kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

MTB Cross Maraton Zagnańsk

Niedziela, 20 lipca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 48.25 Km teren: 0.00 Czas: 03:00 km/h: 16.08
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dobra, dziecko śpi, ojciec śpi, wreszcie mam dostęp do Internetu i nie jestem w rozjazdach, mogę coś skrobnąć. Skrobię tę relację dwa tygodnie po zawodach więc pewnie wiele rzeczy, o których chciałam napisać, już mi umknęło.

Wstęp w postaci porannego wstawania i dojazdu pominę bo to już trochę trąci rutyną. W Zagnańsku w każdym razie jestem grubo przed czasem więc po ogarnięciu roweru i siebie mam mnóstwo czasu na nicnierobienie. Oczywiście w nicnierobieniu zawiera się rozgrzewka ;) oraz objazd ruin huty w Samsonowie, gdzie mieści się miasteczko startowe. Upał jest niemiłosierny więc generalnie staram się chować po krzakach.

Ja mam tylko słabe zdjęcie z telefonu tego obiektu więc dla podniesienia uroku wrzucam najbardziej klimatyczne jego zdjęcie jakie udało mi się znaleźć w necie (no to co, że zimowe?, źródło zdjęcia: http://jakiecudne.pl/zdjecie/samsonow-ruiny-huty/)


Po starcie dość szybko trasa prowadzi w teren. Wczoraj ponoć dość mocno tu lało i to odbiło się na trasie. Znowu jest mnóstwo błota. Organizator nawet zmienił z tego powodu trasę dystansu Master - zamiast poprowadzić jedną, długą pętlę, zrobił dwie - Masterzy po prostu jadą po trasie Fan i sumarycznie mają mniej km niż pierwotnie planowano. Niestety, błoto jest obecne prawie od samego początku i po pół godzinie jazdy zaczynam gderać pod nosem. Zastanawiam się, czy mam ochotę na powtórkę z Łącznej, ale na razie jeszcze się turlam. Postanawiam, że jeśli błoto nie skończy się w ciągu 20 minut to schodzę z trasy.

Tu jeszcze nic nie zapowiada półgodzinnego błota (fot. Paweł Pabich)



Tymczasem doganiają mnie dwie kobietki, które jadą z wyraźnie dobrym nastawieniem psychicznym i przerzucają się żarcikami na temat techniki jazdy. Jedna trochę zostaje z tyłu. No to się podpytuję, czy zna tę trasę. Otóż "trochę". I niedługo błoto się skończy i wyjedziemy na szuter, który będzie nam towarzyszył przez kolejne 10 km. To mi poprawia trochę nastrój. Jadę dalej razem z Myszą, rozmawiamy i faktycznie w niedługim czasie wyjeżdżamy na szuter. Przez chwilę jeszcze jedziemy razem ale mój instynkt ścigania jest silniejszy od instynktu towarzyskiego więc daję w łydkę i szybko zostawiam ją z tyłu.

Jest szuter, jest dobrze (fot. Paweł Pabich)


No i wreszcie trasa jaką lubię. Mało błota, dużo szutru, trochę lasu, mało elementów technicznych, niezbyt strome, długie podjazdy. Trasa podobna do Mazovii w Skarżysku AD 2011. Jedzie mi się świetnie a poza tym postanawiam to potraktować bardziej rekreacyjnie niż wyścigowo - być może z tego powodu udaje mi się dobrze rozłożyć siły. W tym odcinku stały element w postaci odcięcia prądu w połowie trasy nie pojawia się.

Prosimy nie fotografować ;) (fot. Paweł Pabich)


Łyda trochę jest :) (fot. Karol Wołczyk)


Dochodzę do wniosku jednak, że jestem góralem nizinnym - zdecydowanie. MTB Cross Maraton ma cudowne trasy ale dla mnie zbyt masakrujące (ta dzisiejsza, jedyna, nie dała mi tak mocno w kość, jak na razie). Ich głównym elementem masakrującym jest - tadaaa... - błoto. Chyba w przyszłym roku wrócę na Mazovię.
W każdym razie dojeżdżam na metę zadowolona, Garmin pokazuje poniżej 3h a zakładałam, że będzie koło 4h.

Jakby ktoś nie wiedział, że Cyklon (fot. Paweł Kowalik)


Ostatecznie czas oficjalny to 3:00:09, miejsce 6/7 w kategorii, 15/21 open.
W generalce 5/8

wspomnienia treningu WKK

Czwartek, 17 lipca 2014 Kategoria serwis, trening
Km: 5.58 Km teren: 0.00 Czas: 00:23 km/h: 14.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
W ciągu dnia jeszcze miałam ochotę na wieczorne wyjście na rower ale wieczorem mi się odechciało. Czułam się zmęczona i nogi mnie bolały. Byłam jeszcze z Zającem na spacerze i w sklepie i się trochę zlazłam. Odebrałam jednak rower z serwisu i musiałam sprawdzić, czy wszystko działa (np. czy się łańcuch "przyjął"), żeby w razie czego mieć jeszcze pole manewru na serwisowanie przed zawodami w piątek lub sobotę.
Więc wyszłam. Na początku chciałam podjechać kilka razy pod naszą górkę koło bloku ale ona okazała się zarośnięta chaszczami, z dużą ilością ostów. Więc stwierdziłam, że jak tu będę testować to złapie gumę ;)
Więc potem chciałam porobić stójki na placyku pod tą górką ale komary mnie zaczęły żreć.
Więc pojechałam pod Kopę i zrobiłam dwie pętelki po fragmentach pętli, którą kiedyś tutaj robiłam jak jeszcze odbywały się treningi WKK & BGŻ. Trochę ludzie na mnie dziwnie patrzyli (bo w taki ciepły wieczór na Kopie i pod Kopą jest mnóstwo ludzi), zwłaszcza jak zjeżdżałam po schodach i zaliczałam zygzaki niekoniecznie po ścieżce.
Podjechałam sobie między innymi podjazdem tym co ostatnio go tłukę na okrągło - i okazało się, że dużo lżej mi się podjeżdża. Czyżby to czyżyk? No cóż, ostatnio szwankował mi hamulec z przodu i koło nie chciało się kręcić tak lekko, jak powinno - być może to było źródłem moich problemów z podjazdami.

Przegląd regulacyjny
Wymiana łańcucha - przebieg roweru 17315, przebieg łańcucha zaledwie 419 - mało. Najwyraźniej ostatnie błotne maratony źle na niego wpłynęły.

czekam na wysypkę

Czwartek, 17 lipca 2014 Kategoria dojazdy
Km: 24.02 Km teren: 0.00 Czas: 01:10 km/h: 20.59
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dojazd do pracy, powrót zmodyfikowaną trasą. Wieczorem jeszcze czeka mnie trening techniki, na razie jeszcze mam ochotę na niego - tym bardziej, że dziś odbiorę Szkota z serwisu i trzeba przetestować, czy wszystko działa jak powinno przed zawodami.

Dziś już lepiej z samopoczuciem Zająca. Temperatura nie była tak wysoka i Zając był w bardzo dobrym nastroju cały dzień. Za to mało spał bo zaliczył z Tatą wyprawę metrem do Centrum i zasnął w wózku. A w wózku z reguły nie śpi dłużej niż pół godziny. Więc wieczorem dość szybko zaliczył "zgonik" - zwłaszcza, że był wymęczony temperaturą z poprzednich dni. Zasnął wyjątkowo wcześnie jak na siebie. Pewnie rano nie da zbyt długo pospać, ale najważniejsze, żeby w nocy dobrze spał. I my też ;)
Temperatura się kończy, czekam na wysypkę. Bo jeśli będzie wysypka, to znaczy, że to faktycznie trzydniówka ;)

trzydniówka?

Środa, 16 lipca 2014 Kategoria dojazdy
Km: 24.03 Km teren: 0.00 Czas: 01:11 km/h: 20.31
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś tylko dojazd i powrót z pracy. Niezły upał. Wróciłam sobie koło lotniska, w sumie fajna taka troszkę okrężna trasa.
Noc nie była taka zła jak przewidywałam. Zając w zasadzie przespał prawie całą, trochę tylko popłakiwał przez sen, czym obudził mnie ze dwa razy ale nie musiałam do niego iść. Dopiero o 5:20 obudził się z płaczem i musiałam mu dać coś na gorączkę. Spędziłam godzinę usypiając go i zasnął akurat gdy powinnam była wstać do pracy więc zebrałam się i pojechałam.
Dziś Zając dzień miał mniejszą lub większą gorączkę. Po południu znów był bardzo gorący i marudził. Pechowo, a może na szczęście, obydwoje (ja i Marek) mieliśmy umówioną wizytę u dentysty, jedno po drugim, więc siłą rzeczy Zając wyszedł na dwór i trochę odzyskał humor. Zrobiliśmy rundkę dookoła bloku, patrzyliśmy jak jadą auta na KEN a gdy wróciliśmy do domu to Zając był już w całkiem dobrym nastroju i temperatura mu zeszła. Zjadł nawet cały serek waniliowy chociaż od wczoraj nie bardzo chciał coś jeść w ogóle i tylko pije wodę.
Mam nadzieję, że to "tylko" trzydniówka a nie coś poważniejszego.

gorączka

Wtorek, 15 lipca 2014 Kategoria dojazdy, trening
Km: 22.93 Km teren: 0.00 Czas: 01:25 km/h: 16.19
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś dyżur z Zającem miał Tata więc mogłam sobie pozwolić na wykonanie treningu bezpośrednio po pracy (gdy z Zającem siedzi Babcia, staram się jak najszybciej wrócić, żeby ją zwolnić z dyżuru). Znowu podjazdy pod Kopę ale tylko pięć. Mimo to, te pięć podjazdów było tak ciężkie, że zaczynam się zastanawiać co się ze mną dzieje. Może potrzebuję odpoczynku od roweru?

Gdy wróciłam do domu, Zając akurat spał, obudził się z płaczem tuż po tym jak się wykąpałam i okazało się, że jest strasznie gorący. Z początku myślałam, że się przegrzał bo był przykryty kocykiem ale gdy po godzinie nadal był gorący, daliśmy mu Nurofen i pojechaliśmy z nim do lekarza. Miał ponad 39 stopni gorączki. Lekarz stwierdził delikatną infekcję gardła i kazał dawać jakiś syrop i zbijać temperaturę.
Zając nawet nie był jakiś szczególnie marudny a nawet się rozkręcił podczas tej wycieczki i wieczorem był w całkiem niezłym nastroju. Dostał jeszcze Nurofen przed snem i bez problemów zasnął. Spodziewam się jednak nieprzespanej nocy...

ktoś skradł mój QOM

Niedziela, 13 lipca 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: 52.64 Km teren: 0.00 Czas: 02:08 km/h: 24.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Ktoś skradł mój QOM na Słomczynie. Więc niezobowiązująco sobie tam pojechałam... a podjadę sobie z raz, może się uda odzyskać.
Nie udało się, ale przynajmniej wycieczka wyszła fajna bo przejechałam się nową trasą - za górką w Słomczynie na Konstancin i potem powrót przez Habdzin i Opacz do Ciszycy - dalej już zwykłą trasą.

mega kryzys

Piątek, 11 lipca 2014 Kategoria trening
Km: 11.07 Km teren: 0.00 Czas: 00:56 km/h: 11.86
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Jacek postanowił mnie chyba zamęczyć. Co dwa dni mam powtórzenia pod górkę. Coraz więcej i więcej (no dobra, dzisiaj miałam trochę mniej...). Na Kopie Cwila wyjeździłam już ścieżkę pomiędzy "szczytami" ;) A nogi nie chcą się ostatnio wcale słuchać. Mam mega kryzys, który trwa już od dłuższego czasu. Jestem ciągle zmęczona i nie chce mi się wychodzić na rower. W dodatku mam doła po tym, jak przekonałam się, że do mojej najlepszej formy sprzed ciąży jeszcze bardzo daleko i uraz psychiczny po wycofaniu się z wyścigu w Łącznej.
Wyszukuję sobie pretekstów, żeby nie iść na rower. A to jest późno, a to mnie nogi bolą, a to zmęczona jestem, a to deszcz pada... Masakra jakaś. Jak tak dalej pójdzie to w ogóle przestanę trenować.

MTB Cross Maraton Łączna - pierwszy wycof

Niedziela, 29 czerwca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 38.40 Km teren: 0.00 Czas: 04:07 km/h: 9.33
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Najpierw refleksja. Piszę ten wpis ponad tydzień od maratonu. Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło tak długo czekać z napisaniem relacji. Do tej pory nie mogę się pozbierać po tym maratonie, jego przebieg mocno utkwił mi w psychice ;)

Dziś na maraton jadę sama. Noga podaje ;) I na miejscu jestem mniej więcej o zaplanowanym czasie. Jechanie własnym autem, spod własnego domu ma pewną zaletę. Mogę wstać sporo później, niż bym musiała wstać jadąc z Krzychem. Zamiast 5:30 to 6:15 (jak do pracy). W Łącznej w miasteczku startowym nastrój iście piknikowy - z sąsiedniego auta gra muzyczka, chłopaki obok wcinają kanapki, pogoda piękna - istna sielanka, która nastraja mnie optymistycznie ale niestety, optymizm trochę pryska po rozgrzewce.
Kawałek mocno pofalowanym asfaltem a potem w krzaki. Z krzaków odbicie w tunel pod torami - aha, to chyba zapowiadana końcówka trasy - na dnie woda i trochę szkieł. Za tunelem podmokła łąka. I to mocno podmokła. Wczoraj ostro lało więc trasa zapowiada się ogólnie błotniście. Postanawiam nie błocić się jeszcze przed startem i skręcam w bok na ścieżkę wzdłuż torów. Rozgrzewka niestety uświadamia mi, jak dzisiaj bardzo jestem nie w formie. Tuż przed długim weekendem cała moja rodzina pochorowała się i trzymało mnie jeszcze przez większość zeszłego tygodnia. Tętno od razu zaczyna skakać a nogi zmęczone. Wracam do miasteczka startowego z trochę skwaszonym nastrojem i już łapię negatywne nastawienie do dzisiejszego wyścigu.

Jeszcze sprawdzenie chipa, baton przedstartowy i woda i staję w sektorze. Start jest honorowy a faktyczny start rozpocznie się za przejazdem kolejowym. Atrakcją dzisiejszego startu może być przejazd pociągu i zatrzymanie peletonu - ale nic takiego nie następuje. Początek asfaltem, który obfituje w podjazdy więc stawka się pięknie rozciąga. Po wjechaniu w teren nie ma żadnych korków ani przestojów. Pierwsze kilometry biegną pod górkę i trochę z górki, po łące. Jedzie mi się nieźle a widoki są bajeczne. Odzyskuję nieco rezon ale gdy wjeżdżam w las od razu zaczyna się błoto.

I to błoto się ciągnie przez następne 20 kilometrów z małymi przerwami. Czasem jest go mniej, czasem więcej, ale właściwie cały czas jest. OK, błoto, nie ma problemu... dopóki bloki spd nie zapychają się na amen i przestają się wypinać z pedałów.

Na punkcie kontrolnym jeszcze w miarę dobry nastrój (fot. Łukasz Maziejuk)


Pierwsza gleba, druga, przy trzeciej (w ten sam idiotyczny sposób, na tą samą stronę - gdyby bloki działały prawidłowo to bym się podparła i pojechała dalej) zaczynam już odczuwać skutki obicia i lekkie zdenerwowanie. Po dwóch następnych ze złości rzucam rowerem i przestaję mieć ochotę jechać dalej. Trzeba jednak jechać bo jak się idzie to meszki żrą niemiłosiernie. Już jestem tak obita z lewej strony, że przy każdym większym błotku, przy każdym kamieniu i każdym korzeniu zsiadam z roweru bo boję się upaść po raz kolejny.
Na bufecie łapię duszkiem dwa kubeczki izotonika, jak nie ja - bo zwykle nie zatrzymuję się na bufetach wcale.

Dalej trochę jadę i trochę idę, wkurzona na maksa i płacząca ze złości i bezsilności. Czasem się zatrzymuje jakaś dobra dusza i pyta, czy wszystko w porządku - ale już coraz rzadziej bo coraz rzadziej w ogóle ktoś mnie mija (będę ostatnia?). Kompletnie siada mi psychika i nie zwracam uwagi na uroki trasy, w ogóle prawie nie zwracam uwagi na nic, poza szukaniem kolejnych kamieni i korzeni, przed którymi muszę zsiąść z roweru.

Wreszcie - zbawienie - kawałeczek asfaltu! Mam nadzieję, że trochę odpocznę ale niestety, ten kawałek asfaltu jest dość krótki i zaraz trasa znowu wiedzie w las, gdzie w mroku czeka plątanina korzeni. Zatrzymuję się i zastanawiam - to dobra okazja, żeby się wycofać z wyścigu i wrócić asfaltem do miasteczka zawodów - ale się jeszcze waham. W końcu zostało tylko 17 kilometrów. Ale to może być 17 kilometrów męki i z półtorej godziny, jak nie dwie. Zatrzymuje się przy mnie jeszcze jeden zawodnik, równie zmęczony. Ja próbuję dodzwonić się do biura zawodów, żeby się dopytać, jak dalej jechać asfaltem - ale nic z tego, brak zasięgu. Kolega zawodnik proponuje mi swój telefon - inna sieć, może będzie lepiej. Niestety, za pierwszym razem pomyłka, za drugim razem - brak odpowiedzi.

Trochę odpoczywam i się relaksuję i nawet już prawie podejmuję decyzję, żeby jednak dokończyć wyścig, ale kolega zawodnik (Sebastian) nagle oświadcza, że on spróbuje jeszcze raz się dodzwonić do biura bo chce się wycofać. Moja determinacja, żeby jechać dalej, nagle siada. Uf, nie jestem sama, jeszcze ktoś oprócz mnie wymiękł. Dobra, wycofuje się.

Do biura nie udaje się dodzwonić ale zatrzymany kierowca instruuje nas, jak dojechać do Łącznej. No to wracamy, na luzie już, fajnym płynącym raz w górę, raz w dół asfaltem. Jedzie się już teraz przyjemnie, relaksowo i nawet znowu kuszą boczne dróżki ale teraz to już trzeba wracać a nie kombinować. Powrót do biura to jeszcze 7 km ale już naprawdę odpoczynkowo. I w sumie to fizycznie czuję się bardzo dobrze, mam uczucie, że gdyby nie psycha, to bym bez problemu dotarła na metę bo siły są, noga na podjazdach idzie dobrze.
Zgłaszam w biurze "wycof" dwóch osób i powoli się ogarniam do powrotu.

Czuję się trochę jak zbity pies, pierwszy w życiu wycof, kompletna porażka. W domu jeszcze wypłakuję swoją frustrację memu Małżowi w rękaw.


bynajmniej nie lekko

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 Kategoria dojazdy, trening
Km: 20.23 Km teren: 0.00 Czas: 00:53 km/h: 22.90
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miało być do 90 minut lekkiego rozjazdu. Niestety, Zając dał popalić w nocy i gdy o 6:15 zadzwonił budzik, mój zmęczony mózg zanegował rzeczywistość. Obudziłam się o 08:30, "lekko" spóźniona do pracy. Więc w stronę "do" wyszły sprinty (z postojami na światłach). Dobrze, że chociaż z wiatrem. W stronę "od" też szybko bo chciałam jak najszybciej zwolnić Mamę z dyżuru z Zającem.

PolandBike Nadarzyn - płaska nudność

Niedziela, 15 czerwca 2014 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 44.19 Km teren: 0.00 Czas: 02:03 km/h: 21.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
W tym roku skupiam się na MTB Cross Maraton jednak maratony tego cyklu są tak odmienne od tego, co jeździłam dotychczas (Mazovia), że kompletnie nie mam punktu odniesienia, żeby ocenić swoją formę. Również wykonywane przeze mnie testy wydolnościowe są inne od tych, które robiłam wcześniej więc tutaj też nie mam punktu odniesienia.
W związku z tym, postanowiłam pojechać jakiś maraton zbliżony poziomem trudności do Mazovii - żeby porównać siebie do siebie sprzed ciąży. Padło na PolandBike no i akurat napatoczyła się edycja w Nadarzynie.
Nadarzyn startuje dopiero o 12:30. Muszę co prawda stawić się w biurze zawodów bo startuję w PB pierwszy raz. Nie wiedząc jakiej kolejki się spodziewać, postanowiłam pojechać na 11-tą.
Więc kulturalnie wstaję sobie dziś o zwykłej godzinie (tzn. o tej godzinie, o której obudził mnie Zając, co wyszło około 8:00). Jak to cudownie jest, gdy nie trzeba wstawać o 5:30 rano na maraton! Bez pośpiechu, śniadanie, ostatni "czek" czy wszystko mam co trzeba i jadę.
Na miejscu widzę stoisko Adama Starzyńskiego, w okolicy kręci się już Radek z Cyklona.
Kolejki do biura zawodów nie ma więc szybko załatwiam co trzeba, również transfer sektorowy. Wysłałam kilka dni temu e-mail do orga z moim wynikami i zapytaniem, czy można nie startować z ostatniego, chciałam szósty albo siódmy - ale nikt mi nie odpisał - więc załatwiam to w biurze zawodów i dostaję sektor 5. Ups, chyba trochę przesada... ale jestem tak osłupiała, że po prostu przyjmuję to do wiadomości i odchodzę od stoiska.
W międzyczasie pojawiają się jeszcze inne Cyklony, między innymi Krzychu i Łukasz. Jest mnóstwo czasu do startu więc sobie gadamy. Namawiam Radka na objazd fragmentu trasy. Wygląda na tradycyjną trasę mazowiecką czyli "płaskodługo". Trochę kałuż ale wszystkie da się objechać, przynajmniej na tym początkowym odcinku.

Przedstartowa "gadka szmatka" (fot. Procycling Promotion)


Namawiam Radka na objazd fragmentu trasy (fot. Procycling Promotion)


Przyznam, że stresuję się. Obawiam się konfrontacji ze samą sobą, w dodatku wiem, że najprawdopodobniej sektor mi ucieknie zaraz po starcie i mam tylko cichą nadzieję, że uda mi się utrzymać w szóstym, który mnie zapewne dogoni.
Start nie różni się zbytnio od tego co na Mazovii - ruszają kolejne sektory, wreszcie mój. Na początku staram się trzymać tempo sektora. Jest szeroko, tempo jest szybkie, nikt nie zamula - jedzie się dobrze i sprawnie. Niestety, coraz więcej osób mi ucieka. Zaginam na maksa, aż mnie palą uda ale luzuję w pewnym momencie. Jeszcze na początku trasy, nie więcej niż 2 km po starcie, widzę Krzycha, który dzwoni po pomoc dla kogoś, kto uległ wypadkowi. 
Sporo ludzi mnie wyprzedza, w tym dość dużo kobiet ale nie przejmuję się zbytnio bo spodziewałam się tego. Jadę tylko z myślą, żeby nie dogoniła mnie Kasia z Cyklona (startowała z 6 sektora) ;)
Trasa jest płaska i nudna, nie ma żadnych wyzwań technicznych (czego się niby spodziewałam?), jedyne co się liczy to łyda. Dwie pętle na dystansie MAX, czyli dwa razy pewne urozmaicenie w postaci przejazdu przez okolice kamieniołomu - ze trzy zjazdy (krótkie, troszkę strome, po uklepanym piachu - banał) + mata kontrolna za lekkim podjazdem i fajną hopką. Pod koniec trasy, na dojazdówce z pętli do mety, jeszcze niedługi kręty singielek, gdzie osoby z szeroką kierą mogą mieć pewien kłopot. I tyle z atrakcji. Nawet błota na trasie nie ma, chociaż po ostatnich deszczach spodziewałam się błotnej masakry.

Gdzieś po 2/3 trasy trochę mnie odcina - za bardzo pozaginałam na początku, jak zwykle. Ech, kiedy ja się nauczę?
Dogania mnie Krzychu. Ja się na moment zatrzymuję, żeby podnieść zgubione przez kogoś okulary i próbuję potem Krzycha dogonić ale nie daję rady. Dobrze popracował, najwyraźniej :) Gdzieś wyprzedza mnie też Ela Dobosz, czym trochę mnie załamuje.

Na mecie z czasem 02:03:39. W sumie uznaję to całkiem fajny czas i po cichu liczę na podium lub chociaż okolice podium. Czekam i czekam na wyniki, gadam z Cyklonami, którzy już są na mecie oraz z Adamem, zjadam makaron i zupę z soczewicy, podjadam trochę ciastek, spotykam Beatę Moćko i Elę i w ogóle bez sensu marznę zamiast iść do auta i się przebrać. A wyników jak nie ma tak nie ma.
Adam pakuje manatki, chłopaki znikają, miasteczko pustoszeje a wyniki dopiero pojawiają się koło 16tej. W postaci dekoracji, więc czekam na tę dekorację, bo cały czas liczę że może podium. Ale nie, nie ma podium.
No to idę do auta i w międzyczasie przychodzi sms z nieoficjalnym wynikiem. 9 miejsce. Dopiero 9, o rany ale kiepawo... 

[Edit z wieczora]
Miejsce w kategorii 8/12, w open 15/21.
Strata do zwyciężczyni ok 20 minut, to tak w standardzie raczej. Rating 83,5% to nie taki zły ale daleki od wyników z najlepszego sezonu, które niejednokrotnie sięgały powyżej 90%.
Sektor 6 - o, tego się nie spodziewałam. Spodziewałam się zlecieć do 7 a tu proszę, taka niespodzianka - w dodatku całkiem sporo punktów sektorowych bo tylko 4 punktów zabrakło, żeby zostać w 5.
No i jeszcze całkiem niezły wkład w klasyfikację drużynową, bo ponad 500 punktów (drugi z czterech najlepszych wyników w teamie).

Podsumowując... nie jest bardzo źle, ale mam jeszcze sporo do odrobienia. Nie ma co bimbać tylko trzeba się zabierać DO ROBOTY!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum