Wpisy archiwalne w kategorii
wyścigi
Dystans całkowity: | 3703.13 km (w terenie 1616.63 km; 43.66%) |
Czas w ruchu: | 226:17 |
Średnia prędkość: | 16.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 41.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1111 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 10674 kcal |
Liczba aktywności: | 89 |
Średnio na aktywność: | 41.61 km i 2h 32m |
Więcej statystyk |
Mazovia MTB Nowy Dwór - ręce opadają
Niedziela, 22 września 2013 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 37.11 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 01:59 | km/h: | 18.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 181181 ( 97%) | HRavg | 166( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wygląda na to, że ostatnio lepiej mi się jednak prowadzi auto niż ściga na rowerze.
Jest dramatycznie, nawet mi się nie chce pisać relacji. Pojechałam fita, po godzinie mnie odcięło, średnia nędzna, wynik beznadziejny. Trasa beznadziejna - same łąki, których nienawidzę najbardziej w Mazovii. W dodatku kolano mnie napierdala. Może czas się przerzucić na bierki?
Instruktaż: jak się ładnie zagrzebać w piachu (fot. Katarzyna Gołąb)
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki)
Jest dramatycznie, nawet mi się nie chce pisać relacji. Pojechałam fita, po godzinie mnie odcięło, średnia nędzna, wynik beznadziejny. Trasa beznadziejna - same łąki, których nienawidzę najbardziej w Mazovii. W dodatku kolano mnie napierdala. Może czas się przerzucić na bierki?
Instruktaż: jak się ładnie zagrzebać w piachu (fot. Katarzyna Gołąb)
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki)
Merida Mazovia MTB Rawa Mazowiecka - co mnie podkusiło...
Niedziela, 15 września 2013 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 55.24 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:45 | km/h: | 20.09 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 177177 ( 95%) | HRavg | 164( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do Rawy jadę dziś sama, moje Kochania zostały w domu. Dodatkowy lekki stres z powodu samotnej jazdy autem (nie należę do wprawnych kierowców), a może nawet nie jazdy tylko dojazdu na miejsce i perspektywy parkowania w obcym miejscu i potencjalnie wśród tabunów kręcących się wszędzie, nieprzewidywalnych rowerzystów ;)
Zaskakujące, ale prowadzi mi się bardzo dobrze, chociaż tuż po tym jak opuszczam Warszawę, zaczyna siąpić i siąpi właściwie przez cała drogę. Postanawiam jechać Fita bo nie chce mi się tyrać w błocie przez 60 km. Do Rawy dojeżdżam bez kłopotów, całkiem szybko. Na moment zatrzymuję się w zacisznym miejscu, żeby sprawdzić na mapce gdzie dokładnie mam jechać. Potem parkuję auto dość daleko od biura zawodów, żeby nie musieć się przepychać i dodatkowo stresować.
Po wyładowaniu roweru i ogarnięciu się dojeżdżam do miasteczka maratonowego. Jest bardzo chłodno więc postanawiam zrezygnować z objazdu trasy i wrócić do auta po cieplejsze ciuchy. W sektorze ustawiam się zaledwie 10 minut przed startem. W sektorze spotykam Basię ale poza tym nie widać nigdzie nikogo znajomego.
Start po asfalcie, jadę w czubie sektora i jedzie mi się fajnie. Prędkości grubo powyżej 30 km/h a nawet prawie 40 km/h. Mam plan, żeby nie przekraczać tętna 160 ale to oczywiście mi nie wychodzi ;)
Na początku jedzie mi się fajnie (fot. Michał CGR)
Bolące ostatnio kolano rozkręca się i przestaje boleć. Pierwsze kilometry jedzie mi się na tyle dobrze, że zaczynam rozważać jednak Mega. Tym bardziej, że mimo deszczyku trasa nie jest błotnista. Jest fajna i ubita, mało piachu, równe podłoże. Poza tym najwyraźniej organizator zadbał, żeby nie było całkiem płasko bo jest trochę hopek.
Piachu było niewiele
Wyprzedzam jakąś kobitkę i daję jej znać, żeby wskoczyła na koło. Wiezie mi się na kole przez jakiś czas, potem chwilę ja się wiozę jej, rozmawiamy. Ona jedzie Mega, a że jedzie nam się razem do rozjazdu dobrze, to postanawiam jednak pojechać Mega. Po rozjeździe ona gdzieś się gubi. Sprawdzam potem w domu, to Magda Chądzyńska, moja kategoria.
Gdzieś koło 17go kilometra zaliczam glebę, gdy znienacka z boku atakuje mnie podstępny, śliski korzeń. Przy okazji wypiernicza się dwóch kolarzy, którzy jechali za mną ;) Na szczęście nic się nikomu nie stało. Po glebie, tradycyjnie, dostaję speeda, ale nie na długo mi to starcza. Na 24tym kilometrze mnie odcina. W międzyczasie wciągam żel, potem drugi, jednak to niewiele pomaga. Jest coraz gorzej.
Magda mnie dogania i przegania. Przez chwilę jeszcze widzę jej plecy a potem znika w oddali. U mnie coraz gorzej i gorzej. Nie daję rady trzymać koła komukolwiek, powoli wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy a ja mam wrażenie, że jadę coraz wolniej i wolniej i wolniej i wolniej, pod koniec wlokę się 15 km/h i nie daję rady mocniej nacisnąć na korby. Poza tym coraz mocniej pada i teren zaczyna robić się ślapkowaty.
Dojeżdżam na metę bardzo późno, z nędzną średnią. Korzyścią z tego jest jedynie to, że nie ma wielkiej kolejki do myjki.
Zła jestem na siebie, ale nie z powodu wyniku ani swojej niedyspozycji (o której doskonale wiem, bo jaką można mieć dyspozycję, mając co chwilę przerwy w treningach) ale z tego powodu, że nie pojechałam Fit, jak pierwotnie planowałam.
To miał być trening i zabawa a wyszło tyle, że się kompletnie bez sensu uchetałam. Magda była na mecie około 12 minut szybciej, to świadczy o rozmiarze kataklizmu w drugiej połowie trasy ;)
Trasa była fajna, szybka ale urozmaicona - nie całkiem płaska. Były ze 3 ciekawe zjazdy, w tym jeden całkiem stromy, zakończony zakrętem o 90 stopni i jedna dość ciasna agrafka do zjechania.
To, ze stoję tak daleko od biura zawodów też mnie wkurza, bo jak wracam do auta z umytym rowerem to już mi się nie chce na piechotę dyrdać do prysznica. Więc na tyle na ile mogłam wycieram się ręcznikiem z wody i błota, przebieram i ogrzewam w aucie a potem wkurzona ruszam do domu.
Ech, głupia ja.
Zaskakujące, ale prowadzi mi się bardzo dobrze, chociaż tuż po tym jak opuszczam Warszawę, zaczyna siąpić i siąpi właściwie przez cała drogę. Postanawiam jechać Fita bo nie chce mi się tyrać w błocie przez 60 km. Do Rawy dojeżdżam bez kłopotów, całkiem szybko. Na moment zatrzymuję się w zacisznym miejscu, żeby sprawdzić na mapce gdzie dokładnie mam jechać. Potem parkuję auto dość daleko od biura zawodów, żeby nie musieć się przepychać i dodatkowo stresować.
Po wyładowaniu roweru i ogarnięciu się dojeżdżam do miasteczka maratonowego. Jest bardzo chłodno więc postanawiam zrezygnować z objazdu trasy i wrócić do auta po cieplejsze ciuchy. W sektorze ustawiam się zaledwie 10 minut przed startem. W sektorze spotykam Basię ale poza tym nie widać nigdzie nikogo znajomego.
Start po asfalcie, jadę w czubie sektora i jedzie mi się fajnie. Prędkości grubo powyżej 30 km/h a nawet prawie 40 km/h. Mam plan, żeby nie przekraczać tętna 160 ale to oczywiście mi nie wychodzi ;)
Na początku jedzie mi się fajnie (fot. Michał CGR)
Bolące ostatnio kolano rozkręca się i przestaje boleć. Pierwsze kilometry jedzie mi się na tyle dobrze, że zaczynam rozważać jednak Mega. Tym bardziej, że mimo deszczyku trasa nie jest błotnista. Jest fajna i ubita, mało piachu, równe podłoże. Poza tym najwyraźniej organizator zadbał, żeby nie było całkiem płasko bo jest trochę hopek.
Piachu było niewiele
Wyprzedzam jakąś kobitkę i daję jej znać, żeby wskoczyła na koło. Wiezie mi się na kole przez jakiś czas, potem chwilę ja się wiozę jej, rozmawiamy. Ona jedzie Mega, a że jedzie nam się razem do rozjazdu dobrze, to postanawiam jednak pojechać Mega. Po rozjeździe ona gdzieś się gubi. Sprawdzam potem w domu, to Magda Chądzyńska, moja kategoria.
Gdzieś koło 17go kilometra zaliczam glebę, gdy znienacka z boku atakuje mnie podstępny, śliski korzeń. Przy okazji wypiernicza się dwóch kolarzy, którzy jechali za mną ;) Na szczęście nic się nikomu nie stało. Po glebie, tradycyjnie, dostaję speeda, ale nie na długo mi to starcza. Na 24tym kilometrze mnie odcina. W międzyczasie wciągam żel, potem drugi, jednak to niewiele pomaga. Jest coraz gorzej.
Magda mnie dogania i przegania. Przez chwilę jeszcze widzę jej plecy a potem znika w oddali. U mnie coraz gorzej i gorzej. Nie daję rady trzymać koła komukolwiek, powoli wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy a ja mam wrażenie, że jadę coraz wolniej i wolniej i wolniej i wolniej, pod koniec wlokę się 15 km/h i nie daję rady mocniej nacisnąć na korby. Poza tym coraz mocniej pada i teren zaczyna robić się ślapkowaty.
Dojeżdżam na metę bardzo późno, z nędzną średnią. Korzyścią z tego jest jedynie to, że nie ma wielkiej kolejki do myjki.
Zła jestem na siebie, ale nie z powodu wyniku ani swojej niedyspozycji (o której doskonale wiem, bo jaką można mieć dyspozycję, mając co chwilę przerwy w treningach) ale z tego powodu, że nie pojechałam Fit, jak pierwotnie planowałam.
To miał być trening i zabawa a wyszło tyle, że się kompletnie bez sensu uchetałam. Magda była na mecie około 12 minut szybciej, to świadczy o rozmiarze kataklizmu w drugiej połowie trasy ;)
Trasa była fajna, szybka ale urozmaicona - nie całkiem płaska. Były ze 3 ciekawe zjazdy, w tym jeden całkiem stromy, zakończony zakrętem o 90 stopni i jedna dość ciasna agrafka do zjechania.
To, ze stoję tak daleko od biura zawodów też mnie wkurza, bo jak wracam do auta z umytym rowerem to już mi się nie chce na piechotę dyrdać do prysznica. Więc na tyle na ile mogłam wycieram się ręcznikiem z wody i błota, przebieram i ogrzewam w aucie a potem wkurzona ruszam do domu.
Ech, głupia ja.
Mazovia MTB Otwock
Sobota, 8 czerwca 2013 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 20.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 19.22 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 177177 ( 95%) | HRavg | 166( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Było jak u Hitchcocka. Najpierw była burza a potem napięcie rosło. :-)
Rano nic nie zapowiada nadchodzącego kataklizmu. Jest ładnie, ciepło - ale nie duszno i bezwietrznie. Idealna pogoda na zawody. Prognozy z wczoraj pokazywały deszcz po południu więc jest git.
Standardowo, objazd początku trasy z Krzyśkiem- sucho, niezbyt dużo piachu, szeroko i płasko. Będzie ostro na początku ale się nie przejmuję bo po starcie w Piasecznie spadłam do 8 sektora, który nie jest jakiś strasznie ścigancki.
Idę do sektora. Rany, ja naprawdę tak wyglądam po ciąży? :(
fot. Sylwia Mazur
Na stadionie sporo błota więc po starcie strzela spod kół na początkowym kawałku asfaltu. Okulary bardzo się przydają w takich momentach.
Jadę dość mocno ale staram się nie zachetać od razu. Próbuję trochę powyprzedzać, żeby nie zostać przyblokowaną na pierwszym piachu. Gdy wjeżdżamy na szuter, zaczyna padać - najpierw lekko i przyjemnie, ale po chwili przyjemny deszczyk zamienia się w oberwanie chmury. Grzmi. Widoczność mocno spada, tym bardziej, że woda zalewa twarz. Postanawiam mimo to poćwiczyć jazdę na kole. Przeskakuję z jednego rowerzysty na drugiego, czasem poganiam prowadzącego, żeby dospawał i przeskakuję dalej. Wykorzystuję innych na maksa, nie przejmując się, że spod kół leci na mnie woda z piaskiem i drobne kamyczki. Dobrze mi się jedzie, na liczniku prawie cały czas ponad 30 a czasem nawet ponad 35.
Tempo mocno spada po wjechaniu w las bo tutaj już ścieżki zamieniły się w rwące potoki. Wszyscy próbują objechać bokiem, ja z początku też. Dopiero po chwili orientuję się, że jednak tym "potokiem" będzie lepiej jechać bo jest płytki a pod spodem twarda nawierzchnia. Jednak tu zaparowują mi całkiem okulary i muszę je zdjąć. To niestety nie pomaga bo błoto leci do oczu. Napęd już rzęzi, chociaż przejechałam zaledwie 10 km. Zaczynam się zastanawiać, czy chcę jechać Mega w takich warunkach. I tak nie walczę o generalkę więc po co zarzynać sprzęt.
Do rozjazdu jeszcze kawał, w sumie jedzie mi się zadziwiająco dobrze, wyprzedzam trochę ale nie szaleję. Cały czas się waham ale tuż przed rozjazdem decyduję się jednak skręcić na Fit. W międzyczasie się rozpogadza a w drugiej części trasy Fit jest całkiem sucho - jakby w ogóle nie padało.
Wjeżdżam na metę w sumie zadowolona ze swojej decyzji. Tym bardziej zadowolona, że sms z wynikami mówi, że jestem piąta. Po chwili dostaję sms od Krzyśka - on też zamiast Giga pojechał Fit.
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki
Myjnia, żarełko i zabieramy się do domu.
Nie jestem ujechana po dystansie Fit więc namawiam Krzyśka na powrót rowerem.
Rano nic nie zapowiada nadchodzącego kataklizmu. Jest ładnie, ciepło - ale nie duszno i bezwietrznie. Idealna pogoda na zawody. Prognozy z wczoraj pokazywały deszcz po południu więc jest git.
Standardowo, objazd początku trasy z Krzyśkiem- sucho, niezbyt dużo piachu, szeroko i płasko. Będzie ostro na początku ale się nie przejmuję bo po starcie w Piasecznie spadłam do 8 sektora, który nie jest jakiś strasznie ścigancki.
Idę do sektora. Rany, ja naprawdę tak wyglądam po ciąży? :(
fot. Sylwia Mazur
Na stadionie sporo błota więc po starcie strzela spod kół na początkowym kawałku asfaltu. Okulary bardzo się przydają w takich momentach.
Jadę dość mocno ale staram się nie zachetać od razu. Próbuję trochę powyprzedzać, żeby nie zostać przyblokowaną na pierwszym piachu. Gdy wjeżdżamy na szuter, zaczyna padać - najpierw lekko i przyjemnie, ale po chwili przyjemny deszczyk zamienia się w oberwanie chmury. Grzmi. Widoczność mocno spada, tym bardziej, że woda zalewa twarz. Postanawiam mimo to poćwiczyć jazdę na kole. Przeskakuję z jednego rowerzysty na drugiego, czasem poganiam prowadzącego, żeby dospawał i przeskakuję dalej. Wykorzystuję innych na maksa, nie przejmując się, że spod kół leci na mnie woda z piaskiem i drobne kamyczki. Dobrze mi się jedzie, na liczniku prawie cały czas ponad 30 a czasem nawet ponad 35.
Tempo mocno spada po wjechaniu w las bo tutaj już ścieżki zamieniły się w rwące potoki. Wszyscy próbują objechać bokiem, ja z początku też. Dopiero po chwili orientuję się, że jednak tym "potokiem" będzie lepiej jechać bo jest płytki a pod spodem twarda nawierzchnia. Jednak tu zaparowują mi całkiem okulary i muszę je zdjąć. To niestety nie pomaga bo błoto leci do oczu. Napęd już rzęzi, chociaż przejechałam zaledwie 10 km. Zaczynam się zastanawiać, czy chcę jechać Mega w takich warunkach. I tak nie walczę o generalkę więc po co zarzynać sprzęt.
Do rozjazdu jeszcze kawał, w sumie jedzie mi się zadziwiająco dobrze, wyprzedzam trochę ale nie szaleję. Cały czas się waham ale tuż przed rozjazdem decyduję się jednak skręcić na Fit. W międzyczasie się rozpogadza a w drugiej części trasy Fit jest całkiem sucho - jakby w ogóle nie padało.
Wjeżdżam na metę w sumie zadowolona ze swojej decyzji. Tym bardziej zadowolona, że sms z wynikami mówi, że jestem piąta. Po chwili dostaję sms od Krzyśka - on też zamiast Giga pojechał Fit.
Finisz (fot. Bogusław Lipowiecki
Myjnia, żarełko i zabieramy się do domu.
Nie jestem ujechana po dystansie Fit więc namawiam Krzyśka na powrót rowerem.
Mazovia Piaseczno
Niedziela, 19 maja 2013 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 55.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 19.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 173173 ( 93%) | HRavg | 135( 72%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj przekonam się, jak bardzo spadła mi forma po przerwie. Zdecydowałam się wystartować bo mogę zostawić Zająca na cały dzień nawet z Tatą a do Piaseczna jest wygodny dojazd autobusem.
Na miejscu jestem dość wcześnie. Jest dużo czasu, objeżdżam spory kawał trasy z właśnie poznanym Januszem a potem jeszcze ucinam sobie pogawędkę z Olafem.
Ucinam sobie pogawędkę z Olafem
Gdy ruszamy się do sektorów, spotykamy jeszcze Tomka i Ludwika. Komary też spotykamy. Jak zwykle w Piasecznie, żrą niemiłosiernie, a ja zapomniałam przed wyjściem z domu się czymś opryskać. Postanawiam ruszyć się do swojego sektora i to jest słuszna decyzja, bo mój sektor stoi na słońcu i tu komary nie śmieją zaglądać.
Wciągnę sobie jeszcze batona, a co.
Tu dopada mnie Krzysiek, który przyjechał na kolarce życzyć mi powodzenia.
Jadę z czwórki. I to nie jest dobre. Nie startowałam w pierwszym maratonie z cyklu w tym sezonie, więc mimo wywalczenia czwartego sektora w zeszłym roku, powinnam startować z jedenastki. Napisałam do organizatora z prośbą o przeniesienie do wyższego sektora, ale chyba mój mail został źle zrozumiany, bo chciałam startować z 6 albo 7 a został mi przywrócony 4.
No cóż, ustawię się na końcu, żeby nie przeszkadzać. Liczę się z tym, że wyprzedzi mnie na pewno co najmniej piąty i szósty sektor. Będzie dobrze, jeśli tylko te dwa.
Pierwsza połowa trasy jest szybka. Szeroko, równo, ubite trakty, mało piachu i błota. Jedzie mi się nieźle, ale nie staram się gonić wyprzedzających mnie zawodników. Jedyną atrakcją w tej części trasy jest stały punkt programu, czyli strumyk. Przejeżdżam go z rozmachem.
Strumyk pokonuję z rozmachem
[edit: Swoją drogą, jak potem obejrzałam fotki z tego miejsca to byłam zdumiona, jak wiele osób przenosiło rower przez tę płytką kałużę na piechotę]
Niestety, druga połowa trasy usiana jest bardziej i mniej błotnistymi fragmentami, które wysysają ze mnie całą energię. Jedzie się coraz gorzej, ze trzy razy odcina mi prąd, skurcze łapią mnie nawet w dłonie a kolana bolą mnie niemiłosiernie. Sławne piaseczyńskie łąki dają się we znaki nagarstkom i tyłkowi. Coraz mniejsze mam widoki na ukończenie wyścigu w czasie poniżej 2,5 h.
Staram się podczepiać pod wyprzedzających mnie bikerów, ale rzadko mi się to udaje, kompletnie nie mam siły. Gdy wyprzedza mnie Ela, dopiero zdaje sobie sprawę, jak nędznie jadę. Nawet nie mam już ochoty gonić wyprzedzających mnie dziewczyn.
Koniec trasy witam z ogromną ulgą.
No cóż, w kategorii 11/18 ze stratą ok. 40 minut do prowadzącej. Wynik jak z początków mojej zabawy w ściganie. Ale czego można się było spodziewać. Długa przerwa, treningi rozpoczęłam zaledwie około 1,5 miesiąca temu a w dodatku mam co najmniej o 6 kg za dużo po ciąży. Co więcej, popełniłam co najmniej dwa szkolne błędy. Niewystarczająco się nawadniałam wczoraj oraz z lenistwa nie poprawiłam sobie zbyt nisko ustawionego siodła.
Niestety, nie poprawię wyników w tym roku. W lipcu czeka mnie operacja przepukliny i kolejne dwa miesiące przerwy.
Na miejscu jestem dość wcześnie. Jest dużo czasu, objeżdżam spory kawał trasy z właśnie poznanym Januszem a potem jeszcze ucinam sobie pogawędkę z Olafem.
Ucinam sobie pogawędkę z Olafem
Gdy ruszamy się do sektorów, spotykamy jeszcze Tomka i Ludwika. Komary też spotykamy. Jak zwykle w Piasecznie, żrą niemiłosiernie, a ja zapomniałam przed wyjściem z domu się czymś opryskać. Postanawiam ruszyć się do swojego sektora i to jest słuszna decyzja, bo mój sektor stoi na słońcu i tu komary nie śmieją zaglądać.
Wciągnę sobie jeszcze batona, a co.
Tu dopada mnie Krzysiek, który przyjechał na kolarce życzyć mi powodzenia.
Jadę z czwórki. I to nie jest dobre. Nie startowałam w pierwszym maratonie z cyklu w tym sezonie, więc mimo wywalczenia czwartego sektora w zeszłym roku, powinnam startować z jedenastki. Napisałam do organizatora z prośbą o przeniesienie do wyższego sektora, ale chyba mój mail został źle zrozumiany, bo chciałam startować z 6 albo 7 a został mi przywrócony 4.
No cóż, ustawię się na końcu, żeby nie przeszkadzać. Liczę się z tym, że wyprzedzi mnie na pewno co najmniej piąty i szósty sektor. Będzie dobrze, jeśli tylko te dwa.
Pierwsza połowa trasy jest szybka. Szeroko, równo, ubite trakty, mało piachu i błota. Jedzie mi się nieźle, ale nie staram się gonić wyprzedzających mnie zawodników. Jedyną atrakcją w tej części trasy jest stały punkt programu, czyli strumyk. Przejeżdżam go z rozmachem.
Strumyk pokonuję z rozmachem
[edit: Swoją drogą, jak potem obejrzałam fotki z tego miejsca to byłam zdumiona, jak wiele osób przenosiło rower przez tę płytką kałużę na piechotę]
Niestety, druga połowa trasy usiana jest bardziej i mniej błotnistymi fragmentami, które wysysają ze mnie całą energię. Jedzie się coraz gorzej, ze trzy razy odcina mi prąd, skurcze łapią mnie nawet w dłonie a kolana bolą mnie niemiłosiernie. Sławne piaseczyńskie łąki dają się we znaki nagarstkom i tyłkowi. Coraz mniejsze mam widoki na ukończenie wyścigu w czasie poniżej 2,5 h.
Staram się podczepiać pod wyprzedzających mnie bikerów, ale rzadko mi się to udaje, kompletnie nie mam siły. Gdy wyprzedza mnie Ela, dopiero zdaje sobie sprawę, jak nędznie jadę. Nawet nie mam już ochoty gonić wyprzedzających mnie dziewczyn.
Koniec trasy witam z ogromną ulgą.
No cóż, w kategorii 11/18 ze stratą ok. 40 minut do prowadzącej. Wynik jak z początków mojej zabawy w ściganie. Ale czego można się było spodziewać. Długa przerwa, treningi rozpoczęłam zaledwie około 1,5 miesiąca temu a w dodatku mam co najmniej o 6 kg za dużo po ciąży. Co więcej, popełniłam co najmniej dwa szkolne błędy. Niewystarczająco się nawadniałam wczoraj oraz z lenistwa nie poprawiłam sobie zbyt nisko ustawionego siodła.
Niestety, nie poprawię wyników w tym roku. W lipcu czeka mnie operacja przepukliny i kolejne dwa miesiące przerwy.
Merida Mazovia MTB Marathon Lublin - dramat na dwóch kołach
Niedziela, 17 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 27.00 | Km teren: | 24.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 19.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 146( 81%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejsze zawody to kompletna klapa. Cały tydzień czułam się zdechła i miałam ochotę nie jechać do żadnego Lublina. Jak to mówią, pierwsza myśl jest najlepsza, powinnam była sobie odpuścić ale postanowiłam jednak pojechać bo musiałam jeszcze zaliczyć co najmniej 3x dystans Mega żeby się liczyć w generalce.
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)
Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu
Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo
Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu
Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Jedziemy do Lublina we trójkę. Janek, Piotr i ja. W aucie jest gorąco, nie ma klimy. Ale rano to jeszcze pół biedy. Jakoś to znosimy.
Dojeżdżamy na miejsce z pewnym zapasem więc nauczona doświadczeniem idę zobaczyć początek trasy. Już na objeździe jest mi ciężko - początek po asfalcie pod górkę a potem wmordewind. Asfalt nie za długi, bardzo szybko wjeżdża się do lasu - tu trzeba uważać, żeby nie złapać gumy bo jest trochę błotka, w którym tapla się pokruszony gruz.
Upał jest dziś niemiłosierny, na szczęście sektory startowe są między drzewami więc się tego mocno nie odczuwa. Mimo wszystko, zamiast na trasę mam ochotę wjechać do Zalewu Zembrzyckiego, obok którego jest miasteczko maratonowe.
W sektorze rozmawiam z kilkoma osobami. Widzę, że jest dziś wyjątkowo silna reprezentacja mojej płci. Zwykle w sektorze widzę kilka kobiet, dzisiaj jest ich co najmniej kilkanaście. Niektóre wciskają się bardziej do przodu, ale ja sobie stoję z tyłu sektora. Wiem, że będzie mi się dzisiaj źle jechało i nie ma sensu się ustawiać na początku i blokować wszystkich szybszych.
Mój zamiar jest taki, żeby przejechać ten maraton, po prostu odbębnić do generalki. Bez nastawiania się na wynik.
