kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Bieg Niepodległości

Piątek, 11 listopada 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Było ciężko, ale udało się. Złamałam godzinę :) Dokładnie było 00:59:46 więc naprawdę niewiele brakowało, żeby jednak nie było tej godziny, ale się udało.
Pierwsza piątka poszła w miarę gładko, w równym tempie. Zwolnienie było tylko na wiadukcie, na podbiegu (nie udało się potem tego nadrobić na zbiegu z powodu zbyt dużej ilości ludzi - nie dało się wyprzedzać). Kryzys mnie dopadł po zawrotce, ale byłam tak zdeterminowana żeby jednak pobiec poniżej 1h, że się nie poddałam. Przetrwałam nawet kolkę, która próbowała mnie tykać ale zrezygnowała po chwilce. Na końcu jeszcze znalazłam siłę, żeby przyspieszyć i wyprzedzić faceta, który mnie wkurzył wcześniej, przepychając się i jeszcze mając pretensję, że nie patrzę do tyłu :)
Życiówkę pobiłam o 02:48. Jestem bardzo zadowolona.

Czas netto: 00:59:46
Miejsce open 766/1272, K3 311/491

Nie załapałam się na ciekawsze zdjęcie z mety (tam daleko po lewej)

KOW: 9 (540)
HR 165/175

Mazovia MTB Marathon Toruń - szatan!

Sobota, 24 września 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: 54.00 Km teren: 50.00 Czas: 02:27 km/h: 22.04
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 170170 ( 94%) HRavg 160( 88%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Pobudka o jakiejś barbarzyńskiej porze: 4:45. Ledwo oczy otwieram, ale trzeba się szybko ogarnąć jak mamy o 6 wyjechać.
Wyjeżdżamy z delikatną obsuwą bo zapominamy kubka z kawą dla Kierowcy i się trzeba wrócić spod bloku.
Dojazd kompletnie bezproblemowy, mamy mimo wszystko sporo zapasu. Motoarenę znajdujemy bez problemu bo jest oznaczona w naszym GPS. Chociaż po samym Toruniu jedziemy dość powoli bo wszędzie są remonty.

Już z zewnątrz wygląda interesująco (źródło: Wikipedia)


Przy Motoarenie piękny, duży parking. Dla wszystkich jest miejsce. W ogóle to po wyjściu z auta okazuje się, że to nie parking tylko tor, chyba do kartingu.

Niedaleko nas parkuje również Ela ze swoim towarzystwem, tylko sobie machamy idąc już na stadion. Nie bardzo widać kogoś więcej ze znajomych. Jest zimno. Ubieram się w bluzę i biorę długie rękawiczki ale krótkie rzeczy też mam bo start dopiero za godzinę więc może się jeszcze zrobić ciepło.

W środku też jest ciekawie


Powierzchnia toru do żużlu jest bardzo szeroka więc i sektory są szerokie. Bikerzy ustawiają się na całą szerokość, wzdłuż taśm ograniczających więc wrażenie jest takie jakby frekwencja nie była zbyt oszałamiająca.

Robi się już sporo cieplej więc po pozbyciu się bluzy i długich rękawiczek, lokuję się w piątym sektorze.Krzyśka jeszcze nie ma. Zastanawiam się, czy w ogóle się pojawi po wtorkowym locie. Jednak jest. Dość późno, jak na niego, ale jest. W doskonałym nastroju, chociaż poobijany.

W blokach startowych


Ja jakoś dzisiaj nie jestem zbyt rozmowna, staram się skupić. Teoretycznie mogę się już nie ścigać bo moja pozycja już się nie zmieni. Ale, także teoretycznie, mam szansę wskoczyć do 4 sektora co uznałabym za mega osiągnięcie i ukoronowanie sezonu. Jednak prawdę mówiąc rozważam to czysto teoretycznie bo musiałabym pojechać jak szatan żeby zdobyć tak dużo punktów.
Orientuję się w pewnym momencie, że stoję w złym miejscu. Po wewnętrznej stronie toru, podczas gdy wyjazd z obiektu stanowi ostry zakręt w prawo i w dodatku jest tam nagłe zwężenie (brama startowa). Więc przy wyjeździe mogę utknąć po zewnętrznej stronie zakrętu przyblokowana przez innych. Dlatego w miarę startowania pierwszych sektorów i powolnego przesuwania się naszego sektora do przodu, staram się wymanewrować bardziej na środek.
Wreszcie start, udaje mi się gładko wyjechać ze stadionu. Potem sprint rampą w lewo i prawie od razu wjazd na polną drogę. I zonk bo znowu daje znać mój wstręt do zapoznania się przed startem choćby z fragmentem trasy. Wielka piaskownica, w której cały peleton gromadnie utyka. Blokują mnie z różnych stron więc w końcu też grzęznę i przeprowadzam rower po piachu. Oczywiście Krzysiek mi ucieka i ginie mi z oczu w tłumie cyklistów. Postanawiam sobie, że więcej dzisiaj w piachu nie utknę.

Udaje mi się gładko wyjechać ze stadionu



Pierwsze kilometry jedzie mi się ciężko. Tym bardziej, że Krzysiek mi umknął. Zła jestem na siebie. Ale powoli się rozkręcam. Około ósmego kilometra niespodziewanie doganiam Krzyśka. Chyba mu się ciężko jedzie przez tę kontuzję. Sugeruję mu, żeby pojechał Fita, ale nie, woli się jednak skatować na Mega. Chwilkę rozmawiamy ale potem postanawiam mu odjechać.

Od tej chwili zdecydowanie lepiej mi się jedzie. Ciekawe, że to, czy się jest przed czy za jakąś osobą ma tak ogromny wpływ na morale.

Jadę rozluźniona bo tak naprawdę nie walczę dzisiaj o wynik. Być może też dlatego od momentu wyprzedzenia Krzyśka tak dobrze mi się jedzie. Doganiam czołówkę sektora, która uciekła mi razem z Krzyśkiem na początkowym odcinku i powoli wyprzedzam pojedyncze osoby. Noga jest dzisiaj mocna, zwłaszcza na podjazdach - tam wyprzedzam najwięcej osób. Sporo też wyprzedzam na zjazdach, bo moja głowa jest spokojna - bardzo szybko zjeżdżam, bez obaw, bez kurczowego pilnowania hamulców. Ostro biorę zakręty, kładąc rower w dość duży przechył. Przetestowałam ostatnio w konkretnym miejscu na trasie do pracy na ile mogę sobie pozwolić, jeśli chodzi o położenie roweru, i wykorzystuję to. Zresztą rower chyba ma też dzisiaj dobry dzień bo się rozpędza szybciej, niż ja myślę.

Nawet na bardzo długim i bardzo piaszczystym zjeździe radzę sobie bez problemu. Mijam dwóch ugrzęźniętych w piaskownicy bikerów - przejeżdżam w wąskiej szczelinie między nimi. Niestety, trochę dalej na zjeździe muszę przyhamować i podeprzeć się bo wolniejszy rowerzysta blokuje przejazd ale jak tylko się robi szerzej to też go wyprzedzam.

Wąwozy, którymi straszył organizator nie są żadnym problemem.
Są trzy. Pierwszy, faktycznie wymaga pewnej precyzji w kierowaniu rowerem. Słabsi rowerzyści pewnie będą tu prowadzić, ale mnie się jedzie znakomicie. Przede mną jeszcze jedna dziewczyna, też dobra. Na podjeździe ja jestem lepsza i ją doganiam ale ona mi potem odjeżdża na prostej. Za nami jakiś gość się drze "Dalej, jedziesz, jedziesz!" Myślę sobie, jakby mu tu zrobić miejsce bo pewnie jest szybszy - ale nie bardzo jest jak. Na końcu tego podjazdu on krzyczy do nas "Bardzo dobrze dziewczyny!" ale wyraźnie jest sporo za nami. Obie odjeżdżamy mu zaraz po wyjechaniu z wąwozu. Myślałam, że to jakiś harpagan a to tylko krzykacz.
Kolejny wąwóz ma przeszkodę w postaci zwalonego drzewa - trzeba zejść z roweru i pod nim przejść. Ale poza tym w całości do bezproblemowego podjechania. Trzeci wąwóz to prawie szosa - bardzo szeroki ale dość stromy podjazd. Na końcu, przyznam, trochę jestem zziajana i muszę odpocząć.
W kość dają mi też na trasie dwa długie asfaltowe podjazdy. Na jednym z nich jadę chyba na najlżejszym przełożeniu z 7 km/h a i tak kogoś jeszcze wyprzedzam.

Zjazdy są doskonałe. Szybkie, niektóre trochę wymagające techniki. Na jednym mam zastrzyk adrenaliny bo zjazd początkowo prowadzi polną drogą w pełnym słońcu, gdzie jadę grubo powyżej 30 km/h, a potem wpada w zacieniony las, zwęża się i pod kołami wyrastają korzenie. A z cienia, tuż przede mną, wyrasta rowerzysta, którego zupełnie nie było widać wcześniej. Staram się nie panikować, hamuję pulsacyjnie. Udaje mi się wyhamować tuż przed tylnym kołem gościa i wznoszę modły dziękczynne do bogów wszelakich za świetne hamulce. Gdyby nie one, pewnie obydwoje oglądalibyśmy karetkę od środka.
Znów, adrenalinka robi swoje i pędzę dalej na złamanie karku. Wyprzedzam wszystkich aż do samej mety. Oprócz jednego bikera, któremu się najpierw chwilę powiozłam na kole i chyba się obraził i postanowił mi się nie dać przegonić.

Żeby tradycji stało się zadość, jest też strumyk. Aczkolwiek, gdyby nie to, że ochlapałam sobie łydkę, to pewnie bym go w ogóle nie zauważyła. Ale to jedyne mokre miejsce na całej trasie. Nie było poza tym ani pół grudki błota.

Wjazd na metę tą samą drogą, co wyjazd. Wypad z lasu na polną drogę. Widać stadion z daleka. Pamiętam, żeby nie ugrzęznąć tu w piachu, mijam jeszcze kilku fitowców prowadzących rowery. Rampa, zakręt 90 stopni w prawo do tunelu prowadzącego na stadion. Tam jakaś laska trąbi wuwuzelem i drze japę jak opętana: "Uwaga! Ostry zakręt i pół kółka do przejechania! Dajesz, dajesz, DAJEEEEESZ!". Końcowe pół kółka na pełnym gazie i z wyszczerzoną gębą, chyba ze 4 osoby robią mi zdjęcia. Na mecie podnoszę ręce w geście triumfu.

Ostatnia prosta


Na metę wpadam z wyszczerzoną gębą


Czuję się jak mistrz MTB, mam ochotę jechać dalej więc dokańczam kółko aż do miejsca gdzie wjeżdża się na stadion. Tam dopiero się zatrzymuję.

Chwilę po mnie na stadion wjeżdża Krzysiek, jakby go goniło stado wściekłych byków. Widać kontuzja nie przeszkodziła mu w zrobieniu dobrego czasu.

54 km, 02:26:52
miejsce open 12/28, K3 4/6
Strata do najlepszej tylko 13 minut, do najlepszej w kategorii niecałe 10 minut. Najlepszy rating w tym sezonie. Wyprzedziłam Krzyśka o jakieś 1,5 minuty a Dorotę o ok. 16,5 minuty.

Jestem bardzo zadowolona, jechało mi się wprost szatańsko. Przejechałam wszystko co można było przejechać, zaliczyłam wszystkie podjazdy, wszystkie zjazdy, wszystkie piachy (oprócz tego pierwszego i zatrzymania ze dwa razy potem w trasie z powodu przyblokowania przez kogoś z przodu) i jeszcze miałam siłę na ostry finisz. Szkoda, że na finiszu nie było z kim się pościgać.

Odstaję w kolejce do biura zawodów - odbieram koszulkę Finisher i batony za ostatni bon z dzisiejszego startu.
Potem, po lekkim odkurzeniu za pomocą miotełki, pakujemy rower do auta i ja muszę się umyć bo jestem cała w pyle. Wyglądam jak górnik. Na szczęście prysznic dzisiaj jest naprawdę kulturalny. Można w spokoju i porządnie się umyć w ciepłej wodzie. Super.

Czekając na dekorację generalki wciągamy grilla. Ja chodzę sprawdzać na tablicy czy aby na pewno jestem trzecia ale jeszcze nie ma listy. Pojawia się bardzo późno, ale tak. Jestem trzecia. :)

Zamieniam kilka słów z Zetinho i z Che. Che jest trzecia w generalce w open ale do jej dekoracji chyba nie będziemy czekać bo to i tak strasznie długo trwa już.

Mamy w międzyczasie okazję poklaskać Oldze, która jest dekorowana za 6 miejsce w swojej kategorii Potem kolej na moją dekorację.

Odbieram puchar za trzecie miejsce i torbę z masą gadżetów z rąk Cezarego Zamany. Bogna jako triumfatorka generalki otwiera szamapana i pryska nim naokoło, jak na Formule 1 :) Pijemy wszystkie z gwinta i gratulujemy sobie wzajemnie.

Odbieram puchar z rąk Cezarego


Szampan się leje


I z gwinta :)


Z ciekawością zaglądam potem do torby: buty Garneau, rozmiar 43 ;) Rękawiczki zimowe nieznanej mi firmy, M-ka - też za duże. Okulary z polaryzacją Solano. Za duże. Pendrive i kosmetyki. Całość pakietu szacuję na ok. 500 zł. Szczerze mówiąc jestem bardzo pozytywnie zaskoczona bo spodziewałam się bardziej symbolicznego upominku. Oczywiście tylko teraz trzeba będzie coś zrobić z tymi za dużymi rzeczami. Wymienić, sprzedać...
Dziewczyny z 1 i 2 miejsca dostały ponadto po amortyzatorze, ale nie przyjrzałam się więc nie wiem jakim.

Jeszcze pożegnalna fotka z Motoareną


To był męczący, długi dzień, ale bardzo fajny. Powrót też jest męczący i się dłuży, przysypiam gdzieś po drodze.

W domu jeszcze zaglądam w wyniki... i JEST CZWARTY SEKTOR! No szok!

:D

kadencja 79/109
KOW: 10 (1470) naprawdę, dałam z siebie wszystko!

Bemowski Bieg Przyjaźni

Niedziela, 18 września 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 00:28 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Nie nastawiałam się na żaden wynik bo ostatnio bardzo mało biegam. Zresztą ostatnie moje biegi wskazywały, że życiówki nie będzie.
Ale była. I to ostro poprawiona bo o ponad minutę!
Biegło mi się fajnie, miałam biegowy "flow" :) Wyprzedzałam prawie przez cały bieg. Miałam moment kryzysu w okolicy 3 kilometra ale zmusiłam się, żeby nie przejść do marszu. Potem, pod koniec, jeszcze trochę nawet przyspieszyłam i finisz miałam w całkiem niezłym tempie, na końcówce wyprzedziłam jeszcze ze 2 osoby.

Pierwsza pętelka zaliczona (zdjęcia Michała Machnackiego)



Finisz w całkiem niezłym stylu


Gwiazda



5 km / 00:27:31 (poprzednia 00:28:44)
open 62/152
HR 163/176

odcięło mi prąd

Czwartek, 15 września 2011 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: 31.80 Km teren: 0.00 Czas: 01:34 km/h: 20.30
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 151151 ( 83%) HRavg 119( 66%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Rano tylko 10 stopni więc pora na test nowej bluzy z tej serii:


Przyznam szczerze, nie spodziewałam się, że będzie tak idealna. Jest ciepła ale przewiewna więc człowiek się tak strasznie nie poci w niej a jak już się spoci to wilgoć jest ładnie odprowadzana na zewnątrz. Nie sądzę, żeby się nadawała na bardzo wietrzną chłodną pogodę, ale tak jak jest teraz - super. Dużo to lepsze rozwiązanie niż koszulka + bielizna termiczna albo koszulka + wiatrówka (w takim zestawieniu przy 10 stopniach grzeję się niemiłosiernie).
Troszkę jest przyluźna ale ponieważ dół ma dość ścisłą gumkę to wybór M-ki chyba był słuszny (i tak mi podjeżdża trochę do góry podczas jazdy a S-ka to w ogóle by chyba podjechała do pół pleców).

Powrót przez Wilanów.
Niby niedaleko, godzinka jazdy, ale w trakcie zrobiłam się tak głodna, że aż mi się zrobiło słabo. Mało nie spadłam z roweru. Na szczęście po drodze (już na kawałku od Kabat do domu) trafił się kiosk. Musiałam sobie kupić batona bo chyba bym nie dała rady dalej jechać. Wrąbałam duże PrincePolo i od razu mi się poprawiło.
Kurka, nie pierwszy raz mi się zdarza, że z głodu przy powrocie z pracy odcina mi prąd, ale chyba tak to jeszcze nie miałam, żeby mi się słabo zrobiło. Chyba muszę zacząć jeść obiady w pracy o późniejszej godzinie.

Mazovia MTB Marathon Nowy Dwór Mazowiecki - wszyscy mnie wyprzedzili

Niedziela, 11 września 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 46.06 Km teren: 46.06 Czas: 02:15 km/h: 20.47
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 176176 ( 97%) HRavg 164( 91%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
W zasadzie to mogłam dzisiaj wcale nie jechać. No bo mój wynik z dzisiaj nie wpłynie w żaden sposób na moje miejsce w generalce. Ale chciałam odebrać bonusa z kuponów za starty i spróbować powalczyć o 4 sektor (chociaż na to akurat miałam małe szanse, but "it's worth a try"...). No więc jadę.

Zapowiada się niezły upał, chociaż zeszły tydzień był chłodny. Akurat dzisiaj musiało wrócić lato. Nie mogło poczekać do jutra? No dobra, już nie marudzę, wolę upał niż pogodę jak w Sierpcu.

Startuję z piątki. Oprócz Eli w sektorze nie widzę nikogo znajomego. Krzysiek i Tomek jadą z szóstki, gdzieś dalej jeszcze jest Olaf. Mija mnie Arek, który idzie chyba do czwórki.

Dzisiaj uważam, żeby nie wleźć w nic, jak to zrobiłam w zeszłym roku.

Jest bardzo tłoczno - wytęż wzrok


Może jednak trzeba było w coś wleźć bo od samego startu jedzie mi się okropnie. Nie mogę się rozpędzić, chociaż trasa jest płaska i szeroka. W dodatku wyraźnie odbija się moja niechęć do objechania chociaż kawałka trasy przed maratonem. W jednym miejscu wiele osób wybiera objechanie straszliwej łachy piachu górą wału. Ja grzęznę i duża część sektora mi odjeżdża. Gdybym się kawałek przejechała trasą, wiedziałabym, że trzeba górą. Staram się potem nadrobić ale strata jest duża.

Nadal jest bardzo tłoczno ;) - wytęż wzrok


Zresztą w ogóle to mam wrażenie, że cały mój sektor jest dzisiaj jakiś dupowaty. Wąsko, snują się. Piach, snują się. Kałuże, snują się. Blokują. Ciężko takie coś objechać. Jest jedno miejsce, gdzie się trochę przerzedza - krótki ale dość stromy i kręty podjazd. Tu dużo osób schodzi z roweru, ja wpedałowuję na górę odzyskując kilka miejsc. Zresztą na tego typu podjazdach, o ile ktoś mnie nie zblokuje, jestem wyraźnie lepsza od innych i zawsze wyprzedzam.

