Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2011
Dystans całkowity: | 926.76 km (w terenie 254.00 km; 27.41%) |
Czas w ruchu: | 64:16 |
Średnia prędkość: | 17.14 km/h |
Maksymalna prędkość: | 40.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 165 (91 %) |
Suma kalorii: | 2425 kcal |
Liczba aktywności: | 45 |
Średnio na aktywność: | 26.48 km i 1h 25m |
Więcej statystyk |
do pracy
Piątek, 20 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 9.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | km/h: | 19.50 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 148148 ( 82%) | HRavg | 121( 67%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Uff... będzie dzisiaj niezła sauna, już to widzę. Wczoraj około 12 w nocy jeszcze było 20 stopni. Rano chyba z 18. Starałam się nie spocić za bardzo jadąc do pracy, ale to trudne, zwłaszcza jak wielka ciężarówka wyprzedza cię na żyletkę...
odpoczynek
Czwartek, 19 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 31.39 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:34 | km/h: | 20.04 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 128( 71%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj relaksik do pracy po wczorajszym ciężkim treningowym dniu. Jednak nie mogłam sobie podarować powrotu okrężną drogą przez Wilanów.
Pech ;) chciał, że w drodze powrotnej miałam wmordewind i... gościa na trekingu, który wsiadł mi na ambicję. Wyprzedził mnie najpierw po czym chyba nie wytrzymał naporu wiatru więc po jakimś czasie, jadąc stałym tempem, dopędziłam go. Potem ścigaliśmy się aż do Kabat, gdzie gość mi zniknął gdzieś...
Więc w sumie to miało być relaksowo a wyszło jak zwykle ;)
Po drodze znów widziałam bażanta. To ciekawe, bo aż do wczoraj nigdy nie widziałam "na żywo" bażanta a tu wot, dwa bażanty dzień po dniu. To jakiś znak...?
Pech ;) chciał, że w drodze powrotnej miałam wmordewind i... gościa na trekingu, który wsiadł mi na ambicję. Wyprzedził mnie najpierw po czym chyba nie wytrzymał naporu wiatru więc po jakimś czasie, jadąc stałym tempem, dopędziłam go. Potem ścigaliśmy się aż do Kabat, gdzie gość mi zniknął gdzieś...
Więc w sumie to miało być relaksowo a wyszło jak zwykle ;)
Po drodze znów widziałam bażanta. To ciekawe, bo aż do wczoraj nigdy nie widziałam "na żywo" bażanta a tu wot, dwa bażanty dzień po dniu. To jakiś znak...?
trochę spontan a trochę trening
Środa, 18 maja 2011 Kategoria ze zdjęciami, >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: | 52.38 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:25 | km/h: | 21.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj w planie dłuuuuugi trening z narastającym tempem. Postanowiłam zatem wrócić do domu szerokim objazdem. Trochę pokręciłam się spokojnie po standardowych okolicach tzn. Pl. Trzech Krzyży, Agrykola, Al. Ujazdowskie a potem odbiłam z Wilanowskiej w stronę Siekierek. Wał Zawadowski to fajny, dość długi jak na Warszawę, asfalt bez przeszkadzajek (około 7 km) i tam zrobiłam końcówkę treningu, z dwiema zawrotkami. Wróciłam przez okoliczne wioski.
A to Polska właśnie
Komarowe uroczysko
Widziałam po drodze bażanta. Całkiem nawet blisko. Jednak zanim do mojego mózgu dotarło, żeby mu cyknać fotkę, moje nogi popedałowały już całkiem daleko. Jak wróciłam, to bażant już zniknął w krzaczorach a Pani Bażantowa znikała w krzaczorach obok.
Więc zrobiłam tylko fotkę roweru. Bez bażantów ale za to z drzewem.
Tymczasem stuknęło mi 2000 kaemów w tym roku.
KOW: 4
obciążenie: 580
kadencja 83/111
A to Polska właśnie
Komarowe uroczysko
Widziałam po drodze bażanta. Całkiem nawet blisko. Jednak zanim do mojego mózgu dotarło, żeby mu cyknać fotkę, moje nogi popedałowały już całkiem daleko. Jak wróciłam, to bażant już zniknął w krzaczorach a Pani Bażantowa znikała w krzaczorach obok.
Więc zrobiłam tylko fotkę roweru. Bez bażantów ale za to z drzewem.
Tymczasem stuknęło mi 2000 kaemów w tym roku.
KOW: 4
obciążenie: 580
kadencja 83/111
Och, jak ja tego nie lubię!
Środa, 18 maja 2011 Kategoria trening siłowy, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie lubię tych ćwiczeń... zawsze tak trudno mi się do nich zabrać. Ale jak już się zmuszę, to potem mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku :)
Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby stabilizację przełożyć na "przed". Bo te dwa ćwiczenia na stabilizację są przeze mnie najbardziej znienawidzone i zawsze mnie kusi, żeby je sobie odpuścić. To był dobry pomysł, bo w ostatniej serii już miałam w myśli "hura, stabilizacji już nie muszę robić" a na koniec zostało najprzyjemniejsze ćwiczenie, czyli brzuszki.
Po ćwiczeniach jeszcze trochę rozciągania.
stabilizacja:
wypad z obciążeniem x5
pseudopompka na piłce rehabilitacyjnej x5
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
pompki 4x11
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x17
wiosłowanie na stojąco 4x20 (+2x2kg)
brzuszki ze skrętem 4x30
KOW: 5
obciążenie: 675
Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby stabilizację przełożyć na "przed". Bo te dwa ćwiczenia na stabilizację są przeze mnie najbardziej znienawidzone i zawsze mnie kusi, żeby je sobie odpuścić. To był dobry pomysł, bo w ostatniej serii już miałam w myśli "hura, stabilizacji już nie muszę robić" a na koniec zostało najprzyjemniejsze ćwiczenie, czyli brzuszki.
Po ćwiczeniach jeszcze trochę rozciągania.
stabilizacja:
wypad z obciążeniem x5
pseudopompka na piłce rehabilitacyjnej x5
przysiad z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
sprężyna (ściąganie do klatki piersiowej) 4x17
step z obciążeniem 4x20 (+2x2kg)
pompki 4x11
wspięcia na palcach bez obciążenia 4x17
wiosłowanie na stojąco 4x20 (+2x2kg)
brzuszki ze skrętem 4x30
KOW: 5
obciążenie: 675
do pracy
Środa, 18 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 9.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:31 | km/h: | 17.81 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 143143 ( 79%) | HRavg | 119( 66%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rano trochę ponuro ale ciepło. Jadę bez kurtki, hura! :) W ciągu dnia rozchmurza się, to dobrze bo miałam obawy, że będzie popołudniowy trening w deszczu...
WKK w krainie czarów
Wtorek, 17 maja 2011 Kategoria trening
Km: | 21.91 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 02:08 | km/h: | 10.27 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 162162 ( 90%) | HRavg | 124( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiejszy trening WKK zaczął się "rozbiegówką" po jakichś straszliwie zakazanych terenach Lasku Kabackiego. Nie sądziłam, że w Lasku Kabackim można się zgubić, ale już po kilku minutach krętych singletracków straciłam orientację. Trafiliśmy do jakiegoś straszliwego (straszliwego, jak na warunki Lasku Kabackiego, oczywiście) wąwozu (!). Straszliwego, bo Błażej przewlókł nas po jakichś arcytrudnych dla mnie zjazdach i podjazdach, po czym ja i jeszcze dwie osoby - przez chwilę zgubiliśmy się dokumentnie - bo zmarudziliśmy gdzieś po drodze i nagle znikła nam reszta grupy.
Potem było jeszcze straszniej :) Dzisiejsza rundka była w znanym miejscu ale po nowych ścieżkach. Jeden zjazd - wąską wyjeżdżoną "rynną" zakończoną drzewem i ostrym zakrętem - dla mnie nie do pokonania, choć większość osób sobie mniej lub bardziej radziła.
Pozostała część ścieżki wydawała się nie tak groźna, jednak adrenalina mnie strzelała przy każdym przejeździe lekko opadającym singletrackiem z potężnymi hopkami, gdyż mimo wystawienia tyłka maksymalnie do tyłu miałam wrażenie, że rower zamienił się w brykającego kucyka i lada moment wywali mnie przez kierownicę przy kolejnym nurkowaniu amora w dół. Po tej atrakcji króciutki singletrackowy dość stromy zjazd zakończony miską z piaskiem na zakręcie, gdzie również przednie koło próbowało zanurkować w piachu - też fajnie ;)
Końcówka pętli już na uspokojenie, niezbyt stromy podjazd z jednym wielgachnym korzeniem, który mnie jednak pokonał - nie odważyłam się przejechać przez to cholerstwo. Na szczęście nie ja jedna ;)
Fantastyczne miejsca, świetna pętelka, ogromne - jak na moje warunki - dawki adrenaliny... Przyznam, że dzisiejszy trening wykończył mnie psychicznie, ale było super.
Kat: S5
kadencja 71/117
KOW: 5
obciążenie: 640
Potem było jeszcze straszniej :) Dzisiejsza rundka była w znanym miejscu ale po nowych ścieżkach. Jeden zjazd - wąską wyjeżdżoną "rynną" zakończoną drzewem i ostrym zakrętem - dla mnie nie do pokonania, choć większość osób sobie mniej lub bardziej radziła.
Pozostała część ścieżki wydawała się nie tak groźna, jednak adrenalina mnie strzelała przy każdym przejeździe lekko opadającym singletrackiem z potężnymi hopkami, gdyż mimo wystawienia tyłka maksymalnie do tyłu miałam wrażenie, że rower zamienił się w brykającego kucyka i lada moment wywali mnie przez kierownicę przy kolejnym nurkowaniu amora w dół. Po tej atrakcji króciutki singletrackowy dość stromy zjazd zakończony miską z piaskiem na zakręcie, gdzie również przednie koło próbowało zanurkować w piachu - też fajnie ;)
Końcówka pętli już na uspokojenie, niezbyt stromy podjazd z jednym wielgachnym korzeniem, który mnie jednak pokonał - nie odważyłam się przejechać przez to cholerstwo. Na szczęście nie ja jedna ;)
Fantastyczne miejsca, świetna pętelka, ogromne - jak na moje warunki - dawki adrenaliny... Przyznam, że dzisiejszy trening wykończył mnie psychicznie, ale było super.
Kat: S5
kadencja 71/117
KOW: 5
obciążenie: 640
praca
Wtorek, 17 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 18.26 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:02 | km/h: | 17.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 142142 ( 78%) | HRavg | 113( 62%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zimno jakoś... i buro... aura za oknem wygląda, jakby miało padać. Ale nic to, nie pada teraz więc nawet jeśli się rozpada w trakcie mojego dojazdu do pracy albo przy powrocie to "po ptakach" ;) Gorzej, jak się rozpada na popołudniowy trening WKK. No nic, obaczym.
regeneracja
Poniedziałek, 16 maja 2011 Kategoria dojazdy
Km: | 18.37 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 18.68 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 150150 ( 83%) | HRavg | 124( 68%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Garmin pokazuje mi ostatnio jakieś dziwne ilości kaemów na dojeździe do pracy. Dotychczas było w obie strony około 18 km a od jakiegoś czasu pokazuje bliżej 16. Dziwo jakieś... droga się skurczyła czy koło urosło...?
Trochę się za bardzo wyletniłam jak na niecałe 10 stopni. Nie było mi co prawda strasznie zimno, ale lekkie coś na wierzchu by się przydało.
Coś ta wiosna nam strasznie kręci w tym roku. Najpierw przywaliła śniegiem a teraz nie chce się ociepilić... chociaż obiektywnie rzecz biorąc, dzisiejsze popołudniowe 15 stopni to aura, która najbardziej mi odpowiada na rower.
Siniec na biodrze po wywrotce w Legionowie ma się świetnie, kwitnąco wręcz, powiedziałabym. Wczoraj wieczorem odkryłam jeszcze kilka dodatkowych sińców :)
Trochę się za bardzo wyletniłam jak na niecałe 10 stopni. Nie było mi co prawda strasznie zimno, ale lekkie coś na wierzchu by się przydało.
Coś ta wiosna nam strasznie kręci w tym roku. Najpierw przywaliła śniegiem a teraz nie chce się ociepilić... chociaż obiektywnie rzecz biorąc, dzisiejsze popołudniowe 15 stopni to aura, która najbardziej mi odpowiada na rower.
Siniec na biodrze po wywrotce w Legionowie ma się świetnie, kwitnąco wręcz, powiedziałabym. Wczoraj wieczorem odkryłam jeszcze kilka dodatkowych sińców :)
Mazovia MTB Marathon Legionowo - i znów bez pudła
Niedziela, 15 maja 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 48.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:15 | km/h: | 21.33 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 176176 ( 97%) | HRavg | 165( 91%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dwa dni bez roweru... bez biegania... bez siłki... ani w ogóle bez większych wysiłków. No dzisiaj to po prostu moje nogi rwały się do jazdy. Postanowiłam objechać wszystkich. Nie wyszło mi to co prawda do końca ;) ale i tak było fajnie.
Wygląda na to, że coraz więcej mam znajomych rowerowych. Kilka osób dzisiaj przed startem podeszło do mnie, żeby się przywitać. Agnieszka z mężem, jedna laska z treningów WKK, której imienia nie pomnę, Arek. Spotkaliśmy z Markiem również Tomka, oczywiście nie mogło zabraknąć Krzyśka. Gdzieś w piątym sektorze Marek wypatrzył też Che. Nie ma chyba Olafa, chociaż miał się pojawić. Nie ma też Krzycha, który dzisiaj walczy u Golonki. Życzę mu, żeby wreszcie udało mu się dojechać bez awarii :)
Wczoraj byłam jakaś mocno zestresowana dzisiejszym startem, ale dzisiaj już na luzie. Tętno sporo niższe, niż przed kilkoma ostatnimi zawodami. Niestety, pada coraz mocniej. Ale przynajmniej jest ciepło. Nie mam wątpliwości, czy jechać "na krótko".
Wygląda na to, że frekwencja nie jest zbyt wielka, chyba aura wystraszyła niedzielnych Mazoviowiczów.
Jadę dzisiaj z 7 sektora, nie ma akurat w nim żadnej znajomej osoby.
Po starcie kręci mi się fajnie, gładko, ale nie do końca tak, jakbym chciała. Jednak tempo jest niezłe. Raczej wyprzedzam.
Trasa fajna, szybka. Mało asfaltu, trochę szutrów, dużo cudownych leśnych singletracków. Zwłaszcza urzekł mnie singletrack gdzieś już pod koniec dystansu, w postaci wijącej się, esowatej, wąskiej, zarośniętej krzaczorami ścieżki. Wprost przecudne miejsce.
Łapię nieco pietra, że zmyliłam trasę bo w pewnym momencie widzę, że robimy pętlę. Niedużą, ale pętlę. Reszta zawodników koło mnie nie wykazuje jednak oznak zdenerwowania, więc chyba tak ma być.
Potem jeszcze jedna pętla, większa, ale tu już zakładam z góry, że tak ma byc.
Trochę technicznych podjazdów, na jednym takim stromszym i usianym korzeniami, gdzieś z boku słyszę "Cześć Marta!". Nie poznaję po głosie, więc pytam kto to, bo już ten głos jest z tyłu. Okazuje się, że to Tomek. Potem na mecie wyjaśnia, że miał awarię - łańcuch spadł i się zakleszczył. Nie mógł go wyciągnąć. Jednak w tym momencie trochę się cieszę, że jestem przed nim ;) To oznacza, że doganiam piąty sektor :)
Niedługo potem felerny, a może wręcz przeciwnie, podjazd. Piaszczysty, korzenisty. Gość przede mną nie daje rady, zaczyna kręcić ósemki na zbyt niskim biegu. Krzyczę do niego "Jechać, jechać!", jednak on się zatrzymuje a ja nie zdążam wyhamować i zaliczam glebę na bok, centralnie biodrem na jakiś obrzydliwy, wystający, wielki, twardy korzeń. Biodro, łokieć, lewe kolano, ała. Trudno, wytaszczam rower z dziury i zaraz jest zjazd.
Napisałam, że podjazd felerny a może przeciwnie - felerny no bo się wywróciłam i trochę potłukłam. Jednak, chyba po tym dostaję zastrzyk adrenaliny bo nagle mam atak speeda. Olśniewa mnie i łapię FLOW.
Dalej już jedzie mi się wprost cudownie, ścieżka płynie, kaemy uciekają, wyprzedzam sporo osób.
Po drodze zaczepia mnie jakaś dziewczyna, Magda. Pyta, czy ja to ja ;) I pyta, czy znam Damiana. Chwilkę jedziemy razem, rozmawiając, potem gdzieś mi ucieka. Jednak po kilku kilometrach chyba ją mijam, złapała gumę.
Pada coraz bardziej, dobrze, że już niedaleko do mety. Chociaż w sumie ten deszczyk przyjemnie chłodzi w trakcie jazdy. Jadę dzisiaj na maksa, uda ledwo zipią, dodatkowe chłodzenie mile widziane.
Pod koniec blokuje mnie na łasze piachu rowerzystka, która zaraz potem próbuje się ze mną ścigać. O, niedoczekanie. Nie umiesz takiej małej łachy piachu przejechać to ja się nie dam wyprzedzić ;) Mijam ją, ale mnie goni. Wyprzedza mnie na jakimś podjeździe ale dochodzę ją na ostatnich kilometrach przed metą i wyprzedzam, nie ma tak dobrze ;) Wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika na asfalcie przed metą, ale on na ostatnich metrach włącza turbołydę i nagle wypruwa zza mnie tak szybko, że odpuszczam sobie gonienie go :)
Za metą stoję sobie chwilkę, gdy dojeżdża Tomek. Jest też Krzysiek, który przyjechał 3 minuty przede mną. Cholera, a miałam się mu nie dać dzisiaj :)
Marek niedługo potem do nas dołącza, z torbą z ciuchami na przebranie. Śmieje się ze mnie, bo jestem cała utytłana błotem :)
Bufet, altacet w sprayu na obite biodro, chwilkę gadamy. Idziemy z Tomkiem zobaczyć wyniki, ale jeszcze nas nie ma, dopiero ci, co 1:53 jechali :) Ale oglądam listę... nie ma żadnej dziewczyny na tej liście! Więc, mam może szanse na jakieś dobre miejsce w klasyfikacji :)
Rozstajemy się z Tomkiem i Krzyśkiem, Marek idzie umyć mój rower, ja idę umyć siebie :)
W międzyczasie przychodzi sms:
02:15:08, Open 17/33, K3 4/8. Znowu czwarta, a niech to.
Edit:
Awans do 6 sektora :)
O kurczę, w generalce przesunęłam się o 3 oczka do góry w open (12/360) i o oczko w K3 (2/25)
:D:D:D
KOW: 8
obciążenie: 1080
Wygląda na to, że coraz więcej mam znajomych rowerowych. Kilka osób dzisiaj przed startem podeszło do mnie, żeby się przywitać. Agnieszka z mężem, jedna laska z treningów WKK, której imienia nie pomnę, Arek. Spotkaliśmy z Markiem również Tomka, oczywiście nie mogło zabraknąć Krzyśka. Gdzieś w piątym sektorze Marek wypatrzył też Che. Nie ma chyba Olafa, chociaż miał się pojawić. Nie ma też Krzycha, który dzisiaj walczy u Golonki. Życzę mu, żeby wreszcie udało mu się dojechać bez awarii :)
Wczoraj byłam jakaś mocno zestresowana dzisiejszym startem, ale dzisiaj już na luzie. Tętno sporo niższe, niż przed kilkoma ostatnimi zawodami. Niestety, pada coraz mocniej. Ale przynajmniej jest ciepło. Nie mam wątpliwości, czy jechać "na krótko".
Wygląda na to, że frekwencja nie jest zbyt wielka, chyba aura wystraszyła niedzielnych Mazoviowiczów.
Jadę dzisiaj z 7 sektora, nie ma akurat w nim żadnej znajomej osoby.
Po starcie kręci mi się fajnie, gładko, ale nie do końca tak, jakbym chciała. Jednak tempo jest niezłe. Raczej wyprzedzam.
Trasa fajna, szybka. Mało asfaltu, trochę szutrów, dużo cudownych leśnych singletracków. Zwłaszcza urzekł mnie singletrack gdzieś już pod koniec dystansu, w postaci wijącej się, esowatej, wąskiej, zarośniętej krzaczorami ścieżki. Wprost przecudne miejsce.
Łapię nieco pietra, że zmyliłam trasę bo w pewnym momencie widzę, że robimy pętlę. Niedużą, ale pętlę. Reszta zawodników koło mnie nie wykazuje jednak oznak zdenerwowania, więc chyba tak ma być.
Potem jeszcze jedna pętla, większa, ale tu już zakładam z góry, że tak ma byc.
Trochę technicznych podjazdów, na jednym takim stromszym i usianym korzeniami, gdzieś z boku słyszę "Cześć Marta!". Nie poznaję po głosie, więc pytam kto to, bo już ten głos jest z tyłu. Okazuje się, że to Tomek. Potem na mecie wyjaśnia, że miał awarię - łańcuch spadł i się zakleszczył. Nie mógł go wyciągnąć. Jednak w tym momencie trochę się cieszę, że jestem przed nim ;) To oznacza, że doganiam piąty sektor :)
Niedługo potem felerny, a może wręcz przeciwnie, podjazd. Piaszczysty, korzenisty. Gość przede mną nie daje rady, zaczyna kręcić ósemki na zbyt niskim biegu. Krzyczę do niego "Jechać, jechać!", jednak on się zatrzymuje a ja nie zdążam wyhamować i zaliczam glebę na bok, centralnie biodrem na jakiś obrzydliwy, wystający, wielki, twardy korzeń. Biodro, łokieć, lewe kolano, ała. Trudno, wytaszczam rower z dziury i zaraz jest zjazd.
Napisałam, że podjazd felerny a może przeciwnie - felerny no bo się wywróciłam i trochę potłukłam. Jednak, chyba po tym dostaję zastrzyk adrenaliny bo nagle mam atak speeda. Olśniewa mnie i łapię FLOW.
Dalej już jedzie mi się wprost cudownie, ścieżka płynie, kaemy uciekają, wyprzedzam sporo osób.
Po drodze zaczepia mnie jakaś dziewczyna, Magda. Pyta, czy ja to ja ;) I pyta, czy znam Damiana. Chwilkę jedziemy razem, rozmawiając, potem gdzieś mi ucieka. Jednak po kilku kilometrach chyba ją mijam, złapała gumę.
Pada coraz bardziej, dobrze, że już niedaleko do mety. Chociaż w sumie ten deszczyk przyjemnie chłodzi w trakcie jazdy. Jadę dzisiaj na maksa, uda ledwo zipią, dodatkowe chłodzenie mile widziane.
Pod koniec blokuje mnie na łasze piachu rowerzystka, która zaraz potem próbuje się ze mną ścigać. O, niedoczekanie. Nie umiesz takiej małej łachy piachu przejechać to ja się nie dam wyprzedzić ;) Mijam ją, ale mnie goni. Wyprzedza mnie na jakimś podjeździe ale dochodzę ją na ostatnich kilometrach przed metą i wyprzedzam, nie ma tak dobrze ;) Wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika na asfalcie przed metą, ale on na ostatnich metrach włącza turbołydę i nagle wypruwa zza mnie tak szybko, że odpuszczam sobie gonienie go :)
Za metą stoję sobie chwilkę, gdy dojeżdża Tomek. Jest też Krzysiek, który przyjechał 3 minuty przede mną. Cholera, a miałam się mu nie dać dzisiaj :)
Marek niedługo potem do nas dołącza, z torbą z ciuchami na przebranie. Śmieje się ze mnie, bo jestem cała utytłana błotem :)
Bufet, altacet w sprayu na obite biodro, chwilkę gadamy. Idziemy z Tomkiem zobaczyć wyniki, ale jeszcze nas nie ma, dopiero ci, co 1:53 jechali :) Ale oglądam listę... nie ma żadnej dziewczyny na tej liście! Więc, mam może szanse na jakieś dobre miejsce w klasyfikacji :)
Rozstajemy się z Tomkiem i Krzyśkiem, Marek idzie umyć mój rower, ja idę umyć siebie :)
W międzyczasie przychodzi sms:
02:15:08, Open 17/33, K3 4/8. Znowu czwarta, a niech to.
Edit:
Awans do 6 sektora :)
O kurczę, w generalce przesunęłam się o 3 oczka do góry w open (12/360) i o oczko w K3 (2/25)
:D:D:D
KOW: 8
obciążenie: 1080
niechcący sobie trening zafundowałam
Czwartek, 12 maja 2011 Kategoria dojazdy, trening
Km: | 31.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:59 | km/h: | 15.89 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 160160 ( 88%) | HRavg | 126( 70%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miało dzisiaj być lajtowo ale z powodu mojej sklerozy zafundowałam sobie "akcent" w postaci bardzo szybkiej rundki z Kabat na Stokłosy i nazad bo zapomniałam zabrać nowego opakowania szczepionki na wizytę u alergologa ;)
Normalnie jadę do Kabat około 20 minut i tyleż nazad. Dzisiaj obróciłam Kabaty - Stokłosy - Kabaty z wejściem do chaty i zabraniem szczepionki w 32 minuty ;)
Po wczorajszych meszkach mam potworne swędzące czerwone plamy na nogach i rękach. Zużyłam chyba pół tubki fenistilu już i dalej swędzi... nie chce przestać. Co za cholerne jadowite stwory!
KOW: 4
obciążenie: 476
Normalnie jadę do Kabat około 20 minut i tyleż nazad. Dzisiaj obróciłam Kabaty - Stokłosy - Kabaty z wejściem do chaty i zabraniem szczepionki w 32 minuty ;)
Po wczorajszych meszkach mam potworne swędzące czerwone plamy na nogach i rękach. Zużyłam chyba pół tubki fenistilu już i dalej swędzi... nie chce przestać. Co za cholerne jadowite stwory!
KOW: 4
obciążenie: 476