kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

MTB Cross Maraton Chęciny

Niedziela, 2 kwietnia 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: 45.85 Km teren: 0.00 Czas: 03:49 km/h: 12.01
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 740 Aktywność: Jazda na rowerze
Jakoś miało miałam entuzjazmu do tego startu. Po pierwsze - strasznie wcześnie. Wcześniejsze sezony w ŚLR zaczynały się jednak bliżej środka kwietnia, a nawet w drugiej jego połowie. Po drugie, Chęciny są najtrudniejszą i najbardziej wymagającą trasą cyklu i jakoś nie uśmiechało mi się jechanie jej teraz, z taką "nierozjechaną" jeszcze nogą - i głową też, na początek, kiedy zawsze pierwsze wyścigi sezonu idą mi słabo. A zatem w perspektywie mam to, że pójdzie mi baaaardzo słabo.



Ale moje nastawienie odrobinę poprawił udany test FTP z zeszłego weekendu oraz to, że wreszcie zrobiło się ciepło! Na dziś ICM zapowiadał iście letnią temperaturę a zatem szykuję sobie letnie ciuchy, chociaż na wszelki wypadek do plecaka wrzucam też coś cieplejszego. Wstaję bladym świtem bo mam jeszcze zgarnąć z Piaseczna Pawła. Odbywa się to zupełnie bez kłopotu i po zaledwie kilkuminutowym postoju można jechać. Gadamy całą drogę, jedzie się świetnie i w Chęcinach jesteśmy strasznie wcześnie. Jak się okazuje - całe szczęście! Wyjątkowo duża frekwencja i wyjątkowo duża kolejka do biura zawodów. O dziwo, większa do odbioru opłaconych numerów, niż do zapisów... Pierwszy raz spotykam się z takim zjawiskiem. Całe szczęście, że numer odbiera się tylko raz w sezonie ;) A kolejka do WC niewiele mniejsza ;)



Po odebraniu numerów zostaje nam mało czasu na rozgrzewkę. W dodatku muszę jeszcze raz skorzystać z kibelka więc rozstajemy się z Pawłem przy samochodzie. Ja jadę kawałek objechać trasę (jak się potem okazuje - samą końcówkę) i znaleźć krzaki - bo nie uśmiecha mi się ponownie stać w kolejce. Tenże kawałek trasy wiedzie najpierw pod górę i już czuję, że będzie mi dziś ciężko.



Gdy wracam w miejsce startu, do sektora nie da już się wejść, zawodnicy stoją z boku, przy bramce. Olewam więc sektor i idę do Myszy, na koniec ;) Jednak nagle jakieś zamieszanie, organizatorzy każą się cofać. Dopytuję się o co chodzi i jak dowiaduję się, że to po to, żeby sektor się zmieścił, postanawiam jednak się tam wepchnąć. Porzucam więc Myszę i wbijam się do sektora.



Z powodu kolejki do biura zawodów i zamieszania z sektorem, jest małe opóźnienie - ale niewielkie, może z 10 minut. Wreszcie start. Ciężko mi się jedzie, jakoś nie mogę złapać dobrego rytmu. Staram się trzymać tempo ale powoli sektor mi odjeżdża. Na początek cały czas do góry, jadę może niezbyt lekko ale bez większych kłopotów, gdzieś chyba do około 10 kilometra, gdzie jest kamienisty podjazd. Kamieni dużo, sporo osób tu prowadzi rowery więc nie silę się na jechanie, podprowadzam rower ze wszystkimi. Gorzej, że potem jest taki fajny kamienisty zjazd, w zupełności do zjechania... ale na nim też pielgrzymka. Ludzie albo jadą bardzo wolno, kurczowo ściskając hamulce, albo prowadzą rowery. Nie da się w takich warunkach zjeżdżać. Wolna jazda w dół po kamieniach jest zdecydowanie bardziej glebogenna niż szybka. Znów więc złażę z roweru i tym razem sprowadzam, trochę przeklinając pod nosem. 

fot. Szymon Lisowski



Wreszcie kamienie się kończą i ludzie zaczynają jechać, jadę więc i ja. Tu jest trochę w dół i trochę spokoju przez jakiś czas... w międzyczasie bufet, na którym łapię banana... i jedzie się spoko aż do ścianki. No, nie, ta ścianka na 18tym kilometrze to jakieś przegięcie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł tu wjechać na rowerze, chociaż na samej górze stoi jakiś facet i nadaje bajkę każdemu pełznącemu w górę, że ponoć widział jakiegoś chudego chłopaczka, który wjechał jako jedyny. Ja wpycham rower pod tę ściankę, ręce w górze na kierownicy (!), rower się zsuwa, ja trochę też, ale jakoś lezę i dalej przeklinam. Przeklinam tę ściankę, kamenie, muchy i upał. Bo upał zrobił się w międzyczasie prawie jakby to było lato. Gdzieś jeszcze w pierwszej połowie trasy wyprzedza mnie Paweł, który startował w drugiej grupie.




Potem znów przez jakiś daje się jechać, choć w drugiej połowie jestem już strasznie zmęczona i sporo prostych podjazdów pokonuję z buta - nie starcza mi wytrzymałości. Gdzieś chyba koło 30go kilometra znów jest ścianka i znów - nie widzę możliwości wjechania jej na rowerze. Znów wspinaczka. W ogóle strasznie dużo prowadzę rower na tym wyścigu. Chyba nie pamiętam kiedy ostatnio tak się napchałam rower... Jestem zła, w zasadzie już dawno przestałam się ścigać, raczej tutaj idzie o przetrwanie ;) Na podjazdach mielę albo butuję, za to na zjazdach odżywam - puszczam heble i zapierniczam, jak dzika, żeby choć trochę odbić sobie straty.



fot. MTB Cross Maraton


Jeszcze w pierwszej połowie miałam nadzieję na czas w okolicach 3h ale już dawno przestałam na to liczyć. Teraz będę szczęśliwa, jak uda mi się zmieścić w 4h. Trasa ogólnie jest sucha, choć w jednym czy dwóch miejscach można się trochę pochlapać. Jak za każdym razem, mnóstwo urokliwych miejsc - wąwozy, strzeliste drzewa, widoki, wszędzie dookoła wszechobecne małe fioletowe kwiatki, choć zieleni jeszcze bardzo mało, można powiedzieć nawet - prawie wcale. Dużo trasy po singlach, najlepsze są takie esowate singlowe zjazdy. W sumie trasa (poza tymi ściankami) niezbyt trudna technicznie ale wymagająca naprawdę dobrej nogi i wytrzymałości. Kilka miejsc wprost fantastycznych - przykładowo ścieżka nad przepaścią... tak około pół metra od krawędzi, a na ścianie niedaleko widać wiszącego wspinacza ;) Nietrudna, ale zapewne mogąca przyprawić o ciarki niektóre osoby. Jak zwykle kapitalny fragment przy Centrum Edukacji Gelogicznej - choć tym razem trasa poprowadzona nieco inaczej niż poprzednie dwa razy. I na koniec niespodzianka - podjazd traktem prawie pod sam zamek a potem (po jeszcze kilku zjazdach i podjazdach, których już miałam serdecznie dość), kapitalny singlowy zjazd prawie do samej mety. O dziwo, gdzieś chyba z 10 km przed metą doganiam Pawła, któremu chyba trochę odcięło prąd. Więc aż do mety jedziemy razem, jakoś razem raźniej, motywujemy się nawzajem.





Na metę wjeżdżamy razem, ja kompletnie wypruta i nieszczęśliwa. Czas prawie 4h, czuję, że mega słabo pojechałam, ale jak patrzę na tablicę - to są wyniki do 3h a wśród nich - żadnej kobiety. Więc nabieram nadziei, że może trasa nie tylko mnie tak wymęczyła. Czekamy z Pawłem na wyniki a tu gucio - coś się spsiło z pomiarem czasu i wyników niet. Czekamy aż do dekoracji, ja co jakiś czas chodzę do namiotu z pomiarem czasu ale panowie zbywają mnie. Jemy za to kebab i lody. Spotykam też Zośkę, która w tym roku planuje jeździć Master. Pierwszy wyścig jechała ze złamaną ręką... bez komentarza ;)



Wreszcie dekoracja, no cóż, nie załapałam się do top5. Właściwie nie powinno mnie to dziwić - zwłaszcza, że pierwsze wyścigi w sezonie zawsze wychodzą mi beznadziejnie. Za to Justyna wygrała swoją kategorię i była 3 open a Piotr był 4 w swojej kategorii. 

W domu jestem strasznie poźno. Wyników nie ma. Nie ma też w poniedziałek i chyba we wtorek. Z tego co pamiętam, pojawiają się we środę rano... ej... nie było tak źle, nie byłam ostatnia ;) 6/11 w kategorii to w sumie nienajgorzej jak na pierwszy start w sezonie. Humor mi się poprawia. :)




komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum