Wpisy archiwalne w kategorii
ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%) |
Czas w ruchu: | 707:49 |
Średnia prędkość: | 17.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.40 km/h |
Suma podjazdów: | 7583 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 37753 kcal |
Liczba aktywności: | 335 |
Średnio na aktywność: | 36.29 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Bieg Niepodległości
Czwartek, 11 listopada 2010 Kategoria trening, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj miało być 20 km spokojnie na rowerze, ale z uwagi na Bieg Niepodległości zmiana planu (uzgodniona z trenerem), czyli 10 km na piechotę ;)
Rano piękna pogoda, słonko zagląda przez okna a termometr pokazuje ponad 10 stopni. Ubieram się tylko w koszulkę biegową i biorę wiatrówkę do założenia "po".
Jak wychodzimy z metra, niestety słonka już nie ma i jest dość chłodno. Trochę się martwię, że będzie mi zimno podczas biegu, a Marek zakłada kurtkę pod białą koszulkę z numerem.
Szukamy najpierw Jurka, który ma dzisiaj biec pierwszą w życiu "dychę". Niestety, nie widać go. Nie wiemy jakiego koloru ma koszulkę, a nie wziął ze sobą telefonu.
Po chwili rezygnujemy i szukamy Krzycha, który stoi gdzieś w sektorze "45 minut" - mamy dla niego zapomnianego Garmina, przekazanego przez Bożenkę.
Chwilę rozmawiamy po czym udajemy się do swojego sektora ("60 minut").
Lekka rozgrzewka. Ubieram się i rozbieram z kurtki bo nie wiem czy biec w kurtce, czy bez.
Start ze skrzyżowania JPII/Stawki. Na początku ślimacze tempo - trochę idziemy, trochę biegniemy. Rozbieram się z kurtki i biegnę z nią w ręku.
Stawka rozkręca się dopiero na linii startu, tu zaczynamy biec.
Pierwsze 5 km biegnie mi się wspaniale. Podbiegu przy Centralnym prawie nie zauważam. Na chwilę ginie mi gdzieś Marek, który robi zdjęcia "żywej fladze".
Po drugiej stronie ulicy niedługo widać pierwszych rolkarzy. Mijamy też dwóch zawodników na handbike'ach a po jakimś czasie pierwszych biegaczy.
Gdzieś tam Marek też widzi mojego trenera :)
Gdzieś dalej, w coraz bardziej gęstniejącym tłumie miga nam Krzychu. Kibicujemy mu i machamy.
Zawrotka na Rakowieckiej.
Po 6 km dopada mnie kryzys, muszę dość mocno zwolnić, ale już są widoki na życiówkę. Oby utrzymać tempo.
Siły odzyskuję, gdy widzę zawodnika na wózku inwalidzkim, biegnącego poprzez odpychanie się od ziemi zdeformowanymi nogami. Ludzie na kładce przy BN'ie klaszczą i krzyczą. Respect.
Ale co, on może tak, a ja wymiękam? Niedoczekanie.
W okolicach skrzyżowania z Trasą Łazienkowską Marek znajduje gdzieś wzrokiem Jurka, doganiamy go. Przez chwilę rozmawiamy, ale Jurek nie bardzo ma ochotę gadać. Jest zmęczony. Zostawiamy go i biegniemy dalej własnym tempem.
Po drugiej stronie widać już tylko niedobitki idące lub biegnące spacerowym tempem oraz "twardzieli": dość wiekowego jegomościa, zawodnika o kulach... Wszyscy im kibicują, biją brawo.
Na ostatnim kilometrze staram się przyspieszyć. Nie ma oczywiście mowy o sprincie na finiszu, ale i tak ostatni kilometr jest sporo szybszy, niż poprzednie.
Dobiegam w 1:03:26 (netto) - znowu życiówka. Chyba wystarczy życiówek na ten rok ;)
Odbieram medal, próbuje się dopchnąć do stoiska z wodą, strasznie chce mi się pić. Uff...
A kurtka w czasie biegu była zupełnie niepotrzebna.
Dzwonimy do Krzycha, który już dawno dobiegł. Przez jakiś czas czekamy razem na Jurka, ale nie możemy go wypatrzeć. Ponieważ robi się nam już zimno, postanawiamy się ewakuować...

kat: E2
HR 164/178
KOW: 7
obciążenie: 420
Rano piękna pogoda, słonko zagląda przez okna a termometr pokazuje ponad 10 stopni. Ubieram się tylko w koszulkę biegową i biorę wiatrówkę do założenia "po".
Jak wychodzimy z metra, niestety słonka już nie ma i jest dość chłodno. Trochę się martwię, że będzie mi zimno podczas biegu, a Marek zakłada kurtkę pod białą koszulkę z numerem.
Szukamy najpierw Jurka, który ma dzisiaj biec pierwszą w życiu "dychę". Niestety, nie widać go. Nie wiemy jakiego koloru ma koszulkę, a nie wziął ze sobą telefonu.
Po chwili rezygnujemy i szukamy Krzycha, który stoi gdzieś w sektorze "45 minut" - mamy dla niego zapomnianego Garmina, przekazanego przez Bożenkę.
Chwilę rozmawiamy po czym udajemy się do swojego sektora ("60 minut").
Lekka rozgrzewka. Ubieram się i rozbieram z kurtki bo nie wiem czy biec w kurtce, czy bez.
Start ze skrzyżowania JPII/Stawki. Na początku ślimacze tempo - trochę idziemy, trochę biegniemy. Rozbieram się z kurtki i biegnę z nią w ręku.
Stawka rozkręca się dopiero na linii startu, tu zaczynamy biec.
Pierwsze 5 km biegnie mi się wspaniale. Podbiegu przy Centralnym prawie nie zauważam. Na chwilę ginie mi gdzieś Marek, który robi zdjęcia "żywej fladze".
Po drugiej stronie ulicy niedługo widać pierwszych rolkarzy. Mijamy też dwóch zawodników na handbike'ach a po jakimś czasie pierwszych biegaczy.
Gdzieś tam Marek też widzi mojego trenera :)
Gdzieś dalej, w coraz bardziej gęstniejącym tłumie miga nam Krzychu. Kibicujemy mu i machamy.
Zawrotka na Rakowieckiej.
Po 6 km dopada mnie kryzys, muszę dość mocno zwolnić, ale już są widoki na życiówkę. Oby utrzymać tempo.
Siły odzyskuję, gdy widzę zawodnika na wózku inwalidzkim, biegnącego poprzez odpychanie się od ziemi zdeformowanymi nogami. Ludzie na kładce przy BN'ie klaszczą i krzyczą. Respect.
Ale co, on może tak, a ja wymiękam? Niedoczekanie.
W okolicach skrzyżowania z Trasą Łazienkowską Marek znajduje gdzieś wzrokiem Jurka, doganiamy go. Przez chwilę rozmawiamy, ale Jurek nie bardzo ma ochotę gadać. Jest zmęczony. Zostawiamy go i biegniemy dalej własnym tempem.
Po drugiej stronie widać już tylko niedobitki idące lub biegnące spacerowym tempem oraz "twardzieli": dość wiekowego jegomościa, zawodnika o kulach... Wszyscy im kibicują, biją brawo.
Na ostatnim kilometrze staram się przyspieszyć. Nie ma oczywiście mowy o sprincie na finiszu, ale i tak ostatni kilometr jest sporo szybszy, niż poprzednie.
Dobiegam w 1:03:26 (netto) - znowu życiówka. Chyba wystarczy życiówek na ten rok ;)
Odbieram medal, próbuje się dopchnąć do stoiska z wodą, strasznie chce mi się pić. Uff...
A kurtka w czasie biegu była zupełnie niepotrzebna.
Dzwonimy do Krzycha, który już dawno dobiegł. Przez jakiś czas czekamy razem na Jurka, ale nie możemy go wypatrzeć. Ponieważ robi się nam już zimno, postanawiamy się ewakuować...

kat: E2
HR 164/178
KOW: 7
obciążenie: 420
szlak nietypowy - Toporowa Cyrhla
Niedziela, 31 października 2010 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak się okazało, ten ciepły wiatr, w którym siedzieliśmy wczoraj, nazywa się "halny" ;)
Postanowiliśmy zatem także nie łazić dzisiaj zbyt wysoko.
Start trasy z Toporowej Cyrhli.

Szlak w dużej części przez las, niezbyt stromo, choć momentami wymagająco.
Wielki głaz zagradza nam drogę!

Dalej Doliną Suchej wody, gdzie bynajmniej sucho nie było. Szlak bardzo oblodzony i śliski, cały czas pod górę. Po drodze nie spotkaliśmy prawie żywej duszy! Tylko dwie osoby, z czego jedna to biegacz (respect).
Znów, ślizgając się i bardzo uważając na to gdzie stawiamy nogi, doczłapaliśmy do Murowańca. Tu tradycyjnie szarlotka i grzane winko.
Przez chwilę kusiło nas wejście na Kasprowy, ale odpuściliśmy sobie.
Ruszyliśmy dalej, w górę, na Małą Kopę Królową. Do Kuźnic zeszliśmy przez Skupniów Upłaz.
Halny.

Na trasie było bardzo ślisko.

Trasa:
12,6 km // 4:45 h łażenia // max wys. 1560 m // suma przewyższeń 597 m
Wieczorem w radiu podali informację, że trójka polskich alpinistów w fatalną pogodę poszła zdobywać Grossglockner. Ciało jednego z nich ratownicy znaleźli dzień później. Pozostałych dwóch nie znaleziono na razie. Z uwagi na fatalne warunki pogodowe austriaccy alpiniści wstrzymali poszukiwania. Pewnie znajdą tych turystów na wiosnę, jak śnieg stopnieje.
Następnego dnia podali, że polska turystka spadła z Hawrań. Pomijając fakt, że na Hawrań nie prowadzi żaden oznakowany szlak, to od 1 listopada szlaki powyżej 3000 m są zamknięte na Słowacji.
Bez komentarza.
Postanowiliśmy zatem także nie łazić dzisiaj zbyt wysoko.
Start trasy z Toporowej Cyrhli.

Szlak w dużej części przez las, niezbyt stromo, choć momentami wymagająco.
Wielki głaz zagradza nam drogę!

Dalej Doliną Suchej wody, gdzie bynajmniej sucho nie było. Szlak bardzo oblodzony i śliski, cały czas pod górę. Po drodze nie spotkaliśmy prawie żywej duszy! Tylko dwie osoby, z czego jedna to biegacz (respect).
Znów, ślizgając się i bardzo uważając na to gdzie stawiamy nogi, doczłapaliśmy do Murowańca. Tu tradycyjnie szarlotka i grzane winko.
Przez chwilę kusiło nas wejście na Kasprowy, ale odpuściliśmy sobie.
Ruszyliśmy dalej, w górę, na Małą Kopę Królową. Do Kuźnic zeszliśmy przez Skupniów Upłaz.
Halny.

Na trasie było bardzo ślisko.

Trasa:
12,6 km // 4:45 h łażenia // max wys. 1560 m // suma przewyższeń 597 m
Wieczorem w radiu podali informację, że trójka polskich alpinistów w fatalną pogodę poszła zdobywać Grossglockner. Ciało jednego z nich ratownicy znaleźli dzień później. Pozostałych dwóch nie znaleziono na razie. Z uwagi na fatalne warunki pogodowe austriaccy alpiniści wstrzymali poszukiwania. Pewnie znajdą tych turystów na wiosnę, jak śnieg stopnieje.
Następnego dnia podali, że polska turystka spadła z Hawrań. Pomijając fakt, że na Hawrań nie prowadzi żaden oznakowany szlak, to od 1 listopada szlaki powyżej 3000 m są zamknięte na Słowacji.
Bez komentarza.
niedoszły (na) Giewont
Sobota, 30 października 2010 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Hura, wreszcie Tatry :D
Co prawda tylko 3 dni, z czego prawie doba w podróży, ale zawsze to coś.
W piątek w połowie dnia urwaliśmy się z pracy i po wyspaniu się w sobotę, już na miejscu, postanowiliśmy zdobyć Giewont.
Plan zakładał wdrapanie się tam przez Dolinę Małej Łąki i zejście Doliną Kondratową. Pogoda dopisała, było bardzo ciepło, wręcz wiosennie.
Jednak już pierwsze kroki po wyjściu z busa przy wejściu do Doliny Małej Łąki dały nam do myślenia. Zimno. I to mocno zimno. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą zimowe kurty!
Droga przez Dolinę uświadomiła nam, że o wejściu na Giewont nie ma nawet co marzyć.

Ślizgając się dotarliśmy do skrzyżowania szlaków, na rozległą polanę. Tam na chwilę usiedliśmy w ciepłym, ale dość silnym wietrze.


Dalsza droga w pierwotnie obranym kierunku nie miała sensu. Wiatr był tak silny, że nie chcieliśmy zostać zdmuchnięci z grani. Wybraliśmy zatem krótszy i mniej wysoki, choć nie mniej wymagający (ze względu na oblodzone szlaki) wariant trasy przez Przełęcz w Grzybowcu do Doliny Strążyskiej, co pozwoliło nam między innymi ujrzeć takie widoki:







Potem poczłapaliśmy na piechotę do domu (koło Dworców)
Wieczorem wyszliśmy jeszcze na standardowe "w tę i nazad po Krupówkach"
Otrzymaliśmy niepowtarzalną okazję zrobienia zdjęcia prawie pustych Krupówek (z uwagi na weekend z 1 listopada, w Zakopanem było mało turystów)


Zajrzeliśmy też na Cmentarz na Pęksowym Brzysku, gdzie panowały dość "duchowe" klimaty:


Duch wygląda zza kapliczki:

Trasa:
9,25 km // 4h łażenia // max wys. 1337 m // suma przewyższeń 398m
Co prawda tylko 3 dni, z czego prawie doba w podróży, ale zawsze to coś.
W piątek w połowie dnia urwaliśmy się z pracy i po wyspaniu się w sobotę, już na miejscu, postanowiliśmy zdobyć Giewont.
Plan zakładał wdrapanie się tam przez Dolinę Małej Łąki i zejście Doliną Kondratową. Pogoda dopisała, było bardzo ciepło, wręcz wiosennie.
Jednak już pierwsze kroki po wyjściu z busa przy wejściu do Doliny Małej Łąki dały nam do myślenia. Zimno. I to mocno zimno. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą zimowe kurty!
Droga przez Dolinę uświadomiła nam, że o wejściu na Giewont nie ma nawet co marzyć.

Ślizgając się dotarliśmy do skrzyżowania szlaków, na rozległą polanę. Tam na chwilę usiedliśmy w ciepłym, ale dość silnym wietrze.


Dalsza droga w pierwotnie obranym kierunku nie miała sensu. Wiatr był tak silny, że nie chcieliśmy zostać zdmuchnięci z grani. Wybraliśmy zatem krótszy i mniej wysoki, choć nie mniej wymagający (ze względu na oblodzone szlaki) wariant trasy przez Przełęcz w Grzybowcu do Doliny Strążyskiej, co pozwoliło nam między innymi ujrzeć takie widoki:







Potem poczłapaliśmy na piechotę do domu (koło Dworców)
Wieczorem wyszliśmy jeszcze na standardowe "w tę i nazad po Krupówkach"
Otrzymaliśmy niepowtarzalną okazję zrobienia zdjęcia prawie pustych Krupówek (z uwagi na weekend z 1 listopada, w Zakopanem było mało turystów)


Zajrzeliśmy też na Cmentarz na Pęksowym Brzysku, gdzie panowały dość "duchowe" klimaty:


Duch wygląda zza kapliczki:

Trasa:
9,25 km // 4h łażenia // max wys. 1337 m // suma przewyższeń 398m
niesie nas wiatr... w słoneczny letni (?) dzień
Poniedziałek, 11 października 2010 Kategoria dojazdy, trening, ze zdjęciami
Km: | 35.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:44 | km/h: | 20.22 |
Pr. maks.: | 48.18 | Temperatura: | °C | HRmax: | 169169 ( 97%) | HRavg | 141( 81%) |
Kalorie: | 1458kcal | Podjazdy: | 262m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś ostatnio mi się tak lekko i radośnie jeździ. Ciekawe, co na to wpływa. Pogoda...? A może to, że zmieniłam trochę styl jazdy - może jeżdżę trochę wolniej ale za to z wyższą kadencją. A może to, że schudłam 2 kg :) A może wszystko na raz.
Dzisiaj byłam dzielna, zatrzymałam się po drodze, żeby zrobić zdjęcie :) Zwykle nie potrafię się zmusić do zatrzymania się ;)
A zatrzymałam się z tego powodu:

Trasa, którą ostatnio jeżdżę z pracy aż się prosi o kolarkę. Zresztą nawet spotykam jednego czy dwóch trenujących na kolarkach bikerów tam.
Jedno podejście do kolarki już co prawda miałam... Ale kusi mnie, kusi... Uwielbiam szybko jechać po asfalcie :)
Poza tym przetestowałam dzisiaj sobotnie zakupy z Decathlonu (bluza, spodnie) i jestem bardzo z nich zadowolona :)
podkręcamy kadencję 89/128
Garmin mi dzisiaj pokazał maksymalną prędkość 97 km/h... chyba zmierzył przejeżdżający samochód! :) Więc maks z Sigmy 48,18 :)
KOW: 4
obciążenie 4x104 = 416
Dzisiaj byłam dzielna, zatrzymałam się po drodze, żeby zrobić zdjęcie :) Zwykle nie potrafię się zmusić do zatrzymania się ;)
A zatrzymałam się z tego powodu:

Trasa, którą ostatnio jeżdżę z pracy aż się prosi o kolarkę. Zresztą nawet spotykam jednego czy dwóch trenujących na kolarkach bikerów tam.
Jedno podejście do kolarki już co prawda miałam... Ale kusi mnie, kusi... Uwielbiam szybko jechać po asfalcie :)
Poza tym przetestowałam dzisiaj sobotnie zakupy z Decathlonu (bluza, spodnie) i jestem bardzo z nich zadowolona :)
podkręcamy kadencję 89/128
Garmin mi dzisiaj pokazał maksymalną prędkość 97 km/h... chyba zmierzył przejeżdżający samochód! :) Więc maks z Sigmy 48,18 :)
KOW: 4
obciążenie 4x104 = 416
Co za pogoda :)
Poniedziałek, 4 października 2010 Kategoria dojazdy, trening, ze zdjęciami
Km: | 35.83 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 17.91 |
Pr. maks.: | 44.40 | Temperatura: | °C | HRmax: | 162162 ( 93%) | HRavg | 132( 75%) |
Kalorie: | 1458kcal | Podjazdy: | 379m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po niedzielnym biegu dzisiaj tylko głowa chce, ale nogi nie bardzo. Rano ledwo kręcę na przełożeniu 2x8. Poza tym noga daje mi się we znaki. Nie mogę stanąć na pedałach, bo boli.
Jednak siedząc potem w pracy tęsknie spoglądam za okno (co prawda za oknem widzę jedynie mur sąsiedniego budynku, ale za to pięknie oświetlony słoneczkiem).
O godzinie 16:00 już oglądają tylko moje pięty zbiegające po schodach do garażu po rower :)
Jest tak pięknie, że aż się nie chce jechać do domu prostą drogą. Plan jest taki, żeby trasę dzisiaj trochę wydłużyć, jadąc w stronę Konstancina.
Niestety, wmordewind daje mi się ostro we znaki. Miałam ochotę zrobić trening szybkościowy a robię siłówkę. Dopiero przy pomniku Sobieskiego z Marysieńką droga trochę zakręca i wiatr zaczyna wiać pod kątem - a zatem nieco lżej. Mimo wszystko, jedzie się dość ciężko. Wreszcie na ul. Przekornej wiatr zaczyna mi pomagać. Naprawdę za to świetnie mi się jedzie dalej, ul. Gąsek, w stronę Ursynowa - pocinam 30 km/h pod górkę :)
Troszkę uciekam z trasy, zahaczając o skraj Lasku Kabackiego.

Wracam koło Tesco. Po drodze niespodzianka - dawno tędy nie jechałam, a tu ścieżka rowerowa całkiem rozbebeszona na sporym odcinku KEN.
Jeszcze drobne zakupy na straganie z warzywami koło Metra Ursynów - pani sprzedająca warzywka już mnie chyba rozpoznaje :)
kadencja 84/114
KOW: 5
obciążenie: 120x5 = 600
Jednak siedząc potem w pracy tęsknie spoglądam za okno (co prawda za oknem widzę jedynie mur sąsiedniego budynku, ale za to pięknie oświetlony słoneczkiem).
O godzinie 16:00 już oglądają tylko moje pięty zbiegające po schodach do garażu po rower :)
Jest tak pięknie, że aż się nie chce jechać do domu prostą drogą. Plan jest taki, żeby trasę dzisiaj trochę wydłużyć, jadąc w stronę Konstancina.
Niestety, wmordewind daje mi się ostro we znaki. Miałam ochotę zrobić trening szybkościowy a robię siłówkę. Dopiero przy pomniku Sobieskiego z Marysieńką droga trochę zakręca i wiatr zaczyna wiać pod kątem - a zatem nieco lżej. Mimo wszystko, jedzie się dość ciężko. Wreszcie na ul. Przekornej wiatr zaczyna mi pomagać. Naprawdę za to świetnie mi się jedzie dalej, ul. Gąsek, w stronę Ursynowa - pocinam 30 km/h pod górkę :)
Troszkę uciekam z trasy, zahaczając o skraj Lasku Kabackiego.

Wracam koło Tesco. Po drodze niespodzianka - dawno tędy nie jechałam, a tu ścieżka rowerowa całkiem rozbebeszona na sporym odcinku KEN.
Jeszcze drobne zakupy na straganie z warzywami koło Metra Ursynów - pani sprzedająca warzywka już mnie chyba rozpoznaje :)
kadencja 84/114
KOW: 5
obciążenie: 120x5 = 600
Mazovia MTB Nowy Dwór
Niedziela, 26 września 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 64.50 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 03:29 | km/h: | 18.52 |
Pr. maks.: | 34.80 | Temperatura: | °C | HRmax: | 175175 (100%) | HRavg | 161( 92%) |
Kalorie: | 2949kcal | Podjazdy: | 189m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jechać to Giga, nie jechać, jechać, nie jechać, jechać, nie jechać. Marek wiózł mnie i Krzyśka do Nowego Dworu a ja już miałam tętno koło 100 :)
Tak naprawdę to już była zdecydowana, żeby jechać, zgodnie z tym co wykładali na Teorii Podejmowania Decyzji na studiach, jest to tzw. decyzja a'priori. To znaczy, z góry się na coś nastawiam i wyszukuję preteksty żeby odrzucać wszystkie alternatywy.
W drodze na start spotykamy Tomka. Jest tak skupiony na rowerze, że nas nie zauważa, dopiero jak krzyczymy do niego. Przy TOIach stoi Olaf. Marek wdaje się z nim w pogawędkę, a ja MUSZĘ do kibelka :) Jak wychodzę to Olafa już nie ma.
Start z 6 sektora. Prosiłam o przesunięcie z 4 bo nie lubię, jak mnie wszyscy wyprzedzają. 6 jest optymalny, bo ci co mają wyrwać do przodu to wyrywają, i tyle ich widzieli, a ci, co mają odpaść, odpadają - i też tyle ich widzieli. Ani ja za bardzo nie wyprzedzam, ani mnie nie wyprzedzają.
Dojście do sektora wąskie, ciasne, ruch w obie strony, rowery zawadzają się kierownicami, pedałami... Kawałek idę po trawniku i ... właże w psią kupę. Podobno to na szczęście. Ludzie zawsze znajdą wyjaśnienie dla nawet takiego idiotyzmu jak wlezienie w psią kupę.
Przez chwilę próbuję się pozbyć tego z buta, na krawężniku, na trawie, ni cholery - odporne gówno. Trudno, pewnie się wyczyści jak parę razy będę musiała zejść z roweru w błoto albo piach. Przed startem jeszcze izotonik i baton.
Start. Na początek trochę asfaltu. Jeszcze pamiętam, że mam nie dawać czadu na razie, w końcu jadę nie 50 tylko 70 km, więc nie silę się zbytnio na wyprzedzanie. Potem strasznie pylista szutrówka.

Ale jak tylko wpadamy na ubitą leśną drogę, zapominam, że miałam nie gnać.
Jedzie mi się wprost świetnie, nogi same kręcą. Skupiam się na trasie. Nawet nie wiem czy wyprzedzam, po prostu płynę. Znalazłam dzisiaj FLOW :) Trochę błota, tu wybieram złą ścieżkę w ścisku i muszę zejść z roweru. Ale zaraz wsiadam i lecę dalej. Chyba mi ktoś cyka fotkę jak przedzieram się skrajem błota po łapiących za twarz gałęziach.

Pierwszy bufet niespodziewanie szybko. Mała kontrola - pół butelki. Dobra, łapię Powera i do kieszonki. Jak się okazało, przydał się, bo potem dłuuuugo nie było żadnego bufetu. Tak czy siak kolejne bufety olewam.
Trasa ładna, zróżnicowana. Błota niewiele, trochę piachów, mało górek. Górki, z wyjątkiem dwóch - do podjechania. Zjazdy - z wyjątkiem jednego - do zjechania. Zjeżdżam też z takiego straszliwego zjazdu, że aż muszę trzymać oczy wytrzeszczone, żeby ich nie zamknąć ze strachu. Daję sobie w myślach medal za ten zjazd - za odwagę.
Gdzieś po drodze widzę z boku trasy koszulkę Bikestats i wysoką sylwetkę. Trochę się dziwię, ale to chyba awaria. Krzyczę "Cześć!" i słyszę Damiana: "Brawo! Zasuwaj!". No to zasuwam.
Niewystarczająco, bo za chwilę Damian już siedzi mi na plecach i nabija się "Co to, spacerek?". Chwilę jedziemy razem. Jedzie Mega. Mega? Jak to Mega? Wyjaśnia, że kiepska kondycja a poza tym ma napęd spięty na ostre bo przerzutka zepsuta. No dobra... Dobra ściema nie jest zła :P Oczywiście, jadę za wolno więc zaraz mnie wyprzedza i słyszę z przodu tylko "Lewa! Lewa! Lewa!" i już Go nie widać.
Deszcz zaczyna kropić. Trochę mnie to martwi bo w błocie sobie nie radzę. Ale nie długo. Nie zdążyło zmoczyć ścieżek - zaraz się przejaśnia i wychodzi słońce. Las jest piękny i pachnący.

Pięknie, prawda?
Już niedługo rozjazd na Giga. Mam dużo czasu do zamknięcia rozjazdu więc się nie stresuję. Jak widzę tabliczkę, nie zastanawiam się, odbijam.
Przez chwilę nikogo przede mną, nikogo za mną. Jednak po paru kaemach mijam dwójkę, chyba Megowców. Dziewczyna krzyczy, że szkoda tak pędzić w taką piękną pogodę i trzeba popodziwiać las. Nie zwracam na nią uwagi, zasuwam dalej.
Szybka kontrola licznika – mam szansę na 3:30, jeśli utrzymam tempo.
Ktoś tam mnie przegania, pewnie jakiś zmarudziły Gigowiec. Potem ktoś mnie dogania i sapie mi na plecach. Oboje podchodzimy jakiś podjazd. Nogi już mam zmęczone i nie daję rady podjechać. Mój towarzysz narzeka na przeskakujący łańcuch. To dość leciwy rowerzysta, ale po podejściu wsiada na rower i szybko mi ucieka.
Stosowny limeryk (by limerykarnia.pl):
O starym bajkerze raz w Nowym Dworze
mówiły panny: "Stary i może!".
"Zwłaszcza w długim dystansie
jeździ, jakby był w transie,
i bardzo duży skok ma (w amorze)".
Za jakiś czas mam kolejnego rowerzystę na karku. Chcę go przepuścić, ale krzyczy „Jedź!”. Niestety, wymiękam na tym samym zjeździe, na którym wymiękłam na poprzedniej pętli. Ten za mną nie wymięka i ucieka mi. Spotykam go potem jeszcze raz – stoi z boku i krzyczy „Masz imbus?” Zatrzymuję się, bo mam. Mówi, że pogubił śruby, chyba od mostka, i kierownica mu odpada. Na szczęście ma jeszcze dwie śruby, musi je tylko dokręcić. No nieźle… Zostawiam mu klucz i jadę dalej.
Gdzieśtam po drodze mijam oznaczenia – do mety jeszcze 35, 25, potem 20 km. Póki co, zgadza się z licznikiem, chociaż wiem z doświadczenia, że dystanse na Mazovii są… nieco płynne.
Końcówka już bez przygód, choć jestem tak zmęczona, że się trochę wlokę. Druga pętla zdecydowanie wolniejsza, trochę mnie to martwi bo nie będzie 3:30, raczej bliżej 4:00 – jak pierwotnie sądziłam.
Gdy widzę oznaczenie 5 km do mety, na liczniku mam około 60 km. Hę? Zaraz potem 3 km, 2 km… Hę?
Końcówka ciężka, na ostatniej prostej wmordewind. Próbuję utrzymać 30 km/h. Ktoś mnie dopinguje.
Gdy wjeżdżam na metę po 3:28 licznik pokazuje 64,5 km. Znowu organizatorzy zjedli parę kilometrów.
Nikt mnie nie wita, bo Marek z Krzyśkiem pewnie zakładali 4h :(
Chwilę stoję i wyrzucam z siebie powietrze. Izotonika w paśniku zbrakło :( więc wypijam chyba z 6 kubeczków wody. Na metę dojeżdża biker, któremu pożyczyłam klucz, oddaje mi klucz, zamieniamy kilka słów.
Dzwonię do Marka, i zaraz Marek z Krzyśkiem się pojawiają. Krzysiek już dawno z Mega (02:29:15), przebrany, rower umyty.
Kręcimy się jeszcze chwilę. Marek z Krzyśkiem myją mi rower :D Oglądamy dekorację kobiet Giga, gadamy chwilę z Tomkiem (Mega 02:00:03) i zbieramy się.
Psia kupa, niestety, trzyma się dobrze.
Łapiemy jeszcze jedną, na oponie roweru, wracając do auta. Co za gówniany dzień :)
Miejsce Giga K Open: 6/8 , Kat: 3/3. Ale – przyjechałam tylko pół godziny po najlepszej! :) :)
Czas: 03:28:41
I awans do 3 sektora :D
kadencja 79/115
KOW: 8
obciążenie: 8 x 148 = 1184
Tak naprawdę to już była zdecydowana, żeby jechać, zgodnie z tym co wykładali na Teorii Podejmowania Decyzji na studiach, jest to tzw. decyzja a'priori. To znaczy, z góry się na coś nastawiam i wyszukuję preteksty żeby odrzucać wszystkie alternatywy.
W drodze na start spotykamy Tomka. Jest tak skupiony na rowerze, że nas nie zauważa, dopiero jak krzyczymy do niego. Przy TOIach stoi Olaf. Marek wdaje się z nim w pogawędkę, a ja MUSZĘ do kibelka :) Jak wychodzę to Olafa już nie ma.
Start z 6 sektora. Prosiłam o przesunięcie z 4 bo nie lubię, jak mnie wszyscy wyprzedzają. 6 jest optymalny, bo ci co mają wyrwać do przodu to wyrywają, i tyle ich widzieli, a ci, co mają odpaść, odpadają - i też tyle ich widzieli. Ani ja za bardzo nie wyprzedzam, ani mnie nie wyprzedzają.
Dojście do sektora wąskie, ciasne, ruch w obie strony, rowery zawadzają się kierownicami, pedałami... Kawałek idę po trawniku i ... właże w psią kupę. Podobno to na szczęście. Ludzie zawsze znajdą wyjaśnienie dla nawet takiego idiotyzmu jak wlezienie w psią kupę.
Przez chwilę próbuję się pozbyć tego z buta, na krawężniku, na trawie, ni cholery - odporne gówno. Trudno, pewnie się wyczyści jak parę razy będę musiała zejść z roweru w błoto albo piach. Przed startem jeszcze izotonik i baton.
Start. Na początek trochę asfaltu. Jeszcze pamiętam, że mam nie dawać czadu na razie, w końcu jadę nie 50 tylko 70 km, więc nie silę się zbytnio na wyprzedzanie. Potem strasznie pylista szutrówka.

Ale jak tylko wpadamy na ubitą leśną drogę, zapominam, że miałam nie gnać.
Jedzie mi się wprost świetnie, nogi same kręcą. Skupiam się na trasie. Nawet nie wiem czy wyprzedzam, po prostu płynę. Znalazłam dzisiaj FLOW :) Trochę błota, tu wybieram złą ścieżkę w ścisku i muszę zejść z roweru. Ale zaraz wsiadam i lecę dalej. Chyba mi ktoś cyka fotkę jak przedzieram się skrajem błota po łapiących za twarz gałęziach.

Pierwszy bufet niespodziewanie szybko. Mała kontrola - pół butelki. Dobra, łapię Powera i do kieszonki. Jak się okazało, przydał się, bo potem dłuuuugo nie było żadnego bufetu. Tak czy siak kolejne bufety olewam.
Trasa ładna, zróżnicowana. Błota niewiele, trochę piachów, mało górek. Górki, z wyjątkiem dwóch - do podjechania. Zjazdy - z wyjątkiem jednego - do zjechania. Zjeżdżam też z takiego straszliwego zjazdu, że aż muszę trzymać oczy wytrzeszczone, żeby ich nie zamknąć ze strachu. Daję sobie w myślach medal za ten zjazd - za odwagę.
Gdzieś po drodze widzę z boku trasy koszulkę Bikestats i wysoką sylwetkę. Trochę się dziwię, ale to chyba awaria. Krzyczę "Cześć!" i słyszę Damiana: "Brawo! Zasuwaj!". No to zasuwam.
Niewystarczająco, bo za chwilę Damian już siedzi mi na plecach i nabija się "Co to, spacerek?". Chwilę jedziemy razem. Jedzie Mega. Mega? Jak to Mega? Wyjaśnia, że kiepska kondycja a poza tym ma napęd spięty na ostre bo przerzutka zepsuta. No dobra... Dobra ściema nie jest zła :P Oczywiście, jadę za wolno więc zaraz mnie wyprzedza i słyszę z przodu tylko "Lewa! Lewa! Lewa!" i już Go nie widać.
Deszcz zaczyna kropić. Trochę mnie to martwi bo w błocie sobie nie radzę. Ale nie długo. Nie zdążyło zmoczyć ścieżek - zaraz się przejaśnia i wychodzi słońce. Las jest piękny i pachnący.

Pięknie, prawda?
Już niedługo rozjazd na Giga. Mam dużo czasu do zamknięcia rozjazdu więc się nie stresuję. Jak widzę tabliczkę, nie zastanawiam się, odbijam.
Przez chwilę nikogo przede mną, nikogo za mną. Jednak po paru kaemach mijam dwójkę, chyba Megowców. Dziewczyna krzyczy, że szkoda tak pędzić w taką piękną pogodę i trzeba popodziwiać las. Nie zwracam na nią uwagi, zasuwam dalej.
Szybka kontrola licznika – mam szansę na 3:30, jeśli utrzymam tempo.
Ktoś tam mnie przegania, pewnie jakiś zmarudziły Gigowiec. Potem ktoś mnie dogania i sapie mi na plecach. Oboje podchodzimy jakiś podjazd. Nogi już mam zmęczone i nie daję rady podjechać. Mój towarzysz narzeka na przeskakujący łańcuch. To dość leciwy rowerzysta, ale po podejściu wsiada na rower i szybko mi ucieka.
Stosowny limeryk (by limerykarnia.pl):
O starym bajkerze raz w Nowym Dworze
mówiły panny: "Stary i może!".
"Zwłaszcza w długim dystansie
jeździ, jakby był w transie,
i bardzo duży skok ma (w amorze)".
Za jakiś czas mam kolejnego rowerzystę na karku. Chcę go przepuścić, ale krzyczy „Jedź!”. Niestety, wymiękam na tym samym zjeździe, na którym wymiękłam na poprzedniej pętli. Ten za mną nie wymięka i ucieka mi. Spotykam go potem jeszcze raz – stoi z boku i krzyczy „Masz imbus?” Zatrzymuję się, bo mam. Mówi, że pogubił śruby, chyba od mostka, i kierownica mu odpada. Na szczęście ma jeszcze dwie śruby, musi je tylko dokręcić. No nieźle… Zostawiam mu klucz i jadę dalej.
Gdzieśtam po drodze mijam oznaczenia – do mety jeszcze 35, 25, potem 20 km. Póki co, zgadza się z licznikiem, chociaż wiem z doświadczenia, że dystanse na Mazovii są… nieco płynne.
Końcówka już bez przygód, choć jestem tak zmęczona, że się trochę wlokę. Druga pętla zdecydowanie wolniejsza, trochę mnie to martwi bo nie będzie 3:30, raczej bliżej 4:00 – jak pierwotnie sądziłam.
Gdy widzę oznaczenie 5 km do mety, na liczniku mam około 60 km. Hę? Zaraz potem 3 km, 2 km… Hę?
Końcówka ciężka, na ostatniej prostej wmordewind. Próbuję utrzymać 30 km/h. Ktoś mnie dopinguje.
Gdy wjeżdżam na metę po 3:28 licznik pokazuje 64,5 km. Znowu organizatorzy zjedli parę kilometrów.
Nikt mnie nie wita, bo Marek z Krzyśkiem pewnie zakładali 4h :(
Chwilę stoję i wyrzucam z siebie powietrze. Izotonika w paśniku zbrakło :( więc wypijam chyba z 6 kubeczków wody. Na metę dojeżdża biker, któremu pożyczyłam klucz, oddaje mi klucz, zamieniamy kilka słów.
Dzwonię do Marka, i zaraz Marek z Krzyśkiem się pojawiają. Krzysiek już dawno z Mega (02:29:15), przebrany, rower umyty.
Kręcimy się jeszcze chwilę. Marek z Krzyśkiem myją mi rower :D Oglądamy dekorację kobiet Giga, gadamy chwilę z Tomkiem (Mega 02:00:03) i zbieramy się.
Psia kupa, niestety, trzyma się dobrze.
Łapiemy jeszcze jedną, na oponie roweru, wracając do auta. Co za gówniany dzień :)
Miejsce Giga K Open: 6/8 , Kat: 3/3. Ale – przyjechałam tylko pół godziny po najlepszej! :) :)
Czas: 03:28:41
I awans do 3 sektora :D
kadencja 79/115
KOW: 8
obciążenie: 8 x 148 = 1184
jaki piękny dzionek!
Piątek, 24 września 2010 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 22.44 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 19.23 |
Pr. maks.: | 48.30 | Temperatura: | °C | HRmax: | 161161 ( 92%) | HRavg | 134( 77%) |
Kalorie: | 923kcal | Podjazdy: | 327m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jaki piękny dzionek! Aż jak nie ja, zatrzymałam się na Polach Mokotowskich, jadąc do pracy. Żeby pokontemplować promienie słoneczne przenikające przez liście i rześkość powietrza :)

idę przed siebie przed siebie to tam
w innym kierunku niż wybrałbym sam
nawet w przeciwnym lecz idę więc chcę
niestety nie wiem skąd ani gdzie
idę przed siebie ze śladów mych stóp
sądzę że to właśnie może być ruch
ślady są za mną i moje a tak
że miedzy śladami śladów jest brak
idę wraz ze mną porusza się cień
on też określa tu noc albo dzień
miast w pojedynkę idziemy we dwóch
i nie dowiodę że to nie mój duch
idę idziemy dążymy więc do
ruch by się odbył potrzebne jest tło
a tym jest to czym nie ja i mój cień
chociaż my również możemy być tłem
idę idziemy lecz coś jest nie tak
bliżej przed nami czy prędzej już za
punkt odniesienia współrzędna czy oś
trudno powiedzieć bo trudno jest dojść
idę by dotrzeć wręcz idę by iść
czynność jest skutkiem przyczyną jest myśl
jak idę tak przecież nie iść bym mógł
koniec na końcu są ślady mych stóp


Ale piękność tego dnia została zakłócona... potwornym skrzypieniem napędu. Nie wiem co mi skrzypi i gdzie dokładnie. Podjechałam po południu do serwisu, ale oczywiście "syndrom denstysty" - napęd podczas testowania przez serwisanta nie skrzypiał :)
No cóż, będę musiała zaczekać do przeglądu posezonowego - bo przecież nie pozbawię się roweru na 2 dni z tego powodu.
Poza tym zawlokłam (w sensie dosłownym, bo przednie koło było oddzielnie) do serwisu odzyskany rower. Diagnoza wstępna: 270 zł na doprowadzenie do stanu używalności. Da się przeżyć. Poza gruntownym czyszczeniem i regulacją tylko wymiana łańcucha, nic strasznego.
kadencja: 82/121
KOW: 3
obciążenie: 3x70 = 210

idę przed siebie przed siebie to tam
w innym kierunku niż wybrałbym sam
nawet w przeciwnym lecz idę więc chcę
niestety nie wiem skąd ani gdzie
idę przed siebie ze śladów mych stóp
sądzę że to właśnie może być ruch
ślady są za mną i moje a tak
że miedzy śladami śladów jest brak
idę wraz ze mną porusza się cień
on też określa tu noc albo dzień
miast w pojedynkę idziemy we dwóch
i nie dowiodę że to nie mój duch
idę idziemy dążymy więc do
ruch by się odbył potrzebne jest tło
a tym jest to czym nie ja i mój cień
chociaż my również możemy być tłem
idę idziemy lecz coś jest nie tak
bliżej przed nami czy prędzej już za
punkt odniesienia współrzędna czy oś
trudno powiedzieć bo trudno jest dojść
idę by dotrzeć wręcz idę by iść
czynność jest skutkiem przyczyną jest myśl
jak idę tak przecież nie iść bym mógł
koniec na końcu są ślady mych stóp


Ale piękność tego dnia została zakłócona... potwornym skrzypieniem napędu. Nie wiem co mi skrzypi i gdzie dokładnie. Podjechałam po południu do serwisu, ale oczywiście "syndrom denstysty" - napęd podczas testowania przez serwisanta nie skrzypiał :)
No cóż, będę musiała zaczekać do przeglądu posezonowego - bo przecież nie pozbawię się roweru na 2 dni z tego powodu.
Poza tym zawlokłam (w sensie dosłownym, bo przednie koło było oddzielnie) do serwisu odzyskany rower. Diagnoza wstępna: 270 zł na doprowadzenie do stanu używalności. Da się przeżyć. Poza gruntownym czyszczeniem i regulacją tylko wymiana łańcucha, nic strasznego.
kadencja: 82/121
KOW: 3
obciążenie: 3x70 = 210
niemoc
Czwartek, 23 września 2010 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 27.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:29 | km/h: | 18.22 |
Pr. maks.: | 45.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 154154 ( 88%) | HRavg | 127( 72%) |
Kalorie: | 1172kcal | Podjazdy: | 402m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano wmordewind, po południu wmordewind. Nogi nie chciały kręcić. Zmusiłam się, żeby pojechać przez Wilanów (może niepotrzebnie?). W dodatku tylny hamulec mi ociera i coś piszczy w supporcie (mycie i smarowanie nie pomogło). Zły dzień :)
Miałam dzisiaj też biegać, ale kompletnie mi się nie chciało.
Wieczorem odebrałam z policji rower, skradziony w 2007 roku

Odnalazł się, ponieważ policjanci capnęli pijanego gościa, który postanowił wrócić do domu rowerem, stojącym od dwóch lat (ktoś go tam zostawił i tak stał) w stojaczku przy jego miejscu pracy. Gość jechał ostrym zygzakiem i dlatego się dał capnąć :)
Rower jest w zaskakująco dobrym stanie. Oczywiście łańcuch zardzewiały, że hej, ale nie ma zbytnio żadnych dodatkowych uszkodzeń.
Ale żeby nie było zbyt pięknie, to z mojej głupoty już ma dodatkowe uszkodzenia :) Otóż, wsadziliśmy rower do auta, odkręcając przednie koło. Koła zapomnieliśmy z parkingu. Wróciliśmy się po nie prawie spod domu, ale okazało się, że ktoś (może nawet my, wyjeżdżając) na nie najechał i szybkozamykacz się złamał (wygląda na to, że o dziwo - tylko szybkozamykacz, koło wygląda na niepogięte). A zatem, nawet nie mogę sprawdzić czy napęd sprawdnie pracuje, bo koła nie da się założyć...
Nic, może dzisiaj zawlokę go na myjnię i dam do serwisu do diagnozy. Jeśli wyleczenie rowerka nie będzie zbyt drogie to zrobię z niego zimówkę.
kadencja 84/113
KOW: 3
obciążenie: 3x89 = 267
Miałam dzisiaj też biegać, ale kompletnie mi się nie chciało.
Wieczorem odebrałam z policji rower, skradziony w 2007 roku

Odnalazł się, ponieważ policjanci capnęli pijanego gościa, który postanowił wrócić do domu rowerem, stojącym od dwóch lat (ktoś go tam zostawił i tak stał) w stojaczku przy jego miejscu pracy. Gość jechał ostrym zygzakiem i dlatego się dał capnąć :)
Rower jest w zaskakująco dobrym stanie. Oczywiście łańcuch zardzewiały, że hej, ale nie ma zbytnio żadnych dodatkowych uszkodzeń.
Ale żeby nie było zbyt pięknie, to z mojej głupoty już ma dodatkowe uszkodzenia :) Otóż, wsadziliśmy rower do auta, odkręcając przednie koło. Koła zapomnieliśmy z parkingu. Wróciliśmy się po nie prawie spod domu, ale okazało się, że ktoś (może nawet my, wyjeżdżając) na nie najechał i szybkozamykacz się złamał (wygląda na to, że o dziwo - tylko szybkozamykacz, koło wygląda na niepogięte). A zatem, nawet nie mogę sprawdzić czy napęd sprawdnie pracuje, bo koła nie da się założyć...
Nic, może dzisiaj zawlokę go na myjnię i dam do serwisu do diagnozy. Jeśli wyleczenie rowerka nie będzie zbyt drogie to zrobię z niego zimówkę.
kadencja 84/113
KOW: 3
obciążenie: 3x89 = 267
Bemowski Bieg Przyjaźni
Niedziela, 19 września 2010 Kategoria zawody biegowe, ze zdjęciami, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i życiówka na 5 km po raz drugi w tym roku (pierwsza była podczas Biegu Ursynowa w czerwcu).
Było chłodno i wiatr wiał, ale trasa prowadziła głównie po terenie sławnych akademików Jelonki (trochę zabudowy, trochę drzew) więc nie dawało się to zbyt mocno we znaki. Zresztą po 500m, podczas których żałowałam, że nie założyłam bezrękawnika, rozgrzałam się na tyle, żeby
cieszyć się, że nie założyłam bezrękawnika :) Podczas mojego biegu (bo kobiety biegły osobno) świeciło w dodatku słoneczko.
Pierwsze laski dobiegły do mety już po 18 minutach. Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego wyniku, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć do tej pory.
Na mecie oczywiście medal :) z napisem "Wykuwamy tężyznę fizyczną narodu" :D
Ponieważ bieg był pod hasłem "Bieg przodowniczek/przodowników pracy" to w ramach pakietu startowego dostałam kartkę (kto pamięta jeszcze kartki?) na towary luksusowe, do odbioru po biegu :) Towarami luksusowymi były: szary papier toaletowy, oranżada, chałwa :) i dwie saszetki izotonika w proszku :)
W pakiecie startowym był też ładny T-shirt.
Trasa atestowana, jednak dość nieciekawa pod względem możliwości "rozwinięcia skrzydeł" - wąsko, dziurawo i dużo zakrętów. O ile w biegu kobiecym to nie było zbyt upiardliwe (bo kobiet biegło oczywiście sporo mniej), to w przypadku biegu mężczyzn bicie rekordów było raczej uniemożliwione...
Chyba nie załapałam się na fotkę z mety :(

czas brutto: 29:06 / netto: 28:57
miejsce open 91/160
HR 163/173
KOW: 8
obciążenie: 8x 29 = 232
Było chłodno i wiatr wiał, ale trasa prowadziła głównie po terenie sławnych akademików Jelonki (trochę zabudowy, trochę drzew) więc nie dawało się to zbyt mocno we znaki. Zresztą po 500m, podczas których żałowałam, że nie założyłam bezrękawnika, rozgrzałam się na tyle, żeby

Pierwsze laski dobiegły do mety już po 18 minutach. Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego wyniku, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć do tej pory.
Na mecie oczywiście medal :) z napisem "Wykuwamy tężyznę fizyczną narodu" :D
Ponieważ bieg był pod hasłem "Bieg przodowniczek/przodowników pracy" to w ramach pakietu startowego dostałam kartkę (kto pamięta jeszcze kartki?) na towary luksusowe, do odbioru po biegu :) Towarami luksusowymi były: szary papier toaletowy, oranżada, chałwa :) i dwie saszetki izotonika w proszku :)
W pakiecie startowym był też ładny T-shirt.
Trasa atestowana, jednak dość nieciekawa pod względem możliwości "rozwinięcia skrzydeł" - wąsko, dziurawo i dużo zakrętów. O ile w biegu kobiecym to nie było zbyt upiardliwe (bo kobiet biegło oczywiście sporo mniej), to w przypadku biegu mężczyzn bicie rekordów było raczej uniemożliwione...
Chyba nie załapałam się na fotkę z mety :(

czas brutto: 29:06 / netto: 28:57
miejsce open 91/160
HR 163/173
KOW: 8
obciążenie: 8x 29 = 232
praca + zakupy rowerowe
Piątek, 17 września 2010 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 26.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:30 | km/h: | 17.80 |
Pr. maks.: | 46.30 | Temperatura: | °C | HRmax: | 151151 ( 86%) | HRavg | 129( 74%) |
Kalorie: | 1351kcal | Podjazdy: | 536m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Człap człap człap... takie tempo dzisiaj miałam na rowerze :) Nogi w ogóle nie chciały kręcić, więc ich nie zmuszałam.
Jak wracałam do domku to próbowało padać więc schowałam się pod drzewkiem i zmarudziłam tam chwilę wyciągając kurtkę i pokrowiec na plecak. Jak skończyłam to już nie padało :D
Wkurza mnie, że muszę uważać, żeby nie zamoczyć butów jak pada (bo nie mam drugich i jak będą mokre to będzie następnego dnia nieprzyjemnie w nich jechać, że już nie wspomnę, że przeziębić się można). Dlatego postanowiłam kupić sobie drugie :D
Jak postanowiłam tak uczyniłam.

Mam już jedne takie, tylko czarne i jestem z nich bardzo zadowolona. Dlatego nie kombinowałam tylko kupiłam ten sam model... :)
kadencja 81/118
KOW: 3
obciążenie 3x90 = 270
Jak wracałam do domku to próbowało padać więc schowałam się pod drzewkiem i zmarudziłam tam chwilę wyciągając kurtkę i pokrowiec na plecak. Jak skończyłam to już nie padało :D
Wkurza mnie, że muszę uważać, żeby nie zamoczyć butów jak pada (bo nie mam drugich i jak będą mokre to będzie następnego dnia nieprzyjemnie w nich jechać, że już nie wspomnę, że przeziębić się można). Dlatego postanowiłam kupić sobie drugie :D
Jak postanowiłam tak uczyniłam.

Mam już jedne takie, tylko czarne i jestem z nich bardzo zadowolona. Dlatego nie kombinowałam tylko kupiłam ten sam model... :)
kadencja 81/118
KOW: 3
obciążenie 3x90 = 270