kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki i inne spontany

Dystans całkowity:9732.82 km (w terenie 896.47 km; 9.21%)
Czas w ruchu:559:53
Średnia prędkość:18.34 km/h
Maksymalna prędkość:62.35 km/h
Suma podjazdów:7812 m
Maks. tętno maksymalne:179 (96 %)
Maks. tętno średnie:157 (84 %)
Suma kalorii:29597 kcal
Liczba aktywności:349
Średnio na aktywność:30.23 km i 1h 36m
Więcej statystyk

test garmina

Środa, 26 sierpnia 2015 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: 0.98 Km teren: 0.00 Czas: 00:06 km/h: 9.80
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Aktywność: Jazda na rowerze

s1

Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, dojazdy
Km: 24.36 Km teren: 0.00 Czas: 01:26 km/h: 17.00
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze

Święta Katarzyna - dzień 7

Niedziela, 26 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 28.62 Km teren: 0.00 Czas: 01:44 km/h: 16.51
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miałam jakieś straszliwe interwały do zrobienia. Miałam przeczucie, że nic z tego nie będzie ale postanowiłam pojechać na ten podjazd, którym zjeżdżałam wczoraj. Tam tętno powinno samo wpaść do dobrej strefy ;)
Na rozgrzewkę wjechałam w jakieś straszliwe chaszcze, które pokroiły mi kolana na plasterki.



Uciekłam z tamtej scieżki czym prędzej i wróciłam na asfalt.
Oczywiście z interwałów nic nie wyszło, bo nie tylko tętno nie chciało ale nogi za nic nie chciały. Chyba mój mazowiecki organizm nie jest przyzwyczajony do takich dawek podjazdów, jakie sobie zaserwowałam w tym tygodniu ;) 
Po dwóch minutach pierwszego interwału, kiedy to próbowałam swoje serducho zmusić do wejścia do S4 a ono nie tylko do S4 nie chciało ale nawet do S3, poddałam się i postanowiłam po prostu pojechać sobie trasę odwrotną do wczorajszej.
Z tego pomysłu też nic nie wyszło bo skręciłam gdzieś w bok i odkryłam fajny szuter, który po chwili wleciał w las i zamienił się w starą, zarośniętą, asfaltową drogę a potem w zarośnięty bruk.




Niestety, tutaj rzuciły się na mnie takie chmary owadów (chyba nie jadły od miesiąca), że uciekałam stamtąd szybciej, niż się zatrzymałam ;)
Wyjechałam, zupełnie niespodziewanie, w Świętej Katarzynie.


Święta Katarzyna - dzień 6 - Pasmo Klonowskie

Sobota, 25 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 37.34 Km teren: 0.00 Czas: 02:01 km/h: 18.52
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś miało być długo lekko i przyjemnie. Nie bardzo miałam pomysł na trasę więc googlnęłam sobie i trafiłam tutaj.
Mapkę ściągnęłam na telefon, choć trasa wydawała się prosta.
Ze Świętej Katarzyny ruszyłam w dół do Bodzentyna, gdzie odbiłam w lewo i potem znów w lewo skosem od głównej drogi - na Psary. Odtąd czekała mnie głównie dość długa wspinaczka. Nie ukrywam, że w pewnym momencie miałam tej wspinaczki dość, tym bardziej, że trasa wiodła po odsłoniętym terenie, w niezłym upale. Jednak fajnie mi się tędy jechał. Trochę widoków, bardzo spokojna, nieruchliwa szosa a podjazd co prawda nieustępliwy ale niezbyt stromy ani wymagający.



Trochę lepiej mi się zaczęło jechać, gdy wjechałam między drzewa, na szosę prowadzącą przez Pasmo Klonowskie. Kusiło mnie trochę, żeby nieco zboczyć na chwilę z trasy w lewo i zjechać do Centrum Łączności Satelitarnej (cokolwiek to jest) ale gdy pomyślałam, że będę musiała potem podjechać ten naprawdę bardzo stromy kawałek asfaltu, to odechciało mi się. Po chwili zastanowienia ruszyłam więc dalej. Tu zasadniczo kończył się podjazd. Droga ciągnęła się "granią" Pasma Klonowskiego, czasem w górę, czasem w dół ale nie mogłam nią jechać zbyt długo bo dotarłabym do S7-ki a tego nie chciałam ;)



Zjechałam więc z grani na boczną drogę przez Klonów i tutaj dopiero zaczęły się widoki! W zasadzie co chwilę zatrzymywałam się i patrzyłam, cyknęłam kilka fotek ale wybrałam tylko najlepsze.





Stąd czekał mnie super szybki i dość kręty zjazd do Brzezinek. Jadąc, miałam ochotę robić "WZIUUUUU!" oraz "ŁIIIIIIII!" ;)
Z Brzezinek bocznymi drogami do Ciekot, tam jeszcze pokręciłam się trochę po polu ;) i wróciłam do domu.

Święta Katarzyna - dzień 5 (Łysica)

Piątek, 24 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 13.94 Km teren: 0.00 Czas: 01:30 km/h: 9.29
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Nie wiem czemu pomyślałam sobie, że wjazd na Łysicę to świetna trasa na dzisiejszy tlenowy trening ;) Nie mogłam być bardziej w błędzie. 
Z Internetów wyczytałam, że rowerem nie wolno więc skorzystałam z podpowiedzi na forum MTB Cross Maraton, gdzie ktoś opisywał boczny, stary szlak na Łysicę, omijający bramę do ŚPN i punkt pobierania myta ;) Obrałam zatem ten kierunek. Tuż po wyjechaniu ze Świętej Katarzyny w stronę Krajna, zauważyłam małą ścieżkę w las w lewo. Skręciłam tam i chyba to było właśnie to miejsce, gdzie powinnam była jechać szlakiem w górę.



Wyglądało to jednak na zbyt uczęszczaną ścieżkę. Obawiając się, że jadąc tędy trafię na główny szlak na Łysicę, skręciłam w prawo. Ścieżka zdecydowanie mniej widoczna ale jednak ścieżka. Przez jakiś czas rozkoszowałam się nią, jednak gdy odbiła w górę stoku, zaczęła powoli zanikać, aż wreszcie znikła całkowicie. Nie chcąc przedzierać się po chaszczach, wróciłam, jak niepyszna, w dół, ale postanowiłam poszukać alternatywy i niedługo trafiłam na ścieżkę jadącą wzdłuż granicy lasu. Oczywiście kończyła się na polu. Zwykle takie ścieżki nie mają dalszego ciągu, jednak zauważyłam w górnej części pola "wyrwę" w lesie i postanowiłam, przed ostatecznym wycofaniem się, sprawdzić czy tam jest droga. Szczęśliwie - była.

Ostatni widok przed wjechaniem w gąszcz.


Na początek ta droga zafundowała mi podejście prawie pionowej ścianki ale dalej dało się jechać. Nawet gdzieniegdzie widać było na drzewach oznaczenia niebieskiego szlaku od Kakonina więc cieszyłam się, że dobrze jadę i parłam w górę.
Niestety, im wyżej, mało używana ścieżka stawała się coraz mniej przejezdna. Blokowały ją zwalone drzewa, suche gałęzie i wybujałe gęste krzaki. Sporą część trasy cięłam z buta. Oznaczenia szlaku gdzieś wyparowały i zaczęłam mieć wątpliwości czy aby na pewno to dobry kierunek. Na domiar złego GPS w telefonie nie chciał złapać a muchy nie chciały się odczepić. Ponieważ jednak pasmo Łysogór jest dość krótkie a między szczytami biegnie szlak turystyczny, doszłam do wniosku, że idąc w górę - muszę prędzej czy później dotrzeć do tego szlaku.
Moje myślenie okazało się być prawidłowe ;) Doszłam do głównego szlaku turystycznego w zasadzie tuż koło Łysicy (nieco na wschód od szczytu) i ostatni kawałek przejechałam. Droga od miejsca, gdzie "stacjonuję" zajęła mi około 33 minut.