Start następuje ciut wcześniej, niż było w planie. Jadę sobie niespiesznie, na asfalcie nie gnam, trzymam się grupy z tyłu.
Po starcie wyjechałam z obiektywu (zdjęcie z galerii Patrycji B)
Po wjeździe do lasu trasa robi się wąska. Już widzę pierwszych gumołapaczy na początkowym gruzowym odcinku.
Im dalej w las tym więcej błota, kolein i kałuż. Stawka nie zdążyła się rozciągnąć na początkowym odcinku i w związku z tym jest bardzo tłoczno i niebezpiecznie. Błoto, koleiny, wąska droga - bardzo łatwo o kolizję.
Jedzie mi się bardzo źle, w dodatku się stresuję, żeby się nie wywrócić. Właściwie to teraz mogę już nawet napisać dlaczego.
Otóż, jestem w ciąży. :):):)
Lekarz co prawda nie zabronił mi trenować, nawet zalecił. Nie zabronił też się ścigać, ale kategorycznie zabronił się wywracać :) Dlatego już w Toruniu jechałam dość asekuracyjnie.
Jakieś 2 cm wzrostu
Dlatego jadę ostrożnie i z lekkimi obawami. Na piątym kilometrze jest mi już tak źle i noga tak kompletnie nie chce kręcić, że mam ochotę zawrócić i zgłosić "DNF". Dochodzę jednak do wniosku, że niech chociaż będzie z tego jakiś pożytek.
Na 7 kilometrze podejmuję decyzję że się nie ścigam i potraktuję to jak trening jazdy w terenie. Maja Włoszczowska kiedyś powiedziała, że "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening" i tak to traktuję. Decyduję się zamiast na Mega, skręcić na Fit. Dalej jadę już dość spokojnie, bez napinania się i trochę mi się poprawia ale noga nie podaje zupełnie. Makabra.
W dodatku nowe koło wydaje mi się wiotkie. Nie wiem, czy to kwestia ogólnej mojej złej dyspozycji, czy faktycznie jest wiotkie. Muszę je potestować.
Wszyscy mnie wyprzedzają. Młodzi, starzy, chudzi, grubi, mamy z dziećmi, babcie z wózkami i paniusie z psami ;) Ale się nie przejmuję zanadto. Po prostu sobie jadę spacerowo nieledwie. Gdzieś około 20-go kilometra mija mnie Marysia Lipowiecka i próbuje mnie dopingować, ale ja już nie mam ochoty jej gonić.
Jadę spacerowo
Trochę sił wydobywam z siebie jedynie na kawałku asfaltu, gdzie wyprzedzam kilka osób, i potem już dopiero na mecie, gdzie staram się, żeby przynajmniej finisz był w dobrym stylu ;)
Staram się, żeby finisz był w dobrym stylu
Za metą spotykam Norberta z jeszcze jednym znajomym z treningów WKK. Też skręcili na Fit z powodu upału. Za chwilę dojeżdża jeszcze Arek, który dość mocno nadrobił dystans bo zmylił trasę i z tego powodu zgłosił DNF.
Gdy stoimy w kolejce do myjki podchodzi Marysia. Sprawdziła online wyniki i jestem chyba szósta. Hm, dziwne.
Dystans 27 km, czas 01:23:21
Miejsce K3 6/20, open 23/57.
Strata do 1 w kategorii ok. 12 min.
Wziąwszy pod uwagę to, jak beznadziejnie jechałam, to całkiem niezłe miejsce w kategorii i rating też niezgorszy 85,4%. Ale to tylko świadczy że albo wszystkim się źle jechało (pewnie przez ten upał) albo że na Fit jeżdżą cieniasy ;) Ale skoro nawet znajome wycinaki skręciły na Fit z powodu upału, to musiało być ogólnie źle.
Niestety, ten "występ" nie liczy mi się do generalki więc nadal mam 3x do zaliczenia.
Moich towarzyszy podróży jeszcze nie widać, oni jadą Mega. W międzyczasie trochę się opłukuję i wpycham w siebie makaron z warzywkami grillowanymi (całkiem niezły) i mnóstwo ciasta. Gdy w końcu pojawiają się, okazuje się, że mają naprawdę dobre czasy. Piotr coś około 02:02 a Jasiek ze 12 minut dłużej (zmiana przedziurawionej dętki), na dystansie 57 km. Szacun.
Skoro już są, to zbieramy się do domu. W aucie potworny upał i dopada mnie zmęczenie. Czuję się jakbym nie przejechała Fit tylko Giga. W domu zasypiam na meczu Holandia-Portugalia ;)
#
kadencja 72/110
Gwiazda Mazurska etap IV - Jedwabno
Niedziela, 10 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 34.31 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 01:28 | km/h: | 23.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 156( 86%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po przyjechaniu do Jedwabna z niepokojem najpierw lecę do biura zawodów - na szczęście p. Zamana dotrzymał słowa i uff, moje kółko jest, naprostowane (no, nie idealnie, ale daje się jechać). Oddycham z ulgą. Montuję do roweru, tradycyjny już objazd trasy i do sektora.
O ile wczoraj w sektorze było miło i sympatycznie, to dzisiaj to już prawie "stare znajome". Już ustalamy z Gosią co i jak, planujemy zgubić Agatę itd.
Dzisiaj p. Jerzy zapowiada nieco dłuższy dystans, tak około 10-12 km więcej niż wczoraj i przedwczoraj więc trzeba trochę inaczej rozłożyć siły. Poza tym jest dziś gorąco, w porównaniu do poprzednich dni.
Na początku, po starcie jest OK, wyrywamy do przodu, znów w tej samej czwórce co wczoraj, a w niezadługim czasie odrywamy się z Gosią od pozostałej dwójki.
Jedzie się fajnie, dopóki nie pojawią się większe piachy. Tu już daje mi się we znaki zmęczenie po poprzednich etapach. Czuję, że nogi mam nieco ołowiane i zaczynam od Gosi odstawać. Niestety. Ona najwyraźniej czeka na mnie, ogląda się, czy jadę, ale chyba nie dam rady jej dziś utrzymać koła.
Na samym początku jest dobrze - popylam na czele (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej
Urywamy się z Gosią
Około 10 kilometra mijamy Krzyśka, ale niedługo potem odpadam. Mówię Gosi, żeby już na mnie nie czekała, niech jedzie własnym tempem. Co też ona czyni, i niezadługo znika mi z pola widzenia.
Wytęż wzrok :) Gosia już odjechała, teraz jadę sama
Jakoś mi się teraz źle jedzie, ciężko. Mijam co prawda kolejnych panów, ale jest słabo i jakby coraz wolniej. Na domiar złego, na 20tym kilometrze dogania mnie Agata i mija mnie z taką prędkością, że nawet nie daję rady złapać jej koła.
Pan Zbyszek postanowił mi dziś wynagrodzić niewielką ilość lub brak fotek z kilku ostatnich maratonów
No cóż, starość nie radość ;) Żałuję, że nie zaczęłam uprawiać tego sportu wcześniej.
W dodatku coś mi się pierniczy z kilometrażem. Dziesiątki mi się zmyliły i gdy jest na liczniku 25 km kilometrów to wydaje mi się, że już zaraz meta i przyspieszam. Jednak gdy mety ani widu ani słychu a na liczniku już 30 km, dociera do mnie, że dziesiątki mi się pomyliły. Do mety jeszcze kilka kilometrów, od teraz! Morale mi spada i znów się snuję.
Odzyskuję siły dopiero, gdy doganiam całkiem żwawo jadący pociąg kilku panów. Najpierw siadam im na koło, odpoczywam, a potem ich wyprzedzam i ciągnę już aż do mety. Na skarpie przy stadionie siedzą kibice i wrzeszczą do mnie "Dawaj! Nie odpuszczaj!". Ja wiem, że na plecach siedzi mi co najmniej jeden gość, ale nie dam się wyprzedzić. Nie daję się wyprzedzić. Na mecie okazuje się, że tylko jeden siedział mi na kole. Pozostali musieli odpaść wcześniej.
Dekoracja etapowa
Dekoracja w generalce kategorii
34,31 km / 01:28:04
klasyfikacja podobna jak wczoraj, K3 - 1/22, open 3/25.
Strata do Gosi 2 minuty, do Agaty niecała minuta. Szkoda.
W generalce utrzymałam pozycję 1 w kategorii i 3 w open.
Krzysiek był dzisiaj 10 a ostatecznie w generalce uplasował się na 8.
Gratulacje! :)
Zrealizowałam jeden ze swoich celów treningowych na ten sezon: miało być top 3 na Gwieździe w kategorii. Jest pierwsza pozycja i top 3 w open. Tylko nie do końca jestem usatysfakcjonowana bo nie na Mega tylko na Fit.
Ale gdybym pojechała na Mega to byłabym jeszcze mniej usatysfakcjonowana bo byłabym na podium niezależnie od wyniku - w mojej kategorii jechały tylko 2 panie.
Więc chyba koniec końców, lepiej że było z kim się pościgać jednak na Fit.
Wspólne pamiątkowe zdjęcie. Od lewej: Kasia, Gosia, Ja, Karina, Ewa, Ela
#
kadencja 77/110
O ile wczoraj w sektorze było miło i sympatycznie, to dzisiaj to już prawie "stare znajome". Już ustalamy z Gosią co i jak, planujemy zgubić Agatę itd.
Dzisiaj p. Jerzy zapowiada nieco dłuższy dystans, tak około 10-12 km więcej niż wczoraj i przedwczoraj więc trzeba trochę inaczej rozłożyć siły. Poza tym jest dziś gorąco, w porównaniu do poprzednich dni.
Na początku, po starcie jest OK, wyrywamy do przodu, znów w tej samej czwórce co wczoraj, a w niezadługim czasie odrywamy się z Gosią od pozostałej dwójki.
Jedzie się fajnie, dopóki nie pojawią się większe piachy. Tu już daje mi się we znaki zmęczenie po poprzednich etapach. Czuję, że nogi mam nieco ołowiane i zaczynam od Gosi odstawać. Niestety. Ona najwyraźniej czeka na mnie, ogląda się, czy jadę, ale chyba nie dam rady jej dziś utrzymać koła.
Na samym początku jest dobrze - popylam na czele (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej
Urywamy się z Gosią
Około 10 kilometra mijamy Krzyśka, ale niedługo potem odpadam. Mówię Gosi, żeby już na mnie nie czekała, niech jedzie własnym tempem. Co też ona czyni, i niezadługo znika mi z pola widzenia.
Wytęż wzrok :) Gosia już odjechała, teraz jadę sama
Jakoś mi się teraz źle jedzie, ciężko. Mijam co prawda kolejnych panów, ale jest słabo i jakby coraz wolniej. Na domiar złego, na 20tym kilometrze dogania mnie Agata i mija mnie z taką prędkością, że nawet nie daję rady złapać jej koła.
Pan Zbyszek postanowił mi dziś wynagrodzić niewielką ilość lub brak fotek z kilku ostatnich maratonów
No cóż, starość nie radość ;) Żałuję, że nie zaczęłam uprawiać tego sportu wcześniej.
W dodatku coś mi się pierniczy z kilometrażem. Dziesiątki mi się zmyliły i gdy jest na liczniku 25 km kilometrów to wydaje mi się, że już zaraz meta i przyspieszam. Jednak gdy mety ani widu ani słychu a na liczniku już 30 km, dociera do mnie, że dziesiątki mi się pomyliły. Do mety jeszcze kilka kilometrów, od teraz! Morale mi spada i znów się snuję.
Odzyskuję siły dopiero, gdy doganiam całkiem żwawo jadący pociąg kilku panów. Najpierw siadam im na koło, odpoczywam, a potem ich wyprzedzam i ciągnę już aż do mety. Na skarpie przy stadionie siedzą kibice i wrzeszczą do mnie "Dawaj! Nie odpuszczaj!". Ja wiem, że na plecach siedzi mi co najmniej jeden gość, ale nie dam się wyprzedzić. Nie daję się wyprzedzić. Na mecie okazuje się, że tylko jeden siedział mi na kole. Pozostali musieli odpaść wcześniej.
Dekoracja etapowa
Dekoracja w generalce kategorii
34,31 km / 01:28:04
klasyfikacja podobna jak wczoraj, K3 - 1/22, open 3/25.
Strata do Gosi 2 minuty, do Agaty niecała minuta. Szkoda.
W generalce utrzymałam pozycję 1 w kategorii i 3 w open.
Krzysiek był dzisiaj 10 a ostatecznie w generalce uplasował się na 8.
Gratulacje! :)
Zrealizowałam jeden ze swoich celów treningowych na ten sezon: miało być top 3 na Gwieździe w kategorii. Jest pierwsza pozycja i top 3 w open. Tylko nie do końca jestem usatysfakcjonowana bo nie na Mega tylko na Fit.
Ale gdybym pojechała na Mega to byłabym jeszcze mniej usatysfakcjonowana bo byłabym na podium niezależnie od wyniku - w mojej kategorii jechały tylko 2 panie.
Więc chyba koniec końców, lepiej że było z kim się pościgać jednak na Fit.
Wspólne pamiątkowe zdjęcie. Od lewej: Kasia, Gosia, Ja, Karina, Ewa, Ela
#
kadencja 77/110
Gwiazda Mazurska etap III - Purda
Sobota, 9 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 25.56 | Km teren: | 23.00 | Czas: | 01:07 | km/h: | 22.89 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 168168 ( 93%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś z dziewczynami w sektorze już jakbyśmy się znały od dawna. Jest:
Gosia, z którą wczoraj cały dystans jechałam razem,
Karina, która przyjechała na metę jako druga w mojej kategorii,
Kasia (Wkręceni.pl), którą wczoraj urwałam jak przestrzeliła zakręt,
Agata z WKK, którą wczoraj postanowiłyśmy z Gosią zgubić,
Ela, którą znam z całego cyklu Mazovii i która regularnie staje na podium w swojej kategorii
i jeszcze kilka dziewczyn, z którymi gadamy, śmiejemy się i obmyślamy strategię.
Wesoło jest w sektorze.
Nie ma za to w naszym sektorze Uli, która jako jedyna została dopuszczona do startu w sektorze "elity", tzn. jedzie wśród osób, które dojechały na Mega w pierwszej 50-tce (jako jedyna kobieta).
Start znów dobry, urywamy się we cztery: Gosia, Kasia, Agata i ja. Dość szybko odsadzamy resztę pań i zmieniamy się między sobą. Właściwie to się już od razu zaczynamy ścigać.
Jeszcze jadę z czołówką. Za mną Gosia, Kasia i Agata
Dziś doganiamy Krzyśka trochę później niż wczoraj, bo na około 6tym kilometrze.
Tuż potem popełniam błąd fatalny w skutkach. Obieram zły tor jazdy przed Agatą na piaszczystym zakręcie. Koło mi się zarywa i lecę, niestety jest gleba. Dziewczyny mi uciekają.
Gdy się gramolę, Krzysiek mnie mija i się pyta co się stało. Trochę mnie irytuje jego pytanie, jakby nie było widać. Doganiam go szybko i przeganiam. On mnie dopinguje do szybszej jazdy.
Przez jakiś czas spinam się ostro, liczę na to, że jednak dogonię dziewczyny, jednak gdy już widzę ich plecy, znów popełniam błąd - tym razem ja przestrzeliwuję niedostatecznie czytelnie oznaczony zakręt. Znów kilkanaście sekund straty i tym razem czołówka odjeżdża mi na dobre.
Trochę mi spada motywacja, bo nie mam z kim się ścigać. Kolejnych panów łykam na śniadanie, nie ma z kim powalczyć. Zaczynam tracić nadzieję, że dogonię dziewczyny, chociaż pedałuję ile pary w nogach. Na rozjeździe Fit/Mega pytam, czy dawno przejechały i otrzymuję informację, że dość dawno.
Dalej jadę prawie sama, nie licząc młodego zawodnika z WKK, który siada mi na kole. Jak się okazuje, dość pechowo - bo w połowie trasy, przy kolejnym źle oznaczonym zakręcie ostro hamuję, żeby się w nim zmieścić i młody wpakowuje mi się prosto w tylne koło. Nie powoduje to wywrotki, jednak zaczyna coś mi stukać w rowerze. Patrzę na koło - ups, jeździ na boki, lekko wygięte a szprycha zahacza o wózek przerzutki. No coż, przyglądam się tylko czy wszystkie szprychy całe i mam tylko nadzieję, że wytrzyma do końca dystansu.
Raczej nie mam szans na dogonienie dziewczyn więc skupiam się na równym tempie. Dzisiejszy etap, według słów organizatora, miał mieć nieco utrudnień. Tak jak się spodziewałam, utrudnienia polegają na jeszcze większej ilości piachu niż wczoraj. Ale radzę sobie z nimi bez problemu (poza tą pierwszą, wyglebioną, łachą).
Doganiam jednak Kasię. Jak się po zawodach okazuje, również miała glebę. Przez chwilę mój widok ją dopinguje i próbuje się ze mną ścigać jednak w jednym miejscu ja obieram lepszy tor jazdy na zakręcie i wychodzę z niego pierwsza, podczas gdy Kasia utyka w piachu. Odsadzam ją sporo i nie widzę jej aż do końca dzisiejszych zawodów.
Na metę wjeżdżam ze sporą stratą do Gosi (około 3 min) i ciut mniejszą do Agaty (niecałe 2 min) jednak w generalce open zrzuca mnie to na 3 lokatę.
25,56 km / 01:06:51
K3 - 1/19, open - 3/27
Niezadowolona jestem, spartaczyłam koncertowo. Gleba, przestrzelony zakręt - moje ewidentne błędy. To, że gość z WKK wjechał mi w koło to zwykły pech, który zresztą by się nie zdarzył gdyby nie te dwie pierwsze wpadki. Mogłam przynajmniej trzymać się czołówki - gdyby nie moje błędy może byłabym druga w open.
Krzysiek dzisiaj na 12 pozycji, w generalce nadal 10.
Po zawodach jeszcze próbuję załatwić coś ze zwichrowanym kołem. Niestety, serwis nie ma centrownicy. Karina deklaruje, że jej team może mi pożyczyć koło w razie czego - mają jedno zapasowe, nawet z dobrą tarczą i zębatką pasujacą. Ale postanawiam jeszcze skorzystać z ostatniej deski ratunku bo na horyzoncie pojawia się p. Cezary Zamana - idę do niego z miną kota ze Shreka... i po chwili sprawa załatwiona. P. Cezary zabiera moje koło - będzie do odbioru jutro w biurze zawodów przed startem. Hura!
#
kadencja 78/111
Gosia, z którą wczoraj cały dystans jechałam razem,
Karina, która przyjechała na metę jako druga w mojej kategorii,
Kasia (Wkręceni.pl), którą wczoraj urwałam jak przestrzeliła zakręt,
Agata z WKK, którą wczoraj postanowiłyśmy z Gosią zgubić,
Ela, którą znam z całego cyklu Mazovii i która regularnie staje na podium w swojej kategorii
i jeszcze kilka dziewczyn, z którymi gadamy, śmiejemy się i obmyślamy strategię.
Wesoło jest w sektorze.
Nie ma za to w naszym sektorze Uli, która jako jedyna została dopuszczona do startu w sektorze "elity", tzn. jedzie wśród osób, które dojechały na Mega w pierwszej 50-tce (jako jedyna kobieta).
Start znów dobry, urywamy się we cztery: Gosia, Kasia, Agata i ja. Dość szybko odsadzamy resztę pań i zmieniamy się między sobą. Właściwie to się już od razu zaczynamy ścigać.
Jeszcze jadę z czołówką. Za mną Gosia, Kasia i Agata
Dziś doganiamy Krzyśka trochę później niż wczoraj, bo na około 6tym kilometrze.
Tuż potem popełniam błąd fatalny w skutkach. Obieram zły tor jazdy przed Agatą na piaszczystym zakręcie. Koło mi się zarywa i lecę, niestety jest gleba. Dziewczyny mi uciekają.
Gdy się gramolę, Krzysiek mnie mija i się pyta co się stało. Trochę mnie irytuje jego pytanie, jakby nie było widać. Doganiam go szybko i przeganiam. On mnie dopinguje do szybszej jazdy.
Przez jakiś czas spinam się ostro, liczę na to, że jednak dogonię dziewczyny, jednak gdy już widzę ich plecy, znów popełniam błąd - tym razem ja przestrzeliwuję niedostatecznie czytelnie oznaczony zakręt. Znów kilkanaście sekund straty i tym razem czołówka odjeżdża mi na dobre.
Trochę mi spada motywacja, bo nie mam z kim się ścigać. Kolejnych panów łykam na śniadanie, nie ma z kim powalczyć. Zaczynam tracić nadzieję, że dogonię dziewczyny, chociaż pedałuję ile pary w nogach. Na rozjeździe Fit/Mega pytam, czy dawno przejechały i otrzymuję informację, że dość dawno.
Dalej jadę prawie sama, nie licząc młodego zawodnika z WKK, który siada mi na kole. Jak się okazuje, dość pechowo - bo w połowie trasy, przy kolejnym źle oznaczonym zakręcie ostro hamuję, żeby się w nim zmieścić i młody wpakowuje mi się prosto w tylne koło. Nie powoduje to wywrotki, jednak zaczyna coś mi stukać w rowerze. Patrzę na koło - ups, jeździ na boki, lekko wygięte a szprycha zahacza o wózek przerzutki. No coż, przyglądam się tylko czy wszystkie szprychy całe i mam tylko nadzieję, że wytrzyma do końca dystansu.
Raczej nie mam szans na dogonienie dziewczyn więc skupiam się na równym tempie. Dzisiejszy etap, według słów organizatora, miał mieć nieco utrudnień. Tak jak się spodziewałam, utrudnienia polegają na jeszcze większej ilości piachu niż wczoraj. Ale radzę sobie z nimi bez problemu (poza tą pierwszą, wyglebioną, łachą).
Doganiam jednak Kasię. Jak się po zawodach okazuje, również miała glebę. Przez chwilę mój widok ją dopinguje i próbuje się ze mną ścigać jednak w jednym miejscu ja obieram lepszy tor jazdy na zakręcie i wychodzę z niego pierwsza, podczas gdy Kasia utyka w piachu. Odsadzam ją sporo i nie widzę jej aż do końca dzisiejszych zawodów.
Na metę wjeżdżam ze sporą stratą do Gosi (około 3 min) i ciut mniejszą do Agaty (niecałe 2 min) jednak w generalce open zrzuca mnie to na 3 lokatę.
25,56 km / 01:06:51
K3 - 1/19, open - 3/27
Niezadowolona jestem, spartaczyłam koncertowo. Gleba, przestrzelony zakręt - moje ewidentne błędy. To, że gość z WKK wjechał mi w koło to zwykły pech, który zresztą by się nie zdarzył gdyby nie te dwie pierwsze wpadki. Mogłam przynajmniej trzymać się czołówki - gdyby nie moje błędy może byłabym druga w open.
Krzysiek dzisiaj na 12 pozycji, w generalce nadal 10.
Po zawodach jeszcze próbuję załatwić coś ze zwichrowanym kołem. Niestety, serwis nie ma centrownicy. Karina deklaruje, że jej team może mi pożyczyć koło w razie czego - mają jedno zapasowe, nawet z dobrą tarczą i zębatką pasujacą. Ale postanawiam jeszcze skorzystać z ostatniej deski ratunku bo na horyzoncie pojawia się p. Cezary Zamana - idę do niego z miną kota ze Shreka... i po chwili sprawa załatwiona. P. Cezary zabiera moje koło - będzie do odbioru jutro w biurze zawodów przed startem. Hura!
#
kadencja 78/111
Gwiazda Mazurska etap II - Jedwabno
Piątek, 8 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 24.31 | Km teren: | 23.50 | Czas: | 01:01 | km/h: | 23.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 160( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rankiem nieco chłodno więc na wszelki wypadek biorę ze sobą również dłuższe ciuchy. Na miejscu jednak okazuje się, że nie trzeba. W nocy padało a teraz trochę wychodzi słonko i robi się parno.
Okazuje się, że na miejscu jest Tomek :) Chwila rozmowy, ale mamy trochę czasu więc robimy z Krzyśkiem i Tomkiem objazd trasy.
Początek prowadzi asfaltem a potem przez pola - tu będzie na pewno ciepło jak tylko słońce zacznie mocniej przypiekać.
Objazd trasy (zdjęcie z galerii Patnet Team)
Notuję w myślach miejsca dogodne do wyprzedzania, chociaż nie powinno być z tym problemu. Wszystkie panie startują razem (fig + mega) ale nie jest ich bardzo wiele. Stawka się pewnie rozciągnie dość wcześnie i z wyprzedzaniem raczej nie będzie kłopotów. Sądzę, że już na początku uda mi się wyjść gdzieś na początek.
Na Mega startują tylko 4 panie, co umacnia mnie w decyzji, żeby jednak jechać Fit. No bo co to za przyjemność, być na podium niezależnie od wyniku? Wśród nich jest Ula Luboińska, która jest po prostu nie do pokonania.
W sektorze wesoła atmosfera, jak przed wycieczką a nie przed wyścigiem. Zresztą faktycznie, bo co to za dystans 30 km (tyle zapowiadał p. Jerzy na wstępie) - wycieczka :)
Start jest fajny, bardzo szybki. Asfalt, szuter, łąka - korzystam z miejsc do wyprzedzania, które zauważyłam przy objeździe trasy. Już na samym początku przede mną są tylko dwie dziewczyny. Oczywiście Ula i jakaś dziewczyna z Wkręceni.pl. Obie mijam, gdy przestrzeliwują zakręt. Ula mnie zaraz znów wyprzedza ale się nią nie przejmuje, bo jedzie Mega. Ta druga zostaje z tyłu. Dogania mnie za to dziewczyna w żółtej koszulce RMF Adrenaline i jeszcze jedna, której koszulki nie rozpoznaję.
Po starcie - stawka jeszcze się nie poukładała (zdjęcie z galerii Patnet Team)
Trasa jest świetna, szybka, nieco pofałdowana, bez wertepów. Taka jak lubię. Noga podaje, mam naprawdę power dzisiaj. I żadne piachy (a jest ich sporo) mnie nie zatrzymują. Zresztą zrzucenie ostatnio trochę wagi daje się na piachach odczuć - zdecydowanie łatwiej mi się przez nie przejeżdża.
Pierwszych panów z Fit mijamy już w okolicach 1 kilometra, niektórzy naprawdę jadą sobie wycieczkowo. Około 5 kilometra wyprzedzamy Krzyśka, chyba nie za dobrze mu się jedzie.
Przez jakiś czas jedziemy we trzy, ja na prowadzeniu. Dogaduję się z RMF Adrenaline, że gubimy tą trzecią i tak się staje. Dajemy trochę gazu i trzecia zostaje z tyłu a my jedziemy już dalej tylko we dwie. W większości ja ciągnę, czasem Gosia wychodzi na koło, czasem jedziemy koło siebie. Rozmawiamy sobie. Jedzie się bardzo fajnie.
Końcówkę trasy też mam objechaną więc rozpoznaję moment, gdy jest już niedaleko do mety. Pod koniec dajemy trochę czadu i spalam się na jednym podjeździe. To jest błąd i Gosia bez problemu by mnie tam wyprzedziła, gdyby tylko chciała, ale najwyraźniej daje mi fory - może to ze względu na to, że dużą część trasy wiozła mi się na kole. A może myśli sobie "dam babci wygrać" ;) No bo jestem o dwie kategorie w górę ;) W każdym razie ewidentnie daje mi wygrać ;) Czas na mecie różni się o 1 sekundę.
24,31 km, czas 00:59:36
1/33 w kategorii, 1/34 w open
Jestem cholernie zadowolona :) Pierwsze moje złote podium :)
Po dwóch etapach w generalce jestem 1 w open :)
Krzysiek był dzisiaj 13 w kategorii, ze stratą do mnie 09:08 min. W generalce po tym etapie jest 10ty :)
kadencja 81/111
Okazuje się, że na miejscu jest Tomek :) Chwila rozmowy, ale mamy trochę czasu więc robimy z Krzyśkiem i Tomkiem objazd trasy.
Początek prowadzi asfaltem a potem przez pola - tu będzie na pewno ciepło jak tylko słońce zacznie mocniej przypiekać.
Objazd trasy (zdjęcie z galerii Patnet Team)
Notuję w myślach miejsca dogodne do wyprzedzania, chociaż nie powinno być z tym problemu. Wszystkie panie startują razem (fig + mega) ale nie jest ich bardzo wiele. Stawka się pewnie rozciągnie dość wcześnie i z wyprzedzaniem raczej nie będzie kłopotów. Sądzę, że już na początku uda mi się wyjść gdzieś na początek.
Na Mega startują tylko 4 panie, co umacnia mnie w decyzji, żeby jednak jechać Fit. No bo co to za przyjemność, być na podium niezależnie od wyniku? Wśród nich jest Ula Luboińska, która jest po prostu nie do pokonania.
W sektorze wesoła atmosfera, jak przed wycieczką a nie przed wyścigiem. Zresztą faktycznie, bo co to za dystans 30 km (tyle zapowiadał p. Jerzy na wstępie) - wycieczka :)
Start jest fajny, bardzo szybki. Asfalt, szuter, łąka - korzystam z miejsc do wyprzedzania, które zauważyłam przy objeździe trasy. Już na samym początku przede mną są tylko dwie dziewczyny. Oczywiście Ula i jakaś dziewczyna z Wkręceni.pl. Obie mijam, gdy przestrzeliwują zakręt. Ula mnie zaraz znów wyprzedza ale się nią nie przejmuje, bo jedzie Mega. Ta druga zostaje z tyłu. Dogania mnie za to dziewczyna w żółtej koszulce RMF Adrenaline i jeszcze jedna, której koszulki nie rozpoznaję.
Po starcie - stawka jeszcze się nie poukładała (zdjęcie z galerii Patnet Team)
Trasa jest świetna, szybka, nieco pofałdowana, bez wertepów. Taka jak lubię. Noga podaje, mam naprawdę power dzisiaj. I żadne piachy (a jest ich sporo) mnie nie zatrzymują. Zresztą zrzucenie ostatnio trochę wagi daje się na piachach odczuć - zdecydowanie łatwiej mi się przez nie przejeżdża.
Pierwszych panów z Fit mijamy już w okolicach 1 kilometra, niektórzy naprawdę jadą sobie wycieczkowo. Około 5 kilometra wyprzedzamy Krzyśka, chyba nie za dobrze mu się jedzie.
Przez jakiś czas jedziemy we trzy, ja na prowadzeniu. Dogaduję się z RMF Adrenaline, że gubimy tą trzecią i tak się staje. Dajemy trochę gazu i trzecia zostaje z tyłu a my jedziemy już dalej tylko we dwie. W większości ja ciągnę, czasem Gosia wychodzi na koło, czasem jedziemy koło siebie. Rozmawiamy sobie. Jedzie się bardzo fajnie.
Końcówkę trasy też mam objechaną więc rozpoznaję moment, gdy jest już niedaleko do mety. Pod koniec dajemy trochę czadu i spalam się na jednym podjeździe. To jest błąd i Gosia bez problemu by mnie tam wyprzedziła, gdyby tylko chciała, ale najwyraźniej daje mi fory - może to ze względu na to, że dużą część trasy wiozła mi się na kole. A może myśli sobie "dam babci wygrać" ;) No bo jestem o dwie kategorie w górę ;) W każdym razie ewidentnie daje mi wygrać ;) Czas na mecie różni się o 1 sekundę.
24,31 km, czas 00:59:36
1/33 w kategorii, 1/34 w open
Jestem cholernie zadowolona :) Pierwsze moje złote podium :)
Po dwóch etapach w generalce jestem 1 w open :)
Krzysiek był dzisiaj 13 w kategorii, ze stratą do mnie 09:08 min. W generalce po tym etapie jest 10ty :)
kadencja 81/111
Gwiazda Mazurska etap I - czasówka Szczytno
Czwartek, 7 czerwca 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 4.73 | Km teren: | 0.20 | Czas: | 00:10 | km/h: | 28.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 154( 85%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyspaliśmy się rano i bez pośpiechu ruszyliśmy do Szczytna. Starty do czasówki dopiero od godz. 16tej. Koło 14tej zapisaliśmy się i dostaliśmy numery 120 (Krzysiek) i 121 (ja). Startujemy o 16.37, Krzysiek pierwszy.
Hmmm... piszą tu, że Pasym... a przecież Pasym wyleciał z programu
Objeżdżamy trasę. Prawie całość to ścieżka rowerowa wyłożona kostką Bauma :) Jest jeden odcinek specjalny. Chyba specjalnie nie dokończyli w tym miejscu ścieżki, żeby był jakiś odcinek MTB w tym MTB.
Odcinek specjalny to ze 200 metrów, no, może 300m, utrudnienia w postaci kolejno: łachy piachu, krótkiego stromego podjazdu, wertepów (tu ktoś o niżej położonym środku suportu mógłby walić korbami).
Faktycznie, przy słabych umiejętnościach technicznych można tu stracić parę cennych sekund. Właśnie tak jak ja ;)
Przed samym startem robimy jeszcze rozgrzewkę, jeżdżąc w kółko po placu i rozciągając się.
Krzysiek startuje pierwszy, ja 30 sekund po nim. Wyraźnie zbliżam się do niego, oczywiście odcinek specjalny krzyżuje mi szyki, bo za wolno wjeżdżam w piach i nie daję rady podjechać z rozpędu. Złażę z roweru i podprowadzam. Eh, ale dupa wołowa ze mnie.
Podczas tego manewru objeżdża mnie zawodnik, który startował 30 sekund po mnie. A Krzysiek, który jest ode mnie dużo lepszy technicznie, ucieka mi.
Szybciej, szybciej...
Kompletnie spierniczony odcinek specjalny (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)
Co za wstyd.
Na kolejnym odcinku kostki jadę z blatu ale nie jestem z siebie zadowolona. Niestety, moje umiejętności techniczne są naprawdę nędzne.
Już po czasówce - patrzymy jak idzie dzieciakom, a wielu z nim idzie lepiej niż mi poszło
A no i przez te właśnie moje nędzne umiejętności miejsce trzecie a nie drugie. Bo do drugiego miałam 1 sekundę straty. No cóż, za dupowatość się płaci.
O pierwszym nie marzyłam nawet bo Ula Luboińska wklepała mi prawie minutę ;)
dystans: 4,73, czas 09:30
miejsce K3: 3/10, open 5/44.
Krzysiek był 66 w swojej kategorii, jechał o 14 sekund dłużej ode mnie.
#
kadencja 86/118
Hmmm... piszą tu, że Pasym... a przecież Pasym wyleciał z programu
Objeżdżamy trasę. Prawie całość to ścieżka rowerowa wyłożona kostką Bauma :) Jest jeden odcinek specjalny. Chyba specjalnie nie dokończyli w tym miejscu ścieżki, żeby był jakiś odcinek MTB w tym MTB.
Odcinek specjalny to ze 200 metrów, no, może 300m, utrudnienia w postaci kolejno: łachy piachu, krótkiego stromego podjazdu, wertepów (tu ktoś o niżej położonym środku suportu mógłby walić korbami).
Faktycznie, przy słabych umiejętnościach technicznych można tu stracić parę cennych sekund. Właśnie tak jak ja ;)
Przed samym startem robimy jeszcze rozgrzewkę, jeżdżąc w kółko po placu i rozciągając się.
Krzysiek startuje pierwszy, ja 30 sekund po nim. Wyraźnie zbliżam się do niego, oczywiście odcinek specjalny krzyżuje mi szyki, bo za wolno wjeżdżam w piach i nie daję rady podjechać z rozpędu. Złażę z roweru i podprowadzam. Eh, ale dupa wołowa ze mnie.
Podczas tego manewru objeżdża mnie zawodnik, który startował 30 sekund po mnie. A Krzysiek, który jest ode mnie dużo lepszy technicznie, ucieka mi.
Szybciej, szybciej...
Kompletnie spierniczony odcinek specjalny (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)
Co za wstyd.
Na kolejnym odcinku kostki jadę z blatu ale nie jestem z siebie zadowolona. Niestety, moje umiejętności techniczne są naprawdę nędzne.
Już po czasówce - patrzymy jak idzie dzieciakom, a wielu z nim idzie lepiej niż mi poszło
A no i przez te właśnie moje nędzne umiejętności miejsce trzecie a nie drugie. Bo do drugiego miałam 1 sekundę straty. No cóż, za dupowatość się płaci.
O pierwszym nie marzyłam nawet bo Ula Luboińska wklepała mi prawie minutę ;)
dystans: 4,73, czas 09:30
miejsce K3: 3/10, open 5/44.
Krzysiek był 66 w swojej kategorii, jechał o 14 sekund dłużej ode mnie.
#
kadencja 86/118
Merida Mazovia MTB Toruń - peeling piaskowy
Niedziela, 27 maja 2012 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 54.00 | Km teren: | 52.00 | Czas: | 02:35 | km/h: | 20.90 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uf, strasznie wcześnie muszę dzisiaj wstać. Jadę do Torunia z ekipą Świat Rowerów, czyli z Beatą i Arkiem. Niestety, trzeba się dostosować godzinowo. Więc pobudka 03:45, barbarzyńska pora. Podejrzewam, że nawet Damian nie lubi aż tak wcześnie wstawać ;)
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?
Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie
Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza
Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D
Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec
Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)
Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)
Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację
Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja
Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107
Dojeżdżam metrem do Wilsona i rowerkiem do Centrum Olimpijskiego, gdzie się umówiliśmy. Zgrywamy się z czasem dotarcia co do sekundy. Szybkie pakowanie roweru do auta i jedziemy. Podróż mija szybko. Beata wczoraj balowała i śpi, a ja gawędzę z Arkiem o tym i owym.
Na miejscu jesteśmy koło dziewiątej więc jest mnóstwo czasu na przygotowanie roweru, kanapki i objazd trasy.
Tak jak podejrzewałam, na początku jest wielka piaskownica, chyba jeszcze większa niż w zeszłym roku. W zeszłym roku dało się ją objechać jakoś bokiem, w tym roku chyba niezbyt - będą korki. Po objeździe Beata się ode mnie odłącza, ja postanawiam jeszcze raz obadać tę piaskownicę, bo obok wiedzie druga ścieżka. Niestety, okazuje się być ślepa, więc nici z tego pomysłu.
Przepraszam, a za czem kolejka ta stoi?
Wracając z objazdu spotykam Arka (Zetinho) ale poza tym czas spędzam samotnie. Beata z tamtym Arkiem mają jakieś inne plany więc już ich nie spotykam przed startem.
Czekam na start siedząc na trawniku, potem ładuję się do sektora, który jest tak szeroki, że wydaje się pusty. Po jakimś czasie w sektorze pojawia się Che. Poza nią w sektorze nikogo znajomego.
Start ze stadionu, na początku jakoś nie mam chęci się ścigać - w dodatku wiedząc o tej piaskownicy. Więc jadę sobie dość spokojnie, na piaskownicy oczywiście jest korek i trzeba przeprowadzić rower. Tutaj mnie dopędza piąty sektor.
Ze stadionu wyjeżdżam dość majestatycznie
Tuż za piaskownicą jest druga, mniejsza
Potem też jakoś nie mam ochoty przyspieszać. Jadę dość asekuracyjnie ale jedzie mi się bardzo przyjemnie - czuję się jakbym przyjechała na szybką wycieczkę.
Dogania mnie Beata, która przeniosła się z trzeciego sektora do piątego. Spodziewałam się tego.
Na ten zakręt organizatorom zabrakło piasku :D
Trasa jest bardzo ładna, jedziemy w dużej części przez las, który ma kolor świeżozielony i pachnie rozgrzanym na słońcu drewnem. Trochę jest piachu, ale większość przejezdna - najgorszy ten kawałek przy starcie (trzeba go niestety będzie zaliczyć drugi raz - wracając). Generalnie jest dość płasko, jest kilka drobnych fałdek, których nawet nie uznaję za podjazdy ;)
Właściwie to określenie "trochę piachu" jest eufemizmem. Bo piachu jest dość dużo na trasie. A ponieważ jest ten piach i jest sucho, to wszędzie się unosi kurz i wciska się wszędzie. W oczy, w nos, w tchawicę i przełyk. Gdy jedzie się za kimś, to kurz przesłania całe pole widzenia i nawet nie widać za bardzo po czym się jedzie. No, ciekawe doświadczenie.
Z zeszłorocznej trasy zupełnie nie pamiętałam wąwozów - dopiero sobie je przypominam, gdy do nich dojeżdżam. Są fajne. Pamiętam, że w zeszłym roku mnie trochę zmęczyły - tym razem niezbyt, ale te wreszcie można uznać za jakieś podjazdy.
W drugiej połowie dopiero się rozkręcam, jakby zaczynam łapać fazę ścigania. O ile w pierwszej połowie jakoś jechałam tempem równym z innymi - ani mnie nikt nie wyprzedzał ani ja nikogo, o tyle w drugiej połowie coś we mnie wstępuje - zaczynam lecieć jak szalona i wyprzedzać kogo się da. Oczywiście tradycyjnie już, doganiam Zosię, która gdzieś na początku mi uciekła.
Tak czy siak, trasa jest na tyle prosta, że daje czas na rozglądanie się więc korzystam - bardzo podoba mi się fragment, gdzie jedzie się singlem koło jeziora. Urocze miejsce.
Jadę jakoś tak bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru co do wyniku. Docieram na metę, gdzie już jest Beata, ale jakoś nawet nie ciekawi mnie, które miejsce zajęłam. Nie spodziewam się niczego spektakularnego po swojej dzisiejszej jeździe, bo pierwszą połową prawdopodobnie schrzaniłam drugą ;)
Finisz, ale nie ma z kim się pościgać na koniec
Rutyniara - wyłączyć Garmina ;)
Najpierw wlewamy w siebie z Beatą duże ilości picia na bufecie - żeby spłukać pył z przełyku. Nie jest to proste, bo chyba jest przyklejony ;)
Trochę ciasta i po raz pierwszy korzystam z kuponu na makaron - faktycznie, jest całkiem niezły.
Wszyscy przy bufecie patrzą na siebie z uśmiechami bo każdy wygląda jak maszkaron, umazany przyklejonym do spoconej twarzy pyłem.
A tak bym wyglądała gdybym była facetem. Beata trochę czystsza :)
Beata wygląda na kompletnie wyprutą z sił. Nie dziwne, wczoraj zabalowała ;) A i tak była sporo szybciej ode mnie. Jak ona to robi? Siedzimy i gadamy, chociaż ta rozmowa nie klei się ze zmęczenia, ja też czuję się trochę zmęczona.
Gdy przychodzi SMS z wynikami jestem kompletnie zaskoczona bo okazuje się, że jestem druga! Ale Beata mnie uświadamia, że Ania Klimczuk złapała gumę. Więc to dlatego :) Ale tak czy siak, gdyby nawet nie złapała to i tak byłoby podium.
Beata dojechała też druga, a Arek był czwarty na Giga.
Gdy rozpoczyna się dekoracja Mega, podchodzimy z Beatą i załapujemy się na "mini wywiad". Pan Jerzy pyta nas jak było na trasie, co zgodnym chórem kwitujemy stwierdzeniem "piaszczyście" :)
W oczekiwaniu na dekorację
Dekoracja i potem wreszcie idziemy się umyć. Na szczęście prysznice są oddzielne dla pań, ale woda zimna. Trudno, przeżyję ;)
Dekoracja
Pod prysznicami spotykam Basię i Che, zamieniamy kilka słów i próbujemy z siebie zmyć to cholerstwo.
Potem jeszcze siedzimy bo Beata i Arek czekają do końca tomboli. Wyjeżdżamy z Torunia dość późno, gdy parking przy Motoarenie już jest prawie pusty.
Gdy wracamy do domu, Beata znów przysypia ale i mnie oczy się kleją. Dobrze, że kierowca nie śpi.
Niestety, musimy się przebić przez korek w Łomiankach, co zajmuje strasznie dużo czasu. Próbujemy stamtąd uciec, ale "zamienił stryjek..." na bocznych uliczkach też wszystko stoi. Skoro tak, to postanawiam wysiąść przy Metrze Młociny bo jest blisko. Dojeżdżam do domu bardzo późno, strasznie zmęczona ale zadowolona.
54 km / 02:34:42
miejsce: K3 2/10, open 10/28
#
kadencja 75/107