2 laczki i godzina z buta
Niedziela, 12 lipca 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 19.79 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 24.23 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Plan był dziś na 2 godziny w tempie jakie mi akurat pasowało ;)
Jednak plan legł w gruzach już w ciągu 12 minut od wyjechania z domu. Dojechałam do Przyczółkowej i nagle zrobiło mi się miękko pod tyłkiem. Prawdopodobnie w efekcie dobicia na krawężniku bo Klimczaka częściowo zamknięta i musiałam kawałek objechać chodnikiem. Jakoś tak, czasem zapominam sprawdzić ciśnienie w oponach no i mam efekt.
Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że nie miałam ze sobą pompki. Dętkę - tak, ale już nie pompkę. Bo coś mi się porobiło z gwintami w rowerze i nie daje się zamocować pompki pod koszykiem na bidon - śruby nie łapią jak oprócz koszyka wsadzę tam uchwyt pompki. Więc pompka leży sobie w plecaku, z którym jeżdżę do pracy ale na wieczorne jazdy notorycznie jej zapominam ;)
W pierwszej chwili pomyślałam, że może potuptam do objazdowego serwisu, który często stoi sobie przy którejś z kolejnych ulic wzdłuż przyczółkowej. Potem jednak pomyślałam, że w niedzielę o godz. 19tej gościa na pewno tam nie ma.
Zadzwoniłam więc do Małża mojego ale nie odbierał telefonu. Potem stwierdziłam, że ściąganie Małża na pomoc nie ma sensu bo w samochodzie jest już jeden rower (nie wypakowałam góraka po wyjeździe do Teściów) a jeśli Małż ma przyjechać po mnie z Zającem i rowerem (a tak być musiało bo przecież Zająca samego w domu nie zostawi) to drugi rower się nie zmieści a żeby wypakować rower przed przyjechaniem po mnie to minie tyle czasu, że zdążę wrócić na piechotę ;)
Drugi raz już nie próbowałam się dodzwonić.
Wsiadłam w autobus i podjechałam do Wilanowskiej, gdzie podobno była stacja naprawcza rowerów.
W automacie w autobusie biletu za moniaki nie kupisz. Tylko karta. Już byłam zdecydowana na jazdę na gapę ale jakaś pani akurat kupowała bilet więc dałam jej 5 zł i poprosiłam o kupienie mi biletu.
O dziwo, na Wilanowskiej faktycznie była stacja naprawcza. Na parkingu P+R. Pompka stacjonarna i jakieś narzędzia.
Wymieniłam szybko dętkę ale przy pompowaniu okazało się, że pompa średnio jest przystosowana do tego, żeby nabić chociaż 7 barów ;) Zatem na lekko miękkim kole pojechałam na Statoil przy Nowoursynowskiej gdzie, jak pamiętałam, też jest stacja naprawcza.
Tu był kompresor z dwoma końcówkami. Jedyna sprawna obsługiwała tylko wentyl samochodowy. Fuck!
Stwierdziłam, że trudno, przejadę się na miętkim.
Ruszyłam na Przyczółkową. Oczywiście okazało się, że objazdowy serwis jest na miejscu ale już mi się nie chciało zatrzymywać żeby koło dopompować i to był błąd.
Zaczęło kropić.
Planowałam skręcić na Okrzeszyn ale skoro zaczęło kropić to pojechałam do Lasku Kabackiego. Ostatecznie szosa też rower i po głównych ścieżkach daje się bezproblemowo jeździć. Ta. Tyle, że nie na niedopompowanym kole i przy ponurej aurze (kiepsko widoczna nawierzchnia).
Oczywiście w samym środku lasu wpakowałam się na jakiś korzeń. I tyle było z dalszej jazdy ;)
Dalszy ciąg wycieczki z buta do metra Natolin :)
Do domu wróciłam po ponad 2,5 godzinie, z czego jazdy było 50 minut ;)
Ciekawe, czy jeszcze zdarzy mi się zapomnieć pompki... :]
Jednak plan legł w gruzach już w ciągu 12 minut od wyjechania z domu. Dojechałam do Przyczółkowej i nagle zrobiło mi się miękko pod tyłkiem. Prawdopodobnie w efekcie dobicia na krawężniku bo Klimczaka częściowo zamknięta i musiałam kawałek objechać chodnikiem. Jakoś tak, czasem zapominam sprawdzić ciśnienie w oponach no i mam efekt.
Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że nie miałam ze sobą pompki. Dętkę - tak, ale już nie pompkę. Bo coś mi się porobiło z gwintami w rowerze i nie daje się zamocować pompki pod koszykiem na bidon - śruby nie łapią jak oprócz koszyka wsadzę tam uchwyt pompki. Więc pompka leży sobie w plecaku, z którym jeżdżę do pracy ale na wieczorne jazdy notorycznie jej zapominam ;)
W pierwszej chwili pomyślałam, że może potuptam do objazdowego serwisu, który często stoi sobie przy którejś z kolejnych ulic wzdłuż przyczółkowej. Potem jednak pomyślałam, że w niedzielę o godz. 19tej gościa na pewno tam nie ma.
Zadzwoniłam więc do Małża mojego ale nie odbierał telefonu. Potem stwierdziłam, że ściąganie Małża na pomoc nie ma sensu bo w samochodzie jest już jeden rower (nie wypakowałam góraka po wyjeździe do Teściów) a jeśli Małż ma przyjechać po mnie z Zającem i rowerem (a tak być musiało bo przecież Zająca samego w domu nie zostawi) to drugi rower się nie zmieści a żeby wypakować rower przed przyjechaniem po mnie to minie tyle czasu, że zdążę wrócić na piechotę ;)
Drugi raz już nie próbowałam się dodzwonić.
Wsiadłam w autobus i podjechałam do Wilanowskiej, gdzie podobno była stacja naprawcza rowerów.
W automacie w autobusie biletu za moniaki nie kupisz. Tylko karta. Już byłam zdecydowana na jazdę na gapę ale jakaś pani akurat kupowała bilet więc dałam jej 5 zł i poprosiłam o kupienie mi biletu.
O dziwo, na Wilanowskiej faktycznie była stacja naprawcza. Na parkingu P+R. Pompka stacjonarna i jakieś narzędzia.
Wymieniłam szybko dętkę ale przy pompowaniu okazało się, że pompa średnio jest przystosowana do tego, żeby nabić chociaż 7 barów ;) Zatem na lekko miękkim kole pojechałam na Statoil przy Nowoursynowskiej gdzie, jak pamiętałam, też jest stacja naprawcza.
Tu był kompresor z dwoma końcówkami. Jedyna sprawna obsługiwała tylko wentyl samochodowy. Fuck!
Stwierdziłam, że trudno, przejadę się na miętkim.
Ruszyłam na Przyczółkową. Oczywiście okazało się, że objazdowy serwis jest na miejscu ale już mi się nie chciało zatrzymywać żeby koło dopompować i to był błąd.
Zaczęło kropić.
Planowałam skręcić na Okrzeszyn ale skoro zaczęło kropić to pojechałam do Lasku Kabackiego. Ostatecznie szosa też rower i po głównych ścieżkach daje się bezproblemowo jeździć. Ta. Tyle, że nie na niedopompowanym kole i przy ponurej aurze (kiepsko widoczna nawierzchnia).
Oczywiście w samym środku lasu wpakowałam się na jakiś korzeń. I tyle było z dalszej jazdy ;)
Dalszy ciąg wycieczki z buta do metra Natolin :)
Do domu wróciłam po ponad 2,5 godzinie, z czego jazdy było 50 minut ;)
Ciekawe, czy jeszcze zdarzy mi się zapomnieć pompki... :]
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!