Szkoda, że nie załapałam się tu na zdjęcie jak podjeżdżam :)


Korzystam też w miejscach, gdzie wszyscy jadą rządkiem jedną wyjeżdżoną dróżką. Jadą rządkiem, chociaż jest na tyle szeroko, że spokojnie da się wyprzedzać, jadąc mniej wyraźną dróżką obok. Wyprzedzam w ten sposób kilkanaście osób, zjeżdżając do "rządka" tylko w miejscach, gdzie są błotniste kałuże a pośrodku grobelka. Zresztą też nie wszędzie w ogóle zawracam sobie głowę, żeby jechać tą grobelką.

Raz robię sobie niespodziankę bo kałuża, wyglądająca na niegroźną, okazuje się na tyle głęboka, że koło zanurza się po ośkę prawie. Jednak przejeżdżam przez nią ochlapując solidnie sąsiada. Zresztą kałużami generalnie się nie przejmuję więc jestem ubłocona niemiłosiernie.

No więc mam "momenty". Ale generalnie jedzie mi się fatalnie. Wyprzedza mnie o wiele więcej osób, niż ja wyprzedzam. Łącznie z tym, że wyprzedza mnie najpierw Tomek a potem Krzysiek (czyli szósty sektor). Obaj znikają mi z oczu w jakimś masakrycznym tempie, nawet nie próbuję ich dogonić.
Ze dwa albo trzy razy spada mi łańcuch przy redukcji na młynek. Chyba muszę przestać korzystać z młynka ;)

Dwa obrzydliwie piaszczyste podjazdy, na jednym znów, jak w Szeligach, zacina mi się korba i muszę się zatrzymać i dokończyć z buta. Drugi, ze zmęczenia, też z buta. Na szczycie obu łapię jakąś hiperwentylację straszliwą i muszę skorzystać z inhalatora. Pech, inhalator się akurat skończył. Zdecydowanie mam zły dzień. Staram się uspokoić oddech i nie zipać bo się zazipię na śmierć. Po chwili mogę jechać dalej.

Fachowo pozbywam się zużytych tubek po żelach w strefie bufetu, ale facet za mną chyba się przeżegnał na ten widok :D


Podupadam na duchu, ale wmawiam sobie, że nie szkodzi bo i tak wynik w tych zawodach nie ma już większego znaczenia do generalki (co najwyżej ma znaczenie dla mojego samopoczucia). Postanawiam chwilę odpocząć i pozwalam sobie na luz przez jakiś czas.

Na rozjeździe


Siły wracają mi dopiero na ostatnie 10 kilometrów, gdzie zaczynam już gnać jak szalona. Na najbardziej upiardliwym kawałku w postaci błotnistej łąki i potem na singlu prowadzącym aż do mety, wyprzedzam wszystkich - jak się potem okazuje - łącznie z Tomkiem.

Samotnie do mety


Wreszcie wyjeżdżam z lasu, kawałek łąki, zakręt i nagle - meta. Meta kompletnie mnie zaskoczyła, wyskoczyła na mnie z lasu jak Filip z konopii :)

Stoję przez dłuższą chwilę, odpoczywam. Gdy ruszam w stronę miasteczka maratonowego, dogania mnie Tomek, który wjechał na metę tuż po mnie. Sądziłam, że będzie miał ode mnie lepszy czas, bo startował z dalszego sektora, ale nie - wyprzedziłam go o ponad minutę. Wyprzedziłam też Dorotę, o 2 minuty. Za to Krzysiek władował mi aż 4,5 minuty. Musiał mieć dzisiaj naprawdę niezłą nogę.

Pod bufetem do mnie zdychającej na trawie przysiada się Damian. Jakoś podświadomie spodziewałam się go tutaj. Blisko ma z domu ;)
Gawędzimy przez chwilę, informuje mnie, że widział Renatę. No cóż, to raczej niweczy moje szanse na 3 miejsce w generalce bo został jej jeden maraton do przejechania, żeby wskoczyła przede mnie w klasyfikacji.
Damian, dla odmiany ode mnie, pojechał świetnie - 10 miejsce w kategorii i 27 w open. Rewelacja. W dodatku wczoraj jechał Giga w Międzygórzu więc jego dzisiejsza jazda to w ogóle jest wyczyn.

46 km (wg orga 45 km), czas 02:15:17
miejsce k3 4/10, open 13/37
Nie wiem, jakim cudem jestem czwarta, jechałam jak ostatnia dupa wołowa, ale najwyraźniej wszystkie oprócz trzech pierwszych jechały jak ostatnie dupy wołowe ;)
Zresztą wyniki są ciekawe - pierwsze dwie wjechały na metę w odstępie kilkunastu sekund, trzecia po około 4 minutach później. Potem było długo długo nic (9 minut) i ja a potem Dorota.
Do zmiany sektora zabrakło mi sporo, 8 punktów. Ale nic, jeszcze jest Toruń ;) Spaść już nie spadnę na pewno.

Sprawdzam w domu, JEEEESS Renata jednak nie jechała, chyba była tylko towarzysko :) Więc trzecie miejsce w generalce mam już zapewnione.

kadencja 77/124
KOW: 9 (1215)

Onkobieg

Niedziela, 4 września 2011 Kategoria bieganie, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:10 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
To taki trochę dziwny bieg był. Chodziło o to, żeby przebiec jak najwięcej okrążeń wokół Centrum Onkologii na ul. Roentgena w zadanym czasie. Okrążenie miało około 1 kilometra i sponsor imprezy płacił 1,5 zł za każde przebiegnięte okrążenie każdego uczestnika biegu na rzecz stowarzyszenia Sarcoma. Trochę coś jak Ecco Walkaton tylko biegiem.
Oczywiście mnóstwo ludzi po prostu sobie spacerowało, ale każde okrążenie się liczyło - nawet spacerkiem.
Zrobiliśmy z Markiem po 10 okrążeń. Wyszło około 9,5 kilometra. Więc zarobiliśmy dla chorych na raka 30 złotych. Mało. Ale ponieważ ludzi było sporo więc uzbierało się ponad 5 tysięcy złotych w sumie.
Nie starczyło dla nas koszulek, bo organizator nie przewidział frekwencji, która była dwukrotnie większa niż w zeszłym roku.
Ale za to dostaliśmy po medalu.


Przed biegiem krótka rozgrzewka, ok. 0,8 metra, niecałe 10 minut, reszta spacer do Centrum Onkologii.
Słabo mi się biegło, strasznie chciało mi się pić. W trakcie złapałam jakąś butelkę wody. Niestety, jak skończyliśmy bieg to okazało się, że oprócz koszulek również wody nie starczyło dla nas na mecie. Pić mi się chciało tak bardzo, że przeszłam się wzdłuż trasy szukając porzuconych butelek z resztką zawartości.

KOW: 5 (305)
HR 159/173

Mazovia MBT Marathon Skarżysko Kamienna - zdechlak na strzale

Niedziela, 28 sierpnia 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: 58.81 Km teren: 50.00 Czas: 02:47 km/h: 21.13
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 168168 ( 93%) HRavg 156( 86%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Prawdę mówiąc, to ja nie wiem jakim cudem mam z tego maratonu najlepszy rating w open i drugi najlepszy w kategorii z tego sezonu. Zaprawdę, jest to dla mnie tajemnica wielka i niezgłębiona. Cały tydzień trochę źle się czułam - najpierw przez trzy dni jakbym miała kaca (!), potem przez dwa dni przeziębieniowo. W czwartek i piątek pokurowałam się Fervexem i w sobotę już było OK ale piątkowy trening pokazał, że formę to mam dość słabą.

Ze znajomych w sektorze jest tylko Aretzky, ale nawiązuję gadkę też z innym bikerem, próbującym udawać, że jest z czwórki. Przyznaje się jednak, że jest z piątki (o co go podejrzewałam od początku). Radzi trzymać się jednej laski z czwartego sektora.

Wytęż wzrok


A tu dla ułatwienia trochę mnie lepiej widać


Jedzie mi się fatalnie, paskudnie, masakrycznie, źle. Trzymanie się KOGOKOLWIEK jest bardzo trudne. Jest okropnie. Nogi kompletnie nie chcą się kręcić. Pierwsze pół mojego sektora, z ambicjami do czwórki odjeżdża mi w ciągu pierwszych 10 km a drugie pół z tendencją do spadnięcia do szóstki, intensywnie próbuje mnie wessać w swoje towarzystwo. Te pierwsze 10 km jest najgorsze, dopiero potem się trochę rozkręcam. Nie, żeby jakoś strasznie, ale trochę. Pomaga mi zresztą żel wciągnięty na 15tym kilometrze, a potem kolejny na 30tym i 45ym (tradycyjnie).

Trasa bardzo przyjemna, chociaż dużo łatwiejsza, niż się spodziewałam. Orgowie określili trudność na 6, ja jednak trochę jestem rozczarowana bo moim zdaniem to niezasłużona kategoria - liczyłam na więcej. Wydaje mi się, że w Supraślu było trudniej. Co zresztą widać z przewyższeń - tu około 700m, tam o stówkę więcej. Tu podjazdy niezbyt strome ale za to bardzo długie (takie np. około kilometra a może nawet dłuższe, nie wiem), tam za to było bardziej interwałowo - podjazdy krótsze i bardziej strome).

Trasa przyjemna, niezbyt trudna


Urzekają mnie dwa szutrowe podjazdy około 19-20 kilometra. Jeden podjazd krótszy, za nim lekki zjazd a potem drugi, bardzo długi podjazd, na oko z kilometr długości. Na tych podjazdach odzyskuję trochę siły i podskakuję o kilka pozycji w peletonie.

Odzyskuję kilka pozycji


Potem jeszcze jeden podjazd, asfaltowy. Przyznam szczerze, że takiej mordęgi na asfalcie się nie spodziewałam. Wtaczam się na czubek góry ostatkiem sił, ale było warto, bo widoki stąd są przepiękne... a i zdobycie tej górki wynagrodzone jest megadługim asfaltowym zjazdem, na którym rozpędzam się do 55,5 h. Chociaż by się dało, boję się jechać szybciej bo nie wiem, gdzie czai się zakręt... i to słuszne założenie, bo ledwo udaje mi się przyhamować do 40 km/h żeby zmieścić się w takim jednym wrednym zakręcie.

Sporo ćwiczeń na równowagę, gdyż część trasy jest wytyczona leśnymi drogami z ogromnymi błotno-wodnymi koleinami i grobelką pośrodku. Nie cierpię takich przejazdów. Zawsze się spinam i w związku z tym mam tendencje do zjechania z takiej grobelki prosto w błoto. Trochę jest też fajnych, bardzo krętych i nieco korzenistych singli.

Załapałam się na fotkę na mostku


O ile pierwszą połowę jedzie mi się fatalnie, to pierwszą połowę drugiej połowy jedzie mi się jeszcze bardziej fatalnie. Po prostu kompletnie nie mam siły.
Dopiero gdy w okolicach 45 kilometra podczepiam się na koło pociągowi złożonemu z dwóch bikerów i bikerki, udaje mi się złapać drugi oddech i niedługo odjeżdżam im na podjeździe.

Pod koniec jeszcze jeden z tych bikerów próbuje mnie gonić, czuję jego oddech na plecach, ale nie daję się. Wjeżdżam na metę z całkiem niezłą przewagą. Z minutę po mnie dojeżdża Krzysiek i zastanawiam się, czy czasowo mnie nie wyprzedził (startował z szóstki).

Jednak nie, byłam lepsza o 14 sekund :)

59 km (według organizatora 63 km), czas 02:46:43
miejsce open 11/23, K3 5/6
bardzo wysoki rating, w kategorii drugi w kolejności w tym roku a w
open najlepszy
strata do najlepszej 14:43
Krzyśka wyprzedziłam tylko o 14 sekund, ale jednak wyprzedziłam ;)
Dorotę o ponad 15 minut ale ona już się nie liczy w walce o miejsce (mam nad nią taką przewagę punktową, że już jej nie odrobi w tym sezonie).

Teoretycznie powinnam być zadowolona ale nie jestem, ale to z powodu
samopoczucia. Myślę, że gdyby jechało mi się tak dobrze jak na
poprzednim maratonie (pierwszym etapie Gwiazdy Mazurskiej) to mogłabym
uciąć z 10 minut i być co najmniej czwarta jak nie trzecia. Ale
trudno, nie zawsze jest się w szczycie formy :)

Obecnie jestem 3 w generalce w kategorii. W tej chwili mam szanse być
3 lub 4 ale to już nie zależy od moich wyników tylko od tego, czy
jedna dziewczyna, której brakuje 2 maratonów do kompletu przejedzie te
2 co zostały, czy nie.


kadencja 76/119

trening + tu i ówdzie

Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, >50 km, dojazdy
Km: 53.88 Km teren: 17.00 Czas: 03:19 km/h: 16.25
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 153153 ( 85%) HRavg 110( 61%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Najpierw, z ranka trening. Spokojna jazda po Lasku Kabackim zakończona 2 min akcentem, w sumie około 25 km.

Poranny rowerzysta


Krzory wyższe od drzew


VanGogh by się nie powstydził



kadencja 78/105
KOW: 2 (178)

Potem zgarnęłam Marka spod domu i pojechaliśmy na Czerniakowską spotkać się z Grennem. Grenn kupił sobie rower i chciał o nim pogadać :) Pogadaliśmy, odprowadziliśmy Grenna do domu a potem wróciliśmy, po drodze zahaczając o moich rodziców na kawkę i pizzę z tatą.

rozruszanie gnatów po Gwieździe

Środa, 17 sierpnia 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 12.64 Km teren: 0.00 Czas: 00:51 km/h: 14.87
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Odebranie rowerka z serwisu - oczywiście wymiana kółek od przerzutki (znowu). Czyszczenie i smarowanie supportu. O dziwo, nic więcej nie trzeba było robić (no, takie tam, smarowanko i regulowanie).

Jestem mistrzem jeśli chodzi o psucie kółeczek od przerzutki



Przy okazji miły pan z Bikemana uświadomił mnie, że wymiana korby 44z na korbę 42z wiąże się również ze zmianą ilości zębów na małej zębatce. No i mam dylemat teraz... 44-32-22 czy 42-32-24? Kasetę mam 11-32.

Blatu obecnie prawie nie używam - jazda na blacie jest dla mnie za twarda, co najwyżej używam do dokręcania na zjazdach podczas maratonów ale to też nie za często. Więc nasuwa się samo, że lepiej mieć korbę 42 żeby jej częściej używać.

Z kolei równie rzadko używam przełożenia 22 korba + 32 kaseta, ale jednak czasem się przydaje - głównie na podjazdach, gdy już jestem mocno zmęczona pod koniec maratonu. Pytanie, czy przełożenie 24-32 bardzo się różni od przełożenia 22-32 w odczuciu. Może jednak się tym nie przejmować bo w końcu po to trenuję, żeby lepiej jeździć i jazda na przełożeniu 24-32 za jakiś czas powinna być równie lajtowa jak jazda na przełożeniu 22-32... i wymienić tę korbę?

Pokręciliśmy jeszcze potem z Markiem wspólnie trochę po Ursynowie - przy okazji kupiliśmy w Obi klamerki plastikowe bo drewniane spleśniały ostatnio wskutek ciągłej wilgoci :) I zahaczyliśmy do Żabki po browarek bo się skończyły zapasy :) Komary nas trochę zjadły wieczorem...

kadencja 60/109
KOW: 1 (51)

Gwiazda Mazurska Szeligi etap III - biedny rower

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: 55.00 Km teren: 53.00 Czas: 02:26 km/h: 22.60
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 171171 ( 95%) HRavg 152( 84%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj start spod samego hotelu więc można pospać. Jednak śpię źle. Budzi mnie bolący brzuch i biegunka. Rano jest trochę lepiej ale mam obawy przed startem. Idziemy jednak na plażę koło hotelu na start. Tam jest już Krzysiek ze znajomym, który też ma jakieś problemy żołądkowe. Cały czas się waham, czy jechać ale brzuch chyba się uspokoił. Na wsiakij słuczaj mam w camelu papier toaletowy ;)
Jest jeszcze dość przyjemnie ale zapowiada się straszny upał.

Dzisiaj jestem wcześnie, więc mogę się ustawić bliżej z przodu na start. Niestety, ustawiam się jakoś niefortunnie. Widzę, jak Krzysiek wyrywa do przodu, mnie trochę blokują marudzący rowerzyści przede mną.

Gdy wreszcie wyrywam się ze ścisku, wypatruję Krzyśka, próbując go dogonić.
I tak go gonię całą trasę. Musiał mi strasznie daleko odjechać, chociaż nie wiem jak. Ale winię swoje zmęczone nogi odwodnienie po biegunce i spadek morale po wczorajszej gumie.
Staram się jednak jechać szybko, nie smęcić. Dzisiaj ciężko mi się przegania innych, ale jednak przeganiam. Dorotę "łapię" tuż po starcie, ale Krzyśka ani widu ani słychu.

Pompuj podjazd dla Szatana! Ja wiem, że to nie wygląda jak podjazd, ale był. Naprawdę.


Jestem zmęczona, nogi nie chcą wskoczyć na wysokie obroty. Na 32 kilometrze licznik wydaje się nie chcieć ruszyć do przodu. Metry przeskakują w ślimaczym tempie. Zmuszam się, żeby nie patrzeć na niego. W dodatku ciągle blokuje mi się korba a rower chrzęści jak zarzynany. Płakać mi się chce, jak tego słucham.

Dopada mnie kryzys więc postanawiam jednak zjeść jeden żel (mimo tego, że miałam tego nie robić). Trochę sił mi wraca dopiero po kolejnych 10 kilometrach jednak jadę już trochę jak robot, skupiając się tylko na kolejnych nadepnięciach na pedały i kolorowych koszulkach daleko przede mną.

Ileś tych koszulek mijam. Jednak w pewnym momencie pojawiają się dwie takie koszulki z przodu - biała i niebieska, które wydają się w ogóle nie przybliżać. Fata morgana jakaś, czy co? Deptam i deptam i jestem coraz bardziej zdesperowana.
Wreszcie w przypływie desperacji, na jakiejś cholernej łące, której nienawidzę z całej siły, chyba determinacja dodaje mi sil bo wreszcie widzę te koszulki bliżej, na szczycie lekkiego podjazdu. Wracają mi siły i doganiam - najpierw białą (facet) potem niebieską (kobitka). Dyszę do niej, że 10 kilometrów ją goniłam. Ona jednak wcale nie chce dać się wyprzedzić. Ja jednak już wiem - z piątkowego spaceru po okolicy - że meta jest tuż za kępą drzew i zakrętem. Nie zamierzam odpuścić tak łatwo. Wyprzedzam i staram się uciec, żeby nie siadła mi na kole. Wjeźdżam na metę przed nią i umieram zaraz za bramą.

Po chwili ogarniam się i ruszam w stronę rodziców Krzyśka. Oni pytają, czy Krzysiek jest daleko za mną.
Prawdę mówiąc to jestem trochę zdziwiona bo goniłam Krzyśka przez cały wyścig i nagle on jest za mną? Kiedy? Jak? Gdzie?

Ale faktycznie, jest za mną. Wjeżdża z 10 minut później. Podobno wyprzedziłam go zaraz po starcie. Kompletnie nie zauważyłam tego, przebijając się przez maruderów na zakręcie.

Wieczorem znów łapie mnie biegunka, chyba faktycznie to te żele. Na szczęście teraz, poza samopoczuciem, nie muszę się tym szczególnie przejmować.

kadencja 72/113

wyniki:
55 km / 2:25:47
miejsce open: 10/29, K3: 7/14

w klasyfikacji generalnej K3: 6/16 w open (razem z facetami) 67/219

Trochę szkoda tej gumy wczoraj ale i tak jestem zadowolona z wyniku w generalce.

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum