Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2011
Dystans całkowity: | 945.15 km (w terenie 181.00 km; 19.15%) |
Czas w ruchu: | 62:11 |
Średnia prędkość: | 18.39 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (90 %) |
Liczba aktywności: | 43 |
Średnio na aktywność: | 30.49 km i 1h 26m |
Więcej statystyk |
siłka
Wtorek, 14 czerwca 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ponieważ robienie treningu siłowego 1 dzień w tygodniu jest nieco uciążliwe (zajmuje bardzo dużo czasu) i mało efektywne, w porozumieniu z trenerem trochę zmieniłam program treningów siłowych.
Ćwiczenia zostały podzielone na trzy grupy i będą wykonywane dwa razy w tygodniu po dwie grupy, wymiennie.
Dzisiaj zatem czas na zestaw AB, to znaczy:
A
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x18
B
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
podciąganie gryfu 4x20 (+2x2kg)
Oczywiście naprzemiennie.
Ufff, nie wiem czy to kwestia tego, że byłam dobrze rozgrzana po treningu WKK czy też może tego, że w perspektywie miałam dużo krótsze ćwiczenia niż zazwyczaj, ale szły mi nadzwyczaj gładko :) Nawet podciąganie gryfu, które zwykle idzie mi ciężko.
KOW: 4 (280)
Ćwiczenia zostały podzielone na trzy grupy i będą wykonywane dwa razy w tygodniu po dwie grupy, wymiennie.
Dzisiaj zatem czas na zestaw AB, to znaczy:
A
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x18
B
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
podciąganie gryfu 4x20 (+2x2kg)
Oczywiście naprzemiennie.
Ufff, nie wiem czy to kwestia tego, że byłam dobrze rozgrzana po treningu WKK czy też może tego, że w perspektywie miałam dużo krótsze ćwiczenia niż zazwyczaj, ale szły mi nadzwyczaj gładko :) Nawet podciąganie gryfu, które zwykle idzie mi ciężko.
KOW: 4 (280)
WKK po schodach
Wtorek, 14 czerwca 2011 Kategoria trening
Km: | 40.67 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 02:48 | km/h: | 14.53 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 124( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Na listę wpisałam się pod numerem 1, z lekką rezygnacją, bo jedynki raczej nie mają szans na wylosowanie koszulki. Co też głośno wyraziłam. Ale akurat stałam koło czystej kartki więc się wpisałam.
Na dzisiejszy trening trzeba było dojechać. I to całkiem spory kawałek, bo z Kabat w okolice Agrykoli. Zmarudziłam trochę, żeby wysłać esa Agnieszce, że Agrykola (bo tydzień temu była zainteresowana, ale trening, wbrew planom Błażeja, nie odbył się na Agrykoli) i cały peleton mi uciekł. W dodatku zatrzymały mnie światła. Dopędziłam ich przy Bażantarni, uff uff.
Potem było jeszcze lepiej, bo nasi dzielni harpagani narzucili takie tempo, że sądziłam, że będę zmęczona zanim dojdzie do istotnej części treningu. Ale satysfakcję mam, bo podjazd Belwederską zakończyłam wraz z najbardziej szaloną grupką pięciu czy sześciu chłopaków. Potem była przerwa i dojechała reszta ;)
Aga dojechała do nas tuż przed własciwą częścią treningu.
Trening rozpoczął się zsiadaniem i wsiadaniem na rower. Zsiadanie to betka, ale wciąż nie mogę się przemóc, żeby wskoczyć okrakiem na siodełko. Może powinnam je obniżyć i najpierw poćwiczyć na niższym.
Potem robiliśmy podjazd pod drobną stromiznę, gdzie trenowaliśmy zsiadanie z roweru w biegu na podjeździe.
Następnie Błażej zaaplikował nam dwie alternatywne rundki, dla mniejszych i większych harpaganów.
Obie rundki zaczynały się wjazdem po podjeździe dla wózków na długich schodach biegnących wzdłuż Trasy Łazienkowskiej. Tutaj miałam problem, bo pierwsze "pięterka" szły łatwo, ale ostatnie trzy ni diabła nie dały się wjechać. Przednie koło uciekało do góry i na boki.
Dalsza część większej rundki biegła po dalszej części schodów a potem był zjazd po skarpie i po rynnie odpływowej wzdłuż innych schodów. Oczywiście wjazd dalszą częścią podjazdu dla wózków odpuściłam sobie, ale po skarpie zjechałam, mocno jednak zaciskając hamulce na zakrętach. Rynna okazała się "pikusiem" chociaż z początku mnie przeraziła.
Mniejsza rundka, którą wybrałam dla siebie, po wjechaniu po pierwszej części schodów prowadziła kawałek po schodach w dół a potem również rynną odpływową.
Ogólnie całkiem fajna rundka.
Chyba pierwszy raz w życiu zjeżdżałam rowerem po schodach (!) i nie jest to takie straszne jak mi się wydawało.
Na koniec zwyczajowe losowanie koszulki. Okazało się, że koszulkę wylosował osobnik, który wylosował koszulkę poprzednio, przyznał się... więc losowanie zostało powtórzone i otóż... cud jakiś się stał, gdyż koszulkę wylosowałam JA. O. Amen, alleluja :)
Powrót do domu okrężną drogą przez Wilanów, tzn. moją standardową trasą "zpracową" w doborowym towarzystwie Ani, Cons, Krzyśka i Krzycha. Chociaż Ania chyba miała ochotę pohasać bo co i rusz nam odjeżdżała i znikała z pola widzenia :) My jednak woleliśmy pogadać.
kadencja 76/128
KOW: 4 (672)
Na dzisiejszy trening trzeba było dojechać. I to całkiem spory kawałek, bo z Kabat w okolice Agrykoli. Zmarudziłam trochę, żeby wysłać esa Agnieszce, że Agrykola (bo tydzień temu była zainteresowana, ale trening, wbrew planom Błażeja, nie odbył się na Agrykoli) i cały peleton mi uciekł. W dodatku zatrzymały mnie światła. Dopędziłam ich przy Bażantarni, uff uff.
Potem było jeszcze lepiej, bo nasi dzielni harpagani narzucili takie tempo, że sądziłam, że będę zmęczona zanim dojdzie do istotnej części treningu. Ale satysfakcję mam, bo podjazd Belwederską zakończyłam wraz z najbardziej szaloną grupką pięciu czy sześciu chłopaków. Potem była przerwa i dojechała reszta ;)
Aga dojechała do nas tuż przed własciwą częścią treningu.
Trening rozpoczął się zsiadaniem i wsiadaniem na rower. Zsiadanie to betka, ale wciąż nie mogę się przemóc, żeby wskoczyć okrakiem na siodełko. Może powinnam je obniżyć i najpierw poćwiczyć na niższym.
Potem robiliśmy podjazd pod drobną stromiznę, gdzie trenowaliśmy zsiadanie z roweru w biegu na podjeździe.
Następnie Błażej zaaplikował nam dwie alternatywne rundki, dla mniejszych i większych harpaganów.
Obie rundki zaczynały się wjazdem po podjeździe dla wózków na długich schodach biegnących wzdłuż Trasy Łazienkowskiej. Tutaj miałam problem, bo pierwsze "pięterka" szły łatwo, ale ostatnie trzy ni diabła nie dały się wjechać. Przednie koło uciekało do góry i na boki.
Dalsza część większej rundki biegła po dalszej części schodów a potem był zjazd po skarpie i po rynnie odpływowej wzdłuż innych schodów. Oczywiście wjazd dalszą częścią podjazdu dla wózków odpuściłam sobie, ale po skarpie zjechałam, mocno jednak zaciskając hamulce na zakrętach. Rynna okazała się "pikusiem" chociaż z początku mnie przeraziła.
Mniejsza rundka, którą wybrałam dla siebie, po wjechaniu po pierwszej części schodów prowadziła kawałek po schodach w dół a potem również rynną odpływową.
Ogólnie całkiem fajna rundka.
Chyba pierwszy raz w życiu zjeżdżałam rowerem po schodach (!) i nie jest to takie straszne jak mi się wydawało.
Na koniec zwyczajowe losowanie koszulki. Okazało się, że koszulkę wylosował osobnik, który wylosował koszulkę poprzednio, przyznał się... więc losowanie zostało powtórzone i otóż... cud jakiś się stał, gdyż koszulkę wylosowałam JA. O. Amen, alleluja :)
Powrót do domu okrężną drogą przez Wilanów, tzn. moją standardową trasą "zpracową" w doborowym towarzystwie Ani, Cons, Krzyśka i Krzycha. Chociaż Ania chyba miała ochotę pohasać bo co i rusz nam odjeżdżała i znikała z pola widzenia :) My jednak woleliśmy pogadać.
kadencja 76/128
KOW: 4 (672)
szybka praca
Wtorek, 14 czerwca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 18.18 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:49 | km/h: | 22.26 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj do pracy jechałam naprawdę szybko, nie przejmując się tętnem. A to z dość prozaicznego powodu... zaspałam o godzinę ;)
Powrót też szybki bo skoro już rano olałam tętno... ;)
Zaspanie dobrze mi zrobiło. Cały dzień czułam się wypoczęta a po powrocie do domu gęba sama mi się cieszyła na myśl o treningu WKK.
Powrót też szybki bo skoro już rano olałam tętno... ;)
Zaspanie dobrze mi zrobiło. Cały dzień czułam się wypoczęta a po powrocie do domu gęba sama mi się cieszyła na myśl o treningu WKK.
pompujemy
Poniedziałek, 13 czerwca 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
6 + 7 + 6 + 6 + 15
regeneracja - poszukiwanie znajomych
Poniedziałek, 13 czerwca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 32.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:46 | km/h: | 18.28 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 151151 ( 83%) | HRavg | 127( 70%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś ostatnio mi się bardzo wielu rowerowych znajomych zrobiło. Zaczynam często spotykać różnych znajomych na trasie. Dzisiaj, już jakby z odruchu rozglądałam się, jadąc przez Wilanów do domu, bo prawdopodobieństwo spotkania kogoś rośnie z dnia na dzień. Jednak akurat dzisiaj nikogo znajomego nie widziałam po drodze.
Jazda totalnie lajtowa. Jeszcze w drodze powrotnej pchał mnie wiaterek więc całkiem spokojnie, z tętnem poniżej 2 strefy jechałam prawie 30 km/h. To lubię ;) Zajrzałam wracając do Airbike'a, bo chciałam zdać Wojtkowi relację, jak się jeździ ze skróconą kierą, ale go nie było. Powstrzymałam się zatem przed kupieniem sobie czegoś do roweru (bo ostatnio wydałam tyle kasy na rower, że obiecałam sobie że w tym miesiącu NIC nie kupuję do roweru) i pojechałam do domu, zahaczając o myjnię bo rower po wczorajszym maratonie skrzypiał niemiłosiernie.
Jazda totalnie lajtowa. Jeszcze w drodze powrotnej pchał mnie wiaterek więc całkiem spokojnie, z tętnem poniżej 2 strefy jechałam prawie 30 km/h. To lubię ;) Zajrzałam wracając do Airbike'a, bo chciałam zdać Wojtkowi relację, jak się jeździ ze skróconą kierą, ale go nie było. Powstrzymałam się zatem przed kupieniem sobie czegoś do roweru (bo ostatnio wydałam tyle kasy na rower, że obiecałam sobie że w tym miesiącu NIC nie kupuję do roweru) i pojechałam do domu, zahaczając o myjnię bo rower po wczorajszym maratonie skrzypiał niemiłosiernie.
Mazovia MTB Rawa-SPA
Niedziela, 12 czerwca 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 48.00 | Km teren: | 42.00 | Czas: | 02:14 | km/h: | 21.49 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 ( 96%) | HRavg | 161( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś szybko nam się dojechało do Rawy. Prosta, fajna droga, bez utrudnień. Znalezienie miasteczka maratonowego i zaparkowanie też bez problemu. Dlatego jesteśmy wyszykowani godzinę przed startem. Objadam Krzyśka z banana a w ramach bonusa dostaję od niego jakiś żel Nutrenda na trasę.
Przez mikrofon zapowiadają, że dzisiaj gościem na Mazovii będzie Paula Gorycka. Mam nadzieję, że pojedzie Giga bo inaczej będę miała nędzny rating w open ;)
Idąc do sektorów spotykamy Krzycha, który wreszcie raczył zejść na niziny i odwiedzić Mazovię (tylko Golonka i Golonka... a schabowy gdzie?). Dobrze, jest nas z teamu co najmniej trójka dzisiaj, wpadnie trochę punktów drużynowych.
W moim sektorze (6) dzisiaj dość luźno, ale przerażenie ogarnia, jak się patrzy na piątkę. Dzikie tłumy, do tego stopnia, że ludzie nie mieszczą się w sektorze i część stoi poza barierką. Rozmawiam z jakimś gościem, bo zainteresowały mnie jego pancerzyki (ciekawe takie, kolorowe, koraliki, ładny bajer). Z kolei on wypytuje o Garmina. Gawędzimy chwilkę. W międzyczasie macha mi Tomek idąc do swojego sektora. Marek cyka nam kilka fotek i ucieka szukać Krzycha. Nie widzę go już potem, dopiero po maratonie. Jeszcze pozdrawia mnie gdzieś z boku Ela, która startuje z mojego sektora.
Nie lubię czekać na start. Tętno mi zawsze przed startem skacze do poziomu wyższego niż na wczorajszej wycieczce rowerowej :) Stoję w miarę z przodu, bo chcę dogonić dzisiaj piąty sektor. Zależy mi na dogonieniu Krzyśka i mojej bezpośredniej rywalki Doroty.
Może by tak jeszcze coś wszamać przed startem?
E... lepiej nie, bo to śmierdzi
Chwila skupienia
To nie mój kucyk, przysięgam!
Gdy jest ogłoszony start i przychodzi pora na sektor piąty, nasz sektor próbuje się przesunąć tradycyjnie do przodu, ale się musi powstrzymać bo piąty sektor jeszcze wchodzi z boku między barierki.
Wreszcie start. Na początku kawałek asfaltu, wyprzedzam prawie wszystkich z mojego sektora, którzy byli przede mną.
Idzie... idzie...!
I... poszła!
Zostaje tylko z przodu silna grupka 5 chłopaków, którym staram się trzymać na kole. Jednak chyba przesadziłam ze startem bo po chwili odpadam i kawałek mojego sektora mnie dogania.
Dzisiaj jakoś po drodze nie widzę znajomych koszulek. Hm. Pozmieniali sektory, czy co? Jest to całkiem prawdopodobne. Ja w każdym razie muszę sporo punktów sektorowych dzisiaj nazbierać, żeby móc startować na kolejnym maratonie z piątki. Kto by pomyślał, że będę kiedykolwiek o to zabiegać.
Odpoczywam trochę po postartowym sprincie i zaczynam odrabiać stratę, wyprzedzam sporo osób. Przez jakiś czas mam nadzieję, że jednak dogonię piąty sektor. Nawet przez chwilę wydaje mi się, że widzę z przodu Krzyśka. Doganiam go, ale to nie Krzysiek.
Trasa, dobrze określona przez kogoś z forum Mazovii. Podjazdy płasko-długie. Trasa płaska, mało techniczna. W sumie dość nieurozmaicona. Piachy, szutry, łąki. Najbardziej nie lubię tych łąk. Zaschnięte błotne muldy i potworna trzęsiawka. Nie umiem po czymś takim szybko jechać :(
Na pierwszym bufecie korzystam, że nie ma tłoku i łapię butelkę wody, wychłeptuję ją od razu.
Pić!
Gdzieś na trasie postanawiam sobie urozmaicić wyścig zaliczając kąpiel błotną. Próbuję ominąć niedużą błotnistą kałużę, ale koło osuwa się na mokrej trawie w koleinie obok. Ryms, całym impetem centralnie w błoto. Cały prawy bok usyfiony. Ramię, dłoń, biodro, cała noga. Mijający mnie bikerzy pytają, czy wszystko OK. Chwila kontroli, nie, nic się poważnego nie stało, ale niewygodnie jest jechać z chrupiącymi grudkami błota pomiędzy rękawiczką i palcami a chwytem kierownicy. Nie ma jak tego wytrzepać bo wilgotne błoto się tak łatwo nie wytrzepuje. Trzeba będzie poczekać aż wyschnie. Po jakimś czasie się orientuję, że mam obdrapany łokieć, ale to nic. Gorzej, że pewnie co najmniej minuta w plecy.
Po tej wywrotce, znowu dostaję kopa i w szale adrenaliny wyprzedzam.
Do pewnego momentu sądzę, że zaliczyłam największą kałużę na trasie, ale okazuje się, że jednak nie. Po drodze jest jedno większe błotko na całą szerokość trasy. Można by je przejechać, ale większość bikerów przede mną już złazi z rowerów, więc ja też jestem zmuszona przeprowadzić.
Niestety, nie na długo mi adrenaliny poglebowej. Gdzieś po 35 kilometrze odcina mi prąd. W dodatku w jednym miejscu, gdzie oznaczenie leżało na ziemi (być może ktoś je zerwał, być może wiatr), nie zauważam go i zamiast pojechać na rozstaju w lewo pod górkę, jadę prosto. Orientuje się szybko, że źle pojechałam, ale kolejne cenne chwile stracone.
Jedna ścieżka zarośnięta mocno po obu stronach młodymi brzózkami. W ramach pakietu Rawa-SPA, oprócz kąpieli błotnej organizator dostarczył również masaż witkami brzozowymi. :) Tylko sauny nie ma.
Dalej trochę się wlokę przez jakiś czas, ale w końcu przypominam sobie, że mam żel od Krzyśka. Wsysam go i po kilku kolejnych kilometrach zaczyna mi się lepiej jechać. Pod koniec trasy jeszcze zaliczamy fajny, nawet dość długi singielek, wyraźnie przygotowany przez chłopców downhillowców, bo są rampy, hopki i takie tam. Niestety, nie daje się go płynnie przebyć bo przede mną rowerzyści trochę marudzą :(
Okazuje się jednak, że trochę chyba za późno ten żel bo trasa nagle wraca w miejsce, gdzie odbiliśmy w miasteczka w las. Znaczy się do mety już niedaleko. Ostatnie kilometry jadę na maksa. Tu juz jest mało terenu a więcej szutrów, asfaltu i... ścieżka rowerowa.
W końcu wjeżdżam na metę, gdzie dopinguje mnie już Krzysiek, który przyjechał chwile przede mną. Sektory dzisiaj miały małe odległości pomiędzy startami więc tracę nadzieję, że go objechałam.
Niezawodolona
Spotykamy Marka, chwilę guzdramy się przy aucie.
W którymś momencie, ale już nie wiem dokładnie w którym, widzę wjeżdżającą na metę Che. Podczas finiszu wymienia się uprzejmościami z towarzyszącym jej bikerem ;)
Potem idziemy do biura zawodów. Niestety, coś nie bangla z wynikami. Nie ma części wyników, między innymi moich i Krzyśka. Pani z biura informuje, że część zawodników nie przejechała prawidłowo trasy, ale trwa wyjaśnianie.
Przy biurze zawodów poznaję Bikergonię, ale nie bardzo jestem komunikatywna bo trochę mnie niepokoi kwestia braku wyników.
No to nic, czekamy. Marek z Krzyśkiem idą umyć rowery. Ja idę pod prysznic bo jestem cała w błocie. Po drodze spotykam jakiegoś łysego typa ;) który pyta się jak poszło. Okazuje się, że to Arek. Nie poznałam go, bo zawsze coś ma na głowie a tym razem nic ;)
Prysznic jest ekstraeksluzywnym dalszym ciągiem Rawa-SPA. Jest koedukacyjny. Brak ciepłej wody a zimna woda jest tak zimna, że aż trzaska szkliwo na zębach. Ja jednak muszę się umyć bo Marek mnie będzie wlókł do domu za samochodem ;) Sauna, co ciekawe, też jest, niestety – zamknięta.
Po zniesieniu tortur w postaci lodowatych biczy wodnych, rozmawiam w szatni z dwoma dziewczynami. Pytam się o wyniki. Jedna, młoda, drobna laska mówi, że wygrała Mega z czasem 1:47 cośtam. No... nie powiem, ładny wynik.
Potem idę jeszcze raz do biura zawodów. Krzyśka wynik już jest, dojechał w 02:11:09. Mnie nadal nie ma, ale trwa sprawdzanie. Kilka minut czekania i dowiaduję się, że mam 02:13:46.
Jeszcze gdzieś w międzyczasie natrafiamy na Krzycha. On przyjechał sporo po nas, co mnie nieco dziwi. Dostaję poza tym esa z gratulacjami za czas od Tomka, którego też jakimś cudem objechałam. Ja rozumiem, poprzednio miał awarię, ale wymiana esemesów wyjaśnia, że nie miał żadnej awarii tym razem. Aż mi dziwnie, bo on z naszej całej „najstarszej” ekipy jest najlepszy. Musi mieć po prostu słabszy dzień.
Po sprawdzeniu wyników dobijamy się do bufetu. Ciasto się skończyło a izotonik jest ... wodą która leżała koło izotonika. Na szczęście ciasta po chwili jeszcze miła pani dokraja. Obżeramy się ciastem i otwieramy piwko, które przetrwało trudy podróży i kilka godzin leżenia w aucie na słońcu. Było w torbie termicznej, dobrze pozawijane w różne rzeczy i jest przyjemnie chłodne.
Po chwili dołącza do nas Arek i Che oraz Cons. Chwilkę sobie siedzimy, Che narzeka na ciepłe piwo Mazoviowe więc dostaje od nas chłodnego Żubra. Po czym oddala się na dekorację bo znowu zaliczyła podium.
W sumie to jestem niezadowolona. Krzysiek już za pierwszym podejściem zniweczył jeden z moich celów na sezon. Ale trudno, będę się starała go objechać w kolejnych zawodach. W końcu chodzi o to żeby gonić króliczka ;) Z pozycji w kategorii też jestem niezadowolona (6).
Po zawodach dowiaduję się, że Olaf też startował, ale się nie widzieliśmy. Fajnie, będzie dużo punktów dla teamu tym razem :)
W domu, kolejnego dnia, sprawdzam wyniki. Przy okazji okazuje się, jaki ze mnie matoł. Ta laska, z którą rozmawiałam w szatni po maratonie to była Paula Gorycka. Ale cóż w sumie to nie znam jej twarzy więc nie mogę do siebie mieć pretensji, że jej nie rozpoznałam.
Moja bezpośrednia rywalka do 3 miejsca nie jechała tego maratonu. Ma napisane „wycof.” A poza tym ma z niewiadomego powodu wpisany 7 sektor (?).
48 km (według organizatora 52 km), 02:13:46
Open: 19/38, rating dość niski – z powodów oczywistych
K3: 6/10, rating najwyższy z dotychczasowych
Awans do piątego sektora, uf.
Jako team awansowaliśmy na 69 miejsce :)
Po ochłonięciu dochodzę do wniosku, że jednak jestem zadowolona. Najlepsza moja średnia prędkość jak dotąd. Poza tym awans do piątki.
kadencja 81/124
KOW: 8 (1072)
Edit 14.06.2011
Piszą na forum Mazovii, że sporo osób wczoraj skróciło (nieświadomie) dystans. Było źle oznakowane w jakimśtam miejscu. Najpierw powinien być odjazd w prawo i ominięcie jakiejśtam ściezki łukiem a potem powrót na tę ścieżkę. Jeśli ktoś przegapił oznaczenie w prawo to mógł pojechać tą ścieżką po czym trafić na kolejne oznaczenia już po tym ominięciu. To ominięcie ponoć prowadziło downhillowym singletrackiem, którym jechałam więc wygląda na to, że nic nie ścięłam na trasie. Zresztą z porównania tracka z forum, który ponoć jest z prawidłowej trasy z moim też wynika, że pojechałam dobrze.
Przez mikrofon zapowiadają, że dzisiaj gościem na Mazovii będzie Paula Gorycka. Mam nadzieję, że pojedzie Giga bo inaczej będę miała nędzny rating w open ;)
Idąc do sektorów spotykamy Krzycha, który wreszcie raczył zejść na niziny i odwiedzić Mazovię (tylko Golonka i Golonka... a schabowy gdzie?). Dobrze, jest nas z teamu co najmniej trójka dzisiaj, wpadnie trochę punktów drużynowych.
W moim sektorze (6) dzisiaj dość luźno, ale przerażenie ogarnia, jak się patrzy na piątkę. Dzikie tłumy, do tego stopnia, że ludzie nie mieszczą się w sektorze i część stoi poza barierką. Rozmawiam z jakimś gościem, bo zainteresowały mnie jego pancerzyki (ciekawe takie, kolorowe, koraliki, ładny bajer). Z kolei on wypytuje o Garmina. Gawędzimy chwilkę. W międzyczasie macha mi Tomek idąc do swojego sektora. Marek cyka nam kilka fotek i ucieka szukać Krzycha. Nie widzę go już potem, dopiero po maratonie. Jeszcze pozdrawia mnie gdzieś z boku Ela, która startuje z mojego sektora.
Nie lubię czekać na start. Tętno mi zawsze przed startem skacze do poziomu wyższego niż na wczorajszej wycieczce rowerowej :) Stoję w miarę z przodu, bo chcę dogonić dzisiaj piąty sektor. Zależy mi na dogonieniu Krzyśka i mojej bezpośredniej rywalki Doroty.
Może by tak jeszcze coś wszamać przed startem?
E... lepiej nie, bo to śmierdzi
Chwila skupienia
To nie mój kucyk, przysięgam!
Gdy jest ogłoszony start i przychodzi pora na sektor piąty, nasz sektor próbuje się przesunąć tradycyjnie do przodu, ale się musi powstrzymać bo piąty sektor jeszcze wchodzi z boku między barierki.
Wreszcie start. Na początku kawałek asfaltu, wyprzedzam prawie wszystkich z mojego sektora, którzy byli przede mną.
Idzie... idzie...!
I... poszła!
Zostaje tylko z przodu silna grupka 5 chłopaków, którym staram się trzymać na kole. Jednak chyba przesadziłam ze startem bo po chwili odpadam i kawałek mojego sektora mnie dogania.
Dzisiaj jakoś po drodze nie widzę znajomych koszulek. Hm. Pozmieniali sektory, czy co? Jest to całkiem prawdopodobne. Ja w każdym razie muszę sporo punktów sektorowych dzisiaj nazbierać, żeby móc startować na kolejnym maratonie z piątki. Kto by pomyślał, że będę kiedykolwiek o to zabiegać.
Odpoczywam trochę po postartowym sprincie i zaczynam odrabiać stratę, wyprzedzam sporo osób. Przez jakiś czas mam nadzieję, że jednak dogonię piąty sektor. Nawet przez chwilę wydaje mi się, że widzę z przodu Krzyśka. Doganiam go, ale to nie Krzysiek.
Trasa, dobrze określona przez kogoś z forum Mazovii. Podjazdy płasko-długie. Trasa płaska, mało techniczna. W sumie dość nieurozmaicona. Piachy, szutry, łąki. Najbardziej nie lubię tych łąk. Zaschnięte błotne muldy i potworna trzęsiawka. Nie umiem po czymś takim szybko jechać :(
Na pierwszym bufecie korzystam, że nie ma tłoku i łapię butelkę wody, wychłeptuję ją od razu.
Pić!
Gdzieś na trasie postanawiam sobie urozmaicić wyścig zaliczając kąpiel błotną. Próbuję ominąć niedużą błotnistą kałużę, ale koło osuwa się na mokrej trawie w koleinie obok. Ryms, całym impetem centralnie w błoto. Cały prawy bok usyfiony. Ramię, dłoń, biodro, cała noga. Mijający mnie bikerzy pytają, czy wszystko OK. Chwila kontroli, nie, nic się poważnego nie stało, ale niewygodnie jest jechać z chrupiącymi grudkami błota pomiędzy rękawiczką i palcami a chwytem kierownicy. Nie ma jak tego wytrzepać bo wilgotne błoto się tak łatwo nie wytrzepuje. Trzeba będzie poczekać aż wyschnie. Po jakimś czasie się orientuję, że mam obdrapany łokieć, ale to nic. Gorzej, że pewnie co najmniej minuta w plecy.
Po tej wywrotce, znowu dostaję kopa i w szale adrenaliny wyprzedzam.
Do pewnego momentu sądzę, że zaliczyłam największą kałużę na trasie, ale okazuje się, że jednak nie. Po drodze jest jedno większe błotko na całą szerokość trasy. Można by je przejechać, ale większość bikerów przede mną już złazi z rowerów, więc ja też jestem zmuszona przeprowadzić.
Niestety, nie na długo mi adrenaliny poglebowej. Gdzieś po 35 kilometrze odcina mi prąd. W dodatku w jednym miejscu, gdzie oznaczenie leżało na ziemi (być może ktoś je zerwał, być może wiatr), nie zauważam go i zamiast pojechać na rozstaju w lewo pod górkę, jadę prosto. Orientuje się szybko, że źle pojechałam, ale kolejne cenne chwile stracone.
Jedna ścieżka zarośnięta mocno po obu stronach młodymi brzózkami. W ramach pakietu Rawa-SPA, oprócz kąpieli błotnej organizator dostarczył również masaż witkami brzozowymi. :) Tylko sauny nie ma.
Dalej trochę się wlokę przez jakiś czas, ale w końcu przypominam sobie, że mam żel od Krzyśka. Wsysam go i po kilku kolejnych kilometrach zaczyna mi się lepiej jechać. Pod koniec trasy jeszcze zaliczamy fajny, nawet dość długi singielek, wyraźnie przygotowany przez chłopców downhillowców, bo są rampy, hopki i takie tam. Niestety, nie daje się go płynnie przebyć bo przede mną rowerzyści trochę marudzą :(
Okazuje się jednak, że trochę chyba za późno ten żel bo trasa nagle wraca w miejsce, gdzie odbiliśmy w miasteczka w las. Znaczy się do mety już niedaleko. Ostatnie kilometry jadę na maksa. Tu juz jest mało terenu a więcej szutrów, asfaltu i... ścieżka rowerowa.
W końcu wjeżdżam na metę, gdzie dopinguje mnie już Krzysiek, który przyjechał chwile przede mną. Sektory dzisiaj miały małe odległości pomiędzy startami więc tracę nadzieję, że go objechałam.
Niezawodolona
Spotykamy Marka, chwilę guzdramy się przy aucie.
W którymś momencie, ale już nie wiem dokładnie w którym, widzę wjeżdżającą na metę Che. Podczas finiszu wymienia się uprzejmościami z towarzyszącym jej bikerem ;)
Potem idziemy do biura zawodów. Niestety, coś nie bangla z wynikami. Nie ma części wyników, między innymi moich i Krzyśka. Pani z biura informuje, że część zawodników nie przejechała prawidłowo trasy, ale trwa wyjaśnianie.
Przy biurze zawodów poznaję Bikergonię, ale nie bardzo jestem komunikatywna bo trochę mnie niepokoi kwestia braku wyników.
No to nic, czekamy. Marek z Krzyśkiem idą umyć rowery. Ja idę pod prysznic bo jestem cała w błocie. Po drodze spotykam jakiegoś łysego typa ;) który pyta się jak poszło. Okazuje się, że to Arek. Nie poznałam go, bo zawsze coś ma na głowie a tym razem nic ;)
Prysznic jest ekstraeksluzywnym dalszym ciągiem Rawa-SPA. Jest koedukacyjny. Brak ciepłej wody a zimna woda jest tak zimna, że aż trzaska szkliwo na zębach. Ja jednak muszę się umyć bo Marek mnie będzie wlókł do domu za samochodem ;) Sauna, co ciekawe, też jest, niestety – zamknięta.
Po zniesieniu tortur w postaci lodowatych biczy wodnych, rozmawiam w szatni z dwoma dziewczynami. Pytam się o wyniki. Jedna, młoda, drobna laska mówi, że wygrała Mega z czasem 1:47 cośtam. No... nie powiem, ładny wynik.
Potem idę jeszcze raz do biura zawodów. Krzyśka wynik już jest, dojechał w 02:11:09. Mnie nadal nie ma, ale trwa sprawdzanie. Kilka minut czekania i dowiaduję się, że mam 02:13:46.
Jeszcze gdzieś w międzyczasie natrafiamy na Krzycha. On przyjechał sporo po nas, co mnie nieco dziwi. Dostaję poza tym esa z gratulacjami za czas od Tomka, którego też jakimś cudem objechałam. Ja rozumiem, poprzednio miał awarię, ale wymiana esemesów wyjaśnia, że nie miał żadnej awarii tym razem. Aż mi dziwnie, bo on z naszej całej „najstarszej” ekipy jest najlepszy. Musi mieć po prostu słabszy dzień.
Po sprawdzeniu wyników dobijamy się do bufetu. Ciasto się skończyło a izotonik jest ... wodą która leżała koło izotonika. Na szczęście ciasta po chwili jeszcze miła pani dokraja. Obżeramy się ciastem i otwieramy piwko, które przetrwało trudy podróży i kilka godzin leżenia w aucie na słońcu. Było w torbie termicznej, dobrze pozawijane w różne rzeczy i jest przyjemnie chłodne.
Po chwili dołącza do nas Arek i Che oraz Cons. Chwilkę sobie siedzimy, Che narzeka na ciepłe piwo Mazoviowe więc dostaje od nas chłodnego Żubra. Po czym oddala się na dekorację bo znowu zaliczyła podium.
W sumie to jestem niezadowolona. Krzysiek już za pierwszym podejściem zniweczył jeden z moich celów na sezon. Ale trudno, będę się starała go objechać w kolejnych zawodach. W końcu chodzi o to żeby gonić króliczka ;) Z pozycji w kategorii też jestem niezadowolona (6).
Po zawodach dowiaduję się, że Olaf też startował, ale się nie widzieliśmy. Fajnie, będzie dużo punktów dla teamu tym razem :)
W domu, kolejnego dnia, sprawdzam wyniki. Przy okazji okazuje się, jaki ze mnie matoł. Ta laska, z którą rozmawiałam w szatni po maratonie to była Paula Gorycka. Ale cóż w sumie to nie znam jej twarzy więc nie mogę do siebie mieć pretensji, że jej nie rozpoznałam.
Moja bezpośrednia rywalka do 3 miejsca nie jechała tego maratonu. Ma napisane „wycof.” A poza tym ma z niewiadomego powodu wpisany 7 sektor (?).
48 km (według organizatora 52 km), 02:13:46
Open: 19/38, rating dość niski – z powodów oczywistych
K3: 6/10, rating najwyższy z dotychczasowych
Awans do piątego sektora, uf.
Jako team awansowaliśmy na 69 miejsce :)
Po ochłonięciu dochodzę do wniosku, że jednak jestem zadowolona. Najlepsza moja średnia prędkość jak dotąd. Poza tym awans do piątki.
kadencja 81/124
KOW: 8 (1072)
Edit 14.06.2011
Piszą na forum Mazovii, że sporo osób wczoraj skróciło (nieświadomie) dystans. Było źle oznakowane w jakimśtam miejscu. Najpierw powinien być odjazd w prawo i ominięcie jakiejśtam ściezki łukiem a potem powrót na tę ścieżkę. Jeśli ktoś przegapił oznaczenie w prawo to mógł pojechać tą ścieżką po czym trafić na kolejne oznaczenia już po tym ominięciu. To ominięcie ponoć prowadziło downhillowym singletrackiem, którym jechałam więc wygląda na to, że nic nie ścięłam na trasie. Zresztą z porównania tracka z forum, który ponoć jest z prawidłowej trasy z moim też wynika, że pojechałam dobrze.
Cze z Che nad Wisłą :)
Sobota, 11 czerwca 2011 Kategoria wycieczki i inne spontany
Km: | 40.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:32 | km/h: | 15.98 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 152152 ( 84%) | HRavg | 106( 58%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam dzisiaj odpoczywać, oj kurczę no... ale po prostu miałam ochotę na wycieczkę rowerową z Markiem, i już.
Wycieczka bardzo udana. Przetestowaliśmy osławioną ścieżkę nad Wisłą. Jadąc tamtędy pomyślałam sobie: prawdopodobieństwo spotkania Che: 85%.
Nie ujechaliśmy daleko, gdy faktycznie - z naprzeciwka, z komarami w zębach (chociaż bez browara) pojawiła się Che. Zdążyłam jej tylko krzyknąć "CzE!" :) Ale chyba nie usłyszała, bo następnego dnia po Mazovii narzekała, że ją olałam na tej ścieżce ;)
Ścieżka jest świetna, fajna nawierzchnia, trochę falisto, przyjemny cień, fajne zalewowe klimaty (jakieś pozwalane drzewa obok i takie tam), widok na Wisłę...
Wyjechaliśmy na górę pod Mostem Gdański, gdzie przedostaliśmy się na drugą stronę. Ze zdziwieniem odnotowałam fakt, iż po drugiej stronie ogrodzono "terenowy" podjazd... ale już został wyjeżdżony drugi, w miejscu zakończenia płotka ;)
Podjechaliśmy do Centrum Sportu, żeby popatrzeć na zawody XC. Ale ponieważ strasznie długo wybieraliśmy się z domu, to trafiliśmy na samą końcówkę. Chyba kończyło M3, M4 już było w całkiem zaawansowanym stadium a M5 zaczynało. Niestety, nie dało się zbytnio popatrzeć na zmagania w terenie bo dostępny dla widzów obszar był na całkiem płaskim :(
Popatrzyliśmy chwilkę, po czym ruszyliśmy tyłki na drugą stronę ulicy, do Parku Kępa Potocka, zobaczyć co się dzieje na Pikniku Olimpijskim. Prawdę mówiąc... nuda. Impreza bardziej pod kątem dzieci więc nie było zbytnio na czym się zatrzymać. Przystanęliśmy w zasadzie w dwóch miejscach. Przy grillu ;) Opędzlowaliśmy pysznego grillowanego kuraka, oraz przy namiocie PZKOL. Pokręciłam chwilę na ostrym (na trenażerze). Niestety, wszystkie rowery gdzie były normalne pedały albo noski były albo okupowane albo za wielkie. Jedyny dostępny był z pedałami zatrzaskowymi. Moje butki z blokami MTB kompletnie się na tym nie trzymały więc nie miałam za bardzo możliwości mocniej pokręcić. Trudno.
Odpuściłam ostre i zważyłam rower, bo stała tam waga :D
Rower w wersji maratonowej waży 13,08 kg. Dużo :) Chyba trzeba pomyśleć o odchudzeniu... się. Bo to taniej niż odchudzić rower. :)
W wersji "light" (tzn bez licznika, Garmina, pompki, picia, torebki podsiodłowej... i takie tam), równo kilogram mniej.
Do domku wróciliśmy zygzakując, zahaczając o Al. Ujazdowskie. Chciałam nawet wracać przez Wilanów ale odpuściliśmy sobie bo raz - że kilometraż się zrobił trochę duży jak na lajtową wycieczkę przed maratonem a dwa, że zbierało się na deszcz (który w końcu jednak nie spadł).
KOZW (klasyfikacja odczuwalnego zadowolenia z wycieczki): 10 :)
Wycieczka bardzo udana. Przetestowaliśmy osławioną ścieżkę nad Wisłą. Jadąc tamtędy pomyślałam sobie: prawdopodobieństwo spotkania Che: 85%.
Nie ujechaliśmy daleko, gdy faktycznie - z naprzeciwka, z komarami w zębach (chociaż bez browara) pojawiła się Che. Zdążyłam jej tylko krzyknąć "CzE!" :) Ale chyba nie usłyszała, bo następnego dnia po Mazovii narzekała, że ją olałam na tej ścieżce ;)
Ścieżka jest świetna, fajna nawierzchnia, trochę falisto, przyjemny cień, fajne zalewowe klimaty (jakieś pozwalane drzewa obok i takie tam), widok na Wisłę...
Wyjechaliśmy na górę pod Mostem Gdański, gdzie przedostaliśmy się na drugą stronę. Ze zdziwieniem odnotowałam fakt, iż po drugiej stronie ogrodzono "terenowy" podjazd... ale już został wyjeżdżony drugi, w miejscu zakończenia płotka ;)
Podjechaliśmy do Centrum Sportu, żeby popatrzeć na zawody XC. Ale ponieważ strasznie długo wybieraliśmy się z domu, to trafiliśmy na samą końcówkę. Chyba kończyło M3, M4 już było w całkiem zaawansowanym stadium a M5 zaczynało. Niestety, nie dało się zbytnio popatrzeć na zmagania w terenie bo dostępny dla widzów obszar był na całkiem płaskim :(
Popatrzyliśmy chwilkę, po czym ruszyliśmy tyłki na drugą stronę ulicy, do Parku Kępa Potocka, zobaczyć co się dzieje na Pikniku Olimpijskim. Prawdę mówiąc... nuda. Impreza bardziej pod kątem dzieci więc nie było zbytnio na czym się zatrzymać. Przystanęliśmy w zasadzie w dwóch miejscach. Przy grillu ;) Opędzlowaliśmy pysznego grillowanego kuraka, oraz przy namiocie PZKOL. Pokręciłam chwilę na ostrym (na trenażerze). Niestety, wszystkie rowery gdzie były normalne pedały albo noski były albo okupowane albo za wielkie. Jedyny dostępny był z pedałami zatrzaskowymi. Moje butki z blokami MTB kompletnie się na tym nie trzymały więc nie miałam za bardzo możliwości mocniej pokręcić. Trudno.
Odpuściłam ostre i zważyłam rower, bo stała tam waga :D
Rower w wersji maratonowej waży 13,08 kg. Dużo :) Chyba trzeba pomyśleć o odchudzeniu... się. Bo to taniej niż odchudzić rower. :)
W wersji "light" (tzn bez licznika, Garmina, pompki, picia, torebki podsiodłowej... i takie tam), równo kilogram mniej.
Do domku wróciliśmy zygzakując, zahaczając o Al. Ujazdowskie. Chciałam nawet wracać przez Wilanów ale odpuściliśmy sobie bo raz - że kilometraż się zrobił trochę duży jak na lajtową wycieczkę przed maratonem a dwa, że zbierało się na deszcz (który w końcu jednak nie spadł).
KOZW (klasyfikacja odczuwalnego zadowolenia z wycieczki): 10 :)
pompujemy
Piątek, 10 czerwca 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:10 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie udało mi się zrobić ostatnio wszystkich pompek w ostatniej serii więc muszę cykl zacząć od początku.
5 + 6 + 4 + 4 + 15
5 + 6 + 4 + 4 + 15
spidowanie pod wiatr
Piątek, 10 czerwca 2011 Kategoria dojazdy, trening
Km: | 33.16 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:32 | km/h: | 21.63 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 163163 ( 90%) | HRavg | 129( 71%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Co za fantastyczna aura! Chłodno, cudownie! W sam raz na rower. Dzisiaj mi się tak fajnie jeździło, że nawet wmordewind podczas treningu mi nie przeszkadzał (jeździłam po Przyczółkowej w tę i nazad więc raz miałam wplecywind a raz wmordewind). A poza tym wyciągnęłam 46 km/h podczas pierwszego sprintu i zabrakło mi przełożeń ;) Ale to dlatego, że nie umiem na stojąco jechać z wysoką kadencją. Muszę to poćwiczyć :)
Wszystkie sprinty na stojąco, tym razem nie spaliłam sobie mięśni nad kolanami. Poprzednio zrobiłam tylko ostatni sprint na stojąco i myślałam, że padnę trupem potem. Tym razem po pierwszym sprincie, kiedy kolana mnie zapiekły, każdy kolejny już był bezproblemowy (może kolana przyjęły pierwszy szok i się uspokoiły).
W Kabatach wykorzystałam fakt, że podejrzana pogoda wypłoszyła spacerowiczów i - korzystając z tego, że nikt mnie nie widzi - spróbowałam podciągnąć się na drążku na ścieżce zdrowia. Jest dobrze. Do tej pory nie udawało mi się nawet zgiąć rąk. Tym razem podciągnęłam się prawie do kąta prostego w łokciach, co jak na mnie jest gigantycznym wyczynem.
Wracałam do chaty z wielkim bananem na twarzy, mimo tego, że z Kabat miałam pod wiatr. Złapałam w zęby chyba wszystkie okoliczne owady ;)
kadencja 81/117
KOW: 6 (552)
Wszystkie sprinty na stojąco, tym razem nie spaliłam sobie mięśni nad kolanami. Poprzednio zrobiłam tylko ostatni sprint na stojąco i myślałam, że padnę trupem potem. Tym razem po pierwszym sprincie, kiedy kolana mnie zapiekły, każdy kolejny już był bezproblemowy (może kolana przyjęły pierwszy szok i się uspokoiły).
W Kabatach wykorzystałam fakt, że podejrzana pogoda wypłoszyła spacerowiczów i - korzystając z tego, że nikt mnie nie widzi - spróbowałam podciągnąć się na drążku na ścieżce zdrowia. Jest dobrze. Do tej pory nie udawało mi się nawet zgiąć rąk. Tym razem podciągnęłam się prawie do kąta prostego w łokciach, co jak na mnie jest gigantycznym wyczynem.
Wracałam do chaty z wielkim bananem na twarzy, mimo tego, że z Kabat miałam pod wiatr. Złapałam w zęby chyba wszystkie okoliczne owady ;)
kadencja 81/117
KOW: 6 (552)
siłowanie na śniadanie
Piątek, 10 czerwca 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 9.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:30 | km/h: | 18.80 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 151151 ( 83%) | HRavg | 126( 70%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uhaaaa, ale rześko! No... mówili, że ma spaść temperatura, ale żeby aż tak? Ale w sumie to super, 13 stopni w prawie połowie czerwca ;) Akurat na rower.
Gdyby tylko tak nie wiałoooo!!!! Jadąc do pracy miałam wrażenie, że nawet piesi są szybsi ode mnie... i weź tu pilnuj niskiego tętna przy takim wmordewindzie.
Gdyby tylko tak nie wiałoooo!!!! Jadąc do pracy miałam wrażenie, że nawet piesi są szybsi ode mnie... i weź tu pilnuj niskiego tętna przy takim wmordewindzie.