kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

tuning

Wtorek, 3 kwietnia 2012 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 5.00 Km teren: 0.00 Czas: 00:20 km/h: 15.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Przyznam się, nie jeździłam od niedzieli. Z prostego powodu. Tak się poobcierałam na zawodach, że nawet nie miałam ochoty patrzeć na siodło, a co dopiero siedzieć na nim. Ale w końcu trzeba było zafundować rowerkowi myjnię po zawodach więc dzisiaj ruszyłam tyłek. Przy okazji chciałam zajechać do Airbike w paru sprawach. Towarzyszył mi Krzysiek, chociaż lojalnie go uprzedziłam przedtem, że wycieczka ze mną będzie ekstremalnie krótka ;)
Na szczęście otarcia trochę "przyschły" więc mogłam dzisiaj jechać, choć bardzo ostrożnie opierałam się na siodle.
Po myjni, w Airbiku, musieliśmy trochę odczekać - jak zwykle przy początku sezonu pracownicy sklepów rowerowych są mocno zajęci. Gdy tak czekaliśmy, pojawił się Janek. Podobno tylko tutaj można było kupić suport do jego kolarki.
Gdy w końcu jeden z pracowników zwolnił się, dowiedziałam się, że owszem - do mojej nowej sztycy jak najbardziej można zamontować upatrzone przeze mnie siodło (była wątpliwa kwestia średnicy prętów, które w tym siodle mają owalny przekrój 7/8mm). Korzystając zatem z okazji, poprosiłam o zamontowanie sztycy i siodła (za które oczywiście zapłaciłam, a sztycę dostałam wcześniej w prezencie od Marka), czym dodałam mojemu roweru trochę wartości. Uf!


Wracało mi się dużo lepiej na tym siodle, niż na poprzednim. Zupełnie nie odczuwałam na nim dyskomfortu w tych miejscach, gdzie były otarcia. Chociaż wydaje się dość twarde, w porównaniu do analogicznego siodła, które mam w kolarce (jedyna różnica to tytanowe a nie carbonowe pręty w siodle w kolarce)
Ciekawe, ale to chyba jakaś autosugestia...

Merida Mazovia MTB Otwock - pełen przekrój

Niedziela, 1 kwietnia 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 42.28 Km teren: 41.00 Czas: 02:23 km/h: 17.74
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 174174 ( 96%) HRavg 165( 91%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Cholerka, co to były za zawody. Takich jeszcze nie przeżyłam. Rowerowo oczywiście, bo biegowo zdarzyło się... i to nawet w tym roku.
Zimno. Naprawdę zimno. Błędem było wylezienie z ciepłego auta tak wcześnie i stanie w sektorze pół godziny. Ale ja już taka jestem... muszę być wcześniej.

Przy ustawianiu siodła po transporcie, pierwsze co, to wjeżdżam w psią kupę :) Już gdzieś to przerabiałam, w Nowym Dworze w sezonie 2010. Psia kupa na szczęście.

Sterczę w tym sektorze (czwartym). Obok marzną Marek i Krzysiek. Krzysiek dzisiaj przyjechał towarzysko, bo z wielkim żelastwem w nodze byłoby mu się trudno ścigać. W sektorze odnajduję wzrokiem Beatę z pokrewnego teamu (Świat Rowerów). Machamy do siebie. Obok sektora stoi też Daniel, kapitan mojego teamu. Po jakimś czasie dołącza do nas jeszcze Tomek. W oddali widzę Che. Mocno wieje a od czasu do czasu zawiewa śniegiem.

Nie mam dziś zbyt wielkich widoków na utrzymanie tego sektora, ale spróbuję chociaż powalczyć, żeby nie spaść dalej niż do piątki.

Start jak zwykle po asfalcie, tutaj emocje biorą górę i zapierniczam zdrowo, prawie wychodzę za skalę stref tętna ;) Oczywiście nie starcza mi pary i po wjechaniu na szuter muszę zwolnić. Gdzieś po drodze przegania mnie Tomek. Poza tym przegania mnie cały czwarty sektor i chyba duża część piątego. Niedobrze.
Cały zeszły sezon jeszcze nie nabrałam nawyku kontrolowania tętna podczas zawodów.

Do około połowy jedzie mi się stosunkowo nieźle. Poza tymi, co wyprzedzili mnie na początku, raczej mnie nikt nie wyprzedza. Jednak potem zaczynam powoli odpadać bo trasa, choć nie ma zbyt wielkich przewyższeń, jest dość interwałowa. W kółko tylko podjazd-zjazd-podjazd-zjazd. Po iluś takich zaczynam tracić siły. Ze dwa razy na piaszczystym podjeździe podprowadzam rower bo nie daję rady podjechać do końca. W dodatku nawierzchnia jest trudna. Albo mokry, lepki piach albo cały czas cieniutka warstwa lekko zasysającego opony błotka. Pełno korzeni. Pojawiają się też nieco większe błota, ale z nimi radzę sobie bez większych problemów.

Na początku jedzie mi się nieźle


Miałam nadzieję, że nie będzie strumyków, ale są. Dwa. Jeden przeskakuję z rowerem, ląduję o suchych nogach. Przy drugim już mi się tak gładko nie udaje - nogi ubłocone. Gdy widzę znów gdzieś dalej gigantyczną kałużę to już mi jest wszystko jedno - przejeżdżam, ochlapując błotem, nieopatrznie zbyt blisko stojącego, osobnika z "zabezpieczenia trasy".

Warunki atmosferyczne dają do wiwatu. Najpierw świeci słońce, potem przerabiamy deszcz, grad i śnieg, który pada prawie aż do samego końca. Cały czas mocny wiatr. A śnieg w pewnym momencie pada tak intensywny, że na trasie robi się biało i trochę ślisko.

Zawodnicy też robią się biali



Pod koniec jeszcze się ścigam z jakąś dziewczyną. Jest trudno bo co ja nadrabiam na podjazdach to ona na prostym. To nietypowe bo zwykle na prostym wygrywam takie rywalizacje. Jestem naprawdę już mocno zmęczona. W końcu jednak ją gubię.

Gdy wjeżdżam na metę, nie mam ani siły ani ochoty na finisz. Zresztą nawierzchnia na stadionie jest rozciapkana i lepka - nawet trudno się rozpędzić na czymś takim. Marek z Krzyśkiem już na mnie czekają.

Chwilę po mnie wjeżdża Tomek. Gdzie ja go wyprzedziłam - nie mam zielonego pojęcia. Za moment też dojeżdża Beata - przybijam z nią piątkę. Czyli nie było tak źle, nie cały sektor mnie wyprzedził ;)

Oddaję rower w ręce Marka, który leci zająć kolejkę do myjni. Sama idę zerknąć na wyniki. No tak - w mojej kategorii Iwona i Renata mnie wyprzedziły - te panie już znam. Jest jeszcze jedna, która dojechała przede mną - tej nie znam. W domu sprawdzam - no tak, w tym roku przeszła z K2. Czyli podium nie ma. Można jechać do domu.

W międzyczasie Krzysiek ratuje mnie od przeziębienia ciepłą herbatą z termosu, o dzięki Ci! :)

Prysznic - tu spotykam Olgę - narzeka, że około 02:30 - oraz Natalię - moją kolejną nową rywalkę (ona z kolei przeszła z dystansu Fit, ale w domu sprawdzam, że dojechała po mnie).

Po myciu szybko się pakujemy i wio do domu - za zimno na to, żeby się jeszcze kręcić po okolicy...

Mam mieszane uczucia :) Z jednej strony jestem niezadowolona trochę, z drugiej - zadowolona.
Bo tak:
Założyłam, że się zmieszczę w 02:15h. Ale nie przewidziałam, że pogoda może tak bardzo wpłynąć na szybkość jazdy. Chyba dzisiaj były wszystkie możliwe warunki, jakie tylko można sobie wyobrazić (no, może poza burzą z piorunami). Był bardzo silny wiatr, słońce, deszcz, śnieg, grad. Nawierzchnia również - pełen przekrój: piach (w większości mokry ale wciąż sypki), błoto, kałuże, strumyki, szutry, korzenie, momentami robiło się ślisko z powodu śniegu, który zaczął pokrywać nawet trasę. W zasadzie cała trasa była lekko błotnista a w takich warunkach opony mają zdecydowanie zbyt wysoką przyczepność i jedzie się niezbyt dobrze. W dodatku gdy robi się zimno (a jak padał grad i śnieg to było dość zimno) to kolana "zamarzają" tzn. nie są tak mobilne jak powinny, co też utrudnia pedałowanie. Ubrana co prawda byłam dobrze, dodatkowa warstwa na kolanach, było mi ciepło, ale i tak jakoś stawy inaczej pracują w tej temperaturze. Profil trasy w sumie dość płaski ale mocno interwałowy - ciągła zmiana biegów - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd - i tak w kółko. W efekcie nie wyrobiłam się w tych założonych 02:15, ani nawet w 02:20! Mój czas oficjalny to 02:22:56. Więc z czasu nie jestem zadowolona. Ale warunki były naprawdę trudne.

Jestem za to zadowolona z pozycji na mecie w kategorii, bo byłam 4 na 18 startujących pań. Dla porównania - w zeszłym roku byłam 7/18 podczas pierwszych zawodów. Wyprzedziły mnie dwie moje rywalki z poprzedniego sezonu oraz jedna nowa. Strata do najlepszej 13:45.

Pierwsze trzy panie wjechały na metę w bardzo małych odstępach (wszystkie wjechały w ciągu 1:10 min.) więc w zasadzie podobną stratę mam do całej pierwszej trójki. Z tego nie jestem zadowolona bo widać, że do czołówki muszę jeszcze trochę nadrobić. Ale znów - dla porównania: w zeszłym roku miałam stratę do pierwszej około 40 minut, a do trzeciej około 33 minuty. Więc jest postęp wręcz gigantyczny :)
W open byłam 17/45 (w zeszłym roku 34/54).
Niestety, spadłam do 7 sektora :(
Ale za to rating w kategorii doskonały 90,4% :) Gorzej w open ale Gorycka jechała... więc... eee... :)

Niezadowolona jestem bo znów wyrwałam od początku jak głupia, za szybko, źle rozłożyłam siły, poniosły mnie emocje. Zapomniałam kompletnie o kontrolowaniu tętna i w połowie wymiękłam. Ale pierwsze koty za płoty - za 2 tygodnie już będę o tym pamiętać.

No i jeszcze jedna totalna porażka... obtarłam się ostro i chwilowo nie bardzo mogę siedzieć na siodełku ;( Siodło Gianta od pół roku robi się coraz mniej wygodne, nie wiem o co chodzi - wygniotło się, czy co?

#

kadencja 82/113

że tak fachowo powiem... "regen"

Poniedziałek, 26 marca 2012 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: 23.80 Km teren: 0.00 Czas: 01:15 km/h: 19.04
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 157157 ( 87%) HRavg 125( 69%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Rano czułam się trochę zmęczona i obolała po wczorajszym półmaratonie i zastanawiałam się, czy jechać na rowerze do pracy czy jednak odpocząć. Ale na dworze, choć zimno (-0,4 stopnia), było bardzo ładnie. Uznałam więc, że szkoda marnować ładnej pogody a moim kulasom ponadto przyda się jak nimi trochę pomerdam.
W obie strony jechałam naprawdę spokojnym tempem, trzymając tętno w ryzach. W końcu to miała być przejażdżka regeneracyjna. Z tego samego powodu nie machnęłam dzisiaj 30 kilometrów, choć miałam wielką ochotę.
Rano było naprawdę rześko. Ubrana byłam na zimowo a i tak trochę zmarzłam. Po południu lepiej, ale ponieważ jazda nie była jakaś szybka to też się nie zgrzałam.

Gdy wróciłam do domu, okazało się, że czeka na mnie sztyca. Polowałam na carbonową sztycę (jedną z dwóch, które sobie upatrzyłam) chyba od października!

Prawie od razu się za nią zabrałam ale... oczywiście jest problem. Mianowicie, sztyca ma specjalna strefę, która zapobiega jej zgnieceniu przez zacisk. Problem jest tylko taki, że ta strefa jest z tyłu sztycy... a w moim rowerze szczelina w rurze podsiodłowej i śruba zacisku są z przodu... SZLAG! Ponieważ nie udało mi się na szybko znaleźć w necie, czy można ją mimo to zamocować, muszę poczekać z zamocowaniem jej w rowerze aż uda mi się uzyskać tę informację. W końcu nie chcemy uszkodzić od razu sztycy za prawie 5 stów, prawda?

Półmaraton Warszawski

Niedziela, 25 marca 2012 Kategoria ze zdjęciami, zawody biegowe, bieganie
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:16 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 176176 ( 97%) HRavg 163( 90%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Prawdę mówiąc, szłam dzisiaj na ten bieg z nastawieniem dość negatywnym. Źle spałam, rano czułam się jakaś taka "tąpnięta". Nie chciało mi się jeść ale wmusiłam w siebie trzy małe kanapki z nutellą. I kawę. Mało ostatnio biegałam bo najpierw byłam na wyjeździe snowboardowym a potem byłam chora. Ostatnie biegowe treningi były fatalne (w sensie samopoczucia) więc nie liczyłam zbytnio na poprawienie wyniku z Wiązowny (02:20:10). Chociaż miałam małą nadzieję, że może chociaż o kilka sekund uda mi się "ugryźć" 02:20, jednak nie nastawiałam się na to za bardzo. Założyłam jednak, że postaram się utrzymać średnią powyżej 06:35.

Dobrą decyzją okazało się - mimo pięknego słonka za oknem - założenie bluzy z długim rękawem. Na dworze wiał przenikliwy, zimny wiatr. Nawet na bluzę założyłam jeszcze kurtkę, zaraz po wyjściu z domu.
Na miejsce startu (Most Poniatowskiego, przy Stadionie Narodowym) dotarliśmy dość wcześnie. Było sporo czasu więc mogliśmy bezstresowo pójść zostawić graty w depozycie i jeszcze zajrzeć do Toia. Marek z Krzychem zostali sklasyfikowani w innej strefie startowej niż ja więc dzisiaj miałam biec samotnie. Z jednej strony mnie to trochę zmartwiło, bo jednak w towarzystwie raźniej. Z drugiej strony jednak byłam zadowolona bo po pierwsze Marek mógł sobie pobiec w swoim tempie, w którym się dobrze czuje, a nie człapać ze mną powolutku. Poza tym nie musiał oglądać moich męczarni. No i ja sama mogłam sobie regulować tempo, nie sugerując się tempem Marka. Wszystko ma swoje wady i zalety.

Niestety, pewną wadę miał również start sektorowy. Start całego maratonu był o godz. 10tej. Mój sektor, niestety, wystartował dopiero gdzieś w okolicy 10:35. Ponieważ ustawiłam się w nim gdzieś około 09:50 to czekałam na start prawie 45 minut. To naprawdę było demotywujące. Przez ten czas zdążyłam się tak zestresować, że aż zachciało mi się płakać, jednak zmusiłam się żeby się uspokoić. Niestety, tętno cały czas oscylowało w okolicach 100.

Gdy wreszcie nastąpił start, byłam już tak zestresowana i zdemotywowana, że na pierwszym kilometrze chciałam zejść z trasy. Mimo tego, że fizycznie biegło mi się całkiem nieźle i w całkiem niezłym tempie. W dodatku na horyzoncie wisiała czarna chmura i wyglądało jakby miało się rozpadać.
Przezwyciężyłam jednak tę pierwszą chwilę słabości. Powiedziałam sobie tak: "Po pierwsze, dobiegnij chociaż do cholernej palmy (ten na Rondzie DeGaulle'a) a potem zobaczymy. Po drugie, jak przebiegniesz to w nagrodę kupisz sobie nowe buty" ;)

Widok palmy podziałał na mnie mobilizująco bo okazało się, że palma była całkiem blisko ;) Gdy skręciłam w Nowy Świat, chmura gdzieś znikła i wyszło słońce, które świeciło już potem przez cały bieg. Trasa prawie w całości prowadziła dobrze mi znanymi ulicami więc dokładnie wiedziałam ile mam do kolejnych punktów charakterystycznych trasy, kolejnych zakrętów itd. Pierwsze dwa kilometry biegłam dość "ostrożnie", badając czy dobrze mi się biegnie w tym tempie (06:24, 06:23). Jednak od Nowego Światu biegło mi się już na tyle dobrze (średnie w okolicach 06:16-06:18 przez kolejne 4km), że kompletnie zaskoczył mnie widok Cytadeli. To już? Tak blisko? Super :) Do Cytadeli był fajny zbieg i a potem lekki podbieg. Potem znów zbieg z Cytadeli na Wybrzeże Gdańskie. Na tym odcinku, dzięki kawałkom w dół, miałam średnią 06:00. Gdzieś tu wciągnęłam Carbosnacka i zatrzymałam się na moment na paśniku po wodę. Następny kilometr to 06:19 jednak na kolejnych 4 kilometrach wróciłam mniej więcej do tempa początkowego, bo już czułam, że zaczyna mnie dopadać zmęczenie.

Zbieg z Cytadeli



Kryzys dopadł mnie na 12 kilometrze, gdyż uświadomiłam sobie, że niedługo Agrykola. Zwolniłam, żeby przed Agrykolą nabrać sił (06:34) ale źle zrobiłam, bo Agrykoli i tak nie podbiegłam (tylko samą końcówkę). Przed samym podbiegiem zobaczyłam "paśnik" więc zjadłam drugi żel. Miałam to zrobić trochę później, ale stwierdziłam, że później nie będzie wody do popicia bo kolejny "paśnik" daleko. Zatrzymałam się więc po wodę... i to był błąd bo widok tego podbiegu zdemotywował mnie kompletnie. Poczułam zupełny brak siły żeby to cholerstwo podbiec. Więc następny kilometr to było tempo 07:43.

Odbiłam sobie to następnym kilometrem, gdy Ujazdowskimi pokazałam wszystkim, jak powinno się używać zbiegów. Po tym kawałku tempo trochę się poprawiło ale nie na tyle ile bym chciała (06:20). Jednak Ujazdowskie pozwoliły mi odpocząć więc następne dwa kilometry w całkiem przyzwoitym tempie (06:24, 06:21).

Na Czerniakowskiej, niestety, był straszny wmordewind. Była to już końcówka trasy ale już byłam na tyle zmęczona, że naprawdę trudno mi było utrzymać początkowe tempo. Co prawda i tak zapowiadało się, że złamię te 02:20, ale szanse na 02:15 umknęły na Agrykoli i na Czerniakowskiej. Tutaj desperacko próbowałam trzymać tempo powyżej założonego 06:35 (06:38, 06:32, 06:33).

Na ostatnim odcinku sił dodał mi widok Spartan. Naprawdę, ucieszyłam się, że ich dogoniłam i że mam szansę, nawet tak się wlokąc, jeszcze ich wyprzedzić przed metą. Udało mi się nie zwolnić na podbiegu-ślimaku na Most Poniatowskiego i wyprzedzić ich właśnie w tym miejscu. To mi naprawdę dodało skrzydeł i ostatni kilometr pobiegłam w tempie 05:59 a finiszowe 200 metrów w tempie 05:48. Co prawda ten ostatni odcinek to naprawdę myślałam, że umrę na środku ulicy, ale udało mi się. Umarłam dopiero na mecie ;)

Na mecie byłam tak podekscytowana swoim czasem (na Garminie widniało 02:16:23), że się popłakałam, próbując jednocześnie się nie udusić, łapiąc z trudem powietrze po finiszu, zgięta wpół. Po prostu nie mogłam powstrzymać łkania.

Finisz


Marek z Krzychem już na mnie czekali, ale jak mnie zobaczyli w takim stanie to nie byli pewni, czy mi coś trzeba pomóc, czy po prostu poklepać po ramieniu, czy zostawić w spokoju ;) Więc tylko nieśmiało zaproponowali mi Powerade ;)
Ich obawy dopiero rozwiały się jak się wyprostowałam i zobaczyli mój uśmiech.

Odpoczynek na widowni Stadionu Narodowego


Naprawdę obawiałam się tego startu. Obawiałam się, czy go wytrzymam, czy przebiegnę cały - głównie ze względu na ostatni brak treningów. Nie podbiegłam co prawda Agrykoli ale czuję się usprawiedliwiona ;) Było naprawdę dobrze. W porównaniu do Wiązowny, biegło mi się o niebo lepiej, czułam się dobrze. Na mecie w zasadzie też nieźle. Jestem cholernie szczęśliwa. Dużo bardziej szczęśliwa, niż po Wiązownie, gdzie zrealizowałam cel biegowy na ten rok (tzn. przebiec cały, bez "iścia").

Czas oficjalny 02:16:20

Komentarz mojego trenera, Jacka, na temat wyniku:
"Gratuluję wyniku ! Bałem się że coś przekombinowałem ale wyszło ... uf"

No ładnie, to te dwa ostatnie paskudne treningi biegowe to był podstęp...!

spacer Tribana

Środa, 14 marca 2012 Kategoria ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 10.77 Km teren: 0.00 Czas: 00:36 km/h: 17.95
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 164164 ( 91%) HRavg 145( 80%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) Aktywność: Jazda na rowerze
Jestem na zwolnieniu, hura :)
Czuję się co prawda nie najlepiej, cały czas mam temperaturę, katar po pas i takie tam, ale przecież nie mogłam nie wyjść na chwilę na rower, trzeba było przetestować nowe siodło.
O takie:

Zresztą i tak musiałam wyjść, bo skarbówka mnie ściga - musiałam pojechać do US więc uznałam, że na rowerze będzie szybciej.
Z okna nie było widać, ale jak już zjechałam z rowerem na dół to okazało się, że jest lekka mżawka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jednak nie zawrócić, ubrać się w normalne ciuchy i pojechać ZTMem. Ale nie, przecież nie zostawię tak nowego siodła bez wypróbowania.
W sumie nie było najgorzej. Troszkę nieprzyjemnie było przy powrocie, bo mżawka była w twarz. Ale nie było zimno. W US też nienajgorzej ;) Wszystko załatwione.

Kronplatz

Środa, 7 marca 2012 Kategoria białe szaleństwo, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj chyba wszyscy mieli kryzys. Marek był niewyspany przeze mnie (chrapałam jak smok), ja byłam niewyspana bo późno poszliśmy spać. Hubertowi się źle jeździło, Dima był zmęczony, Anfisa chciała wcześniej skończyć. Jedynie Mariusz wykazywał niespożyte siły.
Jednak po rozruszaniu się, jeździło się w gruncie rzeczy super. Słonko przez cały dzień, snieg fajny, nieco ubity, ale na wierzchu było nieco luźnego śniegu, co pozwalało na zabawę z deską.

Dzwon Concordia 2000



Dzisiaj robiłam przerwy na zdjęcia. Widok z knajpy koło wyciągu Olang I+ II


Widoki z tegoż wyciągu










Mimo tego, że wszyscy byliśmy zmęczeni, postanowiliśmy we czwórkę (bez Anfisy i Dimy) zrobić najdłuższą czerwoną trasę - Ried. Trasa była męcząca, ale fajna. W dolnej części było nieco więcej muld, ale ogólnie bardzo przyjemnie się jechało. Zatrzymywaliśmy się na odpoczynki i podziwialiśmy widoki.

Kronplatz

Wtorek, 6 marca 2012 Kategoria białe szaleństwo, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszej mgle, dzisiaj pogoda poprawiła się. Rano co prawda jeszcze była słaba widoczność w wyższych partiach stoków, ale niżej już było dobrze.

Na dole wiosna, ale na górze trochę przyszroniło


Na szczycie góry widoczność rano była nienajlepsza


Niżej widoczność nieco lepsza


Wczoraj nawaliło mnóstwo śniegu


Jednak wkrótce pojawiło się słonko i wreszcie można się było rozkręcić. Śnieg był nieco zmuldzony, bo amatorzy puchu, którzy wstają wcześniej niż my zdążyli go trochę rozjeździć. Ale i tak było fajnie.

Popołudniowy widok z naszego balkonu


Wieczorem znów wizyta w aquaparku. To chyba najlepsze po męczącym dniu na stoku.

Półmaraton Wiązowski

Niedziela, 26 lutego 2012 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:20 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 173173 ( 96%) HRavg 165( 91%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Udało się, udało! Przebiegłam cały dystans, nie szłam, nie człapałam, przebiegłam!
W dodatku zmieściłam się w limicie czasowym a nawet złamałam go o 10 minut. Poprzedni wynik o 22 minuty.
Myślałam, że umrę, ale się udało :D:D:D

Nie udało się pobiec zgodnie z planem :) Marek zmarudził trochę z dojazdem i nie zdążyliśmy na wcześniejszy start.
Pobiegliśmy zatem o standardowej godzinie, ja - trochę się stresując, czy wyrobię się w limicie. Nie chciałam być całkiem ostatnia więc trzymaliśmy się przedostatniej grupki na trasie a ta przedostatnia grupka biegła "nieco" szybciej niż założone 06:40.
Pierwsza połowa poszła gładko, pewnie dlatego, że z wiatrem no i te dwa miłe zbiegi przed zawrotką.
Po zawrotce, niestety, oklapłam. Dwa podbiegi mnie skutecznie skasowały i wmordewind wraz z gradopodobnym śniegiem nie pozwoliły mi przyspieszyć, a nawet zmusiły mnie do zwolnienia.
Ostatnie 6 km to była męka, ale cały dystans przebiegłam (zatrzymałam się po zawrotce trzy razy na picie, na moment, ale ani kawałka nie szłam). W drugiej
połowie nawet wyprzedziłam kilku słabnących zawodników.
Pod koniec zaczęły mnie łapać delikatne skurcze łydek, na szczęście nie przeszkadzały mi zbytnio (starałam się biec rozluźniając łydki).
Dopiero na ostatnich metrach przed metą, gdy przyspieszyłam, skurcze tak mnie chwyciły, że miałam wrażenie jakby mi się nogi na zewnątrz wyginały, ale dobiegłam. Po zatrzymaniu się za metą dość szybko minęły.
To były pierwsze moje zawody w życiu gdzie złapały mnie skurcze.
Składam to na karb nieprzyzwyczajenia do dystansu i tego, że akurat miałam "babskie dni".

Podsumowując - nie dość, że zmieściłam się w limicie, to jeszcze prawie złamałam 02:20 :) Dokładnie mój czas to 02:20:10. Trochę szkoda tych dziesięciu sekund, mogłabym mówić, że złamałam ;)
Więc pierwszy cel z tegorocznych spełniony :)
Chwilowo mam fazę "nienawidzę półmaratonu" i poważnie zastanawiam się nad odwołanie startu w Warszawskim, ale pewnie za tydzień mi przejdzie ;)


Zdjęcia z mety:

Czerwonego już nie dogonimy


Sama nie wiem, czy to grymas cierpienia, czy szczęścia


test masakrycznie nieudany i kolarka na pocieszenie

Poniedziałek, 13 lutego 2012 Kategoria test, trenażer, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 00:15 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 169169 ( 93%) HRavg 143( 79%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Trenażer Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miał być porządniejszy test na strefy tętna, z pomiarem zakwaszenia.
Test ten sam co zawsze, tzn. progresywny GTX według Friela. Dodatkowym elementem miał być pomiar zakwaszenia co 2 minuty. Do pomocy przyszedł mój trener, Jacek.
Najpierw sprawdził zakwaszenie "spoczynkowe". Okazało się, że jest podejrzanie wysokie, 2,6 mmol/l. Norma spoczynkowa wynosi około 1,5. Po teście "przyznał się", że już po tym pierwszym pomiarze wiedział, że test nie wyjdzie, gdyż wysokie zakwaszenie spoczynkowe oznacza zmęczenie organizmu.

Przed testem 10 min lekkiego kręcenia i uspokojenie tętna.

Generalnie czułam się trochę zestresowana tym testem, obecnością Jacka, tym, że niedawno przeszliśmy na "ty", pobieraniem krwi i ogólną organizacją całości. Niby prosta sprawa ale nie taka prosta.

Podczas testu Marek sprawdzał czas, tętno, notował KOW. Jacek pobierał krew z palca i podawał wartości zakwaszenia.
Miałam dość duży problem ze zgraniem i ogarnięciem dodatkowej czynności podczas testu, jaką jest nastawianie palca do pobrania krwi. Marek podawał mi moment zwiększenia obciążenia w dość niejednoznaczny sposób a Jacek przeszkadzał mi się rozpędzić, pobierając krew. Nie mogłam się skupić na pilnowaniu odpowiedniej wartości mocy.
"Zdechłam" strasznie szybko. Osiągnęłam zaledwie 160W, przy 180W już nie mogłam utrzymać tej wartości. W porównaniu do poprzedniego testu to jakaś masakra.
Sporo wyższe wartości tętna niż ostatnio i bardzo szybki wzrost zakwaszenia.
Być może taka słaba dyspozycja jest efektem dość intensywnych ostatnio treningów biegowych i sobotniego biegu na Kabatach.
W każdym razie Jacek stwierdził, że chyba trzeba trochę zluzować treningi...

Wyniki:
1 minuta - 100 Watt - KOW 2 - HR 139
2 minuta - 120 Watt - KOW 3 - HR 149 - 6,7mmol/l
3 minuta - 140 Watt - KOW 4 - HR 153
4 minuta - 160 Watt - KOW 8 - HR 162 - 14,7mmol/l
5 minuta - 180 Watt - KOW 10 - HR 168 (kilka sekund)

Chwilę jeszcze potem pogadaliśmy - o bieganiu, treningu, nartach biegowych, obozie biegowym, innych podopiecznych. Podoba mi się pasja, z jaką opowiada o tym, co robi. Widać, że naprawdę to kocha.

Gdy Jacek poszedł, zebraliśmy się z Markiem i pojechaliśmy do Decathlonu. Kilka dni temu była dostawa i miały dojechać mniejsze rozmiary kolarek.
Z tego modelu, który sobie upatrzyłam był tylko jeden egzemplarz w moim rozmiarze. Przejechałam się kilka razy dookoła sklepu, zrobiłam slalom między półkami. Obejrzałam, znalazłam parę usterek (uszkodzone pokrycie siodła, napęd do generalnego czyszczenia, otarcie na szybkozamykaczu... i takie tam)... i wynegocjowałam z kierownikiem zmiany niższą cenę ;) Zapłaciłam o 200 zł mniej :D
Ale do przeglądu i regulacji muszę ją oddać. No i umówić się na BGFit (mam jeszcze w opłaconym pakiecie jeden rower do ustawienia więc akurat).


kadencja 79/108

Zimowy Bieg Górski Falenica

Sobota, 17 grudnia 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:08 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Przyznam, że trochę się obawiałam tego biegu, bo już na wstępie p. Jacek mnie postraszył, że "bardzo ciężki" jest, potem to samo powiedziała Basia a potem, tuż przed startem, Ela.
Można się zestresować, nie?
Okazało się jednak, że nie było tak strasznie. Co prawda było ciężko i męcząco ale do przebycia ;)
Zaczęłam powolutku ale trochę przesadziłam. Zorientowałam się w pewnym momencie, że biegnę ostatnia więc przyspieszyłam, żeby chociaż kilka osób było jednak za mną.
Już na pierwszym kółku zmógł mnie jeden z podbiegów. Dopóki miał w miarę nieduże nachylenie to truchtałam ale jak w pewnym momencie zrobił się trochę bardziej stromy i piaszczysty to nie dałam rady dalej biec i przeszłam do marszu. Na drugim kółku było coraz gorzej, coraz częściej marsz. Natomiast jakby trochę odżyłam na trzecim kółku i co prawda ogólnie biegłam zdecydowanie wolniej jednak raczej biegłam niż szłam.
Mam problemy z bardziej stromymi podbiegami. Dopóki jest niezbyt wielkie nachylenie to biegnę ale jak się robi stromiej to nie wyrabiam. Zauważyłam podobne zjawisko przy MTB. Długo i niezbyt stromo - mogę jechać i jechać, nawet bardzo długie kawałki. Jak się robi stromiej to szybko odpadam.
Fajnie natomiast mi się zbiegało, oczywiście musiałam uważać żeby sobie nogi nie skręcić w niektórych miejscach ale ogólnie fajnie, lekko, wydłużonym krokiem. Na zbiegach nawet mi się udało wyprzedzać (chociaż ogólnie to pewnie dobiegłam w jakimś "ogonie").
Czas z Garmina 01:08:14 ale wyłączyłam go stojąc już w kolejce do
oddania numeru więc pewnie było ciut poniżej 01:08
Oficjalny czas: 01:07:50

Na początku powolutku


Trochę taka niewyraźna już jestem :)


Skupiam się, skupiam...


Tak biegłam, że aż skóra na twarzy mi się sfałdowała ;) Wyglądam na tym zdjęciu jak własna babcia, jak to Krzychu skomentował ;)


Bieg przełajowy, suma przewyższeń ponoć 255m chociaż Garmin pokazuje tylko 90.
Dystans 9,30, czas 01:08:14


kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum