Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 844.18 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 42:43 |
Średnia prędkość: | 19.76 km/h |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 28.14 km i 1h 25m |
Więcej statystyk |
praca
Wtorek, 11 sierpnia 2015 Kategoria dojazdy
Km: | 19.53 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:01 | km/h: | 19.21 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
s1
Poniedziałek, 10 sierpnia 2015 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, dojazdy
Km: | 24.36 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:26 | km/h: | 17.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
MTB Cross Maraton Zagnańsk
Niedziela, 9 sierpnia 2015 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami
Uczestnicy
Km: | 48.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 19.40 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Czekam na pojawienie się jakichś zdjęć ze mną i czekam ale chyba się nie doczekam... ;)
Więc relacja tym razem uboga w zdjęcia.
Zeszłoroczny Zagnańsk jechałam 3h i to był najszybszy mój maraton z cyklu. Trasę zapamiętałam jako dość prostą, głównie szutry i bruki, z niewielką ilością elementów technicznych i wieloma fragmentami, na których można było się nieźle rozpędzić. Były długie podjazdy i równie długie zjazdy. Zapamiętałam również półgodzinne wkurzanie się na błoto i moje pierwsze spotkanie z Myszą.
Długotrwała sucha i gorąca pogoda zapowiadały, że tym razem błota nie będzie, zaś moje tegoroczne wyniki napawały nadzieją, że tym razem będzie mniej niż 3h. Nastawiona jestem bojowo, na przynajmniej 20-minutową poprawkę zeszłorocznego czasu a po cichu mam nadzieję, że znów będę w Top3.
Gdy czekam sobie w cieniu wita się ze mną MartinK ale tak ogólnie nie bardzo jest z kim pogadać. Znajomych nie widać. Dopiero już w sektorze odnajduję Janka i Janusza z Cyklona i tam też dopiero zaczynają się rozmowy między zawodnikami. Jest drobne opóźnienie w starcie bo coś nie zagrało w rejestracji zawodników. Brama startowa coś nie bangla i prawie zawala mi się na głowę ;)
Start jest szybki, bardzo szybki. Asfalt, szuter, strasznie wszyscy pędzą ale postanawiam się nie spinać, bo dziś, mimo osłabiającego upału, czuję się mocna - wiem, że i tak będę stopniowo doganiać uciekinierów. Zresztą, nie bardzo widzę jakieś panie a w końcu nie ścigam się bezpośrednio z facetami.
Po wjechaniu w las przypominam sobie ten początkowy fragment. Długi podjazd leśną, przeoraną sprzętem drwali i pełną rozpadlin drogą. W zeszłym roku w dużej części przebrnęłam ten fragment z buta bo było na tyle dużo błota, że nie opłacało się na nim męczyć mięśni. W tym roku jest sucho, choć można przy odrobinie fantazji znaleźć miejsca, gdzie da się upećkać. Przypominam sobie też miejsce, gdzie spotkałam Myszę, która podniosła mnie wówczas na duchu, zwiastując rychły zjazd na szuter.
W momentach, gdzie są zjazdy, puszczam hamulce i czasem ponosi mnie na kamyczkach i kamieniach. Lecę na oślep, w którymś momencie gubię butelkę z izotonikiem. Jakiś koleś wrzeszczy do mnie "bidon zgubiłaś!" ale ja z obłędem w oczach lecę po tych kamieniach i tylko powtarzam sobie "nie hamuj, nie hamuj...".
Gdy wreszcie wyjeżdżam na spokojniejszy fragment, gość mnie dogania i powtarza znowu, że bidon zgubiłam. Ale macham tylko ręką i mówię "trudno" bo nie bardzo mam ochotę po niego wracać.
