kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Łurzyckie Ściganie II Czasówka Opacz

Sobota, 23 sierpnia 2014 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 19.87 Km teren: 0.00 Czas: 00:33 km/h: 36.13
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Jak czasówka w Opaczy, to tylko zacieram ręce, bo chociaż brałam udział w czasówce na szosie tylko raz, to już zdążyłam polubić ten rodzaj ścigania. A ponadto, prawie koło domu, nie trzeba się zrywać skoro świt ani nigdzie daleko jechać autem, specjalnie szykować ani nastawiać na kilkugodzinne tyranie w błocie.
Violet Kivi, zachęcone pozytywną odpowiedzią uczestników pierwszej edycji Łurzyckiego Ścigania, postanowiło zrobić edycję II. Tym razem czasóweczka w Opaczy, 20 km czystego speedu. Tylko ja i mój Wysił ;)
Dzień wcześniej zerknęłam na listę startową i widziałam, że zgłosiło się ponad 100 osób, to jest ponad dwukrotnie więcej niż poprzednio. Ale, ups, chyba znajdę się poza podium bo oprócz tego, że zgłosiły się dwie zawodniczki, które wyprzedziły mnie poprzednim razem, to zgłosiła się również Ula Luboińska (z którą nie mam szans) i o wiele więcej pań niż wówczas.

Do Opaczy dojeżdżam sobie na spokojnie rowerem, jestem na miejscu pół godziny przed swoim startem. Na miejscu spora reprezentacja Cyklona, nasze czerwono-białe stroje wyróżniają się z otoczenia. Dość niecierpliwie jednak czekam na przyjazd Prezesa, który ma przywieźć teamowe lemondki i kaski czasowe - bo zamówiłam sobie sprzęt na ten start. Gdy Marcin przyjeżdża, nie bardzo mam czas na testy więc tylko krótka przejażdżka z lemondką. Trochę chybotliwie na początku ale ogólnie jest spoko. Z kasku jednak rezygnuję.

O dwa kliki przede mną startuje Kasia, potem jeszcze jakaś dziewczyna a potem ja.

Skupiam się przed startem (fot. Sportowarodzina.pl)


Start odbywa się tym razem z prawdziwej rampy. Trzeba się na nią wspiąć z rowerem i mało się przy tym nie wywracam ;)
Nie decyduję się na start z podtrzymywania za siodełko (jakoś tak się czuję niepewnie bez podparcia własną nogą).

OMG jakie mam okropne kolana (fot.Sportowarodzina.pl)


Tuż przed moim startem koło rampy przejeżdża grupa treningowa z Wilanowa. Magda, dopingująca wszystkich na starcie, sugeruje mi, żeby ich dogonić i złapać koło. Fajnie, tylko że drafting jest niedozwolony.

fot. Rafał Myszkowski


Odliczanie ostatnich sekund, 3... 2... 1... Start!
Na początku jedzie mi się jakoś niepewnie, mam wrażenie powolności i nie mogę znaleźć dobrej pozycji na lemondce. Poza tym też mam marną kontrolę tętna i prędkości bo Garmin, z powodu zamocowanej lemondki, jest trochę schowany i muszę lekko odchylić głowę na bok, żeby zobaczyć jakie mam tętno, a prędkości nie mogę zobaczyć wcale. Więc nie bardzo wiem, czy odczucie "snucia się" jest subiektywne, czy obiektywne.
Po chwili się rozluźniam i próbuję dojechać do grupy treningowej, która mam przed sobą. O ile jednak z początku chcę ich dogonić i przegonić o tyle po kilku minutach dochodzę do wniosku, że dogonienie ich będzie złe - bo zaburzą mi rytm, będzie ich trudno wyprzedzić a nie daj los jeszcze, na zakręcie gdzieś. Jednak tempo, nawet treningowe, jadącej grupy, jest o wiele szybsze niż samotnego kolarza, a zwłaszcza kolarki ;) i dogonienie ich leży raczej w sferze marzeń. Więc jadę mniej więcej tym samym tempem co oni, skulona na lemondce, z którą coraz bardziej się zaprzyjaźniam. Co jakiś czas mijam "spady" z tej grupy jadącej przede mną (zawsze znajdzie się ktoś, kto nie daje rady utrzymać koła).
Za pętlą autobusową w Gassach grupa odbija na podjazd w Słomczynie a ja dalej jadę prosto. Przede mną najprostsza prosta tych zawodów, z kawałkiem okropnie opśrupanego asfaltu, gdzie trzeba mocno trzymać kierownicę, żeby nie uciekła.
Widzę jadącą już w przeciwnym kierunku Ulę i przyklejoną jej do koła Zosię. Zakładam, że oglądam właśnie moment wyprzedzania, tylko kto kogo wyprzedza? Podejrzewam, że jednak to Zosia została właśnie wyprzedzona. Potem widzę też jadącą w przeciwnym kierunku Kasię.
Gdy przestaje się gapić na przeciwną stronę drogi, niedaleko z przodu dostrzegam kobietkę, za którą startowałam. Najwyraźniej zbliżam się do niej. Skoro tak, to pora zebrać się do kupy i ją dogonić.
Zbieram się do kupy i doganiam ją tuż przed zawrotką w Oborach, ale na hopce przed zawrotką zwalniam, żeby się nie spalić. Zresztą osobnik stojący przy słupku zawrotki krzyczy do mnie "Uwaga, samochód!" więc siłą rzeczy nie jadę zbyt szybko i oglądam się, żeby przypadkiem mnie ktoś nie rozjechał.
Za zawrotką jedzie się lepiej, bo z wiatrem. Więc wrzucam wyższy bieg i daję trochę mocniej. Prostą w przeciwną stronę pokonuję ze średnią ponad 37 km/h a panowie stojący przy drodze jeszcze dopingują mnie do szybszej jazdy. Skoro jestem już poza połową trasy, to chyba mogę sobie teraz pozwolić na pełen gaz, powinnam wytrzymać do mety. Więc za...suwam jak Koń Rafał aż do pętli w Gassach. Tutaj zbyt szybko biorę zakręt a próba przyhamowania mało nie kończy się glebą. Na szczęście skończyło się tylko poboczem i utratą rytmu jazdy. Trochę mi zajmuje, żeby się znowu rozpędzić a trasa w tym miejscu nie ułatwia tego. Dopiero po zakręcie na wał znowu daję gaz do dechy i jest mi to wynagrodzone, bo całkiem niedaleko z przodu widzę tyłek Kasi.
Moje wewnętrzne diablę zaciera rączki i mówi "HE, HE, HE" i podjudza mnie do jeszcze szybszej jazdy. Zakręt do Opaczy biorę prawie nie hamując i wyciskam z siebie ostatnie pokłady siły, żeby tylko dopędzić Kasię przed metą, która jest już niedaleko.
Moje wysiłki uwieńczone są sukcesem, wyprzedzam ją około 500 metrów przed metą. Wpadam na metę kompletnie wycieńczona, przez chwilę nie mogę złapać oddechu a gdy schodzę z roweru to trzęsą mi się nogi i ręce i mam wrażenie że się zaraz przewrócę albo porzygam, albo jedno i drugie na raz. Znajduję jednak trochę siły, żeby podjechać z Zosią na metę i sprawdzić czas. Pan z mety podaje czas "z ręki", tzn. z własnego zegarka... i podaje mi 36 minut. E, niemożliwe. Chociaż Garmina włączyłam dopiero chwilę po starcie, na liczniku było niecałe 34 minuty więc to niemożliwe, żeby była aż taka różnica. No cóż, okaże się.
Czekam, kręcę się, odzyskuję równowagę (fizyczną), gadam z Cyklonami i nie tylko, cykamy sobie pamiątkowe fotki.

Część Cyklona się zdążyła zmyć, dlatego na zdjęciu nie ma wszystkich, którzy wzięli udział w zawodach (fot. KK Cyklon)


W końcu logujemy się na placu pod szkołą, gdzie ma być dekoracja. Na razie produkuje się zespół muzyczny. Nawet niezły, ale zdecydowanie za głośny Pogadać się nie da. Czekamy dość długo, zespołowi kończy się nawet repertuar, organizator zarządza tombolę (Cyklonom wpada kilka bonusów, ale mnie osobiście - nic), potem z desperacji pyta, czy może ktoś chciałby dowcip opowiedzieć... A tu wyników jak nie było tak nie ma. Coś się sp... i trzeba liczyć ręcznie. 
Po dość długim oczekiwaniu organizator poddaje się, przeprasza i ogłasza, że wyniki będą wieczorem.
No cóż, zbieramy się zatem do domu. Ja wracam, jak poprzednio, rowerem, z Mateuszem.

Wieczorem okazuje się, że zajęłam 2/11 miejsce K Open z czasem 33:53 :) Kompletnie się tego nie spodziewałam.

komentarze
No nie było. Mają przysłać pucharek i gadżety pocztą :-)
kantele
- 21:10 piątek, 5 września 2014 | linkuj
I nie było dekoracji :( Gratuluję świetnego miejsca :D
ladyinblack
- 20:32 piątek, 5 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum