klątwa zdjęta?
Piątek, 18 kwietnia 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 65.05 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:34 | km/h: | 25.34 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mój szanowny Małż dziś mnie po prostu wygonił na rower. Wrócił z pracy wcześniej (bo święta), czym mnie totalnie zaskoczył i jak położyłam Zająca na drzemkę, kazał mi iść na rower. "Miałaś iść na rower, coś mówiłaś... no to idź teraz". No, co miałam zrobić, poszłam, chociaż mi się nie chciało (jak codziennie ostatnio). Zresztą wreszcie dziś się zrobiło ciepło, aż szkoda byłoby nie skorzystać.
Zastanawiałam się, co by tu dziś pojeździć. Plan w tym tygodniu i tak rozwalony (3 dni laby po maratonie, w czwartek zamiast mocnego treningu - tylko dojazd do pracy). Dziś teoretycznie miało być lekkie 45 minut ale skoro nic nie robiłam przez kilka dni a w perspektywie mam jeszcze nic nie robienie przez świąteczny weekend, to postanowiłam coś pojechać.
Z tego cosia wyszło mi 65 km w lekkim s2 z przerywnikiem w postaci kilku siłowych podjazdów na Słomczyn Hill.
Przetestowałam też dziś klubowe ciuszki. Wow, nareszcie mam idealnie dopasowane spodenki. Dodałam nową warstwę opalenizny do tej zdobytej na treningu z Aribikiem, chociaż słonko lekko było zaćmione chmurami a i czasem poleciał szałerek.
W sumie fajnie mi się jeździło i wróciłam bardzo zadowolona. Może wreszcie ta klątwa rowerowstrętu została zdjęta?
Zastanawiałam się, co by tu dziś pojeździć. Plan w tym tygodniu i tak rozwalony (3 dni laby po maratonie, w czwartek zamiast mocnego treningu - tylko dojazd do pracy). Dziś teoretycznie miało być lekkie 45 minut ale skoro nic nie robiłam przez kilka dni a w perspektywie mam jeszcze nic nie robienie przez świąteczny weekend, to postanowiłam coś pojechać.
Z tego cosia wyszło mi 65 km w lekkim s2 z przerywnikiem w postaci kilku siłowych podjazdów na Słomczyn Hill.
Przetestowałam też dziś klubowe ciuszki. Wow, nareszcie mam idealnie dopasowane spodenki. Dodałam nową warstwę opalenizny do tej zdobytej na treningu z Aribikiem, chociaż słonko lekko było zaćmione chmurami a i czasem poleciał szałerek.
W sumie fajnie mi się jeździło i wróciłam bardzo zadowolona. Może wreszcie ta klątwa rowerowstrętu została zdjęta?
laba
Czwartek, 17 kwietnia 2014 Kategoria dojazdy
Km: | 19.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:00 | km/h: | 19.30 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po Daleszycach miało mi przejść ale nie przeszło. Mam mega kryzys, w ogóle nie mam ochoty na rower. Zrobiłam sobie trzy dni całkowitej laby a dziś tylko pojechałam rowerem do pracy, bo szkoda byłoby w tak piękną pogodę kisić się w ZTMie.
Powinnam dziś zrobić jakiś trening wreszcie ale mi się nie chce. Jutro ma być ciepło, może wieczorem wyskoczę lajtowo pokręcić a potem znów mnie czeka laba bo jedziemy do Teściów. Bez roweru.
Może taka przerwa od roweru wreszcie mi dobrze zrobi.
Powinnam dziś zrobić jakiś trening wreszcie ale mi się nie chce. Jutro ma być ciepło, może wieczorem wyskoczę lajtowo pokręcić a potem znów mnie czeka laba bo jedziemy do Teściów. Bez roweru.
Może taka przerwa od roweru wreszcie mi dobrze zrobi.
MTB Cross Maraton Daleszyce
Niedziela, 13 kwietnia 2014 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 45.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:32 | km/h: | 12.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pobudka o 5 rano. Jestem mniej nieprzytomna, niż się spodziewałam. Ogarniając się, udaje mi się nie obudzić Zająca ale nie udaje mi się nie obudzić Marka. Trudno, starałam się.
Zbiórka pod blokiem Krzyśka o 6:30. Wychodzę z domu już ubrana w ciuchy rowerowe bo musiałam zminimalizować ilość zabranych gratów ze względu na to, że po mnie nikt nie podjedzie ;) Ubrana na długo. Zimno jest jak cholera więc nie przewiduję konieczności przebierania się na miejscu, ale na wszelki wypadek mam ze sobą ciuchy na opcję "ciut cieplej".
Gdy jestem już prawie na miejscu, dzwoni Krzychu, że się spóźni chwilę. Jakoś mnie to nie zaskakuje ;)
Na miejscu spotykam Olgę, zaraz wychodzi z bloku Krzysiek a Krzychu też dojeżdża niebawem.
Ładowanie wszystkiego do auta i na dach zajmuje dobre 20 minut ale udaje się bez problemu wszystko ogarnąć. Sprawdzamy, jeszcze czy nikt nie zostawił na parkingu koła albo sztycy i jedziemy.
Planowałam się zdrzemnąć w aucie ale nie wychodzi, jest wesoło. Olga i Krzychu jechali wczoraj PolandBike'a i dzielą się wrażeniami a Krzysiek opowiada o zgrupce w Calpe. Tylko ja nie mam o czym opowiadać bo w kółko tylko Zając i Zając, nikogo to nie obchodzi ;)
Na miejsce docieramy prawie zgodnie z planem. Z parkingiem drobny kłopot bo próbujemy zaparkować pod kościołem a przecież jest Niedziela Palmowa... Ale na szczęście znalezienie miejsca nie trwa szczególnie długo.
Wyłażę z auta, składam rower do kupy, sprawdzam wszystko i dochodzę do wniosku, że jednak chyba zmienię ciuchy na nieco lżejsze - słonko wyszło, nie ma wiatru i jest dość przyjemnie. Oczywiście wszystko jest na dnie plecaka więc muszę go wybebeszyć. Ja, Olga i Krzychu jednak załatwiamy przebranie się szybko, a Krzysiek jak zwykle guzdrze się jak panna na wydaniu. Dobrze, że nie robi sobie makijażu jeszcze :P
W biurze zawodów pustki (!). Po prostu podchodzę i odbieram pakiet startowy na nazwisko, bez czekania, bez ceregieli... szok. Po Mazoviowych kolejkach jestem zdumiona, że można to tak załatwić. Oczywiście ilość ludzi tutaj trzykrotnie mniejsza, niemniej jednak...
Jakoś potem się rozjeżdżamy, każdy we własną stronę. Nie spotykam już nikogo z mojej paczki przed startem więc robię rozgrzewkę, kręcę się jeszcze chwilę po rynku, sprawdzam czipa i po starcie dystansu Master wchodzę do "bez-sektora" ;) Nie robię objazdu fragmentu trasy bo nie widzę w okolicy rynku oznaczeń.
Czuję się trochę niepewnie, nie wiedząc co mnie czeka na trasie - dobra mina do złej gry ;) (fot. Łukasz Rzeszot)

Start honorowy asfaltem, za samochodem-pilotem z prędkością około 20 km/h. Dziwne są nagłe zwolnienia i przyspieszenia, nie wiadomo skąd one się biorą, bo zakładam, że auto jedzie mniej więcej równym tempem. Kilka osób wyprzedza po chodnikach, ktoś tam na nich narzeka... ja sobie jadę spokojnie w środku i uważam, żeby przy tych nagłych hamowaniach w nikogo nie wjechać.
Gdy następuje właściwy start, chyba go przegapiam. Dopiero po czasie zauważam, że robi się wokół mnie luźniej i jakoś mnie wyprzedzają ;) Budzę się z transu zatem i zaczynam jechać. I właściwie od razu, gdy zaczynam jechać, pojawia się pierwszy podjazd. I trwa przez około 4 km. Pewnie bym go podjechała w całości, bo poza długotrwałością nie był jakiś straszny, ale po pierwsze stawka się jeszcze nie porozciągała i wiele osób przede mną schodzi z rowerów, a po drugie - mam kłopoty z przednią przerzutką. Nie chce spaść na małe kółko. Więc dopóki się da jadę na środkowym ale gdy przede mną się zagęszcza i muszę zwolnić - nie da się już dalej jechać. Muszę zejść z roweru i prowadzić. I tu wyprzedzają mnie oba Krzyśki. Pewnie Olga już dawno z przodu bo naprawdę dobrze jeździ w tym sezonie.
Przez tę przednią przerzutkę jestem dość uchetana już po pierwszym podjeździe. Ale żeby nie było mi za dobrze, to pierwszy zjazd jest niełatwy. Jeszcze cały czas jest dużo ludzi a na zjeździe sporo błota, gdzie mniej umiejętnym rowery grzęzną. Dopiero co wsiadłam na rower po podejściu i znów muszę z buta. Szlag. Po drodze na zjeździe widzę zawodnika z boku trasy, który trzyma się za kolano i przeklina. Zatrzymuję się na chwilę, żeby spytać czy nie trzeba zadzwonić po pomoc. Za mną jeszcze jedna dziewczyna o to pyta. Macha do mnie ręką, że mam jechać, ona zadzwoni - więc jadę. Na dole widzę zmierzających już na miejsce ratowników medycznych. Daleko nie mieli, wyraźnie organizator wie, gdzie ratowników rozstawić.
Punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)

Do bufetu prowadzę rower kilka razy - głównie ze względu na tę przerzutkę ale też z powodu braków w technice jazdy. Spora część trasy wiedzie po ścieżkach z dużą ilością wystających i luźnych kamieni i mam w głowie blokadę. Nie umiem się przemóc, żeby po tym jechać. W międzyczasie po którymś podejściu postanawiam zobaczyć o co chodzi z tą przerzutką i odkrywam, że zejście na niższy bieg wymaga po prostu zakręcenia korbą o jeden raz więcej. Po tym odkryciu już jedzie mi się o wiele lepiej, raczej już teraz podjeżdżam, niż podchodzę (o ile nie ma kamulców).
Oto co się dzieje, gdy próbuję jednak zachojrakować i przejechać się po kamieniach... To ja sobie może tutaj odpocznę teraz... tak :) (fot. Jakub Słowiński)

Przed bufetem trzeba się wdrapać na górę Zamczysko. Gdy się tam wejdzie, roztacza się przepiękny widok na okolicę. Kusi, żeby przez chwilę postać i popatrzeć, w końcu i tak nie walczę o czołowe miejsca... ale przymus psychiczny mi nie pozwala nacieszyć się widokiem. Złażę.
Bufet olewam bo mam pełne zaopatrzenie ze sobą. W międzyczasie, nie pamiętam już - czy przed bufetem, czy już za - zjeżdżam jeden zjazd, którego wspomnienie powoduje, że stają mi dęba włoski na karku. Nie chodzi o zjazd z Zamczyska, tam było za dużo kamieni, tylko o kolejny zjazd. Dość stromy, długi, z pewną ilością luźnej gleby i luźnych kamieni, z korzenistymi uskokami. Zjeżdżam totalnie na hamulcach ale zjeżdżam. I pod koniec nie mogę się powstrzymać i wyrywam z siebie triumfalne "O K..., ZJECHAŁAM!"
Gdzieś po drodze spotykam Krzycha, krzyknął mi, że koło mu się nie kręci. Chyba gdzieś między 30-35 kilometrem.
Bez większych kłopotów podjeżdżam jeden ze słynnych podjazdów na tej trasie.
Generalnie chyba w drugiej połowie się nieco wyluzowuję, bo jedzie mi się dużo fajniej. W pierwszej połowie klęłam na czym świat stoi i obiecywałam, że wracam na Mazovię ale przechodzi mi już ;) Trasa świetna, właściwie nie ma płaskich fragmentów, ciągle tylko góra - dół - góra - dół :)
Jeszcze około 10 km do mety, fragment po znienawidzonej przeze mnie łące. Na szczęście krótki (fot. Barbara Dominiak)

Niestety, ze dwa razy mylę drogę pod koniec. Chyba ze zmęczenia. Raz, tak się cieszę na widok pięknej szutrowej drogi, w którą wjeżdżam, że nie zauważam, że zaraz jest znów odjazd w las. Wracam się dopiero, jak widzę, że kolarze jadą gdzieś równolegle do mnie, w głębi lasu. Drugi raz, już na asfaltowej końcówce, wszystkie taśmy wisiały po prawej i nagle widzę jedną po lewej - oraz drogę w lewo. No to sru! Dobrze, że ktoś mi krzyknął, że źle jadę. Gdyby nie to, to pewnie bym się zmieściła w 3,5 godzinach (taki miałam plan...).
Na mecie, przy bufecie, spotykam Krzyśka. Kontaktujemy się z Krzychem - niestety, idzie z buta bo nie da się jechać. Super, no to trochę sobie poczekamy - tymczasem robi się zimno i zaczyna padać. Nie mamy ciuchów, nie mamy kluczyków do auta... szlag. Chowamy się przed zimnem i deszczem w wiacie od kibla ;) I opychamy się ciastkami. Olga jest już na mecie ale czeka gdzie indziej.
Spotykam jeszcze dwóch kolegów z Cyklona - Radka i Rafała, którzy właśnie zjechali z dystansu Master.
Na Krzycha czekamy dość długo, na szczęście jakiś znajomy Olgi podjeżdża w końcu po niego autem i trochę skraca nasze męczarnie. Krzychu wkurzony - nie dziwota - ale droga do domu mija nam w wesołej atmosferze.
Wrażenia: Jestem techniczną dupą wołową i pewnie tak zostanie. Gdyby nie to i problemy z przerzutką, być może zyskałabym kilka minut, może nawet kilkanaście. Noga chyba jest bo nietechniczne podjazdy nie sprawiały mi większych problemów. Trasa fantastyczna, bardzo mi się podobała. Organizacja też mi się podobała. Zapisy i biuro zawodów, ciągła dostawa ciastek na bufet na mecie, brak kolejki do myjki. Nie udało mi się tylko zlokalizować pryszniców ale było mi tak zimno, że nie szukałam zbyt intensywnie.
Wynik: K3 12/16, open 21/29, czas 03:32:26. Kompletna porażka ale pierwsze koty za płoty :) Potrzebuję poćwiczyć technikę jazdy ale jest mi trudno to zrobić inaczej niż tylko ścigając się (ze względu na logistykę rodzinno-dziecięcą).
Zbiórka pod blokiem Krzyśka o 6:30. Wychodzę z domu już ubrana w ciuchy rowerowe bo musiałam zminimalizować ilość zabranych gratów ze względu na to, że po mnie nikt nie podjedzie ;) Ubrana na długo. Zimno jest jak cholera więc nie przewiduję konieczności przebierania się na miejscu, ale na wszelki wypadek mam ze sobą ciuchy na opcję "ciut cieplej".
Gdy jestem już prawie na miejscu, dzwoni Krzychu, że się spóźni chwilę. Jakoś mnie to nie zaskakuje ;)
Na miejscu spotykam Olgę, zaraz wychodzi z bloku Krzysiek a Krzychu też dojeżdża niebawem.
Ładowanie wszystkiego do auta i na dach zajmuje dobre 20 minut ale udaje się bez problemu wszystko ogarnąć. Sprawdzamy, jeszcze czy nikt nie zostawił na parkingu koła albo sztycy i jedziemy.
Planowałam się zdrzemnąć w aucie ale nie wychodzi, jest wesoło. Olga i Krzychu jechali wczoraj PolandBike'a i dzielą się wrażeniami a Krzysiek opowiada o zgrupce w Calpe. Tylko ja nie mam o czym opowiadać bo w kółko tylko Zając i Zając, nikogo to nie obchodzi ;)
Na miejsce docieramy prawie zgodnie z planem. Z parkingiem drobny kłopot bo próbujemy zaparkować pod kościołem a przecież jest Niedziela Palmowa... Ale na szczęście znalezienie miejsca nie trwa szczególnie długo.
Wyłażę z auta, składam rower do kupy, sprawdzam wszystko i dochodzę do wniosku, że jednak chyba zmienię ciuchy na nieco lżejsze - słonko wyszło, nie ma wiatru i jest dość przyjemnie. Oczywiście wszystko jest na dnie plecaka więc muszę go wybebeszyć. Ja, Olga i Krzychu jednak załatwiamy przebranie się szybko, a Krzysiek jak zwykle guzdrze się jak panna na wydaniu. Dobrze, że nie robi sobie makijażu jeszcze :P
W biurze zawodów pustki (!). Po prostu podchodzę i odbieram pakiet startowy na nazwisko, bez czekania, bez ceregieli... szok. Po Mazoviowych kolejkach jestem zdumiona, że można to tak załatwić. Oczywiście ilość ludzi tutaj trzykrotnie mniejsza, niemniej jednak...
Jakoś potem się rozjeżdżamy, każdy we własną stronę. Nie spotykam już nikogo z mojej paczki przed startem więc robię rozgrzewkę, kręcę się jeszcze chwilę po rynku, sprawdzam czipa i po starcie dystansu Master wchodzę do "bez-sektora" ;) Nie robię objazdu fragmentu trasy bo nie widzę w okolicy rynku oznaczeń.
Czuję się trochę niepewnie, nie wiedząc co mnie czeka na trasie - dobra mina do złej gry ;) (fot. Łukasz Rzeszot)

Start honorowy asfaltem, za samochodem-pilotem z prędkością około 20 km/h. Dziwne są nagłe zwolnienia i przyspieszenia, nie wiadomo skąd one się biorą, bo zakładam, że auto jedzie mniej więcej równym tempem. Kilka osób wyprzedza po chodnikach, ktoś tam na nich narzeka... ja sobie jadę spokojnie w środku i uważam, żeby przy tych nagłych hamowaniach w nikogo nie wjechać.
Gdy następuje właściwy start, chyba go przegapiam. Dopiero po czasie zauważam, że robi się wokół mnie luźniej i jakoś mnie wyprzedzają ;) Budzę się z transu zatem i zaczynam jechać. I właściwie od razu, gdy zaczynam jechać, pojawia się pierwszy podjazd. I trwa przez około 4 km. Pewnie bym go podjechała w całości, bo poza długotrwałością nie był jakiś straszny, ale po pierwsze stawka się jeszcze nie porozciągała i wiele osób przede mną schodzi z rowerów, a po drugie - mam kłopoty z przednią przerzutką. Nie chce spaść na małe kółko. Więc dopóki się da jadę na środkowym ale gdy przede mną się zagęszcza i muszę zwolnić - nie da się już dalej jechać. Muszę zejść z roweru i prowadzić. I tu wyprzedzają mnie oba Krzyśki. Pewnie Olga już dawno z przodu bo naprawdę dobrze jeździ w tym sezonie.
Przez tę przednią przerzutkę jestem dość uchetana już po pierwszym podjeździe. Ale żeby nie było mi za dobrze, to pierwszy zjazd jest niełatwy. Jeszcze cały czas jest dużo ludzi a na zjeździe sporo błota, gdzie mniej umiejętnym rowery grzęzną. Dopiero co wsiadłam na rower po podejściu i znów muszę z buta. Szlag. Po drodze na zjeździe widzę zawodnika z boku trasy, który trzyma się za kolano i przeklina. Zatrzymuję się na chwilę, żeby spytać czy nie trzeba zadzwonić po pomoc. Za mną jeszcze jedna dziewczyna o to pyta. Macha do mnie ręką, że mam jechać, ona zadzwoni - więc jadę. Na dole widzę zmierzających już na miejsce ratowników medycznych. Daleko nie mieli, wyraźnie organizator wie, gdzie ratowników rozstawić.
Punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)

Do bufetu prowadzę rower kilka razy - głównie ze względu na tę przerzutkę ale też z powodu braków w technice jazdy. Spora część trasy wiedzie po ścieżkach z dużą ilością wystających i luźnych kamieni i mam w głowie blokadę. Nie umiem się przemóc, żeby po tym jechać. W międzyczasie po którymś podejściu postanawiam zobaczyć o co chodzi z tą przerzutką i odkrywam, że zejście na niższy bieg wymaga po prostu zakręcenia korbą o jeden raz więcej. Po tym odkryciu już jedzie mi się o wiele lepiej, raczej już teraz podjeżdżam, niż podchodzę (o ile nie ma kamulców).
Oto co się dzieje, gdy próbuję jednak zachojrakować i przejechać się po kamieniach... To ja sobie może tutaj odpocznę teraz... tak :) (fot. Jakub Słowiński)

Przed bufetem trzeba się wdrapać na górę Zamczysko. Gdy się tam wejdzie, roztacza się przepiękny widok na okolicę. Kusi, żeby przez chwilę postać i popatrzeć, w końcu i tak nie walczę o czołowe miejsca... ale przymus psychiczny mi nie pozwala nacieszyć się widokiem. Złażę.
Bufet olewam bo mam pełne zaopatrzenie ze sobą. W międzyczasie, nie pamiętam już - czy przed bufetem, czy już za - zjeżdżam jeden zjazd, którego wspomnienie powoduje, że stają mi dęba włoski na karku. Nie chodzi o zjazd z Zamczyska, tam było za dużo kamieni, tylko o kolejny zjazd. Dość stromy, długi, z pewną ilością luźnej gleby i luźnych kamieni, z korzenistymi uskokami. Zjeżdżam totalnie na hamulcach ale zjeżdżam. I pod koniec nie mogę się powstrzymać i wyrywam z siebie triumfalne "O K..., ZJECHAŁAM!"
Gdzieś po drodze spotykam Krzycha, krzyknął mi, że koło mu się nie kręci. Chyba gdzieś między 30-35 kilometrem.
Bez większych kłopotów podjeżdżam jeden ze słynnych podjazdów na tej trasie.
Generalnie chyba w drugiej połowie się nieco wyluzowuję, bo jedzie mi się dużo fajniej. W pierwszej połowie klęłam na czym świat stoi i obiecywałam, że wracam na Mazovię ale przechodzi mi już ;) Trasa świetna, właściwie nie ma płaskich fragmentów, ciągle tylko góra - dół - góra - dół :)
Jeszcze około 10 km do mety, fragment po znienawidzonej przeze mnie łące. Na szczęście krótki (fot. Barbara Dominiak)

Niestety, ze dwa razy mylę drogę pod koniec. Chyba ze zmęczenia. Raz, tak się cieszę na widok pięknej szutrowej drogi, w którą wjeżdżam, że nie zauważam, że zaraz jest znów odjazd w las. Wracam się dopiero, jak widzę, że kolarze jadą gdzieś równolegle do mnie, w głębi lasu. Drugi raz, już na asfaltowej końcówce, wszystkie taśmy wisiały po prawej i nagle widzę jedną po lewej - oraz drogę w lewo. No to sru! Dobrze, że ktoś mi krzyknął, że źle jadę. Gdyby nie to, to pewnie bym się zmieściła w 3,5 godzinach (taki miałam plan...).
Na mecie, przy bufecie, spotykam Krzyśka. Kontaktujemy się z Krzychem - niestety, idzie z buta bo nie da się jechać. Super, no to trochę sobie poczekamy - tymczasem robi się zimno i zaczyna padać. Nie mamy ciuchów, nie mamy kluczyków do auta... szlag. Chowamy się przed zimnem i deszczem w wiacie od kibla ;) I opychamy się ciastkami. Olga jest już na mecie ale czeka gdzie indziej.
Spotykam jeszcze dwóch kolegów z Cyklona - Radka i Rafała, którzy właśnie zjechali z dystansu Master.
Na Krzycha czekamy dość długo, na szczęście jakiś znajomy Olgi podjeżdża w końcu po niego autem i trochę skraca nasze męczarnie. Krzychu wkurzony - nie dziwota - ale droga do domu mija nam w wesołej atmosferze.
Wrażenia: Jestem techniczną dupą wołową i pewnie tak zostanie. Gdyby nie to i problemy z przerzutką, być może zyskałabym kilka minut, może nawet kilkanaście. Noga chyba jest bo nietechniczne podjazdy nie sprawiały mi większych problemów. Trasa fantastyczna, bardzo mi się podobała. Organizacja też mi się podobała. Zapisy i biuro zawodów, ciągła dostawa ciastek na bufet na mecie, brak kolejki do myjki. Nie udało mi się tylko zlokalizować pryszniców ale było mi tak zimno, że nie szukałam zbyt intensywnie.
Wynik: K3 12/16, open 21/29, czas 03:32:26. Kompletna porażka ale pierwsze koty za płoty :) Potrzebuję poćwiczyć technikę jazdy ale jest mi trudno to zrobić inaczej niż tylko ścigając się (ze względu na logistykę rodzinno-dziecięcą).
szaleni rolkarze
Czwartek, 10 kwietnia 2014 Kategoria trening
Km: | 23.05 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:18 | km/h: | 17.73 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Braku motywacji ciąg dalszy. Zimno w cholerę. Nadal trzeba się ubierać w zimowe barchany, nienawidzę tego. Niech już będzie wiosna!
Nie chciało mi się dzisiaj jak nie wiem co, ale trzeba było zrobić ostatni mocniejszy trening przed Daleszycami. Miałam kilka opcji do wyboru ale wybrałam Agrykolę i podjazdy siłowe. Mimo zniechęcenia i poczucia zmęczenia tempo było niezłe, podobne jak przy zwykłych podjazdach. Zrobiłam ich 5 a szósty normalny, czasowo wyszło identycznie.
W połowie treningu na Agrykoli pojawiła się czwórka wesołych rolkarzy. Ciemno jak w d... a ci bez żadnych odblasków, światełek, w ogóle nic. Zjeżdżali i wrzeszczeli "uwaga" ale to chyba cud jakiś, że w żadnego pieszego nie wjechali. Przy podjeździe za to, zajmowali całą szerokość ulicy. Święte krowy, psiakrew.
Druga przeszkadzajka to biegacze. Ci mogliby się zdecydować, czy biegną po ścieżce rowerowej, czy obok. Bo ja po ścieżce, w ostatniej chwili widzę takiego, no to zjeżdżam lekko w lewo ze ścieżki i prawie nadziewam się na innego. Masakra, po tym incydencie zdecydowałam się zjeżdżać na hamulu.
Dobra, chyba zamalkontenciłam... ale naprawdę mam ostatnio dołek psychiczno-fizyczny. Niech już będą te Daleszyce, to może sens się znów pojawi.
Nie chciało mi się dzisiaj jak nie wiem co, ale trzeba było zrobić ostatni mocniejszy trening przed Daleszycami. Miałam kilka opcji do wyboru ale wybrałam Agrykolę i podjazdy siłowe. Mimo zniechęcenia i poczucia zmęczenia tempo było niezłe, podobne jak przy zwykłych podjazdach. Zrobiłam ich 5 a szósty normalny, czasowo wyszło identycznie.
W połowie treningu na Agrykoli pojawiła się czwórka wesołych rolkarzy. Ciemno jak w d... a ci bez żadnych odblasków, światełek, w ogóle nic. Zjeżdżali i wrzeszczeli "uwaga" ale to chyba cud jakiś, że w żadnego pieszego nie wjechali. Przy podjeździe za to, zajmowali całą szerokość ulicy. Święte krowy, psiakrew.
Druga przeszkadzajka to biegacze. Ci mogliby się zdecydować, czy biegną po ścieżce rowerowej, czy obok. Bo ja po ścieżce, w ostatniej chwili widzę takiego, no to zjeżdżam lekko w lewo ze ścieżki i prawie nadziewam się na innego. Masakra, po tym incydencie zdecydowałam się zjeżdżać na hamulu.
Dobra, chyba zamalkontenciłam... ale naprawdę mam ostatnio dołek psychiczno-fizyczny. Niech już będą te Daleszyce, to może sens się znów pojawi.
spadek motywacji
Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 Kategoria dojazdy
Km: | 19.53 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:59 | km/h: | 19.86 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ostatnio mam jakiś dołek totalny, chyba się na to nakłada kilka czynników. Powrót do pracy, weekendowe wykłady, Zając, treningi. W związku z powrotem do pracy odpadła mi możliwość robienia treningów za dnia a wieczorem jest jeszcze mocno zimno i naprawdę trzeba mieć sporo samozaparcia, żeby wyjść na rower. Poza tym mogę wyjść dopiero ok 21:30 co wiąże się z powrotem ok 23:00 i pójściem spać najwcześniej o 24:00. A wstać trzeba, świątek, piątek, niedziela, około 7:00, często wcześniej. Do tego dochodzą pobudki nocne Zająca.
Zaczyna mi tego samozaparcia trochę brakować. W dodatku zaczyna mnie zjadać stres przed Daleszycami i mam coraz czarniejsze myśli na temat mojego debiutu w maratonie górskim.
Zaczyna mi tego samozaparcia trochę brakować. W dodatku zaczyna mnie zjadać stres przed Daleszycami i mam coraz czarniejsze myśli na temat mojego debiutu w maratonie górskim.
pierwszy dzień w pracy
Wtorek, 1 kwietnia 2014 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 20.27 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 19.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwszy dzień w pracy. O tym nie będę opowiadać bo jestem nietypowa - bardzo tęskniłam za swoją pracą i cieszę się, że wróciłam. Na razie na pół etatu, ze względów logistyczno-Zającowych ;) W każdym razie pierwszy dzień w pracy - jest high :D
Opowiem za to o dojeździe i powrocie, bo w końcu to blog rowerowy, haha ;)
Niestety, dojazd do nowej lokalizacji biura (Sienna Center) jest dużo gorszy, niż do starej (Żurawia, tuż przy skrzyżowaniu z Marszałkowską). Wydaje się to dziwne, bo odległość od starej do nowej lokalizacji to rzucik berecikiem z antenką. Ale niestety, perspektywę zmieniają Al. Jerozolimskie i poranno-popołudniowe korki w ich okolicy. Jeżdżąc na Żurawią, jechałam sobie z Ursynowa Puławską a potem Al. Niepodległości, przecinałam Pole Mokotowskie i dalej Marszałkowską, gdzie w okolicy największego korka jest już ścieżka rowerowa. Dojazd łatwy, szybki i przyjemny.
Nowa lokalizacja wymusza pokombinowanie, którędy by tu pojechać, żeby nie wpie... się w korek i żeby mnie nikt nie rozjechał przy przecinaniu Jerozolimskich. Bo przecież nawet jak światła są dla mnie, to na środku skrzyżowania stoi pełno palantów w samochodach, którzy nie uznają przepisu, że nie wjeżdża się na skrzyżowanie, jeśli nie można z niego zjechać. Do tego dochodzi jeszcze większa ilość świateł i zakrętów ;)
Efekt - na przejechanie 10 km potrzebuję ponad pół godziny. Masakra.
Mimo niedogodności związanych z niezbyt wygodnym dojazdem rowerem, stojak rowerowy w moim biurowcu tętni życiem :) Mój rower chyba się nieco wyróżnia... ;)

Opowiem za to o dojeździe i powrocie, bo w końcu to blog rowerowy, haha ;)
Niestety, dojazd do nowej lokalizacji biura (Sienna Center) jest dużo gorszy, niż do starej (Żurawia, tuż przy skrzyżowaniu z Marszałkowską). Wydaje się to dziwne, bo odległość od starej do nowej lokalizacji to rzucik berecikiem z antenką. Ale niestety, perspektywę zmieniają Al. Jerozolimskie i poranno-popołudniowe korki w ich okolicy. Jeżdżąc na Żurawią, jechałam sobie z Ursynowa Puławską a potem Al. Niepodległości, przecinałam Pole Mokotowskie i dalej Marszałkowską, gdzie w okolicy największego korka jest już ścieżka rowerowa. Dojazd łatwy, szybki i przyjemny.
Nowa lokalizacja wymusza pokombinowanie, którędy by tu pojechać, żeby nie wpie... się w korek i żeby mnie nikt nie rozjechał przy przecinaniu Jerozolimskich. Bo przecież nawet jak światła są dla mnie, to na środku skrzyżowania stoi pełno palantów w samochodach, którzy nie uznają przepisu, że nie wjeżdża się na skrzyżowanie, jeśli nie można z niego zjechać. Do tego dochodzi jeszcze większa ilość świateł i zakrętów ;)
Efekt - na przejechanie 10 km potrzebuję ponad pół godziny. Masakra.
Mimo niedogodności związanych z niezbyt wygodnym dojazdem rowerem, stojak rowerowy w moim biurowcu tętni życiem :) Mój rower chyba się nieco wyróżnia... ;)

z przyczepką
Poniedziałek, 31 marca 2014 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 16.13 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:06 | km/h: | 14.66 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś dzień naprawdę skomplikowanej logistyki. Otóż, wymyśliłam sobie, że wypożyczę przyczepkę rowerową i pojadę z Zającem do lasu. Lekki trening na dziś więc taka wyprawa będzie akurat.
Miałam drobny problem w postaci wyjścia z Zającem i z rowerem jednocześnie (winda), żeby pójść po przyczepkę do Plusa ale jakoś sobie poradziłam.
Pierwsze 20 minut jazdy to było ciągłe zerkanie czy z Zającem wszystko OK, czy z przyczepką wszystko OK, czy za bardzo nie trzęsie itd... jazda z prędkością, którą Trenejro nazwałby tempem "na babcię z zakupami". Cały czas miałam wrażenie, że przyczepka jakby oporuje, co mnie irytowało, zaś Zając miał minę wielce niewyraźną. Wyglądał jakby miał ochotę ubarwić przyczepkę drugim śniadaniem. Jak dojechaliśmy do lasu to zaczął wydawać odgłosy zwykle oznaczające, że zaraz skima.
Kima Zająca była mi wielce nie na rękę więc dowiozłam go na polanę i wysadziłam z przyczepki, żeby sobie pochodził. Pewnie byśmy tam zostali dłużej, gdyby nie fakt, że na polanie jest pełno śmieci, za które Zając oczywiście musi się łapać. Papiery, opakowania po czipsach i innych smakołykach, ale przede wszystkim masa petów.
Pojechaliśmy więc dalej (już trochę śmielej) i gdy znowu zaczął wydawać dźwięki drzemkowe to wysadziłam go na kolejną przerwę, na Moczydłowskiej. Próbowałam go nakarmić obiadem ze słoiczka ale biegał za szybko więc wsadziłam go na chwilę jeszcze do przyczepki i dopiero nakarmiłam.
Zając uchwycony w rzadkim momencie, gdy biegnie w moim kierunku. Zwykle odwracał się ode mnie tyłem i "chodu!"

Wyraźnie zainteresowany konstrukcją przyczepki

Zając był zachwycony, biegał w tę i nazad, prawie tarzał się w zeszłorocznych liściach. Aż szkoda mi było go zabierać ale byłam źle ubrana (na szczęście tylko ja a nie Zając) i było mi zimno.
Miałam drobny problem w postaci wyjścia z Zającem i z rowerem jednocześnie (winda), żeby pójść po przyczepkę do Plusa ale jakoś sobie poradziłam.
Pierwsze 20 minut jazdy to było ciągłe zerkanie czy z Zającem wszystko OK, czy z przyczepką wszystko OK, czy za bardzo nie trzęsie itd... jazda z prędkością, którą Trenejro nazwałby tempem "na babcię z zakupami". Cały czas miałam wrażenie, że przyczepka jakby oporuje, co mnie irytowało, zaś Zając miał minę wielce niewyraźną. Wyglądał jakby miał ochotę ubarwić przyczepkę drugim śniadaniem. Jak dojechaliśmy do lasu to zaczął wydawać odgłosy zwykle oznaczające, że zaraz skima.
Kima Zająca była mi wielce nie na rękę więc dowiozłam go na polanę i wysadziłam z przyczepki, żeby sobie pochodził. Pewnie byśmy tam zostali dłużej, gdyby nie fakt, że na polanie jest pełno śmieci, za które Zając oczywiście musi się łapać. Papiery, opakowania po czipsach i innych smakołykach, ale przede wszystkim masa petów.
Pojechaliśmy więc dalej (już trochę śmielej) i gdy znowu zaczął wydawać dźwięki drzemkowe to wysadziłam go na kolejną przerwę, na Moczydłowskiej. Próbowałam go nakarmić obiadem ze słoiczka ale biegał za szybko więc wsadziłam go na chwilę jeszcze do przyczepki i dopiero nakarmiłam.
Zając uchwycony w rzadkim momencie, gdy biegnie w moim kierunku. Zwykle odwracał się ode mnie tyłem i "chodu!"

Wyraźnie zainteresowany konstrukcją przyczepki

Zając był zachwycony, biegał w tę i nazad, prawie tarzał się w zeszłorocznych liściach. Aż szkoda mi było go zabierać ale byłam źle ubrana (na szczęście tylko ja a nie Zając) i było mi zimno.
trening z Airbike
Sobota, 29 marca 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 61.77 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 24.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening z grupą startującą spod AirBike na KEN. Przyznam, że zaspałam i ledwo zdążyłam na 9:30 ale takie grupy mają to do siebie, że nigdy nie startują punktualnie.
Dojazd na górkę w Słomczynie niezłym, jak na mnie tempem, okolo 30km/h. Jednak w grupie jedzie się odczuwalnie lżej. Jazda upłynęła w miłej atmosferze, pogawędki i przy okazji ćwiczenie zmian w parach.
W Słomczynie kilka podjazdów na twardym przełożeniu i powrót równie przyjemny jak dojazd.
A wszystko pod okiem Dariusza Kołakowskiego, trenera AWF.
Dojazd na górkę w Słomczynie niezłym, jak na mnie tempem, okolo 30km/h. Jednak w grupie jedzie się odczuwalnie lżej. Jazda upłynęła w miłej atmosferze, pogawędki i przy okazji ćwiczenie zmian w parach.
W Słomczynie kilka podjazdów na twardym przełożeniu i powrót równie przyjemny jak dojazd.
A wszystko pod okiem Dariusza Kołakowskiego, trenera AWF.
ITT
Wtorek, 25 marca 2014 Kategoria trening, test
Km: | 43.93 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:48 | km/h: | 24.41 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Moje samopoczucie (ciężkie nogi, chyba mnie jakieś choróbsko próbuje dopaść i jeszcze kilka innych wątków), aura (zimno i piździ) i powiązana z tymi dwoma czynnikami niechęć do wyjścia dziś na rower, nie wróżyły dobrego wyniku w zaplanowanej na dziś czasówce. Dlatego też nawet nie jestem zbytnio rozczarowana...
Agrykola
Sobota, 22 marca 2014 Kategoria trening
Km: | 22.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:51 | km/h: | 25.92 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Łooooohoooo!
No nieźle. Wykorzystałam przerwę obiadową między wykładami, żeby skoczyc na Agrykolę. I spotkała mnie tu siurpryza, bo okazało się, że urywam na podjeździe około 15-20 sekund w porównaniu do jesieni. Zadowolona jestem jak nie wiem co :-D
No nieźle. Wykorzystałam przerwę obiadową między wykładami, żeby skoczyc na Agrykolę. I spotkała mnie tu siurpryza, bo okazało się, że urywam na podjeździe około 15-20 sekund w porównaniu do jesieni. Zadowolona jestem jak nie wiem co :-D