Wpisy archiwalne w kategorii
zawody biegowe
Dystans całkowity: | b.d. |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (92 %) |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 0.00 km |
Więcej statystyk |
Bieg Ursynowa
Sobota, 18 czerwca 2011 Kategoria zawody biegowe
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:29 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Postanowiłam sobie, że pobiję życiówkę dzisiaj o minutę. Buhahaha ;) No... trochę zbyt optymistyczne założenie. Chociaż mając ze sobą dwóch pacemakerów. liczyłam na to, że się uda. Jednak się nie udało, bo chociaż pierwsze 3 kilometry szły całkiem fajnie i w dobrym, w miarę równym tempie, to na czwartym kilometrze nieco odpadłam. Na tyle, żeby jednak nie zrobić tej minuty.
Ale jednak życiówka jest, co prawda trochę mniej się różni od poprzedniej bo pobita o 13 sekund... ale jest.
5 km / 28:44 netto
open 138/269
HR 165/177
Ale jednak życiówka jest, co prawda trochę mniej się różni od poprzedniej bo pobita o 13 sekund... ale jest.
5 km / 28:44 netto
open 138/269
HR 165/177
Legionowska Dycha
Niedziela, 5 czerwca 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:03 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
AaaaAAAaaa uff, jak gorąco, puff, jak gorąco.... a tu dupa, zapisało się na 10 km to trzeba biec teraz bo inaczej wpisowe przepadnie :) Zresztą po cichu liczyłam na kolejną życiówkę. A jeszcze bardziej po cichu na złamanie 1h, a co.
Pierwsze 5 km w sumie całkiem fajnie mi się biegło, chociaż już na zawrotce po pierwszej pętli uznałam, że na złamanie 1h jeszcze za wcześnie. Nie da rady bo na połmetku było ciut powyżej 30 min. Ale może chociaż życiówka.
Gorąco było okrutnie, na szczęście w połowie strażacy ustawili "kurtynę wodną", która dała przyjemne orzeźwienie, oraz był bufet z wodą. Poza tym na trasie stali mieszkańcy i polewali z węży do podlewania ogródka :D
Oczywiście, jak zwykle za szybko zaczęłam i tempo spadało z każdym kilometrem.
Po 6 km zaczęło być coraz gorzej i coraz trudniej. Do tego stopnia, że około 8 kilometra już straciłam nadzieję na pobicie życiówki. Jednak starałam się trzymać wzrokowy kontakt z tylną częścią ciała biegnącej przed nami pary :) Czasem nawet zamieniliśmy z nimi kilka motywujących słów. To trochę pomogło. Pomogło do tego stopnia, że gdy oni w pewnym momencie zaczęli iść, to ich wyprzedziliśmy. Na 9 kilometrze z przerażeniem stwierdziłam, że muszę biec w tempie 6 min/km żeby zrobić życiówkę i się trochę załamałam bo już byłam u kresu sił. Jednak dałam z siebie wszystko i ledwo zipiąc, sapiąc, harcząc (Marek chyba już myślał, że padnę trupem i nie dobiegnę), wykręciłam na tym ostatnim kilometrze 05:49.
... No to mam życiówkę, ale to była chyba najtrudniejsza moja dotychczasowa życiówka!
netto: 01:02:38
Open: 35/62
K3: 14/28
HR: 166/179
KOW: 9 (567)
Pierwsze 5 km w sumie całkiem fajnie mi się biegło, chociaż już na zawrotce po pierwszej pętli uznałam, że na złamanie 1h jeszcze za wcześnie. Nie da rady bo na połmetku było ciut powyżej 30 min. Ale może chociaż życiówka.
Gorąco było okrutnie, na szczęście w połowie strażacy ustawili "kurtynę wodną", która dała przyjemne orzeźwienie, oraz był bufet z wodą. Poza tym na trasie stali mieszkańcy i polewali z węży do podlewania ogródka :D
Oczywiście, jak zwykle za szybko zaczęłam i tempo spadało z każdym kilometrem.
Po 6 km zaczęło być coraz gorzej i coraz trudniej. Do tego stopnia, że około 8 kilometra już straciłam nadzieję na pobicie życiówki. Jednak starałam się trzymać wzrokowy kontakt z tylną częścią ciała biegnącej przed nami pary :) Czasem nawet zamieniliśmy z nimi kilka motywujących słów. To trochę pomogło. Pomogło do tego stopnia, że gdy oni w pewnym momencie zaczęli iść, to ich wyprzedziliśmy. Na 9 kilometrze z przerażeniem stwierdziłam, że muszę biec w tempie 6 min/km żeby zrobić życiówkę i się trochę załamałam bo już byłam u kresu sił. Jednak dałam z siebie wszystko i ledwo zipiąc, sapiąc, harcząc (Marek chyba już myślał, że padnę trupem i nie dobiegnę), wykręciłam na tym ostatnim kilometrze 05:49.
... No to mam życiówkę, ale to była chyba najtrudniejsza moja dotychczasowa życiówka!
netto: 01:02:38
Open: 35/62
K3: 14/28
HR: 166/179
KOW: 9 (567)
Półmaraton Warszawski
Niedziela, 27 marca 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:43 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo źle spałam dzisiaj. Stres chyba mnie dopadł. Dlatego wstałam dość szybko, i tak nie było sensu leżeć. Szybkie mycie, pomiar tętna - 57. W miarę w normie. Śniadanie, herbata, przypięcie numeru startowego i czipa... tuż przed wyjściem tętno już miałam 80.
Nie bardzo było wiadomo jak się ubrać. Termometr rano pokazywał koło 0 stopni, ale bezchmurne niebo sugerowało, że będzie cieplej. Nie było także prawie wiatru. Ubraliśmy się na cebulkę.
Po dotarciu na Plac Zamkowy zdecydowaliśmy się porzucić wierzchnie okrycia w depozycie. Jeszcze kibelek - przy okazji zobaczyliśmy zabytkową radziecką maszynerię od starych schodów ruchomych z trasy W-Z na Pl. Zamkowy. Poczytałam sobie też kronikę schodów ruchomych i obejrzałam stare zdjęcia. Przypomniało mi się, jak jako dziecko przyjeżdżałam tu z rodzicami. Największą frajdą było wtedy przejechanie się schodami. Te schody to były pierwsze ruchome schody w Warszawie, a prawdopodobnie nawet w całej Polsce. Uruchomione w 1949 roku. Oczywiście teraz to już jest nowoczesna konstrukcja, trochę szkoda ;)
Zostało tylko kilka minut do startu więc ruszyliśmy do przydzielonej strefy zielonej. Gdzieś w tłumie zamajaczyły nam baloniki pacemakerów na 2:15 i 2:00. Niestety, wbrew wcześniejszej informacji (a może ja coś źle zrozumiałam...) nie było pacemakera na 2:30. Trudno, trzeba będzie sobie radzić samemu. Postanowiłam trzymać się tempa 7:00.
Na początku było łatwo, tempo sporo powyżej 7:00 a nawet momentami bliżej 6:00. Ciepło, nawet żałowałam, że nie pozbyłam się spodniej koszulki i gatek. Do 10 km szło w miarę gładko, to znany mi dystans. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby uspokoić wredną, podstępną kolkę (ona mi potrafi popsuć każdy bieg...) i potem drugi raz, na "paśniku" około 9-g kilometra. Potem zrobiło się jakby gorzej. 9ty i 10ty km były lekko pod górkę. Zmęczyło mnie to i zaczęłam biec wolniej. Jakoś nie udawało mi się już trzymać tempa powyżej 7:00 a wręcz zaczęło ono się niebezpiecznie zbliżać do 7:30. Coraz częstsze "spacerki". Na początku krótkie, co 1 km, potem coraz dłuższe i coraz częściej. Poza tym zaczęło się robić zimno. Nie pomagał naprawdę wspaniały doping na trasie ani kolejne "paśniki". Bolały mnie plecy a zamiast łydek miałam dwie spięte kule, w których mięśnie już się chciały tylko kurczyć a już się nie chciały rozciągać. Było mi okropnie zimno w dłonie. Koszmar. Ostatnie 5 km to była naprawdę mordęga. Nogi nie chciały się słuchać a mózg krzyczał "nigdy więcej". Nie wiem jakim cudem znalazłam siłę, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze i wbiec w miarę (jak na mój stan) szybkim tempem na metę. Uf, jak cudownie, już koniec... uff ufff... o rany.
Nawet nie wiem kiedy dostałam płachtę folii do ogrzania, wodę, Powerade i medal. Zarejestrowałam dopiero punkt zdawania czipów.
Za metą już ledwo doczłapałam do depozytu po kurtkę. Trochę porozciągałam łydki... nie pomogło. Ledwo doczłapałam do metra. Na szczęście w metrze znalazło się wolne miejsce, choć bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę. Chyba jednak te 20 minut siedzenia pomogło bo do domu szłam już nieco żwawszym tempem.
W domu po umyciu się i ciepłym ubraniu (bo zmarzliśmy trochę), strzeliliśmy sobie mega jajecznicę na kiełbasie, w nagrodę, i obejrzeliśmy sobie nagrany z rana wyścig F1 z Melbourne. Niestety, nie zasnęliśmy na nim (chociaż taki był pierwotny plan). Nogi nie dały.
Czasu oficjalnego nie mam jeszcze bo organizatorzy liczą czipy ;P
A że zapomniałam na mecie wyłączyć Garmina to nie wiem dokładnie ile czasu biegłam. Garmin pokazał około 2:43.
Update oficjalny wynik 02:41:53 netto a w generalce byłam na miejscu 666/ Hell yeah ;D ]:->
HR 160/171
Nie bardzo było wiadomo jak się ubrać. Termometr rano pokazywał koło 0 stopni, ale bezchmurne niebo sugerowało, że będzie cieplej. Nie było także prawie wiatru. Ubraliśmy się na cebulkę.
Po dotarciu na Plac Zamkowy zdecydowaliśmy się porzucić wierzchnie okrycia w depozycie. Jeszcze kibelek - przy okazji zobaczyliśmy zabytkową radziecką maszynerię od starych schodów ruchomych z trasy W-Z na Pl. Zamkowy. Poczytałam sobie też kronikę schodów ruchomych i obejrzałam stare zdjęcia. Przypomniało mi się, jak jako dziecko przyjeżdżałam tu z rodzicami. Największą frajdą było wtedy przejechanie się schodami. Te schody to były pierwsze ruchome schody w Warszawie, a prawdopodobnie nawet w całej Polsce. Uruchomione w 1949 roku. Oczywiście teraz to już jest nowoczesna konstrukcja, trochę szkoda ;)
Zostało tylko kilka minut do startu więc ruszyliśmy do przydzielonej strefy zielonej. Gdzieś w tłumie zamajaczyły nam baloniki pacemakerów na 2:15 i 2:00. Niestety, wbrew wcześniejszej informacji (a może ja coś źle zrozumiałam...) nie było pacemakera na 2:30. Trudno, trzeba będzie sobie radzić samemu. Postanowiłam trzymać się tempa 7:00.
Na początku było łatwo, tempo sporo powyżej 7:00 a nawet momentami bliżej 6:00. Ciepło, nawet żałowałam, że nie pozbyłam się spodniej koszulki i gatek. Do 10 km szło w miarę gładko, to znany mi dystans. Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby uspokoić wredną, podstępną kolkę (ona mi potrafi popsuć każdy bieg...) i potem drugi raz, na "paśniku" około 9-g kilometra. Potem zrobiło się jakby gorzej. 9ty i 10ty km były lekko pod górkę. Zmęczyło mnie to i zaczęłam biec wolniej. Jakoś nie udawało mi się już trzymać tempa powyżej 7:00 a wręcz zaczęło ono się niebezpiecznie zbliżać do 7:30. Coraz częstsze "spacerki". Na początku krótkie, co 1 km, potem coraz dłuższe i coraz częściej. Poza tym zaczęło się robić zimno. Nie pomagał naprawdę wspaniały doping na trasie ani kolejne "paśniki". Bolały mnie plecy a zamiast łydek miałam dwie spięte kule, w których mięśnie już się chciały tylko kurczyć a już się nie chciały rozciągać. Było mi okropnie zimno w dłonie. Koszmar. Ostatnie 5 km to była naprawdę mordęga. Nogi nie chciały się słuchać a mózg krzyczał "nigdy więcej". Nie wiem jakim cudem znalazłam siłę, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze i wbiec w miarę (jak na mój stan) szybkim tempem na metę. Uf, jak cudownie, już koniec... uff ufff... o rany.
Nawet nie wiem kiedy dostałam płachtę folii do ogrzania, wodę, Powerade i medal. Zarejestrowałam dopiero punkt zdawania czipów.
Za metą już ledwo doczłapałam do depozytu po kurtkę. Trochę porozciągałam łydki... nie pomogło. Ledwo doczłapałam do metra. Na szczęście w metrze znalazło się wolne miejsce, choć bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę. Chyba jednak te 20 minut siedzenia pomogło bo do domu szłam już nieco żwawszym tempem.
W domu po umyciu się i ciepłym ubraniu (bo zmarzliśmy trochę), strzeliliśmy sobie mega jajecznicę na kiełbasie, w nagrodę, i obejrzeliśmy sobie nagrany z rana wyścig F1 z Melbourne. Niestety, nie zasnęliśmy na nim (chociaż taki był pierwotny plan). Nogi nie dały.
Czasu oficjalnego nie mam jeszcze bo organizatorzy liczą czipy ;P
A że zapomniałam na mecie wyłączyć Garmina to nie wiem dokładnie ile czasu biegłam. Garmin pokazał około 2:43.
Update oficjalny wynik 02:41:53 netto a w generalce byłam na miejscu 666/ Hell yeah ;D ]:->
HR 160/171
Biegi Kabaty / Grand Prix Warszawy 5 km
Sobota, 12 marca 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:31 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Chlup chlup ślap ślap plusk plusk.... Takie mniej więcej wrażenie z dzisiejszego biegu. Okropnie. Ziemia co prawda jeszcze zmarznięta, ale na wierzchu już się zrobiła rozślapkana błotna warstwa. Biegło się ciężko, nogi przyklejały się do ścieżki. Ciężko było kogokolwiek wyprzedzić, jednocześnie szukając optymalnego toru biegu.
Życiówki to dzisiaj nie będzie, warunki trudne a kondycja biegowa ostatnio coś słaba.
W dodatku zrobiło mi się przykro, bo Marek najpierw marudził, że on to chyba nie będzie biegł bo jest strasznie zmęczony. W końcu zdecydował się pobiec. A jak bieg się zaczął, to wypruł do przodu i tyle go widzieli, nawet nie pomachał.
Nie wiem jaki wynik bo... zapomniałam zabrać Garmina ;)
Uzupełnię jak będzie już komplet wyników na stronie Biegów... :)
Edit: czas 31:30 - lepiej niż się spodziewałam :)
Zimo, uciekaj już!
KOW: 5
obciążenie: 155
Życiówki to dzisiaj nie będzie, warunki trudne a kondycja biegowa ostatnio coś słaba.
W dodatku zrobiło mi się przykro, bo Marek najpierw marudził, że on to chyba nie będzie biegł bo jest strasznie zmęczony. W końcu zdecydował się pobiec. A jak bieg się zaczął, to wypruł do przodu i tyle go widzieli, nawet nie pomachał.
Nie wiem jaki wynik bo... zapomniałam zabrać Garmina ;)
Uzupełnię jak będzie już komplet wyników na stronie Biegów... :)
Edit: czas 31:30 - lepiej niż się spodziewałam :)
Zimo, uciekaj już!
KOW: 5
obciążenie: 155
5 km Wiązowna
Niedziela, 27 lutego 2011 Kategoria bieganie, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:30 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
No tak właśnie podejrzewałam... Wczoraj dałam sobie w kość na biegówkach więc życiówki nie było.
Za szybko zaczęłam i odpadłam już po pierwszym kilometrze. Poza tym do zawrotki był wmordewind i bardzo źle mi się biegło. Po zawrotce natomiast już byłam zmęczona i biegło mi się jeszcze gorzej. No nic, mam nauczkę, żeby się słuchać trenera następnym razem...
00:30:13 netto.
Reportaż z wbiegnięcia na metę (zdjęcia z http://www.datasport.com.pl):
Jeny, jakaś straszna banda nam siedzi na plecach, uciekajmy!
HR 168/180
KOW: 7
obciążenie 210
Za szybko zaczęłam i odpadłam już po pierwszym kilometrze. Poza tym do zawrotki był wmordewind i bardzo źle mi się biegło. Po zawrotce natomiast już byłam zmęczona i biegło mi się jeszcze gorzej. No nic, mam nauczkę, żeby się słuchać trenera następnym razem...
00:30:13 netto.
Reportaż z wbiegnięcia na metę (zdjęcia z http://www.datasport.com.pl):
Jeny, jakaś straszna banda nam siedzi na plecach, uciekajmy!
HR 168/180
KOW: 7
obciążenie 210
Bieg Niepodległości
Czwartek, 11 listopada 2010 Kategoria trening, zawody biegowe, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:04 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj miało być 20 km spokojnie na rowerze, ale z uwagi na Bieg Niepodległości zmiana planu (uzgodniona z trenerem), czyli 10 km na piechotę ;)
Rano piękna pogoda, słonko zagląda przez okna a termometr pokazuje ponad 10 stopni. Ubieram się tylko w koszulkę biegową i biorę wiatrówkę do założenia "po".
Jak wychodzimy z metra, niestety słonka już nie ma i jest dość chłodno. Trochę się martwię, że będzie mi zimno podczas biegu, a Marek zakłada kurtkę pod białą koszulkę z numerem.
Szukamy najpierw Jurka, który ma dzisiaj biec pierwszą w życiu "dychę". Niestety, nie widać go. Nie wiemy jakiego koloru ma koszulkę, a nie wziął ze sobą telefonu.
Po chwili rezygnujemy i szukamy Krzycha, który stoi gdzieś w sektorze "45 minut" - mamy dla niego zapomnianego Garmina, przekazanego przez Bożenkę.
Chwilę rozmawiamy po czym udajemy się do swojego sektora ("60 minut").
Lekka rozgrzewka. Ubieram się i rozbieram z kurtki bo nie wiem czy biec w kurtce, czy bez.
Start ze skrzyżowania JPII/Stawki. Na początku ślimacze tempo - trochę idziemy, trochę biegniemy. Rozbieram się z kurtki i biegnę z nią w ręku.
Stawka rozkręca się dopiero na linii startu, tu zaczynamy biec.
Pierwsze 5 km biegnie mi się wspaniale. Podbiegu przy Centralnym prawie nie zauważam. Na chwilę ginie mi gdzieś Marek, który robi zdjęcia "żywej fladze".
Po drugiej stronie ulicy niedługo widać pierwszych rolkarzy. Mijamy też dwóch zawodników na handbike'ach a po jakimś czasie pierwszych biegaczy.
Gdzieś tam Marek też widzi mojego trenera :)
Gdzieś dalej, w coraz bardziej gęstniejącym tłumie miga nam Krzychu. Kibicujemy mu i machamy.
Zawrotka na Rakowieckiej.
Po 6 km dopada mnie kryzys, muszę dość mocno zwolnić, ale już są widoki na życiówkę. Oby utrzymać tempo.
Siły odzyskuję, gdy widzę zawodnika na wózku inwalidzkim, biegnącego poprzez odpychanie się od ziemi zdeformowanymi nogami. Ludzie na kładce przy BN'ie klaszczą i krzyczą. Respect.
Ale co, on może tak, a ja wymiękam? Niedoczekanie.
W okolicach skrzyżowania z Trasą Łazienkowską Marek znajduje gdzieś wzrokiem Jurka, doganiamy go. Przez chwilę rozmawiamy, ale Jurek nie bardzo ma ochotę gadać. Jest zmęczony. Zostawiamy go i biegniemy dalej własnym tempem.
Po drugiej stronie widać już tylko niedobitki idące lub biegnące spacerowym tempem oraz "twardzieli": dość wiekowego jegomościa, zawodnika o kulach... Wszyscy im kibicują, biją brawo.
Na ostatnim kilometrze staram się przyspieszyć. Nie ma oczywiście mowy o sprincie na finiszu, ale i tak ostatni kilometr jest sporo szybszy, niż poprzednie.
Dobiegam w 1:03:26 (netto) - znowu życiówka. Chyba wystarczy życiówek na ten rok ;)
Odbieram medal, próbuje się dopchnąć do stoiska z wodą, strasznie chce mi się pić. Uff...
A kurtka w czasie biegu była zupełnie niepotrzebna.
Dzwonimy do Krzycha, który już dawno dobiegł. Przez jakiś czas czekamy razem na Jurka, ale nie możemy go wypatrzeć. Ponieważ robi się nam już zimno, postanawiamy się ewakuować...
kat: E2
HR 164/178
KOW: 7
obciążenie: 420
Rano piękna pogoda, słonko zagląda przez okna a termometr pokazuje ponad 10 stopni. Ubieram się tylko w koszulkę biegową i biorę wiatrówkę do założenia "po".
Jak wychodzimy z metra, niestety słonka już nie ma i jest dość chłodno. Trochę się martwię, że będzie mi zimno podczas biegu, a Marek zakłada kurtkę pod białą koszulkę z numerem.
Szukamy najpierw Jurka, który ma dzisiaj biec pierwszą w życiu "dychę". Niestety, nie widać go. Nie wiemy jakiego koloru ma koszulkę, a nie wziął ze sobą telefonu.
Po chwili rezygnujemy i szukamy Krzycha, który stoi gdzieś w sektorze "45 minut" - mamy dla niego zapomnianego Garmina, przekazanego przez Bożenkę.
Chwilę rozmawiamy po czym udajemy się do swojego sektora ("60 minut").
Lekka rozgrzewka. Ubieram się i rozbieram z kurtki bo nie wiem czy biec w kurtce, czy bez.
Start ze skrzyżowania JPII/Stawki. Na początku ślimacze tempo - trochę idziemy, trochę biegniemy. Rozbieram się z kurtki i biegnę z nią w ręku.
Stawka rozkręca się dopiero na linii startu, tu zaczynamy biec.
Pierwsze 5 km biegnie mi się wspaniale. Podbiegu przy Centralnym prawie nie zauważam. Na chwilę ginie mi gdzieś Marek, który robi zdjęcia "żywej fladze".
Po drugiej stronie ulicy niedługo widać pierwszych rolkarzy. Mijamy też dwóch zawodników na handbike'ach a po jakimś czasie pierwszych biegaczy.
Gdzieś tam Marek też widzi mojego trenera :)
Gdzieś dalej, w coraz bardziej gęstniejącym tłumie miga nam Krzychu. Kibicujemy mu i machamy.
Zawrotka na Rakowieckiej.
Po 6 km dopada mnie kryzys, muszę dość mocno zwolnić, ale już są widoki na życiówkę. Oby utrzymać tempo.
Siły odzyskuję, gdy widzę zawodnika na wózku inwalidzkim, biegnącego poprzez odpychanie się od ziemi zdeformowanymi nogami. Ludzie na kładce przy BN'ie klaszczą i krzyczą. Respect.
Ale co, on może tak, a ja wymiękam? Niedoczekanie.
W okolicach skrzyżowania z Trasą Łazienkowską Marek znajduje gdzieś wzrokiem Jurka, doganiamy go. Przez chwilę rozmawiamy, ale Jurek nie bardzo ma ochotę gadać. Jest zmęczony. Zostawiamy go i biegniemy dalej własnym tempem.
Po drugiej stronie widać już tylko niedobitki idące lub biegnące spacerowym tempem oraz "twardzieli": dość wiekowego jegomościa, zawodnika o kulach... Wszyscy im kibicują, biją brawo.
Na ostatnim kilometrze staram się przyspieszyć. Nie ma oczywiście mowy o sprincie na finiszu, ale i tak ostatni kilometr jest sporo szybszy, niż poprzednie.
Dobiegam w 1:03:26 (netto) - znowu życiówka. Chyba wystarczy życiówek na ten rok ;)
Odbieram medal, próbuje się dopchnąć do stoiska z wodą, strasznie chce mi się pić. Uff...
A kurtka w czasie biegu była zupełnie niepotrzebna.
Dzwonimy do Krzycha, który już dawno dobiegł. Przez jakiś czas czekamy razem na Jurka, ale nie możemy go wypatrzeć. Ponieważ robi się nam już zimno, postanawiamy się ewakuować...
kat: E2
HR 164/178
KOW: 7
obciążenie: 420
Biegnij Warszawo
Niedziela, 3 października 2010 Kategoria zawody biegowe, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam nie biec, bo noga.
Jeszcze w sobotę przed południem miałam nie biec. Ale przecież nie mogę nie biec :) Muszę mieć medal :D Poza tym pogoda taka piękna, aż szkoda by było nie pobiec.
W sobotę noga zamilkła, widać podziela moje zdanie :) No to jednak biegnę.
Rano jest chłodno. Ubieram się w koszulkę termiczną z długim rękawem i koszulkę Biegnij Warszawo na wierzch. W zapasie mam kurtkę. Podczas biegu przyczepię ją na "nosidełku" do bidon na pasku.
Na miejscu pełno ludzi, wesoła atmosfera, wszyscy w niebieskich i zielonych koszulkach, krzyczą, biegają, rozgrzewka, żarty, rozmowy :) Głównie wspominki innych biegów :)
Nie robię za bardzo rozgrzewki bo się boję ruszać nogi. Po dojściu z metra na miejsce imprezy noga zaczyna pobolewać. Nie przyznaję się do tego Markowi, przecież nie mogę nie biec. Gdzieś pod Tojami spotykamy kolegę Marka z pracy, "Harpagana" Michała :) Harpagan biega ultramaratony średnio raz w tygodniu, dlatego nazywam go Harpaganem :) Dzisiaj biegnie ze swoją córeczką w wózku. Witamy się tylko i Michał gdzieś leci, chyba już na start.
Stajemy z Markiem dość daleko od linii startu, więc jak bieg się rozpoczyna to jeszcze tylko idziemy, nie biegniemy. Robi się zadziwiająco ciepło, myślę o zdjęciu koszulki spod spodu ale w końcu rezygnuję z tego. Nie mam co z nią zrobić. Potem tego żałuję bo się robi naprawdę dobrze ciepło.
Biegnę zachowawczo, powoli - nie zamierzam dzisiaj bić życiówki, poza tym boję się, że noga mi przeszkodzi ukończyć bieg. Doganiamy jednak Michała, który wcześniej wystartował. Biegnie z wózkiem a obok jego mama. Chyba pierwszy jej bieg dzisiaj. Planują dobiec w 1:50. Chwilę biegniemy razem, rozmawiamy, ale oni biegną naprawdę wolno więc za jakiś czas wracamy do własnego tempa.
Po około 2 km podbieg Belwederską. Przed nami widać zielony dywan z ludzi w zielonych koszulkach na podbiegu. Wygląda to świetnie.
Biegnie mi się zadziwiająco lekko i przyjemnie, noga siedzi cicho. Cały podbieg bez zatrzymania, hura! I po podbiegu dalej biegnie mi się dobrze, chociaż spodziewałam się, że "zdechnę" po tym.
Po drodze spotykamy się z imprezą towarzyszącą "Maszeruję - kibicuję" - przybijam "piątki" z kibicami wędrującymi w przeciwnym kierunku. Atmosfera jest świetna, dodaje mi skrzydeł.
Pierwszy kryzys dopada mnie około 5 kilometra, w samym centrum (koło Rotundy). Mam ochotę zwolnić, ale widzę fotografa więc nie zwalniam, żeby mieć dobre zdjęcie ;) Potem kryzys mija. Bieg już jest mocno rozciągnięty, zrobiło się luźno - łatwiej mijać i być mijanym.
Wymieniam z Markiem uwagi na temat zakorkowania Warszawy dzisiaj i tydzień temu (Maraton). Pewnie niektórzy kierowcy trafili w oba korki, muszą nienawidzić biegaczy z całego serca.
Olewam bufet bo jest przy nim taki korek, że chociaż chce mi się pić, to nie mam ochoty tam się zatrzymywać.
Tempo jest dobre, średnia 6:35. Jeśli je utrzymam to znów będzie życiówka. Podejrzewam jednak, że nie dam rady bo czuję się już mocno zmęczona.
Na Nowym Świecie robi się wąsko i ciasno - biegniemy wzdłuż straganów kiermaszu wyrobów regionalnych. Tutaj też łapie mnie kryzys, muszę na moment zwolnić. Ale już niedaleko - 3 km, 2 km. Trasa ucieka nawet nie wiadomo kiedy.
Końcowy odcinek, w dół, koło Sejmu, ostatni kilometr, pozwala mi trochę przyspieszyć, jednak nie mam już siły na finisz do mety. Nogi wiedzą swoje. Po wpadnięciu na metę jestem ledwo żywa.
Przez chwilę stoję i zipię, hiperwentylacja mnie dopadła.
Szukam wzrokiem stolików z wodą, ale są daleko! Uff, trzeba tam doczłapać... po drodze odbieram medal od chłopaka z dreadami. Ale ciężki (medal, nie chłopak). Jest też woda.
Zadowolona, zmęczona jak pies, chyba język mam do pasa :)
Jednak jest życiówka :D
1:05:58 - pobita o 1:12
HR 161/175
KOW: 9
obciążenie 9x66 = 594
Jeszcze w sobotę przed południem miałam nie biec. Ale przecież nie mogę nie biec :) Muszę mieć medal :D Poza tym pogoda taka piękna, aż szkoda by było nie pobiec.
W sobotę noga zamilkła, widać podziela moje zdanie :) No to jednak biegnę.
Rano jest chłodno. Ubieram się w koszulkę termiczną z długim rękawem i koszulkę Biegnij Warszawo na wierzch. W zapasie mam kurtkę. Podczas biegu przyczepię ją na "nosidełku" do bidon na pasku.
Na miejscu pełno ludzi, wesoła atmosfera, wszyscy w niebieskich i zielonych koszulkach, krzyczą, biegają, rozgrzewka, żarty, rozmowy :) Głównie wspominki innych biegów :)
Nie robię za bardzo rozgrzewki bo się boję ruszać nogi. Po dojściu z metra na miejsce imprezy noga zaczyna pobolewać. Nie przyznaję się do tego Markowi, przecież nie mogę nie biec. Gdzieś pod Tojami spotykamy kolegę Marka z pracy, "Harpagana" Michała :) Harpagan biega ultramaratony średnio raz w tygodniu, dlatego nazywam go Harpaganem :) Dzisiaj biegnie ze swoją córeczką w wózku. Witamy się tylko i Michał gdzieś leci, chyba już na start.
Stajemy z Markiem dość daleko od linii startu, więc jak bieg się rozpoczyna to jeszcze tylko idziemy, nie biegniemy. Robi się zadziwiająco ciepło, myślę o zdjęciu koszulki spod spodu ale w końcu rezygnuję z tego. Nie mam co z nią zrobić. Potem tego żałuję bo się robi naprawdę dobrze ciepło.
Biegnę zachowawczo, powoli - nie zamierzam dzisiaj bić życiówki, poza tym boję się, że noga mi przeszkodzi ukończyć bieg. Doganiamy jednak Michała, który wcześniej wystartował. Biegnie z wózkiem a obok jego mama. Chyba pierwszy jej bieg dzisiaj. Planują dobiec w 1:50. Chwilę biegniemy razem, rozmawiamy, ale oni biegną naprawdę wolno więc za jakiś czas wracamy do własnego tempa.
Po około 2 km podbieg Belwederską. Przed nami widać zielony dywan z ludzi w zielonych koszulkach na podbiegu. Wygląda to świetnie.
Biegnie mi się zadziwiająco lekko i przyjemnie, noga siedzi cicho. Cały podbieg bez zatrzymania, hura! I po podbiegu dalej biegnie mi się dobrze, chociaż spodziewałam się, że "zdechnę" po tym.
Po drodze spotykamy się z imprezą towarzyszącą "Maszeruję - kibicuję" - przybijam "piątki" z kibicami wędrującymi w przeciwnym kierunku. Atmosfera jest świetna, dodaje mi skrzydeł.
Pierwszy kryzys dopada mnie około 5 kilometra, w samym centrum (koło Rotundy). Mam ochotę zwolnić, ale widzę fotografa więc nie zwalniam, żeby mieć dobre zdjęcie ;) Potem kryzys mija. Bieg już jest mocno rozciągnięty, zrobiło się luźno - łatwiej mijać i być mijanym.
Wymieniam z Markiem uwagi na temat zakorkowania Warszawy dzisiaj i tydzień temu (Maraton). Pewnie niektórzy kierowcy trafili w oba korki, muszą nienawidzić biegaczy z całego serca.
Olewam bufet bo jest przy nim taki korek, że chociaż chce mi się pić, to nie mam ochoty tam się zatrzymywać.
Tempo jest dobre, średnia 6:35. Jeśli je utrzymam to znów będzie życiówka. Podejrzewam jednak, że nie dam rady bo czuję się już mocno zmęczona.
Na Nowym Świecie robi się wąsko i ciasno - biegniemy wzdłuż straganów kiermaszu wyrobów regionalnych. Tutaj też łapie mnie kryzys, muszę na moment zwolnić. Ale już niedaleko - 3 km, 2 km. Trasa ucieka nawet nie wiadomo kiedy.
Końcowy odcinek, w dół, koło Sejmu, ostatni kilometr, pozwala mi trochę przyspieszyć, jednak nie mam już siły na finisz do mety. Nogi wiedzą swoje. Po wpadnięciu na metę jestem ledwo żywa.
Przez chwilę stoję i zipię, hiperwentylacja mnie dopadła.
Szukam wzrokiem stolików z wodą, ale są daleko! Uff, trzeba tam doczłapać... po drodze odbieram medal od chłopaka z dreadami. Ale ciężki (medal, nie chłopak). Jest też woda.
Zadowolona, zmęczona jak pies, chyba język mam do pasa :)
Jednak jest życiówka :D
1:05:58 - pobita o 1:12
HR 161/175
KOW: 9
obciążenie 9x66 = 594
Bemowski Bieg Przyjaźni
Niedziela, 19 września 2010 Kategoria zawody biegowe, ze zdjęciami, bieganie
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i życiówka na 5 km po raz drugi w tym roku (pierwsza była podczas Biegu Ursynowa w czerwcu).
Było chłodno i wiatr wiał, ale trasa prowadziła głównie po terenie sławnych akademików Jelonki (trochę zabudowy, trochę drzew) więc nie dawało się to zbyt mocno we znaki. Zresztą po 500m, podczas których żałowałam, że nie założyłam bezrękawnika, rozgrzałam się na tyle, żeby cieszyć się, że nie założyłam bezrękawnika :) Podczas mojego biegu (bo kobiety biegły osobno) świeciło w dodatku słoneczko.
Pierwsze laski dobiegły do mety już po 18 minutach. Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego wyniku, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć do tej pory.
Na mecie oczywiście medal :) z napisem "Wykuwamy tężyznę fizyczną narodu" :D
Ponieważ bieg był pod hasłem "Bieg przodowniczek/przodowników pracy" to w ramach pakietu startowego dostałam kartkę (kto pamięta jeszcze kartki?) na towary luksusowe, do odbioru po biegu :) Towarami luksusowymi były: szary papier toaletowy, oranżada, chałwa :) i dwie saszetki izotonika w proszku :)
W pakiecie startowym był też ładny T-shirt.
Trasa atestowana, jednak dość nieciekawa pod względem możliwości "rozwinięcia skrzydeł" - wąsko, dziurawo i dużo zakrętów. O ile w biegu kobiecym to nie było zbyt upiardliwe (bo kobiet biegło oczywiście sporo mniej), to w przypadku biegu mężczyzn bicie rekordów było raczej uniemożliwione...
Chyba nie załapałam się na fotkę z mety :(
czas brutto: 29:06 / netto: 28:57
miejsce open 91/160
HR 163/173
KOW: 8
obciążenie: 8x 29 = 232
Było chłodno i wiatr wiał, ale trasa prowadziła głównie po terenie sławnych akademików Jelonki (trochę zabudowy, trochę drzew) więc nie dawało się to zbyt mocno we znaki. Zresztą po 500m, podczas których żałowałam, że nie założyłam bezrękawnika, rozgrzałam się na tyle, żeby cieszyć się, że nie założyłam bezrękawnika :) Podczas mojego biegu (bo kobiety biegły osobno) świeciło w dodatku słoneczko.
Pierwsze laski dobiegły do mety już po 18 minutach. Ja chyba nigdy nie osiągnę takiego wyniku, ale jestem zadowolona z tego co udało mi się osiągnąć do tej pory.
Na mecie oczywiście medal :) z napisem "Wykuwamy tężyznę fizyczną narodu" :D
Ponieważ bieg był pod hasłem "Bieg przodowniczek/przodowników pracy" to w ramach pakietu startowego dostałam kartkę (kto pamięta jeszcze kartki?) na towary luksusowe, do odbioru po biegu :) Towarami luksusowymi były: szary papier toaletowy, oranżada, chałwa :) i dwie saszetki izotonika w proszku :)
W pakiecie startowym był też ładny T-shirt.
Trasa atestowana, jednak dość nieciekawa pod względem możliwości "rozwinięcia skrzydeł" - wąsko, dziurawo i dużo zakrętów. O ile w biegu kobiecym to nie było zbyt upiardliwe (bo kobiet biegło oczywiście sporo mniej), to w przypadku biegu mężczyzn bicie rekordów było raczej uniemożliwione...
Chyba nie załapałam się na fotkę z mety :(
czas brutto: 29:06 / netto: 28:57
miejsce open 91/160
HR 163/173
KOW: 8
obciążenie: 8x 29 = 232