kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

>50 km

Dystans całkowity:11313.88 km (w terenie 1283.00 km; 11.34%)
Czas w ruchu:502:53
Średnia prędkość:22.50 km/h
Maksymalna prędkość:46.31 km/h
Suma podjazdów:1632 m
Maks. tętno maksymalne:186 (103 %)
Maks. tętno średnie:167 (94 %)
Suma kalorii:16999 kcal
Liczba aktywności:191
Średnio na aktywność:59.23 km i 2h 37m
Więcej statystyk

coffeeride bez coffee

Piątek, 21 czerwca 2013 Kategoria wycieczki i inne spontany, >50 km
Km: 50.33 Km teren: 0.00 Czas: 02:10 km/h: 23.23
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 165165 ( 88%) HRavg 131( 70%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziadkowie zabrali dziś Zająca więc rzuciłam hasło na Fejsie ale niestety, nie było chętnych na coffeeride. Odezwał się jedynie Arek, ale tylko pomarudził, że gorąco i nie zdecydował się mi towarzyszyć.

W sumie rozumiem brak chętnych. Upał niemiłosierny, przejażdżka w samym środku dnia, kiedy upał jest najgorszy a w dodatku w dzień roboczy, kiedy wolne (od pracy) mają tylko bezrobotni i matki na macierzyńskim ;-)

Pojechałam zatem sama. Z braku towarzystwa zrezygnowałam z kawy gdzieś w trasie i z zapędzania się w dalsze rejony. Pokręciłam tylko po standardowych trasach na Okrzeszynie i wróciłam sporo wcześniej niż zamierzałam.

weryfikacja

Wtorek, 4 czerwca 2013 Kategoria >50 km, trening
Km: 62.82 Km teren: 0.00 Czas: 02:18 km/h: 27.31
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 168168 ( 90%) HRavg 146( 78%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Osiągi z soboty wydawały mi się dość podejrzane więc postanowiłam jeszcze raz ustawić Garminowi rozmiar koła. Zczyściłam zapamiętaną wartość i po automatycznym ustawieniu koła na podstawie GPS okazało się, że moje przypuszczenia o bieżącym automatycznym korygowaniu tego parametru były błędne. Po korekcie osiągi natychmiast stały się zbliżone do normalności - choć i tak lepsze niż na Tribanie.
Dziś dość długa runda po Okrzeszynie - odkryłam w sobotę lepszą pętlę niż dotychczasowa. Wiał dość silny wiatr więc nie jechało się aż tak lajtowo, zresztą trening nie miał być lajtowy ;-)

zachwycona

Sobota, 1 czerwca 2013 Kategoria trening, >50 km
Km: 52.21 Km teren: 0.00 Czas: 02:00 km/h: 26.11
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 155155 ( 83%) HRavg 132( 70%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś wreszcie porządnie pokręciłam na Stradzie. I jestem zachwycona tym rowerem. Sam jeździ! Mam odczucie, że mogłabym przegonić nakoksowanego Lance'a ;-)
Średnia około 27 km/h aż do momentu wyjechania na Wilanów, gdzie kilka świateł mi ją nieco obniżyło. A dodam, że odczucie moje z tej jazdy, potwierdzone zresztą przez niskie średnie tętno, to "lajtowa wycieczka".

Strada waży poniżej 9 kg czyli ponad 2 kg mniej od Tribana.
Jest cholernie sztywna więc efektywnie przenosi moc na napęd i precyzyjnie się prowadzi. Jednak nierówności są o wiele bardziej odczuwalne niż na Tribanie.
Strada ma poza tym świetne opony, które mają rewelacyjną trakcję w zakrętach.
Mam wrażenie, że większość oporów w Tribanie to kiepskiej jakości komponenty, czego nie ma w Stradzie. Jakość pracy napędu jest bombowa. Przerzutki chodzą lekko i nawet wrzucenie na blat jest dość łatwe.
A'propos blatu... nie sądziłam, jeżdżąc na Tribanie, że jazda blat-ośka przez dłuższy czas bez wysiłku jest możliwa. A jednak!
Podoba mi się możliwość lekkiego przesunięcia wózka przedniej przerzutki tak, że można jechać na blacie i dowolnej zębatce z tyłu.
Hamulce są ostre jak brzytwa i trzeba uważać, żeby nie wyskoczyć przez kierę...
Rower jest niesamowicie wygodny i właściwie chyba nie wymaga fittingu. Ewentualnie trzeba się zastanowić tylko jak wyeliminować lekką nerwowość kierownicy.
Powtórzę się... Ale jestem Stradą zachwycona.

Mazovia Piaseczno

Niedziela, 19 maja 2013 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: 55.00 Km teren: 50.00 Czas: 02:49 km/h: 19.53
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 173173 ( 93%) HRavg 135( 72%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj przekonam się, jak bardzo spadła mi forma po przerwie. Zdecydowałam się wystartować bo mogę zostawić Zająca na cały dzień nawet z Tatą a do Piaseczna jest wygodny dojazd autobusem.

Na miejscu jestem dość wcześnie. Jest dużo czasu, objeżdżam spory kawał trasy z właśnie poznanym Januszem a potem jeszcze ucinam sobie pogawędkę z Olafem.

Ucinam sobie pogawędkę z Olafem


Gdy ruszamy się do sektorów, spotykamy jeszcze Tomka i Ludwika. Komary też spotykamy. Jak zwykle w Piasecznie, żrą niemiłosiernie, a ja zapomniałam przed wyjściem z domu się czymś opryskać. Postanawiam ruszyć się do swojego sektora i to jest słuszna decyzja, bo mój sektor stoi na słońcu i tu komary nie śmieją zaglądać.

Wciągnę sobie jeszcze batona, a co.


Tu dopada mnie Krzysiek, który przyjechał na kolarce życzyć mi powodzenia.

Jadę z czwórki. I to nie jest dobre. Nie startowałam w pierwszym maratonie z cyklu w tym sezonie, więc mimo wywalczenia czwartego sektora w zeszłym roku, powinnam startować z jedenastki. Napisałam do organizatora z prośbą o przeniesienie do wyższego sektora, ale chyba mój mail został źle zrozumiany, bo chciałam startować z 6 albo 7 a został mi przywrócony 4.
No cóż, ustawię się na końcu, żeby nie przeszkadzać. Liczę się z tym, że wyprzedzi mnie na pewno co najmniej piąty i szósty sektor. Będzie dobrze, jeśli tylko te dwa.

Pierwsza połowa trasy jest szybka. Szeroko, równo, ubite trakty, mało piachu i błota. Jedzie mi się nieźle, ale nie staram się gonić wyprzedzających mnie zawodników. Jedyną atrakcją w tej części trasy jest stały punkt programu, czyli strumyk. Przejeżdżam go z rozmachem.

Strumyk pokonuję z rozmachem


[edit: Swoją drogą, jak potem obejrzałam fotki z tego miejsca to byłam zdumiona, jak wiele osób przenosiło rower przez tę płytką kałużę na piechotę]

Niestety, druga połowa trasy usiana jest bardziej i mniej błotnistymi fragmentami, które wysysają ze mnie całą energię. Jedzie się coraz gorzej, ze trzy razy odcina mi prąd, skurcze łapią mnie nawet w dłonie a kolana bolą mnie niemiłosiernie. Sławne piaseczyńskie łąki dają się we znaki nagarstkom i tyłkowi. Coraz mniejsze mam widoki na ukończenie wyścigu w czasie poniżej 2,5 h.
Staram się podczepiać pod wyprzedzających mnie bikerów, ale rzadko mi się to udaje, kompletnie nie mam siły. Gdy wyprzedza mnie Ela, dopiero zdaje sobie sprawę, jak nędznie jadę. Nawet nie mam już ochoty gonić wyprzedzających mnie dziewczyn.

Koniec trasy witam z ogromną ulgą.

No cóż, w kategorii 11/18 ze stratą ok. 40 minut do prowadzącej. Wynik jak z początków mojej zabawy w ściganie. Ale czego można się było spodziewać. Długa przerwa, treningi rozpoczęłam zaledwie około 1,5 miesiąca temu a w dodatku mam co najmniej o 6 kg za dużo po ciąży. Co więcej, popełniłam co najmniej dwa szkolne błędy. Niewystarczająco się nawadniałam wczoraj oraz z lenistwa nie poprawiłam sobie zbyt nisko ustawionego siodła.
Niestety, nie poprawię wyników w tym roku. W lipcu czeka mnie operacja przepukliny i kolejne dwa miesiące przerwy.

wszystko w twarz

Wtorek, 14 maja 2013 Kategoria trening, >50 km
Km: 60.25 Km teren: 0.00 Czas: 02:24 km/h: 25.10
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 186186 (103%) HRavg 145( 80%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś wspaniały, długi trening. Jakby to Szymonbike powiedział, "trening szybkości metodą ciągłą". No, może nie do końca ciągłą, ale średnia z odcinka treningowego, tj. ok. 45 km, to ponad 27 km/h.
W związku z tym wiatr miałam w twarz, niezależnie od kierunku jazdy, i rzucał on na mnie różne atrakcje - począwszy od wszechobecnych kudłatych nasionek, poprzez fruwające nici pajęcze a skończywszy na wielkich muchach. Musiałam pilnować, żeby mieć gębę zamkniętą, co nie było proste bo trzeba było wydyszeć tę prędkość.
Powrót dość spokojnym tempem ale z wiatrem tym razem naprawdę w twarz, więc wracało się ciężko.

odpuszczam

Piątek, 29 czerwca 2012 Kategoria >50 km, dojazdy, trening
Km: 50.33 Km teren: 4.00 Czas: 02:26 km/h: 20.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 157157 ( 87%) HRavg 123( 68%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) Aktywność: Jazda na rowerze
Po rozważeniu wszelkich za i przeciw postanowiłam jednak sobie odpuścić resztę Mazovii. Chyba nie ma co ryzykować. Nawet przy ostrożnej jeździe, prawdopodobieństwo wypadku (niekoniecznie z powodu mojego błędu) jest zbyt duże. Co widać było na Gwieździe Mazurskiej (gleba w piasku i mega siniec na boku kolana - noga mnie boli jeszcze teraz). Co oczywiście nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie po prostu jeździć na rowerze ;)

Dzisiaj miałam naprawdę ogromną ochotę sobie pojeździć. W planie spokojna jazda tylko z dwuminutowym akcentem więc postanowiłam przetestować nową ścieżkę na wale wiślanym. Faktycznie, jest fajna, mocno ubita - bez problemu daje się jechać kolarką. Ale jest krótka.
Zrobiłam sobie trochę dłuższą rundę z pracy, wzdłuż Wisły, przez Kępę Obórską, Obórki i Okrzeszyn ale potem nie wracałam przez Kabaty tylko jeszcze okrężną trasą Przyczółkową i koło Św. "Opaczności".
Na Antoniewskiej jak zwykle atrakcje w postaci potwornie zniszczonej, klasycznej sześciokątnej płyty chodnikowej. Ze dwa kilometry. Myślę, że ten odcinek można z powodzeniem nazwać "Piekłem Południa (Warszawy) i przepuścić tędy jakiś wyścig kolarski ;)
Wzdłuż Wisły za to coraz więcej asfaltu. Jeszcze został jeden paskudny kawałek z płyt betonowych, którym kolarką jedzie się naprawdę... niekomfortowo oraz, za przejazdem kolejowym, trochę dziurawego szutru (ale to i tak "pikuś" w porównaniu do Antoniewskiej). Ciekawe, kiedy tu też położą asfalt.

"Akcent" dzisiaj bezproblemowo, jeśli chodzi o tętno. Wkręcenie się do 3 strefy nie stanowiło żadnego problemu, jednak do czwartej nie zdążyłam (akcent krótki, 2 minuty), choć było blisko. Najwyraźniej mój organizm trochę odżył po przerwie no i samopoczucie się poprawiło (dziś drugi dzień z rzędu bez mdłości).

kadencja 76/110

a towarzystwo się gdziesik zgubiło

Wtorek, 22 maja 2012 Kategoria dojazdy, trening, >50 km
Km: 60.52 Km teren: 0.00 Czas: 02:42 km/h: 22.41
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 169169 ( 93%) HRavg 132( 73%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) Aktywność: Jazda na rowerze
Szyja mnie na szczęście przestała boleć więc problem z treningiem się rozwiązał.
Na dziś zaplanowany dość długi trening szosowy i o dość późnej, jak na mnie, porze. Zwykle robię trening bezpośrednio po pracy, dzisiaj jeszcze dodatkowo miałam wizytę u dentysty. Skoro późno, to może można się zgrać z Krzyśkiem. Umówiliśmy się na Rosochatej. Krzysiek co prawda uprzedził, że będzie trzeba na niego "chwilę" poczekać, ale nie sądziłam, że będę czekać 40 minut oO
Na szczęście czekanie umilił mi Michał, który akurat tamtędy przejeżdżał i postanowił nam potowarzyszyć.
Gdy Krzysiek wreszcie się dotoczył, ruszyliśmy - najpierw na standardową pętlę, gdzie zaczęłam swoje odcinki specjalne. Oni nie mieli ochoty mnie gonić więc wyrwałam sporo do przodu, po drodze gubiąc telefon. Chyba muszę zainwestować w jakiś pancerny bo to już nie pierwszy raz. Kiedyś mi wypadnie na ulicy i auto go przejedzie ;)
Musiałam się w każdym razie na moment zatrzymać i Krzysiek z Michałem odbili do przodu i dalej w kierunku miejscowości Obory. Przez resztę pierwszego odcinka ich goniłam.
Na drugim odcinku znów wyrwałam do przodu i nie patrzyłam, czy za mną jadą.
Gdy zakończyłam ten odcinek w Konstancinie, okazało się, że chłopaki gdzieś się stracili. Zrobiłam zawrotkę robiąc trzeci i czwarty odcinek. Liczyłam na to, że spotkam ich na tej samej trasie. Niestety, już się nie spotkaliśmy :(
Skończyłam trening i wróciłam niespiesznie do domu, zaliczając po drodze myjnię.
Prawie pod blokiem spotkałam Krzyśka więc pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w swoje strony.

Wieczorem higiena rowerowa, doczyszczenie i smarowanie obu (Scott był myty wczoraj). Marek naprawił mi kabelki do licznika w Tribanie i działa. Niestety, dla wyrównania, wczoraj przestał działać garminowy czujnik prędkości w Skocinie i nie dało się nic z tym zrobić. Chyba po prostu umarł. Kadencja działa. Marek rozkręcił ustrojstwo i wygląda na to, że uległy uszkodzeniu kabelki do czujnika prędkości :(

dojazd na Roso
przerwa (nieplanowana)
rozgrzewka (minimalistyczna)
odcinki w 3 strefie: 20 min (HR156/167) + 10 min (HR154/169) + 5 min (HR152/159) + 10 min (HR155/160) w miarę możliwości tuż pod progiem mleczanowym z przerwami odpowiednio 3 min + 2 min + 1 min
rozjazd

kadencja 78/103

deszczowe 50 km

Wtorek, 15 maja 2012 Kategoria >50 km, dojazdy, trening
Km: 49.22 Km teren: 0.00 Czas: 02:11 km/h: 22.54
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 160160 ( 88%) HRavg 128( 71%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: b'twin Triban 3 (sprzedany) Aktywność: Jazda na rowerze
Dobrze, że rano pojechałam do pracy rowerem, bo inaczej kto wie, czy bym miała siłę i motywację żeby dzisiaj wykonać planowy trening.
Koło 14tej zaczęło padać i jak już zaczęło to nie chciało przestać.
Wyszłam z pracy z twardym nastawieniem, że skoro i tak mam zmoknąć to mogę zmoknąć podczas treningu. Pokrowczyk na plecak i wio.
Było okropnie. Deszczowo i zimno. Najpierw dojazd na Okrzeszyn, potem 3 pętle po okolicy a potem powrót. O ile te pętle to były tylko po prostu męczące, bo jazda pod progiem mleczanowym skutecznie rozgrzewa, o tyle powrót był bardzo nieprzyjemny bo po schłodzeniu. Masakra. Jak wróciłam do chaty to niby ciuchów nie miałam nawet jakichś strasznie mokrych bo deszcz nie był zbyt intensywny. Jednak w butach chlupotało jeziorko i było mi strasznie zimno.
Nie dobiłam do pełnych 50 km ale chyba zaznaczenie tej kategorii mi się należy, za tę dzisiejszą męczarnię.
Jedynym rozweseleniem w tym ponurym dniu było kilka niespodziewanych spotkań. Pierwsze - to facio na rowerze z rozłożonym ogromnym parasolem :)
Drugie - bażant przy wale wiślanym.
Trzecie - dwa kicające zające, tamże, przy kolejnym okrążeniu.

Po powrocie do chaty wykąpałam się a potem szybko wbiłam w ciepłe ciuchy ale dość długo mnie telepało i nie mogłam się rozgrzać. Wzięłam polopirynę, ale dopiero po zjedzeniu ciepłego obiadu mi trochę przeszło. Potem zabrałam się do oglądania nagranego etapu Giro, akurat w uciecze był Gołaś i ładnie jechał. Niestety, zdrzemnęłam się i połowę transmisji przespałam. Obudziłam się dopiero na końcówce, żeby zobaczyć jak Gołaś wjeżdża na metę jako trzeci :)

rozgrzewka
trening pod progiem mleczanowym 20 min + 10 min + 5 min z przerwami 3 min i 2 min
rozjazd

kadencja 73/103

Merida Mazovia MTB Legionowo - nie lubię wertepów

Niedziela, 13 maja 2012 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: 53.94 Km teren: 51.00 Czas: 02:29 km/h: 21.72
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 171171 ( 95%) HRavg 161( 89%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj na start nie z Markiem tylko z Olafem. Marek biega dzisiaj w tę i nazad po Górce Szczęśliwickiej.
Olaf jest rannym ptaszkiem i umawiamy się jakoś abstrakcyjnie wcześnie. Ale ponieważ korzystam z jego uprzejmości to nie marudzę za bardzo (tylko troszkę i udaje mi się przesunąć godzinę zbiórki z 8:00 na 8:30).
Olaf jest pod blokiem punktualnie jak szwajcarski zegarek więc szybko się zbieram i schodzę na dół.
W Legionowie jesteśmy o 9:15. Mamy w cholerę czasu. Zdejmujemy rowery z dachu i przygotowujemy się, ale nie jest nam za wesoło bo jest bardzo zimno. W dodatku co jakiś czas pokapuje z nieba. Ja mam na sobie co prawda koszulkę termiczną z długim pod koszulką kolarską, spodenki 3/4 i długie rękawiczki ale trochę żałuję, że nie zabrałam dodatkowych spodenek termicznych.
Niedługo po nas przyjeżdża Krzychu z Olgą i Krzyśkiem. Olga dzisiaj startuje na nowym rowerze. Ciekawe, jak się jej będzie jechało.
Ponieważ jest mi zimno to postanawiam wykorzystać fakt, że jesteśmy tak wcześnie i objechać kawałek trasy przy okazji robiąc rozgrzewkę.
Oglądam sobie tak ze 3 początkowe kilometry, notując w pamięci tłuczone cegły, koleiny, objazd z lewej strony i ostry zakręt w prawo. Poza tym nie ma na początku żadnych atrakcji. Raczej nikt się nigdzie nie zakopie ani nie utknie u podnóża podjazdu. Po drodze dwa razy spotykam ekipę z BikeTires, w tym Damiana. Macham do niego ale nie wiem, czy mnie zauważył.
Oglądam sobie też ostatni kilometr trasy, wygląda fajnie - singielek, trochę pofałdowany, mniam. Znów spotykam BikeTiresowców :)
Potem wracam już na start. Zanim ustawię się w sektorze (5), idę do Olafa, który startuje z dziewiątki, jeszcze zamieniam dwa słowa i życzę powodzenia. Po drodze macha mi ze swojego sektora Arek.

W moim sektorze dzisiaj nie ma nikogo znajomego :( Nawet Beata mnie opuściła bo po Olsztynie awansowała do czwórki. Wdaję się w pogawędkę z rowerzystą z Rowerek.eu.

Start spokojny, staram się nie wyrywać. Trochę olewam, że wyprzedza mnie większość osób z sektora. Postanawiam pojechać pierwszą połowę spokojniej niż bym chciała. Jedzie mi się dobrze, ale prawdę mówiąc trasa jest dość nudna i nieciekawa.
Chyba jej nie lubię.
Po pierwsze, po raz kolejny jest po pętlach. Mega jedzie 2 pętle. Nie lubię tego bo na drugiej pętli na trasie zawsze jest już przerzedzone i często nikogo nie widzę przed sobą ani za sobą i nie wiem - czy ja jadę dobrze, czy źle? Może powinnam już była gdzieś odbić...? To jest stresujące.
Po drugie, mimo tego, że wczoraj popadało, na trasie jest dużo piachu. A najwięcej na podjazdach. Nie lubię tego bo z reguły na takich piaszczystych podjazdach nie starcza mi siły.
Po trzecie, jest wąsko. Co prawda jazda po singlu jest fajna, ale pod warunkiem, że się na nim jest samemu, ewentualnie z przodu. Nie ma jak wyprzedzać.
Po czwarte, są wertepy. Ciągle, wszędzie pełno korzeni i muld. Chyba tego najbardziej nie lubię.

Jeden z pierwszych zakrętów, jeszcze tłoczno (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)


Na dogonienie Beaty raczej nie mam widoków, za to wciąż na trasie mijam się z Zosią. Startowała dziś z mojego sektora (jak się okazało) więc w sumie jedziemy dość równo. Ale postanawiam się tak nie dać. Odsadzam ją dość mocno w okolicach dwudziestego kilometra i już jej potem nie widzę aż do mety. Za to właściwie nie widzę innych dziewczyn na trasie, poza jakąś siksą z WKK, którą wyprzedzam bez większych ceregieli.

Dzięki temu, że trochę spokojniej zaczęłam, drugą połowę trasy jedzie mi się równie dobrze, jak pierwszą. Nawet trochę przyspieszam i wyprzedzam sporo osób. Pod koniec, na singlu, jest super i jest flow. Ten singielek sprawia mi sporo frajdy i na metę wjeżdżam z gestem triumfatora.

Jest flow (zdjęcie z galerii Edyty Kuklińskiej)


Już niedaleko do mety (zdjęcie z galerii PatrycjaB z forum Mazovii)


Szybko jednak mina mi rzednie bo zaczyna padać i robi się okropnie zimno. Błyskawicznie spadam do auta się przebrać. Na szczęście dzisiaj nie było błota więc nie jestem jakaś okropnie brudna, nie szukam nawet prysznica. W międzyczasie przychodzi sms z wynikami, podium nie ma więc spokojnie dokańczam przebieranie i razem z Krzyśkiem idziemy zgarnąć z mety Olafa, Krzycha i Olgę.
W międzyczasie jeszcze utylizuję swój bon CMT (spodenki) i przekonuję się, że na bufecie nie ma nic do żarcia (w sensie ciasta). A nie chce mi się stać w kolei po makaron.

Krzychu dzisiaj pojechał bardzo dobrze, wskoczył do 5 sektora. Był tylko 3 minuty później ode mnie. Prawdopodobnie byłby szybszy, gdyby nie startował z dziewiątki. Oldze za to nie poszło, ale winimy źle ustawiony rower.

54 km (według orga 56km), czas 02:29:28
miejsce K3 5/18, open 15/40
rating nie za dobry ale znowu dzisiaj jechała Ula Luboińska, która odsadza całą zwyczajową czołówkę w przedbiegach.
Awans do 4 sektora, wcześnie w tym roku, ale będzie trudno go utrzymać. Utrzymam go zapewne dopóki mój wysoki wynik z Olsztyna nie odejdzie z wyliczanki sektorowej (czyli jeszcze przez 3 wyścigi).
Tak ogólnie to jakoś nie jestem zadowolona. Niby wynik niezły, ale mam wrażenie, że za bardzo jednak zluzowałam na początku. Mogłam pojechać trochę mocniej. Czwarta bym raczej nie była niezależnie od okoliczności, ale może ze 2 minuty by się udało urwać.

#
kadencja 72/115

Merida Mazovia MTB Olsztyn - zaskakujący przypływ sił

Niedziela, 6 maja 2012 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: 61.64 Km teren: 54.00 Czas: 02:56 km/h: 21.01
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: 172172 ( 95%) HRavg 160( 88%)
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Szykuję się dzisiaj na siedzenie na kole Beacie. Dobrze się jej siedzi na kole bo ona dobrze jeździ ;) Niestety, plan pali na panewce zaraz za startem, ale od początku.

Beatę na wszelki wypadek zasłoniłam ;)


Na początku jest zimny deszcz. Równiutko o 11tej zaczyna padać. Ale potem na szczęście jest już lepiej bo deszcz tylko postraszył i sobie poszedł. Gorzej, że robi się zimno. Mnie w ogóle nie przyszło do głowy, że po tych ostatnich upałach, nawet jeszcze w sobotę, może zrobić się tak zimno. Na starcie jeszcze nie jest tak źle, ale pod koniec termometr w liczniku pokazuje około 10 stopni. Pół biedy gdy jedzie się przez las ale na otwartym terenie zimno robi się przenikliwe.
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne. Teren szkoły, dość ciasny. Sektory stoją ustawione wężykiem a wyjeżdża się wąską ścieżką, nieledwie gęsiego. Więc już gdy przesuwamy się do linii startu mnie i Beatę rozdziela kilku innych rowerzystów, wpychających się z boku. Ale to nie jest wielki problem, bo wiem, że jestem w stanie ją dogonić zaraz po starcie.

Po wyjechaniu z terenu szkoły przez dość długi czas nie mogę się rozgrzać i wskoczyć na wysokie obroty. Dopiero Norbert mnie trochę motywuje, krzycząc, żebym podgoniła bo za mną zrobił się pociąg.
Niestety, gdy celem podgonienia chcę wrzucić na blat z przodu, łańcuch robi coś kompletnie dziwnego, a mianowicie spada po zewnętrznej stronie korby. Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzyło. Spadał w różnych sytuacjach, przeważnie przy redukcji, ale nie przy multiplikacji, w dodatku z przodu. Chyba się cholerstwo rozregulowało.

Jeszcze się trzymam Norberta (zdjęcie z galerii użytkownika PaulP z forum Mazovii)


Trochę pada (zdjęcie z galerii użytkownika PatrycjaB z forum Mazovii


Przez chwilę nie jestem pewna co się stało. Gdy patrzę w dół, okazuje się, że łańcuch prawie się oplątał wokół ramienia korby - przeraziłam się, że się zerwał. Na szczęście nie jest aż tak źle. Muszę się co prawda zatrzymać i poprawić - za pierwszym razem nie chce wskoczyć więc chwilę się z nim siłuję. W międzyczasie mija mnie cały kolejny sektor (7), co oznacza, że mam prawdopodobnie ponad minutę straty. Szlag.

No cóż, zdarza się, awaria rzecz codzienna - ja i tak mam ich dość mało podczas zawodów. Wsiadam z powrotem na rower i zaczynam gonić. Wiem, że na dogonienie Beaty nie mam większych szans, ale chcę chociaż dogonić sektor więc staram się jechać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Wiem mniej więcej, kiedy spodziewać się premii Autolandu więc cisnę ile sił, jednak nie spodziewałam się, że jest ona umiejscowiona na takiej ściance. Jak dla mnie - niepodjeżdżalnej. Słyszałam po zawodach plotkę, że podobno tylko 4 osoby podjechały tę górkę.
Po premii zaczyna mi się jechać dość nędznie. W przybliżeniu, mniej więcej równie dobrze mi się jedzie, co biegło mi się w czwartek, czyli beznadziejnie. Jakaś jestem zdechła i chociaż wyprzedzam kilka osób, po niedługim czasie to mnie zaczynają wyprzedzać. Wyprzedza mnie nawet Zosia, od której z reguły jestem szybsza. Wyprzedza i ginie.

Pierwsza połowa trasy upływa mi na siłowaniu się z profilem trasy i walce z samą sobą. Pierwsza połowa jest kondycyjno-wytrzymałościowa. Jest dużo podjazdów o różnej długości i nastromieniu, które dają mi trochę w kość. Cały czas coś się dzieje - podjazd, zjazd, wertepy, zjazd, podjazd, wertepy. Nie ma kiedy się napić, nie wspominając już o zjedzeniu żelu. Zaczynam mieć dość bardzo szybko. Około 16 kilometra wciągam żel, potem drugi około 30go. Poza tym postanawiam trochę odpuścić i jadę nieco lżej, niż bym chciała.

Chyba to odpuszczenie i zjedzenie dwóch żeli ma zbawienny efekt bo w drugiej połowie czuję, jakby mi doszły skrzydła. Jedzie mi się o wiele lepiej, płynniej. Chyba zresztą najbardziej kondycyjna część już za mną bo w drugiej połowie podjazdy są jakby łagodniejsze i jest ich mniej. Jedzie mi się coraz fajniej i zaczynam wyprzedzać innych zawodników. Rozkręcam się i dopiero zaczynam doceniać uroki trasy.

Prędkość taka, że aż mię rozmazało (fotka z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii


Fajne, kondycyjne podjazdy różnego rodzaju. Fajne, szybkie zjazdy. Trzy zjazdy dość strome, ale dwa z nich zjeżdżam bez większych obaw (jednym z nich jest ścianka Autolandu, tylko w przeciwnym kierunku). Trzeci natomiast wywołuje u mnie zastrzyk adrenaliny bo nie dość, że jest całkiem stromy, to jeszcze usiany korzeniami. Zjeżdżam go - jak na mnie - dość szybko, z komarami w zębach. W dodatku obok stoją jacyś kibice i biją brawo, krzyczą i ogólnie warto dla nich trochę poszarżować na tym zjeździe ;)

Mielimy, mielimy... (Zdjęcie z galerii użytkownika gpm7 z forum Mazovii)


Jeden podjazd również wywołuje u mnie uśmiech, z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest fajny. Po klasycznym, starym, zniszczonym bruku, kręty i wąski. Obok również stoją mieszkańcy okolicznych domów i dopingują intensywnie. Drugi powód to taki, że udaje mi się tu dojść Zosię i zaraz ją wyprzedzić (ale nie powiem, było ciężko, goniłam ją ze 20 kilometrów!).

Są jednak i mankamenty, przede wszystkim pogodowe. Jest zimno. Ja jestem ubrana całkiem na krótko i naprawdę żałuję, że nie założyłam bluzy i długich rękawiczek. Zwłaszcza na fragmentach na otwartym terenie, których jest dość sporo. Na jednym w dodatku jest taki wmordewind, że wszyscy mielą po prostym jakby jechali pod górkę.
Dość sporo jest również asfaltu. Ja co prawda lubię asfalt, bo on daje trochę odpocząć i podgonić, ale jak jest go za dużo to też niedobrze. A dzisiaj jest go chyba z 7-8 kilometrów. Kolejnym mankamentem jest to, że gdy jestem przekonana, że do mety mam jeszcze tylko 4 kilometry i zasuwam ile bozia dała, to nagle widzę tabliczkę... "8 km do mety". Ups.
Tuż przed metą wyprzedza mnie jakaś siksa z BSA, ech. Chyba to była Justyna Zawistowska, bo nie widzę innej kandydatki na to.

Ostatnie metry przed metą (zdjęcie z galerii użytkownika ArteQ z forum Mazovii


Wjeżdżam na metę całkiem dobrym tempem, mam jeszcze siłę na finisz chociaż nie ma z kim się ścigać. Na mecie już stoi Marek i Ciocia. Ciocia, jak to Ciocia, drze się jak opętana i dopinguje chyba wszystkich wjeżdżających, strasznie ją za to kocham.

Jeszcze finisz


Za metą spotykam kapitana mojego teamu, Daniela i Beatę. Chwilkę gadamy. Beata robi mi nadzieję na podium (ona się dość dobrze orientuje, kto jak jechał i kto jest obecny z czołówki). Jednak jest bardzo zimno więc postanawiam nie czekać bezczynnie na smsa z wynikiem, idę się umyć. Po drodze spotykam znaną osobistość, Henia Sytnera z Trójki więc korzystam z okazji żeby mieć z nim zdjęcie.

"Ale fajna trasa!"


"...I był taki zarąbisty zjazd z korzeniami"


Z Henrykiem Sytnerem


Gdy już wyłażę z szatni przychodzi sms :D:D Jestem trzecia. Super! Ciocia znów mi przyniosła szczęście :) Chyba muszę ją zabierać na wszystkie zawody (w zeszłym roku podium było dwa razy, za każdym razem gdy Ciocia mi towarzyszyła na zawodach).

Ten wyszczerz mówi wszystko. A za Renatę był jakiś facet ;)


Oklaskujemy też Beatę


Ogólnie to mimo kiepskiego samopoczucia w pierwszej połowie, zawody oceniam jako bardzo udane. Dobre tempo, dobry wynik, mała strata do czołówki.

64 km / 02:55:49
K3: 3/9, open 9/31
Strata do Klimczuk (drugiej) niecałe 1,5 minuty, do Renaty (pierwszej) też nieduża, tylko 5 minut.
Z Beatą przegrałam o około 8 minut, ale to i tak jest dobry wynik.
No i awans do 5 sektora :)

kadencja 76/171
#

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum