Wpisy archiwalne w kategorii
wycieczki i inne spontany
Dystans całkowity: | 9732.82 km (w terenie 896.47 km; 9.21%) |
Czas w ruchu: | 559:53 |
Średnia prędkość: | 18.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.35 km/h |
Suma podjazdów: | 7812 m |
Maks. tętno maksymalne: | 179 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (84 %) |
Suma kalorii: | 29597 kcal |
Liczba aktywności: | 349 |
Średnio na aktywność: | 30.23 km i 1h 36m |
Więcej statystyk |
takie tam, po Lasku Kabackim
Sobota, 9 lipca 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 13.39 | Km teren: | 5.50 | Czas: | 00:39 | km/h: | 20.60 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zabrałam się (późno trochę) dzisiaj do czyszczenia bloków z błotka po wtorkowym treningu WKK. I stwierdziłam, że już są tak pordzewiałe, że chyba nie warto ich czyścić. Na szczęście miałam gdzieś zachomikowane całkiem nowiutkie bloki, więc zamontowałam je do butów. No to jak już zamontowałam to doszłam do wniosku, że nie będę ich działania testować na zawodach i poszłam się trochę pokręcić relaksowo - korzystając z drobnej przerwy w deszczu, który ciągle ostatnio pada. Miałam się nie błocić, ale nie wyszło ;)
Bloki działają bardzo dobrze.
Bloki działają bardzo dobrze.
119 km na 119 urodziny Liege - Bostogne - Liege ;)
Sobota, 18 czerwca 2011 Kategoria >100 km, wycieczki i inne spontany
Km: | 119.08 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 05:46 | km/h: | 20.65 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mieszane miałam trochę uczucia, żeby zaraz po zawodach biegowych wsiadać na rower i zapylać ponad 100 km ale w końcu co tam, ja nie dam rady? :)
Od biegu mniej więcej zaczęło się robić duszno i zapowiadało się na deszcz. Mimo wszystko, zdecydowaliśmy się z Markiem jechać.
Jechało się super fajnie, aura była dość przyjemna bo nie było słonka. Deszcz przez całą drogę tylko próbował straszyć, pokazując nam czarne chmury to z tej, to z tamtej strony. Polało nas jednak, i to solidnie, dopiero około 10 km od celu, ale że już było blisko to nie przejęliśmy się zbytnio.
Była to całkiem inna jazda niż poprzednia moja wyprawa rowerowa do Siedlec. Wtedy był potworny upał, jechałam we wmordewindzie, w dodatku do Siedlec jest trochę pod górkę przez cały czas. Poza tym niepotrzebnie w połowie trasy zjadłam kanapki z nutellą i przez resztę drogi bolał mnie brzuch. Ale... dość wspominek ;)
Tym razem było fajnie. Nie czułam wielkiego zmęczenia, dopiero gdzieś pod koniec trasy podjazdy zaczęły trochę dawać się we znaki.
Gorzej miał Marek, który jechał objuczony całymi naszymi bagażami. Bagażu, w sensie, ciuchów na zmianę, było mało. Niestety, akurat Markowi przypadł w weekend dyżur w pracy i tachał w związku z tym również laptopa z całym majdanem. W Siedlcach zważyliśmy jego rower z tym wszystkim i okazało się, że waży około 30 kilo, ufff!!!
Jedyny błąd jaki popełniliśmy to - wzięliśmy trochę za mało picia. Ale nie chciałam jeszcze bardziej Marka objuczać przed wyjazdem. No nic, nauczka na następny raz.
W ramach ciekawostki, wyczytałam w MR, że akurat tyle lat, co kilometrów nam wyszło, w tym roku świętuje znany wyścig Liege - Bostogne - Liege. A więc niech te 119 km będzie w tej intencji ;)
kadencja 74/100
Od biegu mniej więcej zaczęło się robić duszno i zapowiadało się na deszcz. Mimo wszystko, zdecydowaliśmy się z Markiem jechać.
Jechało się super fajnie, aura była dość przyjemna bo nie było słonka. Deszcz przez całą drogę tylko próbował straszyć, pokazując nam czarne chmury to z tej, to z tamtej strony. Polało nas jednak, i to solidnie, dopiero około 10 km od celu, ale że już było blisko to nie przejęliśmy się zbytnio.
Była to całkiem inna jazda niż poprzednia moja wyprawa rowerowa do Siedlec. Wtedy był potworny upał, jechałam we wmordewindzie, w dodatku do Siedlec jest trochę pod górkę przez cały czas. Poza tym niepotrzebnie w połowie trasy zjadłam kanapki z nutellą i przez resztę drogi bolał mnie brzuch. Ale... dość wspominek ;)
Tym razem było fajnie. Nie czułam wielkiego zmęczenia, dopiero gdzieś pod koniec trasy podjazdy zaczęły trochę dawać się we znaki.
Gorzej miał Marek, który jechał objuczony całymi naszymi bagażami. Bagażu, w sensie, ciuchów na zmianę, było mało. Niestety, akurat Markowi przypadł w weekend dyżur w pracy i tachał w związku z tym również laptopa z całym majdanem. W Siedlcach zważyliśmy jego rower z tym wszystkim i okazało się, że waży około 30 kilo, ufff!!!
Jedyny błąd jaki popełniliśmy to - wzięliśmy trochę za mało picia. Ale nie chciałam jeszcze bardziej Marka objuczać przed wyjazdem. No nic, nauczka na następny raz.
W ramach ciekawostki, wyczytałam w MR, że akurat tyle lat, co kilometrów nam wyszło, w tym roku świętuje znany wyścig Liege - Bostogne - Liege. A więc niech te 119 km będzie w tej intencji ;)
kadencja 74/100
ryssssa!
Piątek, 17 czerwca 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 24.40 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 01:41 | km/h: | 14.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po obiedzie podjechaliśmy z Markiem po odbiór pakietów na jutrzejszy bieg. Potem Marek zaproponował aby się jeszcze pokręcić na rowerkach. No to się pokręciliśmy, tu i ówdzie, znaleźliśmy fajną polną ścieżkę wzdłuż Przyczółkowej. Niestety, nie w pełni przejezdna. Przy stadninie jest jakiś wał i strumyk. Oczywiście zdolniacha, ja, nie dałam rady głupiego strumyka o szerokości biurka przebyć suchą nogą... w związku z tym rozdziewiczyłam dzisiaj buta. Jednego tylko, drugi pozostał czysty. A rozdziewiczyłam mówię, dlatego, że byłam w butach "awaryjnych", które to jeszcze nie zaznały prawdziwego terenu chyba ;)
No i w dodatku... wracając zauważyłam, że na moim pięknym amorku pojawiła się paskudna rysa. Ewidentnie świeża, z tej wycieczki :( Podejrzewam, że załatwiłam amora gdy oparłam rower o betonową płytę, gdy przedzieraliśmy się z Markiem przez jakąś budowę w okolicy Św. Opatrzności ;(
No i w dodatku... wracając zauważyłam, że na moim pięknym amorku pojawiła się paskudna rysa. Ewidentnie świeża, z tej wycieczki :( Podejrzewam, że załatwiłam amora gdy oparłam rower o betonową płytę, gdy przedzieraliśmy się z Markiem przez jakąś budowę w okolicy Św. Opatrzności ;(
Cze z Che nad Wisłą :)
Sobota, 11 czerwca 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 40.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:32 | km/h: | 15.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 152152 ( 84%) | HRavg | 106( 58%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam dzisiaj odpoczywać, oj kurczę no... ale po prostu miałam ochotę na wycieczkę rowerową z Markiem, i już.
Wycieczka bardzo udana. Przetestowaliśmy osławioną ścieżkę nad Wisłą. Jadąc tamtędy pomyślałam sobie: prawdopodobieństwo spotkania Che: 85%.
Nie ujechaliśmy daleko, gdy faktycznie - z naprzeciwka, z komarami w zębach (chociaż bez browara) pojawiła się Che. Zdążyłam jej tylko krzyknąć "CzE!" :) Ale chyba nie usłyszała, bo następnego dnia po Mazovii narzekała, że ją olałam na tej ścieżce ;)
Ścieżka jest świetna, fajna nawierzchnia, trochę falisto, przyjemny cień, fajne zalewowe klimaty (jakieś pozwalane drzewa obok i takie tam), widok na Wisłę...
Wyjechaliśmy na górę pod Mostem Gdański, gdzie przedostaliśmy się na drugą stronę. Ze zdziwieniem odnotowałam fakt, iż po drugiej stronie ogrodzono "terenowy" podjazd... ale już został wyjeżdżony drugi, w miejscu zakończenia płotka ;)
Podjechaliśmy do Centrum Sportu, żeby popatrzeć na zawody XC. Ale ponieważ strasznie długo wybieraliśmy się z domu, to trafiliśmy na samą końcówkę. Chyba kończyło M3, M4 już było w całkiem zaawansowanym stadium a M5 zaczynało. Niestety, nie dało się zbytnio popatrzeć na zmagania w terenie bo dostępny dla widzów obszar był na całkiem płaskim :(
Popatrzyliśmy chwilkę, po czym ruszyliśmy tyłki na drugą stronę ulicy, do Parku Kępa Potocka, zobaczyć co się dzieje na Pikniku Olimpijskim. Prawdę mówiąc... nuda. Impreza bardziej pod kątem dzieci więc nie było zbytnio na czym się zatrzymać. Przystanęliśmy w zasadzie w dwóch miejscach. Przy grillu ;) Opędzlowaliśmy pysznego grillowanego kuraka, oraz przy namiocie PZKOL. Pokręciłam chwilę na ostrym (na trenażerze). Niestety, wszystkie rowery gdzie były normalne pedały albo noski były albo okupowane albo za wielkie. Jedyny dostępny był z pedałami zatrzaskowymi. Moje butki z blokami MTB kompletnie się na tym nie trzymały więc nie miałam za bardzo możliwości mocniej pokręcić. Trudno.
Odpuściłam ostre i zważyłam rower, bo stała tam waga :D
Rower w wersji maratonowej waży 13,08 kg. Dużo :) Chyba trzeba pomyśleć o odchudzeniu... się. Bo to taniej niż odchudzić rower. :)
W wersji "light" (tzn bez licznika, Garmina, pompki, picia, torebki podsiodłowej... i takie tam), równo kilogram mniej.
Do domku wróciliśmy zygzakując, zahaczając o Al. Ujazdowskie. Chciałam nawet wracać przez Wilanów ale odpuściliśmy sobie bo raz - że kilometraż się zrobił trochę duży jak na lajtową wycieczkę przed maratonem a dwa, że zbierało się na deszcz (który w końcu jednak nie spadł).
KOZW (klasyfikacja odczuwalnego zadowolenia z wycieczki): 10 :)
Wycieczka bardzo udana. Przetestowaliśmy osławioną ścieżkę nad Wisłą. Jadąc tamtędy pomyślałam sobie: prawdopodobieństwo spotkania Che: 85%.
Nie ujechaliśmy daleko, gdy faktycznie - z naprzeciwka, z komarami w zębach (chociaż bez browara) pojawiła się Che. Zdążyłam jej tylko krzyknąć "CzE!" :) Ale chyba nie usłyszała, bo następnego dnia po Mazovii narzekała, że ją olałam na tej ścieżce ;)
Ścieżka jest świetna, fajna nawierzchnia, trochę falisto, przyjemny cień, fajne zalewowe klimaty (jakieś pozwalane drzewa obok i takie tam), widok na Wisłę...
Wyjechaliśmy na górę pod Mostem Gdański, gdzie przedostaliśmy się na drugą stronę. Ze zdziwieniem odnotowałam fakt, iż po drugiej stronie ogrodzono "terenowy" podjazd... ale już został wyjeżdżony drugi, w miejscu zakończenia płotka ;)
Podjechaliśmy do Centrum Sportu, żeby popatrzeć na zawody XC. Ale ponieważ strasznie długo wybieraliśmy się z domu, to trafiliśmy na samą końcówkę. Chyba kończyło M3, M4 już było w całkiem zaawansowanym stadium a M5 zaczynało. Niestety, nie dało się zbytnio popatrzeć na zmagania w terenie bo dostępny dla widzów obszar był na całkiem płaskim :(
Popatrzyliśmy chwilkę, po czym ruszyliśmy tyłki na drugą stronę ulicy, do Parku Kępa Potocka, zobaczyć co się dzieje na Pikniku Olimpijskim. Prawdę mówiąc... nuda. Impreza bardziej pod kątem dzieci więc nie było zbytnio na czym się zatrzymać. Przystanęliśmy w zasadzie w dwóch miejscach. Przy grillu ;) Opędzlowaliśmy pysznego grillowanego kuraka, oraz przy namiocie PZKOL. Pokręciłam chwilę na ostrym (na trenażerze). Niestety, wszystkie rowery gdzie były normalne pedały albo noski były albo okupowane albo za wielkie. Jedyny dostępny był z pedałami zatrzaskowymi. Moje butki z blokami MTB kompletnie się na tym nie trzymały więc nie miałam za bardzo możliwości mocniej pokręcić. Trudno.
Odpuściłam ostre i zważyłam rower, bo stała tam waga :D
Rower w wersji maratonowej waży 13,08 kg. Dużo :) Chyba trzeba pomyśleć o odchudzeniu... się. Bo to taniej niż odchudzić rower. :)
W wersji "light" (tzn bez licznika, Garmina, pompki, picia, torebki podsiodłowej... i takie tam), równo kilogram mniej.
Do domku wróciliśmy zygzakując, zahaczając o Al. Ujazdowskie. Chciałam nawet wracać przez Wilanów ale odpuściliśmy sobie bo raz - że kilometraż się zrobił trochę duży jak na lajtową wycieczkę przed maratonem a dwa, że zbierało się na deszcz (który w końcu jednak nie spadł).
KOZW (klasyfikacja odczuwalnego zadowolenia z wycieczki): 10 :)
trochę spontan a trochę trening
Środa, 18 maja 2011 Kategoria ze zdjęciami, >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 52.38 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:25 | km/h: | 21.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj w planie dłuuuuugi trening z narastającym tempem. Postanowiłam zatem wrócić do domu szerokim objazdem. Trochę pokręciłam się spokojnie po standardowych okolicach tzn. Pl. Trzech Krzyży, Agrykola, Al. Ujazdowskie a potem odbiłam z Wilanowskiej w stronę Siekierek. Wał Zawadowski to fajny, dość długi jak na Warszawę, asfalt bez przeszkadzajek (około 7 km) i tam zrobiłam końcówkę treningu, z dwiema zawrotkami. Wróciłam przez okoliczne wioski.
A to Polska właśnie

Komarowe uroczysko

Widziałam po drodze bażanta. Całkiem nawet blisko. Jednak zanim do mojego mózgu dotarło, żeby mu cyknać fotkę, moje nogi popedałowały już całkiem daleko. Jak wróciłam, to bażant już zniknął w krzaczorach a Pani Bażantowa znikała w krzaczorach obok.
Więc zrobiłam tylko fotkę roweru. Bez bażantów ale za to z drzewem.

Tymczasem stuknęło mi 2000 kaemów w tym roku.
KOW: 4
obciążenie: 580
kadencja 83/111
A to Polska właśnie

Komarowe uroczysko

Widziałam po drodze bażanta. Całkiem nawet blisko. Jednak zanim do mojego mózgu dotarło, żeby mu cyknać fotkę, moje nogi popedałowały już całkiem daleko. Jak wróciłam, to bażant już zniknął w krzaczorach a Pani Bażantowa znikała w krzaczorach obok.
Więc zrobiłam tylko fotkę roweru. Bez bażantów ale za to z drzewem.

Tymczasem stuknęło mi 2000 kaemów w tym roku.
KOW: 4
obciążenie: 580
kadencja 83/111
jazda z narastającym tempem + luźne kręcenie po Kabatach
Niedziela, 8 maja 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 40.01 | Km teren: | 22.00 | Czas: | 02:26 | km/h: | 16.44 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 120( 66%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj miałam w planie tylko jazdę w narastającym tempie, ale wczoraj dostałam zachęcającego smsa od Agnieszki ;) Potowarzyszyła mi podczas zaplanowanego treningu a potem pokręciłyśmy wspólnie trochę po Lasku Kabackim. Podczas rozmowy okazało się przypadkiem, że Krzysiek sprzątnął jej ostatniego Scale'a 35 w rozmiarze "S" sprzed nosa. Spotkali się już w sklepie przy tej okazji. Natomiast ponieważ Krzysiek dołączył do nas pod koniec naszego kręcenia, mieli teraz sposobność poznać się oficjalnie :)
Wygląda na to, że takie tam pitu pitu i zupełnie niezobowiązujące kręcenie ale uzbierało się 40 km z tego :)
z treningu:
rozgrzewka
8 min 3,15 km, 23,6 km/h, HR 136/146, kadencja 95/103
6 min 2,65 km, 26,5 km/h, HR 144/155, kadencja 94/106
zawrotka (bo trening na Przyczółkowej, jest za krótka, żeby zrobić cały trening w jedną stronę)
4 min 1,87 km, 28 km/h, HR 160/163, kadencja 100/107
2 min 1 km, 30,1 km/h, HR 164/165, kadencja 92/96 - pewnie mogłam szybciej ale akurat był wmordewind :)
+ długi rozjazd po Kabatach
Wygląda na to, że takie tam pitu pitu i zupełnie niezobowiązujące kręcenie ale uzbierało się 40 km z tego :)
z treningu:
rozgrzewka
8 min 3,15 km, 23,6 km/h, HR 136/146, kadencja 95/103
6 min 2,65 km, 26,5 km/h, HR 144/155, kadencja 94/106
zawrotka (bo trening na Przyczółkowej, jest za krótka, żeby zrobić cały trening w jedną stronę)
4 min 1,87 km, 28 km/h, HR 160/163, kadencja 100/107
2 min 1 km, 30,1 km/h, HR 164/165, kadencja 92/96 - pewnie mogłam szybciej ale akurat był wmordewind :)
+ długi rozjazd po Kabatach
wieczorna przejażdżka
Czwartek, 28 kwietnia 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 17.74 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 14.19 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 895kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam już dzisiaj nigdzie nie jeździć, siedzieć w domu i czytać gazetkę albo coś... w końcu dzień odpoczynkowy do czegoś zobowiązuje. Ale Marek chciał się wybrać po coś do znajomych a przy okazji zahaczyć o jeszcze jedno miejsce więc w końcu zdecydowałam się Mu towarzyszyć. A zatem niezbyt szybka rundka po mieście, kulturnie chodniczkami i bez tratowania pieszych ;)
i tak oto niepostrzeżenie...
Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 64.94 | Km teren: | 30.00 | Czas: | 03:43 | km/h: | 17.47 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 164164 ( 91%) | HRavg | 125( 69%) |
Kalorie: | 2397kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
... zrobiło się prawie 65 km.
W planach był co prawda trening terenowy w Kabatach, ale Krzyśkowi się nie chciało robić podjazdów bo był zmęczony po ostatnich wycieczkach. Zaproponował więc zwykłą przejażdżkę. Nie protestowałam zbytnio, bo wczoraj jeszcze miałam potworne zakwasy w łydkach po piątkowych ćwiczeniach i sobotnim bieganiu a dzisiaj dość ciężkie i zmęczone nogi.
Przy okazji obniuchałam nową maszynę Krzyśka, chwilkę się przejechałam... i... o wielkie moje zdziwienie, bo zdecydowanie wolę mój rower, choć spodziewałam się, że umrę z zazdrości jak przejadę się na Krzyśkowym Scale35.
Dziwna geometria. Podejrzewam, że geometria 35-tki jest zbliżona do poprzedniej geometrii mojego roweru. Ja zdążyłam się jednak już przyzwyczaić do nowych ustawień po BGFit i jak wsiadłam na rower Krzyśka, to poczułam się jak na kozie... ;)
Szybko więc oddałam mu rower, niech sobie jeździ ;)
Trochę pokręciliśmy się po Kabatach, trochę po okołopowsińskich wioskach. Potem dojechaliśmy nad Wisłę i tam kawałek drogą, kawałek wałem, dotarliśmy do Trasy Siekierkowskiej. Tu skręciliśmy na Gocław, bo byłam umówiona z rodzicami. Krzysiek jechał z nadzieją, że załapie się na kanapkę u moich rodziców... ale okazało się, że pół bloku nie ma prądu i winda nie działa. Nie bardzo chciało mi się dygać z rowerem schodami na 14 piętro więc zawróciliśmy na pięcie. Po drodze przypomniałam sobie o hydrancie, gdzie oprócz uzupełnienia naszych bukłaków dopełniliśmy wielkanocnej tradycji i sowicie pooblewaliśmy się wodą. Ała, mokre, zimne :)
Obejrzeliśmy z daleka McDonalds w Wilanowie (dzikie tłumy) i najedliśmy się dopiero na Wałbrzyskiej. Potem jeszcze na zakończenie wycieczki zaliczyliśmy jeden podjazd na Kopę Cwila i Krzysiek odprowadził mnie do domu. Sam poszedł jeszcze jeździć.
kadencja: 74/120
KOW: 4
obciążenie: 892
W planach był co prawda trening terenowy w Kabatach, ale Krzyśkowi się nie chciało robić podjazdów bo był zmęczony po ostatnich wycieczkach. Zaproponował więc zwykłą przejażdżkę. Nie protestowałam zbytnio, bo wczoraj jeszcze miałam potworne zakwasy w łydkach po piątkowych ćwiczeniach i sobotnim bieganiu a dzisiaj dość ciężkie i zmęczone nogi.
Przy okazji obniuchałam nową maszynę Krzyśka, chwilkę się przejechałam... i... o wielkie moje zdziwienie, bo zdecydowanie wolę mój rower, choć spodziewałam się, że umrę z zazdrości jak przejadę się na Krzyśkowym Scale35.
Dziwna geometria. Podejrzewam, że geometria 35-tki jest zbliżona do poprzedniej geometrii mojego roweru. Ja zdążyłam się jednak już przyzwyczaić do nowych ustawień po BGFit i jak wsiadłam na rower Krzyśka, to poczułam się jak na kozie... ;)
Szybko więc oddałam mu rower, niech sobie jeździ ;)
Trochę pokręciliśmy się po Kabatach, trochę po okołopowsińskich wioskach. Potem dojechaliśmy nad Wisłę i tam kawałek drogą, kawałek wałem, dotarliśmy do Trasy Siekierkowskiej. Tu skręciliśmy na Gocław, bo byłam umówiona z rodzicami. Krzysiek jechał z nadzieją, że załapie się na kanapkę u moich rodziców... ale okazało się, że pół bloku nie ma prądu i winda nie działa. Nie bardzo chciało mi się dygać z rowerem schodami na 14 piętro więc zawróciliśmy na pięcie. Po drodze przypomniałam sobie o hydrancie, gdzie oprócz uzupełnienia naszych bukłaków dopełniliśmy wielkanocnej tradycji i sowicie pooblewaliśmy się wodą. Ała, mokre, zimne :)
Obejrzeliśmy z daleka McDonalds w Wilanowie (dzikie tłumy) i najedliśmy się dopiero na Wałbrzyskiej. Potem jeszcze na zakończenie wycieczki zaliczyliśmy jeden podjazd na Kopę Cwila i Krzysiek odprowadził mnie do domu. Sam poszedł jeszcze jeździć.
kadencja: 74/120
KOW: 4
obciążenie: 892
wmordewind (znowu) + kilka podjazdów w Kabatach
Niedziela, 10 kwietnia 2011 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 31.36 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 02:33 | km/h: | 12.30 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 162162 ( 90%) | HRavg | 116( 64%) |
Kalorie: | 1514kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczorajsza wycieczka była przełożona na dzisiaj ale Krzysiek się rozchorował. Więc pojechaliśmy z Markiem sami. Wycieczka miała być długa, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu jak wyszliśmy z domu. Wichura wcale nie mniejsza, niż wczoraj.
No to najpierw pokręciliśmy się trochę po Lasku Kabackim. Ja przy okazji zaliczyłam swoją ulubioną rundkę kilka razy.
Okazało się, że chłopcy "downhillowcy" zafundowali mi urozmaicenie, usypując na moim podjeździe kilka hopek. No to powdrapywałam się na te hopki. Nawet mi to dobrze szło. Gorzej szło Markowi bo on ma rower trekkingowy, w dodatku dużo cięższy a poza tym ma z tyłu poprzyczepiane różne ustrojstwa (bagażnik, sakwa) więc przód odrywa się od ziemi przy byle korzeniu ;)
W Kabatach wiosny jeszcze nie widać za bardzo
Wróciliśmy w strasznym wmordewindzie, na około, przez Wilanów.
Przy okazji mam kilka przemyśleń, trochę na temat BGFit a trochę na temat mojego pokręconego mózgu.
Otóż:
Dzisiaj nic mnie nie bolało po wycieczce, mimo 2,5 godziny jazdy. Żadne barki, nadgarstki, szyja. Może faktycznie, jak Wojtek mówił, ciało potrzebuje trochę czasu żeby się przyzwyczaić i przestawić.
Rower po przestawieniu pozycji do przodu dużo pewniej zachowuje się w zakrętach wymagających przechyłu. Mam wrażenie, że się mocniej trzyma ziemi i nie obawiam się "odjechania" koła w bok.
Przednie koło dużo lepiej trzyma się ziemi przy podjazdach, nie wymaga tak mocnego dociążania. Podjazdy jest łatwiej podjechać, nawet jeśli są usiane korzeniami. Łatwiej jest też wstać i pocisnąć na stojąco.
Na "moim" korzenistym podjeździe z atrakcjami w postaci piaskowych hopek, przy nowych ustawieniach radziłam sobie dobrze, dopóki mi sił starczyło. Oczywiście przy którymśtam powtórzeniu już ledwo wjechałam... ale to tylko z powodu braku pary.
Dzisiaj poza tym uświadomiłam sobie dobitnie, że wszelkie ograniczenie leży tylko i wyłącznie w mojej głowie. Przecież ten rower jest stworzony do tego, żeby zjeżdżać, podjeżdżać, kręcić się, wić, zasuwać po korzeniach i w ogóle.
Tylko, że moja głowa przy zjeździe wrzeszczy, że się boi, przy podjeździe, że nie da rady, że się przewrócę, nie starczy mi siły itede itepe. Co za cholerna głowa. Może by tak ją wymienić na inną...
Głowy nie wymienię, ale wieczorem zmieniłam stare oponki na nowe
Kat: E2, S5
kadencja 73/114
KOW: 4
obciążenie: 612
No to najpierw pokręciliśmy się trochę po Lasku Kabackim. Ja przy okazji zaliczyłam swoją ulubioną rundkę kilka razy.
Okazało się, że chłopcy "downhillowcy" zafundowali mi urozmaicenie, usypując na moim podjeździe kilka hopek. No to powdrapywałam się na te hopki. Nawet mi to dobrze szło. Gorzej szło Markowi bo on ma rower trekkingowy, w dodatku dużo cięższy a poza tym ma z tyłu poprzyczepiane różne ustrojstwa (bagażnik, sakwa) więc przód odrywa się od ziemi przy byle korzeniu ;)
W Kabatach wiosny jeszcze nie widać za bardzo

Przy okazji mam kilka przemyśleń, trochę na temat BGFit a trochę na temat mojego pokręconego mózgu.
Otóż:
Dzisiaj nic mnie nie bolało po wycieczce, mimo 2,5 godziny jazdy. Żadne barki, nadgarstki, szyja. Może faktycznie, jak Wojtek mówił, ciało potrzebuje trochę czasu żeby się przyzwyczaić i przestawić.
Rower po przestawieniu pozycji do przodu dużo pewniej zachowuje się w zakrętach wymagających przechyłu. Mam wrażenie, że się mocniej trzyma ziemi i nie obawiam się "odjechania" koła w bok.
Przednie koło dużo lepiej trzyma się ziemi przy podjazdach, nie wymaga tak mocnego dociążania. Podjazdy jest łatwiej podjechać, nawet jeśli są usiane korzeniami. Łatwiej jest też wstać i pocisnąć na stojąco.
Na "moim" korzenistym podjeździe z atrakcjami w postaci piaskowych hopek, przy nowych ustawieniach radziłam sobie dobrze, dopóki mi sił starczyło. Oczywiście przy którymśtam powtórzeniu już ledwo wjechałam... ale to tylko z powodu braku pary.
Dzisiaj poza tym uświadomiłam sobie dobitnie, że wszelkie ograniczenie leży tylko i wyłącznie w mojej głowie. Przecież ten rower jest stworzony do tego, żeby zjeżdżać, podjeżdżać, kręcić się, wić, zasuwać po korzeniach i w ogóle.
Tylko, że moja głowa przy zjeździe wrzeszczy, że się boi, przy podjeździe, że nie da rady, że się przewrócę, nie starczy mi siły itede itepe. Co za cholerna głowa. Może by tak ją wymienić na inną...
Głowy nie wymienię, ale wieczorem zmieniłam stare oponki na nowe
Kat: E2, S5
kadencja 73/114
KOW: 4
obciążenie: 612
do sklepu po... W5
Sobota, 2 kwietnia 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 4.29 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:14 | km/h: | 18.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po pierwsze, przestawiłam trochę siodło bo po BG Fit miałam wrażenie, że jest nachylone do przodu (a nie powinno). Szybkie zastosowanie poziomicy - no faktycznie jest nachylone. Poprawiłam, poszłam na chwilkę na dwór, żeby sprawdzić, czy jest OK. Przy okazji skoczyłam do Lidla po W5 dla Marka, żeby mógł sobie nasmarować kostkę Rubika :)