pożegnanie z akcentem na Salamandrze
Niedziela, 9 lipca 2017 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 27.19 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 17.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś w dzienniczku "wolne czy jak tam chcesz". Niby powinnam sobie zrobić wolne albo lekki rozjazd ale w perspektywie jutrzejszego całego dnia w samochodzie nie mogłam sobie podarować jeszcze jednej jazdy z widoczkami a jak widoczki to i podjazd... żeby nie styrać się za bardzo to zrobiłam mocny początek, czyli powtórzyłam pierwszy podjazd z TRR (Salamandra). Potem wolniutko (głównie z uwagi na pieszych) poturlałam się wzdłuż Gubałówki do Zębu, skąd na złamanie karku popędziłam w dół do Zakopianki. Żeby nie jechać do domu Zakopianką, wróciłam do domu przez ul. Stachonie, gdzie przypomniałam sobie, że tu jednak jest pod górę ;)
A przedtem jeszcze zafundowałam sobie wędrówkę z Zającem dol. Strążyską. Trzeba przyznać, że dzielny był - sam przeszedł całą trasę aż do Siklawicy i z powrotem!
I jeszcze kilka widoczków z dzisiaj...
A przedtem jeszcze zafundowałam sobie wędrówkę z Zającem dol. Strążyską. Trzeba przyznać, że dzielny był - sam przeszedł całą trasę aż do Siklawicy i z powrotem!
I jeszcze kilka widoczków z dzisiaj...
Tatra Road Race
Sobota, 8 lipca 2017 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 55.58 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:52 | km/h: | 19.39 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Do tego wyścigu byłam nastawiona mocno bojowo. Po zeszłym roku był to mój żelazny i najważniejszy punkt programu w tym roku. Planowałam znaczną poprawę czasu i TOP 5 w kategorii.
No cóż, plany planami a rzeczywistość bywa bolesna ;)
Podobnie jak w zeszłym roku, kobiety startują z pierwszego sektora. Podobnie, jak w zeszłym roku, nie jest nas dużo ale chyba i tak więcej tym razem. Podobnie jak w zeszłym roku, nie napinam się po starcie, jadę sobie spokojnie bo wiem, że przede mną prawie 5km z ponad 200m przewyższenia w górę, na Butorowy Wierch. Jak się przeżyje ten podjazd to potem jest już z górki (przez jakieś kolejne 5 km... hehe). Salamandrę jadę dziarsko, wydaje mi się nawet, że bardziej dziarsko niż w zeszłym roku. Jednak, jak się potem okazuje, nieznacznie poprawiłam czas tylko na dolnym odcinku Salamandry, pozostała część była znacznie wolniejsza.
fot. Edyta Lesiak
Na górę, tak czy siak, docieram znowu z płucami na wierzchu ;) a potem nagroda, czyli...
Zjazd. Wiatr we włosach, komary w zębach. Wróć, nie ma komarów, na szczęście, zresztą wiatru we włosach też nie ma, bo mam kask a pod kaskiem buffa). Droga jest wilgotna, jej część przebiega w lesie więc po "showerku", który przeszedł przed startem, nie zdążyła wyschnąć. Nie szkodzi, znam swój rower i siebie. Nie dotykając hebli lecę w dół do Dzianisza na złamanie karku.
Potem "hopki" - bezproblemowy Ostrysz i ścianka na Zoki. Te 700m na Zoki dają mi znowu popalić, są dokładnie tak samo parszywee jak w zeszłym roku ;) Dalej znów kawał zjazdu, ze 6km i długi podjazd przez Czerwienne, zakończony kolejną ścianą na Bachledówce. Cały czas wydaje mi się, że dobrze, równo cisnę i że jedzie mi się lepiej i mocniej niż w zeszłym roku. To mniej więcej połowa drogi.
fot. Katarzyna Bańka - Fotografia Sportowa
Na Bachledówce, na bufecie tym razem zatrzymuję się. Zamieniam trzy słowa z Babą na Rowerze. "Nie rób wstydu, nie zatrzymuj się, masz banana do kieszonki". Chociaż protestuję, wciska mi jednak tego banana, nawet nie wiem w którym momencie, znajduję go potem rozklapcianego w kieszonce, po dojechaniu na metę. Wymieniam też pusty bidon po wodzie na pełny z izotonikiem. Prawdę mówiąc nie za dobry ten izotonik, chyba wolałabym wodę. Mam na szczęście jeszcze drugi swój bidon z wodą.
Tuż za bufetem zaczyna padać. Pada coraz mocniej. W deszczu najpierw mały zjazd, potem podjazd na Ząb a potem szalony zjazd, w oberwaniu chmury. Krople wody a może grad, nie wiem, sieką mnie po twarzy jakby ktoś wbijał igły. Na drodze kilkucentrymetrowa warstwa wody. Hamulce odmawiają współpracy więc staram się nie hamować. Na zjeździe dopędzam samochód. Ze mną jeszcze jeden kolarz, jedzie po lewej za tym samochodem. Podwójna ciągła, brak kontroli nad rowerem a ten wyprzedza, tuż przed autem nadjeżdżającym z przeciwnej strony. Zero instynktu samozachowawczego. Ja pier...
fot. Piotrkol
Ja zjeżdżam szybko ale biorąc pod uwagę warunki, jednak trochę ostrożniej. Diabli wiedzą, co się może stać przy takiej ulewie. Deszcz przechodzi po jakichś 10 minutach ale kolana już zdążyły wystygnąć i jedzie mi się sporo gorzej niż przed ulewą.
Po raz drugi podjazd na Zoki a potem znów szalony zjazd. Na tym odcinku mijam się z kilkoma dziewczynami. Wyraźnie one lepiej na podjazdach, ja lepiej na zjazdach. Czy to jednak wystarczy, żeby być przed nimi na mecie?
Wymiękam na kolejnej ściance - podjazd od drugiej strony na Ostrysz. Podjazd jest idealnie prosto przede mną i idealnie widać, jaki jest stromy. Podupadam na duchu. Podjeżdżam kawałek ale w końcu schodzę z roweru, czuję się tu trochę pokonana. Wyprzedza mnie tu czyjś samochód "techniczny" i karetka ale za chwilę "techniczny" grzęźnie za wolniejszym kolarzem. Na tym stromym podjeździe po prostu staje, jadąc zbyt wolno, i nie może ruszyć. Karetka za nim trąbi a podjeżdżający kolarze przeklinają i schodzą z roweru, bo zatoru nie sposób ominąć inaczej niż kamienistym skrajem drogi (zbyt wąsko).
fot. Piotrkol
Ja przechodzę obok i obserwuję, wreszcie auto rusza, za nim karetka, ale dłuższą chwilę to trwa. Kilka osób przez to będzie miało czas o kilkadziesiąt sekund gorszy. Gdy pojazdy nieco odjeżdżają a stromicha nieco maleje, wsiadam na rower i dalej pedałuję do góry. Mimo wszystko kilka pań, z którym się przedtem mijałam, ucieka mi tutaj.
Przede mną już "tylko" mały kawałek zjazdu na Dzianisz, długi i znajomy już podjazd na Butorowy oraz ostatni zjazd do mety, zakończony wrednym małym podjazdem pod hotel Mercure-Kasprowy. Na podjeździe na Butorowy znów mijam się z jakąś kobietką ale mi ucieka wreszcie.
fot. Wiktor Bubniak Fotografia
Łapię ją na zjeździe z Butorowego Wierchu. Na Salamandrze śmierć w oczach, ależ to cudowne jest ;D Potem jeszcze końcówka przez Kościelisko. Szczerze? To najbardziej niebezpieczny odcinek trasy TRR. Otwarty ruch samochodowy, auta, busy i autokary wyjeżdżające z parkingów i bocznych ulic i jazda na rowerze z prędkością bliską 70km/h (w moim przypadku, w przypadku czołówki zapewne jeszcze szybciej). Dopędzam i wymijam auto "koniec wyścigu". W ogóle... skąd ono się tu wzięło, czy nie powinno jechać na końcu wyścigu? Potem dopędzam i wyprzedzam autokar, który ugrzązł za innym kolarzem.
fot. Piotrkol
Wreszcie zakręt do mety a tu wrzaski mojego męża i synka, "Mama, gazu, gazu! Dajesz, dajesz!". Gazu starcza mi na chwilę, jak tylko ich mijam, odcina mnie i końcówkę do mety dojeżdżam na totalnych oparach.
Mimo mojego pozytywnego odczucia co do jazdy, średnia gorsza od zeszłorocznej. Choć zjazdy sporo szybsze, nie zrekompensowało to o wiele gorszych wyników na pokrywających się podjazdach. Chciałam urwać jakieś 10 minut z zeszłorocznego czasu - zamiast tego dołożyłam ze 20. Chciałam być TOP5, byłam 10. Nie wiem czy to kwestia zatłuczenia się przed wyścigiem (łażenie po szlakach, jazda rowerem powyżej "zadanej" przez trenera intensywności), czy może moja waga (niestety, w tym roku sporo wyższa od zeszłorocznej)... a może po prostu trudniejsza trasa (o około 300m w górę więcej) grunt, że jestem mocno rozczarowana i niezadowolona z wyniku. No cóż, zawsze mogę powiedzieć, że przyjechałam tu dla fotek ;)
Mimo wszystko, wyścig jest mega i na pewno wrócę tu w przyszłym roku.
No cóż, plany planami a rzeczywistość bywa bolesna ;)
Podobnie jak w zeszłym roku, kobiety startują z pierwszego sektora. Podobnie, jak w zeszłym roku, nie jest nas dużo ale chyba i tak więcej tym razem. Podobnie jak w zeszłym roku, nie napinam się po starcie, jadę sobie spokojnie bo wiem, że przede mną prawie 5km z ponad 200m przewyższenia w górę, na Butorowy Wierch. Jak się przeżyje ten podjazd to potem jest już z górki (przez jakieś kolejne 5 km... hehe). Salamandrę jadę dziarsko, wydaje mi się nawet, że bardziej dziarsko niż w zeszłym roku. Jednak, jak się potem okazuje, nieznacznie poprawiłam czas tylko na dolnym odcinku Salamandry, pozostała część była znacznie wolniejsza.
fot. Edyta Lesiak
Na górę, tak czy siak, docieram znowu z płucami na wierzchu ;) a potem nagroda, czyli...
Zjazd. Wiatr we włosach, komary w zębach. Wróć, nie ma komarów, na szczęście, zresztą wiatru we włosach też nie ma, bo mam kask a pod kaskiem buffa). Droga jest wilgotna, jej część przebiega w lesie więc po "showerku", który przeszedł przed startem, nie zdążyła wyschnąć. Nie szkodzi, znam swój rower i siebie. Nie dotykając hebli lecę w dół do Dzianisza na złamanie karku.
Potem "hopki" - bezproblemowy Ostrysz i ścianka na Zoki. Te 700m na Zoki dają mi znowu popalić, są dokładnie tak samo parszywee jak w zeszłym roku ;) Dalej znów kawał zjazdu, ze 6km i długi podjazd przez Czerwienne, zakończony kolejną ścianą na Bachledówce. Cały czas wydaje mi się, że dobrze, równo cisnę i że jedzie mi się lepiej i mocniej niż w zeszłym roku. To mniej więcej połowa drogi.
fot. Katarzyna Bańka - Fotografia Sportowa
Na Bachledówce, na bufecie tym razem zatrzymuję się. Zamieniam trzy słowa z Babą na Rowerze. "Nie rób wstydu, nie zatrzymuj się, masz banana do kieszonki". Chociaż protestuję, wciska mi jednak tego banana, nawet nie wiem w którym momencie, znajduję go potem rozklapcianego w kieszonce, po dojechaniu na metę. Wymieniam też pusty bidon po wodzie na pełny z izotonikiem. Prawdę mówiąc nie za dobry ten izotonik, chyba wolałabym wodę. Mam na szczęście jeszcze drugi swój bidon z wodą.
Tuż za bufetem zaczyna padać. Pada coraz mocniej. W deszczu najpierw mały zjazd, potem podjazd na Ząb a potem szalony zjazd, w oberwaniu chmury. Krople wody a może grad, nie wiem, sieką mnie po twarzy jakby ktoś wbijał igły. Na drodze kilkucentrymetrowa warstwa wody. Hamulce odmawiają współpracy więc staram się nie hamować. Na zjeździe dopędzam samochód. Ze mną jeszcze jeden kolarz, jedzie po lewej za tym samochodem. Podwójna ciągła, brak kontroli nad rowerem a ten wyprzedza, tuż przed autem nadjeżdżającym z przeciwnej strony. Zero instynktu samozachowawczego. Ja pier...
fot. Piotrkol
Ja zjeżdżam szybko ale biorąc pod uwagę warunki, jednak trochę ostrożniej. Diabli wiedzą, co się może stać przy takiej ulewie. Deszcz przechodzi po jakichś 10 minutach ale kolana już zdążyły wystygnąć i jedzie mi się sporo gorzej niż przed ulewą.
Po raz drugi podjazd na Zoki a potem znów szalony zjazd. Na tym odcinku mijam się z kilkoma dziewczynami. Wyraźnie one lepiej na podjazdach, ja lepiej na zjazdach. Czy to jednak wystarczy, żeby być przed nimi na mecie?
Wymiękam na kolejnej ściance - podjazd od drugiej strony na Ostrysz. Podjazd jest idealnie prosto przede mną i idealnie widać, jaki jest stromy. Podupadam na duchu. Podjeżdżam kawałek ale w końcu schodzę z roweru, czuję się tu trochę pokonana. Wyprzedza mnie tu czyjś samochód "techniczny" i karetka ale za chwilę "techniczny" grzęźnie za wolniejszym kolarzem. Na tym stromym podjeździe po prostu staje, jadąc zbyt wolno, i nie może ruszyć. Karetka za nim trąbi a podjeżdżający kolarze przeklinają i schodzą z roweru, bo zatoru nie sposób ominąć inaczej niż kamienistym skrajem drogi (zbyt wąsko).
fot. Piotrkol
Ja przechodzę obok i obserwuję, wreszcie auto rusza, za nim karetka, ale dłuższą chwilę to trwa. Kilka osób przez to będzie miało czas o kilkadziesiąt sekund gorszy. Gdy pojazdy nieco odjeżdżają a stromicha nieco maleje, wsiadam na rower i dalej pedałuję do góry. Mimo wszystko kilka pań, z którym się przedtem mijałam, ucieka mi tutaj.
Przede mną już "tylko" mały kawałek zjazdu na Dzianisz, długi i znajomy już podjazd na Butorowy oraz ostatni zjazd do mety, zakończony wrednym małym podjazdem pod hotel Mercure-Kasprowy. Na podjeździe na Butorowy znów mijam się z jakąś kobietką ale mi ucieka wreszcie.
fot. Wiktor Bubniak Fotografia
Łapię ją na zjeździe z Butorowego Wierchu. Na Salamandrze śmierć w oczach, ależ to cudowne jest ;D Potem jeszcze końcówka przez Kościelisko. Szczerze? To najbardziej niebezpieczny odcinek trasy TRR. Otwarty ruch samochodowy, auta, busy i autokary wyjeżdżające z parkingów i bocznych ulic i jazda na rowerze z prędkością bliską 70km/h (w moim przypadku, w przypadku czołówki zapewne jeszcze szybciej). Dopędzam i wymijam auto "koniec wyścigu". W ogóle... skąd ono się tu wzięło, czy nie powinno jechać na końcu wyścigu? Potem dopędzam i wyprzedzam autokar, który ugrzązł za innym kolarzem.
fot. Piotrkol
Wreszcie zakręt do mety a tu wrzaski mojego męża i synka, "Mama, gazu, gazu! Dajesz, dajesz!". Gazu starcza mi na chwilę, jak tylko ich mijam, odcina mnie i końcówkę do mety dojeżdżam na totalnych oparach.
Mimo mojego pozytywnego odczucia co do jazdy, średnia gorsza od zeszłorocznej. Choć zjazdy sporo szybsze, nie zrekompensowało to o wiele gorszych wyników na pokrywających się podjazdach. Chciałam urwać jakieś 10 minut z zeszłorocznego czasu - zamiast tego dołożyłam ze 20. Chciałam być TOP5, byłam 10. Nie wiem czy to kwestia zatłuczenia się przed wyścigiem (łażenie po szlakach, jazda rowerem powyżej "zadanej" przez trenera intensywności), czy może moja waga (niestety, w tym roku sporo wyższa od zeszłorocznej)... a może po prostu trudniejsza trasa (o około 300m w górę więcej) grunt, że jestem mocno rozczarowana i niezadowolona z wyniku. No cóż, zawsze mogę powiedzieć, że przyjechałam tu dla fotek ;)
Mimo wszystko, wyścig jest mega i na pewno wrócę tu w przyszłym roku.
Przed TRR rozkminki
Sobota, 8 lipca 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 17.58 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:02 | km/h: | 17.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przedwczoraj wepchnęłam Zająca pod Morskie Oko (tzn. ja na piechotę, on na rowerze), potem przeszliśmy z Zającem całe Morskie dookoła a potem ja już sobie schodziłam (całkiem niezłym tempem) a Marek gonił Zająca zjeżdżającego w dół ;)
Niestety, na zejściu coś sobie zrobiłam w nogę - miałam kłopot z mięśniem nad stopą, który służy do jej podnoszenia. Przyznam, że wieczorem bardzo martwiłam się o dzisiejszy mój udział w Tatra Road Race. Dzień później było już na szczęście lepiej ale na wszelki wypadek nie wykonywałam nic bardziej wymagającego. Dziś na dojeździe do miasteczka zawodów nie było już śladu po tym naciągnięciu (?).
Niestety, na zejściu coś sobie zrobiłam w nogę - miałam kłopot z mięśniem nad stopą, który służy do jej podnoszenia. Przyznam, że wieczorem bardzo martwiłam się o dzisiejszy mój udział w Tatra Road Race. Dzień później było już na szczęście lepiej ale na wszelki wypadek nie wykonywałam nic bardziej wymagającego. Dziś na dojeździe do miasteczka zawodów nie było już śladu po tym naciągnięciu (?).
interwały pod górę czyli podjazd do Zębu
Środa, 5 lipca 2017 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 54.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:46 | km/h: | 19.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj wolne od roweru, co nie znaczy, że wolne od tyrania. Chcieliśmy pojechać autem do Łysej Polany i dalej na Morskie Oko, ale "pocałowaliśmy klamkę" bo kompletnie nie było gdzie zaparkować. Wróciliśmy więc do domu, zostawiliśmy tam auto a potem przeczłapaliśmy z Zającem sporo po Zakopanem i Drogą pod Reglami od Strążyskiej do Krokwi i dalej do domu. Zającowi chyba podoba się MTB bo z upodobaniem wybierał największe kamienie na swoim rowerku. Inna sprawa, że trzeba go było pchać (z dwóch powodów: po pierwsze - spadał ciągle łańcuch a po drugie - po kamieniach raczej by sam sobie nie poradził), więc my też mieliśmy "robotę".
Na dziś zaplanowane interwały. Jak tu zrobić interwały, skoro wszędzie jest w górę albo w dół? No, chyba tylko pod górę... Wybrałam więc sobie górę... i to całkiem niezłą, bo podjazd pod Ząb z Poronina ;) a potem przez Nowe Bystre i Ratułów zjazd do Chochołowa. Za mało mi było, więc odbiłam jeszcze sobie na Dzianisz i Słodyczki, wjeżdżając na Butorowy Wierch a potem zjechałam Salamandrą do Kościeliska. Częściowo trasa pokrywała się z trasą TRR.
Podjazd pod Ząb
Gdzieś za Zębem
Zjazd z Zębu
Gdzieś w okolicy Cichego
Zjazd z Butorowego Wierchu. Najpiękniej <3
Na dziś zaplanowane interwały. Jak tu zrobić interwały, skoro wszędzie jest w górę albo w dół? No, chyba tylko pod górę... Wybrałam więc sobie górę... i to całkiem niezłą, bo podjazd pod Ząb z Poronina ;) a potem przez Nowe Bystre i Ratułów zjazd do Chochołowa. Za mało mi było, więc odbiłam jeszcze sobie na Dzianisz i Słodyczki, wjeżdżając na Butorowy Wierch a potem zjechałam Salamandrą do Kościeliska. Częściowo trasa pokrywała się z trasą TRR.
Podjazd pod Ząb
Gdzieś za Zębem
Zjazd z Zębu
Gdzieś w okolicy Cichego
Zjazd z Butorowego Wierchu. Najpiękniej <3
Witów, znów nie taki lekki
Poniedziałek, 3 lipca 2017 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 35.93 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 20.15 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przed południem wizyta w skansenie kolejowym w Chabówce. Wow, świetne miejsce, można by tam było spędzić cały dzień!
Po południu rower. Miało być dziś lekko więc wybrałam lekką (jak mi się wydawało) trasę do Witowa i powrót. Nie mogłam sobie jednak podarować widoków z górnego Kościeliska, zarówno w drodze do Witowa jak i powrotnej, więc wyszło chyba trochę mocniej niż miało być. Oczywiście pomijając kwestię, że z Witowa do Zakopanego jest jednak konsekwentnie pod górę a asfalt jest okropny ;)
Widoczki były... :)
Droga z Witowa do Zakopanego
Nieco gniewny Giewont z Kościeliska <3
Po południu rower. Miało być dziś lekko więc wybrałam lekką (jak mi się wydawało) trasę do Witowa i powrót. Nie mogłam sobie jednak podarować widoków z górnego Kościeliska, zarówno w drodze do Witowa jak i powrotnej, więc wyszło chyba trochę mocniej niż miało być. Oczywiście pomijając kwestię, że z Witowa do Zakopanego jest jednak konsekwentnie pod górę a asfalt jest okropny ;)
Widoczki były... :)
Droga z Witowa do Zakopanego
Nieco gniewny Giewont z Kościeliska <3
w poszukiwaniu Ściany Bukoviny
Niedziela, 2 lipca 2017 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 51.21 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:37 | km/h: | 19.57 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyjechaliśmy do Zakopanego w piątek wieczorem, raczej bez opcji, żeby wieczorem przekręcić nogę. W sobotę od rana było pochmurnie i siąpiło więc wyprawiliśmy się do Wieliczki. W Wieliczce była piękna pogoda więc liczyłam na to, że uda się po południu pokręcić ale po powrocie do Zakopanego okazało się, że tu nadal jest pochmurnie i siąpi.
To nie wyglądało optymistycznie, więc odpuściłam sobie wczoraj...
Dopiero więc dziś, też po deszczu, wyprawiłam się na pierwszą przejażdżkę po okolicznych podjazdach. Chciałam znaleźć sławny podjazd z Tour de Pologne, żeby wiedzieć, jak on wygląda, przed moim planowanym startem w TdPA w sierpniu, więc wybrałam trasę przez Cyrhlę i Głodówkę do Gliczarowa a potem zjazd do Zakopianki. W Gliczarowie chyba jednak wybrałam nie ten skręt i Ściany Bukoviny nie znalazłam, ale też było fajnie :D
Ciągle w górę, aż do ronda przed Łysą Polaną
Od ronda do Głodówki
Widoki z Głodówki. Do końca nie mogłam być pewna, czy mnie po drodze jednak nie zleje...
Nigdy wcześniej nie miałam okazji nacieszyć się takimi widokami w trakcie jazdy rowerem (zeszłorocznego Tatra Road Race nie liczę bo tam nie było czasu na cieszenie się widokami), dlatego miska ucieszona na maksa :)
Za Głodówką
Gliczarów (chyba)
Choć w trakcie jazdy wypogodziło się, na zjazdach było naprawdę rześko. Bez większych oporów wskoczyłam w kurtkę p-deszcz (jak dobrze, że ją zabrałam!)
Po zjechaniu do Zakopianki chciałam jej fragment ominąć przez Poronin ale nie wzięłam pod uwagę zamkniętej jednej drogi ;) więc trochę nadłożyłam i wróciłam przez Murzasichle i znów Cyrhlę.
To nie wyglądało optymistycznie, więc odpuściłam sobie wczoraj...
Dopiero więc dziś, też po deszczu, wyprawiłam się na pierwszą przejażdżkę po okolicznych podjazdach. Chciałam znaleźć sławny podjazd z Tour de Pologne, żeby wiedzieć, jak on wygląda, przed moim planowanym startem w TdPA w sierpniu, więc wybrałam trasę przez Cyrhlę i Głodówkę do Gliczarowa a potem zjazd do Zakopianki. W Gliczarowie chyba jednak wybrałam nie ten skręt i Ściany Bukoviny nie znalazłam, ale też było fajnie :D
Ciągle w górę, aż do ronda przed Łysą Polaną
Od ronda do Głodówki
Widoki z Głodówki. Do końca nie mogłam być pewna, czy mnie po drodze jednak nie zleje...
Nigdy wcześniej nie miałam okazji nacieszyć się takimi widokami w trakcie jazdy rowerem (zeszłorocznego Tatra Road Race nie liczę bo tam nie było czasu na cieszenie się widokami), dlatego miska ucieszona na maksa :)
Za Głodówką
Gliczarów (chyba)
Choć w trakcie jazdy wypogodziło się, na zjazdach było naprawdę rześko. Bez większych oporów wskoczyłam w kurtkę p-deszcz (jak dobrze, że ją zabrałam!)
Po zjechaniu do Zakopianki chciałam jej fragment ominąć przez Poronin ale nie wzięłam pod uwagę zamkniętej jednej drogi ;) więc trochę nadłożyłam i wróciłam przez Murzasichle i znów Cyrhlę.
MTB Cross Maraton Kielce
Niedziela, 25 czerwca 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 47.67 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:42 | km/h: | 12.88 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Relacja będzie krótka bo piszę ją strasznie długo po wyścigu (uuuhuuuu... ponad 3 tygodnie już minęły) więc, niestety, dużo z wyścigu już wyparłam z pamięci :)
Patrząc przed wyścigiem na profil trasy postanowiłam zaoszczędzić trochę siły na początku (największe podjazdy w pierwszych 15km). Wykonanie tego założenia nie jest takie proste (patrz poprzedni nawias) ale jakoś się udaje.
fot. MTB Cross Maraton
Do około 3h jedzie mi się całkiem dobrze, wszystko w siodle. Trasa wymagająca wydolnościowo ale dość prosta technicznie. Sucho. Jest kilka dość karkołomnych zjazdów (lecz wszystkie do zjechania bez problemów), dużo szutrów, ale też w lesie duże ilości męczącego piachu. Upał.
fot. mła
Pierwszy raz prowadzę rower dopiero gdzieś na 30tym kilometrze. Schodzę z roweru na naprawdę dużej stromiźnie, którą być może bym podjechała na świeżości ale na zmęczeniu już nie daję rady. Drugi raz schodzę na mocno dłużącym się podjeździe o zmiennym nachyleniu - wymiękam, gdy zza zakrętu, zamiast spodziewanego wypłaszczenia, wyłania się dalszy ciąg podjazdu...
Ostatnie 45min umieram. Spruta jestem tak, że sił na końcówce już nie ma a i warunków na finisz też nie bardzo - teren prawie do samego końca, ostatnie kilometry poprowadzone po okropnej patelni po wybijającej z rytmu łące. Tu chyba bliska jestem udaru ale ratuje mnie świeżo (na drugim bufecie) zatankowane 2L wody w bukłaku. Końcowa krótka asfaltowa prosta i zakręt tuż przed metą także nie pozwoliły na szybki finisz, zresztą chyba i nie mam już z czego finiszować.
fot. MTB Cross Maraton
Ukończyłam na 2 miejscu w kategorii ale mam lekki niedosyt. Myślę, że mogłam pojechać ciut mocniej w drugiej połowie ale tak czy siak bym nie była pierwsza więc strata niewielka ;) tak poza tym to jestem dość zadowolona (chociaż raz).
fot. Mateusz Goszczyński
Patrząc przed wyścigiem na profil trasy postanowiłam zaoszczędzić trochę siły na początku (największe podjazdy w pierwszych 15km). Wykonanie tego założenia nie jest takie proste (patrz poprzedni nawias) ale jakoś się udaje.
fot. MTB Cross Maraton
Do około 3h jedzie mi się całkiem dobrze, wszystko w siodle. Trasa wymagająca wydolnościowo ale dość prosta technicznie. Sucho. Jest kilka dość karkołomnych zjazdów (lecz wszystkie do zjechania bez problemów), dużo szutrów, ale też w lesie duże ilości męczącego piachu. Upał.
fot. mła
Pierwszy raz prowadzę rower dopiero gdzieś na 30tym kilometrze. Schodzę z roweru na naprawdę dużej stromiźnie, którą być może bym podjechała na świeżości ale na zmęczeniu już nie daję rady. Drugi raz schodzę na mocno dłużącym się podjeździe o zmiennym nachyleniu - wymiękam, gdy zza zakrętu, zamiast spodziewanego wypłaszczenia, wyłania się dalszy ciąg podjazdu...
Ostatnie 45min umieram. Spruta jestem tak, że sił na końcówce już nie ma a i warunków na finisz też nie bardzo - teren prawie do samego końca, ostatnie kilometry poprowadzone po okropnej patelni po wybijającej z rytmu łące. Tu chyba bliska jestem udaru ale ratuje mnie świeżo (na drugim bufecie) zatankowane 2L wody w bukłaku. Końcowa krótka asfaltowa prosta i zakręt tuż przed metą także nie pozwoliły na szybki finisz, zresztą chyba i nie mam już z czego finiszować.
fot. MTB Cross Maraton
Ukończyłam na 2 miejscu w kategorii ale mam lekki niedosyt. Myślę, że mogłam pojechać ciut mocniej w drugiej połowie ale tak czy siak bym nie była pierwsza więc strata niewielka ;) tak poza tym to jestem dość zadowolona (chociaż raz).
fot. Mateusz Goszczyński
Dzikie tłumy na Bulwarach Wiślanych
Czwartek, 15 czerwca 2017 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: | 51.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:47 | km/h: | 18.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wybrałam się na Bulwary jak ten baran. Tuż po otwarciu odcinka, który był remontowany przez ostatnie 150tysięcy lat, w piękny, słoneczny dzień, w święto, wolne od pracy ;) Co ja sobie w ogóle myślałam?
Na szczęście po drugiej stronie Wisły tłumów nie było :)
Na szczęście po drugiej stronie Wisły tłumów nie było :)
takie tam, po lesie
Niedziela, 11 czerwca 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 27.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:44 | km/h: | 16.04 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś trening totalnie dowolny, poszłam sobie po prostu pokręcić. Singiel, Kazurka, trochę interwałów ogólnie ;)
MTB Cross Maraton Piekoszów
Niedziela, 4 czerwca 2017 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 48.45 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:26 | km/h: | 10.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Czułam się rano dobrze, wydawało mi się, że "mam nogę", takoż i na rozgrzewce, więc ustawiam się w sektorze i jestem dobrej myśli.
Niestety, po starcie jest jak zwykle. Przez około 1/3 trasy jedzie mi się źle. Tętno niskie, nogi drewniane. Trochę w tej części z buta ale zdecydowanie mniej niż na poprzednich maratonach.
fot. MTB Cross Maraton
Gdy się wreszcie nieco rozkręcam to w pewnym momencie rejestruję, że tylny hamulec coś nie bangla więc na zjazdach nieco zachowawczo. Mimo to zaliczam głupią glebę. Na niezbyt trudnym zjeździe jest zakręt na ścieżkę w prawo, przed tą ścieżką wypłukany przez wodę rowek i łagodna ścieżka przez ten rowek wyjeżdżona kołami poprzedników. Niestety, moje hamowanie aby wjechać w tę ścieżkę jest nieskuteczne i wjeżdżam centralnie w ten cholerny rowek, tuż za ścieżką. Oczywiście OTB. Efektem jest mocno podarty łokieć i obita łydka.
fot. MTB Cross Maraton
Po glebie jadę już znacznie wolniej. Boli mnie ręka i włączyła się blokada w głowie. Mimo to drugą część jedzie mi się lepiej, zdecydowanie więcej w siodle niż na nogach. Poza tym hamulec w pewnym momencie wraca do normy i mogę jechać pewniej - ale i tak wolę nie szarżować bo nie wiem, w którym momencie wysiądzie... zastanawiam się cały czas, czy zdarłam klocki czy to coś innego.
Gdzieś w połowie trasy mija mnie Ania Sawicka, "jak furmankę"... ;) Tylko kurz po niej został. W ogóle Ania w tym roku odsadziła się ode mnie mocno i odjeżdża mi już regularnie :(
fot. MTB Cross Maraton
W trzeciej godzinie zmagam się ze strasznymi skurczami - łapią mnie w różnych miejscach, głównie po wewnętrznej stronie ud. Ratuje mnie po drodze kolega zawodnik batonem Oshee z magnezem - po zjedzeniu połówki batona skurcze mijają. Ciekawe, autosugestia? Czy magiczne działanie batona ze śladowymi ilościami Mg? A może po prostu chwila odpoczynku ;)
Trasa sucha ale bardzo trudna i wymagająca - zarówno kondycyjnie jak i technicznie. W dużej części stanowi powtórzenie znanej i słynnej trasy z Nowin, połączone z Chęcinami. Chyba dodane jest też kilka soczystych kawałków, których nie było (albo nie pamiętam) na innych maratonach. To chyba najtrudniejsza dla mnie, jak dotąd, trasa w tym cyklu.
Piję straszliwe ilości wody, jak podsumowuję wieczorem to wychodzi mi ze 4L ;) Na dwóch z trzech bufetów dobieram wodę i izotonik, na trzecim łapię banana. Czuję niedobór jednego carbosnacka (trzy wystarczają zazwyczaj na 3-3,5h ale nie spodziewałam się jazdy powyżej 4h).
Gdzieś z 10km przed metą ucieka mi 4 miejsce czyli Monika Alimanovic. Choć przez sporą część trasy się z nią mijam, rozmawiamy nawet, to na koniec nie starcza mi siły ani motywacji, żeby ją gonić. W sumie szkoda, że w tym tłumie startujących kobiety "znikają" i nie wie się, na które miejsce się jedzie. Gdyby kobiety startowały razem, byłoby lepiej - byłoby prawdziwe ściganie, jak u Czarka Zamany na Gwieździe Mazurskiej. Gdybym wiedziała, że to 4 miejsce mi odjeżdża to może bym Monikę pogoniła ;) Ale to też nauczka na przyszłość - nie odpuszczać.
Podjazdy i podejścia strasznie męczące, jednak zostaje mi trochę siły, żeby docisnąć na końcówce, poza czterema kilometrami po okropnie muldziastej łące - to jest po prostu droga przez mękę.
fot. MTB Cross Maraton
Na plus mogę sobie policzyć, że kończę wyścig z wyższą średnią prędkością niż Nowiny 2014 (chociaż dystans był o 10 km dłuższy). Poprawę widać zresztą potem po segmentach na Stravie (poprawione czasy na prawie wszystkich podjazdach, które się pojawiały na wcześniejszych maratonach, natomiast z powodu awarii hamulca na zjazdach sporo gorsze).
Na drugi plus - zjechanie niesławnej Belni. W sumie nie wiem o co takie halo z tą Belnią, ot taki sobie wyższy posypany szutrem kopczyk. Bez większych problemów. W Nowinach 2014 na kole 26 nie zjechałam i miałam rachunki do wyrównania aż do dziś (po Nowinach nie było okazji aż do dzisiaj). Niestety, nie załapałam się na ŻADNYM zdjęciu na tym zjeździe, demmit!
Trzeci plus - chyba samopoczucie lepsze po tym maratonie niż po poprzednich. Tzn. lepiej zniosłam tę długą jazdę, może to zasługa ostatnich kilku dłuższych treningów - muszę to kontynuować.
fot. MTB Cross Maraton
Niestety, wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań... Po zeszłym roku i tych pierwszych tegorocznych startach już straciłam nadzieję na dobre wyniki i chyba trochę jadę te maratony lżej niż bym mogła bo brak mi motywacji.
Niestety, po starcie jest jak zwykle. Przez około 1/3 trasy jedzie mi się źle. Tętno niskie, nogi drewniane. Trochę w tej części z buta ale zdecydowanie mniej niż na poprzednich maratonach.
fot. MTB Cross Maraton
Gdy się wreszcie nieco rozkręcam to w pewnym momencie rejestruję, że tylny hamulec coś nie bangla więc na zjazdach nieco zachowawczo. Mimo to zaliczam głupią glebę. Na niezbyt trudnym zjeździe jest zakręt na ścieżkę w prawo, przed tą ścieżką wypłukany przez wodę rowek i łagodna ścieżka przez ten rowek wyjeżdżona kołami poprzedników. Niestety, moje hamowanie aby wjechać w tę ścieżkę jest nieskuteczne i wjeżdżam centralnie w ten cholerny rowek, tuż za ścieżką. Oczywiście OTB. Efektem jest mocno podarty łokieć i obita łydka.
fot. MTB Cross Maraton
Po glebie jadę już znacznie wolniej. Boli mnie ręka i włączyła się blokada w głowie. Mimo to drugą część jedzie mi się lepiej, zdecydowanie więcej w siodle niż na nogach. Poza tym hamulec w pewnym momencie wraca do normy i mogę jechać pewniej - ale i tak wolę nie szarżować bo nie wiem, w którym momencie wysiądzie... zastanawiam się cały czas, czy zdarłam klocki czy to coś innego.
Gdzieś w połowie trasy mija mnie Ania Sawicka, "jak furmankę"... ;) Tylko kurz po niej został. W ogóle Ania w tym roku odsadziła się ode mnie mocno i odjeżdża mi już regularnie :(
fot. MTB Cross Maraton
W trzeciej godzinie zmagam się ze strasznymi skurczami - łapią mnie w różnych miejscach, głównie po wewnętrznej stronie ud. Ratuje mnie po drodze kolega zawodnik batonem Oshee z magnezem - po zjedzeniu połówki batona skurcze mijają. Ciekawe, autosugestia? Czy magiczne działanie batona ze śladowymi ilościami Mg? A może po prostu chwila odpoczynku ;)
Trasa sucha ale bardzo trudna i wymagająca - zarówno kondycyjnie jak i technicznie. W dużej części stanowi powtórzenie znanej i słynnej trasy z Nowin, połączone z Chęcinami. Chyba dodane jest też kilka soczystych kawałków, których nie było (albo nie pamiętam) na innych maratonach. To chyba najtrudniejsza dla mnie, jak dotąd, trasa w tym cyklu.
Piję straszliwe ilości wody, jak podsumowuję wieczorem to wychodzi mi ze 4L ;) Na dwóch z trzech bufetów dobieram wodę i izotonik, na trzecim łapię banana. Czuję niedobór jednego carbosnacka (trzy wystarczają zazwyczaj na 3-3,5h ale nie spodziewałam się jazdy powyżej 4h).
Gdzieś z 10km przed metą ucieka mi 4 miejsce czyli Monika Alimanovic. Choć przez sporą część trasy się z nią mijam, rozmawiamy nawet, to na koniec nie starcza mi siły ani motywacji, żeby ją gonić. W sumie szkoda, że w tym tłumie startujących kobiety "znikają" i nie wie się, na które miejsce się jedzie. Gdyby kobiety startowały razem, byłoby lepiej - byłoby prawdziwe ściganie, jak u Czarka Zamany na Gwieździe Mazurskiej. Gdybym wiedziała, że to 4 miejsce mi odjeżdża to może bym Monikę pogoniła ;) Ale to też nauczka na przyszłość - nie odpuszczać.
Podjazdy i podejścia strasznie męczące, jednak zostaje mi trochę siły, żeby docisnąć na końcówce, poza czterema kilometrami po okropnie muldziastej łące - to jest po prostu droga przez mękę.
fot. MTB Cross Maraton
Na plus mogę sobie policzyć, że kończę wyścig z wyższą średnią prędkością niż Nowiny 2014 (chociaż dystans był o 10 km dłuższy). Poprawę widać zresztą potem po segmentach na Stravie (poprawione czasy na prawie wszystkich podjazdach, które się pojawiały na wcześniejszych maratonach, natomiast z powodu awarii hamulca na zjazdach sporo gorsze).
Na drugi plus - zjechanie niesławnej Belni. W sumie nie wiem o co takie halo z tą Belnią, ot taki sobie wyższy posypany szutrem kopczyk. Bez większych problemów. W Nowinach 2014 na kole 26 nie zjechałam i miałam rachunki do wyrównania aż do dziś (po Nowinach nie było okazji aż do dzisiaj). Niestety, nie załapałam się na ŻADNYM zdjęciu na tym zjeździe, demmit!
Trzeci plus - chyba samopoczucie lepsze po tym maratonie niż po poprzednich. Tzn. lepiej zniosłam tę długą jazdę, może to zasługa ostatnich kilku dłuższych treningów - muszę to kontynuować.
fot. MTB Cross Maraton
Niestety, wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań... Po zeszłym roku i tych pierwszych tegorocznych startach już straciłam nadzieję na dobre wyniki i chyba trochę jadę te maratony lżej niż bym mogła bo brak mi motywacji.