a niech to jasny wentylek...
Czwartek, 6 stycznia 2011 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 27.99 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 02:04 | km/h: | 13.54 |
Pr. maks.: | 22.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 168168 ( 95%) | HRavg | 146( 82%) |
Kalorie: | 1721kcal | Podjazdy: | 205m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Korzystając z wolnego dnia umówiłam się z Krzychem i Krzyśkiem na rundkę po Lasku Kabackim.
Jadąc w stronę Lasku stwierdzam bujanie tylnej opony. "A niech to... mam nadzieję, że to nie dziurka. No nic, podpompuję i zobaczymy co dalej." Niestety... nakrętka na wentyl odkręca się razem z tym małym "coś-iem", który jest w wentylach typu presta... pssst... i to by było na tyle jeśli chodzi o dalszą jazdę. No bo gdyby to była dziurka, to łatki miałam ze sobą. Ale całej dętki, niestety, nie.
Chwilę stoję drapiąc się w kask. Na szczęście stoję tuż przy KEN'ie więc akurat widzę przejeżdżającego autem Krzycha z rowerem na dachu, zmierzającego do Kabat. Macham, zatrzymuje się. "Masz dętkę?" "Mam". Ufff, super... Wyciąga dętkę, porządną pompkę... ja w międzyczasie rozbebeszam koło i... O NIE! Dętka z samochodowym wentylem...! No i dupa, wentyl nie wejdzie w dziurkę w obręczy.
No nic, dzwonię do Krzyśka - "Gdzie jesteś?" - "Czekam na Kabatach" - "Masz dętkę?" - "Nie".
Cholera... no nic, żegnam się z Krzychem i życzę im miłej jazdy beze mnie bo zanim dotrę do chaty po dętkę to trochę czasu minie :(
Trochę z buta, rower na jednym ramieniu, na drugim, pod jedną pachą, pod drugą. W pewnym momencie słyszę za sobą "hihihihi" i moja mnie rowerzysta. Sądząc po znajomej kolorystyce roweru, znajomym błotniku i znajomym napisie "WKK" na tyłku, chyba Błażej z WKK. Niestety, nie reaguje na moje rozpaczliwe wrzaski ;) No nic. Zresztą nie wygląda na mającego ze sobą dętkę.
Uff jest metro. Jedną stację podjeżdżam sobie.
Docieram do domu, zmieniam dętkę. Pompuję. Coś kurcze dziwna jakaś. Jakby... za mała do mojej opony...? No tak, dętka, którą kupił mi Marek jakiś czas temu w kryzysowej sytuacji... do opony zdaje się 2.0, a ja mam 2.25. Męczę się, męczę... Spociłam się jak ruda mysz. Wkurzona w końcu rozbieram się z ciuchów, które miałam na dworze. Dopompowuję, jakoś to będzie.
Montując koło poruszam niechcący wajhę od czujnika od Garmina. Szlag! Oczywiście nie da się jej przekręcić do poprzedniej pozycji bez śrubokręta. Oczywiście potrzeba zupełnie innego śrubokręta niż w moim podręcznym "scyzoryku" narzędziowym. Dobra. Szafa z narzędziami, gmeru gmeru, dobra, jest odpowiedni śrubokręt. Odkręcam, poprawiam, zakręcam, zakładam koło.
Mija już godzina od mojej awarii. Wkurzona już mówię Markowi, że nie mam ochoty iść. On radzi, żebym jednak poszła bo będę wkurzona przez cały dzień. Może i racja. Ubieram się, idę.
Jazda poprawia mi nastrój, jest mi ciepło i przyjemnie, aura jest cudowna. Słonko świeci, rower dobrze jedzie. Trochę wmordewind, ale to dobrze, będzie w plecy przy powrocie.
W Lasku rozglądam się za chłopakami, ale nie spotykam ich.
Pełno ludzi, trzeba uważać żeby nie rozjechać jakiegoś szkraba albo początkującego narciarza :)
Zauważam, że ludzie coraz mniej patrzą na zimowych rowerzystów jak na świrów. Chyba się przyzwyczaili.
Zrobiłam parę pętelek. Dość ślisko, ale daje radę. Tempo dużo lepsze niż w niedzielę.
Wracam do domu zadowolona z wycieczki.
kat: S5
kadencja 77/118
rano tętno 58
Jadąc w stronę Lasku stwierdzam bujanie tylnej opony. "A niech to... mam nadzieję, że to nie dziurka. No nic, podpompuję i zobaczymy co dalej." Niestety... nakrętka na wentyl odkręca się razem z tym małym "coś-iem", który jest w wentylach typu presta... pssst... i to by było na tyle jeśli chodzi o dalszą jazdę. No bo gdyby to była dziurka, to łatki miałam ze sobą. Ale całej dętki, niestety, nie.
Chwilę stoję drapiąc się w kask. Na szczęście stoję tuż przy KEN'ie więc akurat widzę przejeżdżającego autem Krzycha z rowerem na dachu, zmierzającego do Kabat. Macham, zatrzymuje się. "Masz dętkę?" "Mam". Ufff, super... Wyciąga dętkę, porządną pompkę... ja w międzyczasie rozbebeszam koło i... O NIE! Dętka z samochodowym wentylem...! No i dupa, wentyl nie wejdzie w dziurkę w obręczy.
No nic, dzwonię do Krzyśka - "Gdzie jesteś?" - "Czekam na Kabatach" - "Masz dętkę?" - "Nie".
Cholera... no nic, żegnam się z Krzychem i życzę im miłej jazdy beze mnie bo zanim dotrę do chaty po dętkę to trochę czasu minie :(
Trochę z buta, rower na jednym ramieniu, na drugim, pod jedną pachą, pod drugą. W pewnym momencie słyszę za sobą "hihihihi" i moja mnie rowerzysta. Sądząc po znajomej kolorystyce roweru, znajomym błotniku i znajomym napisie "WKK" na tyłku, chyba Błażej z WKK. Niestety, nie reaguje na moje rozpaczliwe wrzaski ;) No nic. Zresztą nie wygląda na mającego ze sobą dętkę.
Uff jest metro. Jedną stację podjeżdżam sobie.
Docieram do domu, zmieniam dętkę. Pompuję. Coś kurcze dziwna jakaś. Jakby... za mała do mojej opony...? No tak, dętka, którą kupił mi Marek jakiś czas temu w kryzysowej sytuacji... do opony zdaje się 2.0, a ja mam 2.25. Męczę się, męczę... Spociłam się jak ruda mysz. Wkurzona w końcu rozbieram się z ciuchów, które miałam na dworze. Dopompowuję, jakoś to będzie.
Montując koło poruszam niechcący wajhę od czujnika od Garmina. Szlag! Oczywiście nie da się jej przekręcić do poprzedniej pozycji bez śrubokręta. Oczywiście potrzeba zupełnie innego śrubokręta niż w moim podręcznym "scyzoryku" narzędziowym. Dobra. Szafa z narzędziami, gmeru gmeru, dobra, jest odpowiedni śrubokręt. Odkręcam, poprawiam, zakręcam, zakładam koło.
Mija już godzina od mojej awarii. Wkurzona już mówię Markowi, że nie mam ochoty iść. On radzi, żebym jednak poszła bo będę wkurzona przez cały dzień. Może i racja. Ubieram się, idę.
Jazda poprawia mi nastrój, jest mi ciepło i przyjemnie, aura jest cudowna. Słonko świeci, rower dobrze jedzie. Trochę wmordewind, ale to dobrze, będzie w plecy przy powrocie.
W Lasku rozglądam się za chłopakami, ale nie spotykam ich.
Pełno ludzi, trzeba uważać żeby nie rozjechać jakiegoś szkraba albo początkującego narciarza :)
Zauważam, że ludzie coraz mniej patrzą na zimowych rowerzystów jak na świrów. Chyba się przyzwyczaili.
Zrobiłam parę pętelek. Dość ślisko, ale daje radę. Tempo dużo lepsze niż w niedzielę.
Wracam do domu zadowolona z wycieczki.
kat: S5
kadencja 77/118
rano tętno 58
komentarze
hej, byłem w godz. 13-16, więc się minęliśmy...
ale też widziałem sporo rowerzystów.
Przyznaję Ci rację, jeździłem po Lesie Kabackim wczoraj, i warunki na rower są IDEALNE :) tomski - 10:22 wtorek, 25 stycznia 2011 | linkuj
ale też widziałem sporo rowerzystów.
Przyznaję Ci rację, jeździłem po Lesie Kabackim wczoraj, i warunki na rower są IDEALNE :) tomski - 10:22 wtorek, 25 stycznia 2011 | linkuj
Nigdy nie wychodzę na rower, bez dętki, łatek i małej pompki. Pare lat temu na maratonie, wyrwałem wentyl, a udało mi się dojechać, dzięki znalezionej dziurawej dętce (tylko dwie dziurki), która załatałem. Jeżdżę na samochodowych, ale zapas mam presto, więc się mogę przydac w razie draki.
surf-removed - 22:41 piątek, 7 stycznia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!