kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

ze zdjęciami

Dystans całkowity:11430.57 km (w terenie 2034.63 km; 17.80%)
Czas w ruchu:707:49
Średnia prędkość:17.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:7583 m
Maks. tętno maksymalne:181 (100 %)
Maks. tętno średnie:166 (94 %)
Suma kalorii:37753 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:36.29 km i 2h 06m
Więcej statystyk

Mazovia MTB Marathon Otwock - test wszystkiego :)

Niedziela, 3 kwietnia 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 46.73 Km teren: 46.00 Czas: 03:00 km/h: 15.58
Pr. maks.: 35.50 Temperatura: °C HRmax: 174174 ( 96%) HRavg 159( 88%)
Kalorie: 2325kcal Podjazdy: 203m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Szykowałam się na Giga, w końcu ustawka z CheEvarą do czegoś zobowiązuje. Ale nie wyszło mi to Giga... z dwóch powodów, ale po kolei.

Byłam dzisiaj mocno poddenerwowana przed startem. Po pierwsze, to miał być test sensowności treningów. Po drugie, to miał być test ustawień BG Fit.
Mogłabym powiedzieć w zasadzie, że "both failed" ale może jeszcze nie będę wydawać tak ostatecznych sądów bo:
1) Tydzień temu biegłam półmaraton i w piątek nadal jeszcze "czułam nogi" po nim. Zmęczone na maksa. Nie mogło to mieć dobrego wpływu na dzisiejszy wynik
2) Podczas jazdy poluzowały mi się śrubki od mocowania siodła i po dokręceniu siodło nie wylądowało zapewne w idealnej pozycji.
Dobra, dam drugą szansę, za 2 tygodnie kolejne zawody.

Chociaż wypracowałam sobie w zeszłym sezonie trzeci sektor, na własną prośbę startowałam z 6 sektora (nie lubię startować z harpaganami).
Od początku miałam wrażenie braku mocy. Nawet na początkowych asfaltowych prostych, na których zwykle "łykam" konkurencję. Jechało mi się słabo, wolno, nogi nie chciały jakoś kręcić za bardzo.
Zauważyłam jednak kilka pozytywnych zmian w mojej technice.
Dobrze radziłam sobie w piachu i błocie. Oczywiście zdarzyła mi się jedna kąpiel piaskowa (wywrotka) bo się zagrzebałam i w dwóch czy trzech miejscach musiałam przeprowadzić rower przez błoto (w jednym zrobił się zator a w jednym wszyscy prowadzili bo się nie dało inaczej).

Jeszcze w peletonie


Przejechałam przez dwa "strumyki", gdzie większość przeprowadzała rowery.
Wjechałam prawie wszystkie podjazdy (były niezbyt strome ale za to długie). Na miękkich przełożeniach i z wysoką kadencją na podjazdach nawet wyprzedzałam. Dwóch podjazdów nie podjechałam. Jeden był stromy i bardzo piaszczysty pod koniec. Na drugim zrobił się zator i nie dało się jechać.
Zjechałam dwa czy trzy również niezbyt strome ale długie zjazdy, na których rower rozpędzał się do niebotycznych prędkości. Wzięłam sobie do serca rady McCormicka i Lopesa z "Jazdy rowerem górskim" i mocno ścisnęłam gripy, żeby mnie nie kusiło naciskać hamulców. Przejechałam w jakimś masakrycznym tempie i z wytrzeszczonymi oczami nawet piaskowe łachy na dole tych zjazdów, ze śmiercią w oczach dosłownie.
Jednego zjazdu nie zjechałam bo był straszny. Zresztą może dobrze się stało, bo sprowadzając rower zauważyłam, że telepie mi się siodło, znaczy śrubki się poluzowały.
Niedługo po tym zjeździe dogonił mnie Krzysiek. Przez chwilę jechaliśmy jakoś razem ale potem mi uciekł. Trochę mnie załamał tym wyprzedzeniem, przyznam, bo startował z 8 sektora.
Po tym jak mnie wyprzedził zdecydowałam, że jednak nie będę jechać na "Giga" bo nie mam pary na to. Po podjęciu tej decyzji zaczęło mi się jakby lepiej jechać trochę ;)
Drugim powodem nie pojechania Giga był fakt, iż nie zdążyłam do 14:00 na rozjazd. Organizatorzy opóźnili start o pół godziny ale godziny zamknięcia rozjazdu nie przesunęli więc się nie wyrobiłam.
Gdzieś w trasie

Gdzieśtam po drodze, przy zrzucaniu na małą zębatkę z przodu przed podjazdem łańcuch zaklinował mi się między korbą a ramą. Przez chwilę się z nim mocowałam i nie mogłam go wyciągnąć. Szlag! Na szczęście mój mózg po chwili odzyskał sprawność myślenia. Pokręciłam korbą w przeciwnym kierunku... poszło. Ufff...
Pod koniec, chyba ze 2km przed metą, gdzieś na piaszczystym zjeździe ktoś miał wypadek. Kilku rowerzystów stało i kierowało objazdem a jeden tłumaczył, że tamten ma przestawiony bark czy kość ramienia, nie pamiętam. Ten poszkodowany jednak stwierdził, że on nie odpuści tak blisko przed metą. Wsiadł na rower i pojechał. Twardziel.
Nie starczyło mi pary na porządny finisz, zresztą na wejściu na łuk do mety był okrutny wmordewind i max co udało mi się tam wycisnąć to 27 km/h.

Prawie na mecie


Za metą spotkałam Krzyśka. Twierdził, ze wjechał na metę około 5 minut wcześniej. Aż dziwne to, wziąwszy pod uwagę, że wyprzedził mnie gdzieś na 28-mym kilometrze czyli daaawno temu.
Potem znalazł się Marek, który czekał na mnie na trawce.
Kopnęliśmy się najpierw do myjni i do auta, zostawić rowery. Chcieliśmy przymierzyć koszulki ale tak się guzdraliśmy, że stoisko zdążyło się zwinąć.
Zatem trochę umyliśmy sobie twarze i ręce z pyłu i błota, zaopiekowaliśmy się kilkoma kawałkami ciasta i izotoniku, po czym wydzwonilismy i spotkaliśmyCheEvarę i Zetinho oraz jeszcze kilka nieznanych mi osób. Pokibicowaliśmy CheEvarze na pudle (3 miejsce na giga) i po przekazaniu jeszcze siodełka na wypróbowanie rozczłapaliśmy się w swoje strony.

Edit: oficjalny czas 02:59:45
miejsce Mega K Open 34/53, K3 7/18
Wygląda na to, że klasyfikacja o wiele lepsza niż w którymkolwiek maratonie z zeszłego sezonu. Rating też bardzo dobry (drugi najlepszy rating wśród Mega z 3 sezonów). Chyba jednak nie było tak źle...? :)

kadencja 79/122

BG Fit

Czwartek, 31 marca 2011 Kategoria ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany, dojazdy, fitting, recenzje, testy
Km: 22.57 Km teren: 0.00 Czas: 01:47 km/h: 12.66
Pr. maks.: 30.00 Temperatura: °C HRmax: 165165 ( 91%) HRavg 131( 72%)
Kalorie: 1112kcal Podjazdy: 110m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
No, dzisiaj to już rano było całkiem przyjemnie. Można było pojechać w krótszych spodenkach i cieńszych warstwach na górze. Wilgotno trochę, bo chyba w nocy padało. Ale powietrze już pachnie inaczej.
A pod Kopą Cwila wiosna:



Po pracy szybki sprint do Airbike'a na KEN. Umówiona byłam na BGFit, czyli na profesjonalne dostosowanie parametrów roweru do mojej sylwetki. Po cichu liczę na to, że przestanie mnie po tym boleć bark, który dolega mi po dłuższych wycieczkach.
Z Wojtkiem Marcjoniakiem, BGFitterem, przeszliśmy od razu na „Ty”. Coś tam sobie porozmawialiśmy na różne luźne okołorowerowe tematy, na początek. Trochę o Nim, trochę o teamie Airbike'a, trochę o mnie, moim rowerowaniu, moim rowerze.

Na początku było spokojnie.

Najpierw Wojtek wymaglował mnie teoretycznie. Pytał o mnóstwo rzeczy. Od jakiego czasu jeżdżę regularnie na rowerze, jaki jest mój styl jazdy, ile godzin tygodniowo spędzam na rowerze, ile kaemów rocznie przejeżdżam. Pytał też o cele treningowe i cel ustawień BGFit. Pytał o stan zdrowia, typ i natężenie dolegliwości podczas jazdy, urazy... Zapisał nawet uwagę o tym, że jak jadę „bez trzymanki” to rower mi się przechyla w prawo.

Potem mnie dokładnie obejrzał i pomierzył. Zmierzył rozmiar tyłka (rozstaw guzów kulszowych), obejrzał moje stopy, sprawdził w jaki sposób je układam, jak układam kolana, czy mam równą miednicę, czy nie mam krzywego kręgosłupa, czy mam na równej wysokości łopatki, czy nie mam jednej nogi krótszej. Kazał mi robić skłony, przysiady na jednej nodze, zginał mi nogi we wszystkie strony, sprawdzał na ile jestem rozciągnięta, mierzył kąty ugięcia stawów... nawet już nie pamiętam co dokładnie robił, tyle tego było.

Następnie dokładnie obejrzał rower. Pomierzył wszelkie możliwe parametry i obecne ustawienia (wysokość i przesunięcie siodła, kąty ugięcia kolan, długość i kąt mostka i mnóstwo innych rzeczy).

Nawet bloki w butach obejrzał.

Prawdę mówiąc to nie wpadłam na to, żeby przed tą operacją umyć rower... a w idealnym stanie to on nie był ;) Poza tym świeżość moich butów pozostawia wiele do życzenia i trochę mi było wstyd, jak je oglądał.

Potem się zaczęło.

Ustawianie roweru polegało na pokręceniu trochę na trenażerze, zmianie czegośtam, pokręceniu znowu, zmianie czegośtam, pokręceniu... zmianie... i tak baaaaardzo długo.

Wojtek pozmieniał w rowerze chyba wszystko, co można było pozmieniać.
W efekcie pomiaru kątów ugięcia kolan oraz spuszczenia „wahadełka” z kolana do końca korby, siodło powędrowało do góry i maksymalnie do przodu. Mam trochę niedobrą sztycę do prawidłowego ustawienia, bo ma spory offset. Lepsza by była bez offsetu, ale trzeba by było nową kupić. Z tą co mam, brakuje 0,5 cm do pozycji idealnej według BGFit.
Siodło powinnam mieć sporo szersze. Mam 130, powinnam mieć 143/155. Najpierw przymierzaliśmy 155 ale kompletnie nie umiałam znaleźć na nim komfortowej pozycji. Przy 143 było lepiej ale i tak uważałam je za strasznie niewygodne. W sumie zostało moje stare siodło ale z zaleceniem zmiany.
Przymierzaliśmy potem różne długości i kąty mostka. Mostek też został zmieniony na dużo dłuższy i o zupełnie innym kącie. Dostałam mostek testowy, do wtorku mam go oddać lub kupić.
O dziwo, różnica wysokości siodło-kierownica w efekcie pozostała bez zmian.
Kierownic nie przymierzaliśmy, ale mam zalecenie, żeby była węższa (akurat to już sama wyczaiłam tylko jeszcze nie zrealizowałam).

Bloki w butach zostały przesunięte do tyłu, na środek szczeliny mniej więcej (!). Okazało się za to, że instynktownie ustawiłam sobie bardzo prawidłowo bloki w przesunięciu prawo-lewo, maksymalnie do wewnętrznej strony (to ponoć dobre ustawienie, jak się ma tzw. „iksy”).
Śmiesznie, bo po tej zmianie w ogóle przez chwilę nie potrafiłam się wpiąć. Nie mogłam znaleźć połączenia blok-pedał.

Wszystkie te zmiany jakoś nie wywoływały we mnie entuzjazmu a wręcz nie podobały mi się. Było mi dziwnie i niewygodnie. Ale Wojtek pocieszył mnie, że to normalne i że potrzeba około miesiąca, żeby się przyzwyczaić a potem dopiero odczuwa się różnicę.

Na koniec zafundował mi wkładki do butów, korygujące „iksy”. To był strzał w dziesiątkę! Jak popedałowałam trochę na trenażerze to poczułam, jakby mi ktoś skrzydełka Hermesa przyprawił.

Wszystko trwało potwornie długo, chyba z pięć godzin. Wyszłam z Airbika przed godz. 22-gą (około 2 godziny po zamknięciu sklepu – podziwiam Wojtka i innych chłopaków za ofiarność, bo jeszcze pod koniec jeden z panów regulował mi hamulec...).

Wsiadłam na rower, żeby pojechać do domu... i o k... ktoś mi normalnie podmienił rower!
Masakra, jakbym zupełnie inny rower dostała. Strasznie niewygodnie, wrażenie, że pozycja mocniej pochylona do przodu niż dotychczas. Chociaż teoretycznie – tak nie jest. Zupełnie nie umiałam jechać. W dodatku to uczucie, że tyłek zjeżdża mi do przodu (że siodło jest pochylone do przodu). Dobrze, że do domu blisko.

Wróciłam trochę załamana i uboższa o 1088 złotych (590 zł BGFit, 200 zł kaucja za wypożyczenie mostka, reszta to 2 pary kompletów wkładek).

Liczę na to, że faktycznie się przyzwyczaję do tego, bo inaczej to mnie chyba szlag trafi, że wydałam bez sensu tę kasę (póki co widzę sens tylko we wkładkach).

Półmaraton Warszawski

Niedziela, 27 marca 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:43 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Bardzo źle spałam dzisiaj. Stres chyba mnie dopadł. Dlatego wstałam dość szybko, i tak nie było sensu leżeć. Szybkie mycie, pomiar tętna - 57. W miarę w normie. Śniadanie, herbata, przypięcie numeru startowego i czipa... tuż przed wyjściem tętno już miałam 80.
Nie bardzo było wiadomo jak się ubrać. Termometr rano pokazywał koło 0 stopni, ale bezchmurne niebo sugerowało, że będzie cieplej. Nie było także prawie wiatru. Ubraliśmy się na cebulkę.
Po dotarciu na Plac Zamkowy zdecydowaliśmy się porzucić wierzchnie okrycia w depozycie. Jeszcze kibelek - przy okazji zobaczyliśmy zabytkową radziecką maszynerię od starych schodów ruchomych z trasy W-Z na Pl. Zamkowy. Poczytałam sobie też kronikę schodów ruchomych i obejrzałam stare zdjęcia. Przypomniało mi się, jak jako dziecko przyjeżdżałam tu z rodzicami. Największą frajdą było wtedy przejechanie się schodami. Te schody to były pierwsze ruchome schody w Warszawie, a prawdopodobnie nawet w całej Polsce. Uruchomione w 1949 roku. Oczywiście teraz to już jest nowoczesna konstrukcja, trochę szkoda ;)
Zostało tylko kilka minut do startu więc ruszyliśmy do przydzielonej strefy zielonej. Gdzieś w tłumie zamajaczyły nam baloniki pacemakerów na 2:15 i 2:00. Niestety, wbrew wcześniejszej informacji (a może ja coś źle zrozumiałam...) nie było pacemakera na 2:30. Trudno, trzeba będzie sobie radzić samemu. Postanowiłam trzymać się tempa 7:00.
Na początku było łatwo, tempo sporo powyżej 7:00 a nawet momentami bliżej 6:00. Ciepło, nawet żałowałam, że nie pozbyłam się spodniej koszulki i gatek. Do 10 km szło w miarę gładko, to znany mi dystans. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby uspokoić wredną, podstępną kolkę (ona mi potrafi popsuć każdy bieg...) i potem drugi raz, na "paśniku" około 9-g kilometra. Potem zrobiło się jakby gorzej. 9ty i 10ty km były lekko pod górkę. Zmęczyło mnie to i zaczęłam biec wolniej. Jakoś nie udawało mi się już trzymać tempa powyżej 7:00 a wręcz zaczęło ono się niebezpiecznie zbliżać do 7:30. Coraz częstsze "spacerki". Na początku krótkie, co 1 km, potem coraz dłuższe i coraz częściej. Poza tym zaczęło się robić zimno. Nie pomagał naprawdę wspaniały doping na trasie ani kolejne "paśniki". Bolały mnie plecy a zamiast łydek miałam dwie spięte kule, w których mięśnie już się chciały tylko kurczyć a już się nie chciały rozciągać. Było mi okropnie zimno w dłonie. Koszmar. Ostatnie 5 km to była naprawdę mordęga. Nogi nie chciały się słuchać a mózg krzyczał "nigdy więcej". Nie wiem jakim cudem znalazłam siłę, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze i wbiec w miarę (jak na mój stan) szybkim tempem na metę. Uf, jak cudownie, już koniec... uff ufff... o rany.
Nawet nie wiem kiedy dostałam płachtę folii do ogrzania, wodę, Powerade i medal. Zarejestrowałam dopiero punkt zdawania czipów.
Za metą już ledwo doczłapałam do depozytu po kurtkę. Trochę porozciągałam łydki... nie pomogło. Ledwo doczłapałam do metra. Na szczęście w metrze znalazło się wolne miejsce, choć bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę. Chyba jednak te 20 minut siedzenia pomogło bo do domu szłam już nieco żwawszym tempem.
W domu po umyciu się i ciepłym ubraniu (bo zmarzliśmy trochę), strzeliliśmy sobie mega jajecznicę na kiełbasie, w nagrodę, i obejrzeliśmy sobie nagrany z rana wyścig F1 z Melbourne. Niestety, nie zasnęliśmy na nim (chociaż taki był pierwotny plan). Nogi nie dały.







Czasu oficjalnego nie mam jeszcze bo organizatorzy liczą czipy ;P
A że zapomniałam na mecie wyłączyć Garmina to nie wiem dokładnie ile czasu biegłam. Garmin pokazał około 2:43.

Update oficjalny wynik 02:41:53 netto a w generalce byłam na miejscu 666/ Hell yeah ;D ]:->

HR 160/171

lajcik do pracy

Czwartek, 24 marca 2011 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: 18.05 Km teren: 0.00 Czas: 01:02 km/h: 17.47
Pr. maks.: 25.00 Temperatura: °C HRmax: 153153 ( 86%) HRavg 126( 71%)
Kalorie: 1448kcal Podjazdy: 300m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Jakoś kurde ta wiosna nie chce zawitać. Niby ciepło, ale wiatr taki zimny i silny, że przenika do szpiku kości.
Jednak chyba niektórym taka aura odpowiada, bo dzisiaj koło "Smródki" widziałam coś takiego (z bardziej pionowo wydłużonym żaglem i chyba domoróbnie wykonanym kokpitem):

Zdjęcia nie zrobiłam, bo nie chciało mi się zatrzymywać a ten obrazek pochodzi z Dziennik.pl

teren z AgaKa

Niedziela, 20 marca 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 32.47 Km teren: 24.00 Czas: 02:27 km/h: 13.25
Pr. maks.: 34.70 Temperatura: °C HRmax: 164164 ( 92%) HRavg 140( 79%)
Kalorie: 2039kcal Podjazdy: 181m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiejszy trening nareszcie z kimś, kto nie harpagani ;) Tzn. z kobietką a nie z chłopakami. Umówiłam się z AgaKa z ForumRowerowego. I to był strzał w dziesiątkę. Wydaje się, że tempo i poziom zaawansowania mamy podobne. Jechało się bardzo fajnie, a ile się nagadałyśmy przy okazji...!
W Kabatach, wbrew apokaliptycznym wizjom Tomskiego, nie było wcale tak strasznie błotniście. W porównaniu do mojej wtorkowej rundki po Lasku, to wręcz sucho ;)
Oczywiście udało się ubłocić, ale nie było ekstremalnie. W każdym razie rower i ja - do prania.

Było super. Trochę treningu techniki jazdy w błocie, kilka podjazdów i zjazdów, ze trzy rundki po mojej ulubionej górce.
W perspektywie zaś ściganie się z Agą na Mazovii za dwa tygodnie :D

Kat: S5
kadencja 80/118
KOW: 5
obciążenie: 735

5 km Wiązowna

Niedziela, 27 lutego 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 00:30 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
No tak właśnie podejrzewałam... Wczoraj dałam sobie w kość na biegówkach więc życiówki nie było.
Za szybko zaczęłam i odpadłam już po pierwszym kilometrze. Poza tym do zawrotki był wmordewind i bardzo źle mi się biegło. Po zawrotce natomiast już byłam zmęczona i biegło mi się jeszcze gorzej. No nic, mam nauczkę, żeby się słuchać trenera następnym razem...
00:30:13 netto.
Reportaż z wbiegnięcia na metę (zdjęcia z http://www.datasport.com.pl):



Jeny, jakaś straszna banda nam siedzi na plecach, uciekajmy!


HR 168/180
KOW: 7
obciążenie 210

Bereśnik

Piątek, 18 lutego 2011 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 02:15 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Kolejny dzień roztopów. Nie mamy ochoty na deskę w takich warunkach. Poza tym mam straszne zakwasy po wczorajszym bieganiu pod górkę i z górki.
Poszliśmy zatem na małą wycieczkę na Bereśnik.

Widać Palenicę i jej stoki narciarskie


Przy schronisku na Bereśniku. Tu zabawiliśmy z godzinkę.


Potem łaziliśmy jeszcze chyba ze 3 h po Szczawnicy, ogólnie zleźliśmy się maksymalnie.

Mission Przechyba (na pieszkom) accomplished

Wtorek, 15 lutego 2011 Kategoria wędrówki piesze, ze zdjęciami
Km: 0.00 Km teren: 0.00 Czas: 04:53 km/h: 0.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj udało się zrealizować do końca (pieszo) wycieczkę, której nie udało się zrealizować latem (rowerami). Wtedy nie dotarliśmy do schroniska na Przechybie, chociaż zabrakło niewiele. Dzisiaj, w ramach "dnia bez deski" doczłapaliśmy tam, w dość dobrym czasie (mimo zalegającego w wyższych partiach śniegu). Godzinkę posiedzieliśmy, zjedliśmy i wróciliśmy.

Po drodze z ul. Św. Krzyża do Czardy (knajpy nad wodospadem)

Wodospad


Kapliczka na rozstajach. Stąd biegnie szlak na Przechybę


Przez całą drogę towarzyszy nam oślepiające słoneczko


Widok prawie spod schroniska



Już na górze



W drodze powrotnej


Wiosna idzie

Niedziela, 6 lutego 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 38.15 Km teren: 15.00 Czas: 03:05 km/h: 12.37
Pr. maks.: 32.00 Temperatura: °C HRmax: 167167 ( 94%) HRavg 130( 73%)
Kalorie: 2101kcal Podjazdy: 319m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Poroztopowy wypad w Kabaty. Jak się okazało, roztopiło się jeszcze bardziej, niż po poprzedniej odwilży. Lodu dużo mniej na głównych ścieżkach, za to na bocznych dróżkach więcej błota. Zrobiliśmy z Krzyśkiem kilka rundek ze zjazdem, podjazdem i podejściem.
Gorąco się zrobiło

W końcu znudziło nam się i Krzysiek zaproponował żeby gdzieś pojechać. No to pojechaliśmy gdzieś.

Gdzieś koło Kępy Zawadowskiej

Przerwa techniczna

W lesie było bardzo przyjemnie i ciepło, ale na reszcie rundki już nie. Ponieważ nie spodziewałam się dalszego wypadu, ubrałam się zbyt lekko. Zmarzły mi palce u rąk i przewiało mi plecy. Mam nadzieję, że nie będę chora po tym ;)



Kat: S5, E2
KOW: 3
obciążenie 375

Lasek Kabacki Winter Trophy :)

Sobota, 29 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: 27.62 Km teren: 23.00 Czas: 02:09 km/h: 12.85
Pr. maks.: 26.40 Temperatura: °C HRmax: 157157 ( 88%) HRavg 135( 76%)
Kalorie: 1243kcal Podjazdy: 127m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dzisiaj musiałam wyjść na trening wcześnie rano (koło 8mej) z uwagi na wyjazd. Niestety, żaden z chłopaków nie wykazał poświęcenia i nie chciał mi towarzyszyć o tak wczesnej porze. A zatem trening samotnie, ale za to w błogiej ciszy i spokoju bo o tej porze w Kabatach jeszcze prawie nikogo nie ma. Przecinałam puste ścieżki i dróżki w swoim tempie.
Obadałam zeszłotygodniowe rozlewiska - obecne, tylko trochę bardziej zamarznięte i przyprószone śniegiem.



W tej okolicy odkryłam na nowo pewną znaną mi ścieżkę. Tak mi się spodobał ubity, nieco kręty singiel skrajem lasu, że przejechałam go kilkakrotnie, za każdym razem próbując zrobić to szybciej. Zaliczyłam kilka niegroźnych poślizgów, ale żadnej wywrotki :)
Ścieżki mocno ubite i muldziaste - czuję to w dłoniach, mimo karbonowego widelca ;) Wymagają ciągłej uwagi bo trzeba cały czas być gotowym na poślizg. W niektórych miejscach nieubity zamarznięty śnieg, który wymuszał włożenie nieco siły w pedałowanie.
Średnia wyszła nieco wyższa niż ostatnio na treningach zimowych. Zmęczył mnie dzisiejszy trening całkiem mocno. Ale było fajnie :)
Jak zwykle zmarzły mi palce u stóp. Nie mam pomysłu na to. Wkładanie drugiej skarpety wydaje się pogarszać sprawę bo się robi trochę ciasno w bucie.



A tak przy okazji, zważyłam wczoraj rower... około 11 kg :D
ps. Zauważyłam u siebie postępujący fetyszyzm swojego roweru... oO

kadencja 77/121
KOW: 3
obciążenie 387

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum