Traktor Chaosu, błędne światełka i komarowa wyżerka
Środa, 11 czerwca 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 52.84 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:58 | km/h: | 26.87 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Powrót do korzeni. Tzn. po dwóch miesiącach samodzielnego układania sobie planu treningowego i braku bata nad moją głową (co powodowało dość częstą zmianę planów treningowych, przeważnie na "wolne"...), odpuściłam i pokajałam się przed Jackiem ;) Przyjął mnie z otwartymi ramionami jak córę marnotrawną i dzisiaj miałam pierwszy zaplanowany przez Jacka trening. Godzinka w narastającym tempie <3 Wyszłam dość późno bo jeszcze miałam wizytę u lekarza, ale może i dobrze bo przestało być gorąco.
Po dość długim okresie bimbania dzisiaj wreszcie coś konkretnego i fajnie mi się jechało. Oczywiście pojechałam na pętlę Gassy.
Po drodze musiałam się zatrzymać w okolicach wału bo się zorientowałam, że coś mi się telepie. Telepał się koszyk na bidon. Zaczęłam go dokręcać ale najwyraźniej coś się stało z gwintem bo śrubka ni cholery nie chciała zaskoczyć. A tu coraz więcej komarów się zlatywało i bardziej się opędzałam od nich niż dokręcałam. Sprawy nie ułatwiał mi kompletnie zardzewiały McGyverowy klucz (chyba dawno do niego nie zaglądałam a torebce podsiodłowej się parę razy dostało ze strumienia wody). Komarów w pewnym momencie było tyle, że dostałam prawie ataku paniki, średnie zagęszczenie komarów na mnie - 1 komar/cm2. W końcu, wkurzona i zestresowana tymi komarami, odkręciłam obie śrubki, wyciągnęłam mocowanie pompki i przykręciłam koszyk bezpośrednio. Dopiero wtedy śrubka załapała.
Uff. pojechałam dalej, strzepując z siebie jeszcze te komary, które się przyssały i nie odpadły przy ostrym starcie ;)
Przy drugiej pętelce zrobiło się już prawie całkiem ciemno. Że aura była fajna to na trasie wielu rowerzystów i spacerowiczów (co się nie ulękli komarów albo wyszli nieświadomi zagrożenia) i tylko różnej maści światła i światełka świeciły i mrugały. Jedno czerwone światło, które jakiś czas majaczyło przede mną, było dość ciekawe bo było nisko i majtało się na boki. W głowę zachodziłam, co to może być ale dopiero jak dojechałam blisko to zobaczyłam, że to rolkarz ze światełkiem na kostce, haha :)
Ostatni, najszybszy odcinek, kończyłam już przy całkowitej ciemności. Dobrze, że mam mocną lampę ale i ona nie wszystko widzi. Na przykład, w pewnym momencie zauważyłam przed sobą delikatną poświatę z białego światła, potem długo długo nic i za tą poświatą, najczarniejszą z czarnych czarną plamę czegoś. Podjeżdżałam coraz bliżej i za poświatą pojawił się traktor ale za tym traktorem nadal widniała najczarniejsza z czarnych czarna plama czegoś. Zaintrygowana trochę straciłam rytm. Pomyślałam, że to może przyczepa ale byłam już dość blisko i nadal nie widać było nawet konturu tego czegoś. Dopiero około 2 metry od tej czerni wydało się, że to drugi traktor. Nie miał świateł i był tak czarny, że wsysał chyba wszystkie resztki światła jakie były w okolicy. Normalnie upiór, Traktor Chaosu.
Niby człowiek wie, że to tylko traktor, ale postarałam się go minąć jak tylko mogłam najszybciej... ;)
Po dość długim okresie bimbania dzisiaj wreszcie coś konkretnego i fajnie mi się jechało. Oczywiście pojechałam na pętlę Gassy.
Po drodze musiałam się zatrzymać w okolicach wału bo się zorientowałam, że coś mi się telepie. Telepał się koszyk na bidon. Zaczęłam go dokręcać ale najwyraźniej coś się stało z gwintem bo śrubka ni cholery nie chciała zaskoczyć. A tu coraz więcej komarów się zlatywało i bardziej się opędzałam od nich niż dokręcałam. Sprawy nie ułatwiał mi kompletnie zardzewiały McGyverowy klucz (chyba dawno do niego nie zaglądałam a torebce podsiodłowej się parę razy dostało ze strumienia wody). Komarów w pewnym momencie było tyle, że dostałam prawie ataku paniki, średnie zagęszczenie komarów na mnie - 1 komar/cm2. W końcu, wkurzona i zestresowana tymi komarami, odkręciłam obie śrubki, wyciągnęłam mocowanie pompki i przykręciłam koszyk bezpośrednio. Dopiero wtedy śrubka załapała.
Uff. pojechałam dalej, strzepując z siebie jeszcze te komary, które się przyssały i nie odpadły przy ostrym starcie ;)
Przy drugiej pętelce zrobiło się już prawie całkiem ciemno. Że aura była fajna to na trasie wielu rowerzystów i spacerowiczów (co się nie ulękli komarów albo wyszli nieświadomi zagrożenia) i tylko różnej maści światła i światełka świeciły i mrugały. Jedno czerwone światło, które jakiś czas majaczyło przede mną, było dość ciekawe bo było nisko i majtało się na boki. W głowę zachodziłam, co to może być ale dopiero jak dojechałam blisko to zobaczyłam, że to rolkarz ze światełkiem na kostce, haha :)
Ostatni, najszybszy odcinek, kończyłam już przy całkowitej ciemności. Dobrze, że mam mocną lampę ale i ona nie wszystko widzi. Na przykład, w pewnym momencie zauważyłam przed sobą delikatną poświatę z białego światła, potem długo długo nic i za tą poświatą, najczarniejszą z czarnych czarną plamę czegoś. Podjeżdżałam coraz bliżej i za poświatą pojawił się traktor ale za tym traktorem nadal widniała najczarniejsza z czarnych czarna plama czegoś. Zaintrygowana trochę straciłam rytm. Pomyślałam, że to może przyczepa ale byłam już dość blisko i nadal nie widać było nawet konturu tego czegoś. Dopiero około 2 metry od tej czerni wydało się, że to drugi traktor. Nie miał świateł i był tak czarny, że wsysał chyba wszystkie resztki światła jakie były w okolicy. Normalnie upiór, Traktor Chaosu.
Niby człowiek wie, że to tylko traktor, ale postarałam się go minąć jak tylko mogłam najszybciej... ;)
załatana uliczka i matoły na ścieżce
Niedziela, 8 czerwca 2014 Kategoria dojazdy
Km: | 25.87 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:13 | km/h: | 21.26 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Luzacki dojazd i powrót na zajęcia. Wróciłam sobie okrężną trasą bo dostałam info od 19115, że "sprawa zamknięta". Już wyjaśniam o co chodzi :) Otóż jest sobie taka aplikacja na smartfony, o nazwie własnie 19115, do zgłaszania problemów (ogólnie różnej natury) komunikacyjnych w Warszawie. Między innymi można zgłaszać dziury w nawierzchni :) I zgłosiłam okropnie dziurawą wschodnią część ul. Gąsek. No i właśnie dostałam powiadomienie, że "sprawa zamknięta" więc pojechałam sprawdzić.
Faktycznie, trochę połatali te dziury. Nie wiem, czemu spodziewałam się, że położą nową nawierzchnię... ale lepsze załatanie dziur niż nic ;) Przynajmniej na kolarce nie wybiję sobie tam zębów :)
W każdym razie aplikacja działa! Ludzie, używajcie jej, może poprawi się trochę jakość dróg i ścieżek, przynajmniej tych najbardziej pośrupanych :)
Dalej z Gąsek jechałam już ścieżką rowerową na Rosoła i cholera mnie brała na niedzielnych rowerzystów bo jadą sobie takie święte krowy, np. dwoje koło siebie, zajmując całą szerokość ścieżki. Albo jedno - zygzakiem - zajmując całą szerokość ścieżki. Albo jedno, po lewej stronie zamiast po prawej (i nie wiadomo czego się spodziewać, czy nie wpadnie nagle na pomysł zjechania na prawą...).
Faktycznie, trochę połatali te dziury. Nie wiem, czemu spodziewałam się, że położą nową nawierzchnię... ale lepsze załatanie dziur niż nic ;) Przynajmniej na kolarce nie wybiję sobie tam zębów :)
W każdym razie aplikacja działa! Ludzie, używajcie jej, może poprawi się trochę jakość dróg i ścieżek, przynajmniej tych najbardziej pośrupanych :)
Dalej z Gąsek jechałam już ścieżką rowerową na Rosoła i cholera mnie brała na niedzielnych rowerzystów bo jadą sobie takie święte krowy, np. dwoje koło siebie, zajmując całą szerokość ścieżki. Albo jedno - zygzakiem - zajmując całą szerokość ścieżki. Albo jedno, po lewej stronie zamiast po prawej (i nie wiadomo czego się spodziewać, czy nie wpadnie nagle na pomysł zjechania na prawą...).
bez spalary
Sobota, 7 czerwca 2014 Kategoria dojazdy, test
Km: | 14.16 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:43 | km/h: | 19.76 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dojazd na zajęcia, baaardzo luzacko, rozjazd po teście.
Na teście mała niespodzianka. Po wizycie Strady u Marcelego i przeglądzie gwarancyjnym nie wchodzi mi blat. Jakoś nie miałam okazji tego sprawdzić do tej pory, szkoda, że wyszło akurat na teście. Więc test po kilku sekundach przerwałam i ręcznie naciągnęłam łańcuch na blat. W trakcie okazało się, że nie wchodzi również ostatnia i przedostatnia zębatka z tyłu. Noż kur......! Musiałam nadrabiać kadencją, przynajmniej w pięciominutówce, gdzie jest zdecydowanie większy czad.
Ogólnie test spoko, poprawa o 9 Watów na obu kawałkach.
Na teście mała niespodzianka. Po wizycie Strady u Marcelego i przeglądzie gwarancyjnym nie wchodzi mi blat. Jakoś nie miałam okazji tego sprawdzić do tej pory, szkoda, że wyszło akurat na teście. Więc test po kilku sekundach przerwałam i ręcznie naciągnęłam łańcuch na blat. W trakcie okazało się, że nie wchodzi również ostatnia i przedostatnia zębatka z tyłu. Noż kur......! Musiałam nadrabiać kadencją, przynajmniej w pięciominutówce, gdzie jest zdecydowanie większy czad.
Ogólnie test spoko, poprawa o 9 Watów na obu kawałkach.
buda
Piątek, 6 czerwca 2014 Kategoria dojazdy, serwis
Km: | 10.46 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:35 | km/h: | 17.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś do budy na Szkocie bo nowe klocki trzeba dotrzeć (nie będę przecież ich docierać na maratonie...). Wyszłam z domu... ups, jaka straszna chmura! Ale nie, no przecież zdążę przed deszczem, daleko nie mam.
Nie zdążyłam ;) Złapało mnie na łączniku Rolna - Puławska więc chwilę przeczekałam największą ulewę a potem chciałam jechać dalej. Pewnie bym dojechała gdybym miała błotniki ale nie miałam więc zaczęło mi się robić mokro w tyłek. Zdecydowałam się zatem poczekać na tramwaj i uniknąć moczenia tyłka na ile się da bo przecież muszę na tym tyłku wysiedzieć na wykładach kilka godzin ;)
Powrót już na sucho.
Serwis - przegląd pełny
Wymiana miski supportu, wymiana klocków
Przebieg roweru 16958.76
Przebieg supportu tyleż samo.
Przebieg klocków: nie wiem ale wymieniałam 1 sierpnia 2011 :)
Delikatna sugestia od serwismenów, żeby przy kolejnym pełnym przeglądzie wymienić stery i piastę przedniego koła :)
Nie zdążyłam ;) Złapało mnie na łączniku Rolna - Puławska więc chwilę przeczekałam największą ulewę a potem chciałam jechać dalej. Pewnie bym dojechała gdybym miała błotniki ale nie miałam więc zaczęło mi się robić mokro w tyłek. Zdecydowałam się zatem poczekać na tramwaj i uniknąć moczenia tyłka na ile się da bo przecież muszę na tym tyłku wysiedzieć na wykładach kilka godzin ;)
Powrót już na sucho.
Serwis - przegląd pełny
Wymiana miski supportu, wymiana klocków
Przebieg roweru 16958.76
Przebieg supportu tyleż samo.
Przebieg klocków: nie wiem ale wymieniałam 1 sierpnia 2011 :)
Delikatna sugestia od serwismenów, żeby przy kolejnym pełnym przeglądzie wymienić stery i piastę przedniego koła :)
mgła
Wtorek, 3 czerwca 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 34.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 22.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatnio ciągle mi się nie chce. Ale się dzisiaj zmusiłam i naprawdę nie żałuję bo wycieczka wyszła cudowna. Nie dość, że super aura, prawie bez wiatru, to jeszcze po drodze widoki cudne... na wale co chwilę zatrzymywałam się, żeby robić zdjęcia :)














MTB Cross Maraton Nowiny - nie taki diabeł straszny... :)
Niedziela, 1 czerwca 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 39.55 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:05 | km/h: | 9.69 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdy budzik dzwoni o 5:15 zwlekam się z wyrka z myślą: "po co ja to właściwie robię?". Po co tyram i po co wstaję o tak dziwnej porze, jadę gdzieś w cholerę żeby się skatować, upećkać i wrócić po całym dniu zmęczona jak pies?
Nic, skoro jednak wstałam to wstałam. Ogarniam się szybko i idę pod blok Krzyśka. Dziś jedziemy we trójkę. Dwa Krzyśki i ja.
Do Nowin dojeżdżamy ze sporym zapasem czasu, bo około 09:15. Jest dziwna aura. Słońce świeci ale wieje chłodny wiatr i nie wiem jak się ubrać. Czy jechać całkiem na krótko, czy może założyć długi rękaw. Przebieram się kilka razy bo raz jest mi zimno a raz ciepło, ale po rozgrzewce decyduję się w końcu pozbyć koszulki z długim rękawem, zostawić za to długopalczaste rękawiczki. Przy okazji ostatnich oględzin roweru zauważam jeszcze, że mam resztki klocków. Ups.
Wszyscy straszą Nowinami, że bardzo trudne, najtrudniejszy maraton cyklu. Pani Organizator przez mikrofon mówi, że to jeden z najtrudniejszych maratonów w Polsce. Ja już przestaję słuchać bo i tak mam cykora. Po kamulcach w Daleszycach spodziewam się kamuli-telewizorów na trasie, zjazdów 90 stopni i korzeni podstępnie chwytających za szprychy. Po ostatnich ulewach spodziewam się też masy błota. Tętno dochodzi do 120 no to jak na mnie to naprawdę wysokie tętno przedstartowe.
Dziś nie ma startu honorowego, ścigamy się od początku. Oczywiście "ścigamy się" to dość humorystyczne określenie bo w końcówce stawki, gdzie ja się umieściłam, ściganie polega na powolnej pielgrzymce. Start po dość wąskiej drodze i już tutaj pierwszy wypadek. Widzę leżącą dziewczynę i krew, policjanci już zabezpieczają to miejsce i pomagają.
Zaraz potem "wpadamy" (w tempie zdychającego żółwia) w teren. A wpadamy w teren dość mocnym akcentem bo agrafką prawie 90stopni, która ostro leci do góry. I potem już dość długo jest cały czas pod górę. Wszyscy wloką się jak ostatnie ciapy ale trudno inaczej jak się jest na końcu.
Po pierwszym podjeździe stawka się nieco rozluźnia i można jechać swoim tempem. Jest OK, jedzie mi się bardzo fajnie, lekko. Póki co, nie ma telewizorów ani ostrych zjazdów. Pierwsze kilka kilometrów wlewa w moje serce nadzieję, że może jednak ten maraton nie jest taki trudny jak wszyscy zapowiadali.
Pierwsza połowa trasy to cud-malina. Trochę szutrów, leśnych duktów, wąskie single, góra, dół, mało wyzwań technicznych, mało błota, za to mega flow. Zjazdy prawie bez hamulców, podjazdy wszystkie w siodle. Jedzie mi się kapitalnie, chociaż dość wolno i widzę po czasie, że raczej nie zmieszczę się w 3,5h. W niektórych miejscach hopki i bandy. I okazuje się, że treningi na Kazurce na coś się jednak przydały - bo wiem jak je pokonać w miarę płynnie, nie wylatując przez kierownicę.
W drugiej połowie zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Po pierwsze, zaczyna się robić mocno błotniście. Są miejsca, gdzie rezygnuję z jazdy bo umęczę się bardziej przepychając korby niż prowadząc rower. Po drugie, już jestem nieco zmęczona i podjazdy zaczynają dawać mi w kość kondycyjnie, chociaż mimo wszystko mniej się męczę podjeżdżając na młynku niż podchodząc z rowerem. Po trzecie, gubię już ten flow na zjazdach i bardziej kurczowo trzymam kierę i klamki... zresztą przy każdym zjeździe mam dodatkową adrenalinę - skończą mi się klocki na tym zjeździe, czy dopiero na następnym? Schody dosłowne są przy jednym zjeździe, a raczej zejściu - koło wejścia do jaskini. Jest bardzo stromy, nie odważam się. U góry zresztą stoją ludzie zabezpieczający trasę i proponują zejście leśnymi schodkami - bo wygodniej. Fakt.
Punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)

Gdzieś tam zatrzymuję się, pod pretekstem pożyczenia pompki potrzebującemu. Muszę odpocząć, inaczej padnę trupem. Z 10 minut pewnie to trwa. Uf. Ale jadę dalej. I znów wracają do mnie myśli - "po co ja to robię?" Naprawdę, nie rozumiem sama siebie. Czuję się jakbym przejechała już ze 100 km i poważnie zastanawiam się, czy chcę jeszcze startować w dalszych edycjach tego cyklu.
Gdy niespodziewanie (o 2km krótszy dystans niż miał być) wjeżdżam na stadion, jestem szczęśliwa, że nie muszę już dalej jechać.
Chłopaki już są, obaj jechali około 40 minut krócej ode mnie. Ja dojeżdżam z czasem 04:05:39, to jest średnia poniżej 10km/h. Oooo masakra!
Makaron z sosem jest całkiem niezły. Wcinam go szybko, dopycham się ciastkami. Kolejka do myjki mega wielka (tylko jedna myjka a wielu chętnych), pryszniców oczywiście brak. Dobra, chrzanić to, jedziemy.
Utytłany

W aucie dostaje smsa, że jestem 5 w kategorii, haha, pewnie 5/5 ;)
[gdy pojawiły się na stronie wyniki okazało się, że byłam 5/12, szok]
Nic, skoro jednak wstałam to wstałam. Ogarniam się szybko i idę pod blok Krzyśka. Dziś jedziemy we trójkę. Dwa Krzyśki i ja.
Do Nowin dojeżdżamy ze sporym zapasem czasu, bo około 09:15. Jest dziwna aura. Słońce świeci ale wieje chłodny wiatr i nie wiem jak się ubrać. Czy jechać całkiem na krótko, czy może założyć długi rękaw. Przebieram się kilka razy bo raz jest mi zimno a raz ciepło, ale po rozgrzewce decyduję się w końcu pozbyć koszulki z długim rękawem, zostawić za to długopalczaste rękawiczki. Przy okazji ostatnich oględzin roweru zauważam jeszcze, że mam resztki klocków. Ups.
Wszyscy straszą Nowinami, że bardzo trudne, najtrudniejszy maraton cyklu. Pani Organizator przez mikrofon mówi, że to jeden z najtrudniejszych maratonów w Polsce. Ja już przestaję słuchać bo i tak mam cykora. Po kamulcach w Daleszycach spodziewam się kamuli-telewizorów na trasie, zjazdów 90 stopni i korzeni podstępnie chwytających za szprychy. Po ostatnich ulewach spodziewam się też masy błota. Tętno dochodzi do 120 no to jak na mnie to naprawdę wysokie tętno przedstartowe.
Dziś nie ma startu honorowego, ścigamy się od początku. Oczywiście "ścigamy się" to dość humorystyczne określenie bo w końcówce stawki, gdzie ja się umieściłam, ściganie polega na powolnej pielgrzymce. Start po dość wąskiej drodze i już tutaj pierwszy wypadek. Widzę leżącą dziewczynę i krew, policjanci już zabezpieczają to miejsce i pomagają.
Zaraz potem "wpadamy" (w tempie zdychającego żółwia) w teren. A wpadamy w teren dość mocnym akcentem bo agrafką prawie 90stopni, która ostro leci do góry. I potem już dość długo jest cały czas pod górę. Wszyscy wloką się jak ostatnie ciapy ale trudno inaczej jak się jest na końcu.
Po pierwszym podjeździe stawka się nieco rozluźnia i można jechać swoim tempem. Jest OK, jedzie mi się bardzo fajnie, lekko. Póki co, nie ma telewizorów ani ostrych zjazdów. Pierwsze kilka kilometrów wlewa w moje serce nadzieję, że może jednak ten maraton nie jest taki trudny jak wszyscy zapowiadali.
Pierwsza połowa trasy to cud-malina. Trochę szutrów, leśnych duktów, wąskie single, góra, dół, mało wyzwań technicznych, mało błota, za to mega flow. Zjazdy prawie bez hamulców, podjazdy wszystkie w siodle. Jedzie mi się kapitalnie, chociaż dość wolno i widzę po czasie, że raczej nie zmieszczę się w 3,5h. W niektórych miejscach hopki i bandy. I okazuje się, że treningi na Kazurce na coś się jednak przydały - bo wiem jak je pokonać w miarę płynnie, nie wylatując przez kierownicę.
W drugiej połowie zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Po pierwsze, zaczyna się robić mocno błotniście. Są miejsca, gdzie rezygnuję z jazdy bo umęczę się bardziej przepychając korby niż prowadząc rower. Po drugie, już jestem nieco zmęczona i podjazdy zaczynają dawać mi w kość kondycyjnie, chociaż mimo wszystko mniej się męczę podjeżdżając na młynku niż podchodząc z rowerem. Po trzecie, gubię już ten flow na zjazdach i bardziej kurczowo trzymam kierę i klamki... zresztą przy każdym zjeździe mam dodatkową adrenalinę - skończą mi się klocki na tym zjeździe, czy dopiero na następnym? Schody dosłowne są przy jednym zjeździe, a raczej zejściu - koło wejścia do jaskini. Jest bardzo stromy, nie odważam się. U góry zresztą stoją ludzie zabezpieczający trasę i proponują zejście leśnymi schodkami - bo wygodniej. Fakt.
Punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)

Gdzieś tam zatrzymuję się, pod pretekstem pożyczenia pompki potrzebującemu. Muszę odpocząć, inaczej padnę trupem. Z 10 minut pewnie to trwa. Uf. Ale jadę dalej. I znów wracają do mnie myśli - "po co ja to robię?" Naprawdę, nie rozumiem sama siebie. Czuję się jakbym przejechała już ze 100 km i poważnie zastanawiam się, czy chcę jeszcze startować w dalszych edycjach tego cyklu.
Gdy niespodziewanie (o 2km krótszy dystans niż miał być) wjeżdżam na stadion, jestem szczęśliwa, że nie muszę już dalej jechać.
Chłopaki już są, obaj jechali około 40 minut krócej ode mnie. Ja dojeżdżam z czasem 04:05:39, to jest średnia poniżej 10km/h. Oooo masakra!
Makaron z sosem jest całkiem niezły. Wcinam go szybko, dopycham się ciastkami. Kolejka do myjki mega wielka (tylko jedna myjka a wielu chętnych), pryszniców oczywiście brak. Dobra, chrzanić to, jedziemy.
Utytłany

W aucie dostaje smsa, że jestem 5 w kategorii, haha, pewnie 5/5 ;)
[gdy pojawiły się na stronie wyniki okazało się, że byłam 5/12, szok]
pachnący las
Piątek, 30 maja 2014 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, serwis, ze zdjęciami
Km: | 24.73 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:40 | km/h: | 14.84 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dobra, przyznaję się. Ostatnie kilka dni znowu się leniłam. Ale bo... deszcz padał. A mnie się nie chciało wyciągać trenażera a padał na tyle mocno że nie chciało mi się też wychodzić na dwór. Poza tym chciałam trochę pobyć z rodziną no bo ile można ciągle nie być w domu.
Ale dziś to już trzeba było pójść na rower bo w niedzielę zawody a poza tym odebrałam Szkota z serwisu z nową przerzutką i łańcuchem. Deszcz przestał padać i wyszło słonko więc wybrałam się do lasu przetestować nowe komponenty napędu.
Najpierw pojechałam sobie na starą pętelkę WKK. Mokro, ślisko, jakoś słabo mi się tam jeździło. Podłamałam się trochę, jestem beznadziejna... ale za to widziałam sarenkę. Chciałam jej zrobić zdjęcie ale schowała się za krzakami.
Podbudowałam się trochę na singlu obwodowym bo fajnie mi się go jechało. Trochę podmokły, w niektórych miejscach nieco błota ale prawie w całości przejezdny. Największe rozlewisko można ominąć asfaltem.
Jaki cudowny jest las po tych ostatnich deszczach. Zielony, że aż oczy bolą, pachnący i świeży. Cudownie!

Zakończyłam na Kazurce, podjechałam sobie ze dwa razy i wróciłam do domu.
Serwis:
Wymiana łańcucha, wymiana przedniej przerzutki
Przebieg roweru: 16895.82 km
Przebieg zużytych komponentów: nie mam pojęcia :)
Ale dziś to już trzeba było pójść na rower bo w niedzielę zawody a poza tym odebrałam Szkota z serwisu z nową przerzutką i łańcuchem. Deszcz przestał padać i wyszło słonko więc wybrałam się do lasu przetestować nowe komponenty napędu.
Najpierw pojechałam sobie na starą pętelkę WKK. Mokro, ślisko, jakoś słabo mi się tam jeździło. Podłamałam się trochę, jestem beznadziejna... ale za to widziałam sarenkę. Chciałam jej zrobić zdjęcie ale schowała się za krzakami.
Podbudowałam się trochę na singlu obwodowym bo fajnie mi się go jechało. Trochę podmokły, w niektórych miejscach nieco błota ale prawie w całości przejezdny. Największe rozlewisko można ominąć asfaltem.
Jaki cudowny jest las po tych ostatnich deszczach. Zielony, że aż oczy bolą, pachnący i świeży. Cudownie!

Zakończyłam na Kazurce, podjechałam sobie ze dwa razy i wróciłam do domu.
Serwis:
Wymiana łańcucha, wymiana przedniej przerzutki
Przebieg roweru: 16895.82 km
Przebieg zużytych komponentów: nie mam pojęcia :)
jeżdżę bo lubię, udar słoneczny mam gratis bo jestem idiotką
Sobota, 24 maja 2014 Kategoria >50 km, dojazdy, trening
Km: | 93.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:39 | km/h: | 25.73 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nazwałabym ten wpis "pod górę i pod wiatr czyli jak zwykle do Siedlec" ale taki wpis już był ;)
Właściwie to sporą część tego wpisu mogłabym powtórzyć :)
Wmordewind był makabryczny, cała trasa, prawie centralnie czasem trochę z boku. Słońce napier... jak dzikie a na trasie prawie nie ma cienia, poza tym wyruszyłam w najgorszej porze bo około 10 rano więc zaraz trafiłam w największy skwar. Jechało się więc dość fatalnie.
Buty uciskały mnie tak samo jak wtedy. Byłam bez rękawiczek tym razem więc ten element odpadł ale za to obtarłam się tu i ówdzie... właściwie to od ciąży obcieram się dużo częściej niż przed ciążą, pewnie tam na dole mi się trochę konstrukcja zmieniła :(
Pamiętając o tym, że poprzednio się spiekłam, posmarowałam się kremem z mocnym filtrem. Więc opaliłam się dość ładnie i niezbyt mocno, bez przypiekania (poza policzkami pod okularami bo tam nie posmarowałam).
Poza tym, gdzieś na 50tym kilometrze zaczęły mnie łapać delikatne dreszcze, kiedyś już to przerabiałam więc wiedziałam co to oznacza - udar słoneczny. Dochodzę w tym momencie do wniosku, że czasem zachowuję się kompletnie nieodpowiedzialnie, jak idiotka - bo zlekceważyłam ten objaw. Zamiast zatrzymać się gdzieś w cieniu i dużo napić to postanowiłam nie tracić czasu i jechać dalej bo przecież trzeba pobić poprzedni czas.
Pobiłam o około 17 minut ale kosztem: dreszczy, mdłości, bólu i zawrotów głowy.
Picia miałam - wydawałoby się - dużo (2 bidony i camel, razem 3 litry) - ale za mało. Ostatnie 20 km wydzielałam sobie po łyczku a i tak końcowe 10 jechałam już całkiem bez picia. Powinnam była się zatrzymać gdzieś i kupić jakieś izo.
Właściwie to sporą część tego wpisu mogłabym powtórzyć :)
Wmordewind był makabryczny, cała trasa, prawie centralnie czasem trochę z boku. Słońce napier... jak dzikie a na trasie prawie nie ma cienia, poza tym wyruszyłam w najgorszej porze bo około 10 rano więc zaraz trafiłam w największy skwar. Jechało się więc dość fatalnie.
Buty uciskały mnie tak samo jak wtedy. Byłam bez rękawiczek tym razem więc ten element odpadł ale za to obtarłam się tu i ówdzie... właściwie to od ciąży obcieram się dużo częściej niż przed ciążą, pewnie tam na dole mi się trochę konstrukcja zmieniła :(
Pamiętając o tym, że poprzednio się spiekłam, posmarowałam się kremem z mocnym filtrem. Więc opaliłam się dość ładnie i niezbyt mocno, bez przypiekania (poza policzkami pod okularami bo tam nie posmarowałam).
Poza tym, gdzieś na 50tym kilometrze zaczęły mnie łapać delikatne dreszcze, kiedyś już to przerabiałam więc wiedziałam co to oznacza - udar słoneczny. Dochodzę w tym momencie do wniosku, że czasem zachowuję się kompletnie nieodpowiedzialnie, jak idiotka - bo zlekceważyłam ten objaw. Zamiast zatrzymać się gdzieś w cieniu i dużo napić to postanowiłam nie tracić czasu i jechać dalej bo przecież trzeba pobić poprzedni czas.
Pobiłam o około 17 minut ale kosztem: dreszczy, mdłości, bólu i zawrotów głowy.
Picia miałam - wydawałoby się - dużo (2 bidony i camel, razem 3 litry) - ale za mało. Ostatnie 20 km wydzielałam sobie po łyczku a i tak końcowe 10 jechałam już całkiem bez picia. Powinnam była się zatrzymać gdzieś i kupić jakieś izo.
przerwana lekcja muzyki ;)
Środa, 21 maja 2014 Kategoria trening
Km: | 25.64 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:02 | km/h: | 24.81 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Strada w przeglądzie więc dziś wieczorna rundka na Szkocie. Ustawka z Grennem na Moście Siekierkowskim, na starcie ścieżki wzdłuż Wału Zawadowskiego.
Na dojeździe coś mi chrupało i chrempało a łańcuch przeskakiwał jak szalony więc w sumie ucieszyłam się, że Strada w przeglądzie bo dzięki temu wyszło, że wypadałoby obejrzeć napęd w Szkocie. Pomyślałam sobie, że jutro pojadę Szkotem do Marcelego a Stradę odbiorę od rodziców (Tata wczoraj zabrał ją z przeglądu od Marcelego) i wrócę na niej.
Na miejscu spotkania okazało się, że Grenn niestety nie wyrobi się i że może za około 20 minut. Meszki zaczęły mnie żreć w ciągu minuty od zatrzymania się tam więc powiadomiłam Grenna, że nie czekam i jadę. I pojechałam. A że sama to postanowiłam, że nie s2 tylko s3. Ponieważ chrempało to wrzuciłam na blat (na blacie chrempało mniej) i wio.
Wszystko było pięknie, zrobiłam sobie rundę wałem a potem w Okrzeszynie skręciłam do Bielawy i wyjechałam na Warszawską. Wymyśliłam sobie, że nie będę lecieć standardową trasą Warszawska - Drewny tylko odbiję do Prawdziwka - Las Kabacki.
Na rondzie zatrzymały mnie światła... i na starcie ze świateł trzasnął łańcuch.
Oczywiście nie miałam ze sobą skuwacza bo nie chciało mi się go wyciągać z Camela i przekładać na jedną jazdę ;)
Szczęście w nieszczęściu, że
1) Łańcuch trzasnął koło przystanku autobusowego
2) Autobus zaraz przyjechał
3) Że trzasnął dzisiaj a nie na zawodach w niedzielę... :)
Na dojeździe coś mi chrupało i chrempało a łańcuch przeskakiwał jak szalony więc w sumie ucieszyłam się, że Strada w przeglądzie bo dzięki temu wyszło, że wypadałoby obejrzeć napęd w Szkocie. Pomyślałam sobie, że jutro pojadę Szkotem do Marcelego a Stradę odbiorę od rodziców (Tata wczoraj zabrał ją z przeglądu od Marcelego) i wrócę na niej.
Na miejscu spotkania okazało się, że Grenn niestety nie wyrobi się i że może za około 20 minut. Meszki zaczęły mnie żreć w ciągu minuty od zatrzymania się tam więc powiadomiłam Grenna, że nie czekam i jadę. I pojechałam. A że sama to postanowiłam, że nie s2 tylko s3. Ponieważ chrempało to wrzuciłam na blat (na blacie chrempało mniej) i wio.
Wszystko było pięknie, zrobiłam sobie rundę wałem a potem w Okrzeszynie skręciłam do Bielawy i wyjechałam na Warszawską. Wymyśliłam sobie, że nie będę lecieć standardową trasą Warszawska - Drewny tylko odbiję do Prawdziwka - Las Kabacki.
Na rondzie zatrzymały mnie światła... i na starcie ze świateł trzasnął łańcuch.
Oczywiście nie miałam ze sobą skuwacza bo nie chciało mi się go wyciągać z Camela i przekładać na jedną jazdę ;)
Szczęście w nieszczęściu, że
1) Łańcuch trzasnął koło przystanku autobusowego
2) Autobus zaraz przyjechał
3) Że trzasnął dzisiaj a nie na zawodach w niedzielę... :)
wieczorny melanż
Poniedziałek, 19 maja 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 38.94 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:45 | km/h: | 22.25 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie dziś zrobiło się naprawdę super przyjemnie i naprawdę miałam ochotę wyjść wieczorem na rower. W planie spokojna przejażdżka więc wybrałam się zobaczyć, jak wygląda Wisła przed nadciągającą falą powodziową. Wygląda mrocznie (zwłaszcza po zmroku). Woda jest o kilka metrów od wału.
A poza tym latają meszki i wpadają w oczy, gębę i pod koszulkę (przez rozpięty od góry suwak koszulki). Bleh.
Ale tak w ogóle to było super przyjemnie i jeszcze cyknęłam taką słitfocię ;)

A poza tym latają meszki i wpadają w oczy, gębę i pod koszulkę (przez rozpięty od góry suwak koszulki). Bleh.
Ale tak w ogóle to było super przyjemnie i jeszcze cyknęłam taką słitfocię ;)
