Wpisy archiwalne w kategorii
ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%) |
Czas w ruchu: | 707:49 |
Średnia prędkość: | 17.31 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.40 km/h |
Suma podjazdów: | 7583 m |
Maks. tętno maksymalne: | 181 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (94 %) |
Suma kalorii: | 37753 kcal |
Liczba aktywności: | 335 |
Średnio na aktywność: | 36.29 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Mazovia MTB Pułtusk
Niedziela, 5 września 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 55.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:53 | km/h: | 19.08 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 (100%) | HRavg | 164( 94%) |
Kalorie: | 2852kcal | Podjazdy: | 215m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyznam się, że obawiałam się tego startu. Po nieudanym maratonie w Otwocku i kolejnym nieudanym w Piasecznie oraz późniejszej wywrotce na zjeździe z Prehyby (która, jak się okazało, nie była taka niegroźna jak mi się wydawało - kolano mnie boli do tej pory), miałam strasznego pietra. Obawiałam się błota, wywrotki, tłoku i w ogóle wszystkiego. Do tego stopnia, że stojąc w sektorze miałam tętno 120... zwykle jest koło 100 :)
Na szczęście obawiałam się całkowicie niepotrzebnie. Trasa była łatwa, nawet jak na moje skromne umiejętności techniczne.
Start na rynku w Pułtusku. Trochę kostki, ale niedużo. Trzeba uważać na szkła bo jest ich na rynku sporo. Dalej spory kawał asfaltu - tu można się rozpędzić i wyprzedzić maruderów z mojego sektora (9), a może nawet kilku maruderów z sektora wyżej ;) Daleki sektor daje tę satysfakcję, że raczej wyprzedzam niż jestem wyprzedzana. Zresztą na asfalcie i szutrach "I am the King", co daje się zauważyć - wyprzedzam wszystkich w zasięgu wzroku ;)
Gorzej z jazdą terenową...
Po odcinku racingowym nagła zmiana terenu i pierwsze górki. Oczywiście robi się zator bo sporo osób wprowadza rowery na piechotę. Jestem zmuszona także zsiąść i wprowadzać bo jest korek. Ze trzy razy musiałam na tym odcinku zejść z roweru, choć nie tylko ze względu na korek ale też ze względu na brak techniki :) Górki są częściowo mocno piaszczyste i moje łydki nie starczają na ich przejechanie.
Dalej już prosta, łatwa droga - szutry, ścieżki. Fajnie ubite.
Momentami jest trochę piaszczyście. Zapomniałam oczywiście spuścić trochę powietrza z kół przed startem (są nabite na maksa). Tylna opona trochę tańczy, ale odkrywam, że jak ją nieco dociążę to jest lepiej. W każdym razie nie zatrzymuję się na żadnym piachu, który jest na płaskim - mam z tego satysfakcję.
Kolejną satysfakcję mam z faktu, że olewam kolejkę czekającą na przejście błotną kładką po strumyku, który jest niedługo potem. Zyskuję dzięki temu co najmniej 6 miejsc - przejeżdżam środkiem, ufając ocenie organizatora, że głębokość około 20 cm (na szczęście okazało się to prawdą). Chociaż ledwo unikam podczas tego manewru plastikowej butelki wystającej z dna i wywrotki ;)
Błoto na trasie jest w niewielu miejscach i całkowicie przejezdne. Przez "groble" na kałużach oraz przez dwie kałuże środkiem przemykam nawet nie zwalniając :) Droga jest piękna widokowo. Między innymi lecimy po rozlewiskach Narwi (o dziwo, tutaj jest całkiem sucho a nawet piaszczyście).
Gdzieś po drodze wypadek. Na zakręcie leży dziewczyna z rozwalonym krwawiącym udem. Zatrzymuje się, ale ona macha ręką i mówi, że pomoc już wezwana. Więc jadę dalej. Potem, gdzieś dalej jeszcze natykam się na karetkę, zbierają kogoś. Zwalniam trochę, ale lecę dalej.
Pierwszy bufet olewam bo organizatorzy usytuowali go przy największej łasze piachu, jaką tylko udało im się znaleźć. Gdybym postanowiła się tam zatrzymać, to już bym nie ruszyła i musiałabym przejść ten odcinek na piechotę. Dlatego przejeżdżam trochę bokiem pod bufetowym namiotem ;) i lecę dalej.
Wyprzedzam dużo ludzi ale na 35 kilometrze łapie mnie kryzys. Nogi nie chcą kręcić a w łydki łapią mnie skurcze. Teraz inni mają okazję mnie minąć. Na szczęście kolejny bufet niedaleko. Łapczywie piję prawię całą butlę Powerade. Po kolejnych 5 km kryzys mija i dostaję nowy zastrzyk sił. Do kolejnego odcinka górek (tego samego co był na początku) zasuwam aż miło. Ścigam się z jakąś dziewczyną z napisem "Posnet" na pupie ;) (niestety, nie udało mi się dostrzec numeru). Najpierw ona mnie wyprzedza, potem ja ją. Obie zsiadamy na piaszczystym podjeździe i zamieniamy parę słów - ona z piątego sektora, ale miała awarię roweru i straciła 15 minut. Niestety, jest szybsza na podejściu i zjeździe i ucieka mi po tej górce. Już jej nie doganiam. Być może była to Hania, bo w Open jest o miejsce przede mną na mecie (2:51:50)
Dalej znowu trudności mi sprawiają piaszczyste podjazdy. Jest ich na szczęście niedużo więc po ich przejechaniu rozpędzam się i prawie cały czas zasuwam 30-stką aż do mety. Na wale nad Narwią wyprzedzam ze trzech chłopaków. Komuś krzyczę "fajny masz numer!" (3666). Śmieje się i zaczyna mnie gonić. Siedzi mi na kole aż do mety. Krzyczy do mnie jeszcze "ale się fajnie załapałem!". Tuż przed metą jakiś kibic nadaje do mnie "Dawaj, jeszcze tylko 200 metrów!" Dostaję mentalnego kopa i trochę chyba gubię "ogon". Na metę "ogon" wjeżdża chwilę po mnie i dziękuje mi, że go pociągnęłam (ale czas i tak miał o 10 sekund lepszy), podajemy sobie ręce.
Za metą czeka na mnie już mój Marek, i kilku startujących znajomych: Tomek, który jak zwykle jest niezły (2:35:28), Krzysiek, który przebił się do kolejnego sektora, tj. 6 a przy okazji wyszedł na prowadzenie w ratingu w naszym małym teamie (2:41:16), Olaf (2:50:42) i jeszcze żona kolegi Benka z synem (jechali razem Hobby). Czekamy dość długo na drugiego Krzyśka (3:36:15), który debiutował dzisiaj.
W międzyczasie gdzieś mi przez chwilkę miga Damian wracający z Giga (3:34:06 - to niesamowite, że prawie dwa razy dłuższy dystans jedzie w czasie zbliżonym do mojego na Mega). Przejeżdża kawałek obok mnie, po czym zawraca. Krzyczę mu "Cześć Damian". Chyba mnie z początku nie poznał :) Liczy na 1 sektor. Zamieniamy dwa słowa ale ucieka do znajomych.
Kręcimy się potem jeszcze chwilę po rynku. Ciasto, izotonik, pomarańcze :)
Czuję się bardzo dobrze. Zadowolona, że wyszło poniżej 3h.


Czas: 2:52:36
Open: 28/36
Kat: 10/14
Miejsca co prawda nie za dobre, ale czasowo fajnie. Była łatwa trasa więc wszystkie laski szybko jechały.
Aha, no i awans z 9 sektora do 4 (!)
Kadencja: 80/113
Na szczęście obawiałam się całkowicie niepotrzebnie. Trasa była łatwa, nawet jak na moje skromne umiejętności techniczne.
Start na rynku w Pułtusku. Trochę kostki, ale niedużo. Trzeba uważać na szkła bo jest ich na rynku sporo. Dalej spory kawał asfaltu - tu można się rozpędzić i wyprzedzić maruderów z mojego sektora (9), a może nawet kilku maruderów z sektora wyżej ;) Daleki sektor daje tę satysfakcję, że raczej wyprzedzam niż jestem wyprzedzana. Zresztą na asfalcie i szutrach "I am the King", co daje się zauważyć - wyprzedzam wszystkich w zasięgu wzroku ;)
Gorzej z jazdą terenową...
Po odcinku racingowym nagła zmiana terenu i pierwsze górki. Oczywiście robi się zator bo sporo osób wprowadza rowery na piechotę. Jestem zmuszona także zsiąść i wprowadzać bo jest korek. Ze trzy razy musiałam na tym odcinku zejść z roweru, choć nie tylko ze względu na korek ale też ze względu na brak techniki :) Górki są częściowo mocno piaszczyste i moje łydki nie starczają na ich przejechanie.
Dalej już prosta, łatwa droga - szutry, ścieżki. Fajnie ubite.
Momentami jest trochę piaszczyście. Zapomniałam oczywiście spuścić trochę powietrza z kół przed startem (są nabite na maksa). Tylna opona trochę tańczy, ale odkrywam, że jak ją nieco dociążę to jest lepiej. W każdym razie nie zatrzymuję się na żadnym piachu, który jest na płaskim - mam z tego satysfakcję.
Kolejną satysfakcję mam z faktu, że olewam kolejkę czekającą na przejście błotną kładką po strumyku, który jest niedługo potem. Zyskuję dzięki temu co najmniej 6 miejsc - przejeżdżam środkiem, ufając ocenie organizatora, że głębokość około 20 cm (na szczęście okazało się to prawdą). Chociaż ledwo unikam podczas tego manewru plastikowej butelki wystającej z dna i wywrotki ;)
Błoto na trasie jest w niewielu miejscach i całkowicie przejezdne. Przez "groble" na kałużach oraz przez dwie kałuże środkiem przemykam nawet nie zwalniając :) Droga jest piękna widokowo. Między innymi lecimy po rozlewiskach Narwi (o dziwo, tutaj jest całkiem sucho a nawet piaszczyście).
Gdzieś po drodze wypadek. Na zakręcie leży dziewczyna z rozwalonym krwawiącym udem. Zatrzymuje się, ale ona macha ręką i mówi, że pomoc już wezwana. Więc jadę dalej. Potem, gdzieś dalej jeszcze natykam się na karetkę, zbierają kogoś. Zwalniam trochę, ale lecę dalej.
Pierwszy bufet olewam bo organizatorzy usytuowali go przy największej łasze piachu, jaką tylko udało im się znaleźć. Gdybym postanowiła się tam zatrzymać, to już bym nie ruszyła i musiałabym przejść ten odcinek na piechotę. Dlatego przejeżdżam trochę bokiem pod bufetowym namiotem ;) i lecę dalej.
Wyprzedzam dużo ludzi ale na 35 kilometrze łapie mnie kryzys. Nogi nie chcą kręcić a w łydki łapią mnie skurcze. Teraz inni mają okazję mnie minąć. Na szczęście kolejny bufet niedaleko. Łapczywie piję prawię całą butlę Powerade. Po kolejnych 5 km kryzys mija i dostaję nowy zastrzyk sił. Do kolejnego odcinka górek (tego samego co był na początku) zasuwam aż miło. Ścigam się z jakąś dziewczyną z napisem "Posnet" na pupie ;) (niestety, nie udało mi się dostrzec numeru). Najpierw ona mnie wyprzedza, potem ja ją. Obie zsiadamy na piaszczystym podjeździe i zamieniamy parę słów - ona z piątego sektora, ale miała awarię roweru i straciła 15 minut. Niestety, jest szybsza na podejściu i zjeździe i ucieka mi po tej górce. Już jej nie doganiam. Być może była to Hania, bo w Open jest o miejsce przede mną na mecie (2:51:50)
Dalej znowu trudności mi sprawiają piaszczyste podjazdy. Jest ich na szczęście niedużo więc po ich przejechaniu rozpędzam się i prawie cały czas zasuwam 30-stką aż do mety. Na wale nad Narwią wyprzedzam ze trzech chłopaków. Komuś krzyczę "fajny masz numer!" (3666). Śmieje się i zaczyna mnie gonić. Siedzi mi na kole aż do mety. Krzyczy do mnie jeszcze "ale się fajnie załapałem!". Tuż przed metą jakiś kibic nadaje do mnie "Dawaj, jeszcze tylko 200 metrów!" Dostaję mentalnego kopa i trochę chyba gubię "ogon". Na metę "ogon" wjeżdża chwilę po mnie i dziękuje mi, że go pociągnęłam (ale czas i tak miał o 10 sekund lepszy), podajemy sobie ręce.
Za metą czeka na mnie już mój Marek, i kilku startujących znajomych: Tomek, który jak zwykle jest niezły (2:35:28), Krzysiek, który przebił się do kolejnego sektora, tj. 6 a przy okazji wyszedł na prowadzenie w ratingu w naszym małym teamie (2:41:16), Olaf (2:50:42) i jeszcze żona kolegi Benka z synem (jechali razem Hobby). Czekamy dość długo na drugiego Krzyśka (3:36:15), który debiutował dzisiaj.
W międzyczasie gdzieś mi przez chwilkę miga Damian wracający z Giga (3:34:06 - to niesamowite, że prawie dwa razy dłuższy dystans jedzie w czasie zbliżonym do mojego na Mega). Przejeżdża kawałek obok mnie, po czym zawraca. Krzyczę mu "Cześć Damian". Chyba mnie z początku nie poznał :) Liczy na 1 sektor. Zamieniamy dwa słowa ale ucieka do znajomych.
Kręcimy się potem jeszcze chwilę po rynku. Ciasto, izotonik, pomarańcze :)
Czuję się bardzo dobrze. Zadowolona, że wyszło poniżej 3h.


Czas: 2:52:36
Open: 28/36
Kat: 10/14
Miejsca co prawda nie za dobre, ale czasowo fajnie. Była łatwa trasa więc wszystkie laski szybko jechały.
Aha, no i awans z 9 sektora do 4 (!)
Kadencja: 80/113
spotkanie z Czerwonym Bykiem
Piątek, 3 września 2010 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 26.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:12 | km/h: | 22.29 |
Pr. maks.: | 48.49 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 1156kcal | Podjazdy: | 263m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano było mocno rześko (9,5 stopnia). Ale ponieważ słonko świeciło, postanowiłam jeszcze nie zakładać nogawek, choć wzięłam je ze sobą na wszelki wypadek. Trochę tego żałowałam bo w połowie drogi do pracy nadeszła strasznie sina chmura i zaczął z niej padać lodowaty deszczyk. Uznałam, że wytrwam te 15 minut i nie marnując czasu na gmeranie w plecaku pojechałam dalej. No i dobrze, bo zaraz przestało padać :)
Powrót przy pięknym słonku a po drodze, na Pl. Trzech Krzyży napotkałam oto taki widok (aż się zatrzymałam, żeby fotki pocykać):




A to w ramach przygotowań do tej imprezy
Opis linka
Powrót przy pięknym słonku a po drodze, na Pl. Trzech Krzyży napotkałam oto taki widok (aż się zatrzymałam, żeby fotki pocykać):




A to w ramach przygotowań do tej imprezy
Opis linka
Długopole Dolne - Wodospad Wilczki i powrót inną trasą
Piątek, 30 lipca 2010 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 32.57 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:04 | km/h: | 15.76 |
Pr. maks.: | 47.16 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 369m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzielna Magda poprowadziła nas wprost do celu, głównie szosą, ale był też kawałek terenowy. Około 10 km po miedzach, wyjeżdżonych traktorami i podeszłych wodą koleinach, ściernisku, polu macierzanki i lesie :) Powrót szosą bo nie chcieliśmy ryzykować powtórnej wizyty w macierzance ;)



kadencja 63



kadencja 63
Witów - Droga pod Reglami - Zakopane - Powst. Śląskich - Nędzy - Kościelisko - Rysułówka - Roztoki - Witów
Środa, 21 lipca 2010 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 32.03 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 02:55 | km/h: | 10.98 |
Pr. maks.: | 54.40 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 588m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ja wiem, że jestem straszna noga jeśli chodzi o jazdę terenową. Ale to już lekka przesada. Ten kto oznaczył Drogę pod Reglami jako szlak rowerowy powinien sam się nim przejechać :) Sporo stromych podjazdów po kamulcach, zwłaszcza wilgotnych (bo aura taka była tego dnia) - sama rozkosz...
W Zakopanem złapała nas ulewa ale za to przy powrocie była już tęcza i piękne widoki z ul. Powstańców Śląskich

kadencja 58
W Zakopanem złapała nas ulewa ale za to przy powrocie była już tęcza i piękne widoki z ul. Powstańców Śląskich

kadencja 58
Szczawnica - Czerwony Klasztor - zapora na jez. Sromowiec - Czerwony Klasztor - Szczawnica
Czwartek, 3 czerwca 2010 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 44.00 | Km teren: | 38.00 | Czas: | 02:32 | km/h: | 17.37 |
Pr. maks.: | 53.90 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zaraz po porannym przyjeździe do Szczawnicy postanowiliśmy nie marnować pięknej pogody (bo zapowiadali burze). Zamiast pójść odespać nocną podróż, postanowiliśmy zrobić lekką wycieczkę do Czerwonego Klasztoru.
Droga prowadziła znanym znakowanym szlakiem najpierw wzdłuż potoku Grajcarek a potem wzdłuż Dunajca.

Zarówno Dunajec jak i Grajcarek wyglądały dość groźnie po serii ulew i powodzi. Woda była wzburzona, brunatna i bardzo wysoka.


W spokojnym tempie dojechaliśmy do Czerwonego Klasztoru. Tu, na chwilę zatrzymaliśmy się przy miejscu startu spływów Dunajcem.

Stąd roztaczał się widok na Trzy Korony.

Przejechaliśmy przez Dunajec mostkiem w Czerwonym Klasztorze do Sromowców Niżnych.

Marek koniecznie chciał zobaczyć osuwisko, o którym było głośno w radiu ("Sromowce Niżne odcięte od świata"). Skierowaliśmy się więc dalej w stronę Sromowców Wyżnych. Okazało się, że faktycznie osuwisko było spore, ale droga już jest przejezdna. Ale skoro już tak daleko zajechaliśmy, to postanowiliśmy trochę wydłużyć wycieczkę. Dojechaliśmy aż do zapory w Sromowcach Wyżnych, zaliczając po drodze straszliwie długi, choć niezbyt strony podjazd o przewyższeniu około 100m. Żałuję, że nie wzięłam ze sobą pulsometru ;). Potem zaliczyliśmy za to mega zjazd, osiągając oszałamiającą prędkość 53,9 km/h (choć to nie był rekord prędkości z jaką jechałam na rowerze).
Zaporą przejechaliśmy znów na drugą stronę. Wróciliśmy po słowackiej stronie, przez Lysa, Majere i Czerwony Klasztor, po lewej mając Trzy Korony.
Tam wjechaliśmy na znaną już nam trasę rowerową, którą dojechaliśmy do Szczawnicy.
średnia kadencja 61
Droga prowadziła znanym znakowanym szlakiem najpierw wzdłuż potoku Grajcarek a potem wzdłuż Dunajca.

Zarówno Dunajec jak i Grajcarek wyglądały dość groźnie po serii ulew i powodzi. Woda była wzburzona, brunatna i bardzo wysoka.


W spokojnym tempie dojechaliśmy do Czerwonego Klasztoru. Tu, na chwilę zatrzymaliśmy się przy miejscu startu spływów Dunajcem.

Stąd roztaczał się widok na Trzy Korony.

Przejechaliśmy przez Dunajec mostkiem w Czerwonym Klasztorze do Sromowców Niżnych.

Marek koniecznie chciał zobaczyć osuwisko, o którym było głośno w radiu ("Sromowce Niżne odcięte od świata"). Skierowaliśmy się więc dalej w stronę Sromowców Wyżnych. Okazało się, że faktycznie osuwisko było spore, ale droga już jest przejezdna. Ale skoro już tak daleko zajechaliśmy, to postanowiliśmy trochę wydłużyć wycieczkę. Dojechaliśmy aż do zapory w Sromowcach Wyżnych, zaliczając po drodze straszliwie długi, choć niezbyt strony podjazd o przewyższeniu około 100m. Żałuję, że nie wzięłam ze sobą pulsometru ;). Potem zaliczyliśmy za to mega zjazd, osiągając oszałamiającą prędkość 53,9 km/h (choć to nie był rekord prędkości z jaką jechałam na rowerze).
Zaporą przejechaliśmy znów na drugą stronę. Wróciliśmy po słowackiej stronie, przez Lysa, Majere i Czerwony Klasztor, po lewej mając Trzy Korony.
Tam wjechaliśmy na znaną już nam trasę rowerową, którą dojechaliśmy do Szczawnicy.
średnia kadencja 61
Mazovia MTB Piaseczno
Niedziela, 23 maja 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 63.00 | Km teren: | 63.00 | Czas: | 04:19 | km/h: | 14.59 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
jedno słowo... MASAKRA
Kolega Tomek postraszył mnie na początku że ojojoj strasznie, błoto wszędzie, kałuże i bajorka. Faktycznie, przez pierwsze 20 km było trochę błota ale niegroźne, w większości przejezdne. Pierwsze 20 km zajęło mi około godzinę, więc zapowiadał się niezły czas. Zadowolona, wysłałam mojemu Markowi smsa, że "nie jest tak źle" :)
W "złą godzinę". Bo od około 25 kilometra się zaczęło... bajora, bagna, bajora bagna. Po ośki.

Na początku próbowałam obchodzić jakoś te bajora bokiem, ale w pewnym momencie natrafiłam na takie, gdzie po prostu nie było gdzie przejść bokiem. No to sru, środkiem... I doszłam do wniosku, że już lepiej środkiem bo przynajmniej woda trochę chłodzi zmęczone nogi :) Jak na moje oko to z 10 km (w sumie) z całej trasy to były takie właśnie bajora, kompletnie nie do przebycia dla mnie suchą nogą. Z piętnaście km to były w miarę przejezdne błota (przejezdne z prędkością około 10 km/h i kierownica uciekała na wszystkie strony). Pozostałą część stanowiły leśne ubite drogi/zabłocone szutry i trochę asfaltu. Ten asfalt to chyba dali w celu wytrząśnięcia sobie błota z bieżnika na twarz :) I tak właściwie do samej mety... Nawet ci z Fit mieli okropnie...
Drugi "paśnik" był trochę za daleko. Picie mi się skończyło gdzieś z 20 km od pierwszego bufetu i od pewnego momentu myślałam tylko o tym, żeby się czegoś napić. Na drugim bufecie wytrąbiłam butelkę wody i dwa kubeczki izotonika. Dobiła mnie kompletnie dziewczynka, która spytała mnie tam "czy to już wszyscy z sześćdziesiątki?". Ja na to, że nie, chyba nie wszyscy... mam nadzieję, że nie wszyscy :) (jak się okazało w wynikach, to chyba jednak byli już wszyscy...)
Pod koniec trochę sił dodał mi Damian, który wyprzedził mnie jadąc Giga i spytał złośliwie, czy nie trzeba mnie popchnąć :)
Dojechałam na metę w takim stanie, że Marek z Tomkiem się przerazili moim wyglądem (nie mam na myśli błota). Nawet nie miałam siły jeść tego pysznego ciasta, które zawsze jest na koniec.
Ogólnie rzecz biorąc to organizatorzy trochę przesadzili z błotem. Wiedząc, że była burza w nocy, powinni skrócić trasę. Do 45 km byłoby w miarę w porządku. Ale 62 km w takiej potwornej masakrze błotnej dla mnie było po prostu kompletnie wypluwające. Po czterech godzinach nienawidziłam roweru i miałam ochotę pieprznąć nim w krzaki i usiąść w tym błocie i zostać zjedzona przez komary. Nie zrobiłam tego tylko z tego powodu, że to nie wina roweru a poza tym kto by potem stamtąd zebrał moje zwłoki ;)


Wyniki naprawdę niezachęcające, zwłaszcza po kompletnie nieudanym starcie w Otwocku (awaria): 37/39 open, 14/15 kat. Ale jakimś cudem przesunęłam się o sektor do góry...
Natomiast bardzo jestem zadowolona z pracy rowerka. Nic się nie zepsuło, wszystko działało na tip-top, przerzutki, hamulce, naprawdę super - mimo oblepiającego wszystko błocka. Trochę miałam trudności z wpinaniem się w spd po co bardziej błotnych odcinkach ale kilkukrotne kopnięcie w pedał troche pomaga ;)
Kolega Tomek postraszył mnie na początku że ojojoj strasznie, błoto wszędzie, kałuże i bajorka. Faktycznie, przez pierwsze 20 km było trochę błota ale niegroźne, w większości przejezdne. Pierwsze 20 km zajęło mi około godzinę, więc zapowiadał się niezły czas. Zadowolona, wysłałam mojemu Markowi smsa, że "nie jest tak źle" :)
W "złą godzinę". Bo od około 25 kilometra się zaczęło... bajora, bagna, bajora bagna. Po ośki.

Na początku próbowałam obchodzić jakoś te bajora bokiem, ale w pewnym momencie natrafiłam na takie, gdzie po prostu nie było gdzie przejść bokiem. No to sru, środkiem... I doszłam do wniosku, że już lepiej środkiem bo przynajmniej woda trochę chłodzi zmęczone nogi :) Jak na moje oko to z 10 km (w sumie) z całej trasy to były takie właśnie bajora, kompletnie nie do przebycia dla mnie suchą nogą. Z piętnaście km to były w miarę przejezdne błota (przejezdne z prędkością około 10 km/h i kierownica uciekała na wszystkie strony). Pozostałą część stanowiły leśne ubite drogi/zabłocone szutry i trochę asfaltu. Ten asfalt to chyba dali w celu wytrząśnięcia sobie błota z bieżnika na twarz :) I tak właściwie do samej mety... Nawet ci z Fit mieli okropnie...
Drugi "paśnik" był trochę za daleko. Picie mi się skończyło gdzieś z 20 km od pierwszego bufetu i od pewnego momentu myślałam tylko o tym, żeby się czegoś napić. Na drugim bufecie wytrąbiłam butelkę wody i dwa kubeczki izotonika. Dobiła mnie kompletnie dziewczynka, która spytała mnie tam "czy to już wszyscy z sześćdziesiątki?". Ja na to, że nie, chyba nie wszyscy... mam nadzieję, że nie wszyscy :) (jak się okazało w wynikach, to chyba jednak byli już wszyscy...)
Pod koniec trochę sił dodał mi Damian, który wyprzedził mnie jadąc Giga i spytał złośliwie, czy nie trzeba mnie popchnąć :)
Dojechałam na metę w takim stanie, że Marek z Tomkiem się przerazili moim wyglądem (nie mam na myśli błota). Nawet nie miałam siły jeść tego pysznego ciasta, które zawsze jest na koniec.
Ogólnie rzecz biorąc to organizatorzy trochę przesadzili z błotem. Wiedząc, że była burza w nocy, powinni skrócić trasę. Do 45 km byłoby w miarę w porządku. Ale 62 km w takiej potwornej masakrze błotnej dla mnie było po prostu kompletnie wypluwające. Po czterech godzinach nienawidziłam roweru i miałam ochotę pieprznąć nim w krzaki i usiąść w tym błocie i zostać zjedzona przez komary. Nie zrobiłam tego tylko z tego powodu, że to nie wina roweru a poza tym kto by potem stamtąd zebrał moje zwłoki ;)


Wyniki naprawdę niezachęcające, zwłaszcza po kompletnie nieudanym starcie w Otwocku (awaria): 37/39 open, 14/15 kat. Ale jakimś cudem przesunęłam się o sektor do góry...
Natomiast bardzo jestem zadowolona z pracy rowerka. Nic się nie zepsuło, wszystko działało na tip-top, przerzutki, hamulce, naprawdę super - mimo oblepiającego wszystko błocka. Trochę miałam trudności z wpinaniem się w spd po co bardziej błotnych odcinkach ale kilkukrotne kopnięcie w pedał troche pomaga ;)
Mazovia MTB Otwock
Niedziela, 9 maja 2010 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 42.35 | Km teren: | 42.35 | Czas: | 03:04 | km/h: | 13.81 |
Pr. maks.: | 39.34 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
kicha na całego. na 20tym kilometrze zgubiłam śruby od bloku SPD i w związku z tym musiałam jechać bez lewego bloku resztę trasy. gdyby nie to, byłabym ze 40 minut wcześniej na mecie :(
a tak: open 50/58, w swojej kat. wiekowej 19/26
ale w sumie to pierwszy raz w SPD na zawodach i całkiem fajnie i dość pewnie mi się jechało (aż do odpadnięcia bloku)
a tak wyglądam na finiszu:

a tak: open 50/58, w swojej kat. wiekowej 19/26
ale w sumie to pierwszy raz w SPD na zawodach i całkiem fajnie i dość pewnie mi się jechało (aż do odpadnięcia bloku)
a tak wyglądam na finiszu:

ursynów - otwock - glinki - kawęczyn - konstancin - powsin - ursynów
Poniedziałek, 3 maja 2010 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, >50 km
Km: | 71.79 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 04:01 | km/h: | 17.87 |
Pr. maks.: | 31.38 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
no i się zrobiła całkiem fajna wycieczka :)
z Ursynowa pojechaliśmy Mostem Siekierkowskim, potem wałem do Otwocka. Gdzieś w Otwocku odbiliśmy na jakieś boczne drogi i tamtędy dojechaliśmy do Glinek. Nie chciało nam się zapylać do mostu, w związku z tym przeprawiliśmy się przez Wisłę mostem kolejowym w Glinkach

Próbowaliśmy potem jazdy terenowej wzdłuż Wisły ale natknęliśmy się na wielkie bajoro i musieliśmy zawrócić. Dalsza droga do domu szosą przez Kawęczym i Konstancin. Od Powsina już Laskiem Kabackim aż do domu.
Deszcz trochę "groził" przez cały czas ale złapał nas dopiero jak byliśmy około 20 minut jazdy od domu. Za to złapał nas tak, że musieliśmy wykręcać koszulki :)
z Ursynowa pojechaliśmy Mostem Siekierkowskim, potem wałem do Otwocka. Gdzieś w Otwocku odbiliśmy na jakieś boczne drogi i tamtędy dojechaliśmy do Glinek. Nie chciało nam się zapylać do mostu, w związku z tym przeprawiliśmy się przez Wisłę mostem kolejowym w Glinkach

Próbowaliśmy potem jazdy terenowej wzdłuż Wisły ale natknęliśmy się na wielkie bajoro i musieliśmy zawrócić. Dalsza droga do domu szosą przez Kawęczym i Konstancin. Od Powsina już Laskiem Kabackim aż do domu.
Deszcz trochę "groził" przez cały czas ale złapał nas dopiero jak byliśmy około 20 minut jazdy od domu. Za to złapał nas tak, że musieliśmy wykręcać koszulki :)
Witów - Gubałówka
Niedziela, 20 września 2009 Kategoria wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 41.27 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:30 | km/h: | 11.79 |
Pr. maks.: | 60.40 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | 1004m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
byłam sobie w Witowie k.Zakopanego, pojechaliśmy z Markiem na 3 dni i wzięliśmy rowerki "na wszelki wypadek".
mało brakowało a byśmy w ogóle nie pojeździli ale na szczęście (hehe) obtarłam sobie stopę drugiego dnia więc trzeciego dnia postanowiliśmy wyciągnąć rowerki z auta bo przy jeździe na rowerku obtarcie nie dokuczało :)
dystans nie jakiś wielki bo około 40 km ale za to jaka fajna traska:
">Traska z garmina
z Witowa- PKS Kojsówka na Płazówkę (niezły podjazd, prawie 100m wysokości) potem straszliwymi wertepami z kamulcami i błotem do Roztoki, dalej asfaltem do Kościeliska a stamtąd dość kamienistą i stromą Drogą Królewską na Butorowy Wierch.


Stamtąd przez Gubałówkę do Harendy i w Harendzie przy górnej stacji karkołomne zejście (bo jechać się nie dało) do dolnej stacji. Po drodze omijanie owiec które tarasowały szlak i zejście zboczem wzniesienia, poza szlakiem.

Dalej do Zakopanego do baru Grota na omleta :D. Potem wjazd kolejką z rowerami na Gubałówkę i powrót przez Butorowy Wierch, Dzianisz i Chochołów do Witowa. Zjazd z Butorowego Wierchu był zajefajny, jechałam ponad 60 km/h :D Na tym zjeździe i dalszej drodze do domu nadrobiliśmy średnią bo z 6,5 km/h podskoczyła do 12 km/h ;)
średnia kadencja 62
mało brakowało a byśmy w ogóle nie pojeździli ale na szczęście (hehe) obtarłam sobie stopę drugiego dnia więc trzeciego dnia postanowiliśmy wyciągnąć rowerki z auta bo przy jeździe na rowerku obtarcie nie dokuczało :)
dystans nie jakiś wielki bo około 40 km ale za to jaka fajna traska:
">Traska z garmina
z Witowa- PKS Kojsówka na Płazówkę (niezły podjazd, prawie 100m wysokości) potem straszliwymi wertepami z kamulcami i błotem do Roztoki, dalej asfaltem do Kościeliska a stamtąd dość kamienistą i stromą Drogą Królewską na Butorowy Wierch.


Stamtąd przez Gubałówkę do Harendy i w Harendzie przy górnej stacji karkołomne zejście (bo jechać się nie dało) do dolnej stacji. Po drodze omijanie owiec które tarasowały szlak i zejście zboczem wzniesienia, poza szlakiem.

Dalej do Zakopanego do baru Grota na omleta :D. Potem wjazd kolejką z rowerami na Gubałówkę i powrót przez Butorowy Wierch, Dzianisz i Chochołów do Witowa. Zjazd z Butorowego Wierchu był zajefajny, jechałam ponad 60 km/h :D Na tym zjeździe i dalszej drodze do domu nadrobiliśmy średnią bo z 6,5 km/h podskoczyła do 12 km/h ;)
średnia kadencja 62
Mazovia XC Marathon Modlin
Niedziela, 30 sierpnia 2009 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 16.52 | Km teren: | 16.52 | Czas: | 01:07 | km/h: | 14.79 |
Pr. maks.: | 35.85 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
średnia kadencja 66
jak się okazuje, nie umiem jeździć po terenie ;)
fajna, interwałowa, techniczna trasa, brak umiejętności technicznych z mojej strony nie pozwolił na lepszy wynik. może kiedyś go poprawię ;)
jeszcze nie ma wyników na stronie Mazovii więc nie wiem, która byłam wśród K ale moje Kochanie mówi, że 7 :)
edit: faktycznie byłam 7 na 15 bab podliczonych w końcowej klasyfikacji




jak się okazuje, nie umiem jeździć po terenie ;)
fajna, interwałowa, techniczna trasa, brak umiejętności technicznych z mojej strony nie pozwolił na lepszy wynik. może kiedyś go poprawię ;)
jeszcze nie ma wyników na stronie Mazovii więc nie wiem, która byłam wśród K ale moje Kochanie mówi, że 7 :)
edit: faktycznie byłam 7 na 15 bab podliczonych w końcowej klasyfikacji



