kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Narnia

Niedziela, 23 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 25.28 Km teren: 21.00 Czas: 02:45 km/h: 9.19
Pr. maks.: 21.00 Temperatura: °C HRmax: 146146 ( 82%) HRavg 117( 66%)
Kalorie: 2185kcal Podjazdy: 320m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Cudnie było dzisiaj w lesie. Świeżo napadało śniegu i na każdej gałązce leżała delikatna puchowa kołderka. Aż żal było, że się ją strąca, zaczepiając gałęzie kaskiem, gdy wjechało się w boczne ścieżki.


Jak na złość, mój aparat po pierwszym zdjęciu odmówił współpracy... Dlatego reszta fotek w tym wpisie pochodzi z telefonu Krzyśka (DZIĘKI)






Warunki na rower wprost fantastyczne, na biegówki nie bardzo. Drogi w większości przejezdne, ubite, ale jeszcze ciut za mało śniegu na narty. Leży jednak sporo kopnego, nieruszonego śniegu, po którym ciężko się jedzie rowerem. Niezły wycisk dla kolan. Na bocznych ścieżkach natomiast narciarze wyrywają śnieg z kawałkami błota, niestety zbyt cienka warstwa.
Po ostatnich roztopach powstało sporo rozlewisk, które powoli zamarzają. Niektóre ścieżki są niedostępne.

Przez jedno błotko musieliśmy dzisiaj się przedostać. Nie takiej skali co prawda, ale koła upećkane prawie po ośki :) Na szczęście śnieg szybko je wyczyścił.


kat: S5
kadencja: 67/116
KOW: 3
obciążenie: 495

lodołamacz

Niedziela, 16 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 17.86 Km teren: 9.00 Czas: 02:08 km/h: 8.37
Pr. maks.: 31.60 Temperatura: °C HRmax: 161161 ( 91%) HRavg 134( 76%)
Kalorie: 1760kcal Podjazdy: 449m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Szczerze obawiałam się tego, co dzisiaj będzie w Lasku Kabackim... Ale jak się okazało, nie było tak źle.

Trochę trzeba było pojechać po lodzie.

Oczywiście bez chociaż jednej gleby się nie obyło.
Większość głównych "traktów" wyglądała tak albo jeszcze gorzej. Spacerowicze tańczyli albo szli w miejscu. Szczęśliwcy z wózkami, mieli na czym się podeprzeć. Rowerzyści jakoś sobie radzili. Narciarzy jakoś nie było dzisiaj widać, ciekawe czemu... ;)

Gdy tylko uciekło się z głównych szlaków, okazywało się, że w lesie jest... wiosennie. Ścieżki ubite, mało błota, mało lodu. Ptaki śpiewają :)



Trochę popodjeżdżałam, trochę pozjeżdżałam. Delikatnie, bez szaleństw, ot na rozruszanie mięśni po wczorajszym bieganiu.


Ogólnie było całkiem fajnie. Tempo co prawda miałam iście ślimacze, ale za to poćwiczyłam nieco technikę jazdy.
Przy okazji pierwszy test amorka w terenie. Dopiero tutaj okazało się, jak kolosalna jest różnica w pracy amortyzatora w porównaniu z moim poprzednim. Niebo a ziemia. R7 wyrównuje wszelkie fałdki, rower dosłownie płynie. Fantastycznie! Przy okazji jego zaletą jest to, że rower łatwiej "wtaszczyć" pod górę. Wadą - czego się spodziewałam akurat - że podczas podjeżdżania przednie koło nieco łatwiej odrywa się od podłoża i trzeba mocniej je dociążyć.


Kat: S5
kadencja 68/116
KOW: 3
obciążenie: 384

roztopowy rajd siekierkowski

Wtorek, 11 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 20.45 Km teren: 10.00 Czas: 01:24 km/h: 14.61
Pr. maks.: 36.60 Temperatura: °C HRmax: 164164 ( 93%) HRavg 129( 73%)
Kalorie: 743kcal Podjazdy: 60m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Trening dzisiaj był nieco utrudniony, a to z tego powodu:





No powiedzcie, czy po odebraniu z serwisu rowerka z nowym widelcem mogłam dzisiaj odwalić trening w domu...?

Wybrałam trasę na Most Siekierkowski. Okazało się, że jest nieco "terenowo". Miejscami lód, miejscami dużo lodu, miejscami lodowe muldy, miejscami roztapiający się lód pękający pod kołem. Sama rozkosz ;) Ciężko było dotrzymać "rytmu", który ustalił mi na dzisiaj p. Jacek.

Miało być:
rozgrzewka a potem 40 minut zabawy polegającej na jechaniu 1 minuty na b. miękkim przełożeniu na przemian z 1 minutą jazdy na najtwardszym i w końcu rozjazd.
Na twardym przełożeniu bardzo ciężko jedzie się po lodzie, musiałam jednak redukować no i jechałam bardzo wolno. Więc nie do końca udało mi się zrealizować założenia dzisiejszego treningu.
Ale przynajmniej miałam radochę :)
Wyczuwa się lekkość amora podczas jazdy. Jest też bardzo miękki. Delikatnie przepływa przez wyboje. Muszę jednak sprawdzić o ile ugina się jak wsiadam na rower i ewentualnie podpompować. Mili panowie z Plusa dość optymistycznie go napompowali :) Może zakładają, że szybko schudnę.
Blokada na kierownicy jest bardzo wygodna i również wyraźnie wpływa na ekonomię jazdy. W poprzednim amorze blokada nie była całkowita i nie było większej różnicy w jeździe z amorem zablokowanym i odblokowanym. Tutaj różnica jest bardzo wyczuwalna. Zablokowanie amora natychmiast przekłada się na efektywność napędu. Super.

kat: nie wiem :)
kadencja 65/111
KOW: 2
obciążenie: 168

a niech to jasny wentylek...

Czwartek, 6 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 27.99 Km teren: 18.00 Czas: 02:04 km/h: 13.54
Pr. maks.: 22.00 Temperatura: °C HRmax: 168168 ( 95%) HRavg 146( 82%)
Kalorie: 1721kcal Podjazdy: 205m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Korzystając z wolnego dnia umówiłam się z Krzychem i Krzyśkiem na rundkę po Lasku Kabackim.
Jadąc w stronę Lasku stwierdzam bujanie tylnej opony. "A niech to... mam nadzieję, że to nie dziurka. No nic, podpompuję i zobaczymy co dalej." Niestety... nakrętka na wentyl odkręca się razem z tym małym "coś-iem", który jest w wentylach typu presta... pssst... i to by było na tyle jeśli chodzi o dalszą jazdę. No bo gdyby to była dziurka, to łatki miałam ze sobą. Ale całej dętki, niestety, nie.
Chwilę stoję drapiąc się w kask. Na szczęście stoję tuż przy KEN'ie więc akurat widzę przejeżdżającego autem Krzycha z rowerem na dachu, zmierzającego do Kabat. Macham, zatrzymuje się. "Masz dętkę?" "Mam". Ufff, super... Wyciąga dętkę, porządną pompkę... ja w międzyczasie rozbebeszam koło i... O NIE! Dętka z samochodowym wentylem...! No i dupa, wentyl nie wejdzie w dziurkę w obręczy.
No nic, dzwonię do Krzyśka - "Gdzie jesteś?" - "Czekam na Kabatach" - "Masz dętkę?" - "Nie".
Cholera... no nic, żegnam się z Krzychem i życzę im miłej jazdy beze mnie bo zanim dotrę do chaty po dętkę to trochę czasu minie :(
Trochę z buta, rower na jednym ramieniu, na drugim, pod jedną pachą, pod drugą. W pewnym momencie słyszę za sobą "hihihihi" i moja mnie rowerzysta. Sądząc po znajomej kolorystyce roweru, znajomym błotniku i znajomym napisie "WKK" na tyłku, chyba Błażej z WKK. Niestety, nie reaguje na moje rozpaczliwe wrzaski ;) No nic. Zresztą nie wygląda na mającego ze sobą dętkę.
Uff jest metro. Jedną stację podjeżdżam sobie.
Docieram do domu, zmieniam dętkę. Pompuję. Coś kurcze dziwna jakaś. Jakby... za mała do mojej opony...? No tak, dętka, którą kupił mi Marek jakiś czas temu w kryzysowej sytuacji... do opony zdaje się 2.0, a ja mam 2.25. Męczę się, męczę... Spociłam się jak ruda mysz. Wkurzona w końcu rozbieram się z ciuchów, które miałam na dworze. Dopompowuję, jakoś to będzie.
Montując koło poruszam niechcący wajhę od czujnika od Garmina. Szlag! Oczywiście nie da się jej przekręcić do poprzedniej pozycji bez śrubokręta. Oczywiście potrzeba zupełnie innego śrubokręta niż w moim podręcznym "scyzoryku" narzędziowym. Dobra. Szafa z narzędziami, gmeru gmeru, dobra, jest odpowiedni śrubokręt. Odkręcam, poprawiam, zakręcam, zakładam koło.
Mija już godzina od mojej awarii. Wkurzona już mówię Markowi, że nie mam ochoty iść. On radzi, żebym jednak poszła bo będę wkurzona przez cały dzień. Może i racja. Ubieram się, idę.
Jazda poprawia mi nastrój, jest mi ciepło i przyjemnie, aura jest cudowna. Słonko świeci, rower dobrze jedzie. Trochę wmordewind, ale to dobrze, będzie w plecy przy powrocie.
W Lasku rozglądam się za chłopakami, ale nie spotykam ich.
Pełno ludzi, trzeba uważać żeby nie rozjechać jakiegoś szkraba albo początkującego narciarza :)
Zauważam, że ludzie coraz mniej patrzą na zimowych rowerzystów jak na świrów. Chyba się przyzwyczaili.
Zrobiłam parę pętelek. Dość ślisko, ale daje radę. Tempo dużo lepsze niż w niedzielę.
Wracam do domu zadowolona z wycieczki.






kat: S5
kadencja 77/118
rano tętno 58

ciężarki, stabilizacja, rozciąganie

Niedziela, 26 grudnia 2010 Kategoria trening, trening siłowy, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 01:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Miałam wczoraj biegać, ale... właśnie jakoś dużo było tych ale, więc w końcu nie poszłam biegać. Bo późno wstałam, śniadanie długo trwało a potem trzeba było już iść na pociąg (jechałam do rodziców Marka na resztę świąt). A potem siąpiło i było brzydko i ślisko.
Dlatego, w ramach rekompensaty, dzisiaj do zaplanowanych ćwiczeń stabilizujących dołożyłam siłę.
W ramach rozrywki zaś zamontowałam do rowera prezent choinkowy


Oczywiście jest śnieżnobiałe (jeszcze), tylko oświetlenie kiepskie.
Pierwszy kontakt pupy z siodełkiem dość przyjemny, wydaje się wygodniejsze niż poprzednie, ale siedziałam na nim tylko chwilkę bo dzisiaj rowerowania nie było w planie :) Ciekawe, jak będzie przy dłuższej jeździe.

przysiad z obciążeniem 3x20
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 2x13+14 na każdą rękę
step z obciążeniem 3x20 na każdą nogę
pompki 3x10, ostatnia seria z krótką przerwą po 5-ciu
wspięcia na palcach bez obciążenia 3x15
wiosłowanie na stojąco 3x17
brzuszki ze skrętem 3x20

stabilizacja - nowy rodzaj ćwiczeń, zalecony przez trenera
wypad z obciążeniem 3x4
pseudopompka na piłce rehabilitacyjnej 3x4

no i na koniec rozciąganie

KOW: 4
obciążenie 240

Alpe di Siusi - pożegnanie

Piątek, 10 grudnia 2010 Kategoria białe szaleństwo, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 05:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj wieczorem wypiliśmy parę toastów za to, aby ostatni dzień pobytu był taki, żeby nie chciało nam się wyjeżdżać. Chyba poskutkowało.
Pogoda była wymarzona. Lekki minusik, świeży śnieg z nocy, piękne słońce przez cały dzień.
Na początek zamieniłam się z Magdą na sprzęt. Ona chciała spróbować jazdy na desce, ja na nartach - numer buta ten sam... idealnie.
Okazało się, że nauczyć się "pierwszych kroków" na nartach jest o wiele łatwiej, niż na desce. Było świetnie, zaczęłam już coraz szybciej zjeżdżać. Jednak przy ostatnim zjeździe przed przerwą na knajping nabrałam w niekontrolowany sposób prędkości, nie umiałam się zatrzymać - skończyło się to oczywiście wywrotką... i dokręceniem skręconej w poniedziałek kostki, bo narta się nie wypięła. Na szczęście nic strasznego, ale wolałam jednak oddać już sprzęt Magdzie :)
Potem jeździłam już do końca na desce.






Dzisiaj 5h jeżdżenia... i naprawdę szkoda, że musimy już wracać do domu :(

Uwięzieni w zamieci

Czwartek, 9 grudnia 2010 Kategoria białe szaleństwo, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj świetnie nam się zjeżdżało z Dantercepies prawie aż do samej Corvary. Studiując mapkę narciarską regionu odkryliśmy, iż aby dostać się na Dantercepies nie musimy wcale jechać autem do Corvary. Możemy też zostawić je w Wolkenstein (które dla celów roboczych przezwaliśmy Wolfenstein), gdyż stamtąd jest gondolka bezpośrednio na Dantercepies.
Rano przywitał nas taki widok z okna

To był chyba drugi raz, gdy mieliśmy okazję zobaczyć ten szczyt spoza mgły. Trochę obawialiśmy się, że dzisiaj warunki pogodowe będą gorsze niż wczoraj.
Po drodze jednak chmury się rozwiały i słonko zaczęło na nas spoglądać.
Zatrzymaliśmy auto pod pierwszą kolejką gondolkową w Wolkenstein na jaką się natknęliśmy. Gdy już w niej siedzieliśmy, okazało się, iż nie prowadzi ona wcale na Dantercepies ale na Ciampinoi.
Stamtąd były tylko dwie trasy - trudna i bardzo trudna ;) Postanowiliśmy jednak chociaż raz z jechać z tej "łatwiejszej" - przenieść się w inne miejsce zawsze można, mająć karnet na całe Dolomiti.
Jak się okazało, stok był potwornie stromy, jeszcze bardziej potwornie oblodzony i nasze skromne umiejętności nie pozwoliły nam się cieszyć tym zjazdem. Ja spędziłam chyba z 80% stoku na tyłku i z 10% na brzuchu ;) Przy czym jeden zjazd na brzuchu był naprawdę imponujący - nie mogłam się zatrzymać przez tak na oko chyba z 10 metrów!
Zrobiliśmy parę fotek i postanowiliśmy się ewakuować, chociaż było przepięknie.




Podczas robienia tych zdjęć musiałam zdjąć rękawice. Palce mi zesztywniały w kilka sekund, bo bardzo mocno wiało.

Po dokładniejszej analizie mapki, odkryliśmy, że gondolka na Dantercepies jest niewiele dalej. Na Dantercepies najpierw pokrzepiliśmy się pysznym Eier mit Speck und Pommes :) a potem rozdzieliliśmy. Marcin na nartach ruszył na poszukiwanie łatwiejszych tras, zaś my na deskach podążyliśmy wczorajszą trasą w dół do Corvary. Na początku było prawie równie trudno jak na Campinoi, wiał poza tym silny wiatr, który albo zatrzymywał w miejscu albo popychał do granic utraty kontroli. Jednak udało nam się cało dotrzeć do stacji przesiadkowej kolejnego wyciągu gondolkowego. Tutaj ja zaprotestowałam i powiedziałam, że dalej nie jadę, dla mnie było zbyt trudno. Marek z Krzychem postanowili jednak sprawdzić, czy dalsza trasa jest równie trudna.






Po długich minutach mojego oczekiwania chłopcy wyłonili się z gondolki i poinformowali, że dalej jest już lepiej. No to ruszyliśmy dalej.
Faktycznie, dalej było łatwiej, trochę spokojniej, mniej lodu. Dojechaliśmy do ostatniego wyciągu, którym zjeżdżało się do Corvary i tu pozwiedzaliśmy lokalne stoki. Trochę tu, trochę tam. Gdy wjeżdżaliśmy na Colfosco, wiatr był tak potężny, że co jakiś czas zatrzymywali wyciąg. Na górze, zimny wiatr całkiem zamroził mi usta - znieczulenie, jak u dentysty :)
Zjechaliśmy ostatni raz i postanowiliśmy wracać na Dantercepies a stamtąd w dół gondolką do auta. Czekała nas długa podróż wyciągami.
Niestety, okazało się, iż wyciągi powyżej zostały w międzyczasie pozamykane z powodu zamieci! Pozostało nam jedynie udać się do Corvary i stamtąd szukać transportu do Wolkenstein. Dowiedzieliśmy się także, że zamknięta została na jakiś czas przełęcz Passo Gardena i trzeba czekać do godz. 16tej żeby przez nią przejechać!
I weź tu wróć do domu!...
No cóż. Zjechaliśmy do Corvary, gdzie spotkaliśmy się z Marcinem, który już tam był. Na chwilę skoczyliśmy do kafejki żeby się rozgrzać. Było w niej pełno ludzi, widać wszyscy akurat po tych wieściach zeszli ze stoków. Ja z Markiem poszliśmy dowiedzieć się o jakiś transport. Okazało się, że jest autokar, który tam właśnie rusza - niestety... nie chciał poczekać na resztę ekipy, która została w kafejce :(
Potem poinformowano nas, że do Wolkenstein można się dostać jedynie taryfą, na którą trzeba czekać. No to czekaliśmy. Po 1,5 h, gdy przez cały czas taryfa przyjechała tylko jedna, a nikt z odjeżdżających nie chciał nas podrzucić, wkurzeni postanowiliśmy lokalnym skibusem udać się do "centrum" Corvary i tam szukać ratunku. Tu jednak również nie było pomocy. Dopiero w knajpie sympatyczny barman dał mi wizytówkę do Taxi. Udało mi się jakoś dogadać i taksówka przyjechała po nas bardzo szybko.
Wiózł nas przez otwartą już przełęcz Gardena. Na przełęczy hulał huragan, tumany śniegu waliły w każdą stronę i nie było widać nic poza światłami samochodu. Poza tym było ślisko i kręto, jak zwykle tutaj. Taryfa nie miała łańcuchów (!) Taksówkarz jednak prowadził tak, jakby nigdy nic innego nie robił tylko zasuwał w zamieci przez przełęcz. Pewnie, spokojnie, nie przejmując się uślizgującymi się od czasu do czasu kołami.
Podwiózł nas aż do naszego samochodu. Za tę wyprawę zapłaciliśmy mu 65 Euro, co uznaliśmy za bardzo niewygórowaną kwotę za ten kurs... gotowi byliśmy zapłacić dużo więcej byle być już na miejscu :)
Ale czekał nas jeszcze powrót autem. Na szczęście warunki w drodze z Wolkenstein do Castelrotto były już dużo lepsze. W Castelrotto zatrzymaliśmy się na pyszną pizzę.
To nie był koniec niespodzianek na ten dzień. Na zwykle całkiem pustej drodze z Castelrotto do St. Vigil, gdzie mieszkaliśmy, było pełno aut jadących w przeciwnym kierunku! Trzeba było ciągle ustępować, bo droga była szeroka na jedno auto. Doszliśmy do wniosku, że chyba musieli zrobić tędy jakiś objazd ze względu na złe warunki.
Dotarliśmy do domu całkiem wyczerpani i podjęliśmy gremialną decyzję, że jutro nie wystawiamy nosa dalej niż do Alpe di Siusi :)
Tylko 4h deskowania, ale ile emocji...!

Alta Badia

Środa, 8 grudnia 2010 Kategoria białe szaleństwo, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 06:00 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj, gdy my łaziliśmy po Bolzano, reszta ekipy odwiedziła Alta Badię i zaliczyła fragment trasy narciarsko-wyciągowej Sella Ronda. Przynieśli piękne, słoneczne zdjęcia. A więc dzisiaj ruszyliśmy wszyscy w to samo miejsce.
Mapka dojazdu do miejscowości Corvara

Najciekawszy z tego jest profil wysokości. Najwyższy punkt, przez jaki przejechaliśmy autem leży na wysokości ponad 2100 m (przełęcz Passo Gardena). Było potwornie kręto, wąsko, z boku przepaść. Miejscami mocno ślisko. Średnia prędkość koło 30 km/h... Masakra :) Najgorsze jest to, że tutaj wszystkie drogi są takie...
6 h deskowania.
Rano było okropnie - deszcz padał, było ciepło i zapowiadało się, że nie będzie dzisiaj warunków do jeżdżenia. Ciuchy mieliśmy przemoczone już po wjechaniu pierwszym wyciągiem krzesełkowym... Potem było już tylko gorzej. Dotarliśmy kilkoma wyciągami na Dantercepies.

Tam też mokro, ale jakby mniej padało. Postanowiliśmy jednak pozjeżdżać.
Po południu na szczęście pogoda się nieco poprawiła. Przestało siąpić i troszkę spadła temperatura. Śnieg się zrobił mniej mokry.

Dantercepies




Chmura wpadła do kotlinki i zatrzymała się tam :)


Z Dantercepies dało się zjechać prawie aż do samej Corvary na desce :D

Bolzano

Wtorek, 7 grudnia 2010 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, białe szaleństwo
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: km/h:
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszej kraksie musiałam dzisiaj zrobić dzień przerwy. Kostka i kolano mnie całkiem nieźle bolą :( Martwię się trochę, czy to nie koniec snowboardowania na ten wyjazd...
Oprócz mnie również Marek, Tomek i Magda postanowili zrobić sobie przerwę na leczenie zakwasów. Zdecydowaliśmy się zatem odwiedzić stolicę regionu, Bolzano. Zajrzeliśmy do Muzeum Historii Naturalnej i Muzeum Archeologicznego. Tu można obejrzeć słynną mumię lodową Ötzi (obrazek z Wikipedii bo niestety nie można było robić zdjęć)


Dojazd do Bolzano


Gdzie koła poniosą

Sobota, 27 listopada 2010 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, >50 km
Km: 57.19 Km teren: 0.00 Czas: 03:37 km/h: 15.81
Pr. maks.: 30.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: 2129kcal Podjazdy: 271m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Na dzisiaj zaplanowany miałam rozjazd 60 km. Gdzie by tu pojechać, żeby tyle wyszło, a jednocześnie żeby móc w miarę szybko wrócić, gdyby się okazało, że jest okropnie zimno... niezły dylemat. Po namyślę uznałam, że pojadę w stronę Powsina a potem będę się zastanawiać co dalej. I tak jechałam, gdzie koła poniosą... zwiedziłam różne okoliczne wioski wokół Konstancina, byłam nad Wisłą, w Kępie Potockiej zwiedziłam Vettenfall, obejrzałam z bliska elektrociepłownię Siekierki, skręciłam na Wilanów i wróciłam przez Lasek Kabacki.
Na początku było mi całkiem przyjemnie, zwłaszcza w Lasku Kabackim. Po trzydziestym km jednak zaczęłam się zastanawiać, czy nie skrócić wycieczki i nie dokończyć treningu na trenażerze. Zatem zaczęłam wracać. I tak wracałam trochę naokoło, że w Lasku Kabackim zrobiło się 50 km. Całe szczęście, że zabrałam ze sobą nieprzewiewną kurtkę i rękawice narciarskie :) Było mi ciepło, tylko palce u stóp mi zmarzły z lekka...

Zima idzie


Mazowieckie krajobrazy



Elektrociepłownia Siekierki. To oni zabrali słońce! Foto z komórki bo aparat odmówił współpracy na tym zimnie :)


A po drodze:
- jechał przede mną samochodem koleś i tak głośno łupał muzą, że zagłuszał mi moją, której słuchałam przez słuchawki
- widziałam całkiem sporo rowerzystów, niektórzy nawet machali
- widziałam TABUNY biegaczy, zwłaszcza w Lasku Kabackim
- jakiś koleś lansował się przede mną ze dwa kilometry na Scale 30... kurczę, chyba wiedział, jak mnie zdenerwować ;) śmieszne jednak było to, że jechał w kasku narciarskim czy snowboardowym i w goglach... przynajmniej w uszy mu nie było zimno :) ale mi też nie było zimno w uszy bo sobie założyłam buffa jak komin na głowę i szyję :)
- znowu zgubiłam cholerną blaszkę od cholernego pedału spd... jak babcię kocham, na nowy sezon kupuję Cranki.



KAT: E2
kadencja 81/112
KOW: 6
obciążenie 1302

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum