kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

Mazovia MTB Marathon Chorzele - 1:17 minuty do podium

Niedziela, 17 kwietnia 2011 Kategoria wyścigi, ze zdjęciami, >50 km
Km: 60.00 Km teren: 40.00 Czas: 03:17 km/h: 18.27
Pr. maks.: 41.00 Temperatura: °C HRmax: 179179 ( 99%) HRavg 162( 90%)
Kalorie: 2548kcal Podjazdy: 504m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Wczoraj późno wróciliśmy i nie miałam już siły pisać. Dzisiaj pewnie już nie napiszę wszystkiego, co bym chciała, bo połowy trasy i połowy emocji nie pamiętam ;) Adrenalina zeszła.

Do Chorzeli jedziemy z Markiem autem z Siedlec (z powodów różnych dziwnych, nie będę tu o nich opowiadać), więc droga trochę dalsza niż z Warszawy. Musimy wcześnie wstać, żeby mieć zapas na ewentualne przeszkadzajki. Wstaję o 5:00, jednak od 4:00 już nie śpię. Reisefieber, być może, a może po prostu nerw przed startem. Jakoś w tym sezonie mnie te nerwy przedstartowe zjadają strasznie.
Całą drogę siedzę jak na szpilkach, dobrze, że nie mam pulsometru włączonego bo chyba bym musiała po karetkę dzwonić.
Na trasie nie ma żadnych przeszkadzajek więc zapas po dotarciu na miejsce jest ogromny, dwugodzinny. Jednak przez cały czas, aż do Chorzeli, siąpi i pada, na przemian, a potem pada i siąpi. Co za kicha, mój pierwszy deszczowy maraton.
Na szczęście jak dojeżdżamy to już nie pada. Za to zimno jak w psiarni.
Wychodzimy z auta poszukać kibelka i rozejrzeć się po "stadionie". Zimno. Chyba trzeba założyć "długie" ciuszki. Być może nawet długie rękawiczki.
Na stadionie jeszcze pusto, stoiska z koszulkami dopiero się rozkładają. Za to do kibelka już kolejka.
Wracamy do auta. Machamy nadjeżdżającym autem z rowerami na dachu Krzyśkom i kierujemy ich na wolne miejsce koło nas na parkingu.
Tu chwila przepychanki bo było zajęte przez naszych współparkingowców dla ich znajomych.
Ja się nie wtrącam, ale Marek wymienia parę uprzejmych zdań ;) Tak czy siak Krzychu parkuje.
Gadamy, marzniemy, jemy pyszne ciasto Mamy Marka i banany od Krzyśka. Dywagujemy na temat pogody, przebieramy się. Zakładam spodenki 3/4, koszulkę z krótkim i wiatrówkę. Rękawiczki biorę krótkie bo robi się cieplej, chociaż wieje.
Standardowo już wypijam butelkę Powera przed startem.

Nerw mi trochę opada, ale podnosi się znowu jak już z rowerami podchodzimy do stadionu. Kolejna wizyta w kibelku, no to jest mus...
Krzychu startuje z 11-stki bo nie jechał w Otwocku. Ja i Krzysiek z 9-tki.
Znowu mi tętno skacze. Stoimy w sektorze a tętno mam znowu 130, jednak powoli opada, stabilizuje się na 90, nie jest źle.
Nie ma dużo ludzi, nie dziwota. Trochę daleko od Warszawy... a miejscowi pewnie niezbyt przyzwyczajeni do obecności tu maratonów MTB to i frekwencja nie jest wielka ;)
Zdejmuję kurtkę i zakładam. W kurtce za ciepło, bez kurtki zimno. W końcu jednak decyduję się zostawić ją Markowi. Obstawiam, że 55km to jakieś 4h jazdy. Marek będzie mógł odespać poranną pobudkę.
I wreszcie start.
Na początku jak zwykle, człap człap do linii startu. Na bramie startowej napisane, że Mega ma mieć 62km a nie jak pierwotnie zakładano, 55km. O fuck, to będzie sporo więcej niż 4h. Porozumiewawczo z Krzyśkiem kręcimy do siebie głowami. Będzie rzeźnia.
Czarny z kropidłem mnie nie oszczędził. Ała parzy! :)

Wreszcie po starcie nabieramy tempa. Rozbiegówka cudna, asfaltowa. Krzysiek chyba krzyczy za mną, że mi siedzi na kole, jednak mnie już adrenalina dopada i zapierniczam ze 35 km/h. On ma trochę za mało przełożeń i chyba go szybko gubię.
Po chwili trochę zwalniam bo jest przeciwny wiatr, ale niewiele. Wyprzedzam, wyprzedzam, wyprzedzam. Taaa, chyba powinnam się przekwalifikować na szosę, najbardziej lubię takie kawałki.
Dość długa ta asfaltowa i potem szutrowa rozbiegówka, ale wkrótce wjeżdżamy w las. Tu zaskakują mnie kompletnie dwa dość strome podjazdy, których się w ogóle nie spodziewałam. Rozbiegówka miała mieć według info na stronie Mazovii około 12 km, a tu wot, podjazdy na piątym. Pierwszy mnie zaskoczył stromizną, nie zdążyłam zredukować biegu i stanęłam. No to człap, człapm na piechotę pod górkę.

Potem drugi zaskoczył mnie tym, że był zaraz po fajnym zjeździe a na samym jego początku był zakręt. Przy zbyt szybkiej próbie redukcji spadł mi łańcuch. Przeklinam pod nosem i podchodzę bo nie umiem ruszyć pod takim nachyleniem.
Początek nie za dobry, zaczyna mnie dopadać zwątpienie, ale jednak potem się rozkręcam. Jest fajnie, szybko, szeroko, łatwo wyprzedzać.
Koło 15-tego kilometra zaczynają się poważniejsze podjazdy. Garmin pokazuje że ze 130 metrów robi się 212m, potem w dół do 180m, potem 240m, potem znów 180m i 230m. Wow, normalnie góry.
Nawet sobie już potem radzę z tymi podjazdami. Są długie i męczące, ale szerokie i mało techniczne, raczej wytrzymałościowe. Jeszcze ze dwa razy spada mi łańcuch ale potem łapię, że lepiej redukować przód jak z tyłu jest 4 a nie 3. Potem już nie spada.


Przy okazji uczę się nowej rzeczy, a mianowicie łatwiej podjechać stromiznę przesuwając się na nos siodełka (pewnie odkryłam Amerykę w konserwach, ale dla mnie to jest normalnie odkrycie roku), a podeptać na stojąco tylko przy "przeszkadzajkach" na podjeździe np. wybrzuszeniach albo korzeniach.
Majka podczas któregoś wywiadu powiedziała, że "Najgorszy wyścig jest lepszy od najlepszego treningu. A dobry wyścig to trening wyśmienity". Coraz bardziej rozumiem to zdanie i coraz bardziej je przyswajam.
Najlepsze jednak z tego kawałka są
ZJAZDYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyYYYYYYY!!!!!

To, jak napisałam to słowo, oddaje mniej więcej ich charakter. Długie, szerokie, aż się prosi wrzucenie na maksa i dopedałowywanie, ale się boję ;)
Na jednym bez pedałowania wykręcam 41 km/h. No nieźle... Banan na twarzy nie mieści mi się między uszami.

Na pierwszym bufecie łapię wodę w kubku, zatrzymuję się na moment, wypijam, . Bufet usytuowany dziwnie, na podjeździe. Jednak udaje mi się ruszyć i szybko "lecę" (inaczej się nie da tego określić) dalej.
W ogóle jedzie mi się wspaniale, po pierwszych dwóch nieudanych podjazdach, jest po prostu cudnie. Jak to mówi Damian "noga podaje" :) Rower sam jedzie, nogi same się kręcą.
Nic mnie nie boli, nic mi nie przeszkadza, power jest we mnie dzisiaj wielki i nie mam na myśli napoju izotonicznego.
Na drugim bufecie wrzeszczę "woda", nastawiona na to, że gość podający izotona pokaże mi palcem, że woda z tyłu. Ale nie, on nagle wyciąga rękę i łapie wodę ze stołu... Pisk opon, ostre hamowanie, zarzuca mi rowerem ale zatrzymuję się, łapię wodę w butelce, wypijam prawie duszkiem i natychmiast jadę dalej.
Jeszcze łapię batona, wcinam go jadąc około 35 km/h bo chwilowo lecę asfaltem.
Dalej po drodze spotykam Agnieszkę, cykamy się trochę, mijamy, raz ona z przodu, raz ja.
Gdzieś około 31 km wita mnie takie cudo.

Tak wiem, na zdjęciu nie wygląda... Ale pomyślcie, jak musiało wyglądać, skoro zatrzymałam się zrobić fotę. Ci na zdjęciu na dole jeszcze liczą na łut szczęścia, ale w połowie podjazdu to już wszyscy prowadzą rowery. Oprócz mnie, bo ja niosę na ramieniu. Tak jest szybciej i sprawniej. Na chwilę tylko zdejmuję dla odpoczynku bo zaczyna ciążyć ale potem znów na ramię i do góry.
Na rozjeździe na Giga (około 41 km) mam czas 02:18. !!!!!!!!!!!!!!!!!! Średnia 17 km/h. No wow, aby utrzymać tę średnią, to będzie fantastyczny wynik.
Okazuje się jednak, że utrzymanie tej średniej tak nisko jest trudne ;) Bo dalsza część trasy to już są dość proste podjazdy, fajne zjazdy, długie szutrowe i asfaltowe proste. Średnia z pozostałego odcinka 21,4 km/h.
Cały czas gdzieś tam mijam się z Agnieszką. Dogryzamy sobie żartobliwie przy okazji. Ja rzucam jej "wyprzedź tego gościa, nie wlecz się za nim", "znowu za kimś jedziesz", a ona mi "wyprzedź mnie raz, a dobrze, co?" ;)
W końcu faktycznie wyprzedzam ją "raz a dobrze" bo trafiam na wielki kawał asfaltu... Odsadzam się szybko i już Agnieszki nie spotykam aż do mety.
Na ostatniej długiej prostej pędzę jak szalona, próbuję jeszcze dopędzić jakiegoś gościa przede mną, ale coś nie mam wrażenia, żebym się zbliżała do niego. Jak postanawiam odpuścić, to chyba on odpuszcza bo powoli zaczynam go dochodzić. Wyprzedzam go dosłownie przed samym wjazdem na stadion. Chyba się zdziwił, ale nie próbuje mnie gonić. Ja wjeżdżam na metę, jakby mnie goniło stado zdziczałych psów, oglądam się jeszcze czy ten biker mnie nie goni, ale chyba mu się nie chciało albo nie miał już siły. W sumie nie dziwne, ostatni odcinek, około 4 czy 5 km to średnia ze 35 km/h, można nie wytrzymać. Ja wytrzymałam :D
Go, go, go!



Wpadam na metę, szybki luk na Garmina... 03:17. Normalnie CZAD!
Niedługo po mnie wpada Agnieszka. Stoimy chwilkę i gadamy, poznaję jej męża, który już dawno dojechał i teraz cyka nam fotkę. Aga ma trochę dłuższy czas na liczniku, ale - jak się okazuje później, jednak była lepsza (jechała z 11-go sektora i uplasowała się o dwa oczka wyżej w Open).
Lecę po picie, siadam koło mety i odpoczywam, dzwonię do Marka, że już jestem (niespodzianka!).
Niedługo potem mety dopada Krzychu. Krzychu?!?! Po mnie?!?! No w szoku jestem normalnie.
A to nie koniec serii znajomych bo zaraz widzę CheEvarę. Chwilę gadamy. Nie wie która jest bo jeszcze nie ma jej w wynikach. Pyta jak mi poszło. "No nie wiem" - żartuję - "jechało się bardzo dobrze, dobry czas miałam. Jak poprzednio byłam 7/18 w kategorii to teraz chyba co najmniej 4!"
W międzyczasie dojeżdża Krzysiek.
Standardowo potem jeszcze trochę siedzimy, odpoczywamy, pijemy izotony, jemy pyszne Mazoviowe ciasto...

No i pora się zbierać.
W samochodzie sms dostaję.
Jestem czwarta w K3.
...
...
...
Że jak?!?!
...
...
Czytam jeszcze raz tego smsa bo chyba go nie rozumiem, ale jak byk napisane jest, że czwarta... :D:D:D

W domu jeszcze raz sprawdzam.
Dystans 60 km
Czas 03:16:53
Open: 17/29
K3: 4/7
Zabrakło mi 1:17 żeby dostać pucharek :) A mogłam się nie zatrzymywać na to zdjęcie podjazdu ;)

No i jeszcze coś... W generalce K3 jestem trzecia. Oczywiście chwilowo bo mnie zepchną niedługo, ale to trochę takie... motywujące, że jestem przez chwilę trzecia na 20 w generalce :D

Oglądam też wyniki znajomych. CheEvarze wpisali Mega...? Hm albo pomyłka, albo Che ominęła matę na Giga? Bo nie wierzę, że jechała Mega dłużej ode mnie. Chyba będzie wkurzona.



KOW: 8
obciążenie: 1576

komentarze
Krzyś: ale ja nie miałam na myśli wpisu na bikelogu tylko to, co mówiłeś po maratonie :)
kantele
- 06:40 czwartek, 21 kwietnia 2011 | linkuj
Kantele - Tobie 1.17 mi kurde 20 sek. :))
Pozdrawiam :)
emonika
- 07:28 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
A co do sprzętu za parę stów to lepiej siebie spytaj, po co komu sprzęt za parę tysiaków jak zamierza zrezygnować z maratonów po kilku nie za dobrych wynikach :P
kantele
- 07:04 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
No chyba sobie żarty stroisz. Jeszcze czujnika nawierzchni w Garmina nie wmontowano, a nie będę oglądać mapki i na piechotę liczyć co było asfaltem, a co nie.
kantele
- 07:03 środa, 20 kwietnia 2011 | linkuj
Krzyś: nie, na oko. Skąd niby mam wiedzieć jaki jest dokładny :)
Kurde normalnie ja też jestem pod wrażeniem, objechałam Krzycha (chyba głównie z tego powodu jestem pod wrażeniem, hihi)
kantele
- 06:29 wtorek, 19 kwietnia 2011 | linkuj
No ba :) Nawet nie wiesz, jaka jestem zadowolona z wyniku.
No po prostu musiałam zrobić fotę tego podjazdu (podejścia), był wspaniały. Obstawiam, że czołówka podjechała, ale w tej grupie, gdzie ja byłam nie było takiego śmiałka :) I tak najszybciej wbiegłam na górę bo z rowerem na ramieniu szło dużo lepiej.
Wiesz, tak sobie siedzę ciągle od wczoraj i kalkuluję - a co by było jakbym się nie zatrzymała na fotkę, a co by było jakby mi łańcuch 3 razy nie spadł, a co by było jakbym troszeczkę bardziej przycisnęła... aaaaajjj za dużo tych co by było gdyby. Od tego właśnie jest wyścig, czas i miejsce w klasyfikacji nie zależy tylko od tego czy ma się forme, siłę, technikę, ale także od kalkulacji, szacowania sił oraz od tego, czy się wie kto startuje i jak jest dobry!
Gdyby mi chociaż przemknęło przez myśl, że mam chociaż cień szansy na podium to bym wycisnęła z siebie więcej, bo mogłam! Ale kompletnie nie brałam tego pod uwagę, nawet mój żart to Che o 4 miejscu był tylko żartem :)
kantele
- 19:44 poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum