Wpisy archiwalne w kategorii
>50 km
Dystans całkowity: | 11313.88 km (w terenie 1283.00 km; 11.34%) |
Czas w ruchu: | 502:53 |
Średnia prędkość: | 22.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.31 km/h |
Suma podjazdów: | 1632 m |
Maks. tętno maksymalne: | 186 (103 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (94 %) |
Suma kalorii: | 16999 kcal |
Liczba aktywności: | 191 |
Średnio na aktywność: | 59.23 km i 2h 37m |
Więcej statystyk |
jeżdżę bo lubię, udar słoneczny mam gratis bo jestem idiotką
Sobota, 24 maja 2014 Kategoria >50 km, dojazdy, trening
Km: | 93.92 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:39 | km/h: | 25.73 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nazwałabym ten wpis "pod górę i pod wiatr czyli jak zwykle do Siedlec" ale taki wpis już był ;)
Właściwie to sporą część tego wpisu mogłabym powtórzyć :)
Wmordewind był makabryczny, cała trasa, prawie centralnie czasem trochę z boku. Słońce napier... jak dzikie a na trasie prawie nie ma cienia, poza tym wyruszyłam w najgorszej porze bo około 10 rano więc zaraz trafiłam w największy skwar. Jechało się więc dość fatalnie.
Buty uciskały mnie tak samo jak wtedy. Byłam bez rękawiczek tym razem więc ten element odpadł ale za to obtarłam się tu i ówdzie... właściwie to od ciąży obcieram się dużo częściej niż przed ciążą, pewnie tam na dole mi się trochę konstrukcja zmieniła :(
Pamiętając o tym, że poprzednio się spiekłam, posmarowałam się kremem z mocnym filtrem. Więc opaliłam się dość ładnie i niezbyt mocno, bez przypiekania (poza policzkami pod okularami bo tam nie posmarowałam).
Poza tym, gdzieś na 50tym kilometrze zaczęły mnie łapać delikatne dreszcze, kiedyś już to przerabiałam więc wiedziałam co to oznacza - udar słoneczny. Dochodzę w tym momencie do wniosku, że czasem zachowuję się kompletnie nieodpowiedzialnie, jak idiotka - bo zlekceważyłam ten objaw. Zamiast zatrzymać się gdzieś w cieniu i dużo napić to postanowiłam nie tracić czasu i jechać dalej bo przecież trzeba pobić poprzedni czas.
Pobiłam o około 17 minut ale kosztem: dreszczy, mdłości, bólu i zawrotów głowy.
Picia miałam - wydawałoby się - dużo (2 bidony i camel, razem 3 litry) - ale za mało. Ostatnie 20 km wydzielałam sobie po łyczku a i tak końcowe 10 jechałam już całkiem bez picia. Powinnam była się zatrzymać gdzieś i kupić jakieś izo.
Właściwie to sporą część tego wpisu mogłabym powtórzyć :)
Wmordewind był makabryczny, cała trasa, prawie centralnie czasem trochę z boku. Słońce napier... jak dzikie a na trasie prawie nie ma cienia, poza tym wyruszyłam w najgorszej porze bo około 10 rano więc zaraz trafiłam w największy skwar. Jechało się więc dość fatalnie.
Buty uciskały mnie tak samo jak wtedy. Byłam bez rękawiczek tym razem więc ten element odpadł ale za to obtarłam się tu i ówdzie... właściwie to od ciąży obcieram się dużo częściej niż przed ciążą, pewnie tam na dole mi się trochę konstrukcja zmieniła :(
Pamiętając o tym, że poprzednio się spiekłam, posmarowałam się kremem z mocnym filtrem. Więc opaliłam się dość ładnie i niezbyt mocno, bez przypiekania (poza policzkami pod okularami bo tam nie posmarowałam).
Poza tym, gdzieś na 50tym kilometrze zaczęły mnie łapać delikatne dreszcze, kiedyś już to przerabiałam więc wiedziałam co to oznacza - udar słoneczny. Dochodzę w tym momencie do wniosku, że czasem zachowuję się kompletnie nieodpowiedzialnie, jak idiotka - bo zlekceważyłam ten objaw. Zamiast zatrzymać się gdzieś w cieniu i dużo napić to postanowiłam nie tracić czasu i jechać dalej bo przecież trzeba pobić poprzedni czas.
Pobiłam o około 17 minut ale kosztem: dreszczy, mdłości, bólu i zawrotów głowy.
Picia miałam - wydawałoby się - dużo (2 bidony i camel, razem 3 litry) - ale za mało. Ostatnie 20 km wydzielałam sobie po łyczku a i tak końcowe 10 jechałam już całkiem bez picia. Powinnam była się zatrzymać gdzieś i kupić jakieś izo.
ŻTC Super Prestige Mińsk Maz. - pierwsze koty za płoty
Niedziela, 11 maja 2014 Kategoria wyścigi, >50 km, ze zdjęciami
Km: | 51.63 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:38 | km/h: | 31.61 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś mój debiut na szosie. Wczorajszej czasówki nie liczę, bo to był lokalny ogórek o małej frekwencji, poza tym nie wymagał jakichś szczególnych umiejętności (typu jazda w grupie, jazda na kole itp.). W czasówkach zresztą już startowałam, tyle że na góraku.
Na dobry początek budzę się (sama) z dziwnym uczuciem, że jest chyba strasznie późno. Kontrola czasu i... oż fak, budzik nie zadzwonił. Miałam wstać o 6:15 a jest 7:00 i mam pół godziny do planowanego wyjścia z domu. Nooooo, dawno tak szybko się nie musiałam ogarniać. Dobrze, że mam zwyczaj wszystko przygotowywać dzień przed, to poza standardowymi rzeczami (mycie, śniadanie, ubranie się) musiałam tylko nalać picie do bidonów i wio. Całe szczęście, że Zając przespał całe moje szykowanie i ponoć obudził się dopiero na dźwięk klucza w zamku. Więc dodatkowych przeszkadzajek brak.
Wychodzę z domu, zimno jak nie wiem co. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wrócić po nogawki ale stwierdzam, że nie ma już czasu. Ładuję graty i rower do auta w miarę o czasie i wio. Jadę sobie bezstresowo do Mińska, droga prawie pusta o tej porze w niedzielę. Jedynym zaskoczeniem jest obecność żandarmerii wojskowej na rondzie przy wjeździe na obwodnicę Mińska. Zatrzymują mnie (na rondzie) i pytają, czy jadę do Mińska czy dalej - po potwierdzeniu, że do Mińska, pozwalają mi łaskawie odjechać.
Dojeżdżam prawie zgodnie z planem i prawie bez problemów (z dwoma zawrotkami na Warszawskiej, hehe) docieram do MOSiRu, gdzie jest biuro zawodów. Na parkingu sporo miejsca - najwyraźniej na moją grupę (kategorie KO, M60 i wzwyż) nie ma tak wielu chętnych - ale widać szykujących się kolarzy. W biurze bez wielkiej kolejki - opłata, numery startowe.
Powolutku się ogarniam. Pierwotnie planowałam wziąć Camela ale rezygnuję z tego pomysłu. Zimno jest i pewnie nie będzie mi się chciało jakoś bardzo pić. 2 bidony na rowerze powinny wystarczyć. Akcesoria do ewentualnej wymiany dętki przekładam do kieszonki koszulki. Strasznie wypchane mam te kieszonki. W prawej telefon (w sumie po co?), klucze, kluczyki od auta, dokumenty (tego nie zostawiam w samochodzie), w środkowej zestaw naprawczy, w lewej żele i batony (też nie wiem po co, wystarczyłby jeden). Robię sobie trochę rozgrzewki ale bardziej żeby nie zmarznąć a nie, żeby się rozgrzać przed wyścigiem.
Kręcę się tu i tam (fot. ŻTC)
Poznaję Martę Kolczyńską z Ośki (fot. ŻTC)
Na starcie są jeszcze dwie inne kobietki. Agnieszka, która wygląda, jakby miała wygrać ;) [i wygrała] i Jola z ŻTC. No i z tego towarzystwa prorokuję, że chyba będę ostatnia ;) ale żartuję sobie z nimi, że nie dam się objechać.
Start rundy honorowej spod MOSiRu punktualnie o 10. Jedziemy sobie spokojnym tempem za pilotem na miejsce startu. Paradoksalnie, runda honorowa na szosie sporo wolniejsza, niż runda honorowa na MTB w Daleszycach ;)
Start ostry w Mariance pod Mińskiem. Ja i Jola stoimy się z przodu, zastanawiam się, czy to dobry pomysł ale Jola twierdzi, że to nie ma znaczenia w tej grupie - jest na tyle mała, że nie ma problemu z wzajemnym wyprzedzaniem się.
fot. ŻTC
Początek spokojny, przez chwilę jadę sobie z przodu i zarabiam fotki (fot. ŻTC)
Przez chwilę peletonik jakby miał ochotę jechać sobie wycieczkę ale po kilkunastu sekundach zaczynają się pierwsze zrywy i ataki. Zryw, zwolnienie, zryw, zwolnienie. Dziwna to jazda. Głównie skupiam się, żeby się z nikim nie zderzyć ale też, żeby trzymać się grupy. Wiem oczywiście, że zerwanie peletonu to samotna śmierć ;) Przez pierwsze kółko udaje mi się to, ale coraz trudniej mi dospawać po zakrętach. Najwyraźniej muszę popracować nad techniką wychodzenia z zakrętu bo zbyt mocno zwalniam przed zakrętem i potem muszę gonić. Na początku drugiego okrążenia widzę Martę zwalniającą i zjeżdżającą na bok. Krzyczę "łap koło" ale macha mi, że mam jechać.
Gdzieś w połowie drugiego kółka po kolejnym zakręcie z podjazdem już mi się nie udaje dogonić grupy i zostaję z tyłu. No i przepadło. Prędkość spada dramatycznie, moje siły też. Przez dwa okrążenia staram się dogonić małą grupkę panów, która oderwała się z głównego peletonu. Cały czas widzę ich przed sobą ale ni cholery nie udaje mi się zmniejszyć odległości a nawet chyba nieco się ona zwiększa. Tracę rachubę przejechanych okrążeń. Dobrze, że sobie ustawiłam w Garminie lapy po 8km więc tylko tu mam pomoc.
No dobra, pomocą jest też doping ze strony stojącego na linii mety Marcina, który do mnie wrzeszczy, że mam dawać i jechać... ;) Niestety, nie na długo to starcza, ledwie zipię.
Mięśnie palą, w płucach ogień, przegrywam samotną walkę z wiatrem (fot. ŻTC)
W pewnym momencie dojeżdża do mnie Marta i jedziemy razem. Głównie ja na jej kole ale też kawałek daję jej odpocząć.
Jeszcze się trzymam Marty (fot. ŻTC)
Jedno całe kółko przejeżdżamy razem ale przy kolejnym odpadam. Jestem już tak zmęczona, że nie daję rady jej utrzymać koła. A tu, sędzia na mecie pokazuje nam numerek, że jeszcze 3 okrążenia. O nie, nie dam rady... Odpadam i zostaję w tyle. Chwilę jedzie ze mną jeszcze Marcin (z boku, żeby nie było że ciągnie), próbując mnie zmotywować ale ja już ledwo kręcę.
Proszę, czy mogę już dalej nie jechać? (fot. ŻTC)
Jeszcze jedno kółko przejeżdżam, na przedostatnim dubluje mnie czołówka i wyprzedza Jola, która wcześniej została gdzieś w tyle (nie wiem kiedy to się stało). Na szczęście po dojechaniu czołówki do mety, nie muszę już jechać dalej, będę miała +1 okr.
Z obliczeń wynika mi, że jestem ostatnia. Całkiem ostatnia, najostatniejsza ;)
Po zatrzymaniu się przez chwilę zastanawiam się, czy porzygam się już teraz, czy dopiero za moment ;) Jola jednak sugeruje, żeby jeszcze kilka razy zakręcić pedałami, to mi przejdzie. Udajemy się zatem we dwie na miejsce startu bo za chwilę startuje elita, faktycznie złe samopoczucie mija. Patrzymy jak startują panowie a potem powolutku kręcimy do Mińska.
W Mińsku sprawdzam wyniki, nie ma mnie. Po spakowaniu roweru i przebraniu się, nadal mnie nie ma. Wzruszam więc ramionami i ruszam do domu. Jestem tak zmęczona, że marzę tylko o kanapie. W dodatku nie udaje mi się zjeść nic konkretnego bo nie mam gotówki a w MOSiR kartą nie można zapłacić. Dochodzę zatem do wniosku, że nie ma na co czekać tylko trzeba jechać na obiad do domu.
Nadal mnie nie ma w wynikach więc piszę do organizatorów z pytaniem, czy jak byłam zdublowana to mnie nie uwzględniają w wynikach. Za jakiś czas patrzę - jestem. Przed Martą. Z 7 okrążeniami i czasem 01:38:36. Hahahahha :) No dobra, piszę drugi raz, niech to poprawią... :)
[Następnego dnia już było prawidłowo, -1 lap i ostatnie miejsce, trzecie w kategorii - w sumie gdybym została na dekorację to bym może dostała pucharek ale i tak uważam, że się nie należał więc nie żałuję. I faktycznie byłam ostatnia z kobiet. I przedostatnia w ogóle]
Podsumowując - było fajnie. Kurczę, naprawdę świetnie się bawiłam, było to całkiem nowe doświadczenie. Nigdy w życiu się tak nie ujechałam, na żadnym MTB ani nigdzie. Oczywiście, wychodzi mój brak doświadczenia, nieumiejętność jazdy w peletonie, nieumiejętność brania zakrętów ;) Ale i tak było fajnie.
Na dobry początek budzę się (sama) z dziwnym uczuciem, że jest chyba strasznie późno. Kontrola czasu i... oż fak, budzik nie zadzwonił. Miałam wstać o 6:15 a jest 7:00 i mam pół godziny do planowanego wyjścia z domu. Nooooo, dawno tak szybko się nie musiałam ogarniać. Dobrze, że mam zwyczaj wszystko przygotowywać dzień przed, to poza standardowymi rzeczami (mycie, śniadanie, ubranie się) musiałam tylko nalać picie do bidonów i wio. Całe szczęście, że Zając przespał całe moje szykowanie i ponoć obudził się dopiero na dźwięk klucza w zamku. Więc dodatkowych przeszkadzajek brak.
Wychodzę z domu, zimno jak nie wiem co. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wrócić po nogawki ale stwierdzam, że nie ma już czasu. Ładuję graty i rower do auta w miarę o czasie i wio. Jadę sobie bezstresowo do Mińska, droga prawie pusta o tej porze w niedzielę. Jedynym zaskoczeniem jest obecność żandarmerii wojskowej na rondzie przy wjeździe na obwodnicę Mińska. Zatrzymują mnie (na rondzie) i pytają, czy jadę do Mińska czy dalej - po potwierdzeniu, że do Mińska, pozwalają mi łaskawie odjechać.
Dojeżdżam prawie zgodnie z planem i prawie bez problemów (z dwoma zawrotkami na Warszawskiej, hehe) docieram do MOSiRu, gdzie jest biuro zawodów. Na parkingu sporo miejsca - najwyraźniej na moją grupę (kategorie KO, M60 i wzwyż) nie ma tak wielu chętnych - ale widać szykujących się kolarzy. W biurze bez wielkiej kolejki - opłata, numery startowe.
Powolutku się ogarniam. Pierwotnie planowałam wziąć Camela ale rezygnuję z tego pomysłu. Zimno jest i pewnie nie będzie mi się chciało jakoś bardzo pić. 2 bidony na rowerze powinny wystarczyć. Akcesoria do ewentualnej wymiany dętki przekładam do kieszonki koszulki. Strasznie wypchane mam te kieszonki. W prawej telefon (w sumie po co?), klucze, kluczyki od auta, dokumenty (tego nie zostawiam w samochodzie), w środkowej zestaw naprawczy, w lewej żele i batony (też nie wiem po co, wystarczyłby jeden). Robię sobie trochę rozgrzewki ale bardziej żeby nie zmarznąć a nie, żeby się rozgrzać przed wyścigiem.
Kręcę się tu i tam (fot. ŻTC)
Poznaję Martę Kolczyńską z Ośki (fot. ŻTC)
Na starcie są jeszcze dwie inne kobietki. Agnieszka, która wygląda, jakby miała wygrać ;) [i wygrała] i Jola z ŻTC. No i z tego towarzystwa prorokuję, że chyba będę ostatnia ;) ale żartuję sobie z nimi, że nie dam się objechać.
Start rundy honorowej spod MOSiRu punktualnie o 10. Jedziemy sobie spokojnym tempem za pilotem na miejsce startu. Paradoksalnie, runda honorowa na szosie sporo wolniejsza, niż runda honorowa na MTB w Daleszycach ;)
Start ostry w Mariance pod Mińskiem. Ja i Jola stoimy się z przodu, zastanawiam się, czy to dobry pomysł ale Jola twierdzi, że to nie ma znaczenia w tej grupie - jest na tyle mała, że nie ma problemu z wzajemnym wyprzedzaniem się.
fot. ŻTC
Początek spokojny, przez chwilę jadę sobie z przodu i zarabiam fotki (fot. ŻTC)
Przez chwilę peletonik jakby miał ochotę jechać sobie wycieczkę ale po kilkunastu sekundach zaczynają się pierwsze zrywy i ataki. Zryw, zwolnienie, zryw, zwolnienie. Dziwna to jazda. Głównie skupiam się, żeby się z nikim nie zderzyć ale też, żeby trzymać się grupy. Wiem oczywiście, że zerwanie peletonu to samotna śmierć ;) Przez pierwsze kółko udaje mi się to, ale coraz trudniej mi dospawać po zakrętach. Najwyraźniej muszę popracować nad techniką wychodzenia z zakrętu bo zbyt mocno zwalniam przed zakrętem i potem muszę gonić. Na początku drugiego okrążenia widzę Martę zwalniającą i zjeżdżającą na bok. Krzyczę "łap koło" ale macha mi, że mam jechać.
Gdzieś w połowie drugiego kółka po kolejnym zakręcie z podjazdem już mi się nie udaje dogonić grupy i zostaję z tyłu. No i przepadło. Prędkość spada dramatycznie, moje siły też. Przez dwa okrążenia staram się dogonić małą grupkę panów, która oderwała się z głównego peletonu. Cały czas widzę ich przed sobą ale ni cholery nie udaje mi się zmniejszyć odległości a nawet chyba nieco się ona zwiększa. Tracę rachubę przejechanych okrążeń. Dobrze, że sobie ustawiłam w Garminie lapy po 8km więc tylko tu mam pomoc.
No dobra, pomocą jest też doping ze strony stojącego na linii mety Marcina, który do mnie wrzeszczy, że mam dawać i jechać... ;) Niestety, nie na długo to starcza, ledwie zipię.
Mięśnie palą, w płucach ogień, przegrywam samotną walkę z wiatrem (fot. ŻTC)
W pewnym momencie dojeżdża do mnie Marta i jedziemy razem. Głównie ja na jej kole ale też kawałek daję jej odpocząć.
Jeszcze się trzymam Marty (fot. ŻTC)
Jedno całe kółko przejeżdżamy razem ale przy kolejnym odpadam. Jestem już tak zmęczona, że nie daję rady jej utrzymać koła. A tu, sędzia na mecie pokazuje nam numerek, że jeszcze 3 okrążenia. O nie, nie dam rady... Odpadam i zostaję w tyle. Chwilę jedzie ze mną jeszcze Marcin (z boku, żeby nie było że ciągnie), próbując mnie zmotywować ale ja już ledwo kręcę.
Proszę, czy mogę już dalej nie jechać? (fot. ŻTC)
Jeszcze jedno kółko przejeżdżam, na przedostatnim dubluje mnie czołówka i wyprzedza Jola, która wcześniej została gdzieś w tyle (nie wiem kiedy to się stało). Na szczęście po dojechaniu czołówki do mety, nie muszę już jechać dalej, będę miała +1 okr.
Z obliczeń wynika mi, że jestem ostatnia. Całkiem ostatnia, najostatniejsza ;)
Po zatrzymaniu się przez chwilę zastanawiam się, czy porzygam się już teraz, czy dopiero za moment ;) Jola jednak sugeruje, żeby jeszcze kilka razy zakręcić pedałami, to mi przejdzie. Udajemy się zatem we dwie na miejsce startu bo za chwilę startuje elita, faktycznie złe samopoczucie mija. Patrzymy jak startują panowie a potem powolutku kręcimy do Mińska.
W Mińsku sprawdzam wyniki, nie ma mnie. Po spakowaniu roweru i przebraniu się, nadal mnie nie ma. Wzruszam więc ramionami i ruszam do domu. Jestem tak zmęczona, że marzę tylko o kanapie. W dodatku nie udaje mi się zjeść nic konkretnego bo nie mam gotówki a w MOSiR kartą nie można zapłacić. Dochodzę zatem do wniosku, że nie ma na co czekać tylko trzeba jechać na obiad do domu.
Nadal mnie nie ma w wynikach więc piszę do organizatorów z pytaniem, czy jak byłam zdublowana to mnie nie uwzględniają w wynikach. Za jakiś czas patrzę - jestem. Przed Martą. Z 7 okrążeniami i czasem 01:38:36. Hahahahha :) No dobra, piszę drugi raz, niech to poprawią... :)
[Następnego dnia już było prawidłowo, -1 lap i ostatnie miejsce, trzecie w kategorii - w sumie gdybym została na dekorację to bym może dostała pucharek ale i tak uważam, że się nie należał więc nie żałuję. I faktycznie byłam ostatnia z kobiet. I przedostatnia w ogóle]
Podsumowując - było fajnie. Kurczę, naprawdę świetnie się bawiłam, było to całkiem nowe doświadczenie. Nigdy w życiu się tak nie ujechałam, na żadnym MTB ani nigdzie. Oczywiście, wychodzi mój brak doświadczenia, nieumiejętność jazdy w peletonie, nieumiejętność brania zakrętów ;) Ale i tak było fajnie.
dojazd, rozgrzewka, powrót - czasówka Gassy
Sobota, 10 maja 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 60.16 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:38 | km/h: | 22.85 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
stuknij się w ten durny łeb, kobieto
Środa, 30 kwietnia 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 56.09 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 26.92 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś wyszłam wieczorem, wyluzowana, ubrana na krótko, bo termometr pokazywał ponad 17 stopni. Gdy zaczęłam jechać, pomyślałam sobie, żeby może jednak wrócić po długi rękaw ale ta myśl była ulotna, jak to u blondynek bywa z rozsądnymi myślami.
Na podwarszawskich wioskach było zimno jak cholera, ale skoro już zajechałam tak daleko, to przecież nie wrócę.
Kolejną rozsądną ulotną myślą było skrócenie treningu. Ale, no nieeee, ja mam skrócić trening? Nie ma mowy.
Rany Julek, wracając zmarzłam tak, że ręce mi spuchły a dłonie i palce kompletnie straciły zdolność ruchu.
Noooo... Jeśli będę chora to tylko na własne życzenie. Weź, ty się puknij w ten pusty łeb, kretynko.
Na podwarszawskich wioskach było zimno jak cholera, ale skoro już zajechałam tak daleko, to przecież nie wrócę.
Kolejną rozsądną ulotną myślą było skrócenie treningu. Ale, no nieeee, ja mam skrócić trening? Nie ma mowy.
Rany Julek, wracając zmarzłam tak, że ręce mi spuchły a dłonie i palce kompletnie straciły zdolność ruchu.
Noooo... Jeśli będę chora to tylko na własne życzenie. Weź, ty się puknij w ten pusty łeb, kretynko.
po teście
Niedziela, 27 kwietnia 2014 Kategoria >50 km, trening, test
Km: | 57.06 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:03 | km/h: | 27.83 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No, nie powiem. Przed testem zeżarł mnie stres. Ostatnio mało trenowałam, miałam dołek psycho-fizyczny, po Daleszycach zrobiłam sobie nawet przerwę - to się musiało odbić na wyniku testu.
Niespodzianka, nie odbiło się, a test wyszedł lepiej, niż się spodziewałam. Wykręciłam o 9 watów więcej od wyniku poprzedniego. Bardzo jestem zadowolona. No i tym razem test poszedł bez przeszkód - nie musiałam powtarzać.
Dziś za to jeździło mi się kapitalnie, chociaż zaliczyłam przelotny deszczyk a potem przelotne oberwanie chmury, z gradem ;-)
Niespodzianka, nie odbiło się, a test wyszedł lepiej, niż się spodziewałam. Wykręciłam o 9 watów więcej od wyniku poprzedniego. Bardzo jestem zadowolona. No i tym razem test poszedł bez przeszkód - nie musiałam powtarzać.
Dziś za to jeździło mi się kapitalnie, chociaż zaliczyłam przelotny deszczyk a potem przelotne oberwanie chmury, z gradem ;-)
klątwa zdjęta?
Piątek, 18 kwietnia 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 65.05 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:34 | km/h: | 25.34 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Mój szanowny Małż dziś mnie po prostu wygonił na rower. Wrócił z pracy wcześniej (bo święta), czym mnie totalnie zaskoczył i jak położyłam Zająca na drzemkę, kazał mi iść na rower. "Miałaś iść na rower, coś mówiłaś... no to idź teraz". No, co miałam zrobić, poszłam, chociaż mi się nie chciało (jak codziennie ostatnio). Zresztą wreszcie dziś się zrobiło ciepło, aż szkoda byłoby nie skorzystać.
Zastanawiałam się, co by tu dziś pojeździć. Plan w tym tygodniu i tak rozwalony (3 dni laby po maratonie, w czwartek zamiast mocnego treningu - tylko dojazd do pracy). Dziś teoretycznie miało być lekkie 45 minut ale skoro nic nie robiłam przez kilka dni a w perspektywie mam jeszcze nic nie robienie przez świąteczny weekend, to postanowiłam coś pojechać.
Z tego cosia wyszło mi 65 km w lekkim s2 z przerywnikiem w postaci kilku siłowych podjazdów na Słomczyn Hill.
Przetestowałam też dziś klubowe ciuszki. Wow, nareszcie mam idealnie dopasowane spodenki. Dodałam nową warstwę opalenizny do tej zdobytej na treningu z Aribikiem, chociaż słonko lekko było zaćmione chmurami a i czasem poleciał szałerek.
W sumie fajnie mi się jeździło i wróciłam bardzo zadowolona. Może wreszcie ta klątwa rowerowstrętu została zdjęta?
Zastanawiałam się, co by tu dziś pojeździć. Plan w tym tygodniu i tak rozwalony (3 dni laby po maratonie, w czwartek zamiast mocnego treningu - tylko dojazd do pracy). Dziś teoretycznie miało być lekkie 45 minut ale skoro nic nie robiłam przez kilka dni a w perspektywie mam jeszcze nic nie robienie przez świąteczny weekend, to postanowiłam coś pojechać.
Z tego cosia wyszło mi 65 km w lekkim s2 z przerywnikiem w postaci kilku siłowych podjazdów na Słomczyn Hill.
Przetestowałam też dziś klubowe ciuszki. Wow, nareszcie mam idealnie dopasowane spodenki. Dodałam nową warstwę opalenizny do tej zdobytej na treningu z Aribikiem, chociaż słonko lekko było zaćmione chmurami a i czasem poleciał szałerek.
W sumie fajnie mi się jeździło i wróciłam bardzo zadowolona. Może wreszcie ta klątwa rowerowstrętu została zdjęta?
s3
Czwartek, 3 kwietnia 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 55.84 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:08 | km/h: | 26.18 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
trening z Airbike
Sobota, 29 marca 2014 Kategoria >50 km, trening
Km: | 61.77 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 24.71 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Trening z grupą startującą spod AirBike na KEN. Przyznam, że zaspałam i ledwo zdążyłam na 9:30 ale takie grupy mają to do siebie, że nigdy nie startują punktualnie.
Dojazd na górkę w Słomczynie niezłym, jak na mnie tempem, okolo 30km/h. Jednak w grupie jedzie się odczuwalnie lżej. Jazda upłynęła w miłej atmosferze, pogawędki i przy okazji ćwiczenie zmian w parach.
W Słomczynie kilka podjazdów na twardym przełożeniu i powrót równie przyjemny jak dojazd.
A wszystko pod okiem Dariusza Kołakowskiego, trenera AWF.
Dojazd na górkę w Słomczynie niezłym, jak na mnie tempem, okolo 30km/h. Jednak w grupie jedzie się odczuwalnie lżej. Jazda upłynęła w miłej atmosferze, pogawędki i przy okazji ćwiczenie zmian w parach.
W Słomczynie kilka podjazdów na twardym przełożeniu i powrót równie przyjemny jak dojazd.
A wszystko pod okiem Dariusza Kołakowskiego, trenera AWF.
ciężko
Czwartek, 20 marca 2014 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: | 60.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 25.38 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ja pierdziu, czy chociaż raz nie mogłoby mnie zawiać do domu po treningu? Dziś był taki wmordewind, że momentami zastanawiałam się, czy mi się hamulec nie zacisnął. No i tak mnie to zmęczyło, że nie dojechałam do chaty tylko do metra i do domu wróciłam metrem. Wstyd i hańba. Ale 60km jest... i łabądki też. I kaczuszki.
cudownie!
Wtorek, 18 lutego 2014 Kategoria >50 km, trening, ze zdjęciami
Km: | 55.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:23 | km/h: | 23.31 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 165165 ( 88%) | HRavg | 138( 74%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Cudownie ale zima jeszcze nie całkiem uciekła. Dawno nie było >50 km