kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Święta Katarzyna - dzień 4

Czwartek, 23 lipca 2015 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: 52.28 Km teren: 0.00 Czas: 02:15 km/h: 23.24
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś trening na 2.5h więc spróbowałam sobie opracować jakąś trasę i się jej trzymać. Wymyśliłam, że pojadę do Nowej Słupi przez Krajno i wrócę przez Bodzentyn.
Trafiłam dość dobrze z rozplanowaniem trasy. Trasa przefajna i polecam ją również szosowcom.
Najpierw całkiem spory podjazd do Krajna.  Około 100m na około 3km. Stąd za to fantastyczne widoki!



Dalej zjazd do Górna. Cały czas prawie towarzyszy nam wydzielony pas rowerowy (!) i bardzo dobry asfalt. Z kolei po zakręcie w Górnie w stronę Woli Jachowej mamy co prawda ruchliwą drogę krajową ale na niej znów szerokie i ładne pobocze.Stąd odbijamy niedługo na Bieliny Kapitulne i znowu pojawia się pas rowerowy, który mamy aż do Nowej Słupi. Na tym odcinku nie brakuje znowu widoczków, droga wznosi się lekko w górę a gdzieś od Bielin prawie do Wólki Milanowskiej mamy kolejny podjazd o podobnej charakterystyce, co ten pierwszy (około 100m w górę na 3km). Po szybkiej wcześniejszej jeździe ten podjazd jest już dość męczący.




Trochę jednak zaczęłam się martwić tą chmurą na horyzoncie.


W Nowej Słupi odbijamy na Jeziorka/Bodzentyn i prawie do Bodzentyna jedziemy w dół (w moim przypadku nie było to odczuwalne bo był bardzo silny wmordewind). Tu, niestety, kończy się pas rowerowy a pobocza też brak. Widoki za to są nadal, choćby na klasztor Św. Krzyż. Niestety, pod słońce zdjęcia z telefonu nie wyszły za dobre.





Jeszcze przed Bodzentynem zaczyna się dość kiepski odcinek asfaltu ale kolarka również sobie z nim poradzi, może co najwyżej lekko trząść ;) Za Bodzentynem znów jedziemy generalnie w górę i tak aż do Świętej Katarzyny :)

Święta Katarzyna - dzień 3

Środa, 22 lipca 2015 Kategoria trening
Km: 39.12 Km teren: 0.00 Czas: 01:31 km/h: 25.79
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj mój szanowny Małż uszkodził sobie nogę. Ponieważ nie mógł chodzić to nie mogłam go zostawić samego z Zającem. Dziś w zasadzie też nie, ale Zając poszedł bardzo wcześnie spać więc poszłam wieczorem pokręcić. 
Nic ciekawego, interwały na szosie pomiędzy Świętą Katarzyną a Cedzyną... w tę i nazad. Nuda.

Święta Katarzyna - dzień 1

Poniedziałek, 20 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 20.29 Km teren: 0.00 Czas: 01:13 km/h: 16.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Liczę to jako dzień 1 chociaż jesteśmy na miejscu od soboty. W sobotę jeździłam jeszcze w Warszawie, rano. Po przyjechaniu - wiadomo -  dzień z lekka rozwalony, rozkompresowywanie bagaży, oglądanie okolicy itp. W niedzielę z kolei pojechałam do Pińczowa na zawody. Dlatego dzisiaj jest tak naprawdę pierwszy dzień pobytu tutaj dla mnie.
Po wczorajszych zawodach dziś tylko lekkie rozkręcenie nogi - postanowiłam trochę pokręcić się po okolicy i zobaczyć co i jak.
Najpierw zjechałam w dół w stronę Bodzentyna i odbiłam w lewo na obiecująco wyglądającą asfaltową małą drogę. Niestety, skończyła się w polu ;) Zawróciłam więc i pojechałam w przeciwnym kierunku, w stronę Krajna. Po drodze znów odbiłam w ciekawą ścieżkę w las ale okazało się, że jest to tylko skrót do Krajna i znów wyjechałam na szosę. No to pojechałam nią dalej.
Po drodze, nieco zawiany lokales próbował mi wyperswadować dalszą jazdę w tym kierunku argumentując, że "tam dalej to się wieś kończy". Na moje pytanie, czy nie ma dalej żadnej drogi powiedział, że jest, tylko polna ale że dalej się nie da ;) Dopiero jak mu powiedziałam, gdzie chcę jechać to podrapał się w głowę i stwierdził "a... no, rowerem, to się da może".
No to pojechałam dalej. Faktycznie, za chwilę wieś się skończyła i wjechałam w malowniczą polną drogę. 



Na rozstaju skręciłam w stronę Wilkowa i dalej było już tylko fantastycznie w dół.





Spokojnie zjechałam do Wilkowa i szosą wróciłam do Świętej Katarzyny.

MTB Cross Maraton Pińczów XC

Niedziela, 19 lipca 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 16.32 Km teren: 0.00 Czas: 01:19 km/h: 12.39
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Jadę do Pińczowa z niedaleka, bo akurat w tym terminie zaplanowany miałam urlop więc od wczoraj zalogowana jestem w Świętej Katarzynie, koło Bodzentyna. Stąd tylko godzinka jazdy do Pińczowa.
Jadę totalnie wyluzowana, bo z moich dotychczasowych doświadczeń z XC wynika, że dojadę na metę ostatnia. Jeszcze w piątek dodałabym "... i będę szczęśliwa, jeśli mnie nie zdublują" ale teraz już nie dodam bo w piątek organizator ogłosił, że zmniejsza liczbę okrążeń dla mojej kategorii z trzech (23km) do dwóch (16,5km). Nie wierzę, że na takim dystansie ktoś mógłby mnie zdublować (no, może Ula Luboińska...). Z jednej strony jestem nieco zawiedziona - co, tak krótko, nawet się rozgrzać nie zdążę ;) Z drugiej strony jednak na forum MTB Cross Maraton ktoś napisał, że pętla jest nieco hardkorowa i że się bardzo cieszy, że jedzie tylko dwa kółka (i to mężczyzna napisał!). Więc takie trochę mam mieszane uczucia. Niemniej jednak i tak jestem nastawiona na bycie ostatnią i planuję to potraktować jak mocny, dobry, trening.

Na miejsce startu dojeżdżam grubo przed czasem. Ludzi niewiele, co nie dziwi - bo męskie kategorie startują dopiero o 13:00 a dziecięce i kobiece dwie-trzy godziny wcześniej. Niedaleko mnie parkuję Crazy-van, którzy przywiózł Asię i Darka z Crazy Racing Team. Gawędzimy chwilę, potem ja idę odebrać pasek na numer startowy (oznaczenie kategorii)

Kobiet, jak to zwykle w XC bywa, niewiele. Całe 13 sztuk. K2 (6 pań) jedzie trzy okrążenia i startuje 5 minut przed naszą siódemką (która obejmuje wszystkie pozostałe kategorie kobiece, dwa kółka). Atmosfera przed startem wesoła a każda uważa, że dojedzie na końcu ;) Zdaje się, że na ten wyścig nie przyjechała żadna specjalistka od XC ;)

(fot. Michał Senderowski)


Początek po starcie niezbyt szybki, chyba każda "cyka się" wyjść na prowadzenie już na początku. Ja ruszam dość leniwie ale już po chwili jadę na przedzie z jeszcze dwoma dziewczynami. Po pierwszych dwóch zakrętach zostaję sama na przodzie a tamte jakoś się ociągają. Dochodzę do wniosku, że skoro już tak wyszło, to niech tak zostanie - będę miała lepszą pozycję na pierwszym podjeździe. 

(fot. Michał Senderowski)

Przyspieszam trochę i zostawiam dziewczyny na lekkim asfaltowym podjeździe. Gdy wreszcie dojazdówka do pętli zamienia się w teren i jest pierwszy mocniejszy podjazd, oglądam się - kolejna za mną zawodniczka jest dobrych kilkadziesiąt metrów za mną. To mi daje trochę kopa i mocno wspinam się na tę pierwszą górkę. Jest dość długa i stroma, końcówki nie udaje mi się zdobyć na rowerze ale dobiegam do końca, wsiadam znów na rower i lecę dalej.
Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd, trasa obliczona chyba na wywołanie zawału serca. Do tego strome techniczne zjazdy. Po jakichś dwudziestu minutach dochodzę do poziomu tętna, które dotychczas uważałam za swoje TMax i od tej pory tętno nie spada mi zanadto. Pierwszy stromy zjazd i trochę się cykam, wolę jednak zsunąć się tu na butach. Okazuje się on jednak prostszy od kolejnego - długiego, krętego, wąskiego singla między drzewami, z luźną, lekko mokrą po burzy glebą. Ten drugi zjeżdżam, na hamulcu i bez sterowności, ale i tak jest szybciej niż gdybym złaziła go na piechotę. Na pętli jest trochę muld wytrącających z rytmu, trochę sekcji zjazd/podjazd, które powodują, że nie ma gdzie odpocząć.

(fot. Michał Senderowski)


Większość trasy przebiega na odsłoniętym terenie a upał daje się we znaki już od pierwszych minut wyścigu, Jest jeden fajny przelot w kształcie "U" - szeroki, szutrowy, bardzo stromy zjazd a zaraz po nim podjazd o podobnej stromiźnie. Jedyną możliwością, aby to podjechać jest zjechanie bez użycia hamulców - tak też robię, co wywołuje gorący doping sędziów (bo zaraz za "U" jest punkt kontrolny). 
Pierwszą pętlę w całości przejeżdżam na pierwszej pozycji, pod koniec dubluję nawet ostatnią zawodniczkę z K2, ale moja rywalka powoli zbliża się do mnie. Moje tętno zaczyna wychodzić poza skalę, moje zmęczenie również. W dwóch miejscach nie daję rady, muszę się na kilka sekund po prostu zatrzymać i "wyzipać".

(fot. Paweł Kowalik)


W drugim takim miejscu dopędza mnie i przegania kobietka, która jechała za mną. Doganiam ją na tym stromym zjeździe, który poprzednim razem zeszłam ale zaraz mi ucieka. Potem doganiam ją na tym drugim trudnym zjeździe, tutaj dubluję przy okazji kolejną zawodniczkę z K2... wyraźnie na zjazdach jestem lepsza od mojej rywalki ale po tym zjeździe ona znowu mi ucieka. Nie starcza mi siły żeby za nią gonić. Gdy dojeżdżam i przelatuję przez "U" w podobnym stylu co na pierwszej pętli, sędziowie już kierują mnie w lewo (tj. do mety). Tu czekają mnie już tylko zjazdy, choć też nie należą do najłatwiejszych. W jednym miejscu nawet wylatuję z trasy. Na prostych dopedałowuję ile mogę. I znów doganiam tamtą kobietkę. Dopadam ją na końcówce. Niepotrzebnie wrzeszczę do niej "dawaj, dawajj!". Być może gdybym nie wrzasnęła to by się później zorientowała ;)
Obie wycinamy sprint na maksa, ale ona jest w nieco lepszej pozycji - przed prostą do mety jest jeszcze zakręt w lewo i ona jest po wewnętrznej tego zakrętu. Muszę przejechać zakręt szerszym łukiem i odpadam kilka metrów. Nie mam siły już na nowo się rozpędzać. Patrycja wygrywa ze mną o 4 sekundy. 
Wjeżdżam na metę z bananem na twarzy, ale jestem tak zmasakrowana, że prawie spadam z roweru. Tuż za metą zwalam się na chodnik przy scenie i tylko trzymam rower, żeby się na mnie nie przewrócił.
Mirra widzi mnie ze sceny i woła pomoc medyczną, która zaraz się zjawia ale powoli już dochodzę do siebie. Hiperwentylacja, zdarza mi się czasem ;)
Tym razem wyniki są od razu - sms, że jestem druga w zasadzie nie potrzebny bo rywalizacja była tutaj jak na talerzu. Jakoś tylko nie dociera do mnie jeszcze, że jestem również druga w open (w mojej grupie) ;) Zresztą przez najbliższe pół godziny w ogóle mało co do mnie dociera, mój mózg najwyraźniej się wyłączył. Dopiero, gdy mój organizm zaczyna funkcjonować normalnie, po polaniu się wodą i wypiciu hektolitrów izotonika z bufetu, zaczynam się cieszyć. No bo jak tu się nie cieszyć, skoro się zakładało bycie ostatnią :)

Odczucia są cudowne. I chyba zintensyfikowane walką na ostatnich metrach. Taka bezpośrednia rywalizacja "kiera w kierę" nie zdarza się na maratonach - tam każdy w zasadzie jedzie sam, poza ścisłą czołówką panów. To fantastyczne uczucie, chcę jeszcze raz :)

Kat: 2/3, Open: 2/7

2 laczki i godzina z buta

Niedziela, 12 lipca 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany
Km: 19.79 Km teren: 0.00 Czas: 00:49 km/h: 24.23
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Plan był dziś na 2 godziny w tempie jakie mi akurat pasowało ;)
Jednak plan legł w gruzach już w ciągu 12 minut od wyjechania z domu. Dojechałam do Przyczółkowej i nagle zrobiło mi się miękko pod tyłkiem. Prawdopodobnie w efekcie dobicia na krawężniku bo Klimczaka częściowo zamknięta i musiałam kawałek objechać chodnikiem. Jakoś tak, czasem zapominam sprawdzić ciśnienie w oponach no i mam efekt.
Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że nie miałam ze sobą pompki. Dętkę - tak, ale już nie pompkę. Bo coś mi się porobiło z gwintami w rowerze i nie daje się zamocować pompki pod koszykiem na bidon - śruby nie łapią jak oprócz koszyka wsadzę tam uchwyt pompki. Więc pompka leży sobie w plecaku, z którym jeżdżę do pracy ale na wieczorne jazdy notorycznie jej zapominam ;)

W pierwszej chwili pomyślałam, że może potuptam do objazdowego serwisu, który często stoi sobie przy którejś z kolejnych ulic wzdłuż przyczółkowej. Potem jednak pomyślałam, że w niedzielę o godz. 19tej gościa na pewno tam nie ma.
Zadzwoniłam więc do Małża mojego ale nie odbierał telefonu. Potem stwierdziłam, że ściąganie Małża na pomoc nie ma sensu bo w samochodzie jest już jeden rower (nie wypakowałam góraka po wyjeździe do Teściów) a jeśli Małż ma przyjechać po mnie z Zającem i rowerem (a tak być musiało bo przecież Zająca samego w domu nie zostawi) to drugi rower się nie zmieści a żeby wypakować rower przed przyjechaniem po mnie to minie tyle czasu, że zdążę wrócić na piechotę ;)
Drugi raz już nie próbowałam się dodzwonić.
Wsiadłam w autobus i podjechałam do Wilanowskiej, gdzie podobno była stacja naprawcza rowerów. 
W automacie w autobusie biletu za moniaki nie kupisz. Tylko karta. Już byłam zdecydowana na jazdę na gapę ale jakaś pani akurat kupowała bilet więc dałam jej 5 zł i poprosiłam o kupienie mi biletu.
O dziwo, na Wilanowskiej faktycznie była stacja naprawcza. Na parkingu P+R. Pompka stacjonarna i jakieś narzędzia.
Wymieniłam szybko dętkę ale przy pompowaniu okazało się, że pompa średnio jest przystosowana do tego, żeby nabić chociaż 7 barów ;) Zatem na lekko miękkim kole pojechałam na Statoil przy Nowoursynowskiej gdzie, jak pamiętałam, też jest stacja naprawcza.
Tu był kompresor z dwoma końcówkami. Jedyna sprawna obsługiwała tylko wentyl samochodowy. Fuck!
Stwierdziłam, że trudno, przejadę się na miętkim.
Ruszyłam na Przyczółkową. Oczywiście okazało się, że objazdowy serwis jest na miejscu ale już mi się nie chciało zatrzymywać żeby koło dopompować i to był błąd.
Zaczęło kropić.
Planowałam skręcić na Okrzeszyn ale skoro zaczęło kropić to pojechałam do Lasku Kabackiego. Ostatecznie szosa też rower i po głównych ścieżkach daje się bezproblemowo jeździć. Ta. Tyle, że nie na niedopompowanym kole i przy ponurej aurze (kiepsko widoczna nawierzchnia).
Oczywiście w samym środku lasu wpakowałam się na jakiś korzeń. I tyle było z dalszej jazdy ;)
Dalszy ciąg wycieczki z buta do metra Natolin :)
Do domu wróciłam po ponad 2,5 godzinie, z czego jazdy było 50 minut ;)

Ciekawe, czy jeszcze zdarzy mi się zapomnieć pompki... :]

Z cyklu "warto czasem się karnąć gdzie indziej"

Sobota, 11 lipca 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 39.13 Km teren: 0.00 Czas: 02:04 km/h: 18.93
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Weekend u teściów w Siedlcach. Kilka razy już byłam tu z rowerem ale zawsze właściwie zwiedzam te same ścieżki. Dziś postanowiłam pojechać gdzie indziej.
Na początek pojechałam sobie wzdłuż torów i gdy skończył się asfalt, z radością powitałam szutrówkę i polną drogę. Niestety, polna droga, jak nazwa wskazuje, skończyła się na polu ;) Próbowałam się przebić dalej bo było widać, że ktoś szedł (wysokie trawy były położone znacząc ślad przejścia) i przebiłam się do mostu kolejowego. Nawet dało się na ten most wleźć i dało się po nim przejść... ale tutaj ślad przejścia się urywał a wysokie trawy pełne ogromniastych i kolczastych łopianów, pełnych rzepowych kulek nie zachęcały do brnięcia dalej. Zniechęcona więc wycofałam się do asfaltu i skręciłam do głównej drogi dojazdowej do Siedlec.
Plan był taki, zeby odbić w lewo w Starym Opolu i pojechać wzdłuż krawędzi rezerwatu Stawy Broszkowskie. Wmordewind na Warszawskiej jednak spowodował, że odbiłam nieco wcześniej.
Trasa wiodła przyjemnym, równym asfaltem, najpierw bokiem do wiatru do Wyględówki, gdzie zdecydowałam się zerknąć na mapę - jak właściwie moja trasa ma się do planowanej. Tu skręciłam w stronę Dąbrówki i co i rusz natykałam się na ciekawe klimaty.

Malarsko


Na tym odcinku trasy wmordewind wręcz zachęcał do przystanków więc cyknęłam jeszcze dwie foteczki.

To się tak bardzo nie różni od okolic Okrzeszyna ;)


Totalnie pusta droga w nieskończoność...


W jednym miejscu odbiłam w zachęcająco wyglądającą drogę leśną ale ona skończyła się na prywatnej posiadłości i stawach rybnych, wyraźnie w trakcie budowy- na co wskazywały duże ilości ciężkiego sprzętu. Wycofałam się z tego zakamarka i po minięciu miejscowości Pieróg odbiłam w prawo do lasu w Kotuniu. Tu wreszcie trafiłam na ścieżkę wzdłuż rezerwatu, którą miałam jechać najpierw, a która doprowadziła mnie znów do Warszawskiej. Ten odcinek był zdecydowanie najprzyjemniejszy - trochę lasem, trochę szutrem wzdłuż rezerwatu i torów a wszystko przy wietrze w plecy ;)
Do domu zjechałam mniej więcej tak jak planowałam, po około 2h i w zasadzie trasę zrobiłam taką jak chciałam tylko w odwrotnym kierunku :)

PB Wąchock - miękkie nogi

Niedziela, 5 lipca 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 28.44 Km teren: 0.00 Czas: 01:49 km/h: 15.66
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Te zawody zapowiadały się kiepsko. Cały tydzień byłam mega zdechła i ledwo kręciłam kulasami. Poważnie zastanawiałam się nad tym, czy by sobie nie odpuścić. Ale jak to, odpuścić pierwszy etap Korony Świętokrzyskiej, w której ostrzę sobie od dawna zęby na dobre miejsce w generalce? 
Pozostawiłam decyzję na sobotni trening. Gdyby było nadal tak słabo jak przez ostatnie kilka dni, odpuszczam. Jeśli będzie choć trochę lepiej - jadę. No i słowo się rzekło, kobyłka u płotu, sobotni trening nie był taki zły... W dodatku wstępnie ustawiłam się z Anią, że jedziemy razem więc głupio mi było w ostatniej chwili odwołać ;)
Mówiłam już, że PolandBike ma jedną, niezaprzeczalną przewagę nad MTB Cross Maratonem? Jest nią późny start. Więc nawet jak zawody są daleko od domu, można się wyspać. Wyspałam się oczywiście o tyle o ile dał mi Zając ale to już normalka, że wstajemy koło ósmej ;)
Ania zajeżdża pod mój blok trochę przed czasem i ładujemy mój rower na dach. Stoi strasznie krzywo i uchwyt wygląda, jakby miał się rozpaść, ale trzyma się mocno. Nie mam zaufania do uchwytów na dach ale nie mam wyjścia. Podczas jazdy obserwuję swój rower na cieniu i wygląda, że jest wszystko OK. Ania jest idealną osobą do towarzystwa, rozmawia nam się świetnie, na różne tematy chociaż głównie chyba na okołorowerowe.
Dojeżdżamy na miejsce dość wcześnie i bez problemu znajdujemy miejsce do zaparkowania samochodu. Mamy jeszcze czas na objechanie fragmentu trasy. Jedziemy po strzałkach i wracamy tą samą trasą, żeby się nie spóźnić na start. Niestety, musimy się teraz rozstać bo nie jedziemy z tego samego sektora.

Wracamy z objazdu trasy (fot. Anna Rzadkowska, fotolinks.pl)


Wchodzimy do sektorów tuż przed startem więc rozgrzewka nie idzie na marne. Tylko kilka minut czekania i jadę.

Wyjazd z terenu opactwa cystersów przez kurtynę wodną (fot. Joanna Pachowska, Polonia Warszawa MTB)


Już na starcie jadę jak jakaś snuja. Jeszcze przed zjazdem z kostki prowadzącej do opactwa odjeżdża mi czołówka sektora i muszę ich gonić a nie jest to łatwe bo na początek mamy zaserwowany podjazd asfaltem. Jak się okazuje, objechany przez nas fragment trasy wcale nie był fragmentem początkowym.
Jedzie mi się ciężko i zaczynam żałować, że jednak nie zrezygnowałam z tego startu. Na trzecim kilometrze czuję się, jakbym już była na trzydziestym. Szwankująca tylna przerzutka nie ułatwia sprawy i nie dość, że podjazdy jadę jak nie ja to jeszcze nie wskakują mi lekkie przełożenia. Mimo to, jednak jadę, mielę - ale jadę. Trasa jest prosta technicznie ale dość interwałowa. Spodziewałam się lżejszej ale też moja dyspozycja jest nietęga więc zapewne po prostu tak to odczuwam. Planowałam jechać, jak zwykle, dystans Max ale zaczynam rozważać zjechanie na Mini. Upał miał być moim sprzymierzeńcem ale tym razem tylko pogarsza sprawę. Jest chyba ze 35 stopni w cieniu i woda z bukłaka znika błyskawicznie - dobrze, że mam jej dużo.
Po pół godzinie postanawiam zaeksperymentować i zżeram Endurosnaka (zwykle jadę na Carbosnakach, wciągając je co około godzinę). Ten żel jest przeznaczony do powolnego uwalniania cukru więc nie liczę, że zadziała od razu ale za to liczę, że jak zadziała - to na dłużej.
Na około 6tym kilometrze zaczynam już poważnie skłaniać się do Mini. Według informacji o trasie mam na to jeszcze dwa  kilometry więc moje zdziwienie jest ogromne, gdy rozjazd Mini/Max wyskakuje na mnie znienacka 500 metrów dalej ;) Postawiona pod ścianą, zjeżdżam na Mini. Za zakrętem czeka na mnie kawałek odpoczynku, szeroki zjazd po szutrze.

Kawałek szutru, od razu lepiej się jedzie (fot. Zbigniew Świderski)


Chwila odpoczynku i znowu tyrka na dość błotnistej trasie. Duża część trasy biegnie po drogach, gdzie trzeba jechać środkiem na wybrzuszeniu pomiędzy wyjeżdżonymi błotnymi koleinami. Nie lubię tego, zawsze się spinam, żeby z tego wybrzuszenia nie zjechać a jest to nader łatwe - zwłaszcza gdy jest błoto. Mimo panującego od kilku dni upału błota jest zaskakująco dużo. Oczywiście nie ma błotnej masakry ale i tak błota jest dużo. I dalej - podjazd, zjazd, podjazd zjazd - trochę lasem, trochę szutrami, trochę łąkami. Gdy ma człowiek siłę oderwać wzrok od drogi, to można pooglądać widoki. Są też i ciekawsze fragmenty, na przykład zjazd trawiastym wąwozem po bandach z kamieniami. Łapię tam mega flow i popylam ile wlezie ;)

fot. Zbigniew Świderski


W drugiej połowie trasy zaczyna mi się trochę lepiej jechać. Chyba Endurosnak zaczyna działać. Nie jest idealnie ale jako tako. Są nawet momenty, że zaczynam żałować zjechania na Mini. Tym bardziej, że jeśli chcę powalczyć w klasyfikacji górskiej to będę musiała pozostałe dwa etapy Korony przejechać również na Mini. Chyba, że potraktuję ten etap jako niebyły i postaram się o jak najlepszy wyniki na tych pozostałych... eeech, nie wiem. Tak sobie jadę i pomiędzy jednym a drugim mieleniem rozmyślam sobie nad koleją rzeczy ;)
[edit: jechało mi się lepiej również z tego powodu, że było bardziej z górki...]

Zejść ze skarpy, przenieść rower, wdrapać się ponownie na skarpę. Legendy mówią, że niektórzy tu jechali ;) (fot. Edyta Lesiak, fotolinks.pl)


Po przeprawie z buta przez strumyk docieram wreszcie do miejsca, gdzie wjechałyśmy z Anią przed startem - więc teraz jadę już znanym fragmentem trasy. W samej końcówce jednak jeszcze czeka mnie chyba najtrudniejszy na tej trasie zjazd, przypominający nieco te łatwiejsze z MTB Cross Maratonu. Dość stromy zjazd z wyżłobionymi przez wodę rowkami i pełen luźnych kamieni różnej wielkości. Po obczajeniu najlepszego toru jazdy, pokonuję zjazd w sposób niemalże nonszalancki ;)

Najtrudniejszy zjazd na trasie - zwalniam żeby wybrać tor jazdy (fot. Joanna Pachowska, Polonia Warszawa MTB)


Ostatni fragment to objechanie jeziorka po ścieżce rowerowej i wreszcie wjazd na metę po bruku. Zaraz za matą wszyscy rzucają się z głową w strumień wody z kurtyny wodnej. Ja też. Chłodzę się dość długo bo przez ostatnie kilkanaście minut miałam wrażenie, że łapie mnie udar słoneczny (miałam okazję poznać dość dobrze objawy udaru słonecznego). Gdy już kończę chłodzić ugotowany mózg, płuczę się jeszcze trochę z błota.
Za moment dostaję sms z wynikiem i trochę jestem zaskoczona - 5 miejsce, mimo beznadziejnej jazdy, wynik w sumie nienajgorszy.
Rower myję sikawką z wozu strażackiego, w międzyczasie zachwalając chłopakom z kolejki trasy MTB Cross Maraton.
Pod bufetem spotykamy się z Anią, która na metę dotarła niedługo po mnie. Jeszcze uzupełnienie węglowodanów i wracamy do domu.

[edit: ostatecznie w kategorii 6/20, open 11/46]

leniwe 2h

Sobota, 4 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 43.30 Km teren: 0.00 Czas: 01:52 km/h: 23.20
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miałam w planie godzinkę naprawdę spokojnej jazdy w tempie ranionego żółwia... i tak sobie kręciłam leniwie... aż się zrobiły z tego prawie 2h.
Nie mam żadnego wypasionego sprzętu do robienia fot ale czasem mam potrzebę więc dziś cyknęłam dwie.

Selfie, bo wszyscy robią selfie to dlaczego ja nie mogę?


A... dobra, już wiem czemu nie powinnam robić selfie. Zwłaszcza z telefonu ;) Retusz jakiś by się przydał ale mię się nie chce ;)

I klasyczny widoczek z wału nad Wisłą.


Widoczek na rower, oczywiście, bo reszta jest nieistotna ;)

MTB Cross Maraton Kielce - poziomki, jagody, strumyki i podjazdy

Niedziela, 28 czerwca 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 40.90 Km teren: 0.00 Czas: 02:55 km/h: 14.02
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Start maratonu dziś spod galerii Korona w Kielcach. Dość nietypowe miejsce, jak na taką imprezę, bo zwykle starty i meta są albo gdzieś w oddaleniu od miasta albo z jakiegoś stadionu, albo w parku. A tu - prawie środek miasta, tłum rowerzystów przewalających się przez oszklony budynek, gdzie mieści się biuro zawodów. Parking galerii udostępniony dla zawodników - super, samochód nie będzie nagrzany jak piekarnik, gdy wrócę.
Przed startem spotykam Sołtysa, wita się ze mną również Martink. Gawędzę z zawodnikami z Crazy Racing Team, robię rozgrzewkę na pochyłym wejściu do galerii. W sektorze poznaję Janusza, który wraca do ścigania po dłuższej przerwie. Rozmawiamy... o wypadkach na trasie i chyba w złą godzinę bo niedługo po starcie, jeszcze na rundzie honorowej, on zaczepia się z jakimś innym zawodnikiem i obaj szlifują asfalt. Zwalniam, pytam czy wszystko OK ale Janusz macha, że mam jechać, znaczy - chyba OK.

Ten drobny incydent znacząco wpływa na moją dzisiejszą jazdę. Jadę na "pół gwizdka", zachowawczo. Tam, gdzie mogłabym puścić heble - hamuję; tam gdzie mogłabym dokręcić - nie robię tego. Błoto staram się omijać, czasem na piechotę. W jedynym miejscu, gdzie postanawiam objechać błotny rów niestandardową ścieżką (do łagodnej i wyjeżdżonej - kolejka), natykam się na niespodziankę - błoto jest głębsze niż by się wydawało i przednie koło zasysa mi się. Robię efektowne OTB i cud jakiś, że w błocie całe są tylko rękawiczki a nie moja facjata ;) W błocie za to jest cała kierownica, włącznie z Garminem i manetkami. OTB musiało wyglądać poważnie, bo kilka osób pyta się, czy jestem cała a mnie nie stało się kompletnie nic bo lądowanie było bardzo miękkie (warstwa błota była tam jak puchowa kołdra).
Chociaż gleba była niegroźna, chwilę zajmuje mi dojście do siebie - przez ten czas prowadzę rower po wybrzuszeniu między koleinami i tam łapie mnie Mazi z nieszczęsnymi, krępującymi zdjęciami ;) Oczywiście moja prośba, żeby nie robił mi krępujących zdjęć skutkuje zrobieniem aż trzech ;)

Fot. Łukasz Maziejuk



Tam z tyłu widać, gdzie był rów z błotem (kolejka do przejazdu)


Trasa bardzo urokliwa i niezbyt trudna, za to wymagająca kondycyjnie. Bardzo ciepło ale w skutecznym schłodzeniu pomaga kilkakrotny przejazd przez strumyk. Niestety, po takim przejeździe wjeżdża się zaraz na łachę piachu. Zastanawiam się głośno, co bardziej szkodzi napędowi - woda + piach czy błoto + błoto... ;)
Trochę po lasach, trochę po łąkach. Zapachy w lesie oszałamiające - głównie poziomkowe, na łące natomiast kolorowo od maków, chabrów i innych kolorowych kwiatów, których nie znam. Rosną też ogromne dmuchawce, jak piłki do tenisa. W lesie ludzie zbierają jagody i pozdrawiają jadących.
W pamięć zapada mi jeden podjazd. Miałam wrażenie, że nigdy się nie skończy, ciągnie się i ciągnie... potem jest przez kilkanaście sekund w dół... a potem znowu w górę. O Bogowie! Ale cały podjechałam :)
Podjechałam też stok w Kielcach. Nie "zakosami" tylko w osi. Na małej tarczy i powoli, ale podjechałam. Nawierzchnia tam była niefajna - zmuldziała ubita trawa, łąka. Niestety, kolejność jazdy w tym miejscu była męcząca - najpierw karkołomny zjazd a potem podjazd. Powinno być odwrotnie, żeby człowiek przynajmniej miał nagrodę za wjechanie ;)
Trochę czuję się zawiedziona bo spodziewałam się, że chociaż kawałeczek trasy będzie po sławnych trasach downhillowych na Telegrafie a tu "gucio"... szkoda.

Meta (fot. Grzegorz Śmiech)


Oczekiwanie na wyniki przedłuża się. I tak na MTB Cross Maraton dekoracje są późno ale dziś to już naprawdę przesada. Coś nie zagrało w pomiarze czasu, dużo ludzi przychodzi do biura zawodów z reklamacjami. Ja czekam bo jak przebrałam się i przyszłam sprawdzić wyniki to zobaczyłam, że mam 3 miejsce. Więc czekam cierpliwie, licząc na to, że to się nie zmieni w wyniku czyjejś reklamacji ;) Funduje sobie pyszną kawę i czytam zakupiony w Empiku Bike (biuro zawodów w galerii handlowej ma swoje zalety).
Dekoracja jednak mnie obejmuje ;) Dostaję medal i jakieś gadżety do czyszczenia łańcucha.

[edit po korekcie wyników 1/07: K open: 10/25, kat: 4/8]

Warszawa - Siedlce - rekord na najbliższe 10 lat ;)

Sobota, 20 czerwca 2015 Kategoria >100 km, dojazdy, trening
Km: 100.10 Km teren: 0.00 Czas: 03:30 km/h: 28.60
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Aura była dziś dość niepewna. ICM zapowiadał deszcz bez przerwy od około 11tej ale rodzaj chmur na niebie tego nie sugerował. Zastanawiałam się mocno, czy jechać do teściów rowerem, czy nie ale Małż stwierdził: jedź.
No to zebrałam się i pojechałam.
Dziś towarzyszyło mi na trasie niespotykane zjawisko - wplecywind. Na tej trasie jest to niezmiernie rzadkie. Zawsze gdy robię wpis o jeździe do Siedlec, to mam ochotę go zatytułować "pod górę i pod wiatr" ale tym razem nie muszę. Było pod górę, owszem (bo musiałoby nastąpić trzęsienie ziemi, żeby to się zmieniło) ale za to było z wiatrem.
Prawie cały czas jechałam w s3 ale nie czułam się jakoś bardzo zmęczona. Dopiero ostatnie 30 km trochę dało mi w kość, jak zwykle, bo tam jest nieco bardziej "interwałowo" (o ile można to tak nazwać). Do skrzyżowania koło teściów dojechałam w 3:07 ze średnią 29,6km/h. Takiej średniej to ja nigdy nie miałam na żadnej trasie (pomijając krótkie czasówki w Gassach i Opaczy). I prawdopodobnie już nigdy takiej nie będę miała, chyba że jakiś huragan mnie zawieje gdzieś... ;)
Po dojechaniu do Siedlec czułam się na tyle dobrze, że postanowiłam dokręcić do pełnej setki. Dotychczas mi się nie zdarzyło, żebym po dojechaniu na miejsce miała jeszcze siłę na dokrętkę ;)
Przy okazji wysyp QOMów ale to głównie wynika z tego, że jest deficyt kobiet na tej trasie ;)
Moc jest ;)
Cała trasa na sucho, pogoda idealna - zachmurzenie z przejaśnieniami. Akurat, żeby dobrze się jechało, żeby się nie zjarać ani nie dostać udaru ;)

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum