przenosiny!
Czwartek, 22 marca 2018
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Hej!
Dawno mnie tu nie było... jakoś weny nie mam a i też nie chce mi się uzupełniać ręcznie tych wszystkich KM - zwłaszcza, że ostatnie miesiące to głównie trenażer i te KM to żadne KM.
Skoro nie chce mi się uzupełniać a w sumie po to głównie jest ten portal... to samo z siebie nasuwa się przeniesienie się na miejsce bardziej odpowiednie do blogowania. Wybrałam miejsce dość oczywiste z punktu widzenia takiego w zasadzie "dla siebie" blogowania, czyli Blogger. Nowy adres to http://dalekodomety.blogspot.com/ i tam będą się pojawiały nowe wpisy.
Mam taki plan, żeby nie robić opisów treningów, o czym w zasadzie głównie tutaj pisałam. Chciałabym wrzucać treści ciekawsze, ale będą nadal dość osobiste - począwszy od moich planów, przemyśleń o treningu i relacji z zawodów a skończywszy na testach gadżetów i sprzętu przeze mnie kupionego i używanego (bądź nie, jeśli okazał się słaby lub bezużyteczny).
Póki co, głównie wrzucam krótkie teksty na Fejsie (Daleko Do Mety), można też śledzić mnie na Instagramie (https://www.instagram.com/DalekoDoMety/), ale na pewno na nowym miejscu też niedługo zaczną pojawiać się jakieś teksty.
Do zobaczenia!
Dawno mnie tu nie było... jakoś weny nie mam a i też nie chce mi się uzupełniać ręcznie tych wszystkich KM - zwłaszcza, że ostatnie miesiące to głównie trenażer i te KM to żadne KM.
Skoro nie chce mi się uzupełniać a w sumie po to głównie jest ten portal... to samo z siebie nasuwa się przeniesienie się na miejsce bardziej odpowiednie do blogowania. Wybrałam miejsce dość oczywiste z punktu widzenia takiego w zasadzie "dla siebie" blogowania, czyli Blogger. Nowy adres to http://dalekodomety.blogspot.com/ i tam będą się pojawiały nowe wpisy.
Mam taki plan, żeby nie robić opisów treningów, o czym w zasadzie głównie tutaj pisałam. Chciałabym wrzucać treści ciekawsze, ale będą nadal dość osobiste - począwszy od moich planów, przemyśleń o treningu i relacji z zawodów a skończywszy na testach gadżetów i sprzętu przeze mnie kupionego i używanego (bądź nie, jeśli okazał się słaby lub bezużyteczny).
Póki co, głównie wrzucam krótkie teksty na Fejsie (Daleko Do Mety), można też śledzić mnie na Instagramie (https://www.instagram.com/DalekoDoMety/), ale na pewno na nowym miejscu też niedługo zaczną pojawiać się jakieś teksty.
Do zobaczenia!
Mini wyścigi w Pruszkowie
Niedziela, 17 grudnia 2017 Kategoria tor, trening
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:57 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kolejny trening na torze w Pruszkowie. Dziś niespodzianka - mini wyścigi. Nie brałam udziału w drużynówce z powodu braków warsztatowych ;) ale na solo na 2km wykręciłam całkiem niezły czas. Może nawet byłby lepszy ale jechałam w parze (po przeciwnych stronach toru) z dziewczyną, która jechała bardzo wolno - do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy może już wyścig się skończył i powinnam zacząć wyhamowywać ;) Zdublowałam ją dwa razy.
Dorota namawia mnie, żebym wzięła udział w MP Masters na torze w przyszłym roku. Wojtek też o to spytał, jak omówiliśmy wyniki ;)
Dorota namawia mnie, żebym wzięła udział w MP Masters na torze w przyszłym roku. Wojtek też o to spytał, jak omówiliśmy wyniki ;)
ProgresLab siódme poty
Sobota, 2 grudnia 2017 Kategoria test, trenażer, ze zdjęciami
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:28 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Trenażer | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak się powiedziało A to teraz trzeba powiedzieć B i C :)
B to były pomiary masy ciała u Darka w ProgresLab. Darek potraktował mnie nieco z grubej rury - z całej z nim konsultacji w pamięć zapadło mi głównie to, że jestem gruba i leniwa ;) To, że jestem gruba to akurat wiedziałam ale powiedziane prosto w oczy i prosto z mostu i tak zabolało. A faktem jest, że od 2014 roku, gdzie byłam najlżejsza w mojej historii ścigania się, kilogramy powoli przybywały i od dolnego piku w czerwcu 2014 do listopada tego roku niepostrzeżenie przybyło ich aż 8!!!
Nie dziwota, że coraz gorzej ciągnę pod górę.
Ale leniwa...? No coż, Darek mi to uświadomił - faktycznie, nie zawracam sobie zbytnio głowy przygotowywaniem posiłków, jem co popadnie, zazwyczaj gotowe ze sklepu albo zapycham się chlebem. Mało wartościowe to i mało zbilansowane.
Na tym badaniu, które odbyło się 13 października, pomiary wskazały 73,7kg oraz 27% tłuszczu. Załamka.
Dziś miało się okazać, czy dieta, którą Darek mi po tamtym badaniu zaaplikował, działa. Do pomiaru przystąpiłam z lekkim zdenerwowaniem, bo na mojej wadze domowej nie bardzo widać było różnicę na przestrzeni tego 1,5 miesiąca, ale wyniki dzisiejszego pomiaru były dobre: waga 2,5kg w dół, tłuszcz 2% w dół. Uff.
C to był test wydolnościowy.
Nie ukrywam, że od rana stresowałam się przebiegiem i wynikiem testu, jednak uspokoiłam się po dokonaniu pomiarów ciała. Chwila rozgrzewki, już całkiem spokojnie, potem Darek założył mi maskę Dartha Vadera. Na początek dwa głębokie wdechy, pomiar poboru tlenu i jedziemy. Test był testem tzw. progresywnym. Rozpoczęłam od 100W i co trzy minuty a obciążenie było zwiększane co 3 minuty o 20W. Kręciłam stabilnie nieco powyżej 95rpm, dość długo bez większych problemów, tylko zaczęłam się ostro pocić mimo nawiewu. Darek co jakiś czas pobierał mi krew z palca i mierzył stężenie mleczanu we krwi oraz litościwie ocierał pot z czoła.
Schody zaczęły się przy 220W, już było ciężko. Przy 240W Darek zagrzewał mnie do dalszej jazdy ale mimo mojej wielkiej chęci dojechania tego odcinka do końca, kadencja zaczęła już spadać a oddech i tętno gwałtownie przyspieszyły. Nie dałam rady dojechać pełnych 3 minut na 240W, niestety. Jedak wynik testu jest dobry, FTP wyszło 185W, co jest o 9 więcej niż w listopadzie zeszłego roku.
Choć nie udało mi się dotrwać tych ostatnich 3 minut, i tak jestem zadowolona. Po pierwsze z tego, że udało się coś zrzucić na masie a po drugie z tego, że test poszedł dobrze. Nie ulega wątpliwości, że praca z Łukaszem (Mizu Cycling) w bieżącym roku dała dobre efekty i zapewne, gdyby nie moja demotywacja i wzrost wagi, sezon byłby o wiele bardziej udany.
Mimo wszystko uważam, że zmiana warunków treningowych była mi potrzebna. Już po pierwszej rozmowie z Wojtkiem Marcjoniakiem poczułam przypływ nadziei i determinacji. Miejmy nadzieję, że ten nastrój się utrzyma ;)
B to były pomiary masy ciała u Darka w ProgresLab. Darek potraktował mnie nieco z grubej rury - z całej z nim konsultacji w pamięć zapadło mi głównie to, że jestem gruba i leniwa ;) To, że jestem gruba to akurat wiedziałam ale powiedziane prosto w oczy i prosto z mostu i tak zabolało. A faktem jest, że od 2014 roku, gdzie byłam najlżejsza w mojej historii ścigania się, kilogramy powoli przybywały i od dolnego piku w czerwcu 2014 do listopada tego roku niepostrzeżenie przybyło ich aż 8!!!
Nie dziwota, że coraz gorzej ciągnę pod górę.
Ale leniwa...? No coż, Darek mi to uświadomił - faktycznie, nie zawracam sobie zbytnio głowy przygotowywaniem posiłków, jem co popadnie, zazwyczaj gotowe ze sklepu albo zapycham się chlebem. Mało wartościowe to i mało zbilansowane.
Na tym badaniu, które odbyło się 13 października, pomiary wskazały 73,7kg oraz 27% tłuszczu. Załamka.
Dziś miało się okazać, czy dieta, którą Darek mi po tamtym badaniu zaaplikował, działa. Do pomiaru przystąpiłam z lekkim zdenerwowaniem, bo na mojej wadze domowej nie bardzo widać było różnicę na przestrzeni tego 1,5 miesiąca, ale wyniki dzisiejszego pomiaru były dobre: waga 2,5kg w dół, tłuszcz 2% w dół. Uff.
C to był test wydolnościowy.
Nie ukrywam, że od rana stresowałam się przebiegiem i wynikiem testu, jednak uspokoiłam się po dokonaniu pomiarów ciała. Chwila rozgrzewki, już całkiem spokojnie, potem Darek założył mi maskę Dartha Vadera. Na początek dwa głębokie wdechy, pomiar poboru tlenu i jedziemy. Test był testem tzw. progresywnym. Rozpoczęłam od 100W i co trzy minuty a obciążenie było zwiększane co 3 minuty o 20W. Kręciłam stabilnie nieco powyżej 95rpm, dość długo bez większych problemów, tylko zaczęłam się ostro pocić mimo nawiewu. Darek co jakiś czas pobierał mi krew z palca i mierzył stężenie mleczanu we krwi oraz litościwie ocierał pot z czoła.
Schody zaczęły się przy 220W, już było ciężko. Przy 240W Darek zagrzewał mnie do dalszej jazdy ale mimo mojej wielkiej chęci dojechania tego odcinka do końca, kadencja zaczęła już spadać a oddech i tętno gwałtownie przyspieszyły. Nie dałam rady dojechać pełnych 3 minut na 240W, niestety. Jedak wynik testu jest dobry, FTP wyszło 185W, co jest o 9 więcej niż w listopadzie zeszłego roku.
Choć nie udało mi się dotrwać tych ostatnich 3 minut, i tak jestem zadowolona. Po pierwsze z tego, że udało się coś zrzucić na masie a po drugie z tego, że test poszedł dobrze. Nie ulega wątpliwości, że praca z Łukaszem (Mizu Cycling) w bieżącym roku dała dobre efekty i zapewne, gdyby nie moja demotywacja i wzrost wagi, sezon byłby o wiele bardziej udany.
Mimo wszystko uważam, że zmiana warunków treningowych była mi potrzebna. Już po pierwszej rozmowie z Wojtkiem Marcjoniakiem poczułam przypływ nadziei i determinacji. Miejmy nadzieję, że ten nastrój się utrzyma ;)
podsumowanie sezonu
Niedziela, 26 listopada 2017 Kategoria cele i podsumowania sezonu, trening
Km: | 25.48 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:22 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wydaje mi się, że nie robiłam żadnych celów na ten rok. A przynajmniej - nie mogę nigdzie znaleźć śladu po takowych ;D
Co ma w sumie swoje zalety bo nie muszę się rozliczać z założeń, mogę tylko ogólnie ponarzekać ;)
A mam na co narzekać bo to, póki co, był najmniej udany w moim odczuciu sezon odkąd wróciłam do startów po urodzeniu Zająca. Co prawda "pudeł" było więcej niż w zeszłym roku (który już uważałam za mało udany) ale ratingi na MTB Cross Maraton poleciały na łeb na szyję i to mimo nieobecności na dystansie FUN Zosi, która w zeszłym roku wyznaczała wysoki poziom na tym dystansie (a w tym postanowiła go powyznaczać na Masterze). Podobnie jak w zeszłym sezonie na wyścigach miałam odczucie zdechłości i braku nogi. Generalkę ukończyłam na 3 pozycji ale to tylko dlatego, że tylko trzy panie w kategorii (w tym ja) miały wyjechaną maksymalną ilość maratonów do generalki...
Poprawiłam czas na czasówce szosowej w Gassach ale z kolei załamałam się wynikiem na Tatra Road Race. Na Tour de Pologne Amatorów ledwo zmieściłam się w założonym przez siebie czasie i nie udało mi się przejechać całości w siodle - w tym, musiałam przełknąć gorzką pigułkę na Gliczarowie ;)
Przez pierwszą część sezonu nękały mnie choróbska, przywlekane do domu przez Zająca, przez drugą - kompletny dół motywacyjny.
Chyba głównym problemem był właśnie ten dół motywacyjny, gdyż jedno pociąga drugie - nie ma motywacji to wyniki się pogarszają a jak wyniki się pogarszają to motywacja spada i tak w kółko.
Postanowiłam zatem zrobić rewolucję, czyli po pierwsze porzucić znane i wybrać się w nieznane, odzyskać radość z jazdy i przestać się tak przejmować wynikami - a po drugie - przejść pod skrzydła innego trenera.
W tym miejscu wypada mi podziękować Łukaszowi za 3 ostatnie sezony. Pierwszy sezon pod jego opieką był bardzo, bardzo udany - byłam bardzo zadowolona i liczyłam na jeszcze lepszy kolejny. Niestety, w kolejnym już zaczęły się problemy chorobowo-motywacyjne i powstała jakaś samonakręcająca się spirala w dół. Łukasz nie był w stanie pomóc mi ani w jednym ani w drugim a ja sama też nie umiałam sobie z tym poradzić. Niemniej jednak doceniam jego wysiłek i uważam naszą współpracę za bardzo udaną i fajną. Z czystym sumieniem mogę polecić Łukasza, a więcej informacji o nim TUTAJ. Nie mogę przy tym nie wspomnieć, iż Łukasz ruszył niedawno z konkursem na darmowy roczny plan treningowy, o którym możecie poczytać TUTAJ
Trochę zajęło mi zastanawianie się... ale w końcu zdecydowałam się podjąć współpracę z TTS, przy czym treningowo powierzyłam się Wojtkowi Marcjonakowi, którego miałam przyjemność znać już wcześniej z wielokrotnych spotkań w Airbike na KEN związanych z bikefittingiem, a który jest wieloletnim szkoleniowcem m. in. WKK i klubu Airbike.
Pierwsza rozmowa z Wojtkiem nastawiła mnie bardzo pozytywnie - oby ten nastrój utrzymał się jak najdłużej!
Co ma w sumie swoje zalety bo nie muszę się rozliczać z założeń, mogę tylko ogólnie ponarzekać ;)
A mam na co narzekać bo to, póki co, był najmniej udany w moim odczuciu sezon odkąd wróciłam do startów po urodzeniu Zająca. Co prawda "pudeł" było więcej niż w zeszłym roku (który już uważałam za mało udany) ale ratingi na MTB Cross Maraton poleciały na łeb na szyję i to mimo nieobecności na dystansie FUN Zosi, która w zeszłym roku wyznaczała wysoki poziom na tym dystansie (a w tym postanowiła go powyznaczać na Masterze). Podobnie jak w zeszłym sezonie na wyścigach miałam odczucie zdechłości i braku nogi. Generalkę ukończyłam na 3 pozycji ale to tylko dlatego, że tylko trzy panie w kategorii (w tym ja) miały wyjechaną maksymalną ilość maratonów do generalki...
Poprawiłam czas na czasówce szosowej w Gassach ale z kolei załamałam się wynikiem na Tatra Road Race. Na Tour de Pologne Amatorów ledwo zmieściłam się w założonym przez siebie czasie i nie udało mi się przejechać całości w siodle - w tym, musiałam przełknąć gorzką pigułkę na Gliczarowie ;)
Przez pierwszą część sezonu nękały mnie choróbska, przywlekane do domu przez Zająca, przez drugą - kompletny dół motywacyjny.
Chyba głównym problemem był właśnie ten dół motywacyjny, gdyż jedno pociąga drugie - nie ma motywacji to wyniki się pogarszają a jak wyniki się pogarszają to motywacja spada i tak w kółko.
Postanowiłam zatem zrobić rewolucję, czyli po pierwsze porzucić znane i wybrać się w nieznane, odzyskać radość z jazdy i przestać się tak przejmować wynikami - a po drugie - przejść pod skrzydła innego trenera.
W tym miejscu wypada mi podziękować Łukaszowi za 3 ostatnie sezony. Pierwszy sezon pod jego opieką był bardzo, bardzo udany - byłam bardzo zadowolona i liczyłam na jeszcze lepszy kolejny. Niestety, w kolejnym już zaczęły się problemy chorobowo-motywacyjne i powstała jakaś samonakręcająca się spirala w dół. Łukasz nie był w stanie pomóc mi ani w jednym ani w drugim a ja sama też nie umiałam sobie z tym poradzić. Niemniej jednak doceniam jego wysiłek i uważam naszą współpracę za bardzo udaną i fajną. Z czystym sumieniem mogę polecić Łukasza, a więcej informacji o nim TUTAJ. Nie mogę przy tym nie wspomnieć, iż Łukasz ruszył niedawno z konkursem na darmowy roczny plan treningowy, o którym możecie poczytać TUTAJ
Trochę zajęło mi zastanawianie się... ale w końcu zdecydowałam się podjąć współpracę z TTS, przy czym treningowo powierzyłam się Wojtkowi Marcjonakowi, którego miałam przyjemność znać już wcześniej z wielokrotnych spotkań w Airbike na KEN związanych z bikefittingiem, a który jest wieloletnim szkoleniowcem m. in. WKK i klubu Airbike.
Pierwsza rozmowa z Wojtkiem nastawiła mnie bardzo pozytywnie - oby ten nastrój utrzymał się jak najdłużej!
jezdę kolarzę czyli pierwszy raz w Pruszkowie
Niedziela, 12 listopada 2017 Kategoria trening, wycieczki i inne spontany, tor
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 0.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Whoa, wreszcie! Pierwszy raz w życiu wybrałam się na tor w Pruszkowie. Wzięłam udział w zorganizowanym treningu VeloDame.
Najpierw podpytałam Ziółka o treningi bo wiedziałam, że jeździ regularnie. Wszystko mi opowiedział i wyjaśnił i dodał do grupy treningowej na Fejsie. Tam zbierane są zapisy na poszczególne treningi, które odbywają się we środy i w niedziele.
Raz kozie śmierć, zapisałam się, poprosiłam o rower na mój rozmiar (bo z własnym można tylko wtedy, jeśli jest to ostre koło) i pojechałam z Ziółkiem. Dorotę Rajską, o której słyszałam od mojego męża (razem pracują) poznałam dopiero tutaj osobiście. Babka petarda, nie wiem czy wiecie, ale Dorota jest Mistrzynią Polski Masters w kolarstwie torowym a i w MTB nie w kij dmuchał ;)
Dorota organizuje te treningi i zajmuje się całą formalną ich otoczką. Idzie jej to naprawdę sprawnie a treningi są popularne, co widać po frekwencji.
Tor sam w sobie zrobił na mnie duże wrażenie. Z rzadka oglądam kolarstwo torowe w telewizji. Gdy widzi się tory (różne) tam, to nie wydają się takie wielkie, jednak tor w Pruszkowie wydał mi się duży. I stromy. Bandy do jazdy rowerem w wirażach to są ścianki, mega strome i wyglądają przerażająco.
Rowery też wyglądają przerażająco - chyba najbardziej przerażający jest brak hamulców... bo na ostrym kole hamuje się wytracając prędkość (korby cały czas obracają się) a następnie zatrzymuje się przy bandzie, trzymając barierki, co jest dla początkującego dość trudne. Zwłaszcza, że pedały są wpinane. Podobnie się rusza - trzymając barierkę wsiada się na rower i wpina oba pedały a następnie odpycha się od niej i rusza, od razu pedałując na dość ciężkim obrocie (jeden bieg w rowerze). Zaletą za to takiego roweru jest jego lekkość (brak osprzętu).
Przyznam, że za każdym razem podczas treningu startując i zatrzymując się, widziałam siebie na deskach, ale udało mi się nie wyglebić ;) Trener wytłumaczył mi wszystko i podpowiedział co robić, żeby było dobrze. Potem zadał coś grupie a mnie kazał jeździć oddzielnie - najpierw po samym dole (taka rozbiegówka), a jak się rozkręciłam, to po najniższej, minimalnie nachylonej w wirażach, części toru.
Jak już oswoiłam się z rowerem i nauczyłam, że trzeba pedałować cały czas (jedna próba puszczenia nóg luźno wystarczyła, żeby już pamiętać potem), zaczęłam się nakręcać. Nakręciłam się dość szybko bo zapierniczający wyżej inni trenujący, mijający mnie jak furmankę, siedli mi na ambicję ;) Więc w efekcie w pewnym momencie jechałam już prawie ich tempem, wjeżdżając nawet już ciut wyżej. Niestety (a może stety), choć trener pochwalił mnie, że szybko się uczę, to nie wpuścił mnie na wyższą część toru.
Trening trwał okoo 1,5h, z dwiema krótkimi przerwami na omówienie dalszych ćwiczeń i picie/jedzenie. Minął mi bardzo szybko, żal mi było wychodzić.
Strasznie fajnie się tam jeździ, wkręciłam się i wykupiłam sobie karnet ;) Nie sądzę, żebym chodziła regularnie ale mam nadzieję karnet wyjeździć do wiosny ;)
Najpierw podpytałam Ziółka o treningi bo wiedziałam, że jeździ regularnie. Wszystko mi opowiedział i wyjaśnił i dodał do grupy treningowej na Fejsie. Tam zbierane są zapisy na poszczególne treningi, które odbywają się we środy i w niedziele.
Raz kozie śmierć, zapisałam się, poprosiłam o rower na mój rozmiar (bo z własnym można tylko wtedy, jeśli jest to ostre koło) i pojechałam z Ziółkiem. Dorotę Rajską, o której słyszałam od mojego męża (razem pracują) poznałam dopiero tutaj osobiście. Babka petarda, nie wiem czy wiecie, ale Dorota jest Mistrzynią Polski Masters w kolarstwie torowym a i w MTB nie w kij dmuchał ;)
Dorota organizuje te treningi i zajmuje się całą formalną ich otoczką. Idzie jej to naprawdę sprawnie a treningi są popularne, co widać po frekwencji.
Tor sam w sobie zrobił na mnie duże wrażenie. Z rzadka oglądam kolarstwo torowe w telewizji. Gdy widzi się tory (różne) tam, to nie wydają się takie wielkie, jednak tor w Pruszkowie wydał mi się duży. I stromy. Bandy do jazdy rowerem w wirażach to są ścianki, mega strome i wyglądają przerażająco.
Rowery też wyglądają przerażająco - chyba najbardziej przerażający jest brak hamulców... bo na ostrym kole hamuje się wytracając prędkość (korby cały czas obracają się) a następnie zatrzymuje się przy bandzie, trzymając barierki, co jest dla początkującego dość trudne. Zwłaszcza, że pedały są wpinane. Podobnie się rusza - trzymając barierkę wsiada się na rower i wpina oba pedały a następnie odpycha się od niej i rusza, od razu pedałując na dość ciężkim obrocie (jeden bieg w rowerze). Zaletą za to takiego roweru jest jego lekkość (brak osprzętu).
Przyznam, że za każdym razem podczas treningu startując i zatrzymując się, widziałam siebie na deskach, ale udało mi się nie wyglebić ;) Trener wytłumaczył mi wszystko i podpowiedział co robić, żeby było dobrze. Potem zadał coś grupie a mnie kazał jeździć oddzielnie - najpierw po samym dole (taka rozbiegówka), a jak się rozkręciłam, to po najniższej, minimalnie nachylonej w wirażach, części toru.
Jak już oswoiłam się z rowerem i nauczyłam, że trzeba pedałować cały czas (jedna próba puszczenia nóg luźno wystarczyła, żeby już pamiętać potem), zaczęłam się nakręcać. Nakręciłam się dość szybko bo zapierniczający wyżej inni trenujący, mijający mnie jak furmankę, siedli mi na ambicję ;) Więc w efekcie w pewnym momencie jechałam już prawie ich tempem, wjeżdżając nawet już ciut wyżej. Niestety (a może stety), choć trener pochwalił mnie, że szybko się uczę, to nie wpuścił mnie na wyższą część toru.
Trening trwał okoo 1,5h, z dwiema krótkimi przerwami na omówienie dalszych ćwiczeń i picie/jedzenie. Minął mi bardzo szybko, żal mi było wychodzić.
Strasznie fajnie się tam jeździ, wkręciłam się i wykupiłam sobie karnet ;) Nie sądzę, żebym chodziła regularnie ale mam nadzieję karnet wyjeździć do wiosny ;)
Sieldce; wyszło ciut dalej niż planowałam ;)
Niedziela, 5 listopada 2017 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 78.68 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 03:25 | km/h: | 23.03 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: KTM Strada 2000 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Chłodno ale pogoda cudowna, dawno takiej nie było. Że wylądowałam z rowerem w Sieldcach to zrobiłam sobie rundkę po okolicy. Po choróbsku nie planowałam takiej długiej jazdy ale... ;)
Góry to to nie są, ale zawsze trochę mniej płasko niż w domu ;)
Góry to to nie są, ale zawsze trochę mniej płasko niż w domu ;)
jest słońce, jest wycieczka
Niedziela, 1 października 2017 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany, ze zdjęciami
Km: | 52.31 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:37 | km/h: | 19.99 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś wreszcie obadałam trochę dalsze rejony ścieżki nad Wisłą. Dojechałam do EC Żerań :)
Pogoda dopisała, zdecydowanie na krótki rękaw, cudownie <3
Warszawa jest całkiem ładna, co nie?
Pogoda dopisała, zdecydowanie na krótki rękaw, cudownie <3
Warszawa jest całkiem ładna, co nie?
straaasznie dawno w lesie nie byłam ;D
Sobota, 30 września 2017 Kategoria trening, ze zdjęciami
Km: | 25.41 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:31 | km/h: | 16.75 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Strasznie dawno w lesie nie byłam. I chyba trochę zarosło...
Strasznie dawno też nie widziałam słońca, ale dziś było <3
Strasznie dawno też nie widziałam słońca, ale dziś było <3
MTB Cross Maraton Kielce Bike Expo
Sobota, 23 września 2017 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi, >50 km
Km: | 51.22 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:18 | km/h: | 11.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
No przecież wiedziałam, że tak będzie. Łudziłam się, że nie, ale przecież musiało.
Być zarąbiście błotniście.
No bo przecież ciągle ostatnio leje, nie mogło być inaczej.
Jadę do tych Kielc bo pamiętam, że w Kielcach była świetna trasa, poza tym ciekawi mnie, jak zostało rozwiązane połączenie naszego cyklu z cyklem BikeMaraton na tej edycji. Jadę i cały czas trochę mam nadzieję, że jak dojadę na miejsce to okaże się, że leje deszcz. Wtedy, podobnie jak bodajże dwa lata temu na kieleckiej edycji PolandBike, po prostu oleję maraton i pójdę połazić po targach ;)
Niestety, nie leje. Nawet w sumie jest dość przyjemnie, choć pochmurnie. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu, jadę.
fot. Fotomaraton.pl
Bez problemu i bez kolejki odbieram dość bogaty pakiet BM, w nim fajna koszulka (potem okazuje się, że wzięłam zbyt małą, szkoda trochę). Jadę z numerem i czipem BM. Na terenie targów mnóstwo ludzi, na samym ŚLR byłoby pewnie ze 4 razy mniej zawodników. Już w miasteczku startowym jest dużo błota więc mam pewną przygrywkę do tego, co będzie na trasie. Mam przydzielony dość wysoki sektor ale nie ma już czasu na przesunięcia, trudno - myślę sobie - najwyżej będą mnie musieli objeżdżać. Staję z boku przy wejściu do sektora, który już jest zapełniony więc nie bardzo da się wepchać. Sektory będą puszczane co jakiś czas więc wejdę sobie jak zacznie się przesuwać. Gdzieś tam miga mi znajoma twarz ale nie ma jak pogadać. Tuż przed startem spada kilka kropel deszczu, ale skoro już stoję w pełnym rynsztunku to teraz nie będę się wycofywać.
fot. Kasia Rokosz
Po wyjechaniu z terenu targów dość duży kawał asfaltem, co nietypowe dla ŚLR, ale pewnie poszedł jakiś kompromis z organizatorami BM a może inaczej się nie dało... Po wjechaniu w szutrową drogę widzę stojącą z boku Mirrę. Wrzeszczy do mnie "Martaaaaa, jedzieeeeesz!" ;)
Pierwsza godzina dość płaska, niewymagająca. Mało elementów technicznych, mało podjazdów. Tętno dobre, dość szybko się rozkręcam i jedzie mi się całkiem dobrze. O dziwo, nie wyprzedza mnie aż tak wielu zawodników, jak przewidywałam. Jest błoto. Mniejsze lub większe - niektóre kawałki są tylko "ślapkowate", inne zaś to naprawdę głębokie błotne spa. Nie pada, ubranie dobrane idealnie - nie jest mi gorąco ani nie marznę.
fot. Fotomaraton.pl
Pierwszy poważniejszy podjazd dopiero gdzieś na 17tym kilometrze i pnie się o około 130m do góry na 3km. Całkiem fajnie mi się go podjeżdża, pod szczytem prawie dochodzę do HRmax ;) Potem dość szybki, dwukilometrowy zjazd, o prawie tyle samo. Potem jeszcze kilka trochę mniejszych wspinek i zjazdów aż do 33go kilometra. Ten fragment trasy biegnie zasadniczo ciut wyżej niż początek trasy i jest momentami fantastycznie techniczny, trochę singla, trochę skałek, niestety - w kilku miejscach nieco dla mnie zbyt trudny do przejechania i czasem muszę podprowadzić rower. Ten odcinek, choć o wiele bardziej suchy niż wcześniejszy, jest też zdecydowanie bardziej męczący i gdzieś po drugiej godzinie jazdy zaczynam trochę "odpadać". Kolejne kilka kilometrów to zjazd w dół i parę mniejszych hopek, które już przejeżdżam ze zdecydowanie mniejszym animuszem. Tutaj też, prawdopodobnie w wyniku zmęczenia, zaliczam dwie niegroźne gleby. Obie bardzo podobne - przednie koło zassane w błotną pułapkę i "plask" na lewy bok. Po pierwszej wywrotce mam tylko ubłoconą rękawiczkę i kierownicę ale po drugiej - cały lewy bok mam w błocie.
fot. Fotomaraton.pl
Na ostatnim, półgodzinnym odcinku po łąkowych muldach, cierpię już katusze i z utęsknieniem wyglądam mety. Myślę sobie, jak to byłoby cudownie zabić GITa tępym nożem i przypominam sobie rozmowę, którą odbyłam z mężem wczoraj: "O, jak fajnie, miało być 51 km a będzie tylko 49" - "A co ci za różnica, te 2km?". Otóż... jest różnica, zwłaszcza jeśli z zapowiadanych 49 jednak robi się jednak 51 i jedziesz już piątą godzinę, myśląc tylko, jakim wymyślnym sposobem zarżniesz organizatora.
fot. Fotomaraton.pl
Wjeżdżam na metę kompletnie wypluta po prawie 4h20, a miało być tak pięknie... Jestem ostatnia w kategorii i przedostatnia wśród kobiet, jednak po ostatnich porażkach już się na to naszykowałam psychicznie i przełykam tę gorzką pigułkę bez większych emocji.
Na zimnym bufecie niewiele zostało, ciepłego nie mogę znaleźć. Kręcę się, trochę chyba oszołomiona, nie wiem co ze sobą zrobić. Ubłocona idę do hali, gdzie ma się odbyć dekoracja, bez sensu... idę szukać myjki. Znajduję, zimnym karcherem myję sobie nogę a potem dopiero zauważam toitoiowe prysznice. !!!!! Prysznice!!!! W dodatku z CIEPŁĄ WODĄ! :D:D:D:D
Może nie jest zbyt komfortowo ale daje się normalnie umyć - trochę żałuję, że nie mam żelu pod prysznic ale na ŚLR nie wożę bo nie ma takich luksusów i żel jest zbędny bo i tak nie ma go gdzie wykorzystać. Dobrze, że chociaż ręcznik mam. Uszczęśliwiona prysznicem wracam do domu, głodna... więc oczywiście po drodze zaliczam Mac'a w Radomiu ;)
Być zarąbiście błotniście.
No bo przecież ciągle ostatnio leje, nie mogło być inaczej.
Jadę do tych Kielc bo pamiętam, że w Kielcach była świetna trasa, poza tym ciekawi mnie, jak zostało rozwiązane połączenie naszego cyklu z cyklem BikeMaraton na tej edycji. Jadę i cały czas trochę mam nadzieję, że jak dojadę na miejsce to okaże się, że leje deszcz. Wtedy, podobnie jak bodajże dwa lata temu na kieleckiej edycji PolandBike, po prostu oleję maraton i pójdę połazić po targach ;)
Niestety, nie leje. Nawet w sumie jest dość przyjemnie, choć pochmurnie. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu, jadę.
fot. Fotomaraton.pl
Bez problemu i bez kolejki odbieram dość bogaty pakiet BM, w nim fajna koszulka (potem okazuje się, że wzięłam zbyt małą, szkoda trochę). Jadę z numerem i czipem BM. Na terenie targów mnóstwo ludzi, na samym ŚLR byłoby pewnie ze 4 razy mniej zawodników. Już w miasteczku startowym jest dużo błota więc mam pewną przygrywkę do tego, co będzie na trasie. Mam przydzielony dość wysoki sektor ale nie ma już czasu na przesunięcia, trudno - myślę sobie - najwyżej będą mnie musieli objeżdżać. Staję z boku przy wejściu do sektora, który już jest zapełniony więc nie bardzo da się wepchać. Sektory będą puszczane co jakiś czas więc wejdę sobie jak zacznie się przesuwać. Gdzieś tam miga mi znajoma twarz ale nie ma jak pogadać. Tuż przed startem spada kilka kropel deszczu, ale skoro już stoję w pełnym rynsztunku to teraz nie będę się wycofywać.
fot. Kasia Rokosz
Po wyjechaniu z terenu targów dość duży kawał asfaltem, co nietypowe dla ŚLR, ale pewnie poszedł jakiś kompromis z organizatorami BM a może inaczej się nie dało... Po wjechaniu w szutrową drogę widzę stojącą z boku Mirrę. Wrzeszczy do mnie "Martaaaaa, jedzieeeeesz!" ;)
Pierwsza godzina dość płaska, niewymagająca. Mało elementów technicznych, mało podjazdów. Tętno dobre, dość szybko się rozkręcam i jedzie mi się całkiem dobrze. O dziwo, nie wyprzedza mnie aż tak wielu zawodników, jak przewidywałam. Jest błoto. Mniejsze lub większe - niektóre kawałki są tylko "ślapkowate", inne zaś to naprawdę głębokie błotne spa. Nie pada, ubranie dobrane idealnie - nie jest mi gorąco ani nie marznę.
fot. Fotomaraton.pl
Pierwszy poważniejszy podjazd dopiero gdzieś na 17tym kilometrze i pnie się o około 130m do góry na 3km. Całkiem fajnie mi się go podjeżdża, pod szczytem prawie dochodzę do HRmax ;) Potem dość szybki, dwukilometrowy zjazd, o prawie tyle samo. Potem jeszcze kilka trochę mniejszych wspinek i zjazdów aż do 33go kilometra. Ten fragment trasy biegnie zasadniczo ciut wyżej niż początek trasy i jest momentami fantastycznie techniczny, trochę singla, trochę skałek, niestety - w kilku miejscach nieco dla mnie zbyt trudny do przejechania i czasem muszę podprowadzić rower. Ten odcinek, choć o wiele bardziej suchy niż wcześniejszy, jest też zdecydowanie bardziej męczący i gdzieś po drugiej godzinie jazdy zaczynam trochę "odpadać". Kolejne kilka kilometrów to zjazd w dół i parę mniejszych hopek, które już przejeżdżam ze zdecydowanie mniejszym animuszem. Tutaj też, prawdopodobnie w wyniku zmęczenia, zaliczam dwie niegroźne gleby. Obie bardzo podobne - przednie koło zassane w błotną pułapkę i "plask" na lewy bok. Po pierwszej wywrotce mam tylko ubłoconą rękawiczkę i kierownicę ale po drugiej - cały lewy bok mam w błocie.
fot. Fotomaraton.pl
Na ostatnim, półgodzinnym odcinku po łąkowych muldach, cierpię już katusze i z utęsknieniem wyglądam mety. Myślę sobie, jak to byłoby cudownie zabić GITa tępym nożem i przypominam sobie rozmowę, którą odbyłam z mężem wczoraj: "O, jak fajnie, miało być 51 km a będzie tylko 49" - "A co ci za różnica, te 2km?". Otóż... jest różnica, zwłaszcza jeśli z zapowiadanych 49 jednak robi się jednak 51 i jedziesz już piątą godzinę, myśląc tylko, jakim wymyślnym sposobem zarżniesz organizatora.
fot. Fotomaraton.pl
Wjeżdżam na metę kompletnie wypluta po prawie 4h20, a miało być tak pięknie... Jestem ostatnia w kategorii i przedostatnia wśród kobiet, jednak po ostatnich porażkach już się na to naszykowałam psychicznie i przełykam tę gorzką pigułkę bez większych emocji.
Na zimnym bufecie niewiele zostało, ciepłego nie mogę znaleźć. Kręcę się, trochę chyba oszołomiona, nie wiem co ze sobą zrobić. Ubłocona idę do hali, gdzie ma się odbyć dekoracja, bez sensu... idę szukać myjki. Znajduję, zimnym karcherem myję sobie nogę a potem dopiero zauważam toitoiowe prysznice. !!!!! Prysznice!!!! W dodatku z CIEPŁĄ WODĄ! :D:D:D:D
Może nie jest zbyt komfortowo ale daje się normalnie umyć - trochę żałuję, że nie mam żelu pod prysznic ale na ŚLR nie wożę bo nie ma takich luksusów i żel jest zbędny bo i tak nie ma go gdzie wykorzystać. Dobrze, że chociaż ręcznik mam. Uszczęśliwiona prysznicem wracam do domu, głodna... więc oczywiście po drodze zaliczam Mac'a w Radomiu ;)
MTB Cross Maraton Masłów
Niedziela, 10 września 2017 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: | 41.03 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:06 | km/h: | 10.01 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Scott Scale 740 | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przyznam, że sporo sobie obiecywałam po tej trasie, choć z mapki wynikało, że została ona mocno zmodyfikowana w porównaniu do zeszłorocznej. W zeszłym roku, mimo wcześniejszych ulew, na trasie było raczej sucho (aż do momentu, kiedy zaczęło padać) i jechało mi się bardzo dobrze. Poza tym zapamiętałam, że było bardzo widokowo.
fot. MTB Cross Maraton
Pogoda dziś zgoła odmienna od zeszłorocznej. Cieplutko i słonecznie. Niestety, od samego początku jedzie mi się nie za dobrze, ale jeszcze jako-tako. Jak zwykle na ŚLR, trasa mega urokliwa, niektóre miejsca zaś przyprawiają o dreszczyk, tak jak fragment poprowadzony skrajem skarpy na jakąś wodą.
Niestety, w okolicach połowy trasy zaliczam dość poważną glebę na zjeździe, który okazuje się być dla mnie trudniejszy, niż wyglądał z góry. Mój upadek na kamienie wyglądał na tyle poważnie, że fotograf (chyba) stojący na dole, dłuższą chwilę stoi przy mnie, po tym jak się podniosłam, pytając, czy wszystkie kości mam całe. Majtam rękami, łokciami, ramionami - chyba nic sobie nie zrobiłam na szczęście.
fot. MTB Cross Maraton
Po ochłonięciu ruszam dalej w dół, już nieco łagodniejszym zjazdem, zastanawiając się cały czas, co mi brzęczy w rowerze - coś się musiało ułamać czy poluzować. Dopiero po kilku minutach dalszej jazdy orientuję się, że pękła obudowa manetki od amortyzatora i jedna z dwóch dźwigienek blokady. Niestety, przez to amor pozostaje w pozycji zablokowanej i nie ma jak go odblokować. No cóż, nie raz jechałam na zblokowanym (bo np. zapomniałam odblokować po asfalcie). Komfortowo może nie będzie ale da się jechać.
fot. Jacek Gałczyński
fot. Paweł Wężyk
Po glebie jedzie mi się jednak jeszcze gorzej niż przedtem. Włącza mi się tryb rekreacyjny i czuję się mocno zmęczona. Mam nadzieję na odpoczynek na ostatnich 10km, które według mapy są zasadniczo w dół, ale ten fragment okazuje się bardzo błotnisty. Dużo tutaj z buta, męczę się i przeklinam, mam ochotę się rozpłakać ze złości na siebie samą. Na szczęście tym razem organizator potraktował dystans w przeciwną stronę niż rok temu - tzn. skrócił trasę. Morale jednak w końcówce zdecydowanie na minusie tak, że znowu pobeczałam się na mecie, jak jakaś nastka.
fot. MTB Cross Maraton
Choć, tak samo jak w zeszłym roku, kończę piąta, tym razem nie jestem zadowolona a raczej zrozpaczona, Zdecydowanie to nie jest mój sezon.
fot. MTB Cross Maraton
fot. MTB Cross Maraton
Pogoda dziś zgoła odmienna od zeszłorocznej. Cieplutko i słonecznie. Niestety, od samego początku jedzie mi się nie za dobrze, ale jeszcze jako-tako. Jak zwykle na ŚLR, trasa mega urokliwa, niektóre miejsca zaś przyprawiają o dreszczyk, tak jak fragment poprowadzony skrajem skarpy na jakąś wodą.
Niestety, w okolicach połowy trasy zaliczam dość poważną glebę na zjeździe, który okazuje się być dla mnie trudniejszy, niż wyglądał z góry. Mój upadek na kamienie wyglądał na tyle poważnie, że fotograf (chyba) stojący na dole, dłuższą chwilę stoi przy mnie, po tym jak się podniosłam, pytając, czy wszystkie kości mam całe. Majtam rękami, łokciami, ramionami - chyba nic sobie nie zrobiłam na szczęście.
fot. MTB Cross Maraton
Po ochłonięciu ruszam dalej w dół, już nieco łagodniejszym zjazdem, zastanawiając się cały czas, co mi brzęczy w rowerze - coś się musiało ułamać czy poluzować. Dopiero po kilku minutach dalszej jazdy orientuję się, że pękła obudowa manetki od amortyzatora i jedna z dwóch dźwigienek blokady. Niestety, przez to amor pozostaje w pozycji zablokowanej i nie ma jak go odblokować. No cóż, nie raz jechałam na zblokowanym (bo np. zapomniałam odblokować po asfalcie). Komfortowo może nie będzie ale da się jechać.
fot. Jacek Gałczyński
fot. Paweł Wężyk
Po glebie jedzie mi się jednak jeszcze gorzej niż przedtem. Włącza mi się tryb rekreacyjny i czuję się mocno zmęczona. Mam nadzieję na odpoczynek na ostatnich 10km, które według mapy są zasadniczo w dół, ale ten fragment okazuje się bardzo błotnisty. Dużo tutaj z buta, męczę się i przeklinam, mam ochotę się rozpłakać ze złości na siebie samą. Na szczęście tym razem organizator potraktował dystans w przeciwną stronę niż rok temu - tzn. skrócił trasę. Morale jednak w końcówce zdecydowanie na minusie tak, że znowu pobeczałam się na mecie, jak jakaś nastka.
fot. MTB Cross Maraton
Choć, tak samo jak w zeszłym roku, kończę piąta, tym razem nie jestem zadowolona a raczej zrozpaczona, Zdecydowanie to nie jest mój sezon.
fot. MTB Cross Maraton