Jupi, zjechałam!
Środa, 2 grudnia 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 18.42 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:00 | km/h: | 9.21 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tak się złożyło, że miałam dziś wychodne. Wychodne od męża, wychodne od Zająca i dzień pracy w domu ;)
Chciałam się wybrać GDZIEŚ. Chciałam, żeby ktoś mi pokazał pętle na WAT albo może Szczebel w Kampinosie ale nie znalazłam chętnych. W sumie nie dziwota, normalni ludzie pracują ;)

Na szczęście na Czarka przed pracą można liczyć. Co prawda czasu nie było żeby jechać "GDZIEŚ" bo dla Czarka jest to krótki czas ukradziony spomiędzy słodkiego snu i rozpoczęcia dnia pracy ;) więc "tylko" Kabaty. Ale ten dzisiejszy wypad do Kabat był jednym z przyjemniejszych, jakie mnie spotkały.
Aura była dość łaskawa, chłodno co prawda (3 stopnie) ale przynajmniej bez deszczu. A w lesie też i wiatr nie był mocno odczuwalny.

Pokręciliśmy się z Czarkiem po fragmencie singla na skarpie nad ul. Gąsek i przypadkiem zahaczyliśmy o zjazd, który do tej pory uznawałam za niezjeżdżalny. Oczywiście dla mnie nie zjeżdżalny, bo widziałam innych, którzy radzili sobie na tym zjeździe doskonale. Mnie natomiast tutaj paraliżował zawsze zestaw: wystające korzenie, wyjeźdżona rynna i ostry zakręt ze stromizną tuż przed drzewem. Robiłam wcześniej kilka podejść ale zawsze zatrzymywałam się przed pierwszą trudnością - sekcją korzeni.

Czarek sobie tam zjechał, ja zjechałam łatwiejszym zjazdem w pobliżu ale Czarek postawił sobie za zadanie, że zjadę ten zjazd i ja ;) Najpierw dokładnie sobie ten zjazd obejrzeliśmy i omówiliśmy kilka kwestii: możliwe tory jazdy, kiedy hamować (i dlaczego nie na drzewie), co się może zdarzyć jeśli... oraz czego się w tym zjeździe boję.

Potem Czarek pokazał mi, jak się to zjeżdża. Hm, to było tak szybkie, że trudno było się dokładnie przyjrzeć ;) Ale postanowiłam, że spróbuję. Pierwsza próba znów zakończyła się zatrzymaniem przed korzeniami. Przy drugiej i trzeciej spróbowałam pojechać po wewnętrznej ale jeden raz zahamowałam na cienkim drzewku wewnątrz zakrętu a drugi raz zatrzymałam się na drzewie ("a mówiłem, żeby nie hamować na drzewie!").

Po ponownych oględzinach newralgicznego miejsca zjechałam nieco innym torem jazdy i... udało się! Gdy znalazłam się na dole, tętno chyba miałam większe niż na podjeździe ;) Poprawiłam jeszcze trzy razy, za każdym razem starając się wcisnąć heble nieco później przed zakrętem. Mój strach gdzieś przepadł i za każdym razem już udało mi się bez problemu zjechać na sam dół, za każdym razem nieco płynniej.

Oczywiście, daleko mi do skilla Czarka ale zawsze jakiś postęp ;)

A tak wygląda cały przejazd.
Filmik
Czarek za to fachowo na zjeździe (innym) wygląda tak:


Jak patrzę, jak On jeździ, to czuję się jak wypierdek mamuta. Serio.
Chciałam się wybrać GDZIEŚ. Chciałam, żeby ktoś mi pokazał pętle na WAT albo może Szczebel w Kampinosie ale nie znalazłam chętnych. W sumie nie dziwota, normalni ludzie pracują ;)

Na szczęście na Czarka przed pracą można liczyć. Co prawda czasu nie było żeby jechać "GDZIEŚ" bo dla Czarka jest to krótki czas ukradziony spomiędzy słodkiego snu i rozpoczęcia dnia pracy ;) więc "tylko" Kabaty. Ale ten dzisiejszy wypad do Kabat był jednym z przyjemniejszych, jakie mnie spotkały.
Aura była dość łaskawa, chłodno co prawda (3 stopnie) ale przynajmniej bez deszczu. A w lesie też i wiatr nie był mocno odczuwalny.

Pokręciliśmy się z Czarkiem po fragmencie singla na skarpie nad ul. Gąsek i przypadkiem zahaczyliśmy o zjazd, który do tej pory uznawałam za niezjeżdżalny. Oczywiście dla mnie nie zjeżdżalny, bo widziałam innych, którzy radzili sobie na tym zjeździe doskonale. Mnie natomiast tutaj paraliżował zawsze zestaw: wystające korzenie, wyjeźdżona rynna i ostry zakręt ze stromizną tuż przed drzewem. Robiłam wcześniej kilka podejść ale zawsze zatrzymywałam się przed pierwszą trudnością - sekcją korzeni.

Czarek sobie tam zjechał, ja zjechałam łatwiejszym zjazdem w pobliżu ale Czarek postawił sobie za zadanie, że zjadę ten zjazd i ja ;) Najpierw dokładnie sobie ten zjazd obejrzeliśmy i omówiliśmy kilka kwestii: możliwe tory jazdy, kiedy hamować (i dlaczego nie na drzewie), co się może zdarzyć jeśli... oraz czego się w tym zjeździe boję.

Potem Czarek pokazał mi, jak się to zjeżdża. Hm, to było tak szybkie, że trudno było się dokładnie przyjrzeć ;) Ale postanowiłam, że spróbuję. Pierwsza próba znów zakończyła się zatrzymaniem przed korzeniami. Przy drugiej i trzeciej spróbowałam pojechać po wewnętrznej ale jeden raz zahamowałam na cienkim drzewku wewnątrz zakrętu a drugi raz zatrzymałam się na drzewie ("a mówiłem, żeby nie hamować na drzewie!").

Po ponownych oględzinach newralgicznego miejsca zjechałam nieco innym torem jazdy i... udało się! Gdy znalazłam się na dole, tętno chyba miałam większe niż na podjeździe ;) Poprawiłam jeszcze trzy razy, za każdym razem starając się wcisnąć heble nieco później przed zakrętem. Mój strach gdzieś przepadł i za każdym razem już udało mi się bez problemu zjechać na sam dół, za każdym razem nieco płynniej.

Oczywiście, daleko mi do skilla Czarka ale zawsze jakiś postęp ;)

A tak wygląda cały przejazd.
Filmik
Czarek za to fachowo na zjeździe (innym) wygląda tak:


Jak patrzę, jak On jeździ, to czuję się jak wypierdek mamuta. Serio.
Testy uzupełniające Moon X-Power 330
Środa, 25 listopada 2015 Kategoria trening, recenzje, testy
Km: | 25.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:15 | km/h: | 20.08 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyszła pora na testy uzupełniające lampy Moon X-Power 330. Teraz jest dobry czas bo lampa jest wciąż w użyciu i często w niezbyt sprzyjających warunkach (zimno).
Dla tych z Was, którzy nie czytali pierwszej części, odsyłam do tego wpisu:
Test Mactronic i Moon
A teraz, do rzeczy:
Test: długość świecenia
1) ze zmianą trybu (gdy lampa sygnalizowała, że zaczyna być krucho z baterią, zmieniałam tryb świecenia na słabsze światło), w warunkach wczesnojesiennych (ciepło, między 15-20 stopni)
Tryb 1 (najmocniejszy): 2h 20 min
Tryb 2: 45 min
Tryb 3: 30 min
Tryb 4 (najsłabszy): trzymałam lampę włączoną jeszcze przez 3h 45min ale na tym trybie lampa zaczyna powoli przygasać; po tym czasie światło jest już dość słabe i prawdopodobnie niewystarczające do jazdy; ale ze 2h na tym trybie spokojnie można jeszcze jeździć
Werdykt: noc nie zaskoczy Cię całkowicie bez światła, nawet jak zapomnisz doładować lampkę przed wyjściem na długi trening ;) Super!
2) ciągle na najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych (zimno, 1-5 stopni, jak wiadomo wpływa to znacząco na czas pracy na jednym ładowaniu)
Po 1h lampa zaczęła sygnalizować baterię. Od tego momentu jeszcze 30 min świecenia bez znaczącego przygaśnięcia, w ciągu kolejnych 15 min. światło zaczęło ciemnieć. Po tym czasie już bym odradzała szybką jazdę w nocy ;) Po przełączeniu na mruganie, jeszcze całkiem mocno świeciła mrugając.
Werdykt: Przy chęci ciągłej jazdy z włączonym najmocniejszym trybem świecenia, chyba przyda się zapasowa lampa albo akumulator, na wszelki wypadek
3) ciągle na drugim najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych około 3 stopni
Lampa zaczęła sygnalizować po 2,5h słabnącą baterię. Od tego momentu przepracowała jeszcze 1:15 min bez zmiany jasności. Potem zaczęła przygasać.
Werdykt: Jak widać, całkiem długi nocny trening da się z tym "odbębnić" ;)
Test: czas ładowania
Bardzo wyżyłowana (czyt. mordowana prawie do upadłego) lampa ładuje się ze zwykłego gniazdka około 4,5h. Czy to dużo...? Nie wiem. To lepsze w każdym razie niż wymiana baterii po 1-2 jazdach, jak to musiałam robić w Screamie.
Test: obsługa w zimowych rękawicach
Do dupy ;) Zgodnie z przewidywaniami, trzeba się naprawdę ostro nakombinować, żeby nadusić przycisk zmiany trybu. Tooooo im naprawdę nie wyszło.
Dla tych z Was, którzy nie czytali pierwszej części, odsyłam do tego wpisu:
Test Mactronic i Moon
A teraz, do rzeczy:
Test: długość świecenia
1) ze zmianą trybu (gdy lampa sygnalizowała, że zaczyna być krucho z baterią, zmieniałam tryb świecenia na słabsze światło), w warunkach wczesnojesiennych (ciepło, między 15-20 stopni)
Tryb 1 (najmocniejszy): 2h 20 min
Tryb 2: 45 min
Tryb 3: 30 min
Tryb 4 (najsłabszy): trzymałam lampę włączoną jeszcze przez 3h 45min ale na tym trybie lampa zaczyna powoli przygasać; po tym czasie światło jest już dość słabe i prawdopodobnie niewystarczające do jazdy; ale ze 2h na tym trybie spokojnie można jeszcze jeździć
Werdykt: noc nie zaskoczy Cię całkowicie bez światła, nawet jak zapomnisz doładować lampkę przed wyjściem na długi trening ;) Super!
2) ciągle na najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych (zimno, 1-5 stopni, jak wiadomo wpływa to znacząco na czas pracy na jednym ładowaniu)
Po 1h lampa zaczęła sygnalizować baterię. Od tego momentu jeszcze 30 min świecenia bez znaczącego przygaśnięcia, w ciągu kolejnych 15 min. światło zaczęło ciemnieć. Po tym czasie już bym odradzała szybką jazdę w nocy ;) Po przełączeniu na mruganie, jeszcze całkiem mocno świeciła mrugając.
Werdykt: Przy chęci ciągłej jazdy z włączonym najmocniejszym trybem świecenia, chyba przyda się zapasowa lampa albo akumulator, na wszelki wypadek
3) ciągle na drugim najmocniejszym trybie, w warunkach późnojesiennych około 3 stopni
Lampa zaczęła sygnalizować po 2,5h słabnącą baterię. Od tego momentu przepracowała jeszcze 1:15 min bez zmiany jasności. Potem zaczęła przygasać.
Werdykt: Jak widać, całkiem długi nocny trening da się z tym "odbębnić" ;)
Test: czas ładowania
Bardzo wyżyłowana (czyt. mordowana prawie do upadłego) lampa ładuje się ze zwykłego gniazdka około 4,5h. Czy to dużo...? Nie wiem. To lepsze w każdym razie niż wymiana baterii po 1-2 jazdach, jak to musiałam robić w Screamie.
Test: obsługa w zimowych rękawicach
Do dupy ;) Zgodnie z przewidywaniami, trzeba się naprawdę ostro nakombinować, żeby nadusić przycisk zmiany trybu. Tooooo im naprawdę nie wyszło.
Pojazd zastępczy - Scott Solace
Wtorek, 17 listopada 2015 Kategoria dojazdy, recenzje, testy, ze zdjęciami
Km: | 19.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:09 | km/h: | 17.17 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nie będę opisywać swoich perypetii z łapaniem gum bo to już się robi nudne. Dość, że wczoraj rano złapałam gumę. Tego, że jednocześnie przecięłam prawie nową oponę w KTMie (czy 940 km przebiegu kwalifikuje się jako "prawie nowa"?), nie zauważyłam przy wymianie dętki. Dopiero gdy odpinałam rower od rury w garażu, wracając z pracy. Więc z pracy wracałam naprawdę ostrożnie ;)
Podjechałam do Plusa, niestety nie mieli od ręki opony dla mnie więc zostawiłam u nich rower, przy okazji na przegląd.
Ku mojemu zaskoczeniu, Paweł zaproponował mi pojazd zastępczy. Carbonową szosówkę Solace.
Co prawda rozmiar M niezbyt mi leżał ale doszłam do wniosku, że mogę spróbować na nim się przejechać. Na początek przejechałam się po chodniku pod Plusem. Od razu wyszło, że coś nie tak (jak to tak można, piątek trzynastego w poniedziałek siedemnastego) - łańcuch zakleszczył się w przedziwny sposób i nie dało się jechać. Więc wróciłam do sklepu, gdzie okazało się, że wygięło się ogniwko. Po naprawieniu, ruszyłam do domu bo i tak byłam już ostro spóźniona na przejęcie Zająca od Mamy.
Na razie na haku.

Dopiero dziś mogłam się na nim przejechać. Mimo deszczu, pojechałam na nim do pracy. Niestety, rozmiar M nie leżał mi jeszcze bardziej niż wczoraj. Jechało mi się bardzo źle, czułam się niepewnie, rower był nerwowy i mało stabilny. Poza tym po południu zaczął przeskakiwać łańcuch i zrobiło się jeszcze gorzej. Dlatego chociaż miałam zamiar skrobnąć kilka słów na temat odczuć z jazdy, nie zrobię tego. Testowanie rowerów w nie swoim rozmiarze jest bez sensu.
Pokażę Wam za to kilka szczegółów konstrukcyjnych, które mnie zaciekawiły.
Tylny hamulec pod tylnymi widłami ramy. Podobno koszmar serwisanta. Ciekawe, jakie są zalety w jeździe.

OLBRZYMI support.

Przednia przerzutka mocowana bezpośrednio do ramy.

Inserty w carbonie do mocowania koszyka na bidon

Wewnętrzne prowadzenie kabli (to chyba powoli staje się standardem)

Wreszcie, last but not least - siodło i sztyca w systemie monolink

Rower nie powalił mnie masą ale jest to chyba najniższy model z serii Solace. Waży w rozmiarze M 8kg, to jest zaledwie o około 1kg mniej niż mój aluminiowy KTM. Prawdę mówiąc, w mojej opinii nie jest też szczególnie piękny ;) Malowanie zdecydowanie nie w moim stylu, nie lubię ponuraków (to zresztą jeden z powodów, dla których moja szosa nie jest Scotta...). Jako carbon niskobudżetowy, zestawiony został ze 105tką, której nic nie można w zasadzie zarzucić poza tym, że nie jest lansiarska ;)
Soouuuu... morał z tej opowieści jest taki, że nie testuj rowerów w nie swoim rozmiarze ;)
A w ramach humorystycznego zakończenia tej historii powiem, że wracając na nim złapałam gumę... nie wiem, czy ja nie umiem jeździć, czy co? ;)
Podjechałam do Plusa, niestety nie mieli od ręki opony dla mnie więc zostawiłam u nich rower, przy okazji na przegląd.
Ku mojemu zaskoczeniu, Paweł zaproponował mi pojazd zastępczy. Carbonową szosówkę Solace.
Co prawda rozmiar M niezbyt mi leżał ale doszłam do wniosku, że mogę spróbować na nim się przejechać. Na początek przejechałam się po chodniku pod Plusem. Od razu wyszło, że coś nie tak (jak to tak można, piątek trzynastego w poniedziałek siedemnastego) - łańcuch zakleszczył się w przedziwny sposób i nie dało się jechać. Więc wróciłam do sklepu, gdzie okazało się, że wygięło się ogniwko. Po naprawieniu, ruszyłam do domu bo i tak byłam już ostro spóźniona na przejęcie Zająca od Mamy.
Na razie na haku.

Dopiero dziś mogłam się na nim przejechać. Mimo deszczu, pojechałam na nim do pracy. Niestety, rozmiar M nie leżał mi jeszcze bardziej niż wczoraj. Jechało mi się bardzo źle, czułam się niepewnie, rower był nerwowy i mało stabilny. Poza tym po południu zaczął przeskakiwać łańcuch i zrobiło się jeszcze gorzej. Dlatego chociaż miałam zamiar skrobnąć kilka słów na temat odczuć z jazdy, nie zrobię tego. Testowanie rowerów w nie swoim rozmiarze jest bez sensu.
Pokażę Wam za to kilka szczegółów konstrukcyjnych, które mnie zaciekawiły.
Tylny hamulec pod tylnymi widłami ramy. Podobno koszmar serwisanta. Ciekawe, jakie są zalety w jeździe.

OLBRZYMI support.

Przednia przerzutka mocowana bezpośrednio do ramy.

Inserty w carbonie do mocowania koszyka na bidon

Wewnętrzne prowadzenie kabli (to chyba powoli staje się standardem)

Wreszcie, last but not least - siodło i sztyca w systemie monolink

Rower nie powalił mnie masą ale jest to chyba najniższy model z serii Solace. Waży w rozmiarze M 8kg, to jest zaledwie o około 1kg mniej niż mój aluminiowy KTM. Prawdę mówiąc, w mojej opinii nie jest też szczególnie piękny ;) Malowanie zdecydowanie nie w moim stylu, nie lubię ponuraków (to zresztą jeden z powodów, dla których moja szosa nie jest Scotta...). Jako carbon niskobudżetowy, zestawiony został ze 105tką, której nic nie można w zasadzie zarzucić poza tym, że nie jest lansiarska ;)
Soouuuu... morał z tej opowieści jest taki, że nie testuj rowerów w nie swoim rozmiarze ;)
A w ramach humorystycznego zakończenia tej historii powiem, że wracając na nim złapałam gumę... nie wiem, czy ja nie umiem jeździć, czy co? ;)
W drodze do pracy
Wtorek, 3 listopada 2015 Kategoria dojazdy, ze zdjęciami
Km: | 19.62 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:56 | km/h: | 21.02 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |

Wszystkie liście chyba już spadły ;)
Niedziela, 1 listopada 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 26.31 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:38 | km/h: | 16.11 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |




Scott Test Tour
Niedziela, 25 października 2015 Kategoria recenzje, testy, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 20.02 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:47 | km/h: | 11.23 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Gdybym powiedziała, że nie jeździłam nigdy na rowerze z pełnym zawieszeniem, skłamałabym. Jednak tamten rower... to był koszmarnie ciężki makrokesz zarąbany bratu wiele lat temu. Wówczas jeszcze moja cykloza była w powijakach, jeździłam głównie po mieście, tzn. traktowałam rower jak środek transportu. Fullem nie cieszyłam się długo bo rodzice odebrali mi go jadąc z bratem na wakacje ;) Więc raczej nie miałam możliwości odkryć zalet fulla (o ile ten makrokesz w ogóle je miał). Inna historia to fakt, że od tego właśnie zdarzenia zaczęła się moja rowerowa pasja (wcześniej jeździłam na Wigry 3 i jazda na góralu przez te kilka tygodni spodobała mi się na tyle, że kupiłam swój pierwszy górski rower, ze sztywnym widelcem, Giant Campus - potem poszło już lawinowo).
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Nie miałam zbyt wielkiego wyboru rowerów na Scott Test Tour. W moim rozmiarze (S) było ich niewiele, fulle dwa: Genius i Spark. Z tego co pamiętałam, Genius jest do zastosowań bardziej grawitacyjnych, natomiast Spark przeznaczony jest do wyścigów XC i maratonów MTB. Wybrałam więc Spark 730 jako bliższy mojemu profilowi jazdy.

Na testy stawiła się spora reprezentacja mojego teamu - oprócz mnie był Bartek i Szymon a wczoraj na Sparku jeździł też Łukasz.
Zanim ruszyliśmy, trzeba było poczekać po pierwsze aż wszyscy uczestnicy podpiszą swoje cyrografy wypożyczenia sprzętu oraz aż wszystkie rowery zostaną odpowiednio przygotowane (np. zostaną do nich przykręcone odpowiednie pedały, wedle życzenia ridera).
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)

W związku z tym, w międzyczasie, mogłam "pokręcić się" na Sparku po okolicznych chodnikach. Pierwsze wrażenie... dość dziwne. Rower dość krótki w porównaniu do mojego, kierownica wysoko i baaaaardzo szeroka. Ups, jak na kozie.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

W każdym razie miałam chwilę na to, żeby przyzwyczaić się do roweru. Inni również to robili bo przesiadka na inny rower to tak samo jak przesiadka do cudzego samochodu. Nie wiesz, gdzie co jest i nie umiesz jeździć ;)
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)


(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Gdy już wreszcie wszystko zostało podpisane, przykręcone i wyregulowane, ruszyliśmy w stronę Lasu Kabackiego trasą prowadzącą singlem u podnóża Skarpy Ursynowskiej. Te pierwsze kilometry ujawniły mi podstawowe różnice pomiędzy Sparkiem a moim Scale'em. Po pierwsze, tylne zawieszenie powoduje, że nierówności nie czuje się prawie wcale. Co ciekawe, nie miałam odczucia bujania, którego się spodziewałam. Co więcej, uczucie bujania jest o wiele wyraźniejsze na moim rowerze gdy mam niedopompowaną oponę z tyłu ;)
Obsługa manetki blokady amortyzatorów jest instynktowna (chociaż podczas wstępnych oględzin roweru w ogóle jej nie zauważyłam i musiał mi ją pokazać palcem mechanik, być może to dlatego, że była po lewej stronie, podczas gdy w moim rowerze jest po prawej). Manetka ma kilka możliwości ustawienia zawieszenia: oba amortyzatory odblokowane, zablokowany tył, oba zablokowane i ustawienie pośrednie, którego... nie zarejestrowałam.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Chociaż Spark jest od mojego Scale'a sporo cięższy, podczas jazdy nie czułam tego. Toczył się leciutko i cicho, można by było powiedzieć, że "jak gdyby to była piłeczka, nie stal" ale rower zdecydowanie stalowy nie jest, carbonowy raczej ;) Miałam za to odczucie gorszej sterowności i zwinności - być może uczucie to znikłoby gdyby skrócić tę wajhę na górze, zwaną kierownicą ;) W każdym razie rower w zakrętach wymagał wyraźnego skrętu kierownicy a szeroka kiera mi tego nie ułatwiała. W związku z tym singlem pod Skarpą nie jechało mi się zbyt dobrze
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)

Gdy jednak dojechaliśmy "na miejscówkę", tj. na tak zwane dołki przy Powsinie i tam został zarządzony czas dla testerów, dopiero ujawniły się zalety Sparka. Rower skakał po tych dołkach jak sprężynka, pozwalał zjechać stromą ściankę z korzeniem bez żadnych oporów, tylne koło było wprost przyklejone do podłoża. Na podjeździe też nie było najgorzej, rower ma bardzo dobrą przyczepność. Jedynie geometria nie jest zbyt korzystna gdyż ciężar ciała jest przesunięty w górę i przednie koło ma sporą tendencję do uciekania i myszkowania na podjazdach.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)




Najciekawsze było to, że dopiero pod koniec, gdy już wracaliśmy, zauważyłam, że z przodu są tylko dwie zębatki. Ale to tylko świadczy o tym, jak bardzo nie używam przedniej przerzutki... ;) Chyba powinnam rozważyć przesiadkę na korbę 1x, max 2x ;)
Muszę przyznać, że miałam sporą radochę z jazdy tym rowerem. I żałowałam, gdy okazało się, że w programie nie ma Kazurki. Szkoda wielka, bo chciałam zobaczyć jak Spark zachowuje się na torze do zjazdu, na hopkach i stolikach.
Niestety, mieliśmy ograniczony czas na testowanie. Z dużą przykrością przyszło mi oddać rower. Choć teoretycznie miałam możliwość pojechać "na drugą rundę", czułam się mocno zmęczona po wczorajszym spontanicznym intensywnym wypadzie na Kazurę i do Kabat a dziś rundka była równie intensywna - dlatego darowałam sobie.
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)


Ogólnie rzecz biorąc, jazda na Sparku podobała mi się, i to bardzo. Prawdopodobnie rozważę któregoś Sparka przy kolejnej zmianie roweru, jednak będzie on wymagał dużych zmian geometrycznych ;)
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Nie miałam zbyt wielkiego wyboru rowerów na Scott Test Tour. W moim rozmiarze (S) było ich niewiele, fulle dwa: Genius i Spark. Z tego co pamiętałam, Genius jest do zastosowań bardziej grawitacyjnych, natomiast Spark przeznaczony jest do wyścigów XC i maratonów MTB. Wybrałam więc Spark 730 jako bliższy mojemu profilowi jazdy.

Na testy stawiła się spora reprezentacja mojego teamu - oprócz mnie był Bartek i Szymon a wczoraj na Sparku jeździł też Łukasz.
Zanim ruszyliśmy, trzeba było poczekać po pierwsze aż wszyscy uczestnicy podpiszą swoje cyrografy wypożyczenia sprzętu oraz aż wszystkie rowery zostaną odpowiednio przygotowane (np. zostaną do nich przykręcone odpowiednie pedały, wedle życzenia ridera).
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)

W związku z tym, w międzyczasie, mogłam "pokręcić się" na Sparku po okolicznych chodnikach. Pierwsze wrażenie... dość dziwne. Rower dość krótki w porównaniu do mojego, kierownica wysoko i baaaaardzo szeroka. Ups, jak na kozie.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

W każdym razie miałam chwilę na to, żeby przyzwyczaić się do roweru. Inni również to robili bo przesiadka na inny rower to tak samo jak przesiadka do cudzego samochodu. Nie wiesz, gdzie co jest i nie umiesz jeździć ;)
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)


(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Gdy już wreszcie wszystko zostało podpisane, przykręcone i wyregulowane, ruszyliśmy w stronę Lasu Kabackiego trasą prowadzącą singlem u podnóża Skarpy Ursynowskiej. Te pierwsze kilometry ujawniły mi podstawowe różnice pomiędzy Sparkiem a moim Scale'em. Po pierwsze, tylne zawieszenie powoduje, że nierówności nie czuje się prawie wcale. Co ciekawe, nie miałam odczucia bujania, którego się spodziewałam. Co więcej, uczucie bujania jest o wiele wyraźniejsze na moim rowerze gdy mam niedopompowaną oponę z tyłu ;)
Obsługa manetki blokady amortyzatorów jest instynktowna (chociaż podczas wstępnych oględzin roweru w ogóle jej nie zauważyłam i musiał mi ją pokazać palcem mechanik, być może to dlatego, że była po lewej stronie, podczas gdy w moim rowerze jest po prawej). Manetka ma kilka możliwości ustawienia zawieszenia: oba amortyzatory odblokowane, zablokowany tył, oba zablokowane i ustawienie pośrednie, którego... nie zarejestrowałam.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)

Chociaż Spark jest od mojego Scale'a sporo cięższy, podczas jazdy nie czułam tego. Toczył się leciutko i cicho, można by było powiedzieć, że "jak gdyby to była piłeczka, nie stal" ale rower zdecydowanie stalowy nie jest, carbonowy raczej ;) Miałam za to odczucie gorszej sterowności i zwinności - być może uczucie to znikłoby gdyby skrócić tę wajhę na górze, zwaną kierownicą ;) W każdym razie rower w zakrętach wymagał wyraźnego skrętu kierownicy a szeroka kiera mi tego nie ułatwiała. W związku z tym singlem pod Skarpą nie jechało mi się zbyt dobrze
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)

Gdy jednak dojechaliśmy "na miejscówkę", tj. na tak zwane dołki przy Powsinie i tam został zarządzony czas dla testerów, dopiero ujawniły się zalety Sparka. Rower skakał po tych dołkach jak sprężynka, pozwalał zjechać stromą ściankę z korzeniem bez żadnych oporów, tylne koło było wprost przyklejone do podłoża. Na podjeździe też nie było najgorzej, rower ma bardzo dobrą przyczepność. Jedynie geometria nie jest zbyt korzystna gdyż ciężar ciała jest przesunięty w górę i przednie koło ma sporą tendencję do uciekania i myszkowania na podjazdach.
(fot. Piotr Kład FotoSpontan)




Najciekawsze było to, że dopiero pod koniec, gdy już wracaliśmy, zauważyłam, że z przodu są tylko dwie zębatki. Ale to tylko świadczy o tym, jak bardzo nie używam przedniej przerzutki... ;) Chyba powinnam rozważyć przesiadkę na korbę 1x, max 2x ;)
Muszę przyznać, że miałam sporą radochę z jazdy tym rowerem. I żałowałam, gdy okazało się, że w programie nie ma Kazurki. Szkoda wielka, bo chciałam zobaczyć jak Spark zachowuje się na torze do zjazdu, na hopkach i stolikach.
Niestety, mieliśmy ograniczony czas na testowanie. Z dużą przykrością przyszło mi oddać rower. Choć teoretycznie miałam możliwość pojechać "na drugą rundę", czułam się mocno zmęczona po wczorajszym spontanicznym intensywnym wypadzie na Kazurę i do Kabat a dziś rundka była równie intensywna - dlatego darowałam sobie.
(fot. Szymon Cygan Klub Kolarski Cyklon)


Ogólnie rzecz biorąc, jazda na Sparku podobała mi się, i to bardzo. Prawdopodobnie rozważę któregoś Sparka przy kolejnej zmianie roweru, jednak będzie on wymagał dużych zmian geometrycznych ;)
Las Kabacki
Środa, 7 października 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 20.37 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:14 | km/h: | 16.52 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
W Lesie Kabackim jest się gdzie zabawić. Znacie to miejsce?

Ejjjjj, tej kłody tu nie było!
Chyba dawno tędy nie jechałam bo ścieżka dookoła wydaje się być już całkiem dobrze wydeptana.

Ejjjjj, tej kłody tu nie było!
Chyba dawno tędy nie jechałam bo ścieżka dookoła wydaje się być już całkiem dobrze wydeptana.

MTB Cross Maraton Chęciny
Niedziela, 4 października 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 46.02 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:32 | km/h: | 13.02 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś ostatni wyścig z cyklu w tym sezonie. Organizatorzy zamówili nam na dziś wspaniałą pogodę. Po ostatnich kilku zimnych i niesympatycznych dniach, dziś ciepełko i lampa jak na Teneryfie.
Z parkingu widać zamek królewski. Jeszcze wisi w powietrzu poranny chłodek ale robi się coraz cieplej.

Humor mi dopisuje. Dziś nie muszę się tak naprawdę ścigać, spinać i stresować. Mogę jechać zupełnie na luzie bo 1 miejsce w generalce mam już w kieszeni. W zasadzie mogłabym przyjechać tylko na dekorację generalki ale byłoby to nie w moim stylu ;) Zresztą po ostatnich dwóch wyścigach z cyklu PB, które odpuściłam sobie, mam ochotę sobie porządnie pojeździć terenowo.
Kręcę się po miasteczku startowym, witam się z Krzychem, który jako jedyny z Cyklona dziś stawił się na miejscu, z głupia frant gapię się na listę sektorową (tzn. listę osób, którym przysługuje wejście do części sektora startowego bliższej linii startu) .
...
Że co?
...
Ze zdumieniem stwierdzam, że jestem na tej liście.
Naprawdę, jestem totalnie zaskoczona bo nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby w ogóle się szukać na tej liście. Dziś naprawdę gapiłam się na nią tylko z nudów.
Tak czy siak nie wciskam się do przodu bo nie lubię jak mnie ludzie wyprzedzają, wolę wyprzedzać ;) Niemniej jednak ten fakt mile łechcze moje EGO. Ciekawa jestem, od której edycji powinnam była szukać się na tej liście ;)
Strasznie mi się chce pić, jakoś dziś zapomniałam swojej wielkiej butli z wodą więc próbuję napełnić sobie butelkę po Powerze pod kranem. Niestety, za wysoka jest. Gdy odkręcam kran techniczny w damskiej łazience, woda z niego poza laniem się do butelki leje się też bokami na podłogę, muszę to posprzątać. Poza tym odwiedzam łazienkę przed startem tyle razy, że zaczynam się zastanawiać czy nie będę miała kłopotów podczas maratonu.
Ustawiamy się z Krzychem na starcie i przez chwilę jedziemy razem. Potem gdzieś tracę Krzycha z oczu ale nawet nie wiem, czy mnie wyprzedził czy ja jego.
Trasa dość szybko wpada na szutrówkę i od razu zaczyna piąć się do góry. Pierwszy podjazd to prawie 2,5 kilometra. Niezbyt stromy ale selekcja następuje dość szybko. Na trasie od razu robi się puściej i można jechać własnym tempem. Kolejny podjazd, już w lesie, daje się poczuć w nogach i w płucach. Nie jest szczególnie długi ale za to dość stromy, tętno zbliża się do niebezpiecznych rewirów o nazwie "szybkie odcięcie". Na razie jednak jedzie mi się całkiem fajnie, zwłaszcza że za chwilę można odpocząć na dość długim zjeździe. Trzeci podjazd na przestrzeni około 11 kilometrów staje się moim gwoździem do trumny. Nie dość, że długi to jeszcze stromy. Dopinguje mnie tu Darek z CrazyRacing Team chociaż to, że to był właśnie on, uświadamiam sobie dopiero kilka kilometrów później. Chyba nie udaje mi się całego podjazdu wjechać, gdy nastromienie zwiększa się, muszę podprowadzić rower.
Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)

Od tego momentu trasa to jeden wielki interwał. Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd. Przy czym mówiąc "wielki" interwał mam na myśli to, że interwały (podjazdy) są dość długie, tak gdzieś około kilometrowe ;) mniej więcej tyle samo mają odpoczynki (zjazdy) ale jak wiadomo, podjazd jedzie się długo a zjeżdża się krótko. Nie ma kiedy odpocząć, tym bardziej, że na zjazdach też nie ma lekko. Jedzie mi się już o wiele gorzej ale ponieważ dziś już nie walczę o punkty to postanawiam się wyluzować i jechać tak, żeby mi było przyjemnie.
Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)


Trasa jest wyjątkowo trudna technicznie i wymagająca. Po Łącznej uważałam, że Łączna była najtrudniejszym maratonem w cyklu w tym roku jednak dziś zmieniam zdanie. Zdecydowanie Chęciny wygrywają w przedbiegach. Kamienie, korzenie, trudne zjazdy, trudne i ciężkie podjazdy. Ze trzy razy muszę podprowadzić rower pod górę, ze dwa razy sprowadzić bo zjazd jest zbyt stromy. Tyle prowadzenia roweru na trasie chyba ostatnio zaliczyłam w zeszłym roku!
Punkt kontrolny przy Belni (fot. Mirka Maziejuk)

Na trasie jest wiele wspaniałych fragmentów, których na pewno długo nie zapomnę:
- niemalże pumptrackowe single, gdzie przy odpowiednich umiejętnościach można jechać tylko pompując rowerem; oczywiście mnie się to nie udaje bo mimo treningów na pumptracku nie mam dobrego wyczucia momentu, w którym ten rower trzeba docisnąć lub puścić; momentami, przy dobrej prędkości człowiek ma aż ochotę tam sobie hycnąć w górę na hopce;
- arcystromy, choć może nie jakiś strasznie trudny technicznie, zjazd do wąwozu; nastromienie powoduje, że nie zjeżdżam go ale obiecuję sobie, że postaram się w przyszłym roku ;)
- stromy i trudny zjazd przy jaskini Piekło; tutaj również nie odważam się zjechać rowerem (podobnie jak w zeszłym roku w Nowinach), za to prawie zjeżdżam na tyłku z powodu luźnej gleby; w jednym miejscu podczas schodzenia rower zaczepia mi się siodłem o szelkę od plecaka - na stromym zboczu nie mam jak się uwolnić i przez chwilę się z tym szarpię, jednocześnie zjeżdżając na butach, błagając w myślach "odczep się, odczep się..."; w końcu się odczepia ;)
Studium zjazdu na butach przy Piekle (fot. Szymon Lisowski)




- fantastyczny widokowo zjazd pod koniec trasy, gdzie w całej okazałości można zobaczyć chęciński zamek
- ścieżka na skalnej półce w starym wyrobisku, gdzie po prawej stronie jest stroma pionowa ściana w górę a po lewej - stroma pionowa ściana w dół; w dole widać ciekawy architektonicznie budynek Centrum Edukacji Geologicznej; półka jest bardzo szeroka więc jadę bez obawy, ale miejscówka robi wrażenie.
Trasa jest wprost pyszna i aż do ostatnich metrów trzyma w napięciu i dostarcza wspaniałej zabawy. Ostatni podjazd kończy się dopiero kilometr przed metą a pełna zakrętów końcówka po asfalcie i kostce też daje mnóstwo frajdy.
fot. Szymon Lisowski

fot. Łukasz Maziejuk

Wpadam na metę po około 3,5 godzinach. To dużo. Mam świadomość, że wynik nie jest porażający ale nie przejmuję się, humor mam świetny. Zresztą okazuje się, że nie jest najgorzej, bo kończę jako 5 w kategorii [edit: okazało się później, że moje miejsce było jednocześnie ostatnim...].
fot. Łukasz Maziejuk

W miasteczku spotykam Darka i Asię z CrazyRacing Team. Ogarniamy się nieco z pyłu, przebieramy, jemy, pijemy kawę i czekamy na dekorację etapu a potem na dekorację generalki. Asia też wygrała w swojej kategorii. Dekoracja jest na tyle późno, że postanawiamy nie czekać na tombolę i zmywamy się. I tak z powodu korków na trasie jestem w domu dopiero około 22giej.
Z parkingu widać zamek królewski. Jeszcze wisi w powietrzu poranny chłodek ale robi się coraz cieplej.

Humor mi dopisuje. Dziś nie muszę się tak naprawdę ścigać, spinać i stresować. Mogę jechać zupełnie na luzie bo 1 miejsce w generalce mam już w kieszeni. W zasadzie mogłabym przyjechać tylko na dekorację generalki ale byłoby to nie w moim stylu ;) Zresztą po ostatnich dwóch wyścigach z cyklu PB, które odpuściłam sobie, mam ochotę sobie porządnie pojeździć terenowo.
Kręcę się po miasteczku startowym, witam się z Krzychem, który jako jedyny z Cyklona dziś stawił się na miejscu, z głupia frant gapię się na listę sektorową (tzn. listę osób, którym przysługuje wejście do części sektora startowego bliższej linii startu) .
...
Że co?
...
Ze zdumieniem stwierdzam, że jestem na tej liście.
Naprawdę, jestem totalnie zaskoczona bo nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby w ogóle się szukać na tej liście. Dziś naprawdę gapiłam się na nią tylko z nudów.
Tak czy siak nie wciskam się do przodu bo nie lubię jak mnie ludzie wyprzedzają, wolę wyprzedzać ;) Niemniej jednak ten fakt mile łechcze moje EGO. Ciekawa jestem, od której edycji powinnam była szukać się na tej liście ;)
Strasznie mi się chce pić, jakoś dziś zapomniałam swojej wielkiej butli z wodą więc próbuję napełnić sobie butelkę po Powerze pod kranem. Niestety, za wysoka jest. Gdy odkręcam kran techniczny w damskiej łazience, woda z niego poza laniem się do butelki leje się też bokami na podłogę, muszę to posprzątać. Poza tym odwiedzam łazienkę przed startem tyle razy, że zaczynam się zastanawiać czy nie będę miała kłopotów podczas maratonu.
Ustawiamy się z Krzychem na starcie i przez chwilę jedziemy razem. Potem gdzieś tracę Krzycha z oczu ale nawet nie wiem, czy mnie wyprzedził czy ja jego.
Trasa dość szybko wpada na szutrówkę i od razu zaczyna piąć się do góry. Pierwszy podjazd to prawie 2,5 kilometra. Niezbyt stromy ale selekcja następuje dość szybko. Na trasie od razu robi się puściej i można jechać własnym tempem. Kolejny podjazd, już w lesie, daje się poczuć w nogach i w płucach. Nie jest szczególnie długi ale za to dość stromy, tętno zbliża się do niebezpiecznych rewirów o nazwie "szybkie odcięcie". Na razie jednak jedzie mi się całkiem fajnie, zwłaszcza że za chwilę można odpocząć na dość długim zjeździe. Trzeci podjazd na przestrzeni około 11 kilometrów staje się moim gwoździem do trumny. Nie dość, że długi to jeszcze stromy. Dopinguje mnie tu Darek z CrazyRacing Team chociaż to, że to był właśnie on, uświadamiam sobie dopiero kilka kilometrów później. Chyba nie udaje mi się całego podjazdu wjechać, gdy nastromienie zwiększa się, muszę podprowadzić rower.
Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)

Od tego momentu trasa to jeden wielki interwał. Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd. Przy czym mówiąc "wielki" interwał mam na myśli to, że interwały (podjazdy) są dość długie, tak gdzieś około kilometrowe ;) mniej więcej tyle samo mają odpoczynki (zjazdy) ale jak wiadomo, podjazd jedzie się długo a zjeżdża się krótko. Nie ma kiedy odpocząć, tym bardziej, że na zjazdach też nie ma lekko. Jedzie mi się już o wiele gorzej ale ponieważ dziś już nie walczę o punkty to postanawiam się wyluzować i jechać tak, żeby mi było przyjemnie.
Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)


Trasa jest wyjątkowo trudna technicznie i wymagająca. Po Łącznej uważałam, że Łączna była najtrudniejszym maratonem w cyklu w tym roku jednak dziś zmieniam zdanie. Zdecydowanie Chęciny wygrywają w przedbiegach. Kamienie, korzenie, trudne zjazdy, trudne i ciężkie podjazdy. Ze trzy razy muszę podprowadzić rower pod górę, ze dwa razy sprowadzić bo zjazd jest zbyt stromy. Tyle prowadzenia roweru na trasie chyba ostatnio zaliczyłam w zeszłym roku!
Punkt kontrolny przy Belni (fot. Mirka Maziejuk)

Na trasie jest wiele wspaniałych fragmentów, których na pewno długo nie zapomnę:
- niemalże pumptrackowe single, gdzie przy odpowiednich umiejętnościach można jechać tylko pompując rowerem; oczywiście mnie się to nie udaje bo mimo treningów na pumptracku nie mam dobrego wyczucia momentu, w którym ten rower trzeba docisnąć lub puścić; momentami, przy dobrej prędkości człowiek ma aż ochotę tam sobie hycnąć w górę na hopce;
- arcystromy, choć może nie jakiś strasznie trudny technicznie, zjazd do wąwozu; nastromienie powoduje, że nie zjeżdżam go ale obiecuję sobie, że postaram się w przyszłym roku ;)
- stromy i trudny zjazd przy jaskini Piekło; tutaj również nie odważam się zjechać rowerem (podobnie jak w zeszłym roku w Nowinach), za to prawie zjeżdżam na tyłku z powodu luźnej gleby; w jednym miejscu podczas schodzenia rower zaczepia mi się siodłem o szelkę od plecaka - na stromym zboczu nie mam jak się uwolnić i przez chwilę się z tym szarpię, jednocześnie zjeżdżając na butach, błagając w myślach "odczep się, odczep się..."; w końcu się odczepia ;)
Studium zjazdu na butach przy Piekle (fot. Szymon Lisowski)




- fantastyczny widokowo zjazd pod koniec trasy, gdzie w całej okazałości można zobaczyć chęciński zamek
- ścieżka na skalnej półce w starym wyrobisku, gdzie po prawej stronie jest stroma pionowa ściana w górę a po lewej - stroma pionowa ściana w dół; w dole widać ciekawy architektonicznie budynek Centrum Edukacji Geologicznej; półka jest bardzo szeroka więc jadę bez obawy, ale miejscówka robi wrażenie.
Trasa jest wprost pyszna i aż do ostatnich metrów trzyma w napięciu i dostarcza wspaniałej zabawy. Ostatni podjazd kończy się dopiero kilometr przed metą a pełna zakrętów końcówka po asfalcie i kostce też daje mnóstwo frajdy.
fot. Szymon Lisowski

fot. Łukasz Maziejuk

Wpadam na metę po około 3,5 godzinach. To dużo. Mam świadomość, że wynik nie jest porażający ale nie przejmuję się, humor mam świetny. Zresztą okazuje się, że nie jest najgorzej, bo kończę jako 5 w kategorii [edit: okazało się później, że moje miejsce było jednocześnie ostatnim...].
fot. Łukasz Maziejuk

W miasteczku spotykam Darka i Asię z CrazyRacing Team. Ogarniamy się nieco z pyłu, przebieramy, jemy, pijemy kawę i czekamy na dekorację etapu a potem na dekorację generalki. Asia też wygrała w swojej kategorii. Dekoracja jest na tyle późno, że postanawiamy nie czekać na tombolę i zmywamy się. I tak z powodu korków na trasie jestem w domu dopiero około 22giej.

Las Kabacki
Sobota, 3 października 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 22.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 14.51 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Las Kabacki. Może jest mały i płaski ale go lubię. Zresztą to jedyny las jaki mam w odległości 20 minut rowerem :) Poza tym jak się wie gdzie szukać to można znaleźć miejsca do zabawy rowerem.

Kazura
Niedziela, 27 września 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 14.31 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 10.10 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczorajszy dzień był kompletnie zwariowany. Miałam jechać z Anią na Polandbike w Kielcach ale okazało się, że nie może jechać. Jak powiedziałam o tym
rano Małżowi to Małż spontanicznie zdecydował, że jadą z Zającem ze mną
(sic!). Od wstania Małża zawinęliśmy się w 30 minut włącznie z
wysadzeniem Zająca na nocniku i nakarmieniem go (sic! x2).
Od wyjścia aż do Kielc cały czas lało a Małż w drodze urabiał mnie na niestartowanie (co się będziesz brudzić i marznąć, deszcz leje i jest ohydnie, bez sensu tak się ścigać, nie martw się najwyżej będzie więcej czasu na Bike Expo...). No i mnie urobił. Więc pochodziliśmy po hali targów, chyba bardziej pilnując, żeby Zając się nie zgubił niż oglądając stoiska. Przywitaliśmy się z Marcinem z PLUS na stoisku SCOTT.
Najciekawszy był pokaz Krystiana Herby, na który akurat się załapaliśmy. Nawet Zając oglądał z zaciekawieniem.
A potem skoczyliśmy na obiad do Bodzentyna bo akurat tam przebywali teściowie.
Totalny spontan, dawno nie spędziłam tak przedziwnego dnia. W sumie było fajnie.
A dziś, w ramach choćby delikatnego zadośćuczynienia temu wczorajszemu szaleństwu (bez roweru), zamiast planowego s1 pojechałam na Kazurkę, skakać.
Było bardzo wietrznie. Z powodu wiatru ciężko było się rozpędzić na zjeździe głównym torem. Potrenowałam za to na stolikach to, czego uczył mnie tydzień temu Czarek i poćwiczyłam pompowanie na pumptracku. Po wczorajszym deszczu było trochę błotka ale niegroźnego ;)
Latawce, rower, wiatr ;)

Wróciłam terenową ścieżką wzdłuż torów i potem do Reala, o, pardon już Auchan ;)


Od wyjścia aż do Kielc cały czas lało a Małż w drodze urabiał mnie na niestartowanie (co się będziesz brudzić i marznąć, deszcz leje i jest ohydnie, bez sensu tak się ścigać, nie martw się najwyżej będzie więcej czasu na Bike Expo...). No i mnie urobił. Więc pochodziliśmy po hali targów, chyba bardziej pilnując, żeby Zając się nie zgubił niż oglądając stoiska. Przywitaliśmy się z Marcinem z PLUS na stoisku SCOTT.
Najciekawszy był pokaz Krystiana Herby, na który akurat się załapaliśmy. Nawet Zając oglądał z zaciekawieniem.
A potem skoczyliśmy na obiad do Bodzentyna bo akurat tam przebywali teściowie.
Totalny spontan, dawno nie spędziłam tak przedziwnego dnia. W sumie było fajnie.
A dziś, w ramach choćby delikatnego zadośćuczynienia temu wczorajszemu szaleństwu (bez roweru), zamiast planowego s1 pojechałam na Kazurkę, skakać.
Było bardzo wietrznie. Z powodu wiatru ciężko było się rozpędzić na zjeździe głównym torem. Potrenowałam za to na stolikach to, czego uczył mnie tydzień temu Czarek i poćwiczyłam pompowanie na pumptracku. Po wczorajszym deszczu było trochę błotka ale niegroźnego ;)
Latawce, rower, wiatr ;)

Wróciłam terenową ścieżką wzdłuż torów i potem do Reala, o, pardon już Auchan ;)

