Mazovia MTB Rawa-SPA
Niedziela, 12 czerwca 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 48.00 | Km teren: | 42.00 | Czas: | 02:14 | km/h: | 21.49 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 174174 ( 96%) | HRavg | 161( 89%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jakoś szybko nam się dojechało do Rawy. Prosta, fajna droga, bez utrudnień. Znalezienie miasteczka maratonowego i zaparkowanie też bez problemu. Dlatego jesteśmy wyszykowani godzinę przed startem. Objadam Krzyśka z banana a w ramach bonusa dostaję od niego jakiś żel Nutrenda na trasę.
Przez mikrofon zapowiadają, że dzisiaj gościem na Mazovii będzie Paula Gorycka. Mam nadzieję, że pojedzie Giga bo inaczej będę miała nędzny rating w open ;)
Idąc do sektorów spotykamy Krzycha, który wreszcie raczył zejść na niziny i odwiedzić Mazovię (tylko Golonka i Golonka... a schabowy gdzie?). Dobrze, jest nas z teamu co najmniej trójka dzisiaj, wpadnie trochę punktów drużynowych.
W moim sektorze (6) dzisiaj dość luźno, ale przerażenie ogarnia, jak się patrzy na piątkę. Dzikie tłumy, do tego stopnia, że ludzie nie mieszczą się w sektorze i część stoi poza barierką. Rozmawiam z jakimś gościem, bo zainteresowały mnie jego pancerzyki (ciekawe takie, kolorowe, koraliki, ładny bajer). Z kolei on wypytuje o Garmina. Gawędzimy chwilkę. W międzyczasie macha mi Tomek idąc do swojego sektora. Marek cyka nam kilka fotek i ucieka szukać Krzycha. Nie widzę go już potem, dopiero po maratonie. Jeszcze pozdrawia mnie gdzieś z boku Ela, która startuje z mojego sektora.
Nie lubię czekać na start. Tętno mi zawsze przed startem skacze do poziomu wyższego niż na wczorajszej wycieczce rowerowej :) Stoję w miarę z przodu, bo chcę dogonić dzisiaj piąty sektor. Zależy mi na dogonieniu Krzyśka i mojej bezpośredniej rywalki Doroty.
Może by tak jeszcze coś wszamać przed startem?
E... lepiej nie, bo to śmierdzi
Chwila skupienia
To nie mój kucyk, przysięgam!
Gdy jest ogłoszony start i przychodzi pora na sektor piąty, nasz sektor próbuje się przesunąć tradycyjnie do przodu, ale się musi powstrzymać bo piąty sektor jeszcze wchodzi z boku między barierki.
Wreszcie start. Na początku kawałek asfaltu, wyprzedzam prawie wszystkich z mojego sektora, którzy byli przede mną.
Idzie... idzie...!
I... poszła!
Zostaje tylko z przodu silna grupka 5 chłopaków, którym staram się trzymać na kole. Jednak chyba przesadziłam ze startem bo po chwili odpadam i kawałek mojego sektora mnie dogania.
Dzisiaj jakoś po drodze nie widzę znajomych koszulek. Hm. Pozmieniali sektory, czy co? Jest to całkiem prawdopodobne. Ja w każdym razie muszę sporo punktów sektorowych dzisiaj nazbierać, żeby móc startować na kolejnym maratonie z piątki. Kto by pomyślał, że będę kiedykolwiek o to zabiegać.
Odpoczywam trochę po postartowym sprincie i zaczynam odrabiać stratę, wyprzedzam sporo osób. Przez jakiś czas mam nadzieję, że jednak dogonię piąty sektor. Nawet przez chwilę wydaje mi się, że widzę z przodu Krzyśka. Doganiam go, ale to nie Krzysiek.
Trasa, dobrze określona przez kogoś z forum Mazovii. Podjazdy płasko-długie. Trasa płaska, mało techniczna. W sumie dość nieurozmaicona. Piachy, szutry, łąki. Najbardziej nie lubię tych łąk. Zaschnięte błotne muldy i potworna trzęsiawka. Nie umiem po czymś takim szybko jechać :(
Na pierwszym bufecie korzystam, że nie ma tłoku i łapię butelkę wody, wychłeptuję ją od razu.
Pić!
Gdzieś na trasie postanawiam sobie urozmaicić wyścig zaliczając kąpiel błotną. Próbuję ominąć niedużą błotnistą kałużę, ale koło osuwa się na mokrej trawie w koleinie obok. Ryms, całym impetem centralnie w błoto. Cały prawy bok usyfiony. Ramię, dłoń, biodro, cała noga. Mijający mnie bikerzy pytają, czy wszystko OK. Chwila kontroli, nie, nic się poważnego nie stało, ale niewygodnie jest jechać z chrupiącymi grudkami błota pomiędzy rękawiczką i palcami a chwytem kierownicy. Nie ma jak tego wytrzepać bo wilgotne błoto się tak łatwo nie wytrzepuje. Trzeba będzie poczekać aż wyschnie. Po jakimś czasie się orientuję, że mam obdrapany łokieć, ale to nic. Gorzej, że pewnie co najmniej minuta w plecy.
Po tej wywrotce, znowu dostaję kopa i w szale adrenaliny wyprzedzam.
Do pewnego momentu sądzę, że zaliczyłam największą kałużę na trasie, ale okazuje się, że jednak nie. Po drodze jest jedno większe błotko na całą szerokość trasy. Można by je przejechać, ale większość bikerów przede mną już złazi z rowerów, więc ja też jestem zmuszona przeprowadzić.
Niestety, nie na długo mi adrenaliny poglebowej. Gdzieś po 35 kilometrze odcina mi prąd. W dodatku w jednym miejscu, gdzie oznaczenie leżało na ziemi (być może ktoś je zerwał, być może wiatr), nie zauważam go i zamiast pojechać na rozstaju w lewo pod górkę, jadę prosto. Orientuje się szybko, że źle pojechałam, ale kolejne cenne chwile stracone.
Jedna ścieżka zarośnięta mocno po obu stronach młodymi brzózkami. W ramach pakietu Rawa-SPA, oprócz kąpieli błotnej organizator dostarczył również masaż witkami brzozowymi. :) Tylko sauny nie ma.
Dalej trochę się wlokę przez jakiś czas, ale w końcu przypominam sobie, że mam żel od Krzyśka. Wsysam go i po kilku kolejnych kilometrach zaczyna mi się lepiej jechać. Pod koniec trasy jeszcze zaliczamy fajny, nawet dość długi singielek, wyraźnie przygotowany przez chłopców downhillowców, bo są rampy, hopki i takie tam. Niestety, nie daje się go płynnie przebyć bo przede mną rowerzyści trochę marudzą :(
Okazuje się jednak, że trochę chyba za późno ten żel bo trasa nagle wraca w miejsce, gdzie odbiliśmy w miasteczka w las. Znaczy się do mety już niedaleko. Ostatnie kilometry jadę na maksa. Tu juz jest mało terenu a więcej szutrów, asfaltu i... ścieżka rowerowa.
W końcu wjeżdżam na metę, gdzie dopinguje mnie już Krzysiek, który przyjechał chwile przede mną. Sektory dzisiaj miały małe odległości pomiędzy startami więc tracę nadzieję, że go objechałam.
Niezawodolona
Spotykamy Marka, chwilę guzdramy się przy aucie.
W którymś momencie, ale już nie wiem dokładnie w którym, widzę wjeżdżającą na metę Che. Podczas finiszu wymienia się uprzejmościami z towarzyszącym jej bikerem ;)
Potem idziemy do biura zawodów. Niestety, coś nie bangla z wynikami. Nie ma części wyników, między innymi moich i Krzyśka. Pani z biura informuje, że część zawodników nie przejechała prawidłowo trasy, ale trwa wyjaśnianie.
Przy biurze zawodów poznaję Bikergonię, ale nie bardzo jestem komunikatywna bo trochę mnie niepokoi kwestia braku wyników.
No to nic, czekamy. Marek z Krzyśkiem idą umyć rowery. Ja idę pod prysznic bo jestem cała w błocie. Po drodze spotykam jakiegoś łysego typa ;) który pyta się jak poszło. Okazuje się, że to Arek. Nie poznałam go, bo zawsze coś ma na głowie a tym razem nic ;)
Prysznic jest ekstraeksluzywnym dalszym ciągiem Rawa-SPA. Jest koedukacyjny. Brak ciepłej wody a zimna woda jest tak zimna, że aż trzaska szkliwo na zębach. Ja jednak muszę się umyć bo Marek mnie będzie wlókł do domu za samochodem ;) Sauna, co ciekawe, też jest, niestety – zamknięta.
Po zniesieniu tortur w postaci lodowatych biczy wodnych, rozmawiam w szatni z dwoma dziewczynami. Pytam się o wyniki. Jedna, młoda, drobna laska mówi, że wygrała Mega z czasem 1:47 cośtam. No... nie powiem, ładny wynik.
Potem idę jeszcze raz do biura zawodów. Krzyśka wynik już jest, dojechał w 02:11:09. Mnie nadal nie ma, ale trwa sprawdzanie. Kilka minut czekania i dowiaduję się, że mam 02:13:46.
Jeszcze gdzieś w międzyczasie natrafiamy na Krzycha. On przyjechał sporo po nas, co mnie nieco dziwi. Dostaję poza tym esa z gratulacjami za czas od Tomka, którego też jakimś cudem objechałam. Ja rozumiem, poprzednio miał awarię, ale wymiana esemesów wyjaśnia, że nie miał żadnej awarii tym razem. Aż mi dziwnie, bo on z naszej całej „najstarszej” ekipy jest najlepszy. Musi mieć po prostu słabszy dzień.
Po sprawdzeniu wyników dobijamy się do bufetu. Ciasto się skończyło a izotonik jest ... wodą która leżała koło izotonika. Na szczęście ciasta po chwili jeszcze miła pani dokraja. Obżeramy się ciastem i otwieramy piwko, które przetrwało trudy podróży i kilka godzin leżenia w aucie na słońcu. Było w torbie termicznej, dobrze pozawijane w różne rzeczy i jest przyjemnie chłodne.
Po chwili dołącza do nas Arek i Che oraz Cons. Chwilkę sobie siedzimy, Che narzeka na ciepłe piwo Mazoviowe więc dostaje od nas chłodnego Żubra. Po czym oddala się na dekorację bo znowu zaliczyła podium.
W sumie to jestem niezadowolona. Krzysiek już za pierwszym podejściem zniweczył jeden z moich celów na sezon. Ale trudno, będę się starała go objechać w kolejnych zawodach. W końcu chodzi o to żeby gonić króliczka ;) Z pozycji w kategorii też jestem niezadowolona (6).
Po zawodach dowiaduję się, że Olaf też startował, ale się nie widzieliśmy. Fajnie, będzie dużo punktów dla teamu tym razem :)
W domu, kolejnego dnia, sprawdzam wyniki. Przy okazji okazuje się, jaki ze mnie matoł. Ta laska, z którą rozmawiałam w szatni po maratonie to była Paula Gorycka. Ale cóż w sumie to nie znam jej twarzy więc nie mogę do siebie mieć pretensji, że jej nie rozpoznałam.
Moja bezpośrednia rywalka do 3 miejsca nie jechała tego maratonu. Ma napisane „wycof.” A poza tym ma z niewiadomego powodu wpisany 7 sektor (?).
48 km (według organizatora 52 km), 02:13:46
Open: 19/38, rating dość niski – z powodów oczywistych
K3: 6/10, rating najwyższy z dotychczasowych
Awans do piątego sektora, uf.
Jako team awansowaliśmy na 69 miejsce :)
Po ochłonięciu dochodzę do wniosku, że jednak jestem zadowolona. Najlepsza moja średnia prędkość jak dotąd. Poza tym awans do piątki.
kadencja 81/124
KOW: 8 (1072)
Edit 14.06.2011
Piszą na forum Mazovii, że sporo osób wczoraj skróciło (nieświadomie) dystans. Było źle oznakowane w jakimśtam miejscu. Najpierw powinien być odjazd w prawo i ominięcie jakiejśtam ściezki łukiem a potem powrót na tę ścieżkę. Jeśli ktoś przegapił oznaczenie w prawo to mógł pojechać tą ścieżką po czym trafić na kolejne oznaczenia już po tym ominięciu. To ominięcie ponoć prowadziło downhillowym singletrackiem, którym jechałam więc wygląda na to, że nic nie ścięłam na trasie. Zresztą z porównania tracka z forum, który ponoć jest z prawidłowej trasy z moim też wynika, że pojechałam dobrze.
Przez mikrofon zapowiadają, że dzisiaj gościem na Mazovii będzie Paula Gorycka. Mam nadzieję, że pojedzie Giga bo inaczej będę miała nędzny rating w open ;)
Idąc do sektorów spotykamy Krzycha, który wreszcie raczył zejść na niziny i odwiedzić Mazovię (tylko Golonka i Golonka... a schabowy gdzie?). Dobrze, jest nas z teamu co najmniej trójka dzisiaj, wpadnie trochę punktów drużynowych.
W moim sektorze (6) dzisiaj dość luźno, ale przerażenie ogarnia, jak się patrzy na piątkę. Dzikie tłumy, do tego stopnia, że ludzie nie mieszczą się w sektorze i część stoi poza barierką. Rozmawiam z jakimś gościem, bo zainteresowały mnie jego pancerzyki (ciekawe takie, kolorowe, koraliki, ładny bajer). Z kolei on wypytuje o Garmina. Gawędzimy chwilkę. W międzyczasie macha mi Tomek idąc do swojego sektora. Marek cyka nam kilka fotek i ucieka szukać Krzycha. Nie widzę go już potem, dopiero po maratonie. Jeszcze pozdrawia mnie gdzieś z boku Ela, która startuje z mojego sektora.
Nie lubię czekać na start. Tętno mi zawsze przed startem skacze do poziomu wyższego niż na wczorajszej wycieczce rowerowej :) Stoję w miarę z przodu, bo chcę dogonić dzisiaj piąty sektor. Zależy mi na dogonieniu Krzyśka i mojej bezpośredniej rywalki Doroty.
Może by tak jeszcze coś wszamać przed startem?
E... lepiej nie, bo to śmierdzi
Chwila skupienia
To nie mój kucyk, przysięgam!
Gdy jest ogłoszony start i przychodzi pora na sektor piąty, nasz sektor próbuje się przesunąć tradycyjnie do przodu, ale się musi powstrzymać bo piąty sektor jeszcze wchodzi z boku między barierki.
Wreszcie start. Na początku kawałek asfaltu, wyprzedzam prawie wszystkich z mojego sektora, którzy byli przede mną.
Idzie... idzie...!
I... poszła!
Zostaje tylko z przodu silna grupka 5 chłopaków, którym staram się trzymać na kole. Jednak chyba przesadziłam ze startem bo po chwili odpadam i kawałek mojego sektora mnie dogania.
Dzisiaj jakoś po drodze nie widzę znajomych koszulek. Hm. Pozmieniali sektory, czy co? Jest to całkiem prawdopodobne. Ja w każdym razie muszę sporo punktów sektorowych dzisiaj nazbierać, żeby móc startować na kolejnym maratonie z piątki. Kto by pomyślał, że będę kiedykolwiek o to zabiegać.
Odpoczywam trochę po postartowym sprincie i zaczynam odrabiać stratę, wyprzedzam sporo osób. Przez jakiś czas mam nadzieję, że jednak dogonię piąty sektor. Nawet przez chwilę wydaje mi się, że widzę z przodu Krzyśka. Doganiam go, ale to nie Krzysiek.
Trasa, dobrze określona przez kogoś z forum Mazovii. Podjazdy płasko-długie. Trasa płaska, mało techniczna. W sumie dość nieurozmaicona. Piachy, szutry, łąki. Najbardziej nie lubię tych łąk. Zaschnięte błotne muldy i potworna trzęsiawka. Nie umiem po czymś takim szybko jechać :(
Na pierwszym bufecie korzystam, że nie ma tłoku i łapię butelkę wody, wychłeptuję ją od razu.
Pić!
Gdzieś na trasie postanawiam sobie urozmaicić wyścig zaliczając kąpiel błotną. Próbuję ominąć niedużą błotnistą kałużę, ale koło osuwa się na mokrej trawie w koleinie obok. Ryms, całym impetem centralnie w błoto. Cały prawy bok usyfiony. Ramię, dłoń, biodro, cała noga. Mijający mnie bikerzy pytają, czy wszystko OK. Chwila kontroli, nie, nic się poważnego nie stało, ale niewygodnie jest jechać z chrupiącymi grudkami błota pomiędzy rękawiczką i palcami a chwytem kierownicy. Nie ma jak tego wytrzepać bo wilgotne błoto się tak łatwo nie wytrzepuje. Trzeba będzie poczekać aż wyschnie. Po jakimś czasie się orientuję, że mam obdrapany łokieć, ale to nic. Gorzej, że pewnie co najmniej minuta w plecy.
Po tej wywrotce, znowu dostaję kopa i w szale adrenaliny wyprzedzam.
Do pewnego momentu sądzę, że zaliczyłam największą kałużę na trasie, ale okazuje się, że jednak nie. Po drodze jest jedno większe błotko na całą szerokość trasy. Można by je przejechać, ale większość bikerów przede mną już złazi z rowerów, więc ja też jestem zmuszona przeprowadzić.
Niestety, nie na długo mi adrenaliny poglebowej. Gdzieś po 35 kilometrze odcina mi prąd. W dodatku w jednym miejscu, gdzie oznaczenie leżało na ziemi (być może ktoś je zerwał, być może wiatr), nie zauważam go i zamiast pojechać na rozstaju w lewo pod górkę, jadę prosto. Orientuje się szybko, że źle pojechałam, ale kolejne cenne chwile stracone.
Jedna ścieżka zarośnięta mocno po obu stronach młodymi brzózkami. W ramach pakietu Rawa-SPA, oprócz kąpieli błotnej organizator dostarczył również masaż witkami brzozowymi. :) Tylko sauny nie ma.
Dalej trochę się wlokę przez jakiś czas, ale w końcu przypominam sobie, że mam żel od Krzyśka. Wsysam go i po kilku kolejnych kilometrach zaczyna mi się lepiej jechać. Pod koniec trasy jeszcze zaliczamy fajny, nawet dość długi singielek, wyraźnie przygotowany przez chłopców downhillowców, bo są rampy, hopki i takie tam. Niestety, nie daje się go płynnie przebyć bo przede mną rowerzyści trochę marudzą :(
Okazuje się jednak, że trochę chyba za późno ten żel bo trasa nagle wraca w miejsce, gdzie odbiliśmy w miasteczka w las. Znaczy się do mety już niedaleko. Ostatnie kilometry jadę na maksa. Tu juz jest mało terenu a więcej szutrów, asfaltu i... ścieżka rowerowa.
W końcu wjeżdżam na metę, gdzie dopinguje mnie już Krzysiek, który przyjechał chwile przede mną. Sektory dzisiaj miały małe odległości pomiędzy startami więc tracę nadzieję, że go objechałam.
Niezawodolona
Spotykamy Marka, chwilę guzdramy się przy aucie.
W którymś momencie, ale już nie wiem dokładnie w którym, widzę wjeżdżającą na metę Che. Podczas finiszu wymienia się uprzejmościami z towarzyszącym jej bikerem ;)
Potem idziemy do biura zawodów. Niestety, coś nie bangla z wynikami. Nie ma części wyników, między innymi moich i Krzyśka. Pani z biura informuje, że część zawodników nie przejechała prawidłowo trasy, ale trwa wyjaśnianie.
Przy biurze zawodów poznaję Bikergonię, ale nie bardzo jestem komunikatywna bo trochę mnie niepokoi kwestia braku wyników.
No to nic, czekamy. Marek z Krzyśkiem idą umyć rowery. Ja idę pod prysznic bo jestem cała w błocie. Po drodze spotykam jakiegoś łysego typa ;) który pyta się jak poszło. Okazuje się, że to Arek. Nie poznałam go, bo zawsze coś ma na głowie a tym razem nic ;)
Prysznic jest ekstraeksluzywnym dalszym ciągiem Rawa-SPA. Jest koedukacyjny. Brak ciepłej wody a zimna woda jest tak zimna, że aż trzaska szkliwo na zębach. Ja jednak muszę się umyć bo Marek mnie będzie wlókł do domu za samochodem ;) Sauna, co ciekawe, też jest, niestety – zamknięta.
Po zniesieniu tortur w postaci lodowatych biczy wodnych, rozmawiam w szatni z dwoma dziewczynami. Pytam się o wyniki. Jedna, młoda, drobna laska mówi, że wygrała Mega z czasem 1:47 cośtam. No... nie powiem, ładny wynik.
Potem idę jeszcze raz do biura zawodów. Krzyśka wynik już jest, dojechał w 02:11:09. Mnie nadal nie ma, ale trwa sprawdzanie. Kilka minut czekania i dowiaduję się, że mam 02:13:46.
Jeszcze gdzieś w międzyczasie natrafiamy na Krzycha. On przyjechał sporo po nas, co mnie nieco dziwi. Dostaję poza tym esa z gratulacjami za czas od Tomka, którego też jakimś cudem objechałam. Ja rozumiem, poprzednio miał awarię, ale wymiana esemesów wyjaśnia, że nie miał żadnej awarii tym razem. Aż mi dziwnie, bo on z naszej całej „najstarszej” ekipy jest najlepszy. Musi mieć po prostu słabszy dzień.
Po sprawdzeniu wyników dobijamy się do bufetu. Ciasto się skończyło a izotonik jest ... wodą która leżała koło izotonika. Na szczęście ciasta po chwili jeszcze miła pani dokraja. Obżeramy się ciastem i otwieramy piwko, które przetrwało trudy podróży i kilka godzin leżenia w aucie na słońcu. Było w torbie termicznej, dobrze pozawijane w różne rzeczy i jest przyjemnie chłodne.
Po chwili dołącza do nas Arek i Che oraz Cons. Chwilkę sobie siedzimy, Che narzeka na ciepłe piwo Mazoviowe więc dostaje od nas chłodnego Żubra. Po czym oddala się na dekorację bo znowu zaliczyła podium.
W sumie to jestem niezadowolona. Krzysiek już za pierwszym podejściem zniweczył jeden z moich celów na sezon. Ale trudno, będę się starała go objechać w kolejnych zawodach. W końcu chodzi o to żeby gonić króliczka ;) Z pozycji w kategorii też jestem niezadowolona (6).
Po zawodach dowiaduję się, że Olaf też startował, ale się nie widzieliśmy. Fajnie, będzie dużo punktów dla teamu tym razem :)
W domu, kolejnego dnia, sprawdzam wyniki. Przy okazji okazuje się, jaki ze mnie matoł. Ta laska, z którą rozmawiałam w szatni po maratonie to była Paula Gorycka. Ale cóż w sumie to nie znam jej twarzy więc nie mogę do siebie mieć pretensji, że jej nie rozpoznałam.
Moja bezpośrednia rywalka do 3 miejsca nie jechała tego maratonu. Ma napisane „wycof.” A poza tym ma z niewiadomego powodu wpisany 7 sektor (?).
48 km (według organizatora 52 km), 02:13:46
Open: 19/38, rating dość niski – z powodów oczywistych
K3: 6/10, rating najwyższy z dotychczasowych
Awans do piątego sektora, uf.
Jako team awansowaliśmy na 69 miejsce :)
Po ochłonięciu dochodzę do wniosku, że jednak jestem zadowolona. Najlepsza moja średnia prędkość jak dotąd. Poza tym awans do piątki.
kadencja 81/124
KOW: 8 (1072)
Edit 14.06.2011
Piszą na forum Mazovii, że sporo osób wczoraj skróciło (nieświadomie) dystans. Było źle oznakowane w jakimśtam miejscu. Najpierw powinien być odjazd w prawo i ominięcie jakiejśtam ściezki łukiem a potem powrót na tę ścieżkę. Jeśli ktoś przegapił oznaczenie w prawo to mógł pojechać tą ścieżką po czym trafić na kolejne oznaczenia już po tym ominięciu. To ominięcie ponoć prowadziło downhillowym singletrackiem, którym jechałam więc wygląda na to, że nic nie ścięłam na trasie. Zresztą z porównania tracka z forum, który ponoć jest z prawidłowej trasy z moim też wynika, że pojechałam dobrze.
komentarze
No istotnie, prowadziłam pociąg, składając ofiarę z własnych płuc na moim przednim kole. Masakracja;)
Za mutanta DZIĘKUJĘ ;D:D:D
I za zimne piwko też;)) CheEvara - 08:31 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj
Za mutanta DZIĘKUJĘ ;D:D:D
I za zimne piwko też;)) CheEvara - 08:31 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj
ablababla, nie było tak źle jak opisujesz;), większość czasu albo goniłem Che (początek), albo przed nią uciekałem (środek), tylko kilka km Che prowadziła grupkę, ale dla mnie to było bardziej nadawanie tempa niż jazda na kole, a później goniłem ich (od singla w lesie) będąc jakieś 100-200-... metrów dalej.
a efekty dźwiękowe czego sobie wyobraziłeś? ppawel-removed - 21:37 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
a efekty dźwiękowe czego sobie wyobraziłeś? ppawel-removed - 21:37 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
No i teraz aż mi głupio się odezwać... po opublikowaniu zdjęć już wiem na pewno - to nie za Tobą się woziłem. Tamta babka miała jasne spodenki - a już na pewno tył spodenek był jasny...
Nic dziwnego, że Twoje utyskiwania na stan czystości ciucha i pogniecione koronki w rękawiczce wydały mi się nader przesadzonymi. :)
ppawel - tak, miałem na myśli Twój tekst - tak go zrozumiałem. I natychmiast zwizualizowałem oczyma duszy, łącznie z efektami dźwiękowymi. ablababla - 21:06 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Nic dziwnego, że Twoje utyskiwania na stan czystości ciucha i pogniecione koronki w rękawiczce wydały mi się nader przesadzonymi. :)
ppawel - tak, miałem na myśli Twój tekst - tak go zrozumiałem. I natychmiast zwizualizowałem oczyma duszy, łącznie z efektami dźwiękowymi. ablababla - 21:06 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
No i teraz aż mi głupio się odezwać... po opublikowaniu zdjęć już wiem na pewno - to nie za Tobą się woziłem. Tamta babka miała jasne spodenki - a już na pewno tył spodenek był jasny...
Nic dziwnego, że Twoje utyskiwania na stan czystości ciucha i pogniecione koronki w rękawiczce wydały mi się nader przesadzonymi. :)
ppawel - tak, miałem na myśli Twój tekst - tak go zrozumiałem. I natychmiast zwizualizowałem oczyma duszy, łącznie z efektami dźwiękowymi. ablababla - 21:06 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Nic dziwnego, że Twoje utyskiwania na stan czystości ciucha i pogniecione koronki w rękawiczce wydały mi się nader przesadzonymi. :)
ppawel - tak, miałem na myśli Twój tekst - tak go zrozumiałem. I natychmiast zwizualizowałem oczyma duszy, łącznie z efektami dźwiękowymi. ablababla - 21:06 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Typa?:) Brakowało mi jeszcze na pewno szluga w ustach i piwo VIP w dłoni ;)
Zetinho - 19:55 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Po małej analizie międzyczasów wychodzi mi, że to Tobie zawdzięczam koło od singla w lasku aż do Rawy. Jechałem w koszulce Discovery. Jeszcze raz dziękuję i jeszcze raz przepraszam, że nie miałem siły dać zmiany.
Z kolei jak czytałem na innym opisie inny pociąg prowadziła Che. Czuję umiarkowane zawstydzenie w imieniu całego rodu męskiego wobec takich faktów...
A tak przy okazji, to Twój śliczny biały strój nie był nawet w 10% tak ubłocony jak się Tobie zdawało :) ablababla - 14:44 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Z kolei jak czytałem na innym opisie inny pociąg prowadziła Che. Czuję umiarkowane zawstydzenie w imieniu całego rodu męskiego wobec takich faktów...
A tak przy okazji, to Twój śliczny biały strój nie był nawet w 10% tak ubłocony jak się Tobie zdawało :) ablababla - 14:44 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!