Wpisy archiwalne w kategorii
trening
Dystans całkowity: | 30825.36 km (w terenie 1180.74 km; 3.83%) |
Czas w ruchu: | 1795:05 |
Średnia prędkość: | 19.55 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.20 km/h |
Suma podjazdów: | 23423 m |
Maks. tętno maksymalne: | 186 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (91 %) |
Suma kalorii: | 108933 kcal |
Liczba aktywności: | 1173 |
Średnio na aktywność: | 32.38 km i 1h 31m |
Więcej statystyk |
Kobiecy Otwarty Trening MTB (KOTMTB) Las Kabacki
Środa, 13 maja 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 24.69 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:36 | km/h: | 9.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Z powodu różnych zawirowań rodzinno-służbowych miałam dziś szczęście i mogłam wybrać się na Kobiecy Otwarty Trening MTB w mojej okolicy. Zwykle obywają się one po przeciwnej stronie Warszawy ale tym razem Panie Trenerki postanowiły dać szanse osobom, którym Daleka Północ jest zupełnie nie po drodze.
Trening miał się odbyć na Górze Trzech Szczytów (czyli - bardziej popularnie - Kazurce) ale akurat w tym samym czasie WKK zorganizowało tam objazd trasy mającego się odbyć w sobotę wyścigu Pucharu Mazowsza XC.
Przeczytanie i podpisanie regulaminu - obowiązkowe (fot. KOTMTB)

Przeniosłyśmy się zatem do Lasu Kabackiego, gdzie też można znaleźć miejscówki do potrenowania techniki.
Podstawowa część treningu odbyła się na bocznej ścieżce, biegnącej od Nowoursynowskiej do zbiegu ulic Gąsek i Opieńki. Tam ustawiałyśmy prawidłową pozycję na rowerze (tę część pamiętałam z treningu POMBA, acz niedokładnie - bo już np. wyleciało mi z głowy, że pięty mają być skierowane w dół...)
To nie do końca tak powinno wyglądać... (fot. KOTMTB)

Po ustawieniu prawidłowej wszystkich pań (a może to było przed?), trenowałyśmy balans ciałem na rowerze. Najpierw trenowałyśmy wystawianie pupy za siodełko. Po kilku wcześniejszych treningach (Pomba, Cyklon) wytarcie bieżnika o pieluchę w spodenkach nie stanowiło dla mnie problemu ale późniejsze ćwiczenie - balans ciałem na boki (przekładanie całego ciężaru ciała na jedną stronę roweru) - wydawało się o wiele trudniejsze. Raz widziałam na filmiku jak robi to WKK na treningu i wówczas stwierdziłam, że ja bym tak nie umiała. Podczas dzisiejszego treningu okazało się jednak, że umiem - i że wcale nie jest to takie trudne na jakie wygląda. Za to obydwa ćwiczenia dały ostro popalić mięśniom ud (popróbujcie to porobić kilkadziesiąt razy to sami zobaczycie).
Potem trenowałyśmy zjazd w odpowiedniej pozycji w tym samym miejscu (w stronę ul. Gąsek). Trochę tam było ciasno a pojawiający się od czasu do czasu piesi oraz inni rowerzyści mieli problem z przedarciem się (bo było nas sporo).
W dalszej części treningu przejechałyśmy się kawałkiem toru w trójkącie Opieńki-Rydzowa a potem trenowałyśmy jazdę po korzeniach przy polanie (ci z Was, którzy znają Las Kabacki z pewnością znają to miejsce - w pobliżu polany przy drodze prowadzącej do Ogrodu Botanicznego, gdy jest mokro, tworzy się mega wielka kałuża i jedyną opcją jej objechania jest albo po tych korzeniach na skraju, albo całkiem górą - przez polanę. Pamiętam, że te korzenie wywoływały zawsze wcześniej u mnie drętwienie ale na 27,5 przejeżdża je się bez wielkiej mecyi.
Następnie pojechałyśmy na leśne schody przy ambonie strzeleckiej. Miałam o tyle łatwiej, że regularnie podczas treningu dla zabawy zjeżdżam po tych schodach i znam je jak własną kieszeń - trenerki pochwaliły mnie za zjazd jednak nie wszystkie panie miały odwagę tamtędy zjechać.
Po kilku zjazdach nadszedł koniec treningu więc singlem ruszyłyśmy do Moczydłowskiej, gdzie oddzieliłam się już od grupy bo musiałam "zwolnić z dyżuru" z Zającem moją Mamę. Koło Kazurki spotkałam Czarka, który właśnie szykował się do kilku przejazdów pumptrackiem, jeszcze przed zmrokiem.
Dobrze było przypomnieć sobie postawę na rowerze z Pomby, jak się okazało kilka dni później, przydało mi się to podczas zawodów ;)
Trening miał się odbyć na Górze Trzech Szczytów (czyli - bardziej popularnie - Kazurce) ale akurat w tym samym czasie WKK zorganizowało tam objazd trasy mającego się odbyć w sobotę wyścigu Pucharu Mazowsza XC.
Przeczytanie i podpisanie regulaminu - obowiązkowe (fot. KOTMTB)

Przeniosłyśmy się zatem do Lasu Kabackiego, gdzie też można znaleźć miejscówki do potrenowania techniki.
Podstawowa część treningu odbyła się na bocznej ścieżce, biegnącej od Nowoursynowskiej do zbiegu ulic Gąsek i Opieńki. Tam ustawiałyśmy prawidłową pozycję na rowerze (tę część pamiętałam z treningu POMBA, acz niedokładnie - bo już np. wyleciało mi z głowy, że pięty mają być skierowane w dół...)
To nie do końca tak powinno wyglądać... (fot. KOTMTB)

Po ustawieniu prawidłowej wszystkich pań (a może to było przed?), trenowałyśmy balans ciałem na rowerze. Najpierw trenowałyśmy wystawianie pupy za siodełko. Po kilku wcześniejszych treningach (Pomba, Cyklon) wytarcie bieżnika o pieluchę w spodenkach nie stanowiło dla mnie problemu ale późniejsze ćwiczenie - balans ciałem na boki (przekładanie całego ciężaru ciała na jedną stronę roweru) - wydawało się o wiele trudniejsze. Raz widziałam na filmiku jak robi to WKK na treningu i wówczas stwierdziłam, że ja bym tak nie umiała. Podczas dzisiejszego treningu okazało się jednak, że umiem - i że wcale nie jest to takie trudne na jakie wygląda. Za to obydwa ćwiczenia dały ostro popalić mięśniom ud (popróbujcie to porobić kilkadziesiąt razy to sami zobaczycie).
Potem trenowałyśmy zjazd w odpowiedniej pozycji w tym samym miejscu (w stronę ul. Gąsek). Trochę tam było ciasno a pojawiający się od czasu do czasu piesi oraz inni rowerzyści mieli problem z przedarciem się (bo było nas sporo).
W dalszej części treningu przejechałyśmy się kawałkiem toru w trójkącie Opieńki-Rydzowa a potem trenowałyśmy jazdę po korzeniach przy polanie (ci z Was, którzy znają Las Kabacki z pewnością znają to miejsce - w pobliżu polany przy drodze prowadzącej do Ogrodu Botanicznego, gdy jest mokro, tworzy się mega wielka kałuża i jedyną opcją jej objechania jest albo po tych korzeniach na skraju, albo całkiem górą - przez polanę. Pamiętam, że te korzenie wywoływały zawsze wcześniej u mnie drętwienie ale na 27,5 przejeżdża je się bez wielkiej mecyi.
Następnie pojechałyśmy na leśne schody przy ambonie strzeleckiej. Miałam o tyle łatwiej, że regularnie podczas treningu dla zabawy zjeżdżam po tych schodach i znam je jak własną kieszeń - trenerki pochwaliły mnie za zjazd jednak nie wszystkie panie miały odwagę tamtędy zjechać.
Po kilku zjazdach nadszedł koniec treningu więc singlem ruszyłyśmy do Moczydłowskiej, gdzie oddzieliłam się już od grupy bo musiałam "zwolnić z dyżuru" z Zającem moją Mamę. Koło Kazurki spotkałam Czarka, który właśnie szykował się do kilku przejazdów pumptrackiem, jeszcze przed zmrokiem.
Dobrze było przypomnieć sobie postawę na rowerze z Pomby, jak się okazało kilka dni później, przydało mi się to podczas zawodów ;)
s2
Niedziela, 10 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 41.97 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 17.61 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
ucieczka przed chmurą
Sobota, 9 maja 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 81.39 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:26 | km/h: | 23.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dobra, przyznaję się. Znowu uciekłam z wykładu ;)
Na wykład przyjechałam zbyt wcześnie i nie było nikogo, kto by mnie wpuścił do środka, ale oczekiwanie było przyjemne - zielono dookoła, ptaszki śpiewają i wszędzie pełno lipowego puchu... aaaaapsik!

Ale jak można było nie uciec, skoro na jutro ICM zapowiadał cały dzień deszczu a dziś - co prawda jest trochę chmur ale poza tym pogoda na pielęgnowanie tanlajnu ;)
Standardowo z Madalińskiego poleciałam przez Czerniaków do szutrowej ścieżki na Wale. Plan był dość zwykły - do Gassów, pętelka przez Habdzin, Opacz i Ciszycę i do domu. Ale wielka czarna chmura, która zaczęła mnie gonić od wjechania na Wał zweryfikowała moje plany. Przed chmurą uciekłam najpierw do Słomczyna (licząc przy okazji na odzyskanie QOMa ale to się nie udało).
Takie widoki zawsze robią wrażenie :P

Gdy obejrzałam się tam za siebie, chmura nadal była tuż za mną więc postanowiłam jej zwiać do Góry Kalwarii i tym samym zaliczyć jeszcze podjazd Lipkowską a potem powrót z podjazdem do Kawęczyna.
Lipkowska to była dziś mordęga, normalnie myślałam, że nie podjadę - chyba już tutaj zaczynało mi brakować paliwa, bo popełniłam błąd nie biorąc sobie nic do żarcia. W Górze Kalwarii jak zwykle zdenerwował mnie fakt, że widok ze skarpy jest zasłonięty przez domki i ogrodzenia. Poza tym zrobiłam się porządnie głodna więc zakręciłam się jeszcze w GK szukając jakiegoś sklepu. Nie chciałam jednak zbytnio zwiedzać, żeby nie przedłużać więc ostatecznie machnęłam ręką i wróciłam, zahaczając o mały sklepik w Dębówce (hura, otwarte!). Dwa Twixy uratowały mi życie ;)
Podjazd do Kawęczyna poszedł już nieco sprawniej. W międzyczasie chmura przeszła na drugą stronę mojej trasy. Na horyzoncie wisiała druga ale chyba nie groziło, że dogoni mnie przed moim powrotem do domu. Wracając, kluczyłam trochę po bocznych drogach, żeby nie jechać cały czasu ruchliwą 724ką i ostatecznie odbiłam z niej w stronę Habdzina a stamtąd standardową trasą już do domu.
Jechało mi się dziś super, dawno nie zrobiłam takiej spontanicznej wycieczki ;)
Na wykład przyjechałam zbyt wcześnie i nie było nikogo, kto by mnie wpuścił do środka, ale oczekiwanie było przyjemne - zielono dookoła, ptaszki śpiewają i wszędzie pełno lipowego puchu... aaaaapsik!

Ale jak można było nie uciec, skoro na jutro ICM zapowiadał cały dzień deszczu a dziś - co prawda jest trochę chmur ale poza tym pogoda na pielęgnowanie tanlajnu ;)
Standardowo z Madalińskiego poleciałam przez Czerniaków do szutrowej ścieżki na Wale. Plan był dość zwykły - do Gassów, pętelka przez Habdzin, Opacz i Ciszycę i do domu. Ale wielka czarna chmura, która zaczęła mnie gonić od wjechania na Wał zweryfikowała moje plany. Przed chmurą uciekłam najpierw do Słomczyna (licząc przy okazji na odzyskanie QOMa ale to się nie udało).
Takie widoki zawsze robią wrażenie :P

Gdy obejrzałam się tam za siebie, chmura nadal była tuż za mną więc postanowiłam jej zwiać do Góry Kalwarii i tym samym zaliczyć jeszcze podjazd Lipkowską a potem powrót z podjazdem do Kawęczyna.
Lipkowska to była dziś mordęga, normalnie myślałam, że nie podjadę - chyba już tutaj zaczynało mi brakować paliwa, bo popełniłam błąd nie biorąc sobie nic do żarcia. W Górze Kalwarii jak zwykle zdenerwował mnie fakt, że widok ze skarpy jest zasłonięty przez domki i ogrodzenia. Poza tym zrobiłam się porządnie głodna więc zakręciłam się jeszcze w GK szukając jakiegoś sklepu. Nie chciałam jednak zbytnio zwiedzać, żeby nie przedłużać więc ostatecznie machnęłam ręką i wróciłam, zahaczając o mały sklepik w Dębówce (hura, otwarte!). Dwa Twixy uratowały mi życie ;)
Podjazd do Kawęczyna poszedł już nieco sprawniej. W międzyczasie chmura przeszła na drugą stronę mojej trasy. Na horyzoncie wisiała druga ale chyba nie groziło, że dogoni mnie przed moim powrotem do domu. Wracając, kluczyłam trochę po bocznych drogach, żeby nie jechać cały czasu ruchliwą 724ką i ostatecznie odbiłam z niej w stronę Habdzina a stamtąd standardową trasą już do domu.
Jechało mi się dziś super, dawno nie zrobiłam takiej spontanicznej wycieczki ;)
Łurzyckie Ściganie - dojazd i rozgrzewka
Niedziela, 3 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 22.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:56 | km/h: | 23.79 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Łurzyckie Ściganie - rozjazd i powrót
Niedziela, 3 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 20.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:57 | km/h: | 21.26 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
s1 + sprinty
Sobota, 2 maja 2015 Kategoria trening
Km: | 19.82 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:03 | km/h: | 18.88 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
suplement do wpisu Baby na Rowerze - przygotowanie przedstartowe
Środa, 29 kwietnia 2015 Kategoria trening
Km: | 51.18 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 24.57 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Baba na Rowerze dała ostatnio bardzo fajny wpis. Fajny, bo jego zawartość w dużej mierze odzwierciedla to, co ja bym napisała w temacie. Ponieważ jednak każdy jest inny i każdy ma inne preferencje co do tego co i jak zapakować ze sobą na zawody to postanowiłam w wyniku własnych doświadczeń ująć pewne rzeczy w suplemencie do tego wpisu, za - oczywiście - Baby łaskawym przyzwoleniem ;)
Punkt 1 czyli Czynności wykonywane przy rowerze (i nie tylko) dzień przed zawodami
- Umycie roweru. Jak nie chrzęści to nie ruszam a to z prostego powodu - jak nie chrzęści to znaczy że chodzi dobrze a jak umyjesz to możesz przenieść drobinki pyłu w inne miejsca i zacznie chrzęścić ;) A jak chrzęści to można się z nim użerać długo i namiętnie...
- Napompowanie kół. Tylko jeśli są wyraźnie niedopompowane. Miałam kilka razy sytuację, że coś nie zagrało na linii dętka/pompka i dętka mi wybuchła po napompowaniu (raz nastąpiło to w środku nocy). Miałam też kilka razy sytuację, kiedy co prawda nie wybuchła po napompowaniu ale zeszło z niej powietrze do zera w ciągu nocy. Lepiej unikać takich niespodzianek i jeśli chcemy dopompować koła to lepiej zrobić to dwa dni wcześniej.
- Nasmarowanie łańcucha. Obowiązkowo. Po uprzednim wytarciu WD-40 (tak, stosuję ten specyfik chociaż to jest ponoć prawnie zakazane ;) albo innym odtłuszczaczem.
- Przypięcie numeru jeśli już go mamy. Obowiązkowo :)
Do tego zestawu dodam jeszcze od siebie:
- Sprawdź, czy wszystkie śrubki w rowerze są dokręcone tak jak powinny. W blokach SPD też. To akurat z własnego doświadczenia bo miałam raz maraton, kiedy większą część trasy przejechałam bez jednego bloku i to była makabra. Śrubki się poluzowały i nie mogłam się wypiąć. Jak już w końcu wyrwałam nogę (po wypierniczeniu się uprzednio) to się okazało, że śrubki wypadły i wpadły w trawę - szukaj wiatru w polu ;) Spotkałam też na którymś maratonie gościa, który stał przy trasie i żebrał o klucz. Zatrzymałam się i w krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że odkręciły mu się i wypadły wszystkie śrubki mocujące kierownicę do mostka, poza jedną. Chciał tą jedną dokręcić żeby jakoś dojechać do mety ;)
- Załóż na rower licznik/pulsometr/komputerek czy z czego tam korzystasz i przestaw go na rower wyścigowy (jeśli masz dwa rowery i musisz ręcznie to przestawiać w liczniku).
- Naładuj baterię w liczniku i w telefonie
- Nawadniaj się!!! (ale nie, że masz od razu wychłeptać 1l wody tylko pij wodę po trochu przez cały dzień aż osiągniesz minimum 2 litry)
- Nie jedz nic niesprawdzonego (paradoksalnie, najlepszy jest McDonalds...)
Punkt 2 czyli Pakowanie właściwe
Pakowania dokonuję również dzień przed maratonem, włącznie z nalaniem wody do źródeł wszelakich i zapakowania niektórych spożywek.
- Odzież podstawowa. Moja lista zasadniczo pokrywa się z listą Baby. Poza tym, że ja najczęściej ubieram wszystko w czym planuję się ścigać na siebie, bo dojeżdżam z reguły na zawody w dniu zawodów. Po co mam się pińcet rasy przebierać (tym bardziej, że nie mam ochoty gołym tyłkiem świecić w ilościach nadmiarowych) i tracić na tym jeszcze czas. Aha, do odzieży podstawowej zaliczam również pasek od pulsometru. No i dodałabym do tego buty SPD! Bo jadę w zwykłych (lepiej się auto prowadzi). Spotkałam raz na maratonie gościa, który bez butów SPD przyjechał i latał pytał czy ktoś mu pożyczy ;)
- Odzież dodatkowa - tutaj również w dużej mierze pokrywa się z listą Baby. Potówka z długim/krótkim rękawem, kurtka, bluza, rękawki, nogawki, alternatywne dłuższe spodenki lub spodenki bez wkładki do założenia "na", ocieplacze na buty. Dorzucam do zestawu jeszcze alternatywne cieplejsze rękawiczki oraz zimową czapkę i buffa :)
- Akcesoria. Licznik/pasek do HR załatwiam w punkcie 1 ;) narzędzia (multitool, dętka/łatki albo jedno i drugie, łyżki do opon, pompka, spinka i skuwacz do łańcucha - dzięki bogom nigdy jeszcze nie musiałam z tego korzystać, dodatkowe śrubki do bloków SPD ;) patrz punkt 1) pakuję w kieszonkę Camelbacka, drugi aparat telefoniczny (mam jeden normalny i jeden na wyścigi - jak go rozwalę to nie będzie mi szkoda) z baterią
- Kosmetyki. Nic dodać nic ująć - u Baby wszystko jest co trza. Kobietki, Wam może się przydać jeszcze tampon/podpaski... ;)
- Worki na śmieci. Popieram w całej rozciągłości.
- Portfel. Tak, razem z dokumentami - zwłaszcza jak jedziesz autem. I kluczyki :) I jeszcze klucze do mieszkania.
- Woda niegazowana/bidony/izotoniki. Tak. Ja nalewam wody do bukłaka 2L, butelki 1,5L i bidonu 0,5L. Kolejny bidon 0,5L napełniam izotonikiem. Robię to dzień wcześniej i jeśli zapowiada się upał - wrzucam do lodówki. Izotoniczny bidon i bukłak lecą potem ze mną na trasę a reszta - do napicia się przed i po zawodach, do obmycia się itd. Oczywiście możesz sobie też wziąć inne napoje jeśli tylko Ci to odpowiada.
- Żele, batony, banany. Tak. Wszystko, co potrzebne Ci będzie do uzupełnienia zapasów energii podczas wyścigu. Ja z reguły zjadam przed startem batona a w trakcie jazdy 2-3 żele (zależy od długości trasy). Czasem łapię na bufecie banana i izotonik (jeśli wychłepczę to co było w bidonie).
- Posiłek przedstartowy. Co Ci pasuje. Ja zwykle wstaję bardzo wcześnie na wyścig i mam ściśnięty żołądek. Robię sobie po wstaniu kanapki z wędliną i zjadam w aucie.
Do tego dodam od siebie:
- Ubrania normalne na przebranie po zawodach. Bo jak pisałam w pkt. 1 ubieram się w ciuchy rowerowe od razu i po maratonie ubieram się dopiero w zwykłe. Jak pogoda jest niepewna dobrze mieć ze sobą coś cieplejszego. Mnie 19 kwietnia W Daleszycach uratowało od zamarznięcia zabranie zimowej kurtki ;)
Ponieważ z reguły dojeżdżam na zawody samochodem to nie muszę się ograniczać co do ilości. Rower najczęściej pakuje do auta (po odbębnieniu pkt 1) poprzedniego dnia więc mam rano do zaniesienia tylko torbę. Torba jest tym większa im jest zimniej ;) Ale z uwagi na dużą ilość wody zabieraną ze sobą, nie próbuję się zmieścić w plecak.
W podsumowaniu rzeczy, które bym dorzuciła do zestawu Baby:
Dzień przed:
- sprawdzenie śrubek
- założenie na rower licznika
- naładowanie baterii w liczniku i telefonie
- nawadnianie
- unikanie jedzenia niesprawdzonego
Pakowanie:
- buty SPD
- rękawki, nogawki, zimowa czapka, buff
- cieplejsze rękawiczki i dłuższe spodenki lub spodenki wierzchnie
- skuwacz i spinka do łańcucha
- zapasowe śrubki do SPD (a to takie moje małe schorzenie)
- tampony/podpaski (dla Pań)
- klucze do mieszkania, kluczyki do auta, dokumenty
- ubrania normalne (jeśli na zawody jedziesz w ciuchach startowych), w tym coś cieplejszego przynajmniej na górną część ciała
Punkt 1 czyli Czynności wykonywane przy rowerze (i nie tylko) dzień przed zawodami
- Umycie roweru. Jak nie chrzęści to nie ruszam a to z prostego powodu - jak nie chrzęści to znaczy że chodzi dobrze a jak umyjesz to możesz przenieść drobinki pyłu w inne miejsca i zacznie chrzęścić ;) A jak chrzęści to można się z nim użerać długo i namiętnie...
- Napompowanie kół. Tylko jeśli są wyraźnie niedopompowane. Miałam kilka razy sytuację, że coś nie zagrało na linii dętka/pompka i dętka mi wybuchła po napompowaniu (raz nastąpiło to w środku nocy). Miałam też kilka razy sytuację, kiedy co prawda nie wybuchła po napompowaniu ale zeszło z niej powietrze do zera w ciągu nocy. Lepiej unikać takich niespodzianek i jeśli chcemy dopompować koła to lepiej zrobić to dwa dni wcześniej.
- Nasmarowanie łańcucha. Obowiązkowo. Po uprzednim wytarciu WD-40 (tak, stosuję ten specyfik chociaż to jest ponoć prawnie zakazane ;) albo innym odtłuszczaczem.
- Przypięcie numeru jeśli już go mamy. Obowiązkowo :)
Do tego zestawu dodam jeszcze od siebie:
- Sprawdź, czy wszystkie śrubki w rowerze są dokręcone tak jak powinny. W blokach SPD też. To akurat z własnego doświadczenia bo miałam raz maraton, kiedy większą część trasy przejechałam bez jednego bloku i to była makabra. Śrubki się poluzowały i nie mogłam się wypiąć. Jak już w końcu wyrwałam nogę (po wypierniczeniu się uprzednio) to się okazało, że śrubki wypadły i wpadły w trawę - szukaj wiatru w polu ;) Spotkałam też na którymś maratonie gościa, który stał przy trasie i żebrał o klucz. Zatrzymałam się i w krótkiej rozmowie dowiedziałam się, że odkręciły mu się i wypadły wszystkie śrubki mocujące kierownicę do mostka, poza jedną. Chciał tą jedną dokręcić żeby jakoś dojechać do mety ;)
- Załóż na rower licznik/pulsometr/komputerek czy z czego tam korzystasz i przestaw go na rower wyścigowy (jeśli masz dwa rowery i musisz ręcznie to przestawiać w liczniku).
- Naładuj baterię w liczniku i w telefonie
- Nawadniaj się!!! (ale nie, że masz od razu wychłeptać 1l wody tylko pij wodę po trochu przez cały dzień aż osiągniesz minimum 2 litry)
- Nie jedz nic niesprawdzonego (paradoksalnie, najlepszy jest McDonalds...)
Punkt 2 czyli Pakowanie właściwe
Pakowania dokonuję również dzień przed maratonem, włącznie z nalaniem wody do źródeł wszelakich i zapakowania niektórych spożywek.
- Odzież podstawowa. Moja lista zasadniczo pokrywa się z listą Baby. Poza tym, że ja najczęściej ubieram wszystko w czym planuję się ścigać na siebie, bo dojeżdżam z reguły na zawody w dniu zawodów. Po co mam się pińcet rasy przebierać (tym bardziej, że nie mam ochoty gołym tyłkiem świecić w ilościach nadmiarowych) i tracić na tym jeszcze czas. Aha, do odzieży podstawowej zaliczam również pasek od pulsometru. No i dodałabym do tego buty SPD! Bo jadę w zwykłych (lepiej się auto prowadzi). Spotkałam raz na maratonie gościa, który bez butów SPD przyjechał i latał pytał czy ktoś mu pożyczy ;)
- Odzież dodatkowa - tutaj również w dużej mierze pokrywa się z listą Baby. Potówka z długim/krótkim rękawem, kurtka, bluza, rękawki, nogawki, alternatywne dłuższe spodenki lub spodenki bez wkładki do założenia "na", ocieplacze na buty. Dorzucam do zestawu jeszcze alternatywne cieplejsze rękawiczki oraz zimową czapkę i buffa :)
- Akcesoria. Licznik/pasek do HR załatwiam w punkcie 1 ;) narzędzia (multitool, dętka/łatki albo jedno i drugie, łyżki do opon, pompka, spinka i skuwacz do łańcucha - dzięki bogom nigdy jeszcze nie musiałam z tego korzystać, dodatkowe śrubki do bloków SPD ;) patrz punkt 1) pakuję w kieszonkę Camelbacka, drugi aparat telefoniczny (mam jeden normalny i jeden na wyścigi - jak go rozwalę to nie będzie mi szkoda) z baterią
- Kosmetyki. Nic dodać nic ująć - u Baby wszystko jest co trza. Kobietki, Wam może się przydać jeszcze tampon/podpaski... ;)
- Worki na śmieci. Popieram w całej rozciągłości.
- Portfel. Tak, razem z dokumentami - zwłaszcza jak jedziesz autem. I kluczyki :) I jeszcze klucze do mieszkania.
- Woda niegazowana/bidony/izotoniki. Tak. Ja nalewam wody do bukłaka 2L, butelki 1,5L i bidonu 0,5L. Kolejny bidon 0,5L napełniam izotonikiem. Robię to dzień wcześniej i jeśli zapowiada się upał - wrzucam do lodówki. Izotoniczny bidon i bukłak lecą potem ze mną na trasę a reszta - do napicia się przed i po zawodach, do obmycia się itd. Oczywiście możesz sobie też wziąć inne napoje jeśli tylko Ci to odpowiada.
- Żele, batony, banany. Tak. Wszystko, co potrzebne Ci będzie do uzupełnienia zapasów energii podczas wyścigu. Ja z reguły zjadam przed startem batona a w trakcie jazdy 2-3 żele (zależy od długości trasy). Czasem łapię na bufecie banana i izotonik (jeśli wychłepczę to co było w bidonie).
- Posiłek przedstartowy. Co Ci pasuje. Ja zwykle wstaję bardzo wcześnie na wyścig i mam ściśnięty żołądek. Robię sobie po wstaniu kanapki z wędliną i zjadam w aucie.
Do tego dodam od siebie:
- Ubrania normalne na przebranie po zawodach. Bo jak pisałam w pkt. 1 ubieram się w ciuchy rowerowe od razu i po maratonie ubieram się dopiero w zwykłe. Jak pogoda jest niepewna dobrze mieć ze sobą coś cieplejszego. Mnie 19 kwietnia W Daleszycach uratowało od zamarznięcia zabranie zimowej kurtki ;)
Ponieważ z reguły dojeżdżam na zawody samochodem to nie muszę się ograniczać co do ilości. Rower najczęściej pakuje do auta (po odbębnieniu pkt 1) poprzedniego dnia więc mam rano do zaniesienia tylko torbę. Torba jest tym większa im jest zimniej ;) Ale z uwagi na dużą ilość wody zabieraną ze sobą, nie próbuję się zmieścić w plecak.
W podsumowaniu rzeczy, które bym dorzuciła do zestawu Baby:
Dzień przed:
- sprawdzenie śrubek
- założenie na rower licznika
- naładowanie baterii w liczniku i telefonie
- nawadnianie
- unikanie jedzenia niesprawdzonego
Pakowanie:
- buty SPD
- rękawki, nogawki, zimowa czapka, buff
- cieplejsze rękawiczki i dłuższe spodenki lub spodenki wierzchnie
- skuwacz i spinka do łańcucha
- zapasowe śrubki do SPD (a to takie moje małe schorzenie)
- tampony/podpaski (dla Pań)
- klucze do mieszkania, kluczyki do auta, dokumenty
- ubrania normalne (jeśli na zawody jedziesz w ciuchach startowych), w tym coś cieplejszego przynajmniej na górną część ciała
po teście
Poniedziałek, 27 kwietnia 2015 Kategoria test, trening
Km: | 16.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 16.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Weekend był ciężki. W sobotę robiłam test wydolnościowy i jechanie z Siedlec w niedzielę rowerem było ciut ryzykowne. Ale jak się okazało, nie było tak źle.
Test poszedł świetnie. Chociaż byłam ciut niewyspana, to jednak czułam się dobrze i postanowiłam z niego nie rezygnować.
Wysłałam Małża z Zającem na spacer a sama siadłam na trenażer i wio.
Wykręciłam 203 waty na pięciominutówce (o 13 więcej niż na poprzednim) i 183 waty na 20 minutach (o 19 więcej). Te 20 minut to było również o 5 więcej niż w zeszłym roku o tej samej porze. Bardzo mnie ten wynik cieszy :)
W niedzielę też nie było tak źle - dojechałam - chociaż z przygodami - ale z dobrym czasem.
Dziś przyszło mi chyba odpokutować. Miałam plan nawet nie jechać rowerem do pracy ale było ładnie i ciepło więc nie mogłam sobie tego podarować. Potem, wieczorem, w planie było s1 i to było najcięższe s1 jakie zdarzyło mi się jechać ;) Nogi w ogóle nie chciały się kręcić i krzyczały do mnie STOP! STOP!
Jakoś jednak przetrwałam, to tylko godzina. ;)
Test poszedł świetnie. Chociaż byłam ciut niewyspana, to jednak czułam się dobrze i postanowiłam z niego nie rezygnować.
Wysłałam Małża z Zającem na spacer a sama siadłam na trenażer i wio.
Wykręciłam 203 waty na pięciominutówce (o 13 więcej niż na poprzednim) i 183 waty na 20 minutach (o 19 więcej). Te 20 minut to było również o 5 więcej niż w zeszłym roku o tej samej porze. Bardzo mnie ten wynik cieszy :)
W niedzielę też nie było tak źle - dojechałam - chociaż z przygodami - ale z dobrym czasem.
Dziś przyszło mi chyba odpokutować. Miałam plan nawet nie jechać rowerem do pracy ale było ładnie i ciepło więc nie mogłam sobie tego podarować. Potem, wieczorem, w planie było s1 i to było najcięższe s1 jakie zdarzyło mi się jechać ;) Nogi w ogóle nie chciały się kręcić i krzyczały do mnie STOP! STOP!
Jakoś jednak przetrwałam, to tylko godzina. ;)
Siedlce - Warszawa - bicie rekordu i burza z piorunami
Niedziela, 26 kwietnia 2015 Kategoria >50 km, dojazdy, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 93.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:34 | km/h: | 26.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zwykle jadę w stronę do Siedlec. Zawsze, ale to zawsze, mam pod górkę i pod wiatr. Tym razem postanowiłam więc pojechać w drugą stronę. Niestety, pogoda postanowiła spłatać mi figla... ;)
Zaczęło się od tego, że było pod wiatr. Kuuuuuurde, miało być z wiatrem, co to za oszustwo! Wmordewind był taki, że tętno próbowało wskoczyć w górne rejestry a prędkość jazdy oscylowała zaledwie w okolicach 25-26 km/h. Dodatkowo, początek tej trasy jest mocno interwałowy. Góra - dół - góra - dół, i tak w kółko. A miało być "bez napinki" ;)
Pierwsze kilometry były dodatkowo uatrakcyjnione z powodu niewielkiego pobocza. Przejeżdżające tiry i autobusy na moment "odcinały" wiatr i próbowały mnie wessać pod koła. Dopiero kilka kilometrów od Siedlec pobocze robi się szerokie i dopiero tam tiry i autobusy - zamiast stresować - dawały chwilę oddechu od czołowego wiatru.
Godzina jazdy minęła mi co prawda jak z bicza strzelił ale to dopiero początek! Zaczynałam odczuwać coraz większe zmęczenie walką z wiatrem i zaczynałam żałować, że mój Małż razem z Zającem pojechali do domu autem (wyjechali z Siedlec o tej samej godzinie co ja więc po godzinie byli już w 2/3 drogi do domu).
Średnia prędkość podczas tej godziny była nieznacznie wyższa niż średnia z całości mojej jazdy do Siedlec ostatnio ale wmordewind i narastające zmęczenie nie wróżyły aby ta średnia się utrzymała.
Postanowiłam sobie, że dojadę do Mińska a "potem się zobaczy" (mój standardowy motywator używany w trakcie ciężkich interwałów lub podjazdów, tzn. "jeszcze jeden raz... jeszcze jeden kilometr... itd. - a potem się zobaczy - zwykle działa i udaje mi się wykonać całość).
Tymczasem, po minięciu Kałuszyna, nagle zaczęło mi się jechać. Z zapisu trasy wynika, że mniej więcej w tym miejscu droga nieco zmieniła kierunek - więc zmienił się kąt kierunku jazdy w stosunku do wiatru. Co więcej, odtąd droga stała się mniej interwałowa a nawet zaczęła głównie biec w dół.
Ufff, poczułam ulgę i prędkość zaczęła trochę rosnąć. Dałam też odpocząć płucom wrzucając twardsze przełożenie i mniejszą kadencję. Miałam też wrażenie że momentami mnie nawet popycha - najdziwniejsze było to, że lżej mi się jechało pod górkę niż po płaskim.
Za Mińskiem prędkości wzrosły do powyżej 30 km/h i naprawdę dobrze mi się jechało. Zapowiadało się bicie rekordu trasy ale również zapowiadało się potencjalne gradobicie. Bo otóż, dojeżdżając do Zakrętu zarejestrowałam, że jadę prosto w ogromną, sinoczarną, paskudną chmurę...
Niedługo potem zaczęło kropić. Ponieważ spodziewałam się tego to jadąc obserwowałam skraj drogi, żeby w razie czego mieć gdzie się schować. I znalazłam wiatę przystankową. Przy wiacie jedna dziewczyna próbowała łapać stopa, a druga, "do pary" siedziała na ławeczce.
Stopa. Na Trakcie Brzeskim. W Zakręcie.
Okazało się, że dziewczyny wracają z Sanoka (gdzie również dojechały stopem w piątek) do Olsztyna.
Poinformowałam panny, że tutaj na stopa raczej nie mają co liczyć. W tym miejscu, w niedzielę po południu, standardowo jest duży ruch, auta popylają na maksa i raczej nikt się nie zatrzyma. Lepiej już dotrzeć w jakieś lepsze miejsce autobusem. Ludzie, którzy w międzyczasie również pojawili się na przystanku potwierdzili moją hipotezę i podpowiedzieli im, jak najlepiej zbiorkomem dojechać na północny wylot z Warszawy.
Rozmowa kwitła w najlepsze a ulewa też. Oberwanie chmury i burza z piorunami.
W międzyczasie zastanawiałam się, czy nie zadzwonić po Marka albo czy też nie skorzystać ze zbiorkomu ale potencjalny rekord dojazdu kusił. Gdy dziewczyny pojechały autobusem, który jeździł co pół godziny (a więc gdybym chciała skorzystać z tej opcji to czekało mnie trochę czekania) i deszcz zelżał, ruszyłam dalej.
Kto jeździ tą trasą, rowerem czy autem, ten wie jak ona wygląda po ulewnym deszczu. Zmasakrowany skraj szosy i stojąca wszędzie brudna woda. Nie ryzykowałam jechania po prawej stronie totalnie zalanej wodą (i potencjalnego OTB) - trudno, najwyżej będą mnie musieli wyprzedzać sąsiednim pasem. A i tak momentami jechałam zahaczając czubkami butów o wodę. Niestety, chodnika tam nie uświadczyć więc nie było innej opcji jak tylko jechanie szosą.
W dalszej drodze zdążyło przestać i zacząć padać jeszcze dwa razy ;) Dotarłam do chaty całkowicie mokra a ogromie armagedonu niech zaświadczy wygląd moich (przedtem białych) skarpet ;)

Musiałam prosić Męża, żeby mi na korytarz wyniósł miskę (żebym mogła część mokrych rzeczy tam wrzucić zanim je wniosę do domu), szmaty (do podłożenia pod rower) i ręcznik (do wytarcia chociaż nóg, żeby mokrych śladów w domu nie narobić).
Rekord w każdym razie pobiłam o kilka minut chociaż ze względu na profil trasy (raczej w dół) - nie wiem czy to się powinno liczyć ;)
Zaczęło się od tego, że było pod wiatr. Kuuuuuurde, miało być z wiatrem, co to za oszustwo! Wmordewind był taki, że tętno próbowało wskoczyć w górne rejestry a prędkość jazdy oscylowała zaledwie w okolicach 25-26 km/h. Dodatkowo, początek tej trasy jest mocno interwałowy. Góra - dół - góra - dół, i tak w kółko. A miało być "bez napinki" ;)
Pierwsze kilometry były dodatkowo uatrakcyjnione z powodu niewielkiego pobocza. Przejeżdżające tiry i autobusy na moment "odcinały" wiatr i próbowały mnie wessać pod koła. Dopiero kilka kilometrów od Siedlec pobocze robi się szerokie i dopiero tam tiry i autobusy - zamiast stresować - dawały chwilę oddechu od czołowego wiatru.
Godzina jazdy minęła mi co prawda jak z bicza strzelił ale to dopiero początek! Zaczynałam odczuwać coraz większe zmęczenie walką z wiatrem i zaczynałam żałować, że mój Małż razem z Zającem pojechali do domu autem (wyjechali z Siedlec o tej samej godzinie co ja więc po godzinie byli już w 2/3 drogi do domu).
Średnia prędkość podczas tej godziny była nieznacznie wyższa niż średnia z całości mojej jazdy do Siedlec ostatnio ale wmordewind i narastające zmęczenie nie wróżyły aby ta średnia się utrzymała.
Postanowiłam sobie, że dojadę do Mińska a "potem się zobaczy" (mój standardowy motywator używany w trakcie ciężkich interwałów lub podjazdów, tzn. "jeszcze jeden raz... jeszcze jeden kilometr... itd. - a potem się zobaczy - zwykle działa i udaje mi się wykonać całość).
Tymczasem, po minięciu Kałuszyna, nagle zaczęło mi się jechać. Z zapisu trasy wynika, że mniej więcej w tym miejscu droga nieco zmieniła kierunek - więc zmienił się kąt kierunku jazdy w stosunku do wiatru. Co więcej, odtąd droga stała się mniej interwałowa a nawet zaczęła głównie biec w dół.
Ufff, poczułam ulgę i prędkość zaczęła trochę rosnąć. Dałam też odpocząć płucom wrzucając twardsze przełożenie i mniejszą kadencję. Miałam też wrażenie że momentami mnie nawet popycha - najdziwniejsze było to, że lżej mi się jechało pod górkę niż po płaskim.
Za Mińskiem prędkości wzrosły do powyżej 30 km/h i naprawdę dobrze mi się jechało. Zapowiadało się bicie rekordu trasy ale również zapowiadało się potencjalne gradobicie. Bo otóż, dojeżdżając do Zakrętu zarejestrowałam, że jadę prosto w ogromną, sinoczarną, paskudną chmurę...
Niedługo potem zaczęło kropić. Ponieważ spodziewałam się tego to jadąc obserwowałam skraj drogi, żeby w razie czego mieć gdzie się schować. I znalazłam wiatę przystankową. Przy wiacie jedna dziewczyna próbowała łapać stopa, a druga, "do pary" siedziała na ławeczce.
Stopa. Na Trakcie Brzeskim. W Zakręcie.
Okazało się, że dziewczyny wracają z Sanoka (gdzie również dojechały stopem w piątek) do Olsztyna.
Poinformowałam panny, że tutaj na stopa raczej nie mają co liczyć. W tym miejscu, w niedzielę po południu, standardowo jest duży ruch, auta popylają na maksa i raczej nikt się nie zatrzyma. Lepiej już dotrzeć w jakieś lepsze miejsce autobusem. Ludzie, którzy w międzyczasie również pojawili się na przystanku potwierdzili moją hipotezę i podpowiedzieli im, jak najlepiej zbiorkomem dojechać na północny wylot z Warszawy.
Rozmowa kwitła w najlepsze a ulewa też. Oberwanie chmury i burza z piorunami.
W międzyczasie zastanawiałam się, czy nie zadzwonić po Marka albo czy też nie skorzystać ze zbiorkomu ale potencjalny rekord dojazdu kusił. Gdy dziewczyny pojechały autobusem, który jeździł co pół godziny (a więc gdybym chciała skorzystać z tej opcji to czekało mnie trochę czekania) i deszcz zelżał, ruszyłam dalej.
Kto jeździ tą trasą, rowerem czy autem, ten wie jak ona wygląda po ulewnym deszczu. Zmasakrowany skraj szosy i stojąca wszędzie brudna woda. Nie ryzykowałam jechania po prawej stronie totalnie zalanej wodą (i potencjalnego OTB) - trudno, najwyżej będą mnie musieli wyprzedzać sąsiednim pasem. A i tak momentami jechałam zahaczając czubkami butów o wodę. Niestety, chodnika tam nie uświadczyć więc nie było innej opcji jak tylko jechanie szosą.
W dalszej drodze zdążyło przestać i zacząć padać jeszcze dwa razy ;) Dotarłam do chaty całkowicie mokra a ogromie armagedonu niech zaświadczy wygląd moich (przedtem białych) skarpet ;)

Musiałam prosić Męża, żeby mi na korytarz wyniósł miskę (żebym mogła część mokrych rzeczy tam wrzucić zanim je wniosę do domu), szmaty (do podłożenia pod rower) i ręcznik (do wytarcia chociaż nóg, żeby mokrych śladów w domu nie narobić).
Rekord w każdym razie pobiłam o kilka minut chociaż ze względu na profil trasy (raczej w dół) - nie wiem czy to się powinno liczyć ;)
ITT
Czwartek, 23 kwietnia 2015 Kategoria trening
Km: | 49.78 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:06 | km/h: | 23.70 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |