podsumowanie sezonu
Sobota, 31 grudnia 2016 Kategoria cele i podsumowania sezonu, trening, ze zdjęciami
Km: | 17.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 17.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatnio jakoś nieskoro było mi pisać... w zasadzie od październikowego roztrenowania (przymusowego, bo choroba), ciągle męczą mnie mniejsze lub większe przeziębienia, końcówka grudnia na antybiotyku... w dodatku koło od Szkota z uszkodzoną piastą pojechało do Mavica w ramach reklamacji i trzymają to koło już chyba z miesiąc, jak nie dłużej.
Więc 1) ciągle chora 2) jak zdrowa to pogoda taka, że szkoda wyłazić 3) a jak chociaż do lasu bym sobie pojechała to nie mam na czym...
Bodzentyn
Kompletnie siadła mi motywacja i do treningu i do pisania. Oraz, nie bardzo mam o czym pisać ostatnio, bo patrz punkt pierwszy.
Dziś jednak nastawienie nieco lepsze bo chociaż nie jestem do końca zdrowa to nie wytrzymałam kolejnego dnia bez roweru i polazłam godzinkę lekko pokręcić. Od razu humor mi się poprawił ;) A poza tym aktualnie jestem w trakcie lektury mojego prezentu choinkowego, którym jest "Szkoła życia" Mai Włoszczowskiej... i strasznie chce mi się jeździć przez to.
Nastawienie lepsze i dziś koniec roku więc chyba trzeba coś podsumować chociaż do tego siadam dość niechętnie bo ten rok nie był zbyt udany, zarówno pod kątem realizacji celów jak i osiąganych wyników w ogóle.
Miało być tak:
"1) Top 3 w kategorii na poszczególnych wyścigach MTB Cross Maraton (podium w generalce to nie było żadne wyzwanie w tym roku [tj. w 2015] natomiast Top 3 mocno zależało od obsady na poszczególnych wyścigach)"
Z tego punktu... top 3 udało się zaliczyć tylko raz! I to z powodu awarii sprzętu Zosi Czyż. Gdyby nie jej awaria, byłabym czwarta.
Co za tym idzie, również w generalce nie było tak pięknie. O utrzymanie czwartego miejsca walczyłam jeszcze na finałowym maratonie w Chęcinach i do końca nie byłam pewna, czy da radę.
Morawica
Może nie powinnam się martwić bo szybkość na trasie i wyniki testów FTP twierdzą, że byłam w tym sezonie mocniejsza niż w zeszłym, a w tym roku była naprawdę mocna i regularnie startująca obsada w mojej kategorii, czego jeszcze w zeszłym roku nie było.
W każdym razie ratingi i zajmowane miejsca totalnie poniżej oczekiwań (w drugiej połowie stawki albo pod koniec) ale przynajmniej było z kim się ścigać (oczywiście wirtualnie bo swoich rywalek zazwyczaj nie widuję w trakcie wyścigu). Cud jakiś, że udało mi się utrzymać to 4 miejsce w generalce.
Najlepiej jechało mi się chyba w Pińczowie (4 miejsce open i rating powyżej 90% też tak mówi) a najgorzej w Bodzentynie ale to była katastrofa alkoholowa ;) i wynik był do przewidzenia. Dobrze mi się jechało też w Masłowie i Morawicy. Jednak na większości maratonów miałam odczucie, że nie jadę na maksa z jakiegoś powodu, na niektórych czułam się zmęczona.
Chęciny
"2) Uphill Śnieżka zmieścić się w 1:30 a najlepiej w 1:25 (uhu, to będzie naprawdę niezłe wyzwanie)"
Uphill w tym roku odpadł albowiem kolidował mi z MTB Cross Maraton w Kielcach (na który zresztą i tak nie pojechałam, bo byłam chora), więc musiałam go odpuścić.
Trening techniki z Jankiem Kilińskim "Elvisem" na Kazurce.
"3) Tour de Pologne Amatorów - zmieścić się w 1:35 (trudno mi jest oszacować swój czas bo nigdy nie jechałam w tego typu wyścigu). Podejście numer 2, bo w zeszłym sezonie [2015] TdP mi z czymś kolidowało."
TdP mi z niczym nie kolidowało w tym roku... ale Baba na Rowerze, podczas naszego styczniowego spotkania w Zakopanem, tak mi naopowiadała o Tatra Road Race... że zasiane przez nią ziarenko w miarę upływu czasu urosło w magiczną fasolkę. I jak dodatkowo przeliczyłam koszt udziału w TdP oraz w TRR na kilometry wyścigu to wyszło mi, że na TdP to nie warto w ogóle ruszać tyłka ;)
Tatra Road Race
Pojechałam zatem na TRR i nie zawiodłam się. To był absolutnie dla mnie wyścig sezonu:
"...wynik lepszy od spodziewanego. Chciałam przejechać całą trasę w siodle - przejechałam. Nie zeszłam z roweru na żadnym podjeździe, chociaż kilka razy musiałam naprawdę walczyć ze sobą. Pokonałam swoją słabość, swoją psychikę. Nie ma, że się nie da. Miałam nadzieję na przejechanie trasy w 3h, nieśmiało myślałam o 2:45 a przejechałam w 2:31!"
Ten wyścig będzie na pewno żelaznym punktem programu w 2017 roku. Zastanawiam się tylko jeszcze, czy próbować poprawić średnią na tym samym dystansie, czy złapać byka za rogi i jechać ten dłuższy... :)
"4) Jak się da, startować w Pucharze Mazowsza XC; nie być ostatnią na żadnych zawodach w cyklu ;)"
Z moich ambitnych planów postartowania w PM XC nie bardzo coś wyszło. W XC wystartowałam całe trzy razy, wszystkie trzy na Kazurce, z tego dwa z cyklu PM a jeden - PolandBike. Z jednego wyścigu wycofałam się w trakcie - zmógł mnie upał i wyjątkowo silny atak kataru siennego. W dwóch pozostałych - nie byłam ostatnia ;) Z pierwszego startu w XC, w kwietniu, byłam zadowolona - mimo trudnej trasy czułam się dobrze, technicznie też nienajgorzej. Ale tak ogólnie, to XC to nie moja bajka...
PolandBike XC Kazurka - znamienne zdjęcie, panowie podchodzą, ja wjeżdżam ;)
Na zawody jeździ się dla fotek ;)
A ponadto...
Wielkim zawodem była dla mnie majowa czasówka w Gassach, czas na 20 km o ponad pół minuty gorszy niż w zeszłym roku na zasadniczo tej samej trasie, to jest raczej przepaść. Przyznam, że ostrzyłam sobie zęby na jej wygranie a tu takie coś...
PolandBike XC Kazurka
Summa summarum...
Ogólnie, nie jestem zadowolona z tego sezonu. Mam takie wrażenie, że nie trafiałam z formą w wyścigi - często czułam się świetnie w weekend tydzień przed wyścigiem a w dzień wyścigu - dętka. Dość często czułam się zmęczona, często byłam chora, chyba lipiec i sierpień były jedynymi miesiącami bez jakiegoś przeziębienia.
Ze względu na generalnie nędzne wyniki kulała mi też motywacja, nic tak nie dobija jak to, że w zeszłym roku regularnie było pudło a w tym... jak widać.
Przejechałam w tym sezonie o wiele mniej kilometrów niż w poprzednim. Całościowo o około 1000 mniej, jeśli odliczyć trenażer - o około 500 mniej... . Pod koniec wakacji zapowiadało się, że pobiję swój rekord rocznej ilości km ale z powodu chorób nic z tego nie wyszło.
Do zobaczenia na trasach w przyszłym roku, miejmy nadzieję, że będzie on lepszy :)
Więc 1) ciągle chora 2) jak zdrowa to pogoda taka, że szkoda wyłazić 3) a jak chociaż do lasu bym sobie pojechała to nie mam na czym...
Bodzentyn
Kompletnie siadła mi motywacja i do treningu i do pisania. Oraz, nie bardzo mam o czym pisać ostatnio, bo patrz punkt pierwszy.
Dziś jednak nastawienie nieco lepsze bo chociaż nie jestem do końca zdrowa to nie wytrzymałam kolejnego dnia bez roweru i polazłam godzinkę lekko pokręcić. Od razu humor mi się poprawił ;) A poza tym aktualnie jestem w trakcie lektury mojego prezentu choinkowego, którym jest "Szkoła życia" Mai Włoszczowskiej... i strasznie chce mi się jeździć przez to.
Nastawienie lepsze i dziś koniec roku więc chyba trzeba coś podsumować chociaż do tego siadam dość niechętnie bo ten rok nie był zbyt udany, zarówno pod kątem realizacji celów jak i osiąganych wyników w ogóle.
Miało być tak:
"1) Top 3 w kategorii na poszczególnych wyścigach MTB Cross Maraton (podium w generalce to nie było żadne wyzwanie w tym roku [tj. w 2015] natomiast Top 3 mocno zależało od obsady na poszczególnych wyścigach)"
Z tego punktu... top 3 udało się zaliczyć tylko raz! I to z powodu awarii sprzętu Zosi Czyż. Gdyby nie jej awaria, byłabym czwarta.
Co za tym idzie, również w generalce nie było tak pięknie. O utrzymanie czwartego miejsca walczyłam jeszcze na finałowym maratonie w Chęcinach i do końca nie byłam pewna, czy da radę.
Morawica
Może nie powinnam się martwić bo szybkość na trasie i wyniki testów FTP twierdzą, że byłam w tym sezonie mocniejsza niż w zeszłym, a w tym roku była naprawdę mocna i regularnie startująca obsada w mojej kategorii, czego jeszcze w zeszłym roku nie było.
W każdym razie ratingi i zajmowane miejsca totalnie poniżej oczekiwań (w drugiej połowie stawki albo pod koniec) ale przynajmniej było z kim się ścigać (oczywiście wirtualnie bo swoich rywalek zazwyczaj nie widuję w trakcie wyścigu). Cud jakiś, że udało mi się utrzymać to 4 miejsce w generalce.
Najlepiej jechało mi się chyba w Pińczowie (4 miejsce open i rating powyżej 90% też tak mówi) a najgorzej w Bodzentynie ale to była katastrofa alkoholowa ;) i wynik był do przewidzenia. Dobrze mi się jechało też w Masłowie i Morawicy. Jednak na większości maratonów miałam odczucie, że nie jadę na maksa z jakiegoś powodu, na niektórych czułam się zmęczona.
Chęciny
"2) Uphill Śnieżka zmieścić się w 1:30 a najlepiej w 1:25 (uhu, to będzie naprawdę niezłe wyzwanie)"
Uphill w tym roku odpadł albowiem kolidował mi z MTB Cross Maraton w Kielcach (na który zresztą i tak nie pojechałam, bo byłam chora), więc musiałam go odpuścić.
Trening techniki z Jankiem Kilińskim "Elvisem" na Kazurce.
"3) Tour de Pologne Amatorów - zmieścić się w 1:35 (trudno mi jest oszacować swój czas bo nigdy nie jechałam w tego typu wyścigu). Podejście numer 2, bo w zeszłym sezonie [2015] TdP mi z czymś kolidowało."
TdP mi z niczym nie kolidowało w tym roku... ale Baba na Rowerze, podczas naszego styczniowego spotkania w Zakopanem, tak mi naopowiadała o Tatra Road Race... że zasiane przez nią ziarenko w miarę upływu czasu urosło w magiczną fasolkę. I jak dodatkowo przeliczyłam koszt udziału w TdP oraz w TRR na kilometry wyścigu to wyszło mi, że na TdP to nie warto w ogóle ruszać tyłka ;)
Tatra Road Race
Pojechałam zatem na TRR i nie zawiodłam się. To był absolutnie dla mnie wyścig sezonu:
"...wynik lepszy od spodziewanego. Chciałam przejechać całą trasę w siodle - przejechałam. Nie zeszłam z roweru na żadnym podjeździe, chociaż kilka razy musiałam naprawdę walczyć ze sobą. Pokonałam swoją słabość, swoją psychikę. Nie ma, że się nie da. Miałam nadzieję na przejechanie trasy w 3h, nieśmiało myślałam o 2:45 a przejechałam w 2:31!"
Ten wyścig będzie na pewno żelaznym punktem programu w 2017 roku. Zastanawiam się tylko jeszcze, czy próbować poprawić średnią na tym samym dystansie, czy złapać byka za rogi i jechać ten dłuższy... :)
"4) Jak się da, startować w Pucharze Mazowsza XC; nie być ostatnią na żadnych zawodach w cyklu ;)"
Z moich ambitnych planów postartowania w PM XC nie bardzo coś wyszło. W XC wystartowałam całe trzy razy, wszystkie trzy na Kazurce, z tego dwa z cyklu PM a jeden - PolandBike. Z jednego wyścigu wycofałam się w trakcie - zmógł mnie upał i wyjątkowo silny atak kataru siennego. W dwóch pozostałych - nie byłam ostatnia ;) Z pierwszego startu w XC, w kwietniu, byłam zadowolona - mimo trudnej trasy czułam się dobrze, technicznie też nienajgorzej. Ale tak ogólnie, to XC to nie moja bajka...
PolandBike XC Kazurka - znamienne zdjęcie, panowie podchodzą, ja wjeżdżam ;)
Na zawody jeździ się dla fotek ;)
A ponadto...
Wielkim zawodem była dla mnie majowa czasówka w Gassach, czas na 20 km o ponad pół minuty gorszy niż w zeszłym roku na zasadniczo tej samej trasie, to jest raczej przepaść. Przyznam, że ostrzyłam sobie zęby na jej wygranie a tu takie coś...
PolandBike XC Kazurka
Summa summarum...
Ogólnie, nie jestem zadowolona z tego sezonu. Mam takie wrażenie, że nie trafiałam z formą w wyścigi - często czułam się świetnie w weekend tydzień przed wyścigiem a w dzień wyścigu - dętka. Dość często czułam się zmęczona, często byłam chora, chyba lipiec i sierpień były jedynymi miesiącami bez jakiegoś przeziębienia.
Ze względu na generalnie nędzne wyniki kulała mi też motywacja, nic tak nie dobija jak to, że w zeszłym roku regularnie było pudło a w tym... jak widać.
Przejechałam w tym sezonie o wiele mniej kilometrów niż w poprzednim. Całościowo o około 1000 mniej, jeśli odliczyć trenażer - o około 500 mniej... . Pod koniec wakacji zapowiadało się, że pobiję swój rekord rocznej ilości km ale z powodu chorób nic z tego nie wyszło.
Do zobaczenia na trasach w przyszłym roku, miejmy nadzieję, że będzie on lepszy :)
parę zdjęć, tuż przed gradobiciem ;)
Niedziela, 27 listopada 2016 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 40.74 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:56 | km/h: | 21.07 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
W stronę Gassów było nawet przyjemnie, wiaterek mnie popychał i więc zamiast zrobić zawrotkę w Ciszycy, jak pierwotnie planowałam, pojechałam do Gassów. Niebo było obłędne więc porobiłam trochę zdjęć, ale przedłużona runda kosztowała mnie pół godziny jazdy w gradzie ;)
brrr...
Sobota, 12 listopada 2016 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 18.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 18.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bleh, co za niefart. Jak wreszcie zaczęłam jeździć po październikowej przerwie to akurat na długi weekend załapałam jakieś przeziębienie (no przecież...)... dlatego wyciągnęłam z szafy trenażer.
Ale dzisiaj było tak ładnie, że po prostu nie mogłam wytrzymać w domu. Dla spokoju ducha poszłam więc lekko pokręcić na dworze.
Zimnica, nie powiem. A po wczorajszych opadach śniegu jeszcze gdzieniegdzie nie stopniał :)
Ale dzisiaj było tak ładnie, że po prostu nie mogłam wytrzymać w domu. Dla spokoju ducha poszłam więc lekko pokręcić na dworze.
Zimnica, nie powiem. A po wczorajszych opadach śniegu jeszcze gdzieniegdzie nie stopniał :)
jechała kolarka koło koparki i dała się nabrać ;)
Sobota, 5 listopada 2016 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 37.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:48 | km/h: | 20.58 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mostek na Jeziorce zaczyna nabierać kształtu :)
dzień bez deszczu...
Niedziela, 23 października 2016 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: | 57.23 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:28 | km/h: | 23.20 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
zdjęciowo mi
Sobota, 15 października 2016 Kategoria ze zdjęciami, trening
Km: | 23.11 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 15.94 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
wreszcie słońce
Czwartek, 13 października 2016 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 18.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:05 | km/h: | 16.64 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak ostatnio zaczęło padać to padało chyba przez półtora tygodnia, ciurkiem. A poza tym było wietrznie i nieprzyjemnie. Całe szczęście, że akurat w tym czasie Łukasz rozpisał mi roztrenowanie ;)
Tak, wiem, dla niektórych "roztrenowanie" brzmi śmiesznie, gdy mówi o nim amator. Ja jednak uważam, że to wcale śmieszne nie jest bo moim zdaniem amator o wiele bardziej potrzebuje roztrenowania niż zawodowiec. Zawodowiec w zasadzie poświęca czas tylko na treningi i starty. Resztę tego czasu ma dla siebie. Owszem, treningi są długie, nierzadko po dwa dziennie - ale pomiędzy - może spędzać czas na bumelowaniu, czytaniu, spaniu albo co tam mu przyjdzie do głowy. Tak wygląda jego praca.
A amator, ambitny amator - pracuje, po pracy trenuje, często po nocy albo bladym świtem, wyrywa ochłapy czasu żeby zrobić cokolwiek innego.
Tak, że ten.
Roztrenowanie.
Naprawdę fajnie, że akurat w ten mżysty początek października ;)
W pierwszym tygodniu siedziałam sama (Małż w delegacji) z wciąż smarkającym Zającem w domu. Dwa lekko-krótkie treningi, które w tym czasie miałam zadane, odbębniłam na rowerku spinningowym w fitnesklabie. Fitnesklab jest fajny bo ma opiekunkę więc można bezstresowo pójść sobie na trening :)
W piątek Małż wziął urlop żeby odpocząć po delegacji. Ja akurat w ten dzień miałam nie jeździć ale musiałam załatwić coś na mieście więc pojechałam rowerem. I miałam takie szczęście, że o ile przestało w tym dniu padać na jakiś czas, o tyle zaczęło znowu, jak tylko wystawiłam nos z domu... Więc zmokłam i zmarzłam. Ale załatwiłam co miałam załatwić.
W weekend nie udało mi się pokręcić, byliśmy u teściów a prognozy zapowiadały dalszy ciąg siąpienia i lania więc nie wzięłam roweru. Trochę szkoda, bo akurat w sobotę po południu było całkiem fajnie a w niedzielę przed południem - też.
W poniedziałek za to w pracy czułam się dość źle, telepało mnie na wszystkie strony ale złożyłam to na karb zepsutego ogrzewania. Potem okazało się, że chyba jednak miałam po prostu temperaturę.
Ponieważ po południu czułam się dobrze, mimo lekkiej mżawki (wydawało mi się, że jest dość przyjemnie) poszłam na godzinkę na rower. To był mega błąd bo chyba już wtedy miałam znowu temperaturę ale sądziłam, że jak się poruszam to mi przejdzie. Chyba temperatura musiała być wysoka bo rzuciło mi się wyraźnie na mózg ;)
Ubrałam się za lekko. Podejrzewam, że każdy ubiór byłby za lekki w takiej sytuacji. O ile przez pierwsze 20 minut było fajnie, o tyle przez kolejne 40 robiło mi się coraz zimniej. Gdy wróciłam, trzęsło mnie tak, że nie mogłam rozpiąć butów. Trzęsło mnie pod prawie wrzącą wodą, którą lałam na siebie z prysznica i trzęsło mnie jak poszłam po Zająca do przedszkola. Trzęsło mnie gdy ubrałam się jak na sybir i wlazłam pod koc po powrocie. Termometr pokazał 39 stopni. Wzięłam fervex i poszłam spać. W nocy znów mnie trzęsło, wzięłam polopirynę.
Następnego dnia o 5 rano się obudziłam i wyłączyłam budzik, z zamiarem nie pójścia do pracy. O 6.20 obudziłam się znowu, całkiem dobrze się czując, i stwierdziłam, ze jednak do tej roboty pójdę. Tego dnia, poza bólem głowy, nic mi nie było.
Coś przedziwnego, ale na wszelki wypadek nie jeździłam przez dwa dni. Dziś jednak ucieszyłam się, po pierwsze z tego, że mam w planie wpisane s2 a po drugie z tego, że Zając zażądał, żeby go z przedszkola odebrał Tata a po trzecie z tego, że po 1,5tygodnia wreszcie wyszło słońce! Więc po przyjściu z pracy ubrałam się porządnie (zimowo) i myknęłam na Szkocie do lasu.
I było pięknie <3
Tak, wiem, dla niektórych "roztrenowanie" brzmi śmiesznie, gdy mówi o nim amator. Ja jednak uważam, że to wcale śmieszne nie jest bo moim zdaniem amator o wiele bardziej potrzebuje roztrenowania niż zawodowiec. Zawodowiec w zasadzie poświęca czas tylko na treningi i starty. Resztę tego czasu ma dla siebie. Owszem, treningi są długie, nierzadko po dwa dziennie - ale pomiędzy - może spędzać czas na bumelowaniu, czytaniu, spaniu albo co tam mu przyjdzie do głowy. Tak wygląda jego praca.
A amator, ambitny amator - pracuje, po pracy trenuje, często po nocy albo bladym świtem, wyrywa ochłapy czasu żeby zrobić cokolwiek innego.
Tak, że ten.
Roztrenowanie.
Naprawdę fajnie, że akurat w ten mżysty początek października ;)
W pierwszym tygodniu siedziałam sama (Małż w delegacji) z wciąż smarkającym Zającem w domu. Dwa lekko-krótkie treningi, które w tym czasie miałam zadane, odbębniłam na rowerku spinningowym w fitnesklabie. Fitnesklab jest fajny bo ma opiekunkę więc można bezstresowo pójść sobie na trening :)
W piątek Małż wziął urlop żeby odpocząć po delegacji. Ja akurat w ten dzień miałam nie jeździć ale musiałam załatwić coś na mieście więc pojechałam rowerem. I miałam takie szczęście, że o ile przestało w tym dniu padać na jakiś czas, o tyle zaczęło znowu, jak tylko wystawiłam nos z domu... Więc zmokłam i zmarzłam. Ale załatwiłam co miałam załatwić.
W weekend nie udało mi się pokręcić, byliśmy u teściów a prognozy zapowiadały dalszy ciąg siąpienia i lania więc nie wzięłam roweru. Trochę szkoda, bo akurat w sobotę po południu było całkiem fajnie a w niedzielę przed południem - też.
W poniedziałek za to w pracy czułam się dość źle, telepało mnie na wszystkie strony ale złożyłam to na karb zepsutego ogrzewania. Potem okazało się, że chyba jednak miałam po prostu temperaturę.
Ponieważ po południu czułam się dobrze, mimo lekkiej mżawki (wydawało mi się, że jest dość przyjemnie) poszłam na godzinkę na rower. To był mega błąd bo chyba już wtedy miałam znowu temperaturę ale sądziłam, że jak się poruszam to mi przejdzie. Chyba temperatura musiała być wysoka bo rzuciło mi się wyraźnie na mózg ;)
Ubrałam się za lekko. Podejrzewam, że każdy ubiór byłby za lekki w takiej sytuacji. O ile przez pierwsze 20 minut było fajnie, o tyle przez kolejne 40 robiło mi się coraz zimniej. Gdy wróciłam, trzęsło mnie tak, że nie mogłam rozpiąć butów. Trzęsło mnie pod prawie wrzącą wodą, którą lałam na siebie z prysznica i trzęsło mnie jak poszłam po Zająca do przedszkola. Trzęsło mnie gdy ubrałam się jak na sybir i wlazłam pod koc po powrocie. Termometr pokazał 39 stopni. Wzięłam fervex i poszłam spać. W nocy znów mnie trzęsło, wzięłam polopirynę.
Następnego dnia o 5 rano się obudziłam i wyłączyłam budzik, z zamiarem nie pójścia do pracy. O 6.20 obudziłam się znowu, całkiem dobrze się czując, i stwierdziłam, ze jednak do tej roboty pójdę. Tego dnia, poza bólem głowy, nic mi nie było.
Coś przedziwnego, ale na wszelki wypadek nie jeździłam przez dwa dni. Dziś jednak ucieszyłam się, po pierwsze z tego, że mam w planie wpisane s2 a po drugie z tego, że Zając zażądał, żeby go z przedszkola odebrał Tata a po trzecie z tego, że po 1,5tygodnia wreszcie wyszło słońce! Więc po przyjściu z pracy ubrałam się porządnie (zimowo) i myknęłam na Szkocie do lasu.
I było pięknie <3
MTB Cross Maraton Chęciny
Wtorek, 4 października 2016 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 47.88 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:50 | km/h: | 12.49 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś finałowy wyścig cyklu. Najtrudniejszy wyścig w sezonie. Zeszłoroczne Chęciny były trudne. Profil i dane tegorocznej trasy zapowiadają, że będzie jeszcze trudniej. Ale też jest to chyba wyścig najfajniejszy. Trasa z widokiem na wspaniałe ruiny XIII-wiecznego zamku królewskiego z trudnymi, karkołomnymi zjazdami. Epicki, męczący.... w zeszłym roku jechałam tu na luzie bo pierwsze miejsce w generalce miałam już w kieszeni. W tym roku muszę się postarać, żeby nie stracić czwartego.
Poranek zaczyna się od niefartu. Podczas zakładania soczewek coś mi nie idzie - zacieram sobie jedno oko tak, że założenie soczewek już nie wchodzi w grę. Będę musiała jechać w okularach. Z doświadczenia wiem, że jazda w okularach jest wolniejsza bo jest inne pole ostrego widzenia a ponadto zwykłe okulary tak nie chronią oczu jak sportowe - przed wiatrem, pyłem i odpryskami spod kół innych zawodników.
fot. Robert Obuchowski
Pogoda jest ładna, zapowiada się, że będzie sucho. Po deszczowo-zimnym Masłowie zapowiadało się, że pogodowo może być nieciekawie więc jest git. Na krótki rękaw, choć nie jest aż tak gorąco jak w zeszłym roku. Robię sobie rozgrzewkę na początkowym fragmencie trasy ale czuję, że nogi mam drewniane, nie bardzo chce im się kręcić.
Zwykle nie zawracam sobie głowy tym, czy przysługuje mi sektor, czy nie ale w tym roku sprawdzam - skoro mam sektor to pojadę z sektora. Zawsze to minutka lub dwie do przodu, kilkunastu zawodników mniej blokujących trasę w trudniejszych miejscach. Jakoś nie bardzo przed startem spotykam znajomych, chociaż wiem, że są. Dużo kolegów z Cyklona, Mysza, Mariusz na pewno też jest i jeszcze kilka osób. W sektorze macha do mnie chyba Kamil, jest tam też chyba Janek ale nie będę się do nich przeciskać, wolę wystartować za wycinakami.
fot. MTB Cross
Zgodnie z przewidywaniami, jedzie mi się tak sobie, nie mogę się rozkręcić. Kurz wciska mi się w oczy. Na zjazdach wiatr wyciska mi łzy i nie bardzo coś widzę - nie mogę sobie przez to pozwolić na puszczenie hamulców. Za to mam czas na podziwianie okoliczności przyrody a te, naprawdę są przecudne. Wysokie, strzeliste drzewa, falujące single, wąwozy, widoki... I te kolory... trudno opisać piękno tej trasy.
Jedyny mankament to smród spalin. W okolicy kręcą się quadowcy i motocykliści. W zasadzie przez pierwszą połowę trasy czuć prawie cały czas mocny zapach spalin, co wcale nie jest przyjemne. Słychać też czasem bardziej bliski, czasem oddalony, warkot silników. No cóż, oni też gdzieś się muszą bawić, mam tylko nadzieję, że nagle ktoś na mnie nie wyjedzie motorem ;)
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Są miejsca, gdzie łapię flow ale generalnie to czuję, że wynik nie będzie najlepszy. Na jednym zjeździe mam pretekst do chwili odpoczynku. Młody zawodnik prowadzi rower z "kapciem". Zatrzymuję się, pytam czy 27,5 - tak.
- Chcesz dętkę? (żałujcie, że nie widzieliście jego zachwyconej miny w tym momencie).
- Masz pompkę? - nie ma.
Oddaję mu dętkę, pompkę, łyżki i nabój z gazem i lecę dalej. Kurka, przedziwne dla mnie jest, że ludzie jeżdżą na zawody w taką trasę bez choćby dętki i pompki, już nie wspomnę o narzędziach...
Pozbywszy się kilkuset gramów balastu, mam dziwne odczucie, że jedzie mi się lepiej, a może to uczucie spełnienia dobrego uczynku mnie tak uniosło ;)
O, psiont groszy! (fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem")
Ze dwa kilometry dalej dobijam tylną oponę na jakimś korzeniu. Przeklinam się przez moment ale chyba jednak nie złapałam gumy... ufff... w sumie jeżdżenie na stosunkowo wysokim ciśnieniu nie jest takie głupie. Ja wiem, że przyczepność... ale w ciągu całej swojej "kariery" maratonowej złapałam na maratonie gumę chyba tylko raz! To już częściej łapię na XC (swoją drogą to ciekawe zjawisko...).
Trasa jest trudniejsza niż w poprzednim sezonie, sporo przebywam z "buta". Jest jedno miejsce, które obiecałam sobie zjechać, zsunąwszy się na nim na butach w zeszłym roku. Jest dziś postęp - nie zjeżdżam co prawda całego ale... tak z jedną trzecią na rowerze ;) Właściwie prawie wszyscy tutaj jadą na butach, jeden co próbuje na rowerze, sprowadza się szybko sam do parteru ;) No coż, może uda się w przyszłym roku.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Po 3h odczuwam już spore zmęczenie a jeszcze kawał trasy przede mną. Próbuję się czasem podczepiać komuś na koło ale szybko odpadam. Gdy wreszcie na liczniku zbliża się upragniony 45 kilometr, krzesam resztki sił, żeby na metę wjechać z godnością. Ale czeka mnie niespodzianka, trzeba jeszcze się trochę powspinać - przejechać półką nad nieczynnym kamieniołomem i Centrum Edukacji Geologicznej a potem na drugą stronę góry Rzepka. Gdy z asfaltu trasa odbija w stronę kamieniołomu, przypominam sobie tę część trasy i wydziera mi się wewnętrzny jęk rozpaczy. Jeszcze kawał drogi do mety a ja jestem kompletnie spruta.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mimo wszystko podjeżdżam. Dopędzam zawodniczkę Crazy Racing Team. Ona podprowadza rower, ja mielę. Na prostych, ona wsiada i odjeżdża mi, podczas gdy ja muszę nieco odzipnąć po podjeździe. Nie mam świadomości, że właśnie walczę o 5 miejsce w tym maratonie ani że to moja rywalka do 4 miejsca w generalce, Ola. Chyba zbyt jestem zmęczona, żeby teraz ją skojarzyć.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mijamy się tak przez kolejne 2,5 kilometra. W końcu, na jakimś asfalcie odrywam się i wyrywam do przodu. Towarzyszący jej zawodnik chyba za moimi plecami rzuca jej coś motywującego, bo ona zaczyna mnie gonić, chociaż widać było, że też leci na oparach. No i mnie dogania a potem przegania. A ostatnie kilkaset metrów to seria zakrętów, nie udaje mi się jej wyprzedzić i na metę wpada sekundę przede mną... Może gdybym skojarzyła, że to Ola, postarałabym się bardziej, chociaż nie wiem czy starczyło by mi siły :) Może, gdybym się nie zatrzymała przy młodzieńcu z gumą, nie musiałabym się ścigać na końcówce... może może może ;)
fot. MTB Cross
No cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jestem dziś szósta ale na szczęście przewaga Oli na mecie była tak niewielka, że udało mi się obronić przed utratą czwartego miejsca w generalce.
fot. MTB Cross
W tym roku było naprawdę trudno, bardzo mocna konkurencja i trudniejsze trasy nie pozwoliły mi na lepszą pozycję w klasyfikacji końcowej więc jestem i tak zadowolona z tego wyniku.
Jeszcze, nie mogę o tym nie wspomnieć przy okazji tej relacji. Na mecie dowiedziałam się, że Zosia, która mając w kieszeni generalkę zdecydowała się w Chęcinach pojechać dystans Master, uległa wypadkowi tuż po starcie. Została zawieziona karetką do szpitala i nie pojawiła się na dekoracji. Nagrodę Zosi odebrała w zastępstwie Agnieszka.
Jest mi strasznie przykro, że sezon dla Zosi skończył się w taki sposób ale mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia i do ścigania.
Zośka, trzymam kciuki za szybką rekonwalescencję i do zobaczenia na trasach wkrótce!
Poranek zaczyna się od niefartu. Podczas zakładania soczewek coś mi nie idzie - zacieram sobie jedno oko tak, że założenie soczewek już nie wchodzi w grę. Będę musiała jechać w okularach. Z doświadczenia wiem, że jazda w okularach jest wolniejsza bo jest inne pole ostrego widzenia a ponadto zwykłe okulary tak nie chronią oczu jak sportowe - przed wiatrem, pyłem i odpryskami spod kół innych zawodników.
fot. Robert Obuchowski
Pogoda jest ładna, zapowiada się, że będzie sucho. Po deszczowo-zimnym Masłowie zapowiadało się, że pogodowo może być nieciekawie więc jest git. Na krótki rękaw, choć nie jest aż tak gorąco jak w zeszłym roku. Robię sobie rozgrzewkę na początkowym fragmencie trasy ale czuję, że nogi mam drewniane, nie bardzo chce im się kręcić.
Zwykle nie zawracam sobie głowy tym, czy przysługuje mi sektor, czy nie ale w tym roku sprawdzam - skoro mam sektor to pojadę z sektora. Zawsze to minutka lub dwie do przodu, kilkunastu zawodników mniej blokujących trasę w trudniejszych miejscach. Jakoś nie bardzo przed startem spotykam znajomych, chociaż wiem, że są. Dużo kolegów z Cyklona, Mysza, Mariusz na pewno też jest i jeszcze kilka osób. W sektorze macha do mnie chyba Kamil, jest tam też chyba Janek ale nie będę się do nich przeciskać, wolę wystartować za wycinakami.
fot. MTB Cross
Zgodnie z przewidywaniami, jedzie mi się tak sobie, nie mogę się rozkręcić. Kurz wciska mi się w oczy. Na zjazdach wiatr wyciska mi łzy i nie bardzo coś widzę - nie mogę sobie przez to pozwolić na puszczenie hamulców. Za to mam czas na podziwianie okoliczności przyrody a te, naprawdę są przecudne. Wysokie, strzeliste drzewa, falujące single, wąwozy, widoki... I te kolory... trudno opisać piękno tej trasy.
Jedyny mankament to smród spalin. W okolicy kręcą się quadowcy i motocykliści. W zasadzie przez pierwszą połowę trasy czuć prawie cały czas mocny zapach spalin, co wcale nie jest przyjemne. Słychać też czasem bardziej bliski, czasem oddalony, warkot silników. No cóż, oni też gdzieś się muszą bawić, mam tylko nadzieję, że nagle ktoś na mnie nie wyjedzie motorem ;)
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Są miejsca, gdzie łapię flow ale generalnie to czuję, że wynik nie będzie najlepszy. Na jednym zjeździe mam pretekst do chwili odpoczynku. Młody zawodnik prowadzi rower z "kapciem". Zatrzymuję się, pytam czy 27,5 - tak.
- Chcesz dętkę? (żałujcie, że nie widzieliście jego zachwyconej miny w tym momencie).
- Masz pompkę? - nie ma.
Oddaję mu dętkę, pompkę, łyżki i nabój z gazem i lecę dalej. Kurka, przedziwne dla mnie jest, że ludzie jeżdżą na zawody w taką trasę bez choćby dętki i pompki, już nie wspomnę o narzędziach...
Pozbywszy się kilkuset gramów balastu, mam dziwne odczucie, że jedzie mi się lepiej, a może to uczucie spełnienia dobrego uczynku mnie tak uniosło ;)
O, psiont groszy! (fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem")
Ze dwa kilometry dalej dobijam tylną oponę na jakimś korzeniu. Przeklinam się przez moment ale chyba jednak nie złapałam gumy... ufff... w sumie jeżdżenie na stosunkowo wysokim ciśnieniu nie jest takie głupie. Ja wiem, że przyczepność... ale w ciągu całej swojej "kariery" maratonowej złapałam na maratonie gumę chyba tylko raz! To już częściej łapię na XC (swoją drogą to ciekawe zjawisko...).
Trasa jest trudniejsza niż w poprzednim sezonie, sporo przebywam z "buta". Jest jedno miejsce, które obiecałam sobie zjechać, zsunąwszy się na nim na butach w zeszłym roku. Jest dziś postęp - nie zjeżdżam co prawda całego ale... tak z jedną trzecią na rowerze ;) Właściwie prawie wszyscy tutaj jadą na butach, jeden co próbuje na rowerze, sprowadza się szybko sam do parteru ;) No coż, może uda się w przyszłym roku.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Po 3h odczuwam już spore zmęczenie a jeszcze kawał trasy przede mną. Próbuję się czasem podczepiać komuś na koło ale szybko odpadam. Gdy wreszcie na liczniku zbliża się upragniony 45 kilometr, krzesam resztki sił, żeby na metę wjechać z godnością. Ale czeka mnie niespodzianka, trzeba jeszcze się trochę powspinać - przejechać półką nad nieczynnym kamieniołomem i Centrum Edukacji Geologicznej a potem na drugą stronę góry Rzepka. Gdy z asfaltu trasa odbija w stronę kamieniołomu, przypominam sobie tę część trasy i wydziera mi się wewnętrzny jęk rozpaczy. Jeszcze kawał drogi do mety a ja jestem kompletnie spruta.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mimo wszystko podjeżdżam. Dopędzam zawodniczkę Crazy Racing Team. Ona podprowadza rower, ja mielę. Na prostych, ona wsiada i odjeżdża mi, podczas gdy ja muszę nieco odzipnąć po podjeździe. Nie mam świadomości, że właśnie walczę o 5 miejsce w tym maratonie ani że to moja rywalka do 4 miejsca w generalce, Ola. Chyba zbyt jestem zmęczona, żeby teraz ją skojarzyć.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mijamy się tak przez kolejne 2,5 kilometra. W końcu, na jakimś asfalcie odrywam się i wyrywam do przodu. Towarzyszący jej zawodnik chyba za moimi plecami rzuca jej coś motywującego, bo ona zaczyna mnie gonić, chociaż widać było, że też leci na oparach. No i mnie dogania a potem przegania. A ostatnie kilkaset metrów to seria zakrętów, nie udaje mi się jej wyprzedzić i na metę wpada sekundę przede mną... Może gdybym skojarzyła, że to Ola, postarałabym się bardziej, chociaż nie wiem czy starczyło by mi siły :) Może, gdybym się nie zatrzymała przy młodzieńcu z gumą, nie musiałabym się ścigać na końcówce... może może może ;)
fot. MTB Cross
No cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jestem dziś szósta ale na szczęście przewaga Oli na mecie była tak niewielka, że udało mi się obronić przed utratą czwartego miejsca w generalce.
fot. MTB Cross
W tym roku było naprawdę trudno, bardzo mocna konkurencja i trudniejsze trasy nie pozwoliły mi na lepszą pozycję w klasyfikacji końcowej więc jestem i tak zadowolona z tego wyniku.
Jeszcze, nie mogę o tym nie wspomnieć przy okazji tej relacji. Na mecie dowiedziałam się, że Zosia, która mając w kieszeni generalkę zdecydowała się w Chęcinach pojechać dystans Master, uległa wypadkowi tuż po starcie. Została zawieziona karetką do szpitala i nie pojawiła się na dekoracji. Nagrodę Zosi odebrała w zastępstwie Agnieszka.
Jest mi strasznie przykro, że sezon dla Zosi skończył się w taki sposób ale mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia i do ścigania.
Zośka, trzymam kciuki za szybką rekonwalescencję i do zobaczenia na trasach wkrótce!
jesień idzie
Sobota, 1 października 2016 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 18.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 16.08 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Smutno mi ;(
Specialized test the Best - Era, urodzona do XC
Niedziela, 25 września 2016 Kategoria recenzje, testy, trening, ze zdjęciami
Km: | 40.42 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 18.80 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam w planach tej jesieni testy Scotta ale Scott wypiął się tym razem na moje okolice. I pewnie nie byłoby dla mnie w ogóle żadnych testów, gdyby nie to, że nie pojechaliśmy w weekend do teściów z powodu choroby (tym razem u nich).
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia Norberta, które przesłał mi na Fejsiku i udać się do obozu wroga w Lesie Kabackim na przeszpiegi ;)
Formuła testów bardzo mi się spodobała. Nie była to wycieczka z przewodnikiem, jak w przypadku testów Scotta - było o wiele fajniej - można było wypożyczyć rower na godzinę i jechać gdzie się chce. Oczywiście trzeba było podpisać jakiś cyrograf i wylegitymować się dokumentem ze zdjęciem. Rowerów do wyboru do koloru, nie kilkanaście tylko chyba kilkadziesiąt. Dużo ludzi ze Speca do obsługi tego biznesu i zapisy i wypożyczenia szły sprawnie i szybko. Nie trzeba było się wcześniej zapisywać, po prostu się przychodziło i wybierało rower.
Pogoda w sobotę idealna do harców a ja miałam ochotę trochę poharcować - tym bardziej, że na ten w planie trening dowolny ;) Do harców poprosiłam o "jakiegoś fulla do XC". Na 27,5 cala nie ma co liczyć, Spec takich nie produkuje. Więc dostałam carbonową damską Erę na kołach 29 cali. Napęd 1x11 uuuups, motyla noga, ciekawe jak się na tym jeździ.
Filigranowa rama tego roweru zrobiła na mnie duże wrażenie. Rurki są cienkie i delikatne a że czerń wyszczupla, to kolorystyka roweru jeszcze potęguje wrażenie. Czarny, z delikatnymi ciemnoczerwonymi liniami - jest to naprawdę elegancki rower, nie ukrywam, spodobał mi się jego wygląd, choć chętnie ożywiłabym go paroma kolorystycznymi akcentami.
Jak na wysoki carbonowy model przystało, rower jest lekki chociaż nie jestem pewna, czy jest o wiele lżejszy niż mój Scale. Aczkolwiek jak na pełen zawias i 29calowe koła to bycie lekkim jest trudnym zadaniem ale ten koleś jest lekki.
I lekko się toczy. Na płaskim i prostym, po ruszeniu, koła toczą się same. Przy wysokiej kadencji to już w ogóle, wrażenie jest takie jakby rower sam jechał i nie wymagał wcale siły do napędzenia.
Na pierwszy ogień poszły okoliczne petelki XC oraz "dołki" czyli wąwóz, wtajemniczeni wiedzą gdzie ;)
Ten rower jest wprost stworzony do XC. Szybkie zmiany biegów, łatwe napędzanie, dobra geometria do stromych podjazdów, bezproblemowe pokonywanie przeszkód, super szybkie zjazdy. Przyznam się szczerze, że bawiłam się na tym rowerze świetnie, czułam się na nim o wiele bardziej swobodnie na pętlach XC niż na swoim własnym, chociaż swój własny znam aż do podszewki i wiem na co mogę sobie na nim pozwolić, a czego nie powinnam robić. Era wybacza niedostatki techniki i błędy, momentami prawie prowadzi za rączkę (a raczej nóżkę). Zastanawiam się, czy to tylko kwestia dużych kół czy całokształtu. Aha, duże koła - sądziłam, że nie będą dla mnie odpowiednie bo jestem raczej niewielkiego wzrostu (164 cm) ale okazało się, że nie jest to żaden problem, no dobra - może jeden, malutki. Jak stoję okrakiem na rowerze to górna rura wbija mi się w krocze ;) Ale Spec, który dobrał mi rozmiar powiedział, że tak jest dobrze. Pomijając tę jedną kwestię, podczas jazdy nie miałam wrażenia, że jest za duży - było idealnie.
Rowerek ten ma ciekawe zawieszenie - ma ono wbudowany jakiś czujnik nacisku i zależnie od terenu samo blokuje się lub odblokowuje. Trochę mi przeszkadzał sposób odblokowywania się zawieszenia na wybojach - odczucie było takie, jakby dobijała tylna opona, rower jakby się nagle łamał pode mną. Było to dość niemiłe odczucie i denerwujące - ale prawdopodobnie przyzwyczajenie się do tego byłoby tylko kwestią czasu.
Machnęłam na Erze dwa swoje najlepsze czasy na pętli XC w Powsinie, czego - prawdę mówiąc - spodziewałam się już po pierwszych pokręceniach korbą.
Jazda na Erze tak mi się spodobała, że postanowiłam w niedzielę kontynuować testy. Gdy przyjechałam, przez moment wisiała nade mną obawa, że Era poszła, wypożyczona przez kogo innego - ale miałam szczęście, po kilku minutach wróciła na stojak - uff!
Dziś w planie s2/s3 więc nie bardzo mogłam dalej bawić się w XC (bo XC to już raczej s4) ale za to mogłam pojechać pofikać na singlu, czyli w warunkach mniej XC a bardziej maratonowych - zgoła odmiennych.
Na singlu wyszły pewne wady Ery a mianowicie - rower jest zdecydowanie mniej zwrotny od mojego Scotta (prawdopodobnie z powodu większych kół a co za tym idzie, zapewne dłuższej ramy). Na esach-floresach miałam odczucie sporo wolniejszej jazdy a po wyjściu z zakrętu rower było trudniej "ruszyć" i rozpędzić do dobrego tempa. Niemniej jednak, jak już się rozpędził, przemykał przez korzonki i inne przeszkody tak, że prawie się ich nie zauważało.
Mimo takich odczuć, wróciłam do domu z milionem PR-ów na Stravie z przejazdu singlem. O ile dobre czasy na pętli XC mnie nie zdziwiły, bo miałam odczucie, że na trasie XC rower jest bardzo szybki, o tyle PRy z singla mnie zaskoczyły - tego się nie spodziewałam. Najwyraźniej wolna jazda na tym rowerze to tylko subiektywne moje wrażenie.
Z ciekawostek, w miejscu gdzie zamocowany jest tylny amortyzator, pod górną rurą, która w zasadzie w tym miejscu nie jest rurą, schowany jest mały multitool :) Co jest naprawdę fajną sprawą! Ciekawi mnie tylko jak bardzo on się syfi, siedząc w tym miejscu.
Po dwóch godzinach jazdy na Erze mam mieszane uczucia. Do XC - jest super. Do maratonów... być może też, tak mówią wyniki na Stravie, ale moje subiektywne odczucia są nieco odmienne. Duże koła są zdecydowanie mniej zwrotne ale za to pokonywanie przeszkód to bajka - niektóre są zupełnie pomijalne. Automatyczne zawieszenie hmmm... to by może wreszcie wyeliminowało mój problem - kilka razy już mi się zdarzyło przejechać pół maratonu na zablokowanym amorku, bo zapomniałam go odblokować zjeżdżając z asfaltu... Co do konfiguracji napędu - 1x11... na pętli XC nie miałam z tym problemu ale tam są krótkie podjazdy, które pokonuje się szybko na nieco twardym przełożeniu. Na maratonach z cyklu MTB Cross Maraton zapewne jednak miałabym problem - bardzo często na nich podjeżdżam na najmniejszej (z trzech) zębatce w moim rowerze i największej z tyłu ;) Napęd 1x11 nie pozwoli czegoś takiego raczej podjechać.
Sądzę, że mogłabym się z tym rowerem zaprzyjaźnić, ale potrzeba byłoby trochę czasu na przyzwyczajenie się do gabarytów oraz innego zachowania roweru. Być może pomyślałabym o innej konfiguracji napędu bo ten, który testowałam, raczej nie nadaje się do moich zastosowań. Nie ukrywam jednak, że gdybym miała zbędne kilkadziesiąt tysi to nie zastanawiałbym się zbytnio nad kupnem Ery ;)
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia Norberta, które przesłał mi na Fejsiku i udać się do obozu wroga w Lesie Kabackim na przeszpiegi ;)
Formuła testów bardzo mi się spodobała. Nie była to wycieczka z przewodnikiem, jak w przypadku testów Scotta - było o wiele fajniej - można było wypożyczyć rower na godzinę i jechać gdzie się chce. Oczywiście trzeba było podpisać jakiś cyrograf i wylegitymować się dokumentem ze zdjęciem. Rowerów do wyboru do koloru, nie kilkanaście tylko chyba kilkadziesiąt. Dużo ludzi ze Speca do obsługi tego biznesu i zapisy i wypożyczenia szły sprawnie i szybko. Nie trzeba było się wcześniej zapisywać, po prostu się przychodziło i wybierało rower.
Pogoda w sobotę idealna do harców a ja miałam ochotę trochę poharcować - tym bardziej, że na ten w planie trening dowolny ;) Do harców poprosiłam o "jakiegoś fulla do XC". Na 27,5 cala nie ma co liczyć, Spec takich nie produkuje. Więc dostałam carbonową damską Erę na kołach 29 cali. Napęd 1x11 uuuups, motyla noga, ciekawe jak się na tym jeździ.
Filigranowa rama tego roweru zrobiła na mnie duże wrażenie. Rurki są cienkie i delikatne a że czerń wyszczupla, to kolorystyka roweru jeszcze potęguje wrażenie. Czarny, z delikatnymi ciemnoczerwonymi liniami - jest to naprawdę elegancki rower, nie ukrywam, spodobał mi się jego wygląd, choć chętnie ożywiłabym go paroma kolorystycznymi akcentami.
Jak na wysoki carbonowy model przystało, rower jest lekki chociaż nie jestem pewna, czy jest o wiele lżejszy niż mój Scale. Aczkolwiek jak na pełen zawias i 29calowe koła to bycie lekkim jest trudnym zadaniem ale ten koleś jest lekki.
I lekko się toczy. Na płaskim i prostym, po ruszeniu, koła toczą się same. Przy wysokiej kadencji to już w ogóle, wrażenie jest takie jakby rower sam jechał i nie wymagał wcale siły do napędzenia.
Na pierwszy ogień poszły okoliczne petelki XC oraz "dołki" czyli wąwóz, wtajemniczeni wiedzą gdzie ;)
Ten rower jest wprost stworzony do XC. Szybkie zmiany biegów, łatwe napędzanie, dobra geometria do stromych podjazdów, bezproblemowe pokonywanie przeszkód, super szybkie zjazdy. Przyznam się szczerze, że bawiłam się na tym rowerze świetnie, czułam się na nim o wiele bardziej swobodnie na pętlach XC niż na swoim własnym, chociaż swój własny znam aż do podszewki i wiem na co mogę sobie na nim pozwolić, a czego nie powinnam robić. Era wybacza niedostatki techniki i błędy, momentami prawie prowadzi za rączkę (a raczej nóżkę). Zastanawiam się, czy to tylko kwestia dużych kół czy całokształtu. Aha, duże koła - sądziłam, że nie będą dla mnie odpowiednie bo jestem raczej niewielkiego wzrostu (164 cm) ale okazało się, że nie jest to żaden problem, no dobra - może jeden, malutki. Jak stoję okrakiem na rowerze to górna rura wbija mi się w krocze ;) Ale Spec, który dobrał mi rozmiar powiedział, że tak jest dobrze. Pomijając tę jedną kwestię, podczas jazdy nie miałam wrażenia, że jest za duży - było idealnie.
Rowerek ten ma ciekawe zawieszenie - ma ono wbudowany jakiś czujnik nacisku i zależnie od terenu samo blokuje się lub odblokowuje. Trochę mi przeszkadzał sposób odblokowywania się zawieszenia na wybojach - odczucie było takie, jakby dobijała tylna opona, rower jakby się nagle łamał pode mną. Było to dość niemiłe odczucie i denerwujące - ale prawdopodobnie przyzwyczajenie się do tego byłoby tylko kwestią czasu.
Machnęłam na Erze dwa swoje najlepsze czasy na pętli XC w Powsinie, czego - prawdę mówiąc - spodziewałam się już po pierwszych pokręceniach korbą.
Jazda na Erze tak mi się spodobała, że postanowiłam w niedzielę kontynuować testy. Gdy przyjechałam, przez moment wisiała nade mną obawa, że Era poszła, wypożyczona przez kogo innego - ale miałam szczęście, po kilku minutach wróciła na stojak - uff!
Dziś w planie s2/s3 więc nie bardzo mogłam dalej bawić się w XC (bo XC to już raczej s4) ale za to mogłam pojechać pofikać na singlu, czyli w warunkach mniej XC a bardziej maratonowych - zgoła odmiennych.
Na singlu wyszły pewne wady Ery a mianowicie - rower jest zdecydowanie mniej zwrotny od mojego Scotta (prawdopodobnie z powodu większych kół a co za tym idzie, zapewne dłuższej ramy). Na esach-floresach miałam odczucie sporo wolniejszej jazdy a po wyjściu z zakrętu rower było trudniej "ruszyć" i rozpędzić do dobrego tempa. Niemniej jednak, jak już się rozpędził, przemykał przez korzonki i inne przeszkody tak, że prawie się ich nie zauważało.
Mimo takich odczuć, wróciłam do domu z milionem PR-ów na Stravie z przejazdu singlem. O ile dobre czasy na pętli XC mnie nie zdziwiły, bo miałam odczucie, że na trasie XC rower jest bardzo szybki, o tyle PRy z singla mnie zaskoczyły - tego się nie spodziewałam. Najwyraźniej wolna jazda na tym rowerze to tylko subiektywne moje wrażenie.
Z ciekawostek, w miejscu gdzie zamocowany jest tylny amortyzator, pod górną rurą, która w zasadzie w tym miejscu nie jest rurą, schowany jest mały multitool :) Co jest naprawdę fajną sprawą! Ciekawi mnie tylko jak bardzo on się syfi, siedząc w tym miejscu.
Po dwóch godzinach jazdy na Erze mam mieszane uczucia. Do XC - jest super. Do maratonów... być może też, tak mówią wyniki na Stravie, ale moje subiektywne odczucia są nieco odmienne. Duże koła są zdecydowanie mniej zwrotne ale za to pokonywanie przeszkód to bajka - niektóre są zupełnie pomijalne. Automatyczne zawieszenie hmmm... to by może wreszcie wyeliminowało mój problem - kilka razy już mi się zdarzyło przejechać pół maratonu na zablokowanym amorku, bo zapomniałam go odblokować zjeżdżając z asfaltu... Co do konfiguracji napędu - 1x11... na pętli XC nie miałam z tym problemu ale tam są krótkie podjazdy, które pokonuje się szybko na nieco twardym przełożeniu. Na maratonach z cyklu MTB Cross Maraton zapewne jednak miałabym problem - bardzo często na nich podjeżdżam na najmniejszej (z trzech) zębatce w moim rowerze i największej z tyłu ;) Napęd 1x11 nie pozwoli czegoś takiego raczej podjechać.
Sądzę, że mogłabym się z tym rowerem zaprzyjaźnić, ale potrzeba byłoby trochę czasu na przyzwyczajenie się do gabarytów oraz innego zachowania roweru. Być może pomyślałabym o innej konfiguracji napędu bo ten, który testowałam, raczej nie nadaje się do moich zastosowań. Nie ukrywam jednak, że gdybym miała zbędne kilkadziesiąt tysi to nie zastanawiałbym się zbytnio nad kupnem Ery ;)