kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Łurzyckie Ściganie - Gassy - czasówka V

Niedziela, 28 maja 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 19.56 Km teren: 0.00 Czas: 00:33 km/h: 35.56
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że powinnam tę czasówkę pojechać dobrze. Noga podaje, świeżość w kroku jest... nastawiona bojowo wsiadłam na rower i ruszyłam na miejsce zawodów - jak zwykle - bo Gassy to w zasadzie mój wyścig domowy, prawie pod blokiem ;) 
Nastawiona bojowo (pora wygrać wreszcie te zawody, a nie ciągle tylko 2-3-4 miejsce) drobne 20-kilka km na miejsce dojeżdżam niespiesznie. Odbieram numer startowy. Startuję 13:44, 3 minuty po mnie klubowy kolega - czasowiec - Mateusz.
Rozgrzewka na trasie do Słomczyna. Wszędzie pełno rasowych czasowych rowerów, ja - jedyne co mam czasowego to lemondkę założoną na zwykłą kolarkę. Lemondkę kupiłam sobie zaledwie nieco ponad tydzień wcześniej ale już ją zdążyłam polubić. Na wietrzne Gassy jak znalazł. Tylko moja prokrastynacja dała o sobie znać i do tej pory nie założyłam na nią owijki więc mam na zawody cienkie rękawiczki, żeby nie ślizgały mi się ręce.
Po rozgrzewce chwila pogaduch z Mateuszem i Adasiem z Cyklona. Dla Adasia to debiut w czasówce, natomiast Mateusz to stary wyjadacz aczkolwiek nie nastawia się na dobry wynik bo miał przerwę. Prorokuję Mateuszowi, że mnie zdubluje a Adasiowi, który startuje pod koniec zawodów - że będzie miał czas około 36 minut. 
Jest strasznie gorąco, gdy stoję na słońcu w kolejce do rampy, Garmin pokazuje 40 minut. Wieje, ale nie tak mocno jak potrafi tutaj wiać :) No i kierunek wiatru wydaje się być korzystny, nie powinno być nigdzie na pętli prostego "wmordewindu". Start z rampy ale jak zwykle nie ufam podtrzymywaczowi i startuję sama.
To kolejny mój start w czasówce i kolejny raz za mocno zaczynam. Spalam się w pierwszych 5 minutach i muszę trochę odpuścić. Usiłuję trzymać moc powyżej 220 Watów ale kiepsko mi to idzie. Na pierwszej pętli, na dojeździe z Ciszycy do Wału... korek samochodowy. Samochody wjeżdżają i wyjeżdżają z miejsc parkingowych, inne czekają w kolejce. Porządkowy stara się jak może ale przecież zamknięci w puszkach kierowcy nie słyszą jego poleceń. Przeciskam się między samochodami i tracę tu zapewne kilkanaście sekund. Skręcam na Wał i tutaj z kolei zaczyna się lawirowanie między spacerowiczami, rolkarzami, niedzielnymi rowerzystami... co jakiś czas wrzeszczę do kogoś "z drogi!", odsuwają się niespiesznie ale wydaje się, że nie tracę tutaj dalszych sekund. Wreszcie skręt z Wału do punktu pomiaru czasu w Gassach, rzut oka - na półmetku mam około 16:20. Liczę sobie w myślach, że jeśli pojadę drugą pętlę w tym samym tempie (na co nie ma szans) to będę miała czas powyżej 34 minut (wyższa matematyka, co nie? chyba z upału i zapieku mózg mi się wyłączył). 34 minuty z okładem miałam w zeszłym roku i to był mój najgorszy wynik w historii tej czasowki. Załamuję się trochę ale nie poddaję się.
Za punktem pomiaru coś do mnie krzyczy Adam ale nie dociera do mnie nic, zapiek na maksa i jedziem drugą pętlę.
Na prostej Opacz-Ciszyca dojeżdżam do jadącego dość wolno kolarza, kiedy wyprzedza mnie samochód i jedzie teraz między nami. Po wyprzedzeniu mnie zwalnia i jedzie tempem tego kolarza, ja bezpośrednio za nim - przeklinam bo po pierwsze spowalnia mnie a po drugie - zaraz dostanę karę za drafting za autem ;) Na szczęście jednak auto zaraz odjeżdża, ja za nim - wyprzedzam też kolarza i dalej już jadę sama. 
Dalej - znów korek na dojeździe do Wału. Tym razem trochę luźniej więc udaje mi się przejechać bez większej straty. Na kolejnej prostej wyprzedzają mnie dwa Lamborghini, czyli dwóch zawodników pędzących na rowerach czasowych z pełnym kołem. Co ciekawe, jeden z nich za chwilę pęka i dojeżdżam do niego. Zaginam dalej i za chwilę znów mnie ktoś wyprzedza z tekstem "Dobrze dajesz, dajesz, dajesz!". To motywujące, staram się jeszcze przyspieszyć ale generalnie na tym drugim kółku nie udaje mi się trzymać mocy powyżej 200W. Pod koniec prostej wzdłuż Wału, zgodnie z moimi przewidywaniami, wyprzedza mnie Mateusz.
Przejeżdżam przez metę bez sprawdzania czasu, bo nie mam ochoty się zdołować. Chwila luźnego kręcenia, żeby nie rzucić pawia... ale zaraz ciekawość mnie ciągnie do listy wyników. I tu zdziwko - bo czas 33:08! Życiówka na tej trasie poprawiona o 45 sekund!
Przeliczam sobie jeszcze raz międzyczas ale nijak nie wychodzą mi 33 minuty, raczej 34. Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że źle policzyłam 16,5 x 2 ;)
Robimy sobie rozjazd, a potem wracamy podopingować Adasia, który jeszcze jedzie. Dojeżdża na metę z czasem około 36 minut. Chyba powinnam zacząć obstawiać totka ;)



Niestety, mijam się z podium w open o 11 sekund, być może te, które straciłam na korku przy Wale... W kategorii jestem druga.
Wracam do domu rowerem, ze złości waląc dwa QOMy ;)

MTB Cross Maraton Miedziana Góra

Niedziela, 21 maja 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 42.30 Km teren: 0.00 Czas: 03:38 km/h: 11.64
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Prognozy pogody i poranna aura nie napawały optymizmem ale z obowiązku (podwózka do Miedzianej dla Pawła) zwlokłam się rano z wyrka po jak zawsze zbyt małej ilości godzin snu. W Warszawie było pochmurno i zdecydowanie chłodniej niż w poprzednie dni, jednak zobaczywszy 17 stopni na termometrze o 6 rano uznałam, że "się ociepli" i nie zabrałam nic cieplejszego do ubrania na maraton.



W miarę jazdy termometr w samochodzie pokazywał coraz niższą temperaturę, momentami nawet tylko 13 stopni, co trochę zmroziło zarówno mnie jak i jadącego ze mną Pawła. Pochmurna i wietrzna aura powodowała, że strasznie chciało się spać i chyba tylko ledwo klejąca się rozmowa nie pozwalała zasnąć i wtarabanić się w jakiś rów.

fot. MTB Cross Maraton



Dotarliśmy jednak na miejsce bez przygód i grubo przed czasem, tylko po to, aby po wyjściu z auta stwierdzić, że jest dość zimno i pożałować, że nie wzięliśmy rękawków. Paweł był o tyle bardziej przewidujący, że zabrał chociaż kamizelkę. Chowając się przed wiatrem za samochodem (przynajmniej ja) ogarnęliśmy się jednak i ruszyliśmy na rekonesans i rozgrzewkę.
Już po chwili było nam ciepło a podczas rozgrzewki mieliśmy okazję się przekonać, że nocny deszcz zrobił swoje i prawie od początku na trasie jest błoto. No cóż... chyba Szkot będzie po maratonie potrzebował porządnego przeglądu, bo 2 błotne maratony bez przeglądu to przesada.

fot. MTB Cross Maraton



Startuję z sektora, gdzie spotykam Grażkę. Gadamy, śmiejemy się. W sektorze jest ciasno, ciężko było nawet doń wejść, ale za to jest ciepło ;) Poza tym pogoda tuż przed startem się poprawia. Pojawia się słońce więc robi się trochę cieplej, to powinna być idealna pogoda do ścigania.

Start jest szybki, po asfalcie, ale po niedługim odcinku droga już prowadzi szutrówką a potem niespodziewanie odbija w lewo na wąską ścieżkę prowadzącą nieco w górę. Od razu robią się korki, bo stawka jeszcze nie zdążyła się ponaciągać. Trochę z buta ale jednak staram się jechać. W pierwszej połowie trasy to trudne bo po pierwsze jest jeszcze ciasno a po drugie, pierwsza połowa jest bardzo błotnista. Interwałowy charakter trasy nie ułatwia sprawy. Jedzie mi się dość zdechło, tętno nie chce się rozbujać.

fot. MTB Cross Maraton


Mijam się z Grażką - ja ją łykam na zjazdach a ona mnie na błocie. Sam fakt, że jadę mniej więcej w jej tempie świadczy albo o tym, że ona ma bardzo dobry dzień albo że ja mam bardzo słaby ;) Wciągam planowo żele, piję jak smok - uzupełniam izotonik na pierwszym bufecie i zjadam banana.
Po 22 kilometrze jakby odżywam. Błota robi się wyraźnie mniej a trasa chyba nieco bardziej kamienista. O ile pierwsza połowa prowadziła głównie przez las to w drugiej jedziemy więcej między polami i łąkami. Nie brakuje jednak naprawdę czadowych fragmentów, takich jak np. dwa dość trudne zjazdy (choć nie tak trudne jak w Daleszycach). W tej drugiej połowie jedzie mi się całkiem dobrze, choć jeden podjazd jest totalnie na dobitkę - poddaję się już po pierwszych kilkudziesięciu metrach i resztę stoku w Tumlinie pokonuję na piechotę ;)

fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"


fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"


Odjeżdżam Grażce i już jej nie widzę aż do mety. Co ciekawe, nie widzę też Pawła, który startował z 2 sektora. Dotychczas w tym sezonie mnie doganiał gdzieś w drugiej połowie trasy ale tym razem go nie spotykam. Czyżby wyjątkowo udało mi się go przegonić? Otóż nie, okazało się potem, że zaklepał dla mnie miejsce do myjki pół godziny przed moim wjazdem na metę, a minął mnie prawie na samym początku, jednak akurat dłubałam przy odpadającym magnesie od kadencji więc tego nie widziałam ;)

fot. Zagnańskie Stowarzyszenie Rowerowe "Pod Bartkiem"



W każdym razie w tej drugiej połowie jedzie mi się naprawdę fajnie i wreszcie to ja mijam innych zawodników a nie oni mnie. Niestety, nie udaje mi się nadrobić brodzenia w błocie więc tak czy siak, wjeżdżam na metę znów po 3,5h z okładem a Paweł czeka na mnie już od dłuższego czasu, naprawdę dziś miał nogę i na tyle dobrze pojechał, że był 26 w kategorii. Za to Grażce wsadzam kilkanaście minut.

fot. MTB Cross Maraton


fot. MTB Cross Maraton


Na mecie czeka nie tylko Paweł ale też makaron z sosem (nawet niezły, ale nie umywa się do żurku z Daleszyc...) i ciasteczka, które pochłaniam w przemysłowych ilościach ;) Gdy dostaję smsa z wynikiem to już jestem najedzona więc 7 miejsce mnie aż tak bardzo nie dobija, hehe ;)


ja tylko poszłam testować lemondkę ;)

Niedziela, 14 maja 2017 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: 73.78 Km teren: 0.00 Czas: 02:56 km/h: 25.15
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Kupiłam sobie w prezencie lemondkę na urodziny. A co, w końcu mogę sobie coś kupić na urodziny, nie? ;)
Dziś ją zamontowałam i pojechałam testować. Tak testowałam, że wyszła mi czasówka... ;)
Ale było pięknie!













wiosna

Sobota, 13 maja 2017 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami, >50 km
Km: 72.21 Km teren: 0.00 Czas: 02:45 km/h: 26.26
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
W zeszłą sobotę wstałam kompletnie połamana. Coś mi "wlazło" w kark i szyję i w ogóle nie mogłam ruszać głową. W ciągu dalszych kilku dni poprawiało się stopniowo ale nie na tyle, żeby można było pójść na rower. Dpiero we czwartek uznałam, że mogę chwilę pokręcić i wróciłam z pracy Veturilem. W piątek pojechałam już do pracy swoim rowerem i zrobiłam lekki trening ale dopiero dziś pozwoliłam sobie na coś mocniejszego. 
Pogoda idealna - wreszcie zrobiła się prawdziwa wiosna. Słońce, ciepło... wyposzczona od roweru pocisnęłam sobie dzisiaj trochę ale znalazłam też parę momentów żeby zrobić kilka zdjęć.







sprinty

Piątek, 5 maja 2017 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: 62.55 Km teren: 0.00 Czas: 02:50 km/h: 22.08
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
A na moich trasach można zobaczyć takie śliczności :) (mam na myśli samolot)





    jest BŁOTO (Daleszyce) i błotko (Kabaty)

    Środa, 3 maja 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
    Km: 39.65 Km teren: 0.00 Czas: 02:44 km/h: 14.51
    Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
    Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
    Minął zaledwie nieco ponad tydzień a ja chyba już zatęskniłam do daleszyckiego błota. Pogoda błotku sprzyja tej wiosny więc poszłam go szukać w Lesie Kabackim i na Skarpie Ursynowskiej. Nie znalazłam go jednak zbyt wiele - w każdym razie w porównaniu do Daleszyc to u nas błota w zasadzie nie ma. Chociaż i tak się utytłałam trochę ;)



    MTB Cross Maraton Daleszyce

    Niedziela, 23 kwietnia 2017 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
    Km: 40.11 Km teren: 0.00 Czas: 03:48 km/h: 10.56
    Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
    Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
    Pogoda kwietniowa w tym roku fatalna. Poza jednym ciepłym weekendem (tym z Chęcinami), jest cały czas mega zimno, popadują różne badziewia, włącznie ze śniegiem. W Tatrach świetne warunki narciarskie, w Świętokrzyskich - chyba śnieg czasem jest, a czasem nie ma, na pewno zaś jest zimno i pada deszcz. Prognozy na niedzielę były nieciekawe i baaaardzo mocno się zastanawiałam, czy w ogóle podejmować daleszycką rękawicę w tym roku. Byłam nastawiona raczej na "nie" ale w sobotę wyszłam na lekką pokrętkę, aby zmarznąć, zostać polaną deszczem i się utwierdzić w tej decyzji. Niestety (a może stety?) okazało się, że w sumie było dość przyjemnie więc zdecydowałam się jednak jechać do Daleszyc ;)

    fot. MTB Cross Maraton


    W Daleszycach frekwencja nieduża, co widać po dostępności miejsc parkingowych w okolicach rynku. Pogoda odstraszyła potencjalnych chętnych, w tym Pawła, który miał ewentualnie zabrać się ze mną. W efekcie tylko ja bronię dziś honoru Cyklona ;) 
    Po drodze popaduje ale w Daleszycach świeci słońce. Gdy zawieje, zwłaszcza w cieniu, jest baaardzo chłodno ale na słonku robi się za ciepło. I mam dylemat ubraniowy, jak zwykle, ale postanawiam jednak startować zgodnie z pierwotnym planem ciuchowym czyli zimowo ale bez dodatkowej warstwy.

    Robię sobie rozgrzewkę i ustawiam się w sektorze tuż przed startem. W sektorze może ze 20 osób. Pani Mirka pyta mnie o nastawienie więc odpowiadam, że jest dobre i liczę na niezbyt dużo błota. Pani Mirka mówi, że nie jest go dużo.
    ...
    Jeśli to według niej nie było dużo błota, to nie chcę wiedzieć, ile go jest, gdy jest go dużo ;)

    Trasa, ze względu na warunki, chyba nieco pozmieniana w stosunku do poprzednich edycji. Mam wrażenie, że kilku "soczystych" kawałków zabrakło... ale nie wykluczam, że były, tylko przykryte ślapowatym błotem ;)
    Na początku spory kawał po asfalcie, chyba z 5 km, a potem... błoto. Błoto błoto i jeszcze błoto. A, no i jeszcze trochę błota ;) A, i po drodze Zamczysko. A potem jeszcze trochę błota ;)

    fot. MTB Cross Maraton


    No dobra, żartuję sobie trochę, ale błota na trasie jest naprawdę dużo. Nie wiem, czy nawet nie więcej niż w błotno-burzowym sezonie 2014. Wtedy bardzo dużo szłam z rowerem, dziś też. I to nawet nie chodzi o trudność techniczną w jeździe po błocie, bo z tym sobie radzę. Tylko takie mielenie jest mega męczące - zarówno fizycznie jak i psychicznie. Są takie fragmenty, że jest głębokie błoto, potem fragment przejezdny, tak z 200m, potem znów błoto... i tak w kółko - w pewnym momencie dochodzę do wniosku, że w ogóle nie opłaca się po błocie wsiadać na rower bo zaraz znów trzeba schodzić.

    Gdzieś tam, w którymś z miliona błotnych miejsc, rower tańczy i podpieram się nogą, lądując nią prosto w błotnej pułapce. Siłą rzeczy muszę też stanąć tam drugą - żeby wywlec rower z tego trzęsawiska. Dobrze, że jadę w owiewach to może buty tak strasznie nie dostaną. Za to owiewy wyglądają, jakby ktoś próbował mi zrobić betonowe kaloszki ;D

    fot. MTB Cross Maraton


    Paradoksalnie, na kamienistych gołoborzach odpoczywam trochę. Bo nie ma tu błota. Po kamieniach jedzie mi się dziś zaskakująco dobrze, gdzieniegdzie uprzedzam "gębowo" prowadzących rowery lub jadących wolniej przede mną i przejeżdżam obok. Gdy dojeżdżam do Zamczyska, micha mi się cieszy i dreszczyk emocji gdzieś przechodzi po karku - zaraz będzie ten cudowny zjazd! Co za zmiana nastawienia - w 2014 roku ledwo zjechałam go częściowo, z zaciśniętymi zębami i hamulcami i na sztywnych rękach, a dziś - czekam na niego z utęsknieniem. Zjeżdżam go w jakimś dzikim tempie (jak na mnie, oczywiście).

    Po Zamczysku, według Mirry, miała być jakaś "niespodzianka" i nie jestem pewna co Pani Mirka miała na myśli. Bo póki co, jedyną niespodzianką po Zamczysku są dalsze hektary błota, choć faktycznie niektóre dość ciekawe - najciekawsze są błotne zjazdy, gdzie warstwa błota jest dość cienka i pod spodem jest twardy kamienisty grunt, którego nie widać. Jest zdradliwie, bo w niektórych miejscach błoto jest głębsze albo kamienie większe i trzeba strasznie uważać, żeby gdzieś nie utknąć. Taka jazda męczy mnie psychicznie i też w którymś momencie wymiękam i co jakiś czas się zatrzymuję, żeby odzipnąć.

    fot. MTB Cross Maraton


    Za dużo tego butowania, zdecydowanie zbyt buciany początek sezonu. Butowanie było w Chęcinach, butowanie jest dzisiaj... masakra jakaś. Znów w pewnym momencie już przestaję się ścigać i jadę (lub idę) sobie dla przyjemności, słuchając ptaków i gadając z towarzyszami niedoli. Z jednym panem jadę przez jakiś czas gawędząc z nim, czasem on zostaje w tyle, czasem ja, wspólnie zastanawiamy się, czy jesteśmy ostatni ;) Ale chyba nie, na punkcie kontrolnym gdy pytam, pocieszają mnie, że za mną jeszcze są zawodnicy.

    Pogoda cały czas wariacka. Na początku świeci słońce i martwię się, że za ciepło się ubrałam ale po chwili wiejący zimny wiatr przekonuje mnie, że jednak jest OK. Potem co pięć minut jest inaczej - słońce, deszcz, śnieg, chyba też grad. Nawet mi to nie przeszkadza bo trasa jest prawie cała w lesie. Nawet ten zimny wiatr i zacinający śnieg nie przeszkadzają ale co chwilę zapinam i odpinam górę bluzy ;) W nogi ciepło i nie żałuję, że założyłam owiewy.

    Ostatnie kilometry wloką się niemiłosiernie ale na szczęście organizatorzy podali długość trasy bardzo dokładnie tym razem i nie mam niespodzianki w postaci "44-ty kilometr a mety ani widu ani słychu" ;) Wjeżdżam na upragnioną metę dość wyczerpana i od razu rzucam się na posiłek regeneracyjny, którym jest pyszny żurek. Potem korzystam, że nie ma dużej kolejki do myjki i ustawiam się do mycia - w międzyczasie przychodzi sms z wynikami - 5 miejsce :) Ciekawe, czy na 5... (okazało się, że na 6 więc nie byłam ostatnia, hehe). Myję rower, sprawdzam, czy trwająca dekoracja to nadal Family, idę się przebrać. Przebieranie idzie mi ciężko bo jest straszliwie zimno i grabieją mi palce - mam trudności z odpięciem butów ale w końcu się udaje... wracam na Rynek w dobrym momencie, akurat zaczyna się dekoracja Fan ;) Spotykam kilkoro znajomych, odbieram plakietę (zamiast medalu, ble) i ekspresowo się ewakuuję ;)

    Zmarznięty gnom z plakietą (fot. Finisher)


    MTB Cross Maraton Chęciny

    Niedziela, 2 kwietnia 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
    Km: 45.85 Km teren: 0.00 Czas: 03:49 km/h: 12.01
    Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
    Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
    Jakoś miało miałam entuzjazmu do tego startu. Po pierwsze - strasznie wcześnie. Wcześniejsze sezony w ŚLR zaczynały się jednak bliżej środka kwietnia, a nawet w drugiej jego połowie. Po drugie, Chęciny są najtrudniejszą i najbardziej wymagającą trasą cyklu i jakoś nie uśmiechało mi się jechanie jej teraz, z taką "nierozjechaną" jeszcze nogą - i głową też, na początek, kiedy zawsze pierwsze wyścigi sezonu idą mi słabo. A zatem w perspektywie mam to, że pójdzie mi baaaardzo słabo.



    Ale moje nastawienie odrobinę poprawił udany test FTP z zeszłego weekendu oraz to, że wreszcie zrobiło się ciepło! Na dziś ICM zapowiadał iście letnią temperaturę a zatem szykuję sobie letnie ciuchy, chociaż na wszelki wypadek do plecaka wrzucam też coś cieplejszego. Wstaję bladym świtem bo mam jeszcze zgarnąć z Piaseczna Pawła. Odbywa się to zupełnie bez kłopotu i po zaledwie kilkuminutowym postoju można jechać. Gadamy całą drogę, jedzie się świetnie i w Chęcinach jesteśmy strasznie wcześnie. Jak się okazuje - całe szczęście! Wyjątkowo duża frekwencja i wyjątkowo duża kolejka do biura zawodów. O dziwo, większa do odbioru opłaconych numerów, niż do zapisów... Pierwszy raz spotykam się z takim zjawiskiem. Całe szczęście, że numer odbiera się tylko raz w sezonie ;) A kolejka do WC niewiele mniejsza ;)



    Po odebraniu numerów zostaje nam mało czasu na rozgrzewkę. W dodatku muszę jeszcze raz skorzystać z kibelka więc rozstajemy się z Pawłem przy samochodzie. Ja jadę kawałek objechać trasę (jak się potem okazuje - samą końcówkę) i znaleźć krzaki - bo nie uśmiecha mi się ponownie stać w kolejce. Tenże kawałek trasy wiedzie najpierw pod górę i już czuję, że będzie mi dziś ciężko.



    Gdy wracam w miejsce startu, do sektora nie da już się wejść, zawodnicy stoją z boku, przy bramce. Olewam więc sektor i idę do Myszy, na koniec ;) Jednak nagle jakieś zamieszanie, organizatorzy każą się cofać. Dopytuję się o co chodzi i jak dowiaduję się, że to po to, żeby sektor się zmieścił, postanawiam jednak się tam wepchnąć. Porzucam więc Myszę i wbijam się do sektora.



    Z powodu kolejki do biura zawodów i zamieszania z sektorem, jest małe opóźnienie - ale niewielkie, może z 10 minut. Wreszcie start. Ciężko mi się jedzie, jakoś nie mogę złapać dobrego rytmu. Staram się trzymać tempo ale powoli sektor mi odjeżdża. Na początek cały czas do góry, jadę może niezbyt lekko ale bez większych kłopotów, gdzieś chyba do około 10 kilometra, gdzie jest kamienisty podjazd. Kamieni dużo, sporo osób tu prowadzi rowery więc nie silę się na jechanie, podprowadzam rower ze wszystkimi. Gorzej, że potem jest taki fajny kamienisty zjazd, w zupełności do zjechania... ale na nim też pielgrzymka. Ludzie albo jadą bardzo wolno, kurczowo ściskając hamulce, albo prowadzą rowery. Nie da się w takich warunkach zjeżdżać. Wolna jazda w dół po kamieniach jest zdecydowanie bardziej glebogenna niż szybka. Znów więc złażę z roweru i tym razem sprowadzam, trochę przeklinając pod nosem. 

    fot. Szymon Lisowski



    Wreszcie kamienie się kończą i ludzie zaczynają jechać, jadę więc i ja. Tu jest trochę w dół i trochę spokoju przez jakiś czas... w międzyczasie bufet, na którym łapię banana... i jedzie się spoko aż do ścianki. No, nie, ta ścianka na 18tym kilometrze to jakieś przegięcie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł tu wjechać na rowerze, chociaż na samej górze stoi jakiś facet i nadaje bajkę każdemu pełznącemu w górę, że ponoć widział jakiegoś chudego chłopaczka, który wjechał jako jedyny. Ja wpycham rower pod tę ściankę, ręce w górze na kierownicy (!), rower się zsuwa, ja trochę też, ale jakoś lezę i dalej przeklinam. Przeklinam tę ściankę, kamenie, muchy i upał. Bo upał zrobił się w międzyczasie prawie jakby to było lato. Gdzieś jeszcze w pierwszej połowie trasy wyprzedza mnie Paweł, który startował w drugiej grupie.




    Potem znów przez jakiś daje się jechać, choć w drugiej połowie jestem już strasznie zmęczona i sporo prostych podjazdów pokonuję z buta - nie starcza mi wytrzymałości. Gdzieś chyba koło 30go kilometra znów jest ścianka i znów - nie widzę możliwości wjechania jej na rowerze. Znów wspinaczka. W ogóle strasznie dużo prowadzę rower na tym wyścigu. Chyba nie pamiętam kiedy ostatnio tak się napchałam rower... Jestem zła, w zasadzie już dawno przestałam się ścigać, raczej tutaj idzie o przetrwanie ;) Na podjazdach mielę albo butuję, za to na zjazdach odżywam - puszczam heble i zapierniczam, jak dzika, żeby choć trochę odbić sobie straty.



    fot. MTB Cross Maraton


    Jeszcze w pierwszej połowie miałam nadzieję na czas w okolicach 3h ale już dawno przestałam na to liczyć. Teraz będę szczęśliwa, jak uda mi się zmieścić w 4h. Trasa ogólnie jest sucha, choć w jednym czy dwóch miejscach można się trochę pochlapać. Jak za każdym razem, mnóstwo urokliwych miejsc - wąwozy, strzeliste drzewa, widoki, wszędzie dookoła wszechobecne małe fioletowe kwiatki, choć zieleni jeszcze bardzo mało, można powiedzieć nawet - prawie wcale. Dużo trasy po singlach, najlepsze są takie esowate singlowe zjazdy. W sumie trasa (poza tymi ściankami) niezbyt trudna technicznie ale wymagająca naprawdę dobrej nogi i wytrzymałości. Kilka miejsc wprost fantastycznych - przykładowo ścieżka nad przepaścią... tak około pół metra od krawędzi, a na ścianie niedaleko widać wiszącego wspinacza ;) Nietrudna, ale zapewne mogąca przyprawić o ciarki niektóre osoby. Jak zwykle kapitalny fragment przy Centrum Edukacji Gelogicznej - choć tym razem trasa poprowadzona nieco inaczej niż poprzednie dwa razy. I na koniec niespodzianka - podjazd traktem prawie pod sam zamek a potem (po jeszcze kilku zjazdach i podjazdach, których już miałam serdecznie dość), kapitalny singlowy zjazd prawie do samej mety. O dziwo, gdzieś chyba z 10 km przed metą doganiam Pawła, któremu chyba trochę odcięło prąd. Więc aż do mety jedziemy razem, jakoś razem raźniej, motywujemy się nawzajem.





    Na metę wjeżdżamy razem, ja kompletnie wypruta i nieszczęśliwa. Czas prawie 4h, czuję, że mega słabo pojechałam, ale jak patrzę na tablicę - to są wyniki do 3h a wśród nich - żadnej kobiety. Więc nabieram nadziei, że może trasa nie tylko mnie tak wymęczyła. Czekamy z Pawłem na wyniki a tu gucio - coś się spsiło z pomiarem czasu i wyników niet. Czekamy aż do dekoracji, ja co jakiś czas chodzę do namiotu z pomiarem czasu ale panowie zbywają mnie. Jemy za to kebab i lody. Spotykam też Zośkę, która w tym roku planuje jeździć Master. Pierwszy wyścig jechała ze złamaną ręką... bez komentarza ;)



    Wreszcie dekoracja, no cóż, nie załapałam się do top5. Właściwie nie powinno mnie to dziwić - zwłaszcza, że pierwsze wyścigi w sezonie zawsze wychodzą mi beznadziejnie. Za to Justyna wygrała swoją kategorię i była 3 open a Piotr był 4 w swojej kategorii. 

    W domu jestem strasznie poźno. Wyników nie ma. Nie ma też w poniedziałek i chyba we wtorek. Z tego co pamiętam, pojawiają się we środę rano... ej... nie było tak źle, nie byłam ostatnia ;) 6/11 w kategorii to w sumie nienajgorzej jak na pierwszy start w sezonie. Humor mi się poprawia. :)



    udany weekend

    Niedziela, 26 marca 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
    Km: 50.59 Km teren: 0.00 Czas: 02:12 km/h: 23.00
    Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
    Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
    Po wczorajszym teście FTP Łukasz mnie nie oszczędził, dziś s4. Nie powiem, łatwo nie było. Ale pogoda sprzyjała, pięknie, słonecznie, choć mocno wietrznie. 
    Po treningu postanowiłam nie zostawiać weekendu z taką niedojechaną setką i pokręciłam się tu i ówdzie zdjęciowo.



    Kto wie, gdzie ten gostek stoi?


    Nowy gatunek drzew.

    test FTP

    Sobota, 25 marca 2017 Kategoria >50 km, test, ze zdjęciami
    Km: 50.36 Km teren: 0.00 Czas: 02:06 km/h: 23.98
    Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
    Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
    Jak zwykle, stresowałam się testem i miałam złe przeczucia. Test miał być już jakiś czas temu ale rozchorowałam się i został odwołany. Zastanawiałam się, czy robić test dzisiaj, bo znowu coś - mam straszny katar i kaszel. Jakieś fatum chyba. W dodatku rano czułam się strasznie zdechło. Ale doszłam do wniosku, że skoro i tak idę pojeździć (bo miałam ochotę, bo pogoda była nienajgorsza więc może by tak wreszcie coś pojeździć...), to równie dobrze mogę pojeździć test.

    To drugi mój test robiony w plenerze. Już po poprzednim wiem, że wolę robić testy w plenerze bo jakaś taka jest większa motywacja do dociśnięcia. Tak, jakby się jechało czasówkę. No i jest jakieś urozmaicenie, tu zakręt, tam hopka, człowiek się nie skupia tylko na liczniku ale na trasie więc czas szybciej płynie. Trenażer to nie to samo, człowiek jest cały mokry, pot spływa mu po brodzie i szczypie w oczy a serce ma chęć wyskoczyć. Łatwiej w takich warunkach o szybsze zluzowanie.

    No więc test w terenie. Oczywiście na pętli w Gassach, gdzieżby indziej ;) Na trasie - dzikie tłumy szosowców. Najpierw, na przyczółkowej, minęłam dużą grupę, chyba ze 20 osób. Być może wracająca grupa Wilanów albo Airbike. Potem, już za Roso, jeszcze dwie mniejsze grupki. No i mnóstwo pojedynczych kolarzy. Od Roso mniej więcej zaczęłam test więc nie machałam nikomu.

    Specjalnie przed testem nie sprawdzałam poprzednich wyników, aby się nie sugerować i nic sobie nie zakładać. Okazuje się, że o wiele mniej stresu mam podczas testu jak nie porównuję się do samej siebie.
    Pierwsze 5 minut zaczęłam, jak zwykle, za mocno. A zatem po początkowej bardzo wysokiej mocy, średnia zaczęła szybko spadać i na koniec odcinka stanęło na 259 watach. Podczas odcinka odpoczynkowego przemyślałam sprawę i uznałam, że najprawdopodobniej mogę 20minutówkę pojechać w okolicach 220 watów. Starałam się więc trzymać mniej więcej tę wartość podczas głównej części testu. I prawie mi się to udało, na końcówce miałam już pewne problemy z trzymaniem tej wartości ale ostatecznie pomyliłam się zaledwie o 3 waty, końcowy wynik był 217 watów.



    Po teście miałam taki atak kaszlu, że mało nie spadłam z roweru. No, mam nadzieję, że nie będę po tym chora ;)

    Jestem zaskoczona i bardzo zadowolona z tego wyniku. Ogólnie cały czas mam wrażenie, że jestem nieprzygotowana do sezonu, że nie mam nogi - a pierwszy start już 2 kwietnia i to w dodatku ciężki start (Chęciny). Niemniej jednak, jest to najlepszy mój, jak dotąd, wynik testu. Jest lepszy nawet od najlepszych wyników z końca sezonu (gdzie ftp jest zawsze lepsze niż na początku sezonu). Drobnym problemem jest jednak moja waga, gdyż z powodu ostatniego doła motywacyjnego, jakoś przestałam się nią przejmować. W związku z tym watt/kg jest nienalepsze. Pora się wziąć za siebie.
    W każdym razie, być może niepotrzebnie się martwiłam. Ale same cyferki jeszcze o niczym nie świadczą, tak naprawdę prawda wyjdzie na wyścigu... ;)

    kategorie bloga

    Moje rowery

    KTM Strada 2000 24420 km
    Scott Scale 740 6502 km
    Scott Scale 70 18070 km
    b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
    Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
    Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
    Trenażer 51 km
    rower z Veturilo 323 km

    szukaj

    archiwum