kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Karczew

Sobota, 13 czerwca 2015 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 53.23 Km teren: 0.00 Czas: 02:05 km/h: 25.55
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Ile można w kółko jeździć po tych samych trasach, no ile?
Do znudzenia.
Więc, trochę mi się znudziło... i postanowiłam dziś pojechać gdzie indziej.
Po zajęciach najpierw standardową trasą do Mostu Siekierkowskiego. Zwykle pojechałabym utwardzoną ścieżką na Wale Zawadowskim ale tym razem przejechałam na drugą stronę Wisły. Pojechałam prościutko do Karczewa.
Trasa jest, prawdę powiedziawszy, średnio przyjemna. Najpierw nierówna ścieżka z kostki na Wale Miedzeszyńskim - na góralu pewnie bym nie odczuła ale na kolarce trochę mi wytrzęsło tyłek. Potem bardzo ruchliwa trasa, zupełnie bez pobocza, aż do zakrętu na Otwock. Jedynym pocieszeniem na tym odcinku był w miarę równy asfalt i wiatr w plecy. Dopiero za Otwockiem otwiera się piękne, dość równe pobocze i można jechać już bardziej bezstresowo. Do Karczewa myknęłam w ciut powyżej godzinę, przy czym kilka pierwszych minut nie zapisało się bo zapomniałam wcisnąć "start" ;) - w tym rekord prędkości zjazdu Spacerową (goniłam Ferrari i w tym celu wymijałam autobus), nawet przez chwilę myślałam żeby zawrócić i powtórzyć ;)
W Karczewie dojazd do promu, po betonowych płytach, też na kolarce trochę słabo. Niemniej jednak przeprawa promowa była dość przyjemnym doświadczeniem. Pierwszy raz miałam okazję płynąć tym promem. Przeprawa trwa ze 3 minuty, ledwo zdążyłam wyciągnąć telefon ;)


Od strony Karczewa ze cztery auta czekały na przeprawę. Dwa wchodzą na prom. Rowerzystów było sztuk jeden - ja ;) Nie musiałam czekać w kolejce.



Za to w Gassach dzika kolejka. Kilkanaście aut i mnóstwo pieszych i rowerzystów.



Powrót do domu już standardowo - wzdłuż Wału przez Obórki i Okrzeszyn.

nieznane

Piątek, 5 czerwca 2015 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: 56.50 Km teren: 0.00 Czas: 02:15 km/h: 25.11
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Mam lekki tydzień. Dużo wolnego i dużo wolnej jazdy ;)
Piękna pogoda i spokojne tempo sprzyjają, żeby czasem skręcić na drogę, którą się nigdy nie jechało.
Można znaleźć coś ciekawego :)


PB Nadarzyn

Niedziela, 31 maja 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 50.19 Km teren: 0.00 Czas: 02:14 km/h: 22.47
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Jak ja lubię, dla odmiany, czasem "wystąpić" na mazowieckim maratonie. Może mają takie maratony swoje wady (np. dzikie tłumy na starcie i na trasie, dopóki stawka się nie poukłada... w przypadku startu z dalszego sektora - korki związane z gorszymi umięjetnościami zaawodników...) ale mają też zalety (niezaprzeczalną zaletą jest fakt, że nie trzeba wstawać o 6 rano, drugą - że spotyka się mnóstwo znajomych). Ponieważ teraz mam sporą przerwę pomiędzy startami w MTB Cross Maraton, to postanowiłam się przejechać do Nadarzyna. Raz, że noga musi się kręcić, dwa - że może uda mi się zdobyć punkty dla teamu a trzy - że chcę się porównać ze sobą samą z zeszłego roku.

Trasę w Nadarzynie zapamiętałam z zeszłego roku jako płaską, nudną i bez żadnych wyzwań technicznych. Więc nastawiona jestem na zaginkę od samego początku. Tymczasem, kręcę się po miasteczku i wypatruję Cyklonów. Jest między innymi Michał, Łukasz, Damian, Karolina, po jakimś czasie również dociera Adam i Małgosia oraz jeszcze jedna nowa koleżanka, Ania. Pogaduchy odchodzą w najlepsze, czas ucieka a tymczasem przydałoby się zapuścić żurawia na trasę. Ania decyduje mi się towarzyszyć więc jedziemy razem. Na pierwszych kilometrach jest kilka niedużych kałuż, podobnie jak w zeszłym roku. Przejeżdżamy kawałek i wracamy żeby zobaczyć końcówkę a potem rozjeżdżamy się do sektorów, bo już pora.

Po Otwocku spadłam do 8 sektora, podobnie jak Michał - którego tu spotykam. Cieszę się, że tu jest bo mam z kim pogadać (reszta Cyklona w innych sektorach) a poza tym może jest szansa że będziemy się wspierać na trasie (o ile startujący tłum nas nie rozdzieli). Dogadujemy się, że będziemy się starali jechać razem.

Po starcie jest tłoczno. Jakoś wyjeżdżam trochę przed Michała i staram się przebijać przez ludzi jadących rządkiem "po śladach". Gdzie się da, omijam bokiem, nawet trochę po chaszczach.

Jaka ja mała przy tych wszystkich rosłych chłopach (fot. Artur Więckowski)




Na początku nie oglądam się więc nie wiem czy Michał jedzie za mną, ale gdy po jakimś czasie, gdy się trochę poluźnia, sprawdzam - nie widzę go za sobą. No cóż - ustaliliśmy, że jakby co - nie czekamy na siebie. Ponieważ nie wiem, czy Michała tylko zablokował tłum czy może miał jakąś awarię, to nie czekam i jadę swoje.

Niedługo po starcie, na jakimś zakręcie mam lekką kolizję z potężnym zawodnikiem, który zahacza mnie chyba kierownicą, próbując wejść w zakręt przede mną. Przez moment widzę się już leżącą ale odzyskuję równowagę i jadę dalej, nie daję się wyprzedzić.

Bardzo możliwe, że to była właśnie ta sytuacja... (fot. Zbigniew Świderski)




Jedzie mi się bardzo fajnie, chociaż brakuje mi przewyższeń, bo już się przyzwyczaiłam że są. Tutaj ich po prostu nie ma. Jest to - poza fragmentem w żwirowni - chyba najbardziej płaski maraton na świecie. Nawet w Lesie Kabackim nie jest tak płasko ;) Leśne dukty, szutry, od czasu do czasu leśna ścieżka. Tak ogólnie to paradosalnie - trasa jest dość niebezpieczna bo zachęca do bardzo szybkiej jazdy co skutkować może wypadkiem - zwłaszcza przy jeździe w grupie albo na zakręcie. Mijam zresztą na trasie trzy razy "wysypanych" zawodników, w tym jednego chyba poważnie "wysypanego" - bo najpierw widzę stojącą z boku trasy, tuż przed szutrowym zakrętem, kobietę machającą rękami. Zwalniam - i dobrze - bo za chwilę widzę leżącego zawodnika a przy nim grupkę ludzi. Przejeżdżam ten fragment dość spokojnie i za chwilę widzę idę osobę z obsługi trasy, która pyta mnie czy karetka już jest. Nie było.

W niektórych miejscach warto trochę odpocząć (fot. Valery Hrodz)


Na tej trasie najfajniejszym fragmentem jest żwirownia. Pierwsza pętla prowadzi przez nią identycznie jak w zeszłym roku ale druga jest nieco zmodyfikowana i jedzie się po kapitalnym pumptracku. W pobliżu po hopkach jeżdżą motocykliści. Za wyjątkiem bardzo stromego piaszczystego nasypu na drugiej pętli, całą resztę żwirowni pokonuję bezproblemowo w siodle a na pumptracku stosuję tricki z Kazurki. Generalnie mam naprawdę zabawę na tym fragmencie. Fajny też jest niedługi singiel na dojeździe do parku - mety. Na dole krótkiego stromego zjazdu stoją ludzie i dopingują. Strasznie lubię takie miejsca ale rzadko się zdarzają takie sytuacje na maratonach MTB.

Michał odnajduje się w czarnomagiczny sposób w okolicach 37 kilometra. Na pytanie, gdzie się podziewał całą trasę, żartuje sobie, że specjalnie został z tyłu, żeby mieć większą satysfakcję z dogonienia mnie ;) A tak naprawdę - został przyblokowany po starcie i stracił sporo czasu przebijając się. Dalej jedziemy już razem, wzajemnie motywując się do szybszej jazdy. Najpierw ja namawiam Michała, żeby pogonić gościa z przodu. Michał daje w palnik i nie jestem w stanie utrzymać mu koła - ale chyba po niedługim czasie kończy mu się boost ;) Nie dogania tego gościa a nawet daje się wyprzedzić dwóm kolejnym i udaje mi się go dogonić. Teraz ja mam chyba więcej siły więc Michał jedzie za mną. Po jakimś czasie ja trochę wyrywam bo widzę z przodu kobietę i postanawiam ją "łyknąć", co przychodzi mi bez większych problemów. W międzyczasie Michał odżywa i wyrywa do przodu, znów zostawiając mnie bezczelnie z tyłu. Aż do mety próbuję go gonić ale już mi się nie udaje i w efekcie Michał dojeżdża kilka sekund przede mną.

Po dojechaniu na mete mam zdrętwiałe dwa małe palce prawej ręki. To chyba oznacza, że z Guru fittingiem coś poszło nie tak. Nie będę na razie jednak jednoznacznie wyrokować bo być może co innego było powodem. Muszę jeszcze pojeździć.
Sms z wynikami przychodzi bardzo szybko - 5 miejsce, czas 2:14:56. Gorszy niż zeszłoroczny ale też trasa była sporo dłuższa. Średnia w każdym razie wyższa.
Pomaratonowy melanż upływa bardzo przyjemnie. Siedzimy całą ekipą, szamiemy makaron i ciastka, gadamy sobie. Potem ja jeszcze idę poklaskać Karolinie na podium w MINI i wreszcie rozjeżdżamy się do domu.

[edit: open 12/27, kat. 5/11; rating w kategorii 89,5% to jest o wiele lepiej niż w zeszłym roku; dołożyłam się do punktów drużynowych i awans do 5 sektora - zadowolona]

Guru bike fitting

Sobota, 30 maja 2015 Kategoria trening, dojazdy, recenzje, testy, fitting
Km: 23.50 Km teren: 0.00 Czas: 01:15 km/h: 18.80
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Postanowiłam zużyć bony do SportGuru wygrane na czasówce w Opaczy w inny sposób niż zakupy. Częściowo sfinansowałam sobie nimi bikefitting.
Zwykle robie fitting w Airbiku ale ponieważ miałam te bony, a chciałam spróbować czegoś innego, to Guru było dość oczywistym wyborem.

Guru fitting odbywa się ciut inaczej niż BG Fit (jakby ktoś chciał zapoznać się z moimi wpisami na temat BG Fit to są tu: BG Fit 1: Scott Scale 70BG Fit 2: B'twin Triban 3BG Fit 3: KTM Strada 2000). BG Fit robi się siedząc na własnym rowerze. Do większości zmian trzeba zejść z roweru - fitter wprowadza proponowaną zmianę, po czym siada się i pedałuje dalej. W związku z tym każda zmiana wymaga czasu i za każdym powrotem na rower ciało układa się na rowerze inaczej. Tymczasem Guru ma taki oto sprzęt do tortur:



Najpierw dokonuje się pomiarów na rowerze, który ma być ustawiany i przenosi się obecne ustawienia na tę maszynkę. Montuje się odpowiednią kierownicę (analogiczną do tej, która jest w rowerze klienta - może to być szosowy baranek, kierownica czasowa, kierownica mtb), biorąc pod uwagę jej szerokość. Moja była niestandardowa (była obcięta) więc fitter nie miał na składzie identycznej, musiał zamontować szerszą - ale zaznaczył na niej taśmami miejsca, gdzie kończy się moja., odpowiednie pedały (analogiczne jak ma klient), analogiczne siodło (w moim przypadku zamontowane zostało identyczne siodło), nawet korby można ustawić dłuższe lub krótsze.
W międzyczasie fitter wypytywał mnie co, jak i gdzie jeżdżę, ile trenuję itd. oraz co mi doskwiera. A doskwierały mi w rowerze najbardziej dwie rzeczy (wydawało by się, że sprzeczne): pierwsza to odczucie bardzo mocno obciążonych rąk i barków zaś druga - uciekanie przedniego koła na podjazdach.
Po zamontowaniu odpowiednich "miejsc styku" rowerzysty z rowerem, komputer - po wprowadzeniu danych z mojego roweru - automatycznie ustawił odpowiednio wszystkie pozostałe parametry (wysokość siodła i kierownicy, odległości kiera - siodło itd.). 
Komputer zmierzył również mnie samą (wzrost, długość kończyn), co jest realizowane za pomocą systemu Xbox Kinect (do czegoś się to przydaje, jak się okazuje).
Potem kręciłam sobie a fitter zmieniał różne ustawienia - a to mi podnosił siodło (w trakcie jazdy), a to opuszczał, a to kierę, a to wydłużał całość, a to skracał. Zaczęliśmy jednak od prób różnych siodeł bo ostatnio moje wydaje mi się jakieś niewygodne. Żadne mi jednak nie pasowało aż wróciliśmy do pierwotnego... i okazało się, że jest najwygodniejsze ;)
W związku z faktem, że nie musiałam przy każdej zmianie schodzić z roweru (tylko przy wymianie siodeł oraz przy skracaniu korb), całość trwała o wiele krócej niż BG Fit - chociaż i tak fitter powiedział, że dłużej niż to zwykle zajmuje (około 2,5h, zwykle około 2h). Ale to głównie z powodu próbowania wielu siodeł (wypróbowałam ze 6 siodeł).
Gdy skończyliśmy okazało się, że nie będę musiała dokupywać żadnej części (innego mostka itd.), wystarczyło wyjąć podkładki spod mostka i zmienić jego kąt (jest to mostek, który za pomocą różnych wkładek można ustawić pod innym kątem).

Pierwsze uczucie po wyjściu - cudowna lekkość bytu, tzn. wreszcie zniknęło odczucie obciążania rąk. Na przetestowanie wątku z uciekającym kołem będę chyba musiała poczekać do zawodów w Kielcach albo wybrać się na Kazurkę... ;)

M jak mżawka

Sobota, 23 maja 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, >50 km, ze zdjęciami
Km: 71.49 Km teren: 0.00 Czas: 02:48 km/h: 25.53
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Czasem trzeba uciec od codziennej rundy. I dziś postanowiłam skorzystać z tego, że jedziemy z małżem do teściów, do Siedlec.
Pogoda przez cały dzień była dość niepewna - co jakiś czas kropiło ale było całkiem przyjemnie więc skorzystałam wieczorem z chwili przerwy w deszczu i poszłam kręcić.
Ponieważ w planie był długi trening to zdecydowałam się na trasę do Korczewa.
Jechało mi się bardzo przyjemnie, chociaż deszczyk zaczął mżyć gdy byłam około 40 minut od domu i przestał dopiero gdy dojechałam do Korczewa (czyli kolejne 40 minut później). Mżawka była nieznaczna i nie przeszkadzało mi, że moknę.
Niemniej jednak, żeby się nie wychłodzić, w Korczewie zatrzymałam się tylko na jedno zdjęcie, chociaż należałoby się dłużej bo park pałacowy jest wart uwagi i wielu zdjęć.

Pałac w Korczewie w całej mżystej okazałości


W drodze powrotnej zrobiłam się głodna więc wstąpiłam do lokalnego sklepiku po jakieś batony. Tu zaczepił mnie lokalny koloryt. "Dzień dobry, a Pani to musi dużo kilometrów przejeżdżać na tym rowerze, nieeee?" - "No tak, trochę przejeżdżam" - "Aaaaa, bo wie Pani, tutaj nasi jeżdżą czasem...". Pan nie potrafił wyjaśnić, co za "nasi".
Swoją drogą, to smutne, że w takich miejscach jedyną rozrywką jest alkohol i okazjonalny rowerzysta, który wstąpi do sklepiku na batona (w naszej Ciszycy czy choćby w okolicach Góry Kalwarii jest to samo).

Powrót zajął mi prawie identyczną ilość czasu co dojazd i czasowo wyszło prawie idealnie tyle, ile miałam "zadane". Deszcz po raz drugi złapał mnie tuż przed wjazdem do Siedlec i tutaj już było zdecydowanie mniej przyjemnie - na szczęście do domu było blisko.

MTB Cross Maraton Sandomierz - sady kwitnące interwałami

Niedziela, 17 maja 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 47.93 Km teren: 0.00 Czas: 02:49 km/h: 17.02
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
To już chyba zaczyna być norma. Gdy bladym świtem jadę autem do Sandomierza to jest buro i siąpi. Buro jest przez cały czas a siąpi prawie cały czas. Mimo to, nastrój mam dobry bo prognoza ICMu mówiła, że koło jedenastej ma się rozpogodzić (chociaż nie wygląda). Nastrój mam dobry a nastawienie do tego wyścigu jakoś też. Nie rujnuje mi go nawet pobudka Zająca o 4:30 rano i siedzenie koło jego łóżeczka aż zaśnie. Pierwszy raz w życiu w ogóle nie denerwuję się startem. To dziwne, bo jednak zawsze jest jakaś nerwówka. Być może jest to spowodowane perspektywą łatwej technicznie trasy (ponoć taka jest), podczas gdy przerobiłam już kilka o znacznym (jak dla mnie) stopniu trudności.
Faktycznie, dziś prognoza ICMu sprawdza się co do joty - rozchmurza się powoli i zaczyna nawet wychodzić słonko jak dojeżdżam do Sandomierza. Po drodze znów jestem zauroczona przez Iłżę a na miejscu - przez sandomierskie stare miasto.
Parkuję przy ul. Podwale, bardzo blisko biura zawodów. Nazwa ulicy mówi sama za siebie, do biura zawodów i miejsca startów trzeba się wdrapać na wzgórze, na którym ulokowany jest rynek. Podjeżdżam sobie rowerem ale można też wejść urokliwymi schodami z rowerem na ramieniu. Ten podjazd będę pokonywać dojeżdżając do mety z trasy maratonu. Już podczas tego pierwszego podjazdu mam wrażenie, że tylne koło buja więc trochę podpompowuję.
Mam okazję wreszcie pogadać osobiście z Mateuszem - Fejs swojego czasu tak usilnie mi go proponował jako znajomego, że w końcu go dodałam - chociaż nie byłam pewna czy faktycznie się znamy. Miałam tylko podejrzenia, że widzieliśmy się kilka razy na treningach techniki organizowanych kiedyś przez WKK.
Pogoda jest śmieszna - gdy słońce świeci to można się ugotować a gdy zasłania je chmura i jeszcze wiatr zawieje, robi się dość zimno. Mam wątpliwości czy jechać w rękawkach ale po rozgrzewce wrzucam rękawki do kieszonki kamela.
Na rozgrzewkę robię kilkanaście małych kółek po nachylonym rynku i znowu mam wrażenie, że mnie coś buja więc podpompowuję drugi raz. Po kolejnych kilku kółkach odczucie się powtarza. Łapię kolarzy stojących koło sektora i pytam, czy mają lepszą pompkę. Pompki użycza mi Przemek z Mybike.pl - gdy zabieram się za pompowanie wyrywam sobie zawór od wentyla. Niech to szlag! Do startu zostało tylko 10 minut i Przemek pomaga mi z szybką wymianą dętki (dzięki!). Nie to, żebym sama nie potrafiła ale z pomocą idzie szybciej.
Udaje mi się stanąć w "bez-sektorze" dosłownie dwie minuty przed startem. Uf!

Start jest w dół po bruku i trzeba uważać, żeby na nikogo nie wpaść ani żeby koło nie uciekło spod tyłka na zakręcie, jednak dość szybko trasa wpada na szeroką szutrówkę. Nie daje się jednak jechać stałym tempem bo cały czas jest podjazd - zjazd - podjazd - zjazd. Mały przestój robi się, gdy szutrówka nagle skręca w wąską ścieżkę, za którą jest przejazd po drewnianych deskach przez mały strumyk. Ponieważ jeszcze na tym etapie grupa jest spora, robi się korek i muszę zejść z roweru. Ale jest to moje jedyne zejście z roweru podczas całej trasy (!).
Faktycznie, trasa - w porównaniu do znanych mi tras MTB Cross Maraton, jest łatwa jak kaszka z mleczkiem. Jedyne trudności to wyskakujące znienacka zestawy "ostry zakręt + podjazd". Poza tym prowadzi cały czas szutrami i sadami. Jest sucho i pyli się niemożebnie, w niektórych momentach niewiele widać spoza kurzu. Gdzieniegdzie wjeżdżamy w urokliwe wąwozy, podobne do tych koło Kazimierza. Podjazdy są dość krótkie ale jest ich dużo - mogą dać się we znaki. Mimo to, na podjazdach z reguły wyprzedzam innych zawodników. Za to zjazdy, do poszalenia - większość prosta po szutrach, niektóre z większymi kamieniami ale już tworzę lepszą jedność z rowerem niż w zeszłym roku więc na zjazdach tylko dodaję gazu... i też wyprzedzam ;)  
Dostaję nawet komplement od jednego z zawodników, że konkretnie zapierniczam :) To tuż po tym, jak dogania mnie za przejazdem przez strumyk z wrzuconymi do niego luźnymi pieńkami i gałęziami (dla ułatwienia przejazdu). Tam jemu przednie koło zapada się w przerwę pomiędzy tymi gałązkami a moje przejeżdża bez problemu (przewaga 27,5).

Sadami... (punkt kontrolny, fot. Łukasz Maziejuk)


Po około godzinie jazdy wokół mnie się nieco poluźnia, ale trudno mi jest stwierdzić, czy to peletonik mi uciekł czy ja uciekłam peletonikowi. Jakoś nie zwróciłam na to uwagi.
Pogoda dopisuje. Słońce świeci, tylko od czasu do czasu przysłaniają je obłoki. Za to cały czas bardzo mocno wieje. Przez pierwszą połowę trasy wiatr, do spółki z podjazdami, nie dają odetchnąć - nawet na zjazdach trzeba dopedałowywać. Ale za to w drugiej połowie, gdy trasa zakręca już w stronę startu - to jest zupełnie inna jazda (może to jest powód, dla którego przez całą trasę mnie dziś nie odcięło).
Jedzie mi się doskonale, jak nigdy. Czuję moc i świeżość w nogach, które chyba tęskniły już za porządną jazdą po dwudniowej przypadkowej przerwie w tygodniu.
Pod koniec trasy mijam się co i rusz z tymi samym ludźmi. Każde z nas chce być wcześniej na mecie ale tuż przed metą czekają jeszcze dwa podjazdy. Jeden, dłuższy, kilkuminutowy i drugi krótki - już na finiszu. Na obu podjazdach jeszcze wyprzedzam dwie czy trzy osoby.

Mocny finisz na podjeździe (fot. Rower-Sport Kielce)


Wjeżdżam na metę z "bananem" na twarzy. Zadowolona jestem z czasu, z pogody, z samopoczucia... i ogólnie ze wszystkiego. I w zasadzie jest mi wszystko jedno czy będę pierwsza, piąta czy ostatnia. Bawiłam się cudownie.
Po pożarciu makaronu udaję się do biura zawodów w celu sprawdzenia wyników. Wiszące już kartki obejmują wyniki zawodników, którzy przyjechali w czasie 2:44. U mnie na liczniku mniej więcej 2:49. Z ciekawości sprawdzam, ile kobiet w mojej kategorii jest już na tej liście i z zaskoczeniem stwierdzam, że żadna. Co więcej, w ogóle są na niej tylko dwie panie. Chyba zatem mam szansę znowu załapać się na dekorację. Piąta, a może nawet czwarta? Hih, byłoby fajnie :)
Czekam pod biurem zawodów na dowieszenie kolejnej kartki ale tej ani widu ani słychu, a ja zaczynam marznąć. Pogoda, choć słoneczna, jest nieco zdradliwa - zwłaszcza dla stygnącego organizmu - bo jak tylko słonko znika za chmurą to zaczyna wiać i robi się niezbyt przyjemnie. Mimo to, czekam jeszcze, rozmawiając z innymi zawodnikami, które też przychodzą sprawdzić wyniki. Między innymi z sympatyczną grupą z Crazy Racing Team. Asia, Magda i kolega, którego dziewczyny przedstawiły mi trzema imionami więc nie wiem w końcu jak ma na imię ;)
Gdy w końcu gęsia skórka przeważa nad chęcią zobaczenia wyniku, zjeżdżam rowerem do auta. Zostawiam rower, przebieram się w cieplejsze rzeczy i wracam pod biuro zawodów. Nadal nie ma kolejnej kartki więc idę na rynek z postanowieniem zjedzenia czegoś pysznego w którejś z knajpek. W jednej z nich siedzą Crejzole więc dołączam do nich. Wcinamy placki ziemniaczane i inne pyszności i czekamy na dekorację, która się mocno opóźnia. Gdyby nie to, że liczę na jakiś mały medal, pewnie bym się urwała do domu.
Gdy wreszcie jest dekoracja, to na czwartym plasuje się Asia. I tu ciarki przechodzą mi po plecach bo z rozmowy wiem, że obie Crejzolki miały czas gorszy ode mnie! Faktycznie, na drugie miejsce podium wchodzi Magda a ja nie mogę uwierzyć, gdy zostaję wywołana na najwyższy stopień podium!

Banan (fot. www.kocham-kielce.pl)



Dystans: 48 km, czas: 02:49:34
Pozycja kat: 1/6, open 4/15         WOW!

Kobiecy Otwarty Trening MTB (KOTMTB) Las Kabacki

Środa, 13 maja 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 24.69 Km teren: 0.00 Czas: 02:36 km/h: 9.50
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Z powodu różnych zawirowań rodzinno-służbowych miałam dziś szczęście i mogłam wybrać się na Kobiecy Otwarty Trening MTB w mojej okolicy. Zwykle obywają się one po przeciwnej stronie Warszawy ale tym razem Panie Trenerki postanowiły dać szanse osobom, którym Daleka Północ jest zupełnie nie po drodze.
Trening miał się odbyć na Górze Trzech Szczytów (czyli - bardziej popularnie - Kazurce) ale akurat w tym samym czasie WKK zorganizowało tam objazd trasy mającego się odbyć w sobotę wyścigu Pucharu Mazowsza XC.

Przeczytanie i podpisanie regulaminu - obowiązkowe (fot. KOTMTB)


Przeniosłyśmy się zatem do Lasu Kabackiego, gdzie też można znaleźć miejscówki do potrenowania techniki.
Podstawowa część treningu odbyła się na bocznej ścieżce, biegnącej od Nowoursynowskiej do zbiegu ulic Gąsek i Opieńki. Tam ustawiałyśmy prawidłową pozycję na rowerze (tę część pamiętałam z treningu POMBA, acz niedokładnie - bo już np. wyleciało mi z głowy, że pięty mają być skierowane w dół...)

To nie do końca tak powinno wyglądać... (fot. KOTMTB)


Po ustawieniu prawidłowej wszystkich pań (a może to było przed?), trenowałyśmy balans ciałem na rowerze. Najpierw trenowałyśmy wystawianie pupy za siodełko. Po kilku wcześniejszych treningach (Pomba, Cyklon) wytarcie bieżnika o pieluchę w spodenkach nie stanowiło dla mnie problemu ale późniejsze ćwiczenie - balans ciałem na boki (przekładanie całego ciężaru ciała na jedną stronę roweru) - wydawało się o wiele trudniejsze. Raz widziałam na filmiku jak robi to WKK na treningu i wówczas stwierdziłam, że ja bym tak nie umiała. Podczas dzisiejszego treningu okazało się jednak, że umiem - i że wcale nie jest to takie trudne na jakie wygląda. Za to obydwa ćwiczenia dały ostro popalić mięśniom ud (popróbujcie to porobić kilkadziesiąt razy to sami zobaczycie).
Potem trenowałyśmy zjazd w odpowiedniej pozycji w tym samym miejscu (w stronę ul. Gąsek). Trochę tam było ciasno a pojawiający się od czasu do czasu piesi oraz inni rowerzyści mieli problem z przedarciem się (bo było nas sporo).

W dalszej części treningu przejechałyśmy się kawałkiem toru w trójkącie Opieńki-Rydzowa a potem trenowałyśmy jazdę po korzeniach przy polanie (ci z Was, którzy znają Las Kabacki z pewnością znają to miejsce - w pobliżu polany przy drodze prowadzącej do Ogrodu Botanicznego, gdy jest mokro, tworzy się mega wielka kałuża i jedyną opcją jej objechania jest albo po tych korzeniach na skraju, albo całkiem górą - przez polanę. Pamiętam, że te korzenie wywoływały zawsze wcześniej u mnie drętwienie ale na 27,5 przejeżdża je się bez wielkiej mecyi.

Następnie pojechałyśmy na leśne schody przy ambonie strzeleckiej. Miałam o tyle łatwiej, że regularnie podczas treningu dla zabawy zjeżdżam po tych schodach i znam je jak własną kieszeń - trenerki pochwaliły mnie za zjazd jednak nie wszystkie panie miały odwagę tamtędy zjechać.

Po kilku zjazdach nadszedł koniec treningu więc singlem ruszyłyśmy do Moczydłowskiej, gdzie oddzieliłam się już od grupy bo musiałam "zwolnić z dyżuru" z Zającem moją Mamę. Koło Kazurki spotkałam Czarka, który właśnie szykował się do kilku przejazdów pumptrackiem, jeszcze przed zmrokiem.

Dobrze było przypomnieć sobie postawę na rowerze z Pomby, jak się okazało kilka dni później, przydało mi się to podczas zawodów ;)

ucieczka przed chmurą

Sobota, 9 maja 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 81.39 Km teren: 0.00 Czas: 03:26 km/h: 23.71
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dobra, przyznaję się. Znowu uciekłam z wykładu ;)

Na wykład przyjechałam zbyt wcześnie i nie było nikogo, kto by mnie wpuścił do środka, ale oczekiwanie było przyjemne - zielono dookoła, ptaszki śpiewają i wszędzie pełno lipowego puchu... aaaaapsik!


