kanteleblog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(19)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy kantele.bikestats.pl

linki

schiza gumołapacza

Czwartek, 18 września 2014 Kategoria trening
Km: 44.26 Km teren: 0.00 Czas: 01:45 km/h: 25.29
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Ostatnio los nie chciał, żebym wyszła na trening. Dziś chyba nie bardzo chciał, żebym wróciła ale jakoś się udało. Treningi po ciemku nie są czymś, co tygrysy lubią najbardziej - mimo dobrej lampy. Sam trening poszedł gładko ale wracając parę razy wjechałam w jakąś dziurę w asfalcie a potem too już miałam tylko "schizę gumołapacza". Na szczęście jednak nie złapałam tym razem gumy i wróciłam do domu bez przeszkód.

los dziś nie chciał żebym jeździła

Środa, 17 września 2014 Kategoria trening
Km: 3.84 Km teren: 0.00 Czas: 00:13 km/h: 17.72
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Los dziś nie chciał żebym jeździła. W planie była krótka spokojna przejażdżka i nie chciało mi się trochę iść na rower.
Jak wreszcie zdecydowałam, że jednak pójdę to siadł prąd. Jak się okazało, siadł w całym budynku oraz sąsiednim. Czytaj - winda nie działa, a mieszkam na 9 piętrze. Niestety, nie ma wymówki bo rower jest w samochodzie na dole więc nie muszę go taszczyć po schodach ;) No więc wyszłam.
Gdy przecięłam Jastrzębowskiego i wjechałam w małą uliczkę koło Biedry okazało się, że drogowcy zrobili mi niespodziankę. Najwyraźniej przygotowali nawierzchnię do łatania w bliżej nieokreślonej przyszłości i powycinali w asfalcie prostokątne dziury, jedna koło drugiej. Jedną ominęłam, drugą przeskoczyłam... niestety, trzecia okazała się być zbyt blisko drugiej i przy próbie wykonania kolejnego skoku przyrypałam z całej siły tylnym kołem w krawędź tejże.
Wydawało się, że chyba wszystko jest OK ale to się zmieniło jak tylko skręciłam w Nugat. Zatrzymałam się zatem i zmieniłam dętkę ale pompkę mam nieco zbyt mało "powerną". Nie chciało mi się dymać pół godziny bo chyba tyle bym potrzebowała, żeby napompować dętkę do jakiejś akceptowalnej wartości w szosówce, więc tylko napopowałam na "oby oby' i wróciłam do domu. Na szczęście prąd już był chociaż.

Agrykola

Niedziela, 14 września 2014 Kategoria dojazdy, trening
Km: 44.15 Km teren: 0.00 Czas: 02:08 km/h: 20.70
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś Agrykola. Ale to był zły dzień na agrykolowanie. Dzikie tłumy spacerowiczów, rowerzystów, rolkarzy, deskarzy i aut dojeżdżających do knajpy. Korki się robiły.
Jakoś słabo mi się dzisiaj podjeżdżało. Odzwyczaiłam się? 

wreszcie można pojeździć w ciągu dnia

Sobota, 13 września 2014 Kategoria >50 km, trening, wycieczki i inne spontany
Km: 62.37 Km teren: 0.00 Czas: 02:31 km/h: 24.78
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Co za piękna pogoda! Skorzystałam dziś z tego, że zajęcia skończyły się wcześniej niż miały i pojechałam sobie na bajabongo.
Dowiedziałam się przy okazji co to jest sławna GRAPA. Nie wiem natomiast ciągle, co to jest GARGAMEL ;)
Warstwa opalenizny dodana, to już ostatnie momenty, żeby jeszcze się opalić.

dziwne mam ostatnio treningi

Środa, 10 września 2014 Kategoria trening
Km: 44.46 Km teren: 0.00 Czas: 02:00 km/h: 22.23
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dziwne mam ostatnio treningi. Z dzisiejszym miałam nie lada problem bo zadane miałam przyspieszenia ze stałą kadencją.
Założenia były takie: z przodu średnia tarcza, z tyłu lecimy od największej zębatki do najmniejszej; kadencja taka sama na wszystkich przełożeniach. Na każdej zębatce jedziemy 10 sekund.
Ba, łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Bo na lekkich przełożeniach rower się super szybko rozpędza i jeśli trzymam umiarkowaną kadencję (tak w okolicy 90-100) to dość szybko zaczynam mielić w próżni bo rower jedzie szybciej niż się pedałuje. Z kolei na najtwardszym przełożeniu trudno w ciągu 10 sekund rozpędzić się do kadencji wyższej niż taka umiarkowana. Siłą rzeczy zatem ta kadencja mi spadała w miarę zmiany przełożeń.
Tak czy siak, trening minął mi bardzo przyjemnie. Dobrze, że pogoda trochę wraca bo się martwiłam, że już jesień. Ale jeszcze trochę ciepełka, na szczęście, jest.

MTB Cross Maraton Sobków - było jak u Hitchcocka

Niedziela, 7 września 2014 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 52.34 Km teren: 0.00 Czas: 04:01 km/h: 13.03
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Zaczęło się od tego, że użądlił mnie szerszeń, a potem było jak i Hitchcocka - coraz gorzej.

No to startujemy! (fot. Aneta B.-Z.)


Ciasno przy wyjeździe ze stadionu (fot. Michał Gałczyński)


Początkowo trasa wiedzie ze stadionu w prawo, łąkową drogą w górę a potem szybkim zjazdem w dół, znów do stadionu. Zjazd powinien być szybki ale nie jest bo stawka się jeszcze nie porozciągała i przede mną ludzie nie zjeżdżają zbyt pewnie. Chciałabym puścić hamulce i polecieć, ale się nie da. Pod koniec tego zjazdu, nagle słyszę basowe buczenie i coś wielkiego, żółto-czarnego, uderza mnie w zgięcie łokcia. W tym momencie czuję, jakby mi ktoś nagle wbił tam wielką igłę, aż bezwiednie wydaję z siebie okrzyk bólu. Szerszenie nie są szczególnie agresywne, ale ten najwyraźniej był już zestresowany, bo nagle znalazł się pomiędzy grupą dość szybko jadących rowerzystów - więc zaatakował pierwsze na co wpadł, a wpadł na mnie.

Gdzieś w tym miejscu mnie "walnął" szerszeń (fot. Michał Gałczyński)


Pierwsza myśl - korzystając z tego, że przejeżdżam obok miejsca startu, zjechać do namiotu medycznego.
Druga myśl - jak teraz zjadę to pewnie już dalej nie pojadę, pewnie mnie zatrzymają na obserwację.
Kolejna myśl - uczulenia na jad pszczeli nie mam (wiele razy mnie coś użądliło i nigdy nic się nie działo) a kolejnego wycofu nie zniosę. Zresztą, adrenalina podczas wyścigu powinna zniwelować efekt jadu. Trudno, najwyżej kojfnę podczas wyścigu, to będzie piękna śmierć ;)

Na początku jedzie mi się fajnie. Trochę pod górę, trochę w dół, po odsłoniętych terenach polno-łąkowych. Są fajne widoki ale słońce grzeje niemiłosiernie.

Dla takich widoków - warto (fot. Sengam Sport)


Być może użądlenie to spowodowało, być może upał, a może jedno i drugie - po około godzinie jazdy zaczynam mieć dość. Choć wyjątkowo, jak na ten cykl w tym roku, trasa jest ekstremalnie sucha (tak suchego maratonu to chyba jeszcze w tym roku nie jechałam) to bardzo się męczę a upał nie pomaga. W dodatku ręka mnie boli coraz mocniej i drętwieje. Na łąkowych muldach i na zjazdach jest mi trudno pewnie trzymać kierownicę. Ale nawet nie myślę o wycofaniu się.

Doping na trasie pozwala przestać na moment myśleć o bolącej ręce (fot. Michał Gałczyński)


Poza fragmentami łąkowymi są też kawałki iście epickie.
Najbardziej zapada mi w pamięć przepiękny, baśniowy wąwóz. Niezbyt wielki ale malowniczy - strome ściany porośnięte mchem i wystającymi korzeniami, na dnie wąski, kręty singielek - akurat na jeden rower - z naturalnymi bandami. Jak ktoś umie, to można tu naprawdę pohasać (ja nie umiem ale i tak mi się tu podoba i jedzie fajnie). Najpierw zjeżdżamy tym wąwozem, potem trochę podjeżdżamy. Za wąwozem jest stromy i piaszczysty zjazd ze skarpy. Pierwszy rzut oka wystarczy - do zjechania. Niestety, przede mną inny zawodnik prowadzi rower. Ustępuje mi co prawda nieco miejsca na wyjeżdżonej ścieżce, ale i tak muszę go trochę ominąć - tu mi się obsuwają koła i robię podpórkę na trawie obok. Zjazd jest na tyle stromy, że nie podejmuje się wsiąść spowrotem tutaj na rower. Gdyby nie to zatrzymanie, prawdopodobnie zjechałabym cały. A przynajmniej do trawersu na kawałku wypłaszczenia.

Drugim (a może pierwszym?) godnym zapamiętania fragmentem jest przejazd grzbietem jakiegoś pasma. Jedzie się wąską ścieżką, po bokach karłowata roślinność a dalej - ostry spadek w dół. Pysznie! Trochę się tu jednak spinam. Chociaż ścieżka nie jest trudna technicznie, w głowie mam obraz siebie spadającej po zboczu. Przejeżdżam jednak ten kawałek bez problemu.

Innym świetnym miejscem jest kamieniołom. Zjazd do kamieniołomu jest dość szybki i przegapiam oznaczenia skrętu w prawo, robiąc niechcący skrót do dalszej części trasy. Na szczęście dogoniony przeze mnie zawodnik mnie zawraca - dzięki temu nie tracę punktu kontrolnego, który jest w kamieniołomie. Wracam kawałek w górę i skręcam tam, gdzie powinnam - tutaj ścieżka prowadzi przez sporą część kamieniołomu i wyraźnie jest mocno wyjeżdżona, być może przez rowerzystów, może przez motocyklistów - jest trochę hopek, zakrętów z bandami i innych atrakcji - a krajobraz kamieniołomu jest księżycowy: bladożółty pył i różnej wielkości jasne kamyki o ostrych krawędziach. Za kamieniołomem podjeżdżam w górę i stamtąd mogę obejrzeć przejechany przed chwilą fragment trasy prowadzący jego dnem.

Kamieniołom (fot. Michał Gałczyński)


No i kolejne miejsce do zapamiętania - z dwóch względów. Po pierwsze, prowadzi łąkową, muldziastą drogą - a że jest to pod koniec trasy, to już mam serdecznie dość wszystkiego i przeklinam na czym świat stoi. Po drugie, prowadzi wzdłuż rzeki, dość długi odcinek z pięknymi widokami - jednak jakoś nie mam już nastroju na ich podziwianie. Marzę o tym, żeby dotrzeć wreszcie do mety.

Na trasie jest sporo piachu. Dla odmiany po wszystkich poprzednich maratonach, gdzie na każdym było mniej lub więcej błota. No i ze dwa czy trzy razy grzęznę - ale przydają mi się robione kilka razy pod domem treningi "stójek". Zamiast od razu się podeprzeć, robię stójkę i udaje mi się jeszcze przepchnąć pedały i nie zatrzymać.

Podczas jazdy zżeram wszystkie żele i wypijam wszystko co posiadam w bidonie i bukłaku (2,5l). Na bufecie uzupełniam jeszcze izotonik w bidonie i też prawie cały wypijam. Dobrze, że mam tego Camela bo bez niego byłoby krucho.
Za bufetem, całe szczęście dla mnie, nie zjeżdżam zbyt szybko. Są tu ze trzy sekcje ostrych kamieni. Na boku trasę widzę kilku kapciołapaczy ale mnie się udaje przejechać bez przygód. W ogóle mi się udaje to przejechać, czym jestem zachwycona bo zwykle takich miejsc się boję i przeprowadzam rower. Widać, że udział w ŚLR w tym roku dużo mnie nauczył.

Drugi punkt kontrolny (fot. Mirosława Maziejuk)


Na ostatnim podjeździe przed metą mija mnie Krysia Żyżyńska, która jechała dystans Master, co mnie kompletnie dołuje - bo to oznacza, że jadę Fan dłużej niż dziewczyny jadą Master. Masakra.
Na mecie melduję się po ponad 4 godzinach, co jest wynikiem dość dramatycznym - ale przynajmniej dotarłam do mety.

Na finiszu jeszcze wyprzedza mnie żółta koszulka (fot. Mirosława Maziejuk)


Ponieważ nie mogę wystartować w Kielcach (na ostatniej edycji MTB Cross Maraton), to chciałam Sobkowem zachować dobre wspomnienie tego cyklu w tym roku. Udało się. Chociaż jechało mi się źle i ciężko, to trasa dostarczyła mi sporo fajnych wrażeń no i dojechałam ;)

Kabaty

Sobota, 6 września 2014 Kategoria trening
Km: 24.44 Km teren: 0.00 Czas: 01:18 km/h: 18.80
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: Scott Scale 70 Aktywność: Jazda na rowerze
Aj aj, jakoś ten tydzień mi uciekł... plan niewykonany, z różnych względów. Ale jutro maraton a dziś - piękna pogoda. A Szkota trzeba przetestować przed zawodami, nie?
No to pojechałam sobie do lasu, miało być lekko i przyjemnie ale się nie udało.
Było trochę za mocno ale też przyjemnie... i zjechałam jeden zjazd z nasypu (nie ten "oczywisty", który wszyscy przerabiają i zrobiła się tam już rynna, tylko inny, gdzieś w środku nasypu, trawersujący i nachylony w stronę spadku nasypu). Dotychczas, gdy myśl o zjechaniu tego zjazdu powstawała w mojej głowie, była z niej usuwana w ciągu kilku sekund. Ale tym razem zatrzymała się tam na dłużej. Ja również zatrzymałam się tam po raz pierwszy na dłużej, rozważając czy zjechać. I po chwili namysłu - zjechałam, bez żadnego problemu :) Jupi!

trzydniowy przydział kaemów

Niedziela, 31 sierpnia 2014 Kategoria trening, test
Km: 66.80 Km teren: 0.00 Czas: 02:33 km/h: 26.20
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Dawno nie robiłam testu, ostatnio gdzieś na początku czerwca. Nie składało się, bo były zawody, wyjazdy, urlop i takie tam.
Dopiero wczoraj znalazłam weekend wolny od wszelkich atrakcji, żeby w spokoju zrobić test.
Test, z duszą na ramieniu, zrobiłam w sypialni Zająca. Z duszą, bo dotychczasowe doświadczenia wskazują, że pokoik Zająca obciążony jest klątwą i dwa wcześniejsze testy robione tamże zakończyły się awarią i trzeba było je powtarzać.
Tym razem jednak obyło się bez przygód. Nie spadłam z roweru, nie rozpadła mi się przerzutka, nie nastąpiło trzęsienie ziemi ani inne atrakcje. Test od początku do końca przebiegł bezproblemowo.
Od poprzedniego testu nastąpiła znaczna poprawa. W pięciominutówce 242 Waty, w dwudziestominutówce 210 Watów. To jest odpowiednio o 33 Waty i 23 Waty więcej niż poprzednio. Stąd taki dobry wynik w zeszłotygodniowej czasówce.

W ramach rozjazdu dziś wyrobiłam trzydniowy przydział kilometrów po Okrzeszynie i okolicach.

Łurzyckie Ściganie II Czasówka Opacz

Sobota, 23 sierpnia 2014 Kategoria ze zdjęciami, wyścigi
Km: 19.87 Km teren: 0.00 Czas: 00:33 km/h: 36.13
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Jak czasówka w Opaczy, to tylko zacieram ręce, bo chociaż brałam udział w czasówce na szosie tylko raz, to już zdążyłam polubić ten rodzaj ścigania. A ponadto, prawie koło domu, nie trzeba się zrywać skoro świt ani nigdzie daleko jechać autem, specjalnie szykować ani nastawiać na kilkugodzinne tyranie w błocie.
Violet Kivi, zachęcone pozytywną odpowiedzią uczestników pierwszej edycji Łurzyckiego Ścigania, postanowiło zrobić edycję II. Tym razem czasóweczka w Opaczy, 20 km czystego speedu. Tylko ja i mój Wysił ;)
Dzień wcześniej zerknęłam na listę startową i widziałam, że zgłosiło się ponad 100 osób, to jest ponad dwukrotnie więcej niż poprzednio. Ale, ups, chyba znajdę się poza podium bo oprócz tego, że zgłosiły się dwie zawodniczki, które wyprzedziły mnie poprzednim razem, to zgłosiła się również Ula Luboińska (z którą nie mam szans) i o wiele więcej pań niż wówczas.

Do Opaczy dojeżdżam sobie na spokojnie rowerem, jestem na miejscu pół godziny przed swoim startem. Na miejscu spora reprezentacja Cyklona, nasze czerwono-białe stroje wyróżniają się z otoczenia. Dość niecierpliwie jednak czekam na przyjazd Prezesa, który ma przywieźć teamowe lemondki i kaski czasowe - bo zamówiłam sobie sprzęt na ten start. Gdy Marcin przyjeżdża, nie bardzo mam czas na testy więc tylko krótka przejażdżka z lemondką. Trochę chybotliwie na początku ale ogólnie jest spoko. Z kasku jednak rezygnuję.

O dwa kliki przede mną startuje Kasia, potem jeszcze jakaś dziewczyna a potem ja.

Skupiam się przed startem (fot. Sportowarodzina.pl)


Start odbywa się tym razem z prawdziwej rampy. Trzeba się na nią wspiąć z rowerem i mało się przy tym nie wywracam ;)
Nie decyduję się na start z podtrzymywania za siodełko (jakoś tak się czuję niepewnie bez podparcia własną nogą).

OMG jakie mam okropne kolana (fot.Sportowarodzina.pl)


Tuż przed moim startem koło rampy przejeżdża grupa treningowa z Wilanowa. Magda, dopingująca wszystkich na starcie, sugeruje mi, żeby ich dogonić i złapać koło. Fajnie, tylko że drafting jest niedozwolony.

fot. Rafał Myszkowski


Odliczanie ostatnich sekund, 3... 2... 1... Start!
Na początku jedzie mi się jakoś niepewnie, mam wrażenie powolności i nie mogę znaleźć dobrej pozycji na lemondce. Poza tym też mam marną kontrolę tętna i prędkości bo Garmin, z powodu zamocowanej lemondki, jest trochę schowany i muszę lekko odchylić głowę na bok, żeby zobaczyć jakie mam tętno, a prędkości nie mogę zobaczyć wcale. Więc nie bardzo wiem, czy odczucie "snucia się" jest subiektywne, czy obiektywne.
Po chwili się rozluźniam i próbuję dojechać do grupy treningowej, która mam przed sobą. O ile jednak z początku chcę ich dogonić i przegonić o tyle po kilku minutach dochodzę do wniosku, że dogonienie ich będzie złe - bo zaburzą mi rytm, będzie ich trudno wyprzedzić a nie daj los jeszcze, na zakręcie gdzieś. Jednak tempo, nawet treningowe, jadącej grupy, jest o wiele szybsze niż samotnego kolarza, a zwłaszcza kolarki ;) i dogonienie ich leży raczej w sferze marzeń. Więc jadę mniej więcej tym samym tempem co oni, skulona na lemondce, z którą coraz bardziej się zaprzyjaźniam. Co jakiś czas mijam "spady" z tej grupy jadącej przede mną (zawsze znajdzie się ktoś, kto nie daje rady utrzymać koła).
Za pętlą autobusową w Gassach grupa odbija na podjazd w Słomczynie a ja dalej jadę prosto. Przede mną najprostsza prosta tych zawodów, z kawałkiem okropnie opśrupanego asfaltu, gdzie trzeba mocno trzymać kierownicę, żeby nie uciekła.
Widzę jadącą już w przeciwnym kierunku Ulę i przyklejoną jej do koła Zosię. Zakładam, że oglądam właśnie moment wyprzedzania, tylko kto kogo wyprzedza? Podejrzewam, że jednak to Zosia została właśnie wyprzedzona. Potem widzę też jadącą w przeciwnym kierunku Kasię.
Gdy przestaje się gapić na przeciwną stronę drogi, niedaleko z przodu dostrzegam kobietkę, za którą startowałam. Najwyraźniej zbliżam się do niej. Skoro tak, to pora zebrać się do kupy i ją dogonić.
Zbieram się do kupy i doganiam ją tuż przed zawrotką w Oborach, ale na hopce przed zawrotką zwalniam, żeby się nie spalić. Zresztą osobnik stojący przy słupku zawrotki krzyczy do mnie "Uwaga, samochód!" więc siłą rzeczy nie jadę zbyt szybko i oglądam się, żeby przypadkiem mnie ktoś nie rozjechał.
Za zawrotką jedzie się lepiej, bo z wiatrem. Więc wrzucam wyższy bieg i daję trochę mocniej. Prostą w przeciwną stronę pokonuję ze średnią ponad 37 km/h a panowie stojący przy drodze jeszcze dopingują mnie do szybszej jazdy. Skoro jestem już poza połową trasy, to chyba mogę sobie teraz pozwolić na pełen gaz, powinnam wytrzymać do mety. Więc za...suwam jak Koń Rafał aż do pętli w Gassach. Tutaj zbyt szybko biorę zakręt a próba przyhamowania mało nie kończy się glebą. Na szczęście skończyło się tylko poboczem i utratą rytmu jazdy. Trochę mi zajmuje, żeby się znowu rozpędzić a trasa w tym miejscu nie ułatwia tego. Dopiero po zakręcie na wał znowu daję gaz do dechy i jest mi to wynagrodzone, bo całkiem niedaleko z przodu widzę tyłek Kasi.
Moje wewnętrzne diablę zaciera rączki i mówi "HE, HE, HE" i podjudza mnie do jeszcze szybszej jazdy. Zakręt do Opaczy biorę prawie nie hamując i wyciskam z siebie ostatnie pokłady siły, żeby tylko dopędzić Kasię przed metą, która jest już niedaleko.
Moje wysiłki uwieńczone są sukcesem, wyprzedzam ją około 500 metrów przed metą. Wpadam na metę kompletnie wycieńczona, przez chwilę nie mogę złapać oddechu a gdy schodzę z roweru to trzęsą mi się nogi i ręce i mam wrażenie że się zaraz przewrócę albo porzygam, albo jedno i drugie na raz. Znajduję jednak trochę siły, żeby podjechać z Zosią na metę i sprawdzić czas. Pan z mety podaje czas "z ręki", tzn. z własnego zegarka... i podaje mi 36 minut. E, niemożliwe. Chociaż Garmina włączyłam dopiero chwilę po starcie, na liczniku było niecałe 34 minuty więc to niemożliwe, żeby była aż taka różnica. No cóż, okaże się.
Czekam, kręcę się, odzyskuję równowagę (fizyczną), gadam z Cyklonami i nie tylko, cykamy sobie pamiątkowe fotki.

Część Cyklona się zdążyła zmyć, dlatego na zdjęciu nie ma wszystkich, którzy wzięli udział w zawodach (fot. KK Cyklon)


W końcu logujemy się na placu pod szkołą, gdzie ma być dekoracja. Na razie produkuje się zespół muzyczny. Nawet niezły, ale zdecydowanie za głośny Pogadać się nie da. Czekamy dość długo, zespołowi kończy się nawet repertuar, organizator zarządza tombolę (Cyklonom wpada kilka bonusów, ale mnie osobiście - nic), potem z desperacji pyta, czy może ktoś chciałby dowcip opowiedzieć... A tu wyników jak nie było tak nie ma. Coś się sp... i trzeba liczyć ręcznie. 
Po dość długim oczekiwaniu organizator poddaje się, przeprasza i ogłasza, że wyniki będą wieczorem.
No cóż, zbieramy się zatem do domu. Ja wracam, jak poprzednio, rowerem, z Mateuszem.

Wieczorem okazuje się, że zajęłam 2/11 miejsce K Open z czasem 33:53 :) Kompletnie się tego nie spodziewałam.

koniec lata

Czwartek, 21 sierpnia 2014 Kategoria dojazdy
Km: 21.06 Km teren: 0.00 Czas: 00:58 km/h: 21.79
Pr. maks.: 0.00 Temperatura: °C HRmax: HRavg
Kalorie: kcal Podjazdy: m Sprzęt: KTM Strada 2000 Aktywność: Jazda na rowerze
Poranne temperatury wyraźnie wskazują, iż lato skończyło się. W poniedziałek było 14 stopni, we wtorek 15, wczoraj to nie wiem bo nie wychodziłam tak wcześnie z domu ale w ciągu dnia było chłodno i żałowałam ubrania się w krótkie spodnie podczas spaceru z Zającem. Dzisiaj tylko 12 stopni. Ja nie chcę! Lata było w tym roku za mało, za mało słońca, za mało upału, LATO WRÓĆ!

kategorie bloga

Moje rowery

KTM Strada 2000 24420 km
Scott Scale 740 6502 km
Scott Scale 70 18070 km
b'twin Triban 3 (sprzedany) 2423 km
Scott Scale 80 (skradziony) 507 km
Giant Rincon (sprzedany) 9408 km
Trenażer 51 km
rower z Veturilo 323 km

szukaj

archiwum