Wpisy archiwalne w kategorii
bieganie
Dystans całkowity: | 198.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 71:52 |
Średnia prędkość: | 18.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.60 km/h |
Suma podjazdów: | 2926 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (92 %) |
Suma kalorii: | 10523 kcal |
Liczba aktywności: | 66 |
Średnio na aktywność: | 28.37 km i 1h 05m |
Więcej statystyk |
może i zimno ale do biegania w sam raz
Środa, 30 maja 2012 Kategoria trening, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:03 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 170170 ( 94%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wieczorem temperatura się ustaliła na około +15 stopni. Co by nie mówić, to najlepsza temperatura do biegania. Można wyjść w krótkim i nie zmarznąć ale też i nie spoci się człowiek.
Biegało mi się dzisiaj bardzo fajnie. Trening był dość lekki, ale przyjemny. W porównaniu z zeszłym tygodniem, wprost cudowny.
ok. 4 km rozgrzewka
rytmy 100m x 100m x 10
ok 2 km rozbieganie
Biegało mi się dzisiaj bardzo fajnie. Trening był dość lekki, ale przyjemny. W porównaniu z zeszłym tygodniem, wprost cudowny.
ok. 4 km rozgrzewka
rytmy 100m x 100m x 10
ok 2 km rozbieganie
z bieganiem nie lepiej
Środa, 23 maja 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:30 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 142( 78%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tak jak podejrzewałam, z bieganiem dzisiaj nie było lepiej niż na rowerze. A nawet gorzej. W planie były rytmy ale po niecałych 4 km, gdy najpierw tętno przy ślimaczym tempie najpierw rozbuchało się do czwartej strefy a potem uspokoiło się tylko na tyle, żeby nie wpadać do trzeciej, doszłam do wniosku że robienie dzisiaj rytmów kompletnie nie ma sensu. Ze stadionu zawróciłam na pięcie do chaty. Nawet już nie biegnąc.
W dodatku ostatnio mi siada motywacja. Zorientowałam się, że nie dość, że nie mam szans w generalce na pierwszą lokatę, to nawet mam marne szanse na podium w ogóle. I jakoś tak mi psychika siadła.
W dodatku ostatnio mi siada motywacja. Zorientowałam się, że nie dość, że nie mam szans w generalce na pierwszą lokatę, to nawet mam marne szanse na podium w ogóle. I jakoś tak mi psychika siadła.
tempówek to ja nie umiem robić
Środa, 16 maja 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 142( 78%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj pogoda kontynuowała swój trend. Jak wczoraj zaczęło po południu padać to dzisiaj dopiero po południu skończyło. Poza tym było okropnie zimno. Więc dzisiaj nie jeździłam rowerem. Za to wieczorem poszłam biegać, niestety niezbyt mi ten trening wyszedł. Miały być tempówki w 5 strefie ale nie dałam rady. Po pierwsze w ogóle nie dałam rady się do tej 5 strefy rozkręcić. Po drugie, nie wytrzymałam długości odcinków. Każdy, z wyjątkiem środkowego, skróciłam o około 100m. Było okropnie nieprzyjemnie i wiał zimny wiatr, biegało się fatalnie. W dodatku wyszłam za wcześnie po obiedzie. Po tempówkach byłam tak zjechana, że skróciłam rozbieganie do minimum (tzn. wróciłam po prostu najkrótszą drogą do domu).
plan był taki:
ok 4 km rozgrzewka
WT 5-ta strefa 400m + 300m + 200m + 300m + 400m z przerwami 3min
ok 2 km rozbieganie
a wyszło:
ok 4 km rozgrzewka
WT 350m + 180m + 200m + 220m + 310m z przerwami 3 min
rozbieganie niecały 1 km
plan był taki:
ok 4 km rozgrzewka
WT 5-ta strefa 400m + 300m + 200m + 300m + 400m z przerwami 3min
ok 2 km rozbieganie
a wyszło:
ok 4 km rozgrzewka
WT 350m + 180m + 200m + 220m + 310m z przerwami 3 min
rozbieganie niecały 1 km
szalone tętno
Środa, 9 maja 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 148( 82%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening biegowy, pierwszy raz według stref tętna.
Jacek zapowiedział pracę w tlenie więc zaplanował rytmy w strefie poniżej progu mleczanowego.
No i dupa bo kompletnie nie umiem się wpasować w tę strefę.
Albo było za wolno i tętno nie dochodziło do 3 strefy albo było za szybko i wyskakiwało do 4 a potem, w przerwie, nie chciało spaść.
Dopiero pod sam koniec wypracowałam sobie tempo, jakim powinnam biec.
Trening był dość lekki ale jakiś taki... męczący.
rozgrzewka ok 4 km strefa 2
rytmy (100m x 100m + 200m x 200m) x 5 strefa 3
rozbieganie ok 2 km
Jacek zapowiedział pracę w tlenie więc zaplanował rytmy w strefie poniżej progu mleczanowego.
No i dupa bo kompletnie nie umiem się wpasować w tę strefę.
Albo było za wolno i tętno nie dochodziło do 3 strefy albo było za szybko i wyskakiwało do 4 a potem, w przerwie, nie chciało spaść.
Dopiero pod sam koniec wypracowałam sobie tempo, jakim powinnam biec.
Trening był dość lekki ale jakiś taki... męczący.
rozgrzewka ok 4 km strefa 2
rytmy (100m x 100m + 200m x 200m) x 5 strefa 3
rozbieganie ok 2 km
Bieg Konstytucji 3 Maja
Czwartek, 3 maja 2012 Kategoria zawody biegowe, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:27 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 175175 ( 97%) | HRavg | 166( 92%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tylko zmiana butów z SPD na biegowe i skok na biuro zawodów. Odbiór pakietów szybki i bezbolesny - ładna techniczna koszulka, Asics (!). Czasem wydanie 50 zł na pakiet startowy się zdecydowanie opłaca ;)
Swoje musieliśmy odsiedzieć bo biuro zawodów według grafiku miało być czynne tylko do 9:30 a start biegu dopiero o 11:00. Oczywiście okazało się, że biuro było czynne długo jeszcze, aż prawie do rozpoczęcia biegu. No ale cóż, przyjście późniejsze byłoby jakimś ryzykiem. Trochę połaziliśmy, trochę posiedzieliśmy. Gdy szliśmy już na miejsce startu pojawił się Krzysiek na swojej kolarce, którego wcześniej namówiłam, żeby przyszedł nam pokibicować.
Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i oddaliśmy mu zbędny balast (klucze, telefon itd.).
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne, na ul. Rozbrat (niedaleko WOSiR), która to uliczka jest dość wąska. Przepchnęliśmy się z Markiem trochę do przodu, żeby nie musieć przepychać się w początkowej fazie biegu. W moim przypadku jednego to niezbyt pomogło - i tak musiałam się przepychać.
Na przepychankach traci się cenne sekundy :(
Na początek czekał podbieg bo z Rozbrat skręcało się w Górnośląską. Moje plany były takie, że - no dobra, fajnie, podbieg wezmę na świeżo, bo jest tuż po starcie, a potem będzie już tylko łatwiej.
Gówno prawda. Tak się "zafiksowałam" na tym, żeby utrzymać tempo 05:23, że kompletnie bez sensu spaliłam się na tym podbiegu. I potem było już tylko gorzej.
Nie pomogły płaskie jak deska Al. Ujazdowskie, nie pomógł zarąbisty zbieg Agrykolą. Było gorzej i gorzej. W dodatku upał nie pomagał.
Poza tym od samego startu chciało mi się pić i siku ;) Masakra.
Na 3,5km (na Czerniakowskiej) dopadł mnie taki kryzys, że musiałam przejść na moment do marszu. Potem było mi już ciężko utrzymać nawet 05:30 i zaczęłam się martwić nawet nie o złamanie 27 minut ale choćby o złamanie życiówki (27:31).
Kolejny kryzys był kilometr później, na Łazienkowskiej, gdy w zasadzie meta już była tuż tuż. A ja znów musiałam przejść do marszu, w dodatku zhiperwentylowałam się kompletnie. Udało mi się co prawda przyspieszyć na ostatnich kilkuset metrach ale to nie poprawiło zbytnio tempa.
Wbiegłam na metę kompletnie zmasakrowana, Garmin pokazywał 27:30. No cóż, w tym momencie to dopiero czas oficjalny pokaże, czy jest ta durna życiówka, czy też nie.
Marek z Krzyśkiem już na mnie czekali za barierkami. W zasadzie to wyrwałam Markowi z ręki resztkę Powera i wychłeptałam go zanim zdążył powiedzieć "ale...".
Potem dopiero ruszyłam się do bufetu po własnego Powera i wodę. Pół wody wylałam na siebie, bo musiałam się schłodzić. Resztę picia wypiłam duszkiem.
Gdy doszliśmy do Pepsi Areny po rowery, dotarł sms z czasem: 00:27:26. Czyli życiówka pobita o 5 sekund.
No, nie takiego wyniku się spodziewałam... ale lepszy rydz niż nic ;) Zawszę mogę zwalić na podbieg ;)
Nowe buty spisały się doskonale - nie obcieram sobie w nich paluchów, nawet w upał, co mnie cieszy. Spodenki za to są dość potliwe ale wygodne.
dystans: 5km, czas: 00:27:26
Swoje musieliśmy odsiedzieć bo biuro zawodów według grafiku miało być czynne tylko do 9:30 a start biegu dopiero o 11:00. Oczywiście okazało się, że biuro było czynne długo jeszcze, aż prawie do rozpoczęcia biegu. No ale cóż, przyjście późniejsze byłoby jakimś ryzykiem. Trochę połaziliśmy, trochę posiedzieliśmy. Gdy szliśmy już na miejsce startu pojawił się Krzysiek na swojej kolarce, którego wcześniej namówiłam, żeby przyszedł nam pokibicować.
Skwapliwie skorzystaliśmy z okazji i oddaliśmy mu zbędny balast (klucze, telefon itd.).
Miejsce startu, moim zdaniem, dość niefortunne, na ul. Rozbrat (niedaleko WOSiR), która to uliczka jest dość wąska. Przepchnęliśmy się z Markiem trochę do przodu, żeby nie musieć przepychać się w początkowej fazie biegu. W moim przypadku jednego to niezbyt pomogło - i tak musiałam się przepychać.
Na przepychankach traci się cenne sekundy :(
Na początek czekał podbieg bo z Rozbrat skręcało się w Górnośląską. Moje plany były takie, że - no dobra, fajnie, podbieg wezmę na świeżo, bo jest tuż po starcie, a potem będzie już tylko łatwiej.
Gówno prawda. Tak się "zafiksowałam" na tym, żeby utrzymać tempo 05:23, że kompletnie bez sensu spaliłam się na tym podbiegu. I potem było już tylko gorzej.
Nie pomogły płaskie jak deska Al. Ujazdowskie, nie pomógł zarąbisty zbieg Agrykolą. Było gorzej i gorzej. W dodatku upał nie pomagał.
Poza tym od samego startu chciało mi się pić i siku ;) Masakra.
Na 3,5km (na Czerniakowskiej) dopadł mnie taki kryzys, że musiałam przejść na moment do marszu. Potem było mi już ciężko utrzymać nawet 05:30 i zaczęłam się martwić nawet nie o złamanie 27 minut ale choćby o złamanie życiówki (27:31).
Kolejny kryzys był kilometr później, na Łazienkowskiej, gdy w zasadzie meta już była tuż tuż. A ja znów musiałam przejść do marszu, w dodatku zhiperwentylowałam się kompletnie. Udało mi się co prawda przyspieszyć na ostatnich kilkuset metrach ale to nie poprawiło zbytnio tempa.
Wbiegłam na metę kompletnie zmasakrowana, Garmin pokazywał 27:30. No cóż, w tym momencie to dopiero czas oficjalny pokaże, czy jest ta durna życiówka, czy też nie.
Marek z Krzyśkiem już na mnie czekali za barierkami. W zasadzie to wyrwałam Markowi z ręki resztkę Powera i wychłeptałam go zanim zdążył powiedzieć "ale...".
Potem dopiero ruszyłam się do bufetu po własnego Powera i wodę. Pół wody wylałam na siebie, bo musiałam się schłodzić. Resztę picia wypiłam duszkiem.
Gdy doszliśmy do Pepsi Areny po rowery, dotarł sms z czasem: 00:27:26. Czyli życiówka pobita o 5 sekund.
No, nie takiego wyniku się spodziewałam... ale lepszy rydz niż nic ;) Zawszę mogę zwalić na podbieg ;)
Nowe buty spisały się doskonale - nie obcieram sobie w nich paluchów, nawet w upał, co mnie cieszy. Spodenki za to są dość potliwe ale wygodne.
dystans: 5km, czas: 00:27:26
po ciemku
Środa, 25 kwietnia 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:52 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 173173 ( 96%) | HRavg | 151( 83%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Znów miałam przerwę w bieganiu, ale dzisiejszy trening nie był jakiś straszny (kto by pomyślał, w zeszłym sezonie uważałam taki trening za straszny). Po rozgrzewce pobiegliśmy z Markiem na stadion bo sądząc po odgłosach, był otwarty (mecz). Powtórzenia po bieżni. Bo nasz stadion, chociaż piłkarski, ma bieżnię ;)
Druga połowa treningu odbyła się w ciemnościach bo stadion o 22giej zamknęli i pogasili światła. Na szczęście biała farba, którą oznaczona jest krawędź wewnętrzna bieżni była bardzo dobrze widoczna więc nie było problemu, że się gdzieś zboczy ;)
Pierwszy trening w nowych bucikach i nowych spodenkach (tzw. "kolarkach do biegania")
Zdjęcia spodenków nie dam bo nie wiem jaki model ;)
rozgrzewka ok 2 km
200m x 200m x 10
rozbieganie ok 2 km
Druga połowa treningu odbyła się w ciemnościach bo stadion o 22giej zamknęli i pogasili światła. Na szczęście biała farba, którą oznaczona jest krawędź wewnętrzna bieżni była bardzo dobrze widoczna więc nie było problemu, że się gdzieś zboczy ;)
Pierwszy trening w nowych bucikach i nowych spodenkach (tzw. "kolarkach do biegania")
Zdjęcia spodenków nie dam bo nie wiem jaki model ;)
rozgrzewka ok 2 km
200m x 200m x 10
rozbieganie ok 2 km
pod górkę pod kościołem
Środa, 11 kwietnia 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 154( 85%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trochę byłam zmęczona po dzisiejszym wmordewindzie podczas powrotu z pracy i nie bardzo chciało mi się iść biegać. Ale trening jest trening, nie ma przebacz. Wyciągnęłam zatem Marka, żeby mi samej nie było smutno :)
Podbiegi robiłam na ul. Fosa, która jest fajnie pochyła, z końcówką pod kościołem. Dobrze, że nie muszę robić podbiegów na kolanach bo by to dziwnie wyglądało ;)
Rytmy za to wyszły mi okropnie nierówno. Chociaż krótkie, ale jakieś takie szarpane - jeden szybciej, jeden wolniej...
ok 2 km rozgrzewka
10 x 100m podbiegi (4:44, 5:17, 5:20, 5:27, 5:17, 5:34, 5:00, 5:03, 4:26, 3:59)
10 x 100m x 100m rytmy (4:24, 4:17, 4:24, 3:55, 4:07, 3:38, 4:20, 4:07, 4:20, 3:45)
ok 2 km rozbieganie
Podbiegi robiłam na ul. Fosa, która jest fajnie pochyła, z końcówką pod kościołem. Dobrze, że nie muszę robić podbiegów na kolanach bo by to dziwnie wyglądało ;)
Rytmy za to wyszły mi okropnie nierówno. Chociaż krótkie, ale jakieś takie szarpane - jeden szybciej, jeden wolniej...
ok 2 km rozgrzewka
10 x 100m podbiegi (4:44, 5:17, 5:20, 5:27, 5:17, 5:34, 5:00, 5:03, 4:26, 3:59)
10 x 100m x 100m rytmy (4:24, 4:17, 4:24, 3:55, 4:07, 3:38, 4:20, 4:07, 4:20, 3:45)
ok 2 km rozbieganie
najszybszy kilometr w życiu
Wtorek, 3 kwietnia 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 154( 85%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj trening biegowy, niezbyt ekstremalny. Marek koniecznie chciał iść na "stadion" i biegać po bieżni więc potruchtaliśmy w tamtą stronę. Biegło mi się dzisiaj super fajnie. Aura była przyjemna, nie za ciepło, nie za zimno, wiatr zdecydowanie zelżał więc było OK. Zaplanowane były 3 1-kilometrowe odcinki w OWB2 z przerwami. I naprawdę, jestem w szoku, jak dobrze mi się te odcinki biegło. Zrobiłam chyba najszybszy kilometr biegowy w swojej dotychczasowej "karierze", bo pierwsze OWB2 było w tempie 05:11! Pozostałe dwa niewiele wolniej :)
2 km rozgrzewka
1 km OWB2 x 4 min x 3 (05:11, 05:14, 05:15)
ok. 2 ok rozbieganie
2 km rozgrzewka
1 km OWB2 x 4 min x 3 (05:11, 05:14, 05:15)
ok. 2 ok rozbieganie
truchtanie z Kasią
Środa, 28 marca 2012 Kategoria bieganie, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:45 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 147( 81%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy raz w życiu biegałam z kim innym niż ja sama lub Marek.
Otóż, wyciągnęłam na bieganie koleżankę z pracy. W planie było dzisiaj spokojne, niedługie wybieganie, bez wyćwirów - ot na rozluźnienie po półmaratonie. Marek nie mógł ze mną dzisiaj iść bo boli go łydka. A Kasia przyznała mi się ostatnio, że wróciła do biegania. To był dobry pretekst, żeby ją wyciągnąć.
Dzięki niej naprawdę bieg był spokojny, nawet z przerwami na chwile odpoczynku, ale nie biegło mi się dzisiaj dobrze. Kolka mnie złapała a poza tym chyba półmaraton trochę się odbił na moim organiźmie - mimo tego, że nie widzę żadnych tego objawów na co dzień.
Otóż, wyciągnęłam na bieganie koleżankę z pracy. W planie było dzisiaj spokojne, niedługie wybieganie, bez wyćwirów - ot na rozluźnienie po półmaratonie. Marek nie mógł ze mną dzisiaj iść bo boli go łydka. A Kasia przyznała mi się ostatnio, że wróciła do biegania. To był dobry pretekst, żeby ją wyciągnąć.
Dzięki niej naprawdę bieg był spokojny, nawet z przerwami na chwile odpoczynku, ale nie biegło mi się dzisiaj dobrze. Kolka mnie złapała a poza tym chyba półmaraton trochę się odbił na moim organiźmie - mimo tego, że nie widzę żadnych tego objawów na co dzień.
Półmaraton Warszawski
Niedziela, 25 marca 2012 Kategoria ze zdjęciami, zawody biegowe, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:16 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 176176 ( 97%) | HRavg | 163( 90%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Prawdę mówiąc, szłam dzisiaj na ten bieg z nastawieniem dość negatywnym. Źle spałam, rano czułam się jakaś taka "tąpnięta". Nie chciało mi się jeść ale wmusiłam w siebie trzy małe kanapki z nutellą. I kawę. Mało ostatnio biegałam bo najpierw byłam na wyjeździe snowboardowym a potem byłam chora. Ostatnie biegowe treningi były fatalne (w sensie samopoczucia) więc nie liczyłam zbytnio na poprawienie wyniku z Wiązowny (02:20:10). Chociaż miałam małą nadzieję, że może chociaż o kilka sekund uda mi się "ugryźć" 02:20, jednak nie nastawiałam się na to za bardzo. Założyłam jednak, że postaram się utrzymać średnią powyżej 06:35.
Dobrą decyzją okazało się - mimo pięknego słonka za oknem - założenie bluzy z długim rękawem. Na dworze wiał przenikliwy, zimny wiatr. Nawet na bluzę założyłam jeszcze kurtkę, zaraz po wyjściu z domu.
Na miejsce startu (Most Poniatowskiego, przy Stadionie Narodowym) dotarliśmy dość wcześnie. Było sporo czasu więc mogliśmy bezstresowo pójść zostawić graty w depozycie i jeszcze zajrzeć do Toia. Marek z Krzychem zostali sklasyfikowani w innej strefie startowej niż ja więc dzisiaj miałam biec samotnie. Z jednej strony mnie to trochę zmartwiło, bo jednak w towarzystwie raźniej. Z drugiej strony jednak byłam zadowolona bo po pierwsze Marek mógł sobie pobiec w swoim tempie, w którym się dobrze czuje, a nie człapać ze mną powolutku. Poza tym nie musiał oglądać moich męczarni. No i ja sama mogłam sobie regulować tempo, nie sugerując się tempem Marka. Wszystko ma swoje wady i zalety.
Niestety, pewną wadę miał również start sektorowy. Start całego maratonu był o godz. 10tej. Mój sektor, niestety, wystartował dopiero gdzieś w okolicy 10:35. Ponieważ ustawiłam się w nim gdzieś około 09:50 to czekałam na start prawie 45 minut. To naprawdę było demotywujące. Przez ten czas zdążyłam się tak zestresować, że aż zachciało mi się płakać, jednak zmusiłam się żeby się uspokoić. Niestety, tętno cały czas oscylowało w okolicach 100.
Gdy wreszcie nastąpił start, byłam już tak zestresowana i zdemotywowana, że na pierwszym kilometrze chciałam zejść z trasy. Mimo tego, że fizycznie biegło mi się całkiem nieźle i w całkiem niezłym tempie. W dodatku na horyzoncie wisiała czarna chmura i wyglądało jakby miało się rozpadać.
Przezwyciężyłam jednak tę pierwszą chwilę słabości. Powiedziałam sobie tak: "Po pierwsze, dobiegnij chociaż do cholernej palmy (ten na Rondzie DeGaulle'a) a potem zobaczymy. Po drugie, jak przebiegniesz to w nagrodę kupisz sobie nowe buty" ;)
Widok palmy podziałał na mnie mobilizująco bo okazało się, że palma była całkiem blisko ;) Gdy skręciłam w Nowy Świat, chmura gdzieś znikła i wyszło słońce, które świeciło już potem przez cały bieg. Trasa prawie w całości prowadziła dobrze mi znanymi ulicami więc dokładnie wiedziałam ile mam do kolejnych punktów charakterystycznych trasy, kolejnych zakrętów itd. Pierwsze dwa kilometry biegłam dość "ostrożnie", badając czy dobrze mi się biegnie w tym tempie (06:24, 06:23). Jednak od Nowego Światu biegło mi się już na tyle dobrze (średnie w okolicach 06:16-06:18 przez kolejne 4km), że kompletnie zaskoczył mnie widok Cytadeli. To już? Tak blisko? Super :) Do Cytadeli był fajny zbieg i a potem lekki podbieg. Potem znów zbieg z Cytadeli na Wybrzeże Gdańskie. Na tym odcinku, dzięki kawałkom w dół, miałam średnią 06:00. Gdzieś tu wciągnęłam Carbosnacka i zatrzymałam się na moment na paśniku po wodę. Następny kilometr to 06:19 jednak na kolejnych 4 kilometrach wróciłam mniej więcej do tempa początkowego, bo już czułam, że zaczyna mnie dopadać zmęczenie.
Zbieg z Cytadeli
Kryzys dopadł mnie na 12 kilometrze, gdyż uświadomiłam sobie, że niedługo Agrykola. Zwolniłam, żeby przed Agrykolą nabrać sił (06:34) ale źle zrobiłam, bo Agrykoli i tak nie podbiegłam (tylko samą końcówkę). Przed samym podbiegiem zobaczyłam "paśnik" więc zjadłam drugi żel. Miałam to zrobić trochę później, ale stwierdziłam, że później nie będzie wody do popicia bo kolejny "paśnik" daleko. Zatrzymałam się więc po wodę... i to był błąd bo widok tego podbiegu zdemotywował mnie kompletnie. Poczułam zupełny brak siły żeby to cholerstwo podbiec. Więc następny kilometr to było tempo 07:43.
Odbiłam sobie to następnym kilometrem, gdy Ujazdowskimi pokazałam wszystkim, jak powinno się używać zbiegów. Po tym kawałku tempo trochę się poprawiło ale nie na tyle ile bym chciała (06:20). Jednak Ujazdowskie pozwoliły mi odpocząć więc następne dwa kilometry w całkiem przyzwoitym tempie (06:24, 06:21).
Na Czerniakowskiej, niestety, był straszny wmordewind. Była to już końcówka trasy ale już byłam na tyle zmęczona, że naprawdę trudno mi było utrzymać początkowe tempo. Co prawda i tak zapowiadało się, że złamię te 02:20, ale szanse na 02:15 umknęły na Agrykoli i na Czerniakowskiej. Tutaj desperacko próbowałam trzymać tempo powyżej założonego 06:35 (06:38, 06:32, 06:33).
Na ostatnim odcinku sił dodał mi widok Spartan. Naprawdę, ucieszyłam się, że ich dogoniłam i że mam szansę, nawet tak się wlokąc, jeszcze ich wyprzedzić przed metą. Udało mi się nie zwolnić na podbiegu-ślimaku na Most Poniatowskiego i wyprzedzić ich właśnie w tym miejscu. To mi naprawdę dodało skrzydeł i ostatni kilometr pobiegłam w tempie 05:59 a finiszowe 200 metrów w tempie 05:48. Co prawda ten ostatni odcinek to naprawdę myślałam, że umrę na środku ulicy, ale udało mi się. Umarłam dopiero na mecie ;)
Na mecie byłam tak podekscytowana swoim czasem (na Garminie widniało 02:16:23), że się popłakałam, próbując jednocześnie się nie udusić, łapiąc z trudem powietrze po finiszu, zgięta wpół. Po prostu nie mogłam powstrzymać łkania.
Finisz
Marek z Krzychem już na mnie czekali, ale jak mnie zobaczyli w takim stanie to nie byli pewni, czy mi coś trzeba pomóc, czy po prostu poklepać po ramieniu, czy zostawić w spokoju ;) Więc tylko nieśmiało zaproponowali mi Powerade ;)
Ich obawy dopiero rozwiały się jak się wyprostowałam i zobaczyli mój uśmiech.
Odpoczynek na widowni Stadionu Narodowego
Naprawdę obawiałam się tego startu. Obawiałam się, czy go wytrzymam, czy przebiegnę cały - głównie ze względu na ostatni brak treningów. Nie podbiegłam co prawda Agrykoli ale czuję się usprawiedliwiona ;) Było naprawdę dobrze. W porównaniu do Wiązowny, biegło mi się o niebo lepiej, czułam się dobrze. Na mecie w zasadzie też nieźle. Jestem cholernie szczęśliwa. Dużo bardziej szczęśliwa, niż po Wiązownie, gdzie zrealizowałam cel biegowy na ten rok (tzn. przebiec cały, bez "iścia").
Czas oficjalny 02:16:20
Komentarz mojego trenera, Jacka, na temat wyniku:
"Gratuluję wyniku ! Bałem się że coś przekombinowałem ale wyszło ... uf"
No ładnie, to te dwa ostatnie paskudne treningi biegowe to był podstęp...!
Dobrą decyzją okazało się - mimo pięknego słonka za oknem - założenie bluzy z długim rękawem. Na dworze wiał przenikliwy, zimny wiatr. Nawet na bluzę założyłam jeszcze kurtkę, zaraz po wyjściu z domu.
Na miejsce startu (Most Poniatowskiego, przy Stadionie Narodowym) dotarliśmy dość wcześnie. Było sporo czasu więc mogliśmy bezstresowo pójść zostawić graty w depozycie i jeszcze zajrzeć do Toia. Marek z Krzychem zostali sklasyfikowani w innej strefie startowej niż ja więc dzisiaj miałam biec samotnie. Z jednej strony mnie to trochę zmartwiło, bo jednak w towarzystwie raźniej. Z drugiej strony jednak byłam zadowolona bo po pierwsze Marek mógł sobie pobiec w swoim tempie, w którym się dobrze czuje, a nie człapać ze mną powolutku. Poza tym nie musiał oglądać moich męczarni. No i ja sama mogłam sobie regulować tempo, nie sugerując się tempem Marka. Wszystko ma swoje wady i zalety.
Niestety, pewną wadę miał również start sektorowy. Start całego maratonu był o godz. 10tej. Mój sektor, niestety, wystartował dopiero gdzieś w okolicy 10:35. Ponieważ ustawiłam się w nim gdzieś około 09:50 to czekałam na start prawie 45 minut. To naprawdę było demotywujące. Przez ten czas zdążyłam się tak zestresować, że aż zachciało mi się płakać, jednak zmusiłam się żeby się uspokoić. Niestety, tętno cały czas oscylowało w okolicach 100.
Gdy wreszcie nastąpił start, byłam już tak zestresowana i zdemotywowana, że na pierwszym kilometrze chciałam zejść z trasy. Mimo tego, że fizycznie biegło mi się całkiem nieźle i w całkiem niezłym tempie. W dodatku na horyzoncie wisiała czarna chmura i wyglądało jakby miało się rozpadać.
Przezwyciężyłam jednak tę pierwszą chwilę słabości. Powiedziałam sobie tak: "Po pierwsze, dobiegnij chociaż do cholernej palmy (ten na Rondzie DeGaulle'a) a potem zobaczymy. Po drugie, jak przebiegniesz to w nagrodę kupisz sobie nowe buty" ;)
Widok palmy podziałał na mnie mobilizująco bo okazało się, że palma była całkiem blisko ;) Gdy skręciłam w Nowy Świat, chmura gdzieś znikła i wyszło słońce, które świeciło już potem przez cały bieg. Trasa prawie w całości prowadziła dobrze mi znanymi ulicami więc dokładnie wiedziałam ile mam do kolejnych punktów charakterystycznych trasy, kolejnych zakrętów itd. Pierwsze dwa kilometry biegłam dość "ostrożnie", badając czy dobrze mi się biegnie w tym tempie (06:24, 06:23). Jednak od Nowego Światu biegło mi się już na tyle dobrze (średnie w okolicach 06:16-06:18 przez kolejne 4km), że kompletnie zaskoczył mnie widok Cytadeli. To już? Tak blisko? Super :) Do Cytadeli był fajny zbieg i a potem lekki podbieg. Potem znów zbieg z Cytadeli na Wybrzeże Gdańskie. Na tym odcinku, dzięki kawałkom w dół, miałam średnią 06:00. Gdzieś tu wciągnęłam Carbosnacka i zatrzymałam się na moment na paśniku po wodę. Następny kilometr to 06:19 jednak na kolejnych 4 kilometrach wróciłam mniej więcej do tempa początkowego, bo już czułam, że zaczyna mnie dopadać zmęczenie.
Zbieg z Cytadeli
Kryzys dopadł mnie na 12 kilometrze, gdyż uświadomiłam sobie, że niedługo Agrykola. Zwolniłam, żeby przed Agrykolą nabrać sił (06:34) ale źle zrobiłam, bo Agrykoli i tak nie podbiegłam (tylko samą końcówkę). Przed samym podbiegiem zobaczyłam "paśnik" więc zjadłam drugi żel. Miałam to zrobić trochę później, ale stwierdziłam, że później nie będzie wody do popicia bo kolejny "paśnik" daleko. Zatrzymałam się więc po wodę... i to był błąd bo widok tego podbiegu zdemotywował mnie kompletnie. Poczułam zupełny brak siły żeby to cholerstwo podbiec. Więc następny kilometr to było tempo 07:43.
Odbiłam sobie to następnym kilometrem, gdy Ujazdowskimi pokazałam wszystkim, jak powinno się używać zbiegów. Po tym kawałku tempo trochę się poprawiło ale nie na tyle ile bym chciała (06:20). Jednak Ujazdowskie pozwoliły mi odpocząć więc następne dwa kilometry w całkiem przyzwoitym tempie (06:24, 06:21).
Na Czerniakowskiej, niestety, był straszny wmordewind. Była to już końcówka trasy ale już byłam na tyle zmęczona, że naprawdę trudno mi było utrzymać początkowe tempo. Co prawda i tak zapowiadało się, że złamię te 02:20, ale szanse na 02:15 umknęły na Agrykoli i na Czerniakowskiej. Tutaj desperacko próbowałam trzymać tempo powyżej założonego 06:35 (06:38, 06:32, 06:33).
Na ostatnim odcinku sił dodał mi widok Spartan. Naprawdę, ucieszyłam się, że ich dogoniłam i że mam szansę, nawet tak się wlokąc, jeszcze ich wyprzedzić przed metą. Udało mi się nie zwolnić na podbiegu-ślimaku na Most Poniatowskiego i wyprzedzić ich właśnie w tym miejscu. To mi naprawdę dodało skrzydeł i ostatni kilometr pobiegłam w tempie 05:59 a finiszowe 200 metrów w tempie 05:48. Co prawda ten ostatni odcinek to naprawdę myślałam, że umrę na środku ulicy, ale udało mi się. Umarłam dopiero na mecie ;)
Na mecie byłam tak podekscytowana swoim czasem (na Garminie widniało 02:16:23), że się popłakałam, próbując jednocześnie się nie udusić, łapiąc z trudem powietrze po finiszu, zgięta wpół. Po prostu nie mogłam powstrzymać łkania.
Finisz
Marek z Krzychem już na mnie czekali, ale jak mnie zobaczyli w takim stanie to nie byli pewni, czy mi coś trzeba pomóc, czy po prostu poklepać po ramieniu, czy zostawić w spokoju ;) Więc tylko nieśmiało zaproponowali mi Powerade ;)
Ich obawy dopiero rozwiały się jak się wyprostowałam i zobaczyli mój uśmiech.
Odpoczynek na widowni Stadionu Narodowego
Naprawdę obawiałam się tego startu. Obawiałam się, czy go wytrzymam, czy przebiegnę cały - głównie ze względu na ostatni brak treningów. Nie podbiegłam co prawda Agrykoli ale czuję się usprawiedliwiona ;) Było naprawdę dobrze. W porównaniu do Wiązowny, biegło mi się o niebo lepiej, czułam się dobrze. Na mecie w zasadzie też nieźle. Jestem cholernie szczęśliwa. Dużo bardziej szczęśliwa, niż po Wiązownie, gdzie zrealizowałam cel biegowy na ten rok (tzn. przebiec cały, bez "iścia").
Czas oficjalny 02:16:20
Komentarz mojego trenera, Jacka, na temat wyniku:
"Gratuluję wyniku ! Bałem się że coś przekombinowałem ale wyszło ... uf"
No ładnie, to te dwa ostatnie paskudne treningi biegowe to był podstęp...!