Mazovia MTB Marathon Otwock - test wszystkiego :)
Niedziela, 3 kwietnia 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 46.73 | Km teren: | 46.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 15.58 |
Pr. maks.: | 35.50 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 ( 96%) | HRavg | 159( 88%) |
Kalorie: | 2325kcal | Podjazdy: | 203m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Szykowałam się na Giga, w końcu ustawka z CheEvarą do czegoś zobowiązuje. Ale nie wyszło mi to Giga... z dwóch powodów, ale po kolei.
Byłam dzisiaj mocno poddenerwowana przed startem. Po pierwsze, to miał być test sensowności treningów. Po drugie, to miał być test ustawień BG Fit.
Mogłabym powiedzieć w zasadzie, że "both failed" ale może jeszcze nie będę wydawać tak ostatecznych sądów bo:
1) Tydzień temu biegłam półmaraton i w piątek nadal jeszcze "czułam nogi" po nim. Zmęczone na maksa. Nie mogło to mieć dobrego wpływu na dzisiejszy wynik
2) Podczas jazdy poluzowały mi się śrubki od mocowania siodła i po dokręceniu siodło nie wylądowało zapewne w idealnej pozycji.
Dobra, dam drugą szansę, za 2 tygodnie kolejne zawody.
Chociaż wypracowałam sobie w zeszłym sezonie trzeci sektor, na własną prośbę startowałam z 6 sektora (nie lubię startować z harpaganami).
Od początku miałam wrażenie braku mocy. Nawet na początkowych asfaltowych prostych, na których zwykle "łykam" konkurencję. Jechało mi się słabo, wolno, nogi nie chciały jakoś kręcić za bardzo.
Zauważyłam jednak kilka pozytywnych zmian w mojej technice.
Dobrze radziłam sobie w piachu i błocie. Oczywiście zdarzyła mi się jedna kąpiel piaskowa (wywrotka) bo się zagrzebałam i w dwóch czy trzech miejscach musiałam przeprowadzić rower przez błoto (w jednym zrobił się zator a w jednym wszyscy prowadzili bo się nie dało inaczej).
Jeszcze w peletonie
Przejechałam przez dwa "strumyki", gdzie większość przeprowadzała rowery.
Wjechałam prawie wszystkie podjazdy (były niezbyt strome ale za to długie). Na miękkich przełożeniach i z wysoką kadencją na podjazdach nawet wyprzedzałam. Dwóch podjazdów nie podjechałam. Jeden był stromy i bardzo piaszczysty pod koniec. Na drugim zrobił się zator i nie dało się jechać.
Zjechałam dwa czy trzy również niezbyt strome ale długie zjazdy, na których rower rozpędzał się do niebotycznych prędkości. Wzięłam sobie do serca rady McCormicka i Lopesa z "Jazdy rowerem górskim" i mocno ścisnęłam gripy, żeby mnie nie kusiło naciskać hamulców. Przejechałam w jakimś masakrycznym tempie i z wytrzeszczonymi oczami nawet piaskowe łachy na dole tych zjazdów, ze śmiercią w oczach dosłownie.
Jednego zjazdu nie zjechałam bo był straszny. Zresztą może dobrze się stało, bo sprowadzając rower zauważyłam, że telepie mi się siodło, znaczy śrubki się poluzowały.
Niedługo po tym zjeździe dogonił mnie Krzysiek. Przez chwilę jechaliśmy jakoś razem ale potem mi uciekł. Trochę mnie załamał tym wyprzedzeniem, przyznam, bo startował z 8 sektora.
Po tym jak mnie wyprzedził zdecydowałam, że jednak nie będę jechać na "Giga" bo nie mam pary na to. Po podjęciu tej decyzji zaczęło mi się jakby lepiej jechać trochę ;)
Drugim powodem nie pojechania Giga był fakt, iż nie zdążyłam do 14:00 na rozjazd. Organizatorzy opóźnili start o pół godziny ale godziny zamknięcia rozjazdu nie przesunęli więc się nie wyrobiłam.
Gdzieś w trasie
Gdzieśtam po drodze, przy zrzucaniu na małą zębatkę z przodu przed podjazdem łańcuch zaklinował mi się między korbą a ramą. Przez chwilę się z nim mocowałam i nie mogłam go wyciągnąć. Szlag! Na szczęście mój mózg po chwili odzyskał sprawność myślenia. Pokręciłam korbą w przeciwnym kierunku... poszło. Ufff...
Pod koniec, chyba ze 2km przed metą, gdzieś na piaszczystym zjeździe ktoś miał wypadek. Kilku rowerzystów stało i kierowało objazdem a jeden tłumaczył, że tamten ma przestawiony bark czy kość ramienia, nie pamiętam. Ten poszkodowany jednak stwierdził, że on nie odpuści tak blisko przed metą. Wsiadł na rower i pojechał. Twardziel.
Nie starczyło mi pary na porządny finisz, zresztą na wejściu na łuk do mety był okrutny wmordewind i max co udało mi się tam wycisnąć to 27 km/h.
Prawie na mecie
Za metą spotkałam Krzyśka. Twierdził, ze wjechał na metę około 5 minut wcześniej. Aż dziwne to, wziąwszy pod uwagę, że wyprzedził mnie gdzieś na 28-mym kilometrze czyli daaawno temu.
Potem znalazł się Marek, który czekał na mnie na trawce.
Kopnęliśmy się najpierw do myjni i do auta, zostawić rowery. Chcieliśmy przymierzyć koszulki ale tak się guzdraliśmy, że stoisko zdążyło się zwinąć.
Zatem trochę umyliśmy sobie twarze i ręce z pyłu i błota, zaopiekowaliśmy się kilkoma kawałkami ciasta i izotoniku, po czym wydzwonilismy i spotkaliśmyCheEvarę i Zetinho oraz jeszcze kilka nieznanych mi osób. Pokibicowaliśmy CheEvarze na pudle (3 miejsce na giga) i po przekazaniu jeszcze siodełka na wypróbowanie rozczłapaliśmy się w swoje strony.
Edit: oficjalny czas 02:59:45
miejsce Mega K Open 34/53, K3 7/18
Wygląda na to, że klasyfikacja o wiele lepsza niż w którymkolwiek maratonie z zeszłego sezonu. Rating też bardzo dobry (drugi najlepszy rating wśród Mega z 3 sezonów). Chyba jednak nie było tak źle...? :)
kadencja 79/122
Byłam dzisiaj mocno poddenerwowana przed startem. Po pierwsze, to miał być test sensowności treningów. Po drugie, to miał być test ustawień BG Fit.
Mogłabym powiedzieć w zasadzie, że "both failed" ale może jeszcze nie będę wydawać tak ostatecznych sądów bo:
1) Tydzień temu biegłam półmaraton i w piątek nadal jeszcze "czułam nogi" po nim. Zmęczone na maksa. Nie mogło to mieć dobrego wpływu na dzisiejszy wynik
2) Podczas jazdy poluzowały mi się śrubki od mocowania siodła i po dokręceniu siodło nie wylądowało zapewne w idealnej pozycji.
Dobra, dam drugą szansę, za 2 tygodnie kolejne zawody.
Chociaż wypracowałam sobie w zeszłym sezonie trzeci sektor, na własną prośbę startowałam z 6 sektora (nie lubię startować z harpaganami).
Od początku miałam wrażenie braku mocy. Nawet na początkowych asfaltowych prostych, na których zwykle "łykam" konkurencję. Jechało mi się słabo, wolno, nogi nie chciały jakoś kręcić za bardzo.
Zauważyłam jednak kilka pozytywnych zmian w mojej technice.
Dobrze radziłam sobie w piachu i błocie. Oczywiście zdarzyła mi się jedna kąpiel piaskowa (wywrotka) bo się zagrzebałam i w dwóch czy trzech miejscach musiałam przeprowadzić rower przez błoto (w jednym zrobił się zator a w jednym wszyscy prowadzili bo się nie dało inaczej).
Jeszcze w peletonie
Przejechałam przez dwa "strumyki", gdzie większość przeprowadzała rowery.
Wjechałam prawie wszystkie podjazdy (były niezbyt strome ale za to długie). Na miękkich przełożeniach i z wysoką kadencją na podjazdach nawet wyprzedzałam. Dwóch podjazdów nie podjechałam. Jeden był stromy i bardzo piaszczysty pod koniec. Na drugim zrobił się zator i nie dało się jechać.
Zjechałam dwa czy trzy również niezbyt strome ale długie zjazdy, na których rower rozpędzał się do niebotycznych prędkości. Wzięłam sobie do serca rady McCormicka i Lopesa z "Jazdy rowerem górskim" i mocno ścisnęłam gripy, żeby mnie nie kusiło naciskać hamulców. Przejechałam w jakimś masakrycznym tempie i z wytrzeszczonymi oczami nawet piaskowe łachy na dole tych zjazdów, ze śmiercią w oczach dosłownie.
Jednego zjazdu nie zjechałam bo był straszny. Zresztą może dobrze się stało, bo sprowadzając rower zauważyłam, że telepie mi się siodło, znaczy śrubki się poluzowały.
Niedługo po tym zjeździe dogonił mnie Krzysiek. Przez chwilę jechaliśmy jakoś razem ale potem mi uciekł. Trochę mnie załamał tym wyprzedzeniem, przyznam, bo startował z 8 sektora.
Po tym jak mnie wyprzedził zdecydowałam, że jednak nie będę jechać na "Giga" bo nie mam pary na to. Po podjęciu tej decyzji zaczęło mi się jakby lepiej jechać trochę ;)
Drugim powodem nie pojechania Giga był fakt, iż nie zdążyłam do 14:00 na rozjazd. Organizatorzy opóźnili start o pół godziny ale godziny zamknięcia rozjazdu nie przesunęli więc się nie wyrobiłam.
Gdzieś w trasie
Gdzieśtam po drodze, przy zrzucaniu na małą zębatkę z przodu przed podjazdem łańcuch zaklinował mi się między korbą a ramą. Przez chwilę się z nim mocowałam i nie mogłam go wyciągnąć. Szlag! Na szczęście mój mózg po chwili odzyskał sprawność myślenia. Pokręciłam korbą w przeciwnym kierunku... poszło. Ufff...
Pod koniec, chyba ze 2km przed metą, gdzieś na piaszczystym zjeździe ktoś miał wypadek. Kilku rowerzystów stało i kierowało objazdem a jeden tłumaczył, że tamten ma przestawiony bark czy kość ramienia, nie pamiętam. Ten poszkodowany jednak stwierdził, że on nie odpuści tak blisko przed metą. Wsiadł na rower i pojechał. Twardziel.
Nie starczyło mi pary na porządny finisz, zresztą na wejściu na łuk do mety był okrutny wmordewind i max co udało mi się tam wycisnąć to 27 km/h.
Prawie na mecie
Za metą spotkałam Krzyśka. Twierdził, ze wjechał na metę około 5 minut wcześniej. Aż dziwne to, wziąwszy pod uwagę, że wyprzedził mnie gdzieś na 28-mym kilometrze czyli daaawno temu.
Potem znalazł się Marek, który czekał na mnie na trawce.
Kopnęliśmy się najpierw do myjni i do auta, zostawić rowery. Chcieliśmy przymierzyć koszulki ale tak się guzdraliśmy, że stoisko zdążyło się zwinąć.
Zatem trochę umyliśmy sobie twarze i ręce z pyłu i błota, zaopiekowaliśmy się kilkoma kawałkami ciasta i izotoniku, po czym wydzwonilismy i spotkaliśmyCheEvarę i Zetinho oraz jeszcze kilka nieznanych mi osób. Pokibicowaliśmy CheEvarze na pudle (3 miejsce na giga) i po przekazaniu jeszcze siodełka na wypróbowanie rozczłapaliśmy się w swoje strony.
Edit: oficjalny czas 02:59:45
miejsce Mega K Open 34/53, K3 7/18
Wygląda na to, że klasyfikacja o wiele lepsza niż w którymkolwiek maratonie z zeszłego sezonu. Rating też bardzo dobry (drugi najlepszy rating wśród Mega z 3 sezonów). Chyba jednak nie było tak źle...? :)
kadencja 79/122
komentarze
To pierwsze ściganie w tym roku mamy za sobą ;)
Zetinho - 21:01 poniedziałek, 4 kwietnia 2011 | linkuj
Bardzo przyjemnie było mi Panią poznać!!;0
Ale w Chorzelach to goń mnie na tym giga, no weź! Potrzebuję tego!:) CheEvara - 14:38 poniedziałek, 4 kwietnia 2011 | linkuj
Ale w Chorzelach to goń mnie na tym giga, no weź! Potrzebuję tego!:) CheEvara - 14:38 poniedziałek, 4 kwietnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!