męki piekielne czyli wymiana klocków
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 33.81 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:41 | km/h: | 20.09 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 144144 ( 80%) | HRavg | 118( 65%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rower dzisiaj piszczał niemiłosiernie, myślałam, że się wścieknę więc wieczorem zabrałam się za delikatne ogarnięcie roweru. Delikatne tylko bo jutro trening WKK, który na pewno będzie błotny więc dzisiaj nie warto jakoś specjalnie czyścić roweru.
Przy okazji pierwszy raz w życiu sama wymieniłam klocki od tarczówek. Wcale to nie jest takie proste, jakby się wydawało.
Wiedziałam, że trzeba wyjąć przetyczkę. Ale jak? Sądziłam, że to sprężynuje więc najpierw kombinowałam jak by to wyjąć obracając na boki. Potem dopiero wpadłam na to, żeby obejrzeć nową przetyczkę z kupionego zestawu klocków i okazało się, że po prostu trzeba ją odgiąć a po włożeniu zagiąć nazad.
No dobra, jak wyjęłam przetyczkę to chwilę mi zajęło wykombinowanie, że teraz mam wyjąć blaszkę blokującą a nie klocki. Potem bez problemu wyjęłam prawy klocek, całkiem już zjedzony, jednak lewy klocek się uparł i nie chciał wyjść. No to jak go tak, siak, łapą, pazurem, obcążkami, ni cholery nie idzie. Dobra, wreszcie wpadłam na to, że może trzeba zdjąć koło.
Oczywiście nie mam stojaka więc po zdjęciu koła postawiłam rower delikatnie na przerzutce. Mam nadzieję, że taki krótki epizod życia jej jako podpórki jej nie zaszkodził. Oczywiście klocek ni cholery nie chciał dalej wyjść. W końcu wkurzona obróciłam rower do góry nogami i sam wypadł.
No dobra, wydawało mi się, że najtrudniejsza część już za mną, ale okazało się, że wcale nie.
Włożyłam jeden klocek. Drugi nie chce wejść. Próbowałam włożyć oba naraz. Ni diabła. W rozpaczy wreszcie złożyłam oba klocki razem i razem z blaszką blokującą próbowałam wcisnąć na raz. Klik. Wskoczyło.
Ale teraz najlepsze. Zero przerwy między klockami. Wykombinowałam, że jeśli przecież poprzednie klocki były zjedzone to tłoczek nie odchodził do końca bo nie miał na czym. I w związku z tym po wyjęciu klocków tak został.
No dobra, teoria ładna, ale jak ja wsadzę koło jak nie ma miejsca na tarczę?
Skrob, skrob... dobra, poszłam po pilnik. Za gruby. Skrob, skrob... to może nożyk mały. OK, wlazł. Ale jak wyjmuję to klocki zbiegają się znowu. No to dobra, wsadzam nożyk, potem wsadzam pilnik. Trochę się rozepchnęły. Ale co dalej, bo nadal za mało miejsca na tarczę. Gmeru, gmeru, trochę porozpychałam pilnikiem, nieco bardziej się rozeszły. Przydałoby się coś grubszego. Skrob, skrob. Nożyczki? Marek cośtam mruczy, że jest z tymi nożyczkami związany emocjonalnie... więc uważam. Dobra jest, wlazły, rozepchnęły całkiem dobrze, chyba wystarczy.
Jeszcze trochę siłowania z kołem, regulacja... UFFFFFFF, SUKCES! Działa!
Powinnam dodać jeszcze pół godziny do dzisiejszego czasu bo mniej więcej tyle mi to zajęło... :)
Przy okazji pierwszy raz w życiu sama wymieniłam klocki od tarczówek. Wcale to nie jest takie proste, jakby się wydawało.
Wiedziałam, że trzeba wyjąć przetyczkę. Ale jak? Sądziłam, że to sprężynuje więc najpierw kombinowałam jak by to wyjąć obracając na boki. Potem dopiero wpadłam na to, żeby obejrzeć nową przetyczkę z kupionego zestawu klocków i okazało się, że po prostu trzeba ją odgiąć a po włożeniu zagiąć nazad.
No dobra, jak wyjęłam przetyczkę to chwilę mi zajęło wykombinowanie, że teraz mam wyjąć blaszkę blokującą a nie klocki. Potem bez problemu wyjęłam prawy klocek, całkiem już zjedzony, jednak lewy klocek się uparł i nie chciał wyjść. No to jak go tak, siak, łapą, pazurem, obcążkami, ni cholery nie idzie. Dobra, wreszcie wpadłam na to, że może trzeba zdjąć koło.
Oczywiście nie mam stojaka więc po zdjęciu koła postawiłam rower delikatnie na przerzutce. Mam nadzieję, że taki krótki epizod życia jej jako podpórki jej nie zaszkodził. Oczywiście klocek ni cholery nie chciał dalej wyjść. W końcu wkurzona obróciłam rower do góry nogami i sam wypadł.
No dobra, wydawało mi się, że najtrudniejsza część już za mną, ale okazało się, że wcale nie.
Włożyłam jeden klocek. Drugi nie chce wejść. Próbowałam włożyć oba naraz. Ni diabła. W rozpaczy wreszcie złożyłam oba klocki razem i razem z blaszką blokującą próbowałam wcisnąć na raz. Klik. Wskoczyło.
Ale teraz najlepsze. Zero przerwy między klockami. Wykombinowałam, że jeśli przecież poprzednie klocki były zjedzone to tłoczek nie odchodził do końca bo nie miał na czym. I w związku z tym po wyjęciu klocków tak został.
No dobra, teoria ładna, ale jak ja wsadzę koło jak nie ma miejsca na tarczę?
Skrob, skrob... dobra, poszłam po pilnik. Za gruby. Skrob, skrob... to może nożyk mały. OK, wlazł. Ale jak wyjmuję to klocki zbiegają się znowu. No to dobra, wsadzam nożyk, potem wsadzam pilnik. Trochę się rozepchnęły. Ale co dalej, bo nadal za mało miejsca na tarczę. Gmeru, gmeru, trochę porozpychałam pilnikiem, nieco bardziej się rozeszły. Przydałoby się coś grubszego. Skrob, skrob. Nożyczki? Marek cośtam mruczy, że jest z tymi nożyczkami związany emocjonalnie... więc uważam. Dobra jest, wlazły, rozepchnęły całkiem dobrze, chyba wystarczy.
Jeszcze trochę siłowania z kołem, regulacja... UFFFFFFF, SUKCES! Działa!
Powinnam dodać jeszcze pół godziny do dzisiejszego czasu bo mniej więcej tyle mi to zajęło... :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!