Ale jak można było nie uciec, skoro na jutro ICM zapowiadał cały dzień deszczu a dziś - co prawda jest trochę chmur ale poza tym pogoda na pielęgnowanie tanlajnu ;)
Standardowo z Madalińskiego poleciałam przez Czerniaków do szutrowej ścieżki na Wale. Plan był dość zwykły - do Gassów, pętelka przez Habdzin, Opacz i Ciszycę i do domu. Ale wielka czarna chmura, która zaczęła mnie gonić od wjechania na Wał zweryfikowała moje plany. Przed chmurą uciekłam najpierw do Słomczyna (licząc przy okazji na odzyskanie QOMa ale to się nie udało).

Takie widoki zawsze robią wrażenie :P


Gdy obejrzałam się tam za siebie, chmura nadal była tuż za mną więc postanowiłam jej zwiać do Góry Kalwarii i tym samym zaliczyć jeszcze podjazd Lipkowską a potem powrót z podjazdem do Kawęczyna.
Lipkowska to była dziś mordęga, normalnie myślałam, że nie podjadę - chyba już tutaj zaczynało mi brakować paliwa, bo popełniłam błąd nie biorąc sobie nic do żarcia. W Górze Kalwarii jak zwykle zdenerwował mnie fakt, że widok ze skarpy jest zasłonięty przez domki i ogrodzenia. Poza tym zrobiłam się porządnie głodna więc zakręciłam się jeszcze w GK szukając jakiegoś sklepu. Nie chciałam jednak zbytnio zwiedzać, żeby nie przedłużać więc ostatecznie machnęłam ręką i wróciłam, zahaczając o mały sklepik w Dębówce (hura, otwarte!). Dwa Twixy uratowały mi życie ;)
Podjazd do Kawęczyna poszedł już nieco sprawniej. W międzyczasie chmura przeszła na drugą stronę mojej trasy. Na horyzoncie wisiała druga ale chyba nie groziło, że dogoni mnie przed moim powrotem do domu. Wracając, kluczyłam trochę po bocznych drogach, żeby nie jechać cały czasu ruchliwą 724ką i ostatecznie odbiłam z niej w stronę Habdzina a stamtąd standardową trasą już do domu.
Jechało mi się dziś super, dawno nie zrobiłam takiej spontanicznej wycieczki ;)

Łurzyckie Ściganie ITT Opacz

Niedziela, 3 maja 2015 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 20.00 Km teren: 0.00 Czas: 00:34 km/h: 35.29
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dojazd do Opaczy na spokojnie rowerkiem. Uznałam że jak się ogarnę to wyjdę. Jak nie zdążę przed zamknięciem trasy na jej objazd to dramatu nie będzie bo co najwyżej może mnie zaskoczyć jakaś nowa dziura. Dlatego guzdram się rano straszliwie, jak nie ja. Śniadanko, kawusia itede ;)
Dojeżdżam na miejsce w dość spokojnym tempie, a po oględzinach listy startowej przed zawodami jadę z myślą: dziś to wygram.
Na miejscu jestem tuż przed dziesiątą więc czasu na objazd trasy już nie mam ale jest chwila na pogadanie z Mateuszem po odbiorze numeru startowego. Razem robimy rozgrzewkę na "bocznym torze". Mateusz we mnie wierzy i utwierdza mnie w przekonaniu, że dzisiaj wygram ;) 
Jadę dziś z lemondką (podobnie jak na drugiej czasówce z cyklu, w zeszłym roku) oraz pierwszy raz w kasku do jazdy na czas. Zarówno lemondka jak i kask to klubowy sprzęt Cyklona (czerpię pożytki z bycia członkiem tegoż), przeznaczony do wypożyczania właśnie na tego typu okazje :)
Aura jest dziwna, na słońcu gorąco, w cieniu wietrznie i chłodno. Jednak po dojeździe i rozgrzewce decyduję, że pojadę bez rękawiczek (trochę się ślizgają na lemondce, wolę mieć pewny chwyt).
Czas przed startem mija dość szybko i nagle orientuję się, że już jest 10:40, ups, zaraz startuję! Szybko lecę jeszcze na dogrzewkę i gdy wracam to akurat wyczytują mój numer. Wdrapuję się zatem na rampę ale znów nie odważam się wystartować z podtrzymania, wolę wystartować samodzielnie. Jakoś brak mi zaufania do samej siebie, że będę umiała tak wystartować.

Trzy, dwa, jeden... start! (fot. Łurzyckie Ściganie)


Pierwsza prosta jest krótka, rozpędzam się ale zaraz muszę hamować. Zakręt w lewo do Gassów - na wyjeździe z zakrętu stoją samochody więc nie ma jak go ściąć, mam tu jakieś zachwianie równowagi. Za zakrętem jest mi się jakoś ciężko rozpędzić, tętno też niezbyt chce wskoczyć na wysokie obroty. Składam się na lemondce ale to niewiele pomaga. Jadę, jak na mój gust zdecydowanie zbyt wolno ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
Po długiej prostej do Gassów prawy zakręt do Obór przy pętli autobusowej biorę gładko i udaje mi się  przyspieszyć. Tutaj jednak następują drobne przeszkadzajki. Najpierw - jadąca całą szerokością szosy wycieczka. Wrzeszczę do nich: "Z drogi!!!". Robią mi trochę miejsca po lewej a w moją stronę sypią się jakieś wulgarne epitety. Potem lekkie spowolnienie i konieczność przejścia na baranka na dziurawym odcinku ale generalnie tempo jest trochę lepsze. Na prostej do Konstancina znów trochę wolniej a potem ten nieszczęsny podjazd, na którym muszę sporo zwolnić. W dodatku przed zawrotką w Konstancinie, akurat tuż przy słupku, dojeżdżam do jakiegoś lokalnego dziadka na składaku, co nie pozwala mi wziąć tej zawrotki z maksymalnie prawej krawędzi szosy i muszę mocno zawęzić zakręt. Kilka a może nawet kilkanaście sekund w plecy, jak nic. Po zawrotce z górki jadę przez moment prawie 50 km/h ale to tylko chwila. Generalnie cały czas mam problem z rozkręceniem tętna i uzyskaniem satysfakcjonującej prędkości. Zakręty "S" w Gassach od pętli biorę prawie nie zwalniając, cały czas powyżej 33 km/h - trening z Pomba i późniejsze ćwiczenie zakrętów dużo mi dały. Ostatnie dwie proste Gassy - Ciszyca i Ciszyca - Opacz próbuję jechać ile matka natura dała, nawet udaje mi się wreszcie wjechać z tętnem w wyższe rejestry. Znów przeszkadzajka w postaci rowerzystów jadących wycieczkowo całą szerokością. Tu krzyczę "Uwaga po lewej!" i robią mi grzecznie miejsce (bez epitetów). Tuż przed zakrętem do Ciszycy wyprzedza mnie dwóch zawodników.
Czasówkę kończę z czasem sporo gorszym niż w zeszłym roku (około pół minuty). Nie liczyłam zbytnio na pobicie zeszłorocznego czasu z uwagi na to, że jest dopiero początek sezonu, ale sądziłam, że strata będzie mniejsza. Szlag by tę zawrotkę w Konstancinie... ;)
Na mecie dojeżdża do mnie jeden z panów, którzy mnie wyprzedzili i rzuca: "Myślałem, że to facet jedzie". Zastanawiam się głośno, czy mam to odebrać jako komplement i pan potwierdza, że tak, to komplement ;) Razem robimy chwilę rozjazdu i rozmawiamy, potem idziemy zjeść babeczki i napić się soku do "bufetu" w szkole. Rozmawiam tam też przez chwilę z jedną z zawodniczek - szacuje swój czas na około 37 minut. Gdy wychodzimy, spotykamy Mateusza, który właśnie zjechał z trasy. Jest zadowolony i liczy na miejsce w pierwszej 10tce.

Chociaż znów są problemy z pomiarem czasu, udaje się je ogarnąć dość szybko i koniec końców następuje dekoracja. Kobietka, z którą rozmawiałam przed chwilą - 3 miejsce, potem jakaś inna pani - 2 miejsce. Mateusz kiwa do mnie głową i faktycznie - zaraz organizator mnie wyczytuje jako pierwszą. Odbieramy trofea (ładne kubki z wypisanym zajętym miejscem) ale zanim dostajemy nagrody zgłasza się jeszcze jedna dziewczyna twierdząc, że jej czas był lepszy od mojego. Po sprawdzeniu okazuje się, że faktycznie - około pół minuty szybciej. Nie była uwzględniona w wynikach bo org zapomniał uwzględnić wyniki osób zapisanych w ostatniej chwili. No więc zamieniamy się kubeczkami... 
Trochę słaba sytuacja.
Mój czas 34:26, czas zwyciężczyni 33:59. Gdybym pojechała równie dobrze jak w zeszłym roku to bym wygrała ;)
Całe podium męskie zgarnia - badum, tsss.... - Klub Żoliber ;) Nihil novi.

Wracamy z Mateuszem spokojnym tempem. Ja, z lekka wkurzona - trochę tym, że nie wygrałam tej czasówki chociaż byłam na to mocno nastawiona - ale głównie jednak żenującą sytuacją na dekoracji. Generalnie podoba mi się ta impreza ale wpadki z pomiarem czasu, od pierwszej edycji, są słabe. Organizatorzy powinni jak najszybciej dopracować ten element.
Mateusz, jak się później okazuje, niestety nie zmieścił się w top 10 ale i tak zajął bardzo dobre 18 miejsce ze stratą niewiele ponad 3 minuty do zwycięzcy.

suplement do wpisu Baby na Rowerze - przygotowanie przedstartowe

Środa, 29 kwietnia 2015 Kategoria trening
Km: 51.18 Km teren: 0.00 Czas: 02:05 km/h: 24.57
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Baba na Rowerze dała ostatnio bardzo fajny wpis. Fajny, bo jego zawartość w dużej mierze odzwierciedla to, co ja bym napisała w temacie. Ponieważ jednak każdy jest inny i każdy ma inne preferencje co do tego co i jak zapakować ze sobą na zawody to postanowiłam w wyniku własnych doświadczeń ująć pewne rzeczy w suplemencie do tego wpisu, za - oczywiście - Baby łaskawym przyzwoleniem ;)

Punkt 1 czyli Czynności wykonywane przy rowerze (i nie tylko) dzień przed zawodami
- Umycie roweru. Jak nie chrzęści to nie ruszam a to z prostego powodu - jak nie chrzęści to znaczy że chodzi dobrze a jak umyjesz to możesz przenieść drobinki pyłu w inne miejsca i zacznie chrzęścić ;) A jak chrzęści to można się z nim użerać długo i namiętnie...
- Napompowanie kół. Tylko jeśli są wyraźnie niedopompowane. Miałam kilka razy sytuację, że coś nie zagrało na linii dętka/pompka i dętka mi wybuchła po napompowaniu (raz nastąpiło to w środku nocy). Miałam też kilka razy sytuację, kiedy co prawda nie wybuchła po napompowaniu ale zeszło z niej powietrze do zera w ciągu nocy. Lepiej unikać takich niespodzianek i jeśli chcemy dopompować koła to lepiej zrobić to dwa dni wcześniej.
- Nasmarowanie łańcucha. Obowiązkowo. Po uprzednim wytarciu WD-40 (tak, stosuję ten specyfik chociaż to jest ponoć prawnie zakazane ;) albo innym odtłuszczaczem.
- Przypięcie numeru jeśli już go mamy. Obowiązkowo :)

Do tego zestawu dodam jeszcze od siebie:
- Sprawdź, czy wszystkie śrubki w rowerze są dokręcone tak jak powinny. W blokach SPD też. To akurat z własnego doświadczenia bo miałam raz maraton, kiedy większą część trasy przejechałam bez jednego bloku i to była makabra. Śrubki się poluzowały i nie mogłam się wypiąć. Jak już w końcu wyrwałam nogę (po wypierniczeniu się uprzednio) to się okazało, że śrubki wypadły i wpadły w trawę - szukaj wiatru w polu ;) Spotkałam też na którymś maratonie gościa, który stał przy trasie i żebrał o klucz. Zatrzymałam się i w krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że odkręciły mu się i wypadły wszystkie śrubki mocujące kierownicę do mostka, poza jedną. Chciał tą jedną dokręcić żeby jakoś dojechać do mety ;)
- Załóż na rower licznik/pulsometr/komputerek czy z czego tam korzystasz i przestaw go na rower wyścigowy (jeśli masz dwa rowery i musisz ręcznie to przestawiać w liczniku).
- Naładuj baterię w liczniku i w telefonie
- Nawadniaj się!!! (ale nie, że masz od razu wychłeptać 1l wody tylko pij wodę po trochu przez cały dzień aż osiągniesz minimum 2 litry)
- Nie jedz nic niesprawdzonego (paradoksalnie, najlepszy jest McDonalds...)

Punkt 2 czyli Pakowanie właściwe
Pakowania dokonuję również dzień przed maratonem, włącznie z nalaniem wody do źródeł wszelakich i zapakowania niektórych spożywek.
- Odzież podstawowa. Moja lista zasadniczo pokrywa się z listą Baby. Poza tym, że ja najczęściej ubieram wszystko w czym planuję się ścigać na siebie, bo dojeżdżam z reguły na zawody w dniu zawodów. Po co mam się pińcet rasy przebierać (tym bardziej, że nie mam ochoty gołym tyłkiem świecić w ilościach nadmiarowych) i tracić na tym jeszcze czas. Aha, do odzieży podstawowej zaliczam również pasek od pulsometru. No i dodałabym do tego buty SPD! Bo jadę w zwykłych (lepiej się auto prowadzi). Spotkałam raz na maratonie gościa, który bez butów SPD przyjechał i latał pytał czy ktoś mu pożyczy ;)
- Odzież dodatkowa - tutaj również w dużej mierze pokrywa się z listą Baby. Potówka z długim/krótkim rękawem, kurtka, bluza, rękawki, nogawki, alternatywne dłuższe spodenki lub spodenki bez wkładki do założenia "na", ocieplacze na buty. Dorzucam do zestawu jeszcze alternatywne cieplejsze rękawiczki oraz zimową czapkę i buffa :)
- Akcesoria. Licznik/pasek do HR załatwiam w punkcie 1 ;) narzędzia (multitool, dętka/łatki albo jedno i drugie, łyżki do opon, pompka, spinka i skuwacz do łańcucha - dzięki bogom nigdy jeszcze nie musiałam z tego korzystać, dodatkowe śrubki do bloków SPD ;) patrz punkt 1) pakuję w kieszonkę Camelbacka, drugi aparat telefoniczny (mam jeden normalny i jeden na wyścigi - jak go rozwalę to nie będzie mi szkoda) z baterią
- Kosmetyki. Nic dodać nic ująć - u Baby wszystko jest co trza. Kobietki, Wam może się przydać jeszcze tampon/podpaski...  ;)
- Worki na śmieci. Popieram w całej rozciągłości.
- Portfel. Tak, razem z dokumentami - zwłaszcza jak jedziesz autem. I kluczyki :) I jeszcze klucze do mieszkania.
- Woda niegazowana/bidony/izotoniki. Tak. Ja nalewam wody do bukłaka 2L, butelki 1,5L i bidonu 0,5L. Kolejny bidon 0,5L napełniam izotonikiem. Robię to dzień wcześniej i jeśli zapowiada się upał - wrzucam do lodówki. Izotoniczny bidon i bukłak lecą potem ze mną na trasę a reszta - do napicia się przed i po zawodach, do obmycia się itd. Oczywiście możesz sobie też wziąć inne napoje jeśli tylko Ci to odpowiada.
- Żele, batony, banany. Tak. Wszystko, co potrzebne Ci będzie do uzupełnienia zapasów energii podczas wyścigu. Ja z reguły zjadam przed startem batona a w trakcie jazdy 2-3 żele (zależy od długości trasy). Czasem łapię na bufecie banana i izotonik (jeśli wychłepczę to co było w bidonie).
- Posiłek przedstartowy. Co Ci pasuje. Ja zwykle wstaję bardzo wcześnie na wyścig i mam ściśnięty żołądek. Robię sobie po wstaniu kanapki z wędliną i zjadam w aucie.

Do tego dodam od siebie:
- Ubrania normalne na przebranie po zawodach. Bo jak pisałam w pkt. 1 ubieram się w ciuchy rowerowe od razu i po maratonie ubieram się dopiero w zwykłe. Jak pogoda jest niepewna dobrze mieć ze sobą coś cieplejszego. Mnie 19 kwietnia W Daleszycach uratowało od zamarznięcia zabranie zimowej kurtki ;)

Ponieważ z reguły dojeżdżam na zawody samochodem to nie muszę się ograniczać co do ilości. Rower najczęściej pakuje do auta (po odbębnieniu pkt 1) poprzedniego dnia więc mam rano do zaniesienia tylko torbę. Torba jest tym większa im jest zimniej ;) Ale z uwagi na dużą ilość wody zabieraną ze sobą, nie próbuję się zmieścić w plecak.

W podsumowaniu rzeczy, które bym dorzuciła do zestawu Baby:
Dzień przed:
- sprawdzenie śrubek
- założenie na rower licznika
- naładowanie baterii w liczniku i telefonie
- nawadnianie
- unikanie jedzenia niesprawdzonego

Pakowanie:
- buty SPD
- rękawki, nogawki, zimowa czapka, buff
- cieplejsze rękawiczki i dłuższe spodenki lub spodenki wierzchnie
- skuwacz i spinka do łańcucha
- zapasowe śrubki do SPD (a to takie moje małe schorzenie)
- tampony/podpaski (dla Pań)
- klucze do mieszkania, kluczyki do auta, dokumenty
- ubrania normalne (jeśli na zawody jedziesz w ciuchach startowych), w tym coś cieplejszego przynajmniej na górną część ciała

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum