MTB Cross Maraton Masłów
Niedziela, 18 września 2016 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 43.14 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:35 | km/h: | 12.04 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Prognozy na dziś były nieciekawe ale jak rano otworzyłam oczy to przywitało mnie jasne niebo i zapowiadało się, że będzie słonecznie. Jak się okazało, tak było, owszem... ale w Warszawie ;)
Zaczęło się chmurzyć w okolicach Raszyna a w Radomiu zaczęło padać. Przez resztę trasy na przemian lało i siąpiło a temperatura z około 16 stopni, które "zrobiły się" w pewnym momencie, zaczęła spadać i doszła do 11. Miałam coraz mniejszą ochotę na ten start i postanowiłam, że jak dojadę na miejsce i będzie padało to olewam i wracam do domu.
Nie padało.
fot. Kamaro Sport Line
Za to było zimno w diabły i od razu pożałowałam, że wzięłam sobie tylko rękawki do krótkiego stroju. Bardzo żałowałam braku nogawek i bluzy. Starałam się więc przed startem przebywać jak najwięcej w biurze zawodów (w Szklanym Domu w Ciekotach) i zrobić rozgrzewkę najpóźniej jak się da. Taki plan pozwolił mi zachować resztki morale i jednak wystartować.
Rozgrzewkę zrobiłam zarówno po fragmencie początku jak i końca trasy (potem się okazało, że ten koniec na rozgrzewce niechcący "ścięłam" a w rzeczywistości był on nieco bardziej naokoło. Fajnie, bo byłam w tej okolicy na wakacjach w zeszłym roku (w Świętej Katarzynie) i akurat te fragmenty były mi częściowo znane. Weszłam na start dosłownie na kilka minut przed odliczaniem ale i tak w pewnym momencie zaczęło mi się robić chłodno. Na szczęście nie zdążyłam całkiem zmarznąć ;)
fot. MTB Cross Maraton
Początek trasy dość spokojny, prawie płaski, nikt nie wyrywa. Być może to z powodu chłodu - nierozgrzane mięśnie nie bardzo chcą się ruszać. A może z powodu tego co nas tu czeka - prawie 1300m przewyższeń na 40km trasie i na początek, na 4tym kilometrze, kilometrowa wspinka na stok narciarski Sabat-Krajno. Co ciekawe, o ile zwykle nie ma zbyt wielu kibiców na trasach MTB Cross Maraton, tak tym razem - na stoku - bardzo dużo ludzi i kibicują, dopingują - fantastycznie!
fot. Foto amri
Po tym pierwszym podjeździe już chyba wszystkim jest ciepło. Tętno wskakuje wreszcie na prawidłowe obroty a prędkość wzrasta (o ile można to tak nazwać przy ciągłych podjazdach i zjazdach). Na razie nie pada, jedzie mi się naprawdę dobrze, czuję, że noga podaje. Wszystkie podjazdy w siodle, zjazdy pędzę na złamanie karku.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mimo pochmurnej aury jest sporo widoków, przy dobrej pogodzie ten maraton pewnie mógłby pod względem widoków konkurować z Bodzentynem. Jest mi w miarę komfortowo termicznie i jedzie się bardzo fajnie. Mimo ulewnego deszczu, który nawiedził Kielce i okolice w nocy, oraz posiąpywania od rana, trasa jest zadziwiająco sucha. Zupełnie, jak gdyby w ogóle nie padało. Jest też bardzo prosta technicznie. Poza jednym stromym krótkim podjazdem, ani razu chyba nie schodzę z roweru... przynajmniej przed deszczem ;) Czas mam dobry i zaczynam widzieć realne szanse na zmieszczenie się w 3-3:15h, co byłoby naprawdę dobrym wynikiem.
Około 20go kilometra jednak zaczyna się mglić, potem siąpić, potem całkiem ostro padać i wreszcie lać. Momentami mgła jest tak gęsta, że mało co widać.
Nawierzchnia zaczyna się robić śliska, koła trochę tańczą a tylne koło ma tendencje do uciekania spod tyłka. Robi się jeszcze zimniej. Już mi się nie jedzie tak fajnie i już mi nie jest komfortowo. Kolana szybko stygną i przestaje mi się dobrze kręcić. Na zjazdach prawie szczękam zębami z zimna. Jeden zjazd, w zasadzie w końcówce trasy, zapamiętam chyba i będzie śnił mi się w koszmarach - długi zjazd z gliniastym podłożem a wzdłuż całego zjazdu położone, a w zasadzie zatopione w błocie, telegraficzne betonowe słupy. Pomiędzy nimi szczeliny. I sama nie wiem, czy mam jechać po tych słupach, spinając się, żeby nie trafić w szczelinę, bo gleba murowana, czy jechać po tej glinie, tańcząc we wszystkie strony i zapychając sobie napęd. Stres na tym zjeździe przeważa i schodzę z roweru, dość długi kawałek potem go prowadzę, co nie jest łatwe bo błoto narzucane przez bieżnik opony na suport i tylne widełki zapycha całość tak, że koło przestaje się kręcić. Więc próbuję zdjąć ten szajs z roweru, przy okazji tytłając się tą gliną na maksa ;)
fot. Kamaro Sport Line
W końcu udaje mi się przebrnąć przez tę glinę i uruchomić rower, jadę dalej. Gdy w pewnym momencie rozpoznaję końcówkę trasy, morda mi się sama cieszy, że już koniec - ale właśnie okazuje się, że objeżdżając końcówkę trasy ominęłam spory jej fragment... aaaaa!!! To ile jeszcze do tej mety? Ta druga połowa jest znacznie wolniejsza, szanse na 3:15 raczej przepadły ale to też z powodu trasy nieco dłuższej niż zapowiadana.
fot. Szymon Lisowski
Koniec końców, zamiast 40 km wyszło około 43 i gdy wreszcie docieram do mety to jedyne o czym marzę, to ogrzać się. Ale jak tu się ogrzać jak się jeszcze po drodze rozmawia z tym i z tamtym... w końcu uciekam do biura zawodów na chwilę a potem szybko do auta po ciuchy. Sąsiedzi z parkingu doradzają mi, żebym lepiej się przebrała w suche. OR'LY? ;)
Niestety, muszę umyć rower i mimo przebrania i swetra zamarzam w kolejce do myjki. Sms z wynikami coś nie przychodzi więc po umyciu roweru idę do biura sprawdzić wyniki - ha, jestem piąta :) Super. W oczekiwaniu na dekorację zaliczam bufet, potem kupuję sobie pyszne pierożki i jeszcze gorącą kawę. Zostaję na tomboli i wyhaczam koszulkę termiczną Brubecka, nie nooooo, same dobroci dzisiaj ;)
fot. Rower-Sport Kielce
Wracam zadowolona.
Zaczęło się chmurzyć w okolicach Raszyna a w Radomiu zaczęło padać. Przez resztę trasy na przemian lało i siąpiło a temperatura z około 16 stopni, które "zrobiły się" w pewnym momencie, zaczęła spadać i doszła do 11. Miałam coraz mniejszą ochotę na ten start i postanowiłam, że jak dojadę na miejsce i będzie padało to olewam i wracam do domu.
Nie padało.
fot. Kamaro Sport Line
Za to było zimno w diabły i od razu pożałowałam, że wzięłam sobie tylko rękawki do krótkiego stroju. Bardzo żałowałam braku nogawek i bluzy. Starałam się więc przed startem przebywać jak najwięcej w biurze zawodów (w Szklanym Domu w Ciekotach) i zrobić rozgrzewkę najpóźniej jak się da. Taki plan pozwolił mi zachować resztki morale i jednak wystartować.
Rozgrzewkę zrobiłam zarówno po fragmencie początku jak i końca trasy (potem się okazało, że ten koniec na rozgrzewce niechcący "ścięłam" a w rzeczywistości był on nieco bardziej naokoło. Fajnie, bo byłam w tej okolicy na wakacjach w zeszłym roku (w Świętej Katarzynie) i akurat te fragmenty były mi częściowo znane. Weszłam na start dosłownie na kilka minut przed odliczaniem ale i tak w pewnym momencie zaczęło mi się robić chłodno. Na szczęście nie zdążyłam całkiem zmarznąć ;)
fot. MTB Cross Maraton
Początek trasy dość spokojny, prawie płaski, nikt nie wyrywa. Być może to z powodu chłodu - nierozgrzane mięśnie nie bardzo chcą się ruszać. A może z powodu tego co nas tu czeka - prawie 1300m przewyższeń na 40km trasie i na początek, na 4tym kilometrze, kilometrowa wspinka na stok narciarski Sabat-Krajno. Co ciekawe, o ile zwykle nie ma zbyt wielu kibiców na trasach MTB Cross Maraton, tak tym razem - na stoku - bardzo dużo ludzi i kibicują, dopingują - fantastycznie!
fot. Foto amri
Po tym pierwszym podjeździe już chyba wszystkim jest ciepło. Tętno wskakuje wreszcie na prawidłowe obroty a prędkość wzrasta (o ile można to tak nazwać przy ciągłych podjazdach i zjazdach). Na razie nie pada, jedzie mi się naprawdę dobrze, czuję, że noga podaje. Wszystkie podjazdy w siodle, zjazdy pędzę na złamanie karku.
fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"
Mimo pochmurnej aury jest sporo widoków, przy dobrej pogodzie ten maraton pewnie mógłby pod względem widoków konkurować z Bodzentynem. Jest mi w miarę komfortowo termicznie i jedzie się bardzo fajnie. Mimo ulewnego deszczu, który nawiedził Kielce i okolice w nocy, oraz posiąpywania od rana, trasa jest zadziwiająco sucha. Zupełnie, jak gdyby w ogóle nie padało. Jest też bardzo prosta technicznie. Poza jednym stromym krótkim podjazdem, ani razu chyba nie schodzę z roweru... przynajmniej przed deszczem ;) Czas mam dobry i zaczynam widzieć realne szanse na zmieszczenie się w 3-3:15h, co byłoby naprawdę dobrym wynikiem.
Około 20go kilometra jednak zaczyna się mglić, potem siąpić, potem całkiem ostro padać i wreszcie lać. Momentami mgła jest tak gęsta, że mało co widać.
Nawierzchnia zaczyna się robić śliska, koła trochę tańczą a tylne koło ma tendencje do uciekania spod tyłka. Robi się jeszcze zimniej. Już mi się nie jedzie tak fajnie i już mi nie jest komfortowo. Kolana szybko stygną i przestaje mi się dobrze kręcić. Na zjazdach prawie szczękam zębami z zimna. Jeden zjazd, w zasadzie w końcówce trasy, zapamiętam chyba i będzie śnił mi się w koszmarach - długi zjazd z gliniastym podłożem a wzdłuż całego zjazdu położone, a w zasadzie zatopione w błocie, telegraficzne betonowe słupy. Pomiędzy nimi szczeliny. I sama nie wiem, czy mam jechać po tych słupach, spinając się, żeby nie trafić w szczelinę, bo gleba murowana, czy jechać po tej glinie, tańcząc we wszystkie strony i zapychając sobie napęd. Stres na tym zjeździe przeważa i schodzę z roweru, dość długi kawałek potem go prowadzę, co nie jest łatwe bo błoto narzucane przez bieżnik opony na suport i tylne widełki zapycha całość tak, że koło przestaje się kręcić. Więc próbuję zdjąć ten szajs z roweru, przy okazji tytłając się tą gliną na maksa ;)
fot. Kamaro Sport Line
W końcu udaje mi się przebrnąć przez tę glinę i uruchomić rower, jadę dalej. Gdy w pewnym momencie rozpoznaję końcówkę trasy, morda mi się sama cieszy, że już koniec - ale właśnie okazuje się, że objeżdżając końcówkę trasy ominęłam spory jej fragment... aaaaa!!! To ile jeszcze do tej mety? Ta druga połowa jest znacznie wolniejsza, szanse na 3:15 raczej przepadły ale to też z powodu trasy nieco dłuższej niż zapowiadana.
fot. Szymon Lisowski
Koniec końców, zamiast 40 km wyszło około 43 i gdy wreszcie docieram do mety to jedyne o czym marzę, to ogrzać się. Ale jak tu się ogrzać jak się jeszcze po drodze rozmawia z tym i z tamtym... w końcu uciekam do biura zawodów na chwilę a potem szybko do auta po ciuchy. Sąsiedzi z parkingu doradzają mi, żebym lepiej się przebrała w suche. OR'LY? ;)
Niestety, muszę umyć rower i mimo przebrania i swetra zamarzam w kolejce do myjki. Sms z wynikami coś nie przychodzi więc po umyciu roweru idę do biura sprawdzić wyniki - ha, jestem piąta :) Super. W oczekiwaniu na dekorację zaliczam bufet, potem kupuję sobie pyszne pierożki i jeszcze gorącą kawę. Zostaję na tomboli i wyhaczam koszulkę termiczną Brubecka, nie nooooo, same dobroci dzisiaj ;)
fot. Rower-Sport Kielce
Wracam zadowolona.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!