiej, jednak nadal czułam się grypowo - boł mięśni i ogólne rozbicie. Odpuściłam sobie zatem tego dnia trening i uznałam, że nawet jeśli w niedzielę poczuję się dobrze, to chyba testu nie ma sensu robić po takim ataku. Skonsultowałam to jeszcze z Łukaszem, który potwierdził, że test w takich okolicznościach nie ma sensu.
W niedzielę czułam się już dobrze ale zgodnie z ustaleniami, pokręciłam tylko spokojnie na trenarzeże. W poniedziałek takoż.
Dzisiaj miałam ciężki dzień bo Zając postanowił zrezygnować z popołudniowej drzemki. Ci, którzy mają dzieci wiedzą, jak ważna jest drzemka dziecka w ciągu dnia dla zdrowia psychicznego rodziców ;) Wieczorem miałam już tak dość, że uciekłam na rower.
Była przedziwna aura. Pod blokiem zimno więc ubrałam się w wiatrówkę. Na WIlanowie i dalej, na okolicznych wioskach, sporo cieplej i szybko pożałowałam tego pochopnego ubrania się. Nie mogłam się już jednak rozebrać z kurtki bo byłam zgrzana a w takich warunkach ponowne przeziębienie zagwarantowane. Trudno.
Odwaliłam swoje "młynki" i potem już spokojna jazda. Zrobiłam dziś krótką pętlę z zawrotką w Ciszycy. Gdy wracałam, nagle zmieniła się pogoda. Niebo zrobiło się niespodziewanie krystalicznie czyste, księżyc świecił tak, że można było wyłączyć lampę w rowerze i nagle wiatr z ciepłego zrobił się baaaaardzo zimny. Niemal w oczach było widać, jak ścinają się kałuże. Zmarzłam na dojeździe do domu, na szczęście niezbyt mocno.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!