Victory! ;)


Niestety, droga w dół również okazała się dla mnie w sporej części nieprzejezdna. W pobliżu szczytu prowadziła gołoborzem z głazami o średnicy prawie kół mojego roweru ;)



Dopiero po przejściu sporego kawałka dało się fragmentami jechać, bo głazy były trochę mniejsze ;)

Po przejechaniu tego odcinka ręce mi się tak trzęsły, że nie byłam w stanie zrobić ostrego zdjęcia. Zdjęcie nie oddaje trudności tego zjazdu. Kamulce były duże i wystające a od czasu do czasu dość wysokie progi drewniane, z których bałam się zjechać (dawało się je objechać bokiem, też po kamulach).


Po drodze do zejścia były jeszcze również usiane głazami schody. Tam niosłam rower na ramieniu i zatrzymała mnie jakaś pani, z którą chwilę pogawędziłam. Pytała mnie, czy zjechałam na rowerze więc odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że fragmentami. Pani pogratulowała mi odwagi ;)

Chociaż nie dałam rady zjechać całości to i tak byłam zadowolona, że udało mi się zjechać choć częściowo. Zjazd w dół zajął mi jakieś 27 minut czyli w sumie całość godzinę. 
Ponieważ miałam dziś jeździć 1,5h to skoczyłam sobie jeszcze nad zalew w Wilkowie.

Tam byłam jakieś 40 minut temu

Święta Katarzyna - dzień 1

Poniedziałek, 20 lipca 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami, wycieczki i inne spontany
Km: 20.29 Km teren: 0.00 Czas: 01:13 km/h: 16.68
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Liczę to jako dzień 1 chociaż jesteśmy na miejscu od soboty. W sobotę jeździłam jeszcze w Warszawie, rano. Po przyjechaniu - wiadomo -  dzień z lekka rozwalony, rozkompresowywanie bagaży, oglądanie okolicy itp. W niedzielę z kolei pojechałam do Pińczowa na zawody. Dlatego dzisiaj jest tak naprawdę pierwszy dzień pobytu tutaj dla mnie.
Po wczorajszych zawodach dziś tylko lekkie rozkręcenie nogi - postanowiłam trochę pokręcić się po okolicy i zobaczyć co i jak.
Najpierw zjechałam w dół w stronę Bodzentyna i odbiłam w lewo na obiecująco wyglądającą asfaltową małą drogę. Niestety, skończyła się w polu ;) Zawróciłam więc i pojechałam w przeciwnym kierunku, w stronę Krajna. Po drodze znów odbiłam w ciekawą ścieżkę w las ale okazało się, że jest to tylko skrót do Krajna i znów wyjechałam na szosę. No to pojechałam nią dalej.
Po drodze, nieco zawiany lokales próbował mi wyperswadować dalszą jazdę w tym kierunku argumentując, że "tam dalej to się wieś kończy". Na moje pytanie, czy nie ma dalej żadnej drogi powiedział, że jest, tylko polna ale że dalej się nie da ;) Dopiero jak mu powiedziałam, gdzie chcę jechać to podrapał się w głowę i stwierdził "a... no, rowerem, to się da może".
No to pojechałam dalej. Faktycznie, za chwilę wieś się skończyła i wjechałam w malowniczą polną drogę. 



Na rozstaju skręciłam w stronę Wilkowa i dalej było już tylko fantastycznie w dół.





Spokojnie zjechałam do Wilkowa i szosą wróciłam do Świętej Katarzyny.

2 laczki i godzina z buta

Niedziela, 12 lipca 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany
Km: 19.79 Km teren: 0.00 Czas: 00:49 km/h: 24.23
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Plan był dziś na 2 godziny w tempie jakie mi akurat pasowało ;)
Jednak plan legł w gruzach już w ciągu 12 minut od wyjechania z domu. Dojechałam do Przyczółkowej i nagle zrobiło mi się miękko pod tyłkiem. Prawdopodobnie w efekcie dobicia na krawężniku bo Klimczaka częściowo zamknięta i musiałam kawałek objechać chodnikiem. Jakoś tak, czasem zapominam sprawdzić ciśnienie w oponach no i mam efekt.
Wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że nie miałam ze sobą pompki. Dętkę - tak, ale już nie pompkę. Bo coś mi się porobiło z gwintami w rowerze i nie daje się zamocować pompki pod koszykiem na bidon - śruby nie łapią jak oprócz koszyka wsadzę tam uchwyt pompki. Więc pompka leży sobie w plecaku, z którym jeżdżę do pracy ale na wieczorne jazdy notorycznie jej zapominam ;)

W pierwszej chwili pomyślałam, że może potuptam do objazdowego serwisu, który często stoi sobie przy którejś z kolejnych ulic wzdłuż przyczółkowej. Potem jednak pomyślałam, że w niedzielę o godz. 19tej gościa na pewno tam nie ma.
Zadzwoniłam więc do Małża mojego ale nie odbierał telefonu. Potem stwierdziłam, że ściąganie Małża na pomoc nie ma sensu bo w samochodzie jest już jeden rower (nie wypakowałam góraka po wyjeździe do Teściów) a jeśli Małż ma przyjechać po mnie z Zającem i rowerem (a tak być musiało bo przecież Zająca samego w domu nie zostawi) to drugi rower się nie zmieści a żeby wypakować rower przed przyjechaniem po mnie to minie tyle czasu, że zdążę wrócić na piechotę ;)
Drugi raz już nie próbowałam się dodzwonić.
Wsiadłam w autobus i podjechałam do Wilanowskiej, gdzie podobno była stacja naprawcza rowerów. 
W automacie w autobusie biletu za moniaki nie kupisz. Tylko karta. Już byłam zdecydowana na jazdę na gapę ale jakaś pani akurat kupowała bilet więc dałam jej 5 zł i poprosiłam o kupienie mi biletu.
O dziwo, na Wilanowskiej faktycznie była stacja naprawcza. Na parkingu P+R. Pompka stacjonarna i jakieś narzędzia.
Wymieniłam szybko dętkę ale przy pompowaniu okazało się, że pompa średnio jest przystosowana do tego, żeby nabić chociaż 7 barów ;) Zatem na lekko miękkim kole pojechałam na Statoil przy Nowoursynowskiej gdzie, jak pamiętałam, też jest stacja naprawcza.
Tu był kompresor z dwoma końcówkami. Jedyna sprawna obsługiwała tylko wentyl samochodowy. Fuck!
Stwierdziłam, że trudno, przejadę się na miętkim.
Ruszyłam na Przyczółkową. Oczywiście okazało się, że objazdowy serwis jest na miejscu ale już mi się nie chciało zatrzymywać żeby koło dopompować i to był błąd.
Zaczęło kropić.
Planowałam skręcić na Okrzeszyn ale skoro zaczęło kropić to pojechałam do Lasku Kabackiego. Ostatecznie szosa też rower i po głównych ścieżkach daje się bezproblemowo jeździć. Ta. Tyle, że nie na niedopompowanym kole i przy ponurej aurze (kiepsko widoczna nawierzchnia).
Oczywiście w samym środku lasu wpakowałam się na jakiś korzeń. I tyle było z dalszej jazdy ;)
Dalszy ciąg wycieczki z buta do metra Natolin :)
Do domu wróciłam po ponad 2,5 godzinie, z czego jazdy było 50 minut ;)

Ciekawe, czy jeszcze zdarzy mi się zapomnieć pompki... :]

Z cyklu "warto czasem się karnąć gdzie indziej"

Sobota, 11 lipca 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 39.13 Km teren: 0.00 Czas: 02:04 km/h: 18.93
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Weekend u teściów w Siedlcach. Kilka razy już byłam tu z rowerem ale zawsze właściwie zwiedzam te same ścieżki. Dziś postanowiłam pojechać gdzie indziej.
Na początek pojechałam sobie wzdłuż torów i gdy skończył się asfalt, z radością powitałam szutrówkę i polną drogę. Niestety, polna droga, jak nazwa wskazuje, skończyła się na polu ;) Próbowałam się przebić dalej bo było widać, że ktoś szedł (wysokie trawy były położone znacząc ślad przejścia) i przebiłam się do mostu kolejowego. Nawet dało się na ten most wleźć i dało się po nim przejść... ale tutaj ślad przejścia się urywał a wysokie trawy pełne ogromniastych i kolczastych łopianów, pełnych rzepowych kulek nie zachęcały do brnięcia dalej. Zniechęcona więc wycofałam się do asfaltu i skręciłam do głównej drogi dojazdowej do Siedlec.
Plan był taki, zeby odbić w lewo w Starym Opolu i pojechać wzdłuż krawędzi rezerwatu Stawy Broszkowskie. Wmordewind na Warszawskiej jednak spowodował, że odbiłam nieco wcześniej.
Trasa wiodła przyjemnym, równym asfaltem, najpierw bokiem do wiatru do Wyględówki, gdzie zdecydowałam się zerknąć na mapę - jak właściwie moja trasa ma się do planowanej. Tu skręciłam w stronę Dąbrówki i co i rusz natykałam się na ciekawe klimaty.

Malarsko


Na tym odcinku trasy wmordewind wręcz zachęcał do przystanków więc cyknęłam jeszcze dwie foteczki.

To się tak bardzo nie różni od okolic Okrzeszyna ;)


Totalnie pusta droga w nieskończoność...


W jednym miejscu odbiłam w zachęcająco wyglądającą drogę leśną ale ona skończyła się na prywatnej posiadłości i stawach rybnych, wyraźnie w trakcie budowy- na co wskazywały duże ilości ciężkiego sprzętu. Wycofałam się z tego zakamarka i po minięciu miejscowości Pieróg odbiłam w prawo do lasu w Kotuniu. Tu wreszcie trafiłam na ścieżkę wzdłuż rezerwatu, którą miałam jechać najpierw, a która doprowadziła mnie znów do Warszawskiej. Ten odcinek był zdecydowanie najprzyjemniejszy - trochę lasem, trochę szutrem wzdłuż rezerwatu i torów a wszystko przy wietrze w plecy ;)
Do domu zjechałam mniej więcej tak jak planowałam, po około 2h i w zasadzie trasę zrobiłam taką jak chciałam tylko w odwrotnym kierunku :)

Góra Kalwaria

Niedziela, 14 czerwca 2015 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: 78.83 Km teren: 0.00 Czas: 03:06 km/h: 25.43
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze

Karczew

Sobota, 13 czerwca 2015 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 53.23 Km teren: 0.00 Czas: 02:05 km/h: 25.55
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Ile można w kółko jeździć po tych samych trasach, no ile?
Do znudzenia.
Więc, trochę mi się znudziło... i postanowiłam dziś pojechać gdzie indziej.
Po zajęciach najpierw standardową trasą do Mostu Siekierkowskiego. Zwykle pojechałabym utwardzoną ścieżką na Wale Zawadowskim ale tym razem przejechałam na drugą stronę Wisły. Pojechałam prościutko do Karczewa.
Trasa jest, prawdę powiedziawszy, średnio przyjemna. Najpierw nierówna ścieżka z kostki na Wale Miedzeszyńskim - na góralu pewnie bym nie odczuła ale na kolarce trochę mi wytrzęsło tyłek. Potem bardzo ruchliwa trasa, zupełnie bez pobocza, aż do zakrętu na Otwock. Jedynym pocieszeniem na tym odcinku był w miarę równy asfalt i wiatr w plecy. Dopiero za Otwockiem otwiera się piękne, dość równe pobocze i można jechać już bardziej bezstresowo. Do Karczewa myknęłam w ciut powyżej godzinę, przy czym kilka pierwszych minut nie zapisało się bo zapomniałam wcisnąć "start" ;) - w tym rekord prędkości zjazdu Spacerową (goniłam Ferrari i w tym celu wymijałam autobus), nawet przez chwilę myślałam żeby zawrócić i powtórzyć ;)
W Karczewie dojazd do promu, po betonowych płytach, też na kolarce trochę słabo. Niemniej jednak przeprawa promowa była dość przyjemnym doświadczeniem. Pierwszy raz miałam okazję płynąć tym promem. Przeprawa trwa ze 3 minuty, ledwo zdążyłam wyciągnąć telefon ;)


Od strony Karczewa ze cztery auta czekały na przeprawę. Dwa wchodzą na prom. Rowerzystów było sztuk jeden - ja ;) Nie musiałam czekać w kolejce.



Za to w Gassach dzika kolejka. Kilkanaście aut i mnóstwo pieszych i rowerzystów.



Powrót do domu już standardowo - wzdłuż Wału przez Obórki i Okrzeszyn.

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum