Mazovia MTB Marathon Sierpc - nudno i potwornie zimno
Wtorek, 3 maja 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 55.00 | Km teren: | 45.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 19.76 |
Pr. maks.: | 40.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 172172 ( 95%) | HRavg | 158( 87%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No ja pierniczę... W zasadzie tylko to mi się nasuwa po dzisiejszych zawodach.
Do Sierpca przyjechaliśmy z Markiem już w niedzielę. Jakoś po południu. W sumie pogoda była całkiem znośna, było dość chłodno ale słonko świeciło. Wieczorem wybraliśmy się na przechadzkę po Sierpcu i zmarzliśmy troszkę.
W poniedziałek "zaliczyliśmy" skansen. Ja już byłam tu wcześniej, ale Marek nie - więc poszliśmy. To jest bardzo fajne miejsce. Duży obszar z wieloma zabytkowymi chatami z pełnym wyposażeniem wnętrz, z drewnianym zabytkowym kościółkiem i młynem, tzw. "koźlakiem". Młyn jest najlepszy, a najlepsze jest to, że można wleźć do środka, na samą górę, obejrzeć mechanizm itd.
Nałaziliśmy się trochę, naoglądalim. Zmarzlim jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia, bo słonka było co na lekarstwo a chmury wyglądały tak, jakby zaraz miało zacząć z nich padać. Żeby się ogrzać zaliczyliśmy pajdę ze smalcem i herbatkę w również zabytkowej karczmie na terenie skansenu :)
Potem jeszcze odwiedziliśmy muzeum w Sierpcu, gdzie była ciekawa wystawa czasowa lalek z różnych stron świata. Clue wystawy polegało na ręcznie wykonanych ludowych strojach lalek.
Niestety, poza skansenem i muzeum nic więcej wartego uwagi w Sierpcu nie ma. Pani w muzeum również rozłożyła ręce i powiedziała właśnie to zdanie... a kto jak kto, ale ona powinna wiedzieć, co można tu zobaczyć.
Trochę zniechęceni resztę dnia spędziliśmy w naszym pokoju zaklepanym w zajeździe Sonata w pobliskim Studzieńcu. Swoją drogą polecam to miejsce. Jest cicho, wygodnie, stosunkowo niedrogo.
Jakoś jednak wolałam nie oglądać prognozy pogody w TV na następny dzień...
Wieczorem jednak zadzwonił Krzysiek z hiobowymi wieściami, że pono zapowiadają paskudną pogodę i w ogóle i w ogóle.
Rano w dniu zawodów wstajemy ciut za wcześnie. Po zjedzeniu śniadania okazuje się, że mamy jeszcze od cholery czasu więc leżymy sobie jeszcze trochę.
Potem zbieramy się do kupy i opuszczamy ten miły przybytek.
Na dworze parszywie zimno, przenikliwy wiatr i niska temperatura. Na szczęście mam całą masę ciuchów rowerowych "na zimno". Nie wzięłam tylko długopalczastych rękawiczek i to był największy błąd jak mogłam zrobić.
Oczywiście z miejscem do zaparkowania w pobliżu miasteczka maratonowego jak zwykle jest problem, ale znamy już ukrytą miejscówkę (parkowaliśmy tam dzień wcześniej). Więc od razu tam zajeżdżamy.
Na piechotkę udajemy się do miasteczka maratonowego. Rozglądam się za znajomymi i trafiam na Olafa. Potem również pojawia się Krzysiek ze swoją nową maszynką. CheEvary nigdzie nie widać. Jak się po maratonie dowiaduję, wyższe sektory jechały z innej uliczki (!), więc pewnie dlatego.
Chwilę gadu gadu, marzniemy trochę, ale po wizycie w Toiu robi mi się cieplej. Zostawiam Markowi sweter i kurtkę. Zimno mi tylko w ręce, palce zaczynają grabieć. Trochę mnie to martwi, ale pocieszam się, że po starcie się rozgrzeją.
Startuję dzisiaj z "ósemki". Olaf i Krzysiek z 9 sektora, więc jestem tam sama. Ale za chwilę zaczepia mnie jakaś laska, okazuje się, że to znajoma z zimowych treningów WKK w Kabatach. Niestety, nie pamiętam jak ma na imię :(
Zimno, zimno, podskakuję, kręcę nogami, rękami..· brrr... Na chwilę muszę przestać, bo pada komenda "Do hymnu". No tak, 3 maja. Mamroczę sobie pierwsze dwie zwrotki do muzyki. Trzeciej słów już nie pamiętam. Potem jest odegrany hymn Sierpca, bardzo krótki.
I wreszcie start. Od razu zaczynam zapierniczać, żeby się rozgrzać. Niestety, jakoś się nie mogę rozgrzać. Zgrabiałe paluchy nie czują manetek ani klamek hamulcowych, będzie kiepsko.
... i właściwie tutaj mogłabym skończyć tę opowieść bo... to jest najnudniejszy maraton Mazovii, w którym miałam okazję do tej pory brać udział. Trasa płaska, nieurozmaicona, nieatrakcyjna widokowo. Po drodze nie ma kompletnie nic wartego wzmianki, nawet żadne wydarzenie z udziałem rowerzystów, nic się nie dzieje, nikt na nikogo nie wjechał ;)
W dodatku trasa jest męcząca bo wszędzie tylko piach piach piach. A jak kończy się piach to jeszcze dale jest trochę piachu. Ja rozumiem, łacha piachu od czasu do czasu, ale tutaj piach przewala się w mniejszych lub większych ilościach przez całą trasę.
Jedynym urozmaiceniem jest jedno łatwo przejezdne błotko i dwa strumyki. Jeden przechodzę na piechotę. W drugim utykam na środku próbując go przejechać (jest głębszy niż wyglądał z brzegu). Całe szczęście, że stąd nie jest już tak bardzo daleko do mety, bo z wodą w butach w takich warunkach pogodowych jak dzisiaj, to chwilkę dłużej i chyba by mi palce odpadły. Zresztą od tego momentu to jedyna myśl jaka gości w mojej głowie to "zimno, ja chcę pod kołderkę, niech ten cholerny maraton już się skończy!"
Jedzie mi się generalnie słabo. Chyba głównie przez te piachy, ale też silny wiatr. Orgowie, niestety, większość trasy poprowadzili polnymi szutrówkami, gdzie wiatr hula w najlepsze. Może do tego też dołożył się do tego mocny trening biegowy w sobotę. Jednak jadąc tymi otwartymi przestrzeniami uczę się, że faktycznie "siedzenie na kole" komuś pomaga. Wyprzedzam w ten sposób kilka osób, przyczepiając się do szybszych rowerzystów.
Jedynym akcentem wartym uwagi jest mój końcowy sprint na asfalcie, gdzie dosłownie chyba z metr przed matą na mecie wyprzedzam jednego gościa :)
Wjeżdżam na mete z uczuciem triumfu, bo było trudno go dogonić ;)
Na mecie okazuje się, że Krzysiek dotarł jakieś 10 minut przede mną :) Super, fajnie, cieszę się, że wreszcie ma dobry sprzęt do jazdy :)
Mimo przebrania się w suche i świeże ciuchy, jest mi potwornie zimno. Marek przynosi mi "posiłek regeneracyjny" ale jest ohydny, nie dojadam do końca. Wolę ciasto.
Zmywamy się dość szybko bo aura nie sprzyja pogaduchom ani siedzeniu na trawce.
Tuż po naszym wyjechaniu z Sierpca zaczyna padać deszcz. Dziękuję niebiosom, że nie zaczął padać w trakcie maratonu!
W Warszawie za oknem robi się szaroburo, chmury wyglądają wyraźnie śniegowo. I faktycznie, wieczorem zaczyna padać mokry, lepki śnieg (!).
Czas: 2:46:42
Open: 22/31
Kat: 7/11
Pozycje nie za dobre, ale rating powyżej 80, to już drugi pod rząd tak wysoki rating na Mega :) Nadal jestem 3 w generalce mojej kategorii, a przesunęłam się do 7 sektora :)
Niestety, nie jestem zadowolona z mojej jazdy. Myślę, że mogłam lepiej. Jednak było mi tak zimno, że myślałam głównie o tym, że jest mi zimno i że mi palce grabieją, a nie o tym, żeby się ścigać.
kadencja 81/107 (o kurczę, niezła kadencja jak na maraton!)
KOW: 8
obciążenie: 1336
Do Sierpca przyjechaliśmy z Markiem już w niedzielę. Jakoś po południu. W sumie pogoda była całkiem znośna, było dość chłodno ale słonko świeciło. Wieczorem wybraliśmy się na przechadzkę po Sierpcu i zmarzliśmy troszkę.
W poniedziałek "zaliczyliśmy" skansen. Ja już byłam tu wcześniej, ale Marek nie - więc poszliśmy. To jest bardzo fajne miejsce. Duży obszar z wieloma zabytkowymi chatami z pełnym wyposażeniem wnętrz, z drewnianym zabytkowym kościółkiem i młynem, tzw. "koźlakiem". Młyn jest najlepszy, a najlepsze jest to, że można wleźć do środka, na samą górę, obejrzeć mechanizm itd.
Nałaziliśmy się trochę, naoglądalim. Zmarzlim jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia, bo słonka było co na lekarstwo a chmury wyglądały tak, jakby zaraz miało zacząć z nich padać. Żeby się ogrzać zaliczyliśmy pajdę ze smalcem i herbatkę w również zabytkowej karczmie na terenie skansenu :)
Potem jeszcze odwiedziliśmy muzeum w Sierpcu, gdzie była ciekawa wystawa czasowa lalek z różnych stron świata. Clue wystawy polegało na ręcznie wykonanych ludowych strojach lalek.
Niestety, poza skansenem i muzeum nic więcej wartego uwagi w Sierpcu nie ma. Pani w muzeum również rozłożyła ręce i powiedziała właśnie to zdanie... a kto jak kto, ale ona powinna wiedzieć, co można tu zobaczyć.
Trochę zniechęceni resztę dnia spędziliśmy w naszym pokoju zaklepanym w zajeździe Sonata w pobliskim Studzieńcu. Swoją drogą polecam to miejsce. Jest cicho, wygodnie, stosunkowo niedrogo.
Jakoś jednak wolałam nie oglądać prognozy pogody w TV na następny dzień...
Wieczorem jednak zadzwonił Krzysiek z hiobowymi wieściami, że pono zapowiadają paskudną pogodę i w ogóle i w ogóle.
Rano w dniu zawodów wstajemy ciut za wcześnie. Po zjedzeniu śniadania okazuje się, że mamy jeszcze od cholery czasu więc leżymy sobie jeszcze trochę.
Potem zbieramy się do kupy i opuszczamy ten miły przybytek.
Na dworze parszywie zimno, przenikliwy wiatr i niska temperatura. Na szczęście mam całą masę ciuchów rowerowych "na zimno". Nie wzięłam tylko długopalczastych rękawiczek i to był największy błąd jak mogłam zrobić.
Oczywiście z miejscem do zaparkowania w pobliżu miasteczka maratonowego jak zwykle jest problem, ale znamy już ukrytą miejscówkę (parkowaliśmy tam dzień wcześniej). Więc od razu tam zajeżdżamy.
Na piechotkę udajemy się do miasteczka maratonowego. Rozglądam się za znajomymi i trafiam na Olafa. Potem również pojawia się Krzysiek ze swoją nową maszynką. CheEvary nigdzie nie widać. Jak się po maratonie dowiaduję, wyższe sektory jechały z innej uliczki (!), więc pewnie dlatego.
Chwilę gadu gadu, marzniemy trochę, ale po wizycie w Toiu robi mi się cieplej. Zostawiam Markowi sweter i kurtkę. Zimno mi tylko w ręce, palce zaczynają grabieć. Trochę mnie to martwi, ale pocieszam się, że po starcie się rozgrzeją.
Startuję dzisiaj z "ósemki". Olaf i Krzysiek z 9 sektora, więc jestem tam sama. Ale za chwilę zaczepia mnie jakaś laska, okazuje się, że to znajoma z zimowych treningów WKK w Kabatach. Niestety, nie pamiętam jak ma na imię :(
Zimno, zimno, podskakuję, kręcę nogami, rękami..· brrr... Na chwilę muszę przestać, bo pada komenda "Do hymnu". No tak, 3 maja. Mamroczę sobie pierwsze dwie zwrotki do muzyki. Trzeciej słów już nie pamiętam. Potem jest odegrany hymn Sierpca, bardzo krótki.
I wreszcie start. Od razu zaczynam zapierniczać, żeby się rozgrzać. Niestety, jakoś się nie mogę rozgrzać. Zgrabiałe paluchy nie czują manetek ani klamek hamulcowych, będzie kiepsko.
... i właściwie tutaj mogłabym skończyć tę opowieść bo... to jest najnudniejszy maraton Mazovii, w którym miałam okazję do tej pory brać udział. Trasa płaska, nieurozmaicona, nieatrakcyjna widokowo. Po drodze nie ma kompletnie nic wartego wzmianki, nawet żadne wydarzenie z udziałem rowerzystów, nic się nie dzieje, nikt na nikogo nie wjechał ;)
W dodatku trasa jest męcząca bo wszędzie tylko piach piach piach. A jak kończy się piach to jeszcze dale jest trochę piachu. Ja rozumiem, łacha piachu od czasu do czasu, ale tutaj piach przewala się w mniejszych lub większych ilościach przez całą trasę.
Jedynym urozmaiceniem jest jedno łatwo przejezdne błotko i dwa strumyki. Jeden przechodzę na piechotę. W drugim utykam na środku próbując go przejechać (jest głębszy niż wyglądał z brzegu). Całe szczęście, że stąd nie jest już tak bardzo daleko do mety, bo z wodą w butach w takich warunkach pogodowych jak dzisiaj, to chwilkę dłużej i chyba by mi palce odpadły. Zresztą od tego momentu to jedyna myśl jaka gości w mojej głowie to "zimno, ja chcę pod kołderkę, niech ten cholerny maraton już się skończy!"
Jedzie mi się generalnie słabo. Chyba głównie przez te piachy, ale też silny wiatr. Orgowie, niestety, większość trasy poprowadzili polnymi szutrówkami, gdzie wiatr hula w najlepsze. Może do tego też dołożył się do tego mocny trening biegowy w sobotę. Jednak jadąc tymi otwartymi przestrzeniami uczę się, że faktycznie "siedzenie na kole" komuś pomaga. Wyprzedzam w ten sposób kilka osób, przyczepiając się do szybszych rowerzystów.
Jedynym akcentem wartym uwagi jest mój końcowy sprint na asfalcie, gdzie dosłownie chyba z metr przed matą na mecie wyprzedzam jednego gościa :)
Wjeżdżam na mete z uczuciem triumfu, bo było trudno go dogonić ;)
Na mecie okazuje się, że Krzysiek dotarł jakieś 10 minut przede mną :) Super, fajnie, cieszę się, że wreszcie ma dobry sprzęt do jazdy :)
Mimo przebrania się w suche i świeże ciuchy, jest mi potwornie zimno. Marek przynosi mi "posiłek regeneracyjny" ale jest ohydny, nie dojadam do końca. Wolę ciasto.
Zmywamy się dość szybko bo aura nie sprzyja pogaduchom ani siedzeniu na trawce.
Tuż po naszym wyjechaniu z Sierpca zaczyna padać deszcz. Dziękuję niebiosom, że nie zaczął padać w trakcie maratonu!
W Warszawie za oknem robi się szaroburo, chmury wyglądają wyraźnie śniegowo. I faktycznie, wieczorem zaczyna padać mokry, lepki śnieg (!).
Czas: 2:46:42
Open: 22/31
Kat: 7/11
Pozycje nie za dobre, ale rating powyżej 80, to już drugi pod rząd tak wysoki rating na Mega :) Nadal jestem 3 w generalce mojej kategorii, a przesunęłam się do 7 sektora :)
Niestety, nie jestem zadowolona z mojej jazdy. Myślę, że mogłam lepiej. Jednak było mi tak zimno, że myślałam głównie o tym, że jest mi zimno i że mi palce grabieją, a nie o tym, żeby się ścigać.
kadencja 81/107 (o kurczę, niezła kadencja jak na maraton!)
KOW: 8
obciążenie: 1336
komentarze
a co do atrakcyjnosci widokowej czy nie - bozesztymoj, na maratonie mamy sie scigac a nie podziwiac kosciolki i widoczki...
pamietam anegdotke z jakiegos wyscigu pokoju:
dziennikarz: i jaki widok wbil sie panu najbardziej w pamiec?
jaskula (???): mysle ze widok przedniego kola... aretzky - 10:14 czwartek, 5 maja 2011 | linkuj
pamietam anegdotke z jakiegos wyscigu pokoju:
dziennikarz: i jaki widok wbil sie panu najbardziej w pamiec?
jaskula (???): mysle ze widok przedniego kola... aretzky - 10:14 czwartek, 5 maja 2011 | linkuj
kantele - gratuluję 3 miejsca w generalce Twojej kategorii! Oby tak dalej ;)
Zetinho - 19:35 środa, 4 maja 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!