Mazovia MTB Marathon Olsztyn - bez hamulców
Niedziela, 29 maja 2011 Kategoria >50 km, wyścigi, ze zdjęciami
Km: | 58.00 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 02:49 | km/h: | 20.59 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | 178178 ( 98%) | HRavg | 164( 91%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 70 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Co tu dużo gadać, chyba po prostu zacznę od tego...
:D:D:D
W Olsztynie zalogowaliśmy się w sobotę. Mam tu rodzinę więc z noclegiem nie było problemu, a żeby było weselej to miejsce startu prawie pod domem :)
Zjedliśmy obiad u Cioci, pojechaliśmy do Planetarium a późne popołudnie spędziliśmy na "daczy". Na wieczór pojechaliśmy do pustego mieszkania Wujka (który akurat wybył na regaty).
Rano w niedzielę przyszła Ciocia. Zbieramy się i turlamy powoli na start. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie autem bo to naprawdę rzucik berecikiem z antenką.
Po drodze Ciocia opowiada nam o Stadionie Leśnym, gdzie ulokowało się miasteczko maratonowe. Był to niegdyś całkiem aktywny obiekt sportowy, była tu bieżnia i wszystko co trzeba. Teraz jest... łąka. Po stadionie ani śladu, aż trudno uwierzyć!
Na Stadionie atmosfera iście piknikowa, zresztą pogoda ładna i ciepło. Ponad sektorami startowymi na linach zjeżdżają amatorzy parków linowych, popisując się przed rzeszą zgromadzonych rowerzystów.
Zamieniam dwa słowa z Krzyśkiem przez telefon, bo jakoś się minęliśmy. Zapewnia mnie, że Go wyprzedzę ;)
Ustawiam się w swoim sektorze, w szóstce, w wysokiej, mokrej trawie. Przydałyby się kalosze. Sektor dalej stoi Agnieszka, chwilkę gawędzimy. Radzi mi, żeby błotko, które jest tuż po starcie objechać z lewej. Prawdę mówiąc nie wiem, jak to sobie wyobraża, bo w takiej ciżbie trudno jest wybrać sobie ścieżkę...
Start. Agnieszka zostaje jeszcze bo jej sektor startuje dopiero za chwilę.
Najpierw trzeba wyjechać ze Stadionu, z kotlinki, więc jest pod górkę. Faktycznie jest drobne błotko, ale pierwsze sektory je tak uklepały, że nie muszę się martwić, którędy przejechać. Jak się okazuje potem, to chyba jedyne błotko na całej trasie (nie licząc podmokłej łąki start/meta).
Jest dość duży kawałek pod górkę, na rozgrzewkę. Oj, myślę sobie, będzie ciężko...
Ale nie jest tak strasznie. Jedzie mi się całkiem nieźle. Ogólnie to spodziewałam się trudniejszej trasy a okazuje się dość łatwa.
Trasa, choć mocno pofałdowana, jest mało techniczna. Szerokie leśne drogi, szutry, fakt - ciągle pod górkę i z górki - ale żadnych utrudnień. Podjazdy łagodne, niektóre dość długie, ale większość podjeżdżam ze średniej tarczy.
Problemy sprawiają mi - prawie na samym początku - dwie wielkie łachy wilgotnego piachu. Jak zwykle nie starcza mi siły.
Potem już bez większych problemów. Jedzie mi się fajnie, lekko, na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach - nie tylko nie używam hamulców, ale nawet dokręcam! Chyba to pierwszy mój maraton, na którym w ten sposób jadę. Ale skoro usłyszałam ostatnio od Krzyśka, a potem ze dwa dni później od CheEvary że kto hamuje ten przegrywa... ;)
Na zjeździe szeroką szutrówką, gdzieś na 15-tym kilometrze doganiam znajomą sylwetkę. Krzysiek? EeEe?? Niemożliwe. Startował z piątki, więc chyba nie powinno Go tu być. Ale jednak to Krzysiek. Hm... coś się wlecze :) Rzucam mu, jak mnie kiedyś Damian: "Co to, spacerek?", coś tam krzyczy, chyba "A nie mówiłem?", ale szybko zostawiam go w tyle a w duszy gdzieś mi gra chichot zadowolenia. Od razu lepiej mi się jedzie.
Część trasy jadę w jakimś amoku, w ogóle nie pamiętam kawałka trasy. Wiem tylko, że przez jej większość wyprzedzam, wyprzedzam. Jeden jest tylko problem, bo strasznie chce mi się pić. Poprzedniego dnia piłam dużo, ale dzisiaj jest bardzo ciepło, w porównaniu do ostatnich dni. Na szczęście nie jest to wielki problem.
Na pierwszym bufecie łapię tylko batona i chowam go na później. Butelka izotona ze startu starcza mi do drugiego bufetu - tu wymieniam ją na nową. Mniej więcej tutaj też wciągam batona.
Na trzecim bufecie łapie kolejną butelkę i starcza mi picia prawie do mety.
Nawiasem mówiąc, jeden bufet (chyba trzeci, ale może to był drugi... nie wiem już) ciekawie usytuowany, bo tak:
Najpierw duuuży kawał asfaltu, w większości zjazd. Podczepiam się na koło jakiemuś gigowcowi i zapierniczamy w dół. Na jednym łuku trochę za szeroko wyjeżdżam, ale udaje mi się nie wylecieć z trasy, uff! Doganiam gigowca i jeszcze kawałek w dół. A potem trasa odbija ostro w prawo z asfaltu w kawałeczek szutrówki i nagle stromy podjazd po bruku i w dodatku na zakręcie... i tam właśnie przyczaił się bufet! No, nieźle... ledwo udało mi się złapać tę butelkę Powerade, a potem jeszcze dokończyć podjazd, trzymając ją trzema palcami prawej dłoni a pozostałymi palcami trzymając kierownicę i operując manetką... normalnie cyrkowa sztuczka :)
Po około 40 kilometrach czuję się już zmęczona, nie powiem. Podjazdy na coraz lżejszych przełożeniach, na szutrach i asfalcie też już nie tak chyżo. Jeden fajny podjazd odpuszczam sobie. Był do podjechania, fajny, techniczny (chyba jedyny techniczny podjazd na trasie), mocno korzenisty, niezbyt łagodny i stosunkowo długi, ale do podjechania. Jednak akurat wtedy dopadła mnie słabość psychiczna i wtuptałam na górę z rowerem na ramieniu.
Pokonał mnie jeszcze jeden podjazd, a właściwie jego część. Podobny trochę do jednego podjazdu w Chorzelach, ale łagodniejszy trochę. Próbuję go podjechać. Udaje się gdzieś do 2/3 ale potem wymiękam, siły nie starcza. Jakiś rowerzysta człapiący obok rzuca: "Wow, nieźle, respect!". Fakt, sama też jestem zadowolona, że aż tyle tego udało mi się wjechać, mimo zmęczenia.
Przez całą trasę widzę te same koszulki, chyba jadę w jakiejś grupie równej. Czasem oni z przodu, czasem ja. Zwłaszcza ścigam się z jedną dziewczyną ale okazuje się, że ona skręca na giga.
Gdzieś na asfaltowo-szutrowym kawałku siadam na kole jakiemuś całkiem nieźle jadącemu gościowi. Przez jakiś czas mnie ciągnie, więc daję zmianę. Chyba jednak za szybką tę zmianę dałam bo po chwili odpadł. Z jednej strony to mile połechtało moje ego. Z drugiej, szkoda bo przydałby się ktoś do jechania na zmiany :)
Końcówka chyba najfajniejsza, bardziej singletrackowa, trochę więcej korzeni i techniczne sigletrackowe zjazdy. Przy końcowym zjeździe na stadion stoją ludzie i krzyczą "Ostrożnie, bo zjazd trudny, ostrożnie, powoli!". No to trochę się spietrałam... ale patrzę... eee...? Gdzie ten trudny zjazd? Rety, trudniejsze zjazdy to zaliczam na treningach WKK. Ten tutaj to pikuś. Fakt, singletrackowy, stosunkowo piaszczysty i z progami. No i co z tego...?
Zjechanie z niego sprawiło mi jedynie przyjemność :)
Wjeżdżam wreszcie na stadion, a tam Marek i Ciocia drą się jak opętani i dopingują!
Ale tu akurat muszę uważać bo jest podmokło, mokra, śliska trawa i ostry zakręt o 180 stopni. Pokonuję go spokojnie bo nikogo za mną nie ma, nie ma z kim się ścigać na mecie. Trasa była, jak widać, dość selektywna.
Mam jakiś obłędny czas, Garmin pokazuje 02:49, nawet jeśli to tylko 58 km (a nie 61 jak widniało na bramce startowej ani 64 jak org podaje teraz na stronie), to i tak jest mega wypas!
Na mecie zatrzymuję Garmina
Stoimy chwilę z Markiem i Ciocią, Marek przyniósł izotona, pomarańcze i ciasto. Pierwszy raz chyba nie mam ochoty na ciasto, jestem zbułowana na maksa.
Niedługo widzę na mecie Krzyśka. Macham. Przyjechał jakieś 5 minut po mnie. Upiaszczony strasznie. Zaczepił rogiem od kierownicy o jakieś drzewo i się wysypał na zjeździe. Uf, dobrze, że się nic nie stało poważnego. Zaraz też podchodzą do nas Krzyśka rodzice, z którymi przyjechał.
Krzysiek wpada na pomysł, że można zobaczyć wyniki w biurze zawodów, no to idziemy.
I tu, nieskromnie powiem, że kurna spodziewałam się dzisiaj trzeciego miejsca. Naprawdę. Nie wiem dlaczego i skąd, ale podświadomie wiedziałam, że ono będzie. Nie stresowałam się dzisiejszymi zawodami prawie w ogóle (przed każdymi poprzednimi w tym roku miałam niezłego nerwa). I wiedziałam, że wyprzedzę Krzyśka. Po prostu tak i już.
Heh.
No dobra, to do rzeczy:
02:49:01
open 12/29
K3 3/9
Skoczyłam w generalce na poz. 9 a w K3 na 1 :D:D
Edit 10.06.2011
O, załapałam się na filmik, ale czad :D
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs"> <embed src="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>mniej więcej w 6:40 minucie :)
kadencja 75/115
KOW: 8 (1352)
:D:D:D
W Olsztynie zalogowaliśmy się w sobotę. Mam tu rodzinę więc z noclegiem nie było problemu, a żeby było weselej to miejsce startu prawie pod domem :)
Zjedliśmy obiad u Cioci, pojechaliśmy do Planetarium a późne popołudnie spędziliśmy na "daczy". Na wieczór pojechaliśmy do pustego mieszkania Wujka (który akurat wybył na regaty).
Rano w niedzielę przyszła Ciocia. Zbieramy się i turlamy powoli na start. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie autem bo to naprawdę rzucik berecikiem z antenką.
Po drodze Ciocia opowiada nam o Stadionie Leśnym, gdzie ulokowało się miasteczko maratonowe. Był to niegdyś całkiem aktywny obiekt sportowy, była tu bieżnia i wszystko co trzeba. Teraz jest... łąka. Po stadionie ani śladu, aż trudno uwierzyć!
Na Stadionie atmosfera iście piknikowa, zresztą pogoda ładna i ciepło. Ponad sektorami startowymi na linach zjeżdżają amatorzy parków linowych, popisując się przed rzeszą zgromadzonych rowerzystów.
Zamieniam dwa słowa z Krzyśkiem przez telefon, bo jakoś się minęliśmy. Zapewnia mnie, że Go wyprzedzę ;)
Ustawiam się w swoim sektorze, w szóstce, w wysokiej, mokrej trawie. Przydałyby się kalosze. Sektor dalej stoi Agnieszka, chwilkę gawędzimy. Radzi mi, żeby błotko, które jest tuż po starcie objechać z lewej. Prawdę mówiąc nie wiem, jak to sobie wyobraża, bo w takiej ciżbie trudno jest wybrać sobie ścieżkę...
Start. Agnieszka zostaje jeszcze bo jej sektor startuje dopiero za chwilę.
Najpierw trzeba wyjechać ze Stadionu, z kotlinki, więc jest pod górkę. Faktycznie jest drobne błotko, ale pierwsze sektory je tak uklepały, że nie muszę się martwić, którędy przejechać. Jak się okazuje potem, to chyba jedyne błotko na całej trasie (nie licząc podmokłej łąki start/meta).
Jest dość duży kawałek pod górkę, na rozgrzewkę. Oj, myślę sobie, będzie ciężko...
Ale nie jest tak strasznie. Jedzie mi się całkiem nieźle. Ogólnie to spodziewałam się trudniejszej trasy a okazuje się dość łatwa.
Trasa, choć mocno pofałdowana, jest mało techniczna. Szerokie leśne drogi, szutry, fakt - ciągle pod górkę i z górki - ale żadnych utrudnień. Podjazdy łagodne, niektóre dość długie, ale większość podjeżdżam ze średniej tarczy.
Problemy sprawiają mi - prawie na samym początku - dwie wielkie łachy wilgotnego piachu. Jak zwykle nie starcza mi siły.
Potem już bez większych problemów. Jedzie mi się fajnie, lekko, na podjazdach wyprzedzam, na zjazdach - nie tylko nie używam hamulców, ale nawet dokręcam! Chyba to pierwszy mój maraton, na którym w ten sposób jadę. Ale skoro usłyszałam ostatnio od Krzyśka, a potem ze dwa dni później od CheEvary że kto hamuje ten przegrywa... ;)
Na zjeździe szeroką szutrówką, gdzieś na 15-tym kilometrze doganiam znajomą sylwetkę. Krzysiek? EeEe?? Niemożliwe. Startował z piątki, więc chyba nie powinno Go tu być. Ale jednak to Krzysiek. Hm... coś się wlecze :) Rzucam mu, jak mnie kiedyś Damian: "Co to, spacerek?", coś tam krzyczy, chyba "A nie mówiłem?", ale szybko zostawiam go w tyle a w duszy gdzieś mi gra chichot zadowolenia. Od razu lepiej mi się jedzie.
Część trasy jadę w jakimś amoku, w ogóle nie pamiętam kawałka trasy. Wiem tylko, że przez jej większość wyprzedzam, wyprzedzam. Jeden jest tylko problem, bo strasznie chce mi się pić. Poprzedniego dnia piłam dużo, ale dzisiaj jest bardzo ciepło, w porównaniu do ostatnich dni. Na szczęście nie jest to wielki problem.
Na pierwszym bufecie łapię tylko batona i chowam go na później. Butelka izotona ze startu starcza mi do drugiego bufetu - tu wymieniam ją na nową. Mniej więcej tutaj też wciągam batona.
Na trzecim bufecie łapie kolejną butelkę i starcza mi picia prawie do mety.
Nawiasem mówiąc, jeden bufet (chyba trzeci, ale może to był drugi... nie wiem już) ciekawie usytuowany, bo tak:
Najpierw duuuży kawał asfaltu, w większości zjazd. Podczepiam się na koło jakiemuś gigowcowi i zapierniczamy w dół. Na jednym łuku trochę za szeroko wyjeżdżam, ale udaje mi się nie wylecieć z trasy, uff! Doganiam gigowca i jeszcze kawałek w dół. A potem trasa odbija ostro w prawo z asfaltu w kawałeczek szutrówki i nagle stromy podjazd po bruku i w dodatku na zakręcie... i tam właśnie przyczaił się bufet! No, nieźle... ledwo udało mi się złapać tę butelkę Powerade, a potem jeszcze dokończyć podjazd, trzymając ją trzema palcami prawej dłoni a pozostałymi palcami trzymając kierownicę i operując manetką... normalnie cyrkowa sztuczka :)
Po około 40 kilometrach czuję się już zmęczona, nie powiem. Podjazdy na coraz lżejszych przełożeniach, na szutrach i asfalcie też już nie tak chyżo. Jeden fajny podjazd odpuszczam sobie. Był do podjechania, fajny, techniczny (chyba jedyny techniczny podjazd na trasie), mocno korzenisty, niezbyt łagodny i stosunkowo długi, ale do podjechania. Jednak akurat wtedy dopadła mnie słabość psychiczna i wtuptałam na górę z rowerem na ramieniu.
Pokonał mnie jeszcze jeden podjazd, a właściwie jego część. Podobny trochę do jednego podjazdu w Chorzelach, ale łagodniejszy trochę. Próbuję go podjechać. Udaje się gdzieś do 2/3 ale potem wymiękam, siły nie starcza. Jakiś rowerzysta człapiący obok rzuca: "Wow, nieźle, respect!". Fakt, sama też jestem zadowolona, że aż tyle tego udało mi się wjechać, mimo zmęczenia.
Przez całą trasę widzę te same koszulki, chyba jadę w jakiejś grupie równej. Czasem oni z przodu, czasem ja. Zwłaszcza ścigam się z jedną dziewczyną ale okazuje się, że ona skręca na giga.
Gdzieś na asfaltowo-szutrowym kawałku siadam na kole jakiemuś całkiem nieźle jadącemu gościowi. Przez jakiś czas mnie ciągnie, więc daję zmianę. Chyba jednak za szybką tę zmianę dałam bo po chwili odpadł. Z jednej strony to mile połechtało moje ego. Z drugiej, szkoda bo przydałby się ktoś do jechania na zmiany :)
Końcówka chyba najfajniejsza, bardziej singletrackowa, trochę więcej korzeni i techniczne sigletrackowe zjazdy. Przy końcowym zjeździe na stadion stoją ludzie i krzyczą "Ostrożnie, bo zjazd trudny, ostrożnie, powoli!". No to trochę się spietrałam... ale patrzę... eee...? Gdzie ten trudny zjazd? Rety, trudniejsze zjazdy to zaliczam na treningach WKK. Ten tutaj to pikuś. Fakt, singletrackowy, stosunkowo piaszczysty i z progami. No i co z tego...?
Zjechanie z niego sprawiło mi jedynie przyjemność :)
Wjeżdżam wreszcie na stadion, a tam Marek i Ciocia drą się jak opętani i dopingują!
Ale tu akurat muszę uważać bo jest podmokło, mokra, śliska trawa i ostry zakręt o 180 stopni. Pokonuję go spokojnie bo nikogo za mną nie ma, nie ma z kim się ścigać na mecie. Trasa była, jak widać, dość selektywna.
Mam jakiś obłędny czas, Garmin pokazuje 02:49, nawet jeśli to tylko 58 km (a nie 61 jak widniało na bramce startowej ani 64 jak org podaje teraz na stronie), to i tak jest mega wypas!
Na mecie zatrzymuję Garmina
Stoimy chwilę z Markiem i Ciocią, Marek przyniósł izotona, pomarańcze i ciasto. Pierwszy raz chyba nie mam ochoty na ciasto, jestem zbułowana na maksa.
Niedługo widzę na mecie Krzyśka. Macham. Przyjechał jakieś 5 minut po mnie. Upiaszczony strasznie. Zaczepił rogiem od kierownicy o jakieś drzewo i się wysypał na zjeździe. Uf, dobrze, że się nic nie stało poważnego. Zaraz też podchodzą do nas Krzyśka rodzice, z którymi przyjechał.
Krzysiek wpada na pomysł, że można zobaczyć wyniki w biurze zawodów, no to idziemy.
I tu, nieskromnie powiem, że kurna spodziewałam się dzisiaj trzeciego miejsca. Naprawdę. Nie wiem dlaczego i skąd, ale podświadomie wiedziałam, że ono będzie. Nie stresowałam się dzisiejszymi zawodami prawie w ogóle (przed każdymi poprzednimi w tym roku miałam niezłego nerwa). I wiedziałam, że wyprzedzę Krzyśka. Po prostu tak i już.
Heh.
No dobra, to do rzeczy:
02:49:01
open 12/29
K3 3/9
Skoczyłam w generalce na poz. 9 a w K3 na 1 :D:D
Edit 10.06.2011
O, załapałam się na filmik, ale czad :D
<object width="425" height="350"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs"> <embed src="http://www.youtube.com/v/5EqOZz8XCEs" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><br>mniej więcej w 6:40 minucie :)
kadencja 75/115
KOW: 8 (1352)
komentarze
Marta - jeszcze raz gratulacje. Jestem z Ciebie dumny :P
Zetinho - 19:20 środa, 1 czerwca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!