Na szutrze wykręcam, ile daje radę. Na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach wyprzedzam jeszcze bardziej, dokręcając z blatu. To jest długi odcinek, momentami jadę tam powyżej 50 km/h. Wreszcie, po dłuższej chwili takiej szalonej jazdy, oczekiwany zakręt w las. Tu stoi jakiś gość i krzyczy, że w lewo. Zwalniam przed zakrętem a on proponuje mi piwo (bo woda mu się skończyła). Odmawiam jednak bo przy tym upale po łyku piwa chyba bym dalej nie pojechała ;)
Dalszego fragmentu po lesie nie pamiętam z zeszłego roku. Być może wówczas skupiałam się na innych aspektach trasy. Ale tym razem, upajam się przecudownym, wijącym się i biegnącym głównie w dół singlem między drzewami. Naturalne (chyba) hopki są idealne do wykorzystania umiejętności (może małych, ale jednak) zdobytych na Kazurce.
Ponieważ mam odczucie, że zbyt szybko wypijam wodę z bukłaka, zatrzymuję się na bufecie, który jest gdzieś około 27 kilometra. Dopełniam bukłak, wypijam jeszcze dwa kubeczki izotonika i chcę lecieć dalej, kiedy ktoś wylewa mi na głowę i kark pół butelki ciepłej (ble!) wody. Proszę, żeby nie lał bo to żadna przyjemność. Wizyta na bufecie trwa pewnie ze dwie, może trzy minuty i jadę dalej.
Do słynnej Bramy Piekieł dojeżdżam z silnym postanowieniem, że zjadę tamtędy... ale wymiękam tuż przed zjazdem :) Oj w końcu to nie grzech, widziałam na blogu MartinK że on też tamtędy szedł ;) Za bramą stoją ludzie spisujący numery startowe i proponują polanie wodą. O, tak, to się na pewno przyda.
Potem znowu szuter i tego szutru jest dziś dużo a przeplata się z brukowanymi drogami, które wytłukują dłonie do granic możliwości - mimo amortyzowanego widelca. Nie chcę wiedzieć, co czują osoby na sztywniakach (ciekawe, czy takie dziś jadą).
W drugiej połowie trasy sporo szutrami pod górę ale mam dużo siły. Dalej wyprzedzam innych zawodników i dokręcam na zjazdach. Doganiam też jedną zawodniczkę i mijamy się kilkukrotnie w tej części trasy. W jednym miejscu nawet zamieniamy kilka słów bo trasa jest w niezbyt dobry sposób oznaczona. Zostawiam ją jednak w tyle na ostatnim brukowanym odcinku i potem już jej nie widzę aż do mety.
Na asfaltowej końcówce mam jeszcze tyle siły, żeby wykręcić powyżej 35 km/h i wyprzedzić kilku zmęczonych panów. Wjeżdżam na ostatni fragment przy ogrodzeniu huty w Samsonowie samotnie i samotnie wjeżdżam na metę.
Ponieważ w trakcie jazdy szwankował mi Garmin (wyłączył się ze dwa razy) to nie wiem koniec końców jaki mam czas, ale jestem pewna że jest to poniżej 3h. Po odetchnięciu, zjedzeniu i wypłukaniu się w basenie z wodą rozstawionym przez strażaków (dzięki!) sprawdzam wyniki... i... urwałam pół godziny! W dodatku jestem pierwsza w kategorii. I... druga open!
Nie bardzo wierzę tym wynikom ale czekam na dekorację, która - dla odmiany - odbywa się wcześniej niż zwykle ;)
Dekoracja potwierdza - jestem pierwsza... na całe dwie zawodniczki w kategorii ;) Trochę jestem tym zawiedziona ale wynik w open 2/10 bardzo mnie cieszy, zwłaszcza że strata bardzo niewielka (około 45 sekund).
Dochodzę do wniosku, po raz kolejny, że zatrzymywanie się na bufecie z reguły źle odbija się na wyniku. Od mojego pierwszego maratonu, w którym otarłam się o podium, staram się nie zatrzymywać nigdzie na trasie bo czasem kilka sekund może zaważyć na zajętej lokacie. Jednak dziś, postój na bufecie był koniecznością - inaczej woda skończyłaby mi się na długo przed metą (i tak się skończyła ale na szczęście pół godziny do mety bez picia wytrwałam).
Jestem mega szczęśliwa, głównie z tego powodu, że widzę ogromny progres od zeszłego roku.
Dzięki, Łukasz, vivat Oxygencycling!
Więc relacja tym razem uboga w zdjęcia.
Zeszłoroczny Zagnańsk jechałam 3h i to był najszybszy mój maraton z cyklu. Trasę zapamiętałam jako dość prostą, głównie szutry i bruki, z niewielką ilością elementów technicznych i wieloma fragmentami, na których można było się nieźle rozpędzić. Były długie podjazdy i równie długie zjazdy. Zapamiętałam również półgodzinne wkurzanie się na błoto i moje pierwsze spotkanie z Myszą.
Długotrwała sucha i gorąca pogoda zapowiadały, że tym razem błota nie będzie, zaś moje tegoroczne wyniki napawały nadzieją, że tym razem będzie mniej niż 3h. Nastawiona jestem bojowo, na przynajmniej 20-minutową poprawkę zeszłorocznego czasu a po cichu mam nadzieję, że znów będę w Top3.
Gdy czekam sobie w cieniu wita się ze mną MartinK ale tak ogólnie nie bardzo jest z kim pogadać. Znajomych nie widać. Dopiero już w sektorze odnajduję Janka i Janusza z Cyklona i tam też dopiero zaczynają się rozmowy między zawodnikami. Jest drobne opóźnienie w starcie bo coś nie zagrało w rejestracji zawodników. Brama startowa coś nie bangla i prawie zawala mi się na głowę ;)
Start jest szybki, bardzo szybki. Asfalt, szuter, strasznie wszyscy pędzą ale postanawiam się nie spinać, bo dziś, mimo osłabiającego upału, czuję się mocna - wiem, że i tak będę stopniowo doganiać uciekinierów. Zresztą, nie bardzo widzę jakieś panie a w końcu nie ścigam się bezpośrednio z facetami.
Po wjechaniu w las przypominam sobie ten początkowy fragment. Długi podjazd leśną, przeoraną sprzętem drwali i pełną rozpadlin drogą. W zeszłym roku w dużej części przebrnęłam ten fragment z buta bo było na tyle dużo błota, że nie opłacało się na nim męczyć mięśni. W tym roku jest sucho, choć można przy odrobinie fantazji znaleźć miejsca, gdzie da się upećkać. Przypominam sobie też miejsce, gdzie spotkałam Myszę, która podniosła mnie wówczas na duchu, zwiastując rychły zjazd na szuter.
W momentach, gdzie są zjazdy, puszczam hamulce i czasem ponosi mnie na kamyczkach i kamieniach. Lecę na oślep, w którymś momencie gubię butelkę z izotonikiem. Jakiś koleś wrzeszczy do mnie "bidon zgubiłaś!" ale ja z obłędem w oczach lecę po tych kamieniach i tylko powtarzam sobie "nie hamuj, nie hamuj...".
Gdy wreszcie wyjeżdżam na spokojniejszy fragment, gość mnie dogania i powtarza znowu, że bidon zgubiłam. Ale macham tylko ręką i mówię "trudno" bo nie bardzo mam ochotę po niego wracać.
Na szutrze wykręcam, ile daje radę. Na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach wyprzedzam jeszcze bardziej, dokręcając z blatu. To jest długi odcinek, momentami jadę tam powyżej 50 km/h. Wreszcie, po dłuższej chwili takiej szalonej jazdy, oczekiwany zakręt w las. Tu stoi jakiś gość i krzyczy, że w lewo. Zwalniam przed zakrętem a on proponuje mi piwo (bo woda mu się skończyła). Odmawiam jednak bo przy tym upale po łyku piwa chyba bym dalej nie pojechała ;)
Dalszego fragmentu po lesie nie pamiętam z zeszłego roku. Być może wówczas skupiałam się na innych aspektach trasy. Ale tym razem, upajam się przecudownym, wijącym się i biegnącym głównie w dół singlem między drzewami. Naturalne (chyba) hopki są idealne do wykorzystania umiejętności (może małych, ale jednak) zdobytych na Kazurce.
Ponieważ mam odczucie, że zbyt szybko wypijam wodę z bukłaka, zatrzymuję się na bufecie, który jest gdzieś około 27 kilometra. Dopełniam bukłak, wypijam jeszcze dwa kubeczki izotonika i chcę lecieć dalej, kiedy ktoś wylewa mi na głowę i kark pół butelki ciepłej (ble!) wody. Proszę, żeby nie lał bo to żadna przyjemność. Wizyta na bufecie trwa pewnie ze dwie, może trzy minuty i jadę dalej.
Do słynnej Bramy Piekieł dojeżdżam z silnym postanowieniem, że zjadę tamtędy... ale wymiękam tuż przed zjazdem :) Oj w końcu to nie grzech, widziałam na blogu MartinK że on też tamtędy szedł ;) Za bramą stoją ludzie spisujący numery startowe i proponują polanie wodą. O, tak, to się na pewno przyda.
Potem znowu szuter i tego szutru jest dziś dużo a przeplata się z brukowanymi drogami, które wytłukują dłonie do granic możliwości - mimo amortyzowanego widelca. Nie chcę wiedzieć, co czują osoby na sztywniakach (ciekawe, czy takie dziś jadą).
W drugiej połowie trasy sporo szutrami pod górę ale mam dużo siły. Dalej wyprzedzam innych zawodników i dokręcam na zjazdach. Doganiam też jedną zawodniczkę i mijamy się kilkukrotnie w tej części trasy. W jednym miejscu nawet zamieniamy kilka słów bo trasa jest w niezbyt dobry sposób oznaczona. Zostawiam ją jednak w tyle na ostatnim brukowanym odcinku i potem już jej nie widzę aż do mety.
Na asfaltowej końcówce mam jeszcze tyle siły, żeby wykręcić powyżej 35 km/h i wyprzedzić kilku zmęczonych panów. Wjeżdżam na ostatni fragment przy ogrodzeniu huty w Samsonowie samotnie i samotnie wjeżdżam na metę.
Ponieważ w trakcie jazdy szwankował mi Garmin (wyłączył się ze dwa razy) to nie wiem koniec końców jaki mam czas, ale jestem pewna że jest to poniżej 3h. Po odetchnięciu, zjedzeniu i wypłukaniu się w basenie z wodą rozstawionym przez strażaków (dzięki!) sprawdzam wyniki... i... urwałam pół godziny! W dodatku jestem pierwsza w kategorii. I... druga open!
Nie bardzo wierzę tym wynikom ale czekam na dekorację, która - dla odmiany - odbywa się wcześniej niż zwykle ;)
Dekoracja potwierdza - jestem pierwsza... na całe dwie zawodniczki w kategorii ;) Trochę jestem tym zawiedziona ale wynik w open 2/10 bardzo mnie cieszy, zwłaszcza że strata bardzo niewielka (około 45 sekund).
Dochodzę do wniosku, po raz kolejny, że zatrzymywanie się na bufecie z reguły źle odbija się na wyniku. Od mojego pierwszego maratonu, w którym otarłam się o podium, staram się nie zatrzymywać nigdzie na trasie bo czasem kilka sekund może zaważyć na zajętej lokacie. Jednak dziś, postój na bufecie był koniecznością - inaczej woda skończyłaby mi się na długo przed metą (i tak się skończyła ale na szczęście pół godziny do mety bez picia wytrwałam).
Jestem mega szczęśliwa, głównie z tego powodu, że widzę ogromny progres od zeszłego roku.
Dzięki, Łukasz, vivat Oxygencycling!
MTB Cross Maraton Zagnańsk - rozgrzewka + rozjazd
Niedziela, 9 sierpnia 2015 Kategoria trening
Km: | 3.26 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:17 | km/h: | 11.51 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rundka pożegnalna
Piątek, 7 sierpnia 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 20.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:21 | km/h: | 15.02 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś runda pożegnalna. Miałam jeździć godzinę ale wiedziałam, że to moja ostatnia jazda tutaj więc celowo trochę przeciągnęłam.
Pojechałam zielonym szlakiem turystycznym z Nowaj Kaletki nad jezioro Łańskie i jechałam tą trasą aż do Kurek. Tu, znów niechętna na jazdę asfaltem, wyszukałam leśną drogę i wróciłam nią, mniej więcej równolegle do zielonego szlaku. Wyjechałam z lasu w Zgniłosze więc już dalej poleciałam asfaltem. Ale nie podarowałam sobie powrotu urokliwym singlem nad jez. Gim.
Nie ma bardziej niesamowitego zapachu, niż mazurski las w sierpniowym upale, w środku dnia. Kto tego nie poczuł, choć raz, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Zwłaszcza intensywne jest to doznanie na przecinkach leśnych, gdzie zapach żywicy wprost odbiera rozum. Szkoda, że zapachu nie można uwiecznić na foto :)
Jezioro Łańskie
W końcu zrobiłam foto zjazdu, który w zeszłym roku wywoływał u mnie gęsią skórkę. Odważyłam się go zjechać dopiero w ostatnim dniu pobytu. W tym roku, zjeździłam go we wszystkie możliwe strony (również pod górę) zastanawiając się mocno, o co było tyle hałasu? Foto nie oddaje rzeczywistej trudności tego zjazdu.
Ten mój singiel nad jeziorem Gim jest tak urokliwy, że starałam się go przejechać podczas każdego treningu, nie zważając na chlapiące po rękach i nogach okropne pokrzywy. Choć w tym roku chyba były mniej parzące, niż w zeszłym ;) Na singlu podoba mi się również to, że przejeżdża się przez okoliczne plaże, wywołując duże zdziwienie wśród plażowiczów ;)
Pojechałam zielonym szlakiem turystycznym z Nowaj Kaletki nad jezioro Łańskie i jechałam tą trasą aż do Kurek. Tu, znów niechętna na jazdę asfaltem, wyszukałam leśną drogę i wróciłam nią, mniej więcej równolegle do zielonego szlaku. Wyjechałam z lasu w Zgniłosze więc już dalej poleciałam asfaltem. Ale nie podarowałam sobie powrotu urokliwym singlem nad jez. Gim.
Nie ma bardziej niesamowitego zapachu, niż mazurski las w sierpniowym upale, w środku dnia. Kto tego nie poczuł, choć raz, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Zwłaszcza intensywne jest to doznanie na przecinkach leśnych, gdzie zapach żywicy wprost odbiera rozum. Szkoda, że zapachu nie można uwiecznić na foto :)
Jezioro Łańskie
W końcu zrobiłam foto zjazdu, który w zeszłym roku wywoływał u mnie gęsią skórkę. Odważyłam się go zjechać dopiero w ostatnim dniu pobytu. W tym roku, zjeździłam go we wszystkie możliwe strony (również pod górę) zastanawiając się mocno, o co było tyle hałasu? Foto nie oddaje rzeczywistej trudności tego zjazdu.
Ten mój singiel nad jeziorem Gim jest tak urokliwy, że starałam się go przejechać podczas każdego treningu, nie zważając na chlapiące po rękach i nogach okropne pokrzywy. Choć w tym roku chyba były mniej parzące, niż w zeszłym ;) Na singlu podoba mi się również to, że przejeżdża się przez okoliczne plaże, wywołując duże zdziwienie wśród plażowiczów ;)
Niedokończony objazd jeziora
Czwartek, 6 sierpnia 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 26.36 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:28 | km/h: | 17.97 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miałam dziś w planie objechać jezioro Gim, znana trasa. Z zeszłego roku pamiętałam, że gdzieś na tej trasie skręciłam w obiecująco wyglądającą leśną drogę i okazała się ona ślepa.
Trzeba zupełnie nie mieć wyobraźni, żeby wybrać dokładnie ten sam skręt i w tym roku ;)
Koniec trasy. W zeszłym roku było tu bagno.
Wróciłam się więc i dalej jechałam wokół jeziora. Niestety, wyjechałam na asfalt w czasie krótszym, niż się spodziewałam. Ponieważ nie miałam dziś ochoty na asfalt to zawróciłam i pokluczyłam po okolicznych szutrówkach, zbaczając raz w lewo, raz w prawo. Dojechałam do obozu harcerskiego i znowu gdzieś odbiłam.
Tutaj uratowałam Pana Ropucha przed niechybną śmiercią pod kołami aut wczasowiczów, przeganiając go z szutrówki w krzaki.
Kluczenie i tak wyprowadziło mnie na drogę do Bałdów więc już nie kombinowałam tylko wróciłam asfaltem.
Trzeba zupełnie nie mieć wyobraźni, żeby wybrać dokładnie ten sam skręt i w tym roku ;)
Koniec trasy. W zeszłym roku było tu bagno.
Wróciłam się więc i dalej jechałam wokół jeziora. Niestety, wyjechałam na asfalt w czasie krótszym, niż się spodziewałam. Ponieważ nie miałam dziś ochoty na asfalt to zawróciłam i pokluczyłam po okolicznych szutrówkach, zbaczając raz w lewo, raz w prawo. Dojechałam do obozu harcerskiego i znowu gdzieś odbiłam.
Tutaj uratowałam Pana Ropucha przed niechybną śmiercią pod kołami aut wczasowiczów, przeganiając go z szutrówki w krzaki.
Kluczenie i tak wyprowadziło mnie na drogę do Bałdów więc już nie kombinowałam tylko wróciłam asfaltem.
Prawie do Olsztynka
Środa, 5 sierpnia 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 45.58 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:02 | km/h: | 22.42 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś miałam do zrobienia długi, szybki odcinek. Trener napisał mi co prawda "teren" ale nie chciało mi się za bardzo robić tego w lesie więc postanowiłam odbębnić to jednak na szosie do Olsztynka i przy okazji może odzyskać QOM w Kurkach ;)
Gdy skończyłam ten odcinek, to do Olsztynka zostało mi zaledwie 5-6km ale postanowiłam zawrócić. Już w spokojnym tempie kontemplowałam uroki tutejszych asfaltów.
Ale żeby być w zgodzie sama ze sobą, odbiłam jednak w las.
Po drodze skręciłam na chwilę na mostek nad Łyną.
QOMa się nie udało odzyskać ;)
Gdy skończyłam ten odcinek, to do Olsztynka zostało mi zaledwie 5-6km ale postanowiłam zawrócić. Już w spokojnym tempie kontemplowałam uroki tutejszych asfaltów.
Ale żeby być w zgodzie sama ze sobą, odbiłam jednak w las.
Po drodze skręciłam na chwilę na mostek nad Łyną.
QOMa się nie udało odzyskać ;)
Wyprawa do Jedwabna i znów prawie zabładziłam ;)
Wtorek, 4 sierpnia 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 43.28 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 20.77 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś miałam do zrobienia sprinty. Do tego był mi potrzebny solidny kawał asfaltu więc odpuściłam sobie terenową jazdę w pierwszej części treningu. Asfaltem myknęłam do Jedwabna i muszę przyznać, że zżerała mnie przy tym złość, że nie mam kolarki. Cudnej urody asfalt i wspaniała, w większości zacieniona droga, nie zachęcały do spokojnej jazdy pomiędzy sprintami i musiałam się powstrzymywać, żeby nie wychodzić poza tlen ;) Ta trasa ma, niestety, jedną wadę. Jest dość ruchliwa, przy czym sporo jeździ ciężarówek i nie ma pobocza. Na szczęście kierowcy chyba są przyzwyczajeni do obecności tutaj rowerzystów bo nie było chamstwa, trąbienia i wyprzedzania na żyletkę. Wręcz przeciwnie, gdy w pewnym momencie zorientowałam się, że jedzie za mną auto i zjechałam z asfaltu na trawę, żeby je puścić, okazało się, że puszczam całkiem niezły sznureczek samochodów - wszyscy grzecznie jechali w rządku i czekali na okazję do legalnego (bez przekraczania podwójnej ciągłej, której tu pełno) wyprzedzenia mnie.
W Jedwabnem, po wykonaniu sprintów, miałam odbić w lewo na leśne drogi. Ale źle obliczyłam czas i sprinty zakończyłam już za Jedwabnem. Nie chciało mi się wracać więc odbiłam później, w miejscowości Narty, w skręt nad jezioro Świętajno.
Zapytani przeze mnie wakacjowicze nie wiedzieli, czy dojadę tędy gdziekolwiek. Nawet nie wiedzieli, jakie to jezioro, chociaż przyjechali się w nim kąpać.
Machnęłam ręką i pojechałam dalej tutaj - akurat - mega dziurawym asfaltem, który po jakimś czasie zmienił się w szuter. Odbiłam z niego w lewo, bo z kierunku prawo-lewo, ten drugi wydawał się bardziej zgodny z moim celem ale musiałam zawrócić, bo droga w lewo zaczęła skręcać z powrotem do Jedwabna.
Upał dzisiaj niemiłosierny.
Pojechałam zatem w prawo i w końcu dojechałam do poprzecznej szosy. Tutaj nie bardzo wiedziałam, jak dalej ale na szczęście napatoczył się samotny samochód. Pani powiedziała mi, że do Burdąga muszę dojechać i dalej skręcić do Małszewa. Ta opcja wyglądała na zgodną z moim pierwotnym planem więc tak pojechałam.
Na tej trasie dość długo jechałam wzdłuż jeziora Małszewskiego a potem szutrówka odbiła i wbiła się w las. W pewnym momencie zaczęłam mieć wątpliwości, czy jadę w dobrym kierunku ale napotkany leśny drogowskaz na szczęście potwierdził, że tak.
Do Bałdów już blisko.
Z Bałdów wróciłam inną, znaną sobie, szutrówką, niż ta koło Wrót Warmii. Prowadziła przez obóz harcerski nad jeziorem Gim.
Tym razem obyło się bez wielkiego błądzenia ale i tak trasa zajęła mi więcej czasu niż przewidywałam.
W Jedwabnem, po wykonaniu sprintów, miałam odbić w lewo na leśne drogi. Ale źle obliczyłam czas i sprinty zakończyłam już za Jedwabnem. Nie chciało mi się wracać więc odbiłam później, w miejscowości Narty, w skręt nad jezioro Świętajno.
Zapytani przeze mnie wakacjowicze nie wiedzieli, czy dojadę tędy gdziekolwiek. Nawet nie wiedzieli, jakie to jezioro, chociaż przyjechali się w nim kąpać.
Machnęłam ręką i pojechałam dalej tutaj - akurat - mega dziurawym asfaltem, który po jakimś czasie zmienił się w szuter. Odbiłam z niego w lewo, bo z kierunku prawo-lewo, ten drugi wydawał się bardziej zgodny z moim celem ale musiałam zawrócić, bo droga w lewo zaczęła skręcać z powrotem do Jedwabna.
Upał dzisiaj niemiłosierny.
Pojechałam zatem w prawo i w końcu dojechałam do poprzecznej szosy. Tutaj nie bardzo wiedziałam, jak dalej ale na szczęście napatoczył się samotny samochód. Pani powiedziała mi, że do Burdąga muszę dojechać i dalej skręcić do Małszewa. Ta opcja wyglądała na zgodną z moim pierwotnym planem więc tak pojechałam.
Na tej trasie dość długo jechałam wzdłuż jeziora Małszewskiego a potem szutrówka odbiła i wbiła się w las. W pewnym momencie zaczęłam mieć wątpliwości, czy jadę w dobrym kierunku ale napotkany leśny drogowskaz na szczęście potwierdził, że tak.
Do Bałdów już blisko.
Z Bałdów wróciłam inną, znaną sobie, szutrówką, niż ta koło Wrót Warmii. Prowadziła przez obóz harcerski nad jeziorem Gim.
Tym razem obyło się bez wielkiego błądzenia ale i tak trasa zajęła mi więcej czasu niż przewidywałam.
Nowa Kaletka - pitu pitu po okolicy
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 16.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:58 | km/h: | 17.43 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś lekka, krótka jazda. Po wczorajszym błądzeniu dziś postanowiłam nie oddalać się zbytnio od znanych sobie ścieżek.
Więc znów na Bałdy i Wrota Warmii.
Tak malowniczych szos jest tu pod dostatkiem. A przy tym asfalt na większości z nich - świetnej jakości. Jak zwykle żałuję, że nie przywiozłam szosy ze sobą.
Wrota Warmii - atrakcja turystyczna - konkretnie jest to ścieżka dydaktyczna opisująca kolejnych warmińskich biskupów. Nuda. Ale sama ścieżka jest bardzo urokliwa i wiedzie pomiędzy bardzo starymi drzewami.
Po przejechaniu przez Wrota Warmii skierowałam się do Butryn a tam wbiłam się na szuter prowadzący do Starej Kaletki.
MIędzy polami
Niestety, odgałęzienie szutrówki, które wybrałam, okazało się kończyć na czyimś podwórku ;) więc zawróciłam i wybrałam inny skręt.
Ze zdumieniem odkryłam, że ta droga prowadzi na tyły parku rozrywki Bartbo. Jeden pracownik parku chyba był tak zdziwiony, że ktoś im wjechał "od tyłu", że aż mi powiedział "Dzień dobry" ;) Dodam, że na teren parku wchodzi się od frontu za opłatą ;)
Takie tu atrakcje (między innymi)
Pokręciłam się chwilę po parku patrząc "co tu jeszcze jest", po czym wyjechałam główną bramą. Dalej, szosą udałam się do Zgniłochy po zaopatrzenie obiadowe ;) i wróciłam do domu.
Więc znów na Bałdy i Wrota Warmii.
Tak malowniczych szos jest tu pod dostatkiem. A przy tym asfalt na większości z nich - świetnej jakości. Jak zwykle żałuję, że nie przywiozłam szosy ze sobą.
Wrota Warmii - atrakcja turystyczna - konkretnie jest to ścieżka dydaktyczna opisująca kolejnych warmińskich biskupów. Nuda. Ale sama ścieżka jest bardzo urokliwa i wiedzie pomiędzy bardzo starymi drzewami.
Po przejechaniu przez Wrota Warmii skierowałam się do Butryn a tam wbiłam się na szuter prowadzący do Starej Kaletki.
MIędzy polami
Niestety, odgałęzienie szutrówki, które wybrałam, okazało się kończyć na czyimś podwórku ;) więc zawróciłam i wybrałam inny skręt.
Ze zdumieniem odkryłam, że ta droga prowadzi na tyły parku rozrywki Bartbo. Jeden pracownik parku chyba był tak zdziwiony, że ktoś im wjechał "od tyłu", że aż mi powiedział "Dzień dobry" ;) Dodam, że na teren parku wchodzi się od frontu za opłatą ;)
Takie tu atrakcje (między innymi)
Pokręciłam się chwilę po parku patrząc "co tu jeszcze jest", po czym wyjechałam główną bramą. Dalej, szosą udałam się do Zgniłochy po zaopatrzenie obiadowe ;) i wróciłam do domu.
Nowa Kaletka do sklepu
Poniedziałek, 3 sierpnia 2015 Kategoria dojazdy
Km: | 2.95 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:09 | km/h: | 19.